Pobierz - Poszukiwania.pl

Transkrypt

Pobierz - Poszukiwania.pl
Redaktor naczelny:
Rafał Kruk
[email protected]
Zespół redakcyjny:
Weteryna
Mariusz Bąk
Marek Kulig
Niuniek
Tom
Współpraca:
Yedyny
Andrzej Szutowicz
Jakub Jagiełło
Zdjęcie na okładce
i zdjęcia w artykułach,
o ile nie zaznaczono inaczej:
archiwum Portalu
Poszukiwania.pl
Reklama i Marketing:
[email protected]
Złoty Pociąg, zakopane i/lub zatopione
czołgi, rozbite samoloty zalegające po
lasach,
odkrycia
garnców
pełnych
średniowiecznych
monet
czy
też
tajemniczych podziemnych tuneli – to
tylko niektóre perełki jakie w ostatnich
miesiącach przewijają się w mediach.
Zachodzi zatem pytanie co się dzieje u
„zwykłych” poszukiwaczy, takich którym
nie dane było odkryć wagon lub
przynajmniej garnek złota. Otóż Ci nie
dbający o popularność za wszelką cenę
chodzą, szukają i rozwiązują zagadki
historii poza okiem kamery. Właśnie ta
grupa odkrywców stanowi o prawdziwej
sile środowiska eksploratorów.
W Wasze ręce oddajemy kolejny numer
Poszukiwania. Zachęcamy do czytania i
dzielenia się swoimi pomysłami co
chcielibyście przeczytać w kolejnych
wydaniach.
Redakcja:
[email protected]
Reprodukcja i przedruk
wyłącznie za zgodą autora.
Gazeta działa na zasadach
dziennikarstwa obywatel–
skiego otwierając swoje łamy
dla każdego autora.
Redakcja zastrzega sobie
prawo do redagowania
i skracania dostarczonych
tekstów.
Redakcja nie ponosi
odpowiedzialności za
treść reklam i artykułów
sponsorowanych.
2
POSZUKIWANIA
Czekam na Wasze opinie i sugestie.
Piszcie do mnie [email protected]
Rafał Kruk
SPIS TREŚCI
5 Znaczenie archeologii w badaniach nad dziejami i kulturą Celtów
8 Tajemnica piramidy w Rapie
12 Braterstwo śląsko-zagłębiowskie doby powstań śląskich
17 Ordery, odznaki i odznaczenia wojskowe
19 Rok Zerowy. Historia roku 1945
22 Historia, pasja i… zgubiony kalosz
25 Monety Henryka I Brodatego lub Henryka II Pobożnego
28 Muzeum Powozów Galowice
31 Bożków – minione bogactwo
37 Wrześniowe niebo
41 Rozpoczęcie strajku w Stoczni im. Lenina w Gdańsku
51 Zanim Polska została Polską
53 Tajemnicze zakątki Gór Sowich
57 Renault na salonie Retromobile; ponad 115 lat sportowej pasji
60 Zioła w kuchni – poleca szef kuchni Zamku Topacz
65 Operacja Walkiria
74 RICOH WG-M2
78 Wstąpienie Polski do NATO
79 Grodziszcze – gród, który splądrowali Piastowie
81 Dzieje zapomnianego zamku w Dankowie
POSZUKIWANIA
3
Imprezy, wystawy
4
POSZUKIWANIA
ARCHEOLOGIA
Znaczenie archeologii w badaniach nad
dziejami i kulturą Celtów
Archeologia jest to stosunkowo młoda nauka,
jej rozwój przypada na połowę XVIII w.
(wykopaliska w Pompejach, Herkulanum).
Jednym z pierwszych znanych archeologów
nowożytnego świata był Johan, Joachim
Winckelmann, który na podstawie własnych
badań wydał dzieło ''O sztuce dawnych''. Drugim
z bardziej znanych badaczy przeszłości był
archeolog - amator Heinrich Schliemann
(odkrywca Troi).
Opierając
się
na
wynikach
badań
archeologicznych możemy ustalić dzieje
człowieka, który nas poprzedzał, jego
działalność, środowisko w którym żył, jego
myśli, określony sposób życia, podejście do
problemu wiary,sztuki, architektury i śmierci.
Możemy zadać sobie pytanie czy nauka ta nie
pozwala nam tak naprawdę poznać siebie
samych?
Wiele jeszcze jest nieodkrytych zagadek,
nierozwiązanych tajemnic i pytań bez
odpowiedzi. Dlatego też archeologia jest tak
fascynująca.
Trudno powiedzieć w którym momencie i skąd
pojawili się Celtowie. Można przyjąć,
że źródłem ich ekspansji był obszar górnego
Renu i Dunaju skąd lud ten rozprzestrzenił się po
całej Europie.
Celtowie zajęli dzisiejsze Niemcy, Francję,
Belgię, Holandię, Luksemburg, Szwajcarię,
Hiszpanię, Irlandię, Austrię, Czechy, Słowację,
Węgry, Rumunię, Polskę, a nawet pewne
obszary Rosji.
Badania nad dziejami Celtów pozwalają nam
twierdzić iż lud ten zajmował się nie tylko
prowadzeniem wojen i poszerzaniem własnych
terytoriów, lecz byli to też zdolni kupcy.
POSZUKIWANIA
Potwierdzają to znaleziska z rejonów
zamieszkałych przez Celtów np. cyna, żelazo,
złoto, srebro, broń oraz wiele innych
przedmiotów pochodzących z cywilizacji
śródziemnomorskich, które musiały być
importowane. Około 250r.p.n.e potęga tego ludu
doszła do szczytu, ale już wkrótce Rzym złamał
potęgę Gallów ( jeden z ludów Celtyckich).
Powoli, ale systematycznie rozpoczyna się
romanizacja Celtów, tracą oni własny język
przejmują od Rzymian łacinę, ich kulturę
i obyczaje. Do dziś tylko na Wyspach
Brytyjskich można usłyszeć ludzi mówiących
odmianą języka celtyckiego. Dlatego też, tak
wielkie znaczenie mają badania nad dziejami
i kulturą Celtów, szczególnie w Europie
Środkowej.
Wyniki
można
porównać
z poznawaną kulturą tego ludu na Wyspach
Brytyjskich.
Kolejnym ważnym aspektem w badaniach jest
odnajdywanie śladów sztuki, architektury,
rzemiosła. Podstawową umiejętnością Celtów
był wytop żelaza i wydobycie soli. Wiedza
metalurgiczna dawała olbrzymie możliwości
w produkcji np. broni, narzędzi, ozdób, a tym
samym możliwość handlu wymiennego.
Wydobycie soli również miała duże znaczenie,
gdyż sól w tam tym okresie uznawana była jako
środek płatniczy. Możemy przypuszczać,
że kontakty handlowe pozwalały na rozwijanie
się, kultury Celtów, zajmowanie nowych
obszarów Europy, a także mieszanie z innymi
grupami etnicznymi.
Badania wykopaliskowe mówią nam o tym jak
mieszkali Celtowie. O możliwościach ich
technik budowlanych, architekturze i wiedzy
jaką musieli posiadać do budowania swoich
domostw. Najczęściej zamieszkiwali otwarte
osady
usytuowane
na
wzgórzach.
W późniejszym okresie były to rozległe,
umocnione warownie chronione wałami ziemno
- drewnianymi lub kamienno-drewnianymi.
5
Kilka takich warowi zostało odkrytych
w Niemczech i w Czechach, w Szkocji i Irlandii
ich nie odkryto. Celtyckie domy zazwyczaj
budowano z drewna i były w kształcie
prostokąta. Natomiast w Wielkiej Brytanii na
wyspach Brytyjskich większość była budowana
na planie koła. Świątynie budowano z kamienia
wokół których budowany był wał ziemny na
planie czworoboku. Przedmioty odnajdywane
podczas badań związane ze sztuką i rzemiosłem
to najczęściej rzeźby, naczynia gliniane, okucia
tarcz mieczy i pochew, hełmy, uprząż, ozdoby.
Rzeźby to najczęściej wyobrażenia ludzi
o wyraźnie zarysowanej głowie. Odnaleziono też
wiele form przedstawiające zwierzęta np. dziki,
jelenie, byki i niedźwiedzie, występujące
w mitologii celtyckiej. Wykonane rzeźby były
najczęściej z drewna i z kamienia. Jeżeli chodzi
o naczynia były one wielobarwnie dekorowane
inkrustracją z koralu lub czerwonej emalii
o motywach kół, spiral i wolut. Znajdywano
również biżuterię, zapinki ( tzw. fibule) pasy,
naszyjniki, bransolety wykonane z pozłacanego
brązu, złota lub z żelaza.
Trzeba więc odpowiedzieć sobie na takie
pytanie: Czy kultura Celtów i ich działalność
polityczna miała wpływ na obraz dzisiejszej
Europy ?
Na to pytanie można odpowiedzieć częściowo
poprzez badania archeologiczne. Na pewno
Celtowie dali przykład późniejszym ludom
germańskim, słowiańskim.
Chciałabym przybliżyć trochę temat historii
Celtów w Polsce i badań związanych z ich
życiem na obecnym terenie naszego kraju.
W Polsce podobnie jak i na świecie
zaobserwować
możemy
coraz
większe
zainteresowanie owym ludem. Wynika to
z pojawiających się od czasu do czasu informacji
w mediach o odkryciach wykopaliskowych
dotyczących
Celtów.
Wyniki
badań
zaowocowały stwierdzeniem wielu znanych
archeologów
stwierdza,
że
Celtowie
zainteresowani
byli
kontrolowaniem
bursztynowych
szlaków,
dlatego
też
skolonizowali pewne obszary między Sudetami
i Karpatami, a wybrzeżem Bałtyku. Przeniknęli
z południa na obszar dzisiejszej Polski. Wpływ
6
POSZUKIWANIA
wysoko rozwiniętej cywilizacji Celtów na
naszych ziemiach jest bardzo wyraźny
w materiałach archeologicznych.
Miejscowe plemiona starały się sąsiadować
z przybyszami, wykazują chęć naśladowania
wyrobów ( możemy zaobserwować to
w naczyniach i ozdobach). To Celtowie
przynieśli na ziemie polskie umiejętność
pozyskiwania i obróbki żelaza, stosowali koło
garncarskie, produkowali szkło, mieli własną
monetę. Jednym z najbardziej znanych miejsc na
terenie Polski, gdzie odkryto pracownie obróbki
bursztynu to Wrocław - Partynice. Odkryto tam
podczas wykopalisk półtorej tony bursztynu
z okresu I w. p. n. e. Widać więc jak byli
zorganizowani i jak korzystali ze szlaków
komunikacyjnych. Szlaki tych wędrówek można
zrekonstruować
na
podstawie
badań
archeologicznych miejsc i znalezisk, które
pozostawili Celtowie na tych szlakach.
Najczęściej są to ozdoby, złote i srebrne monety.
Początki metalurgii żelaza na naszych ziemiach
to II –I w .p. n. e. i należy go wiązać
z oddziaływaniem Celtów . Przyczynili się oni
do powstania dużego ośrodka hutniczego w
Górach Świętokrzyskich i Brwiniowie. Na tych
terenach znajdywano niekiedy elementy
uzbrojenia. Jednym z ważniejszych znalezisk
był hełm wojownika celtyckiego, żelazny nuż,
miecz, grot włóczni, okucie tarczy, zapinkę
i ceramikę znalezionych podczas badań
wykopaliskowych
w
Siemiechowie
w województwie Sieradzkim. Pozostałości
osadnictwa potwierdzają też wykopaliska
w rejonie Góry Ślęży -szczyt tej Góry otoczony
jest kamiennym wałem, tworzącym nieregularny
okrąg. Na zboczach Góry odnaleźć można szereg
wykutych w skale ukośnych krzyży - Celtycki
symbol
słoneczny.
Największymi
pozostałościami sanktuarium na Ślęży są
kamienne rzeźby przedstawiające dziki oraz tzw.
panna z rybą, mnich i grzyb. Innymi miejscami
jest Płaskowyż Głubczycki, Małopolska
(okolice Krakowa), Kalisz i niektóre tereny
Kujaw.
Dzięki wykopaliskom na tych terenach możemy
poznać nie tylko kulturę i sztukę dawnych
Celtów, ale także różne umiejętności którymi
posługiwali
się w codziennym
życiu.
Wytwarzanie i obróbka metali przyczyniła się do
ich sukcesów militarnych, a także na
zreformowanie rolnictwa ( używanie żelaznych
radeł, żarna obrotowe), używane przez Celtów
narzędzia kowalskie pozostały w niezmienionej
formie po dziś dzień. Po za tym na Śląsku
odnaleziono pozostałości osady rzemieślniczej
i dużą liczbę grobów celtyckich w Nowej
Cerekwii. I tu ciekawostka ponieważ w tym
miejscu
były
prowadzone
kilka
razy
wykopaliska. Najpierw Niemcy przed II wojną
światową, a później Polacy między 1957, a 1973
rokiem prowadzili tam badania. Podczas tych
wcześniejszych badań odnaleziono w sumie 3
monety oraz liczne przedmioty codziennego
użytku, biżuterię i pozostałości półziemianek.
Myślano, że osada celtycka w Nowej Cerekwii
nie ma już żadnych tajemnic. Niewiarygodne
było więc odkrycie skarbu monet celtyckich.
Odkryto 69 monet w tym 17 złotych. To
największy odkryty do tej pory zbiór monet na
terenie naszego kraju. Na terenie Małopolski
również znajdowano ślady osad celtyckich.
Niektórzy archeolodzy wskazują na istnienie
oppidów celtyckich na tych terenach, np.
grodzisko
w
Tyńcu,
dwa
grodziska
w Podegrodziu, w Poznachowicach Wielkich
i Maszkowicach. Jednak są to tylko hipotezy nie
poparte dowodami.
Po za tym ślady bytności Celtów na ziemiach
polskich można dostrzec w folklorze,
w legendach i podaniach historycznych.
Dziedzictwo
archeologiczne
jest
nieodnawialnym
bogactwem
kulturowym
pozostawionym nam przez ludy zamieszkujące
niegdyś naszą ziemię. Jednym z głównych zadań
archeologii
jest
odszukiwanie,
badanie
i zabezpieczanie stanowisk archeologicznych
przed zniszczeniem.
Jednym z zagrożeń dla stanowisk są amatorzy
skarbów, rabusie, którzy z chęci zysku rozkopują
te stanowiska i niszczą bezpowrotnie ważne
odcinki badań. Najgorszym jest to, że niszczą
oni kontekst kulturowy wybierając z ziemi
jedynie cenne w ich mniemaniu, pozbawiając
nas wielu cennych informacji o życiu ludzi przed
tysiącami lat. Ogólnie można nazwać to już
plagą i naprawdę trzeba zacząć przeciwdziałać
takiemu postępowaniu wprowadzając zmiany
w prawodawstwie polskim.
POSZUKIWANIA
Podsumowując tę pracę chce podkreślić, że
znaczenie badań nad dziejami Celtów jest bardzo
ważne szczególnie w naszym kraju. Osobiście
interesuje się tymi zagadnieniami i miałam
zaszczyt
brać
w
zabezpieczaniu
wczesnośredniowiecznego
stanowiska
archeologicznego jako pomocnik - amator. Być
może nie ujęłam wielu ważnych aspektów
dotyczących życia dawnych Celtów, ale chodziło
mi głównie o odpowiedź na najważniejsze
pytanie. Czy te badania mają sens, czy warto je
wspierać i co należy zrobić, aby chronić nasze
dziedzictwo kulturowe.
Kiedyś chciałabym pracować jako archeolog.
Dziś patrząc na to co się dzieje w tym
środowisku, pozostanę przy mojej pasji.
Joanna Nowek
Bibliografia:
Bahn Paul - Archeologia
Corradini Nathalie - Encyklopedia Odkrycia
Młodych . Zeszyt numer 12.
Cunliffe Barry - Starożytni Celtowie
Gąssowski Jerzy - Mitologia Celtów
Hensel Witold - Archeologia żywa
Kobielska Barbara - Cenne, bezcenne, utracone ,
numer 2,kwiecień 2002.
Kozłowski Januszu i Stefan - Człowiek i
środowisko w pradziejach.
Magazyn historyczny mówią wieki.
Schlette Friedrich - Celtowie
7
ARCHEOLOGIA
Tajemnica piramidy w Rapie
Foto: mzopw, Wikimedia Commons
Jeden z najbardziej osobliwych zabytków Mazur,
piramida w Rapie, skrywa więcej szczątków, niż
dotąd sądzono – ustalili archeolodzy, którzy
przeprowadzili kompleksowe badania obiektu.
Stwierdzili też, że stan techniczny piramidy jest
fatalny, grozi zawaleniem.
Piramida w Rapie, małej wsi między Baniami
Mazurskimi
a
Gołdapią,
jest
jednym
z najbardziej intrygujących i zarazem
osobliwych zabytków Mazur.
Budynek, niewielka kwadratowa kaplica
grobowa
zwieńczona
wysokim
dachem
w kształcie piramidy stoi w środku lasu, na
skraju małej, popegeerowskiej wsi. Pikanterii
i tajemniczości temu miejscu dodaje także fakt,
8
POSZUKIWANIA
że wewnątrz kaplicy znajdują się trumny
z ciałami kilku osób, wśród których kilka ciał
uległo mumifikacji. Szczątki te należą do
członków rodziny von Fahrenheid, która miała
nieistniejący już dziś majątek w oddalonych
o niespełna 2 km od piramidy Małych
Bejnunach.
Przez wiele lat do kaplicy można było bez
przeszkód wchodzić, co często kusiło wandali,
którzy urwali mumiom głowy (kilka lat temu
miejscowi opowiadali PAP, że stało się to
w latach 70. XX w., w czasie, gdy w pobliskim
PGR zdychały krowy. Ktoś miał uznać,
że urwanie głów mumiom zapobiegnie chorobie
bydła). W związku z tym władające terenem
Nadleśnictwo Czerwony Dwór zamurowało
wejście do grobowca, co jednak nie
przeszkodziło wandalom w dostawaniu się do
wnętrza piramidy przez okna. Dlatego z czasem
w
otwory
okienne
wstawiono
kraty.
Nadleśnictwo wycięło też w lesie aleję, która
można dojść do piramidy, przez co widać ją
także z drogi.
Mimo, że od kilkunastu lat popularność
piramidy rośnie, obiekt ten przez lata nie został
w sposób interdyscyplinarny przebadany.
Kilkanaście lat temu pracownicy Muzeum
Okręgowego w Suwałkach, Jerzy Brzozowski
i Jerzy Siemaszko, uporządkowali wnętrze
piramidy.
W ostatnich dniach ekipa archeologów
z Uniwersytetu Warszawskiego za zgodą
konserwatora zabytków w Ełku i nadleśnictwa
Czerwony Dwór, wypiłowując kraty w oknach,
weszła do piramidy. „To, co tam zastaliśmy było
wstrząsające” – powiedział PAP inicjator
badania Janusz Janowski z Pracowni Skanerów
3D
Instytutu
Archeologii
Uniwersytetu
Warszawskiego. Janowskiemu towarzyszyli
m.in. antropolog dr Wiesław Więckowski (UW)
i prof. Krzysztof Misiewicz z Zakładu Badań
Nieinwazyjnych Instytutu Archeologii (UW).
„Na ziemi porozrzucanych było ponad 60
szczątków ludzkich, m.in. urwana noga, czy
ucho. Niektóre trumny były mocno uszkodzone”
–
powiedział
Janowski
i
dodał,
że uporządkowanie trumien i szczątków
pozwoliło na ustalenie, że we wnętrzu piramidy
pochowanych jest pięcioro dorosłych (w tym
trzy ciała są zmumifikowane) i dwoje dzieci.
Ustalenie to jest niezmiernie ważne ponieważ
dotąd sądzono, że we wnętrzu piramidy
spoczywa jedno dziecko – trzyletnia córka
budowniczego piramidy Johanna Friedricha
Wilhelma von Fahrenheid- Ninette. Kim jest
drugie dziecko? – nie wiadomo.
„Spróbujemy to ustalić” – powiedział PAP
archeolog z Muzeum Kultury Ludowej
w Węgorzewie Jerzy Marek Łapo, który
wchodzi w skład ekipy badającej piramidę.
Badając tę kwestię Łapo ustalił kolejną nieznaną
dotąd okoliczność. „Budowniczy piramidy
w Rapie był spokrewniony z Fahrenheidem,
POSZUKIWANIA
odkrywcą skali termometrycznej. Ze wstępnych
badań, które będziemy kontynuować wynika,
że słynny gdański uczony był stryjecznym
dziadkiem budowniczego piramidy” – przyznał
Łapo.
Ekipa
archeologów
dzięki
badaniom
elektrooporowym we wnętrzu i na zewnątrz
z całą pewnością wykluczyła podpiwniczenie
piramidy. „Mamy nadzieję, że to pozbawi ochoty
do penetracji tego miejsca poszukiwaczy
skarbów” – przyznał Janowski.
Archeologów badających wnętrze piramidy
w Rapie zatrwożył jednak stan techniczny
budynku: ze sklepienia odpadło wiele cegieł,
niektóre z nich uszkodziły szczątki i trumny.
„Piramida stoi z przyzwyczajenia. W naszej
ocenie ona może się zawalić dosłownie w każdej
chwili” – podkreślił Janowski, który wyniki
badań archeologów przekazał nadleśnictwu
Czerwony Dwór i wójtowi gminy Banie
Mazurskie (przedstawiciele obu urzędów byli na
miejscu w czasie badań – PAP).
„Zależy nam na ocaleniu zabytku ale nie
ukrywam, że do tego potrzebne będą kwoty,
których nie mamy. Postaramy się je pozyskać
z zewnątrz” – powiedział PAP zastępca
nadleśniczego Czerwony Dwór Wiesław
Bernatowicz.
Wójt gminy Banie Mazurskie Łukasz Kuliś
powiedział PAP, że pomoże nadleśnictwu
w szukaniu zewnętrznych środków na renowację
piramidy w Rapie. „Ten obiekt jest perełką
całego regionu, nie możemy pozwolić na to, by
zwyczajnie się zawalił” – zadeklarował Kuliś.
Dotąd powszechnie uważano, że piramida
w Rapie została wybudowana dla Ninette ok.
1808 roku, a kształt budowli wynikał
z fascynacji ojca dziewczynki kulturą Egiptu.
W ocenie Łapo można przypuszczać, że budynek
powstał już ok. 1795 roku i jako pierwsza
spoczęła w nim Friderike z domu Austin,
następnie wstawiano do budynku kolejne
trumny.
Prawdopodobnie
w
piramidzie
spoczywają: Johann Friedrich Wilhelm (1747 1834), Friderike z d. Austin (+1795), Friedrich
Heinrich Johann von Fahrenheid (1780-1849)
9
i Wilhelmine z d. Lehmann (+1847) oraz Ninette
( ur.1808r. lub krótko po tym, zm.1811 r.).
PAP - Nauka w Polsce
W ocenie dr Łapo kształt budowli nie wynika
z fascynacji jej budowniczego Egiptem,
a masonerią. "Nie można wykluczyć, iż J.F.W.
von Fahrenheid był masonem, a ten typ budowli
nierzadko
pojawiał
się
w
symbolice
wolnomularskiej.
Jej
forma
zewnętrzna
nawiązuje najbardziej do piramid państwa
Meroe, lecz podobieństwo może być pozorne" przyznał PAP Łapo.
Źródło: www.naukawpolsce.pap.pl
Foto: mzopw, Wikimedia Commons
10 POSZUKIWANIA
POSZUKIWANIA
11
HISTORIA
Braterstwo śląsko-zagłębiowskie doby
powstań śląskich
Mieszkańcy Górnego Śląska i Zagłębia Dąbrowskiego nie cieszą się dzisiaj wzajemną sympatią, jednak
jeszcze nie tak dawno oba regiony efektywnie ze sobą współpracowały. Najlepszym tego przykładem jest
okres powstań śląskich.
Polska odzyskała niepodległość na skutek
zakończenia Wielkiej Wojny, jednak nie
wszystkie
ziemie,
których
mieszkańcy
utożsamiali się z odrodzoną Rzeczpospolitą,
automatycznie znalazły się w jej obrębie.
Jednym z takich obszarów był Śląsk. Mimo,
że przed rozbiorami nie należał on do Korony,
jego ludność zdecydowała się walczyć
o włączenie w skład Państwa Polskiego, którego
12 POSZUKIWANIA
związki z regionem datuje się już od czasów
średniowiecznych. Niektórzy Piastowie śląscy
w XV wieku wciąż identyfikowali się z polską
kulturą i obyczajami. Podtrzymywanie tych
tradycji wśród ludności sprawiło, że po I wojnie
światowej większość Ślązaków zapragnęła
powrotu do kraju nad Wisłą. Niemcy nie
zamierzali jednak oddać tak uprzemysłowionego
i bogatego terytorium. Do walki przeciwko
zbuntowanym mieszkańcom skierowali policję
oraz Grenzschutz, czyli straż graniczną powstałą
właśnie w celu zapobieżenia secesji wschodnim
ziem Rzeszy. Wobec dużego zainteresowania
regionem władz odrodzonej Polski – które
widziały w nim przemysłową i ekonomiczną
podporę dla kraju – konflikt wydawał się
nieunikniony.
Problemem dla Górnoślązaków pozostawało
również zróżnicowanie narodowe ich ziem. Nie
chodziło
tylko
o
obecność
zarówno
zadeklarowanych Polaków jak i Niemców, ale
także osób, które nie utożsamiały się z żadną
z tych dwóch grup. Warto wspomnieć,
że polskojęzyczni mieszkańcy Górnego Śląska to
przede wszystkim robotnicy, rolnicy oraz mali
przedsiębiorcy. W porównaniu do wielkich
właścicieli przemysłowych, którymi przeważnie
byli Niemcy, ich kapitał okazywał się bardzo
skromny.
I Powstanie Śląskie
Sytuacja na Górnym Śląsku po zakończeniu
wojny systematycznie się komplikowała.
Napięcie po obu stronach narastało, zaczęto też
formować pierwsze oddziały zbrojne. 11
stycznia 1919 roku w Katowicach powstała
Polska Organizacja Wojskowa Górnego Śląska
na czele m.in. z Józefem Grzegorzkiem,
Adamem Całką i Janem Wyglendą. Niemcy
natomiast utrzymywali w regionie regularne
wojska w postaci 117. Dywizji Piechoty gen.
Karla Hoefera, którą później oficjalnie
przekształcono w oddział Straży Granicznej
(Grenzschutzu).
Na początku 1919 roku wzmógł się ruch
pomiędzy Górnym Śląskiem a Zagłębiem
Dąbrowskim. Wiązało się to z intensywnymi
przygotowaniami do powstania oraz organizacją
serii strajków robotniczych, mających zacieśnić
współpracę między oboma regionami. Działacze
związani z grupami powstańczymi zaczęli
przenosić się na bezpieczniejsze tereny po
polskiej stronie granicy. Jednym z pierwszych
był Józef Dreyza, prezes Głównego Komitetu
Wykonawczego, czyli komórki powstańczego
sztabu. Z jego inicjatywy większość polskich
organizacji niepodległościowych przeniosła się
z Katowic do Sosnowca.
POSZUKIWANIA
Wybuch powstania poprzedziła fala strajków
robotniczych na terenie Górnego Śląska. Iskrą
rzuconą na beczkę prochu okazała się brutalna
pacyfikacja protestów w kopalni Mysłowice,
gdzie oddział Służby Granicznej zaczął strzelać
do robotników, którzy przybyli po odbiór swoich
spóźnionych wynagrodzeń. W jej wyniku
zginęło kilka osób, a kilkanaście innych zostało
rannych.
W marcu 1919 roku powołano w Sosnowcu
Ekspozyturę Polskiej Organizacji Wojskowej
Górnego Śląska (POW GŚl), która znacznie
ułatwiła komunikacje powstańców z Warszawą.
Na skutek walk na ziemiach kontrolowanych
przez Niemców w kolejnych dniach do
Sosnowca przyjechały rzesze uchodźców.
Doprowadziło to do utworzenia Komitetu Opieki
nad Uchodźcami, który odegrał dużą rolę
w niesieniu pomocy w tym okresie. W miarę
napływu do miasta kolejnych uciekinierów
z Górnego Śląska, zadecydowano o skierowaniu
ich do Częstochowy w celu uformowania tam
zbrojnego batalionu – Pułku Strzelców
Bytomskich.
14 maja 1919 roku władze niemieckie
rozwiązały polski komisariat Naczelnej Rady
Ludowej (NRL) w Bytomiu. Jej kierownik,
Kazimierz Czapla, zmuszony został do
przeniesienia również i tego organu do
Sosnowca. Tam przemianował go na filię
Podkomisariatu dla Śląska Naczelnej Rady
Ludowej. W pierwszych dniach powstania
zwiększyły się represje Niemców wobec
walczących Górnoślązaków. Doprowadziło to do
nadejścia kolejnej fali uchodźców. Niezbędna
stała się natychmiastowa pomoc materialna,
lekarska i psychologiczna. Niestety, filia
Podkomisariatu nie miała wystarczających
nakładów
finansowych,
dlatego
Czapla
postanowił
założyć
Komitet
Pomocy
Górnoślązakom. Na jego czele stanął ks. Paweł
Pośpiech.
We wrześniu 1919 roku filia Podkomisariatu
została przekształcona w Komisariat Rad
Ludowych Śląskich z tymczasową siedzibą
w Sosnowcu, co wiązało się z zamknięciem
w Poznaniu głównej siedziby Naczelnej Rady
Ludowej. Jednym z zadań Komisariatu stało się
rozlokowanie
uchodźców.
Najwięcej
13
zakwaterowano ich w Strzyżowicach, Jeleniu,
Byczynie i Niwce. Z czasem duże obozy
powstały także w Grodźcu, Twardowicach oraz
Jaworznie. Rozważano utworzenie podobnych
placówek w głębi kraju, ale Ślązacy nie chcieli
opuszczać
przygranicznych
miejscowości.
W pomoc dla ludności Górnego Śląska
zaangażowała się spora liczba dużych miast
Polski,
których
mieszkańcy
wspierali
potrzebujących przede wszystkim materialnie.
Duże znaczenie odegrała prasa zagłębiowska:
„Kurier
Zagłębia”,
„Iskra”,
„Górnik”,
„Wiadomości Zagłębia”, czy „Głos Pracy”.
Redaktorzy tych czasopism reprezentowali
niekiedy zupełnie różne orientacje polityczne,
jednak w kwestii powstania na Śląsku wszyscy
mówili jednym głosem. W miarę napływu na
tereny
Zagłębia
kolejnych
uchodźców,
Komisariat postanowił wydać dla nich specjalną
gazetę. Tak powstało czasopismo „Powstaniec”,
którego redaktorem naczelnym został Teodor
Tyc.
Jednym z ostatnich zadań Komisariatu było
zorganizowanie Górnoślązakom powrotu do
domu. Wiązało się to z podpisaniem 1
października 1919 roku polsko-niemieckiej
umowy, zakładającej amnestię dla powstańców
oraz reszty uciekinierów. Niestety, Niemcy nie
zamierzali wywiązywać się ze swoich
zobowiązań, represjonując przybywających
z Polski Ślązaków. Ich powrót odbywał się
w wieloma trasami np. w Zagłębiu przez
Modrzejów oraz przez most graniczny
z Mysłowicami. Warto wspomnieć, że każdy
człowiek powracający do domu otrzymywał
zasiłek w wysokości 100 marek. Znamienna
wydaje się również postawa Zagłębiaków. Na
łamach „Powstańca”, który zakończył swoją
działalność w listopadzie 1919 roku, zamieścili
oni krótkie pożegnanie: „Odeszły już
z powrotem rzesze powstańców na Górny Śląsk
do pracy i trudu codziennego. Już wrócili prawie
wszyscy ci, co walczyli za Ojczyznę, nieliczna
tylko garstka uchodźców pozostała. Za tymi, co
odeszli, odchodzi też »Powstaniec«”.
Zagłębie
organizowało
głównie
pomoc
humanitarną, ale wspierało również sąsiadów w
kwestiach stricte wojskowych. Wielu młodych
ludzi walczyło za sprawą śląską, planowano
14 POSZUKIWANIA
nawet
utworzenie
oddziałów
złożonych
z lokalnej ludności. Koncepcje te stały się
przedmiotem bardzo wielu rozmów magistratu
sosnowieckiego z władzami w Warszawie, ale
wszystkie propozycje zostały odrzucone.
W Sosnowcu swoją siedzibę miał sztab
powstańczy z Alfonsem Zgrzebniokiem na czele,
wobec czego utworzenie ochotniczych formacji
na
terenie
Zagłębia
wydawało
się
przedsięwzięciem
nietrudnym
do
zorganizowania. Wbrew zakazom płynącym ze
stolicy, wielu ludzi brało czynny udział
w walkach. Część oficerów pochodziła
z terenów Zagłębia, min. Kazimierz Kierzkowski
z Będzina czy Michał Rzadkiewicz i Józef
Plebanek z Sosnowca. Ten ostatni brał czynny
udział w tworzeniu dywersyjnych Oddziałów
Lotnych, niszczących niemieckie obiekty
wojskowe na Górnym Śląsku. Był także
komendantem odcinka Mysłowice-Tarnowskie
Góry oraz pełnił funkcje członka sztabu
powstańczego w Sosnowcu, którego Dowództwo
Główne – utworzone 18 sierpnia 1919 roku –
znajdowało się w pałacu Schöna.
Swój wkład w walki na Śląsku wniósł również
Związek Strzelecki, który po wznowieniu
działalności, podjął się tworzenia oddziałów
bojowych na czele z Aleksym Bieniem
(ćwiczenia przeprowadzano pod Małobądzem,
w Sielcu i na Pogoni). Liczną grupę powstańców
z Zagłębia stanowiła młodzież gimnazjalna oraz
harcerze. Jednym z takich ochotników był Jan
Kiepura, który później zrobił na świecie
błyskotliwą karierę jako aktor i śpiewak.
Przez cały czas w Zagłębiu Dąbrowskim
organizowano demonstracje, które miały
pokazać polskim władzom, że ludność po tej
stronie Brynicy również chce walczyć
z Niemcami. Do jednej z najgłośniejszych
manifestacji doszło 23 sierpnia 1919 roku
w czasie pogrzebu ofiar powstania, wśród
których znalazło się dwóch Zagłębiaków: uczeń
z Sosnowca Stacherski oraz weteran powstania
styczniowego Aleksander Kozłowski. Ceremonia
musiała odbyć się nocą, gdyż w ciągu dnia
Sosnowiec kilkukrotnie ostrzeliwało niemieckie
wojsko. Nie były to pojedyncze incydenty.
W ciągu całego powstania Zagłębię Dąbrowskie
atakowano jeszcze kilka razy, pojawiły się ofiary
śmiertelne.
II powstanie śląskie i plebiscyt
Pomoc po polskiej stronie granicy nie
ograniczała się wyłącznie do pierwszego
powstania. Zagłębia Dąbrowskie wspierało
swoich rodaków na Śląsku do samego końca.
W czasie następnej rewolty w okolicach
Modrzejowa stacjonował 11 Pułk Piechoty
Wojska Polskiego, który ułatwiał walczącym
przechwytywanie członków niemieckiej policji.
Dodatkowo w Sosnowcu istniało jeszcze biuro
przerzutów, kierowane przez Aleksego Bienia.
Szmuglowano przede wszystkim żywność,
amunicje czy pieniądze nadsyłane z wielu miejsc
Polski. W mieście produkowano również petardy
dla powstańców. Wydaje się znamienne, że po
zakończeniu II powstania, w Sosnowcu
z inicjatywy Stanisława Płodowskiego (działacza
Komitetu Plebiscytowego w Zagłębiu) został
wybudowany pomnik ku czci poległych.
Monument odsłonięto 19 grudnia 1920 roku przy
udziale ok. 100 tys. mieszkańców, w tym 40 tys.
Ślązaków oraz przywódców powstania – Józefa
Biniszkiewicza oraz Wojciecha Korfantego.
Zagłębię Dąbrowskie miało również swój wkład
w wynik plebiscytu na Górnym Śląsku. Władze
regionu przeprowadziły bowiem kampanię
zachęcającą do głosowania osoby pracujące poza
miejscem swojego urodzenia. W wielu
miejscowościach zaangażowano do tego celu
oddziały Związku Strzeleckiego.
III powstanie śląskie
Niestety,
plebiscyt
przyniósł
jedynie
rozczarowanie. Za przyłączeniem do Polski
głosowało 40,3 ludności, podczas gdy za
Niemcami
opowiedziało
się
59,4.
Niezadowolenie Polaków mieszkających na
Górnym Śląsku doprowadziło do wybuchu III
powstania.
Przygotowania znów prowadzono w Zagłębiu
Dąbrowskim, które raz jeszcze miało stać się
zapleczem zaopatrzeniowym dla walczących. Do
najistotniejszych
kwestii
należało
zorganizowanie służby sanitarno-medycznej.
W tę sprawę zaangażowany był lokalny odział
Czerwonego Krzyża oraz lekarze z całej Polski,
w tym część z Zagłębia. Oprócz tego swój wkład
w powstanie wnieśli harcerze z X hufca
w Sosnowcu, którzy w trakcie walk pełnili rolę
łączników ze Śląskiem.
Jak widać, współpraca pomiędzy oboma dwoma
regionami prezentowała się w tych niepewnych
czasach bardzo dobrze. Warto zwrócić uwagę,
że ówcześni Zagłębiacy i Górnoślązacy nie mieli
do siebie tak negatywnego stosunku, jaki istnieje
obecnie. Dzisiejszy obraz ich wzajemnych relacji
związany jest z tragiczną w skutkach polityką
komunistyczną po zakończeniu II wojny
światowej.
Bibliografia:



Bień Adam, Wspomnienia zagłębiowskie z powstań śląskich, „Zaranie Śląskie”, 1966, nr 3, s. 501502.
Długajczyk Edward, Jak doszło do podzielnia Górnego Śląska, „Śląsk”, 2007, nr 6 (140), s. 24.
Grudniewski Jakub, Dwa powstania – 1919 i 1920, „Mówią Wieki. Powstania Śląskie 19191921”, 2011, nr 1, s. 65.
POSZUKIWANIA
15







Hawranek Franciszek, Powstania Śląskie i plebiscyt w dokumentach i pamiętnikach, Instytut
Śląski, Opole 1980, s. 25-26.
Krzyżanowski Lech, Górnoślązacy wobec odrodzenia Polski, „Mówią Wieki. Powstania Śląskie
1919-1921”, 2011, nr 1, s. 43.
Pierzchała Jan, Współpraca Zagłębia Dąbrowskiego i Górnego Śląska w okresie powstań
śląskich, [w:] Ziemia Będzińska. Przeszłość, teraźniejszość, kultura. Rocznik III, pod red.
Stanisława Wilczka, Komitet Organizacyjny Dni Kultury Ziemi Będzińskiej, Będzin 1970, s. 2829.
Renik Józef, Udział Zagłębia Dąbrowskiego w powstaniach śląskich, „Zaranie Śląskie”, 1961, nr
1.
Studencki Zbigniew, Zagłębiacy w powstaniach śląskich, [w:] Zagłębie Dąbrowskie a plebiscyt i
powstania śląski z pespektywy 90-lecia, pod red. Bogdana Cimały i Zbigniewa Studenckiego,
Muzeum w Sosnowcu, Sosnowiec 2011, s.126-127.
Ziemba Jan, Komisariat Rad Ludowych Śląskich w Sosnowcu (IX 1919-III 1920), „Zaranie
Śląskie”, 1971, s. 441.
Ziemba Jan, Po obu stronach Brynicy. Społeczno-polityczne związki Zagłębia Dąbrowskiego z
Górnym Śląskiem w okresie kapitalizmu, Śląski Instytut Naukowy, nr 1, 1973, s. 88-89.
Redakcja: Michał Woś
Autor: Zuzanna Gumińska
Materiał został opublikowany na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa – Na tych samych
warunkach 3.0 Polska.
miejsce pierwotnej publikacji – Portal historyczny Histmag.org
16 POSZUKIWANIA
KOLEKCJE
Ordery, odznaki i odznaczenia wojskowe
cz. 2
Odznaka pamiątkowa 83 Pułku Strzelców
Poleskich, Kobryń, oficerska, jednoczęściowa,
srebro, emalia, wymiary 40 x 40 mm,
wykonawca Wiktor Gontarczyk - Warszawa
Odznaka pamiątkowa 6 Batalionu Pancernego,
Lwów, oficerska, emaliowana, trzyczęściowa,
srebro sygnowane 2, imiennik WB
Odznaka pamiątkowa 6 Batalionu Pancernego,
Lwów, oficerska, emaliowana, trzyczęściowa,
tombak, bez sygnatur
Odznaka pamiątkowa Dywizjonów Artylerii
Konnej, żołnierska, dwuczęściowa, tombak
srebrzony, emaliowany proporczyk, wymiary 41 x
41 mm
Odznaka pamiątkowa 4 Dywizjonu
Samochodowego Łódź, oficerska, emaliowana,
trzyczęściowa, tombak złocony, niesygnowana
Odznaka pamiątkowa Szwadronów Pionierów,
tombak srebrzony i emaliowany, wymiary 40 x 40
mm, wykonawca Teofil Filipski - Wilno
Odznaka pamiątkowa 1 Pułku Lotniczego,
Warszawa, żołnierska, jednoczęściowa,
wytłoczona w blasze, mosiądz srebrzony
Odznaka pamiątkowa Centrum Wyszkolenia Broni
Pancernej, Modlin, absolwencka, jednoczęściowa,
srebro sygnowane 2, imiennik GW
Katalog został przygotowany w oparciu o materiał dostarczony przez Poznański Dom Aukcyjny oraz
Podlaski Gabinet Numizmatyczny. Przedstawione zdjęcia pozostają własnością PDA&PGN.
http://aukcja.pgnum.pl/index.php
18 POSZUKIWANIA
RECENZJE
Rok zerowy.
Historia roku
1945
Francuscy żołnierze wracający z niewoli,
traktowani w kraju jak obywatele gorszej
kategorii, a nawet zdrajcy i tchórze,
czystki na Bałkanach tuż po podpisaniu
pokoju przez Niemców, jawne przejawy
antysemityzmu w całej Europie –
zakończenie działań wojennych w 1945
roku nie spowodowało powrotu do
normalności – o tym opowiada książka
„Rok zerowy. Historia roku 1945".
To jedna z wielu książek, która ukazała
się na polskim rynku w zeszłym roku
z okazji siedemdziesiątej rocznicy zakończenia
II wojny światowej. Nie jest to typowa
popularnonaukowa
publikacja
historyczna,
a raczej opowieść zawierająca liczne wątki
biograficzne – Ian Buruma, holenderski pisarz
i historyk, przybliża losy swojego ojca
w
kontekście
poruszanych
zagadnień.
Jednocześnie autor nie szczędzi gorzkich słów
ani zwycięzcom, ani przegranym w tym dotąd
największym na świecie konflikcie zbrojnym.
Trudno określić pracę jako obiektywną, ale
z pewnością należy uznać ją za szczerą do bólu.
Książka nie mogłaby ukazać się w krajach
komunistycznej Europy wschodniej. Zapewne
też, ze względu na przytoczone niewygodne
fakty dla USA i aliantów, byłoby to niemożliwe
za zachodnią częścią „żelaznej kurtyny”.
Imponuje zakres terytorialny pracy. Buruma
przyjrzał się nie tylko powojennej Europie, ale
również koloniom, i krajom Dalekiego Wschodu
– z kulturami Japonii i Chin zresztą związany
jest od lat za sprawą swoich zainteresowań
badawczych. Dzięki temu czytelnik może
wyrobić sobie bardzo szeroki pogląd na to, jak
wyglądał świat w roku, w którym zakończyła się
II wojna światowa.
POSZUKIWANIA
Buruma nie pozostawia złudzeń. „Ze
sceptycyzmem odnoszę się do myśli, że z historii
można się wiele nauczyć, a zwłaszcza,
że znajomość błędów przeszłości pomaga
uniknąć podobnych błędów przeszłości. Historia
to wyłącznie kwestia interpretacji” - pisze.
Zatem, po co Buruma napisał tę książkę i po co
nam znajomość historii? „Mimo tego jednak
należy wiedzieć, co wydarzyło się dawniej,
i starać się to zrozumieć. Inaczej nie rozumie się
własnych czasów” - tłumacze. Na potwierdzenie
tych słów w książce mamy wiele przykładów.
Z reguły obrazy przedstawiające koniec wojny
pokazują wiwatujących na ulicach roześmianych
ludzi, upojonych alkoholem tulących się
z nieznajomymi. O euforii, daleko wykraczającej
poza spontaniczne zachowania towarzyszące
dziś świętowaniu Nowego Roku czy zwycięstwa
w drużyny w mistrzostwach świata Buruma
również pisze w swojej książce. Jeśli chodzi
o Francuzki, to pisze, że „"błędem jest
postrzeganie kobiet, które chętnie zawierały
znajomości z wyzwolicielami, jako naiwnych,
zapatrzonych w bohaterów głupiątek lub
bezsilnych ofiar. "Simone de Beauvoir
wspominała w swoich pamiętnikach młodą
paryżankę, której ulubioną rozrywką było la
19
chase à l’Américain – polowanie na
Amerykanów.”
Po
okresie
rozpusty
w zachodniej Europie przyszedł czas na
zderzenie z twardą rzeczywistością – ciągłymi
brakami w zaopatrzeniu, nawet w żywność, nie
mówiąc o innych produktach.
Świat roku 1945 był zdecydowany inny niż ten
sprzed konfliktu – to jeden z ważniejszych
przekazów wyłaniających się z lektury. Oprócz
dalszej emancypacji kobiet, istotne okazały się:
wzrost tempa ruchów narodowych w dawnych
koloniach (oraz ich krwawe tłumienie np. przez
Francuzów w północnej Afryce), spolaryzowanie
świata i stopniowe powstawanie żelaznej
kurtyny.
Autor poświęca duża miejsca sprawie polskiej.
Kilkukrotnie zauważa na kartach książki, że nie
otrzymała obiecanego wsparcia tuż po wybuchu
wojny ze strony Wielkiej Brytanii. A po niej jej
los również był obojętny dla Zachodu – co
stwierdza nie kryjąc irytacji.
Z książki dowiemy się dużo na temat podejścia
aliantów do narodów, które przegrały wojnę.
Autor przytoczył zarówno wstępne, robocze
koncepcje (Niemcy jako kraj rolniczy
pozbawiony przemysłu), jak i te ostatecznie
wdrożone, łącznie z ich, często barwnym
przebiegiem.
Buruma
szeroko
opisał
amerykańskie rządy wprowadzone w Japonii po
jej kapitulacji – to temat niezbyt dobrze znany
polskiemu czytelnikowi. Wśród pomysłów
pojawiło się nawet koncepcja likwidacji
tradycyjnych japońskich znaków na rzecz
alfabetu łacińskiego. Stopień podporządkowania
Kraju Kwitnącej Wiśni w porównaniu
z Niemcami był absolutnie nieporównywalny –
Amerykanie w pełni przejęli władzę na wyspach
i stworzyli oraz wdrożyli własną wizję kraju, co
ciekawe bez poważniejszego sprzeciwu –
w Niemczech podobne eksperymenty były
trudne do wcielenia w życie, choćby ze względu
na podział kraju na kilka sektorów, którymi
zarządzały oprócz USA również Francja, Wielka
Brytania i ZSRR. "W 1945 roku bardzo niewielu
Japończyków miało jakikolwiek sentyment do
militarystów, którzy sprowadzili na nich
wyłącznie nieszczęścia – inaczej niż wielu
20 POSZUKIWANIA
Niemców, nadal wspominających Führera
tęsknie i z aprobatą" - pisze. Koncepcje
kierowania poszczególnymi alianckimi strefami
okupacyjnymi również zawarto w książce.
Sporo miejsca Buruma poświęcił kwestii zemsty
i rozliczeń ze zbrodniarzami reprezentującymi
Państwa Osi. „Czy zatem sprawiedliwość została
wymierzona? Czy procesy i czystki wystarczyły,
aby każdy zyskał świadomość, że została
wymierzona? Ne te pytania trzeba odpowiedzieć:
nie” – pisze nie kryjąc zdenerwowania Buruma.
Co gorsza, podaje rozliczne przykłady
niesłusznych sądów nad niewinnymi osobami.
Inny gorzki obraz jest następujący – ludzie z elit
i wyżsi urzędnicy działający na rzecz Rzeszy
wielokrotnie płynnie przeszli do aparatu
administracyjnego nowo odradzającego się
państwa. Byli przecież świetnymi specjalistami,
a tych po wojnie brakowało – tak wyjaśniano ich
zatrudnienie na „ciepłych posadkach”. „Stare
elity, które dogadały się z Trzecią Rzeszą, po jej
klęsce rzadko spadały ze swoich wygodnych
stołków – a jeśli, to lądowały niedużo niżej” –
pisze Buruma.
„Rok zerowy” nie jest lekturą łatwą i przyjemną.
Czytelnik pozna jednak cienie i blaski związane
z końcem wojny i nowym światem
wyłaniającym się z jego zgliszczy. Jednocześnie
autor nie waha się przed wygłaszaniem swoich
ocen, co czyni książkę bardziej opowieścią
o końcu wojny, niż tylko kolejną suchą relacją
sprzed 70 lat.
Książka
ukazał
się
Wydawniczego PWN.
nakładem
PAP - Nauka w Polsce
Źródło: www.naukawpolsce.pap.pl
Domu
POSZUKIWANIA
21
EKSPLORACJA
Historia, pasja i… zgubiony kalosz
Foto: Andrzej Pobiedziński; Freeimages.com
Moja przygoda z odkrywaniem skarbów
z przeszłości rozpoczęła się dość niedawno
i z czystym sumieniem mogę stwierdzić,
że w porównaniu do innych pasjonatów
posiadam niewielkie doświadczenie w tej
kwestii. Niemniej jednak chciałam podzielić się
historią związaną z rozpoczęciem mojej
przygody z eksploracją.
4 lata temu poznałam mojego chłopaka, który
już od dawna pasjonował się historią
i przeszłością, także tą jeszcze dotąd uwięzioną
głęboko w ziemi. Z biegiem czasu zrozumiałam
22 POSZUKIWANIA
jak ważną rolę odgrywa to w jego życiu.
Bezustannie mi o tym opowiadał i choć na
początku podchodziłam do tego sceptycznie,
wkrótce miałam przekonać się o tym jak ciekawa
może być historia nie tylko ta w książkach.
Pierwsze wyjście na poszukiwania pamiętam
doskonale. Duży, piękny teren wokół zalesiony.
Pogoda sprzyjała.
Pierwsze „fanty” trafiły się po dość długim
i niecierpliwym oczekiwaniu i wreszcie pierwsza
moneta. Z ogromną ekscytacją i uśmiechem na
twarzy krzyknęłam uradowana. Było to 10
pfeningów. Zbyt wiele mi to nie mówiło, ale
niezmiernie się ucieszyłam. Z biegiem czasu
coraz częściej zaczęłam wypytywać o wspólne
wyprawy, chciałam przeżyć to jeszcze raz – ten
dreszczyk emocji, ekscytacje i niecierpliwe
oczekiwanie na kolejny sygnał. Nie mam
własnego wykrywacza, więc gdy tylko mam
możliwość użytkowania sprzętu cieszę się jak
szalona. Postanowiłam poszerzyć swoją wiedzę
historyczną, więc zaczęłam doszukiwać się
informacji, szczegółów, map, śledziłam różne
strony internetowe, które miały mi w tym
pomóc.
Foto: Andrzej Pobiedziński; Freeimages.com
Foto: Matthew Bowden; Freeimages.com
Kolejne wyprawy stawały się dla mnie coraz
bardziej ciekawe, a każdy „fant” stawał się dla
mnie rzeczą wręcz bezcenną. Historia jaką dotąd
znałam całkowicie zmieniła swoje znaczenie.
Nie były to bowiem suche fakty zapisane
wyłącznie w książce, odtąd miałam ją również
w namacalny sposób – mogłam jej dotknąć,
wyobrazić sobie co mogło dziać się właśnie
w tym danym miejscu, tu gdzie teraz jestem.
Trudno jest opisać uczucia, które towarzyszą
każdej z wypraw i z jakim utęsknieniem czeka
się na kolejną z nich.
Pomimo tak krótkiego czasu jaki mogę dzielić
swoją nowo odkrytą pasję z innymi mieliśmy
mnóstwo przygód, a jedną z nich będę
wspominać przez wiele lat. Jednego z upalnych
dni ubiegłego lata wpadliśmy na pomysł, by
wybrać się na wykopki z przyjaciółmi po
zmroku. Noc była ciepła, warunki także niczego
sobie i miejsce doskonałe. Poszukiwanie w ciągu
dnia jest ekscytujące, to co czuje się po zmroku
jest wręcz nie do opisania.
POSZUKIWANIA
Nasza grupa postanowiła, że „fanty” oglądamy
razem pod koniec eksploracji. Każdy sygnał,
znalezisko, którego w sumie nie jesteś w stanie
określić jest zagadką, którą odkryć można
dopiero, gdy zakończymy nasze poszukiwania.
Zabraliśmy się więc czym prędzej do pracy. Nie
trwało to jednak zbyt długo. Po jakiejś godzinie
zauważyliśmy biegnącego w naszym kierunku
mężczyznę, który na pewno nie wyglądał jak ten,
który udzielił nam pozwolenia poprzedniego
dnia. Im bardziej się zbliżał tym bardziej
byliśmy o tym przekonani. W panice zaczęliśmy
uciekać w drugą stronę. Szczerze przyznaję,
że jeszcze tak szybkiej ewakuacji nie widziałam.
Uciekaliśmy gdzie pieprz rośnie, lecz mężczyzna
biegnący wraz ze swoim niedużym, lecz
dziarskim psem nie dawał za wygraną. Niczego
nieświadomi (a przynajmniej ja) biegnę tak
w lekko przydużych kaloszach, gdy nagle
wpadam w dość spory dół. Kompletnie
zapomniałam o rowie między miedzą na naszej
linii odwrotu biegnącego tuż naprzeciw nas
i wpadam do niego z hukiem, a że niestety nie
jestem zbyt szybka to całkowicie zostałam
w tyle. Moi nieświadomi niczego znajomi
oczywiście biegną dalej. Próbuję więc szybko
wydostać się z rowu, bo za mną może i nie za
23
duży pies, ale zawsze pies i w dodatku jego
wściekły właściciel. Wstałam więc szybko
i w tym momencie zauważyłam, że zgubiłam
jeden z moich butów. Co za paradoks – zamiast
szukać, zaczęłam gubić. W tej całej panice
zdjęłam i drugi z butów i wzięłam nogi za pas,
biegnąc już boso.
Zdążyliśmy uciec, żeby nie powiedzieć,
że w ostatnim momencie. Zmęczeni i zaskoczeni
takim obrotem sprawy marzyliśmy tylko
o powrocie do domu i postanowiliśmy spotkać
się kolejnego dnia. Powiem tylko tyle, że mimo
tej całej akcji niewątpliwie było warto. Nie
zostawię po sobie tak znaczącego dla wielu
śladu, bo żaden z moich kaloszy nie ma żadnej
większej wartości, ani nie wiąże się z żadną
z historycznych przygód, lecz na pewno ma dla
mnie – choć sentymentalne, bo byłam tam,
przeżyłam niesamowitą przygodę i choć już go
nie znajdę to wiem, że było warto.
Eksploracja to nie tylko niesamowita pasja, to
także przygoda, która daje dreszczyk emocji
i ekscytację, niezapomniane wspomnienia na
długie lata, ale także nauka, która budzi chęć
poznawania i pamięć o tych, których już z nami
nie ma.
Foto: Laura Glover; Freeimages.com
Inga Liss
24 POSZUKIWANIA
NUMIZMATYKA
Monety Henryka I Brodatego 1221-1238
lub Henryka II Pobożnego 1238-1241
Brakteat ratajski, Av.: Popiersie
na wprost z pastorałem i lilią
Brakteat ratajski, Av.: Postać z
podniesionymi dłońmi
POSZUKIWANIA
25
Brakteat ratajski, Av.: Postać z
podniesionymi dłońmi, Kop.
6576, Fbg. 531
Brakteat ratajski, Av.: Głowa w
aureoli, pod nią krzyżyk, Kop.
6569 R6, waga 0,148 g., Fried.
518
Brakteat ratajski, Av.: Głowa na
wprost, nad nią krzyżyk, po
bokach proporzec i wieża, Kop.
6569 R6, Fried. 74, waga 0,152
g
26 POSZUKIWANIA
Brakteat, Av.: Łuk, Kop. 7044
R4, Fried. 70(526), atrybucja
niepewna, prawdopodobnie
Leszek Plątonogi, waga 0,175 g
Katalog został przygotowany w oparciu o materiał dostarczony przez Poznański Dom Aukcyjny oraz
Podlaski Gabinet Numizmatyczny. Przedstawione zdjęcia pozostają własnością PDA&PGN.
http://aukcja.pgnum.pl/index.php
POSZUKIWANIA
27
MUZEA
Muzeum Powozów Galowice
W zabytkowym spichlerzu z początków XVIII wieku, na tearalnie zaaranżowanej powierzchni 1000 m²,
prezentowana jest kolekcja około sześćdziesięciu oryginalnych pojazdów zaprzęgowych. Składają się na
nią m.in. karety, bryczki, omnibusy, wolanty, landolet, lando, milord, victoria, polowiec, sulky,
przepiękne sanie, a nawet konny wóz strażacki. Odrestaurowane powozy nie tylko ukazują niezwykłe
bogactwo typów pojazdów, zaprzęgowych ale również wprowadzają w świat historii szeroko pojętego
obyczaju XVIII i XIX wieku w Europie. Nie tylko pojazdy zaprzęgowe tworzą ekspozycję, Muzeum
Galowice ukazuje też historię i znaczenie konia w rozwoju transportu oraz prezentuje życie codzienne
dawnej wsi śląskiej.
28 POSZUKIWANIA
Kolekcję powozów dopełnia imponujący zbiór
siodeł kawaleryjskich z całego świata,
przekazany w depozyt przez kolekcjonera Pawła
Biczysko oraz kilkaset kiełzn, uprzęży, setki
historycznych kart pocztowych z pojazdami
zaprzęgowymi i końmi, narzędzia i urządzenia
uczestniczące w procesie produkcji pojazdów
zaprzęgowych oraz ryciny i obrazy. Unikalną
ciekawostkę stanowi czynna oryginalna,
szwajcarska konna kuchnia polowa z 1905 roku
z kompletnym wyposażeniem, m.in. w naczynia
cynowe. Na uwagę zasługuje również
wyjątkowy cenny dylżans pocztowy będący
depozytem z Muzeum Poczty i Telekomunikacji
we Wrocławiu oraz XIX wieczny bogato
zdobiony karawan.
Muzeum mieści się na terenie dawnych dóbr
rodziny
von
Lieres
und
Wilkau
w szachulcowym spichlerzu z 1730 roku,
stojącym w Galowicach koło Żórawiny pod
Wrocławiem. Budynek, podobnie jak powozy,
został uratowany przed zniszczeniem przez
założyciela
Fundacji
Gallen,
obecnie
prowadzącej tą placówkę kulturalną. To ostatni
zachowany na Dolnym Śląsku tak duży,
całkowicie drewniany obiekt gospodarczy.
W okresie użytkowania,
jako magazyn zbożowy, na każdej z czterech
kondygnacji na powierzchni
1200m²
przechowywał zboże, ważące tysiące ton. Od
tego ciężaru drewniane podłogi lekko
pokrzywiły się, budynek nieco przechylił,
a „zjeżdżalnia”, poprowadzona przez wszystkie
kondygnacje, do dzisiaj zachowała drewno
wyszlifowane tysiącami zsuwających się,
wypełnionych ziarnem worków.
Muzeum Powozów Galowice to nie tylko
przestrzeń dla ekspozycji historycznych, ale
również miejsce spotkań ze sztuką współczesną,
autorami książek i ludźmi kultury. Teren wokół
Muzeum
stanowi
idealną
oprawę
dla
przedstawień plenerowych, a ogródek ziołowy
dał początek cyklicznym wydarzeniom takim jak
„Dzień Ziół” i „Lawendowy Spichlerz”.
W Muzeum
prowadzone są dla szkół
i przedszkoli zajęcia edukacyjne. Placówka
30 POSZUKIWANIA
dysponuje salą konferencyjno – wystawową oraz
wiatą biesiadną ze sceną na 170 osób. Kawiarnia
muzealna serwuje potrawy lokalnego koła
gospodyń wiejskich oraz organizuje imprezy
rodzinne i firmowe. W weekendy w Muzeum
organizowane
są
wydarzenia
kulturalne
i rekreacyjne szczególnie adresowane do rodzin.
Więcej
informacji
www.muzeumgalowice.pl
na
stronie:
ZAMKI I PAŁACE
Bożków – minione bogactwo
Bożków zwany przed wojną Eckersdorf jest dużą wsią łąńcuchową, ciągnącą się ponad 3 km.
Miejscowość ciągnie się wzdłuż Potoku Bożkowskiego. Bożków jest wymieniany jako jedna
z najstarszych osad na ziemi kłodzkiej. W czasie neolitu, według badań archeologicznych, na
terenie Bożkowa znajdowały się osady ludzkie, o czym świadczą liczne znaleziska
(neolityczne radła, gliniane naczynia z kultury łużyckiej, ślady najazdu Celtów, wpływy
rzymskie).
Pierwszy znany dokument wymieniający
Bożków pochodzi z 1348 r. W początkach
swego istnienia Bożków nosił nazwę
Eckehardisdorf lub Ekhartsdorf. Najstarszy
zachowany
dokument
wzmiankował
o
przekazaniu
przez
ówczesnego
właściciela tych terenów Ebiharda von
Malewicz 6 łanów ziemi z terenu Bożkowa
w dożywotnie władanie na rzecz jego żony
Małgorzaty. W tym samym czasierównież
Pecze
Winczig
był
właścicielem
posiadłości w tej okolicy.
POSZUKIWANIA
Już
w
1355
r.
wzmiankowano
miejscowego proboszcza Ficzko Nikolausa
de Ekhartsdorf, wyświęconego w Pradze.
Informacje o włościach Małgorzaty von
Malewicz
przewijały
się
jeszcze
kilkakrotnie w dokumentach pochodzących
z tamtego okresu. W osiem lat później
Hartunk von Nymancz zapisał kłodzkim
Minorytom 8 groszy rocznego czynszu
z 16 prętów gruntu, położonego na terenie
Bożkowa. W 1362 r. wieśprzybrała już
niebagatelnych rozmiarów. Istniało wolne
sędziostwo należące do niejakiego Opecza
i przejściowo właścicielami tych terenów
31
czuło się aż trzech możnych tj. Nymand,
Harczicz i Maltwicz. Ostatecznie władze
przejął von Maltwicz, a po nim w 1414 r.
Johann de Eckardivilla.
Od 1348 r. wieś płaciła 9 groszy
dziesięciny na rzecz kościoła, natomiast
zaledwie piętnaście lat później danina
wynosiła już 36 groszy, co dobitnie
świadczyło, że Bożków rozwijał się
szybko
i
należał
do
bogatych
miejscowości. Na początku XV w.
przedmiotem transakcji stało się wolne
sędziostwo wraz z karczmą sądową
i piekarnią, zostało ono sprzedane rodzinie
von Pannwitz. W 1400 r. starosta kłodzki
ks. Hans von Troppau potwierdził sprzedaż
18 łanów lenna rycerskiego, należącego do
Conrada von Nymacz wójtowi Broumova,
Nickelowi Güsner. Od połowy XV w. wieś
należała do rodziny Reneck, jednak owi
posiadacze utracili swe włości zapewne po
rebelii czeskiej. Następnym właścicielem
z nadania cesarza był Jorg Jeschke von
Eisenhut, w dokumentach występował on
także jako bożkowski sędzia. Rodzina
32 POSZUKIWANIA
poprzednich właścicieli zapewne również
posiadała pewne wpływy we wsi, bowiem
jeszcze w dokumentach pochodzących
z XVI w. wymienialni byli bracia Jakob,
Hans i Heinrich Güsnerowie. XVI w. był
okresem żywego rozwoju Bożkowa, w tym
czasie rozpoczęto tu eksploatację węgla
kamiennego. O zamożności wsi może
świadczyć przekaz dotyczący miejscowego
kościoła, w którym funkcję proboszcza
sprawował
Bartolomeus
Werner,
posługujący się podobno językiem
czeskim. Obiekt sakralny posiadał w tym
czasie 3 ołtarze, był bardzo bogato
wyposażony, a mieszkańcy przekazywali
14 srebrnych groszy daniny. Proboszcz
Bartolomeus pełnił posługę kapłańską
także w Słupcu. Pomimo iż w 1613 r.
sprzedano klasztorowi w Kamieńcu
Ząbkowickim dwa retabula, to kościół
w
Bożkowie
nadal
był
jednym
z bogatszych w okolicy, a na wieży
zamocowano 3 duże dzwony.
Z czasem wieś stopniowo przechodziła na
protestantyzm i okresowo od XV do XVII
w. kościół przechodził we władanie
ewangelickim, jednak w tym czasie około
30 gospodarstw nadal płaciło podatki
kościelne. Na początku XVII w.
właścicielem Bożkowa został cesarski
lekarz Caspar Jäschke, który był panem
tych ziem jeszcze po wojnie 30-letniej, po
nim majątek przejęli kłodzcy Jezuici, aby
ostatecznie odsprzedać wieś hrabiemu
Götzenowi.
Ta ostania rodzina panowała tu od 1657 do
1771 r. W tym czasie wydobycie węgla
kamiennego przeżywało swój renesans.
Bożkowska kopalnia pojawiała się
w zapisach testamentowych, a także
opisywało
ją
wiele
dokumentów.
Natomiast w XXIII w. zyski z wydobycia
węgla w tej jednostce szacowano na 200400 florenów rocznie, co dla jej właścicieli
stanowiło niebagatelna kwotę. Przekazy
dotyczące kopalni "Frischau", bo takie
nosiła miano, mówią, że w 1742 r.
pracowało tam 4 rębaczy, a kilka lat
później już 6. Wydobycie roczne wynosiło
680 fur, co na dzisiejsze wartości daje 650
POSZUKIWANIA
ton, jednak w następnych latach wzrosło
do 753 fur rocznie. Wieś nadal się
rozrastała, około 1748 r. był tu dwór i dwa
młyny wodne.
Wśród mieszkańców doliczono się 24
kmieci
oraz
71
zagrodników
i chałupników. W roku 65 tegoż samego
wieku wartość wsi oszacowano na 39 983
talary, w tym czasie pracowało tu 27
rzemieślników, a w 1781 r. powstała druga
kopalnia"Franciska". Pod koniec XVIII
wieku teren Bożkowa wraz z innymi
włościami nabył wywodzący się ze
Szwecji Franz von Magnis. Dla wsi
nastąpił okres zmian, nowy właściciel
wybudował okazałą rezydencję, która poza
siedzibą rodową spełniała także funkcję
centrum administracji rozległych dóbr
Magnisów, obejmujących znaczną część
ziemi kłodzkiej. Już w 1876 r. wymieniano
w dokumentach pałac, szkołę, 4 folwarki
i 2 młyny wodne, poza tym wieś liczyła
146 domów. Baron von Magnis wraz
z potomkami zasłynął z nowatorskich
metod rolniczych. Niektóre z rozwiązań
33
jak na przykład przygotowanie owczej
wełny, budziły sprzeciwy u miejscowej
ludności, jednak kiedy jej ceny na Śląsku
uzyskiwały
najwyższe
notowania,
a o okazy zarodowe ubiegali się inni
ziemianie, von Magnisowie zdobyli
uznanie. Wieś rozwijała się prężnie,
w 1787 r. wzmiankowano tu kolonię
Sobaniów, podobny stan utrzymywał się
w XIX w. Powstawały nowe folwarki
i kolonie, między innymi Bożkówek. Wieś
posiadała szkołę katolicka z nauczycielem,
olejarnie, a nawet cukrownię.
Wybudowano
kaplice
loretańską, druga kaplica mieściła się
w pałacu, w parku wybudowano nawet
sztuczną ruinę, zapewne ku uciesze pana
tych włości. Do działających we wsi
rzemieślników dołączali kolejni, a handlem
zajmowało się tu już 10 osób. W
działającej kopalni otwarto nowa sztolnię o
nazwie "Aleksander", miała ona na celu
odwodnienie kopalń w Bożkowie i Słupcu.
W 1840 r. wydobycie węgla w samej wsi
wynosiło około 100 tys. Fur węgla tj. 21
34 POSZUKIWANIA
tys. ton rocznie. W 1870 r. kiedy to spłonął
pałac von Magnisów, ich włości w samym
Bożkowie liczyły 1 800 morgów.
W miejscu starego pałacu w przeciągu 6 lat
wzniesiono jeszcze okazalszą budowlę. Już
stara
siedziba
wzbudzała
zachwyt
i zainteresowanie wędrowców, natomiast
nowa okazała się jeszcze atrakcyjniejsza.
Wśród gości, którzy odwiedzili Bożków
znalazł się nawet późniejszy prezydent
USA J.Q. Adams, który gościł tu
w sierpniu 1800 r. W 1898 r. hrabia von
Magnis zdecydował się na połączenie
kopalni bożkowskiej z innymi, należącymi
do niego obiektami tego typu. Powstanie
większego przedsiębiorstwa nie przyniosło
oczekiwanych
rezultatów,
bowiem
wydobycie spadło. Nie przyniosło to
jednak ujemnych skutków dla samego
Bożkowa, wieś nadal rosła, swoją
działalność prowadziły tu 2, a czasem
3
gospody.
Wieś
należała
do
najzasobniejszych w dzieła sztuki na ziemi
kłodzkiej, i stanowiła perłę w ogromnym
majątku von Magnisów. Tak było aż do
zakończenia II wojny światowej...
Posiadłość szwedzkiego rodu Magnisów
wybudowana została w 1877 roku na
ruinach spalonego pałacu z 1780 roku.
Pałac niegdyś otaczał przepiękny park
z pływalnią, oranżerią, bażanciarnią
i stawem, do którego wpuszczono złote
rybki przed wizytą królowej Prus Luizy
w 1800 roku. Szczególną sławą cieszyły
się uprawiane w Bożkowie orchidee.
W 1800 roku stanął w parku w Bożkowie
Zameczek - sztuczna, romantyczna ruina,
w
której
umieszczono
16
płyt
nagrobkowych z XVI i XVII wieku. Na
grobowcach znajdują się posągi chłopców
z mleczami i zielonymi kapeluszami,
zawoalowane księżniczki z małymi
dziećmi. Prócz tego w ogrodzie - mumia,
czyli skamieniała jodła znaleziona
w kopalni, wiek dzrzewa szacowano na
4000 - 6000 tysięcy lat.
źródło: Internet
Majster Bieda
POSZUKIWANIA
35
36 POSZUKIWANIA
OPOWIADANIA
Wrześniowe niebo
Rozdział 1
-Pobudka wstawać, do apelu 30 minut! Wrzaskliwy głos podoficera dyżurnego,
przeszywał jak świder mozg porucznika
Jakubowskiego. Naciągniecie koca na
głowę nic nie pomogło, porucznik spojrzał
na fluorescencyjne wskazówki zegarka.
-5.07-Co jest do cholery! Zamorduje tego
idiotę, jeszcze 23 minuty do pobudki! Usłyszał krzątaninę i stukot podbitych
wojskowych butów na korytarzu. Podniósł
się z lóżka, i zaraz opadł z powrotem
z okropnym bólem głowy. -Boże tylko nie
to! - Przypominał sobie powoli, co
wydążyło się ostatniego wieczora.
Urodziny, alkohol, dużo alkoholu, jakieś
dziewczyny.... - Wody!
Przełamał bol i doczłapał się do umywalki.
Pil łapczywie przez kilka sekund, ale
suchość w gardle nie ustępowała. -Kawa
postawi mnie na nogi!- pomyślał, wziął
ręcznik i już miał złapać za klamkę drzwi,
jak te z impetem otworzyły się, omal nie
rozwalając mu głowy.
-Panie chorąży, to straszne...-w drzwiach
stal Maciek Sekowski, najmłodszy z jego
podkomendnych. Miał obłęd w oczach, ale
też cos, czego teraz nie potrafił odczytać.
- Uspokój się i mów, o co chodzi, i nie
krzycz, bo mi łeb rozwali!
-WOJNA, wrzasnął, ale zaraz się
opamiętał i zaszeptał - wojna Panie
Poruczniku!
Jakubowski zamknął oczy, wiedział ze
wojna jest nie unikniona, ale, że jak? Już?
Nie jesteśmy jeszcze gotowi. Mobilizacja,
co prawda została ogłoszona kilka dni
temu, ale nie wszyscy jeszcze dotarli do
jednostek-Niech to szlag!
Rozdział 2
POSZUKIWANIA
Przygotowania do wymarszu szły jak po
grudzie, wszyscy gorączkowo biegli we
wszystkich
kierunkach,
szukając
oporządzenia. Ładowali amunicje na wozy
taboru, oporządzali konie, kompletowali
wyposażenie, broń...
-Maciek do mnie- wrzasnął porucznik.
-Na rozkaz- podbiegł zdyszany chłopak,
był wysoki jak na swój wiek (oszukał
służby mobilizacyjne, miał 16 lat a nie jak
mówił 18). Jakubowski go polubił, sam był
nie wiele starszy, skończył szkole
oficerska w 1938 r. w wieku 22 lat.
-Przyślij do mnie szefa kompani, ale
migiem!
-Już się robi- odpadał szer.Sekowski, ale w
porę się opamiętał -Rozkaz- strzelił
zawadiacko obcasami i pognał do
kancelarii.
Szef kompani sierżant Modzelewski
z Kresów, typowy gryzipiórek z opasłym
brzuchem, lekko łysiejący, od 15 lat
w armii, bez zaglądania w księgi wiedział
wszystko i o wszystkich w kompanii. Nic
nie umknęło jego uwadze.
-Na rozkaz Panie Poruczniku!
-Jaki jest stan kompanii?
-89 ludzi, w tym 4 podoficerów-bez
zająknięcia odparł szef.
Do pełnego stanu brakowało 21 ludzi.
37
-Świetnie, nie ma co!!! -pomyślał
Jakubowski.
-A jak to wygląda w plutonach?
-Pierwszy pluton ciężkich karabinów
maszynowych w komplecie, w drugim
brakuje 8 ludzi,
3 i 4 nie dotarło po 6 żołnierzy! Plus nie
mamy pomocnika kucharza!
-Kuchta tez nie dotarł, świetnie będziemy
zrzec konserwy- powiedział porucznik
z uśmiechem, nie przepadał za wojskowym
jedzeniem, zawsze jak tylko miał okazje
jadał u gospodarzy lub na mieście.
Ale nie było mu do śmiechu, 2 pluton to
przecież
pluton
ppanc.
Ośmiu
wyszkolonych żołnierzy nie da się ot tak
zastąpić, pluton 3 rozpoznanie i 4 wsparcie
tam będzie już łatwiej cos zorganizować.
-Jak
wyglądają
przygotowania
do
wymarszu?
-Wszystko prawie na wozach, został tylko
prowiant i pasza dla koni, za pól godziny
będziemy gotowi!
-Mogę o cos spytać Panie Poruczniku?Podrapał się po łysine sierżant.
-Pytajcie!
-W
magazynie
broni
znalazłem
zaplombowane
skrzynie-TAJNE
SPECJANEGO PRZEZNACZENIA-długie
na dwa metry i ciężkie jak cholera. Co z
nimi zrobić?!
-Weź Ślązaka i przynieście je na plac
apelowy!
-Rozkaz Panie Poruczniku -sierżant zrobił
przepisowy zwrot w tył i pobiegli do
magazynu.
Jakubowski otwarł sejf, wyjął zalakowana
kopertę z napisem NA WYPADEK
WOJNY, złamał pieczecie i szybko
przebiegł wzrokiem po dokumencie.
Rozkazy były bardzo proste. Udać się na
miejsce zbiorki batalionu, spalić wszelkie
dokumenty kompanijne, zabezpieczyć
kody radiostacji i już! Zdziwił się trochę,
ale nie przykładał do tego większej wagi,
bo wiedział, ze wszystkiego się dowie jak
dotrą do Kalisza.
Na placu apelowym żołnierze tłoczyli się
koło dwóch skrzyń.
38 POSZUKIWANIA
Ślązak- kapral Alojzy Koza, chłop zwalisty
jak góra, na którego każdy sort
mundurowy był za mały (sam kazał sobie
uszyć, a wojsko o dziwo zapłaciło za to!)
trzymał łom w ręku i czekał na rozkaz
otwarcia skrzyni.
-Otwieraj!- Rozkazał Jakubowki.
-Cofnijcie się bajtle (chłopcy po śląsku) co
bych wam krzywdy nie zrobił -powiedział
Ślązak i bez najmniejszego wysiłku po
podważeniu wieka skrzyni otworzy ja.
Na wierzchu było sporo brązowego
papieru nasączonego jakaś oliwa, po
usunięciu jej, oczom zgromadzonych
żołnierzy ukazał się... Dziwny karabin!
Wszystko wyglądało jak zwykły karabin
tylko ta lufa...1.2 m długości!
-10 kilogramów jak nic -powiedział Ślązak
trzymając karabin w rękach bez wysiłku.
-Podajcie mi to pudełko -wskazał
porucznik na jedno z 4 pudelek
zapakowanych w skrzyni.
Rozerwał papier i przyglądał się
z ciekawością amunicji. 7.92 DS prawie
13cm długości i ponad pól kilograma wagi.
Przejrzał papiery ze skrzyni.
-To karabin przeciwpancerny Ur!Przekazał
swoje
spostrzeżenia
zaciekawionym żołnierzom, kilku już
pomału się oddalało, nie mając ochoty
taszczyć tego żelastwa, inni zaciekawieni
próbowali brać karabin od Ślązaka, ale
szybko rezygnowali.
-Kapralu zapakujcie skrzynie na woź
i miejcie na nie oko!
-Na rozkaz panie poruczniku- ucieszony
jak dziecko Ślązak złapał skrzynie jakby
nic
nie
ważyła
i pognał do taborów.
Rozdział 3
Byli już w drodze od kilku godzin, minęli
Sieradz gdzie stanęli na popas. Tłumy
ludzi poruszały się na wschód, wozy,
samochody, ludzie taszczyli swój dobytek,
z obłędem w oczach opowiadali jak
samoloty ostrzeliwują każdego, kto się
porusza po drogach.
Pozdrawiali maszerujących żołnierzy,
częstowali, czym mogli, ale było widać ze
uciekają w wielkim pospiechu jak przed
zaraza.
Jakubowski poprawił się w siodle, bolał go
tyłek od tej jazdy, ale nie narzekał przynajmniej głowa go przestała bolecpiwo wypite na rynku w Sieradzu
wyleczyło kaca. Kawa niestety nie!
Posłał jednego zwiadowcę przodem celem
zapoznania się z sytuacja na drodze, ale od
przeszło godziny nie wrócił, a tłum jakby
zelżał. Słonce paliło już w najlepsze,
pozwolił chłopakom zdjąć ciężkie hełmy,
ale i tak nie wszyscy mieli siły iść i trzeb
było ich upchać na wozach.
W oddali było słychać ciężkie dudnienie,
tak jakby ktoś zrzucał worki maki z dużej
wysokości, nie można było dokładnie
zlokalizować skąd ten dźwięk nadchodzi,
ale narastał z każdym przebytym
kilometrem.
-Chorąży Krauz do mnie! - Zawołał
porucznik.
20 letni chorąży z Warszawy o piegowatej
twarzy i rudych włosach, podjechał do
Jakubowskiego.
-Rozkaz Panie Poruczniku.
-Gdzie jest do cholery ten wasz
zwiadowca?
-Nie rozumiem panie poruczniku, już
dawno powinien tu być, mam kogoś posłać
po niego?!
-Nie trzeba, i tak mamy za mało ludzi
i tego szlag trafi!.
POSZUKIWANIA
-Wracajcie
do
plutonu-rozkazał
Jakubowski, ale w porę się zreflektował,
że był trochę za ostry dla chorążego.
-Jak chłopcy, wszystko w porządku?
-Trochę zmęczeni od tego słońca, ale nie
narzekają.
-Powiedzcie im, ze w Blaszkach zrobimy
dłuższy postój.
-Dziękuje Panie Poruczniku- odparł Krauz
i z uśmiechem pognał na czoło kolumny.
Kilkanaście minut później, zaniepokoił go
inny odgłos, którego jeszcze nie znal.
Brzmiało to jak gwizd lub dźwięk syreny,
a chwile potem odgłos wybuchów
i staccato karabinów maszynowych. Do
wsi było już tylko niespełna kilometr, ale
już z tej odległości było widać czarny dym
unoszący się na wsią i czuć było zapach
spalonej maki, drzewa i jeszcze czegoś,
jakby ktoś przypalił mięso w garnku.
Porucznik rozkazał zatrzymać kolumnę,
a sam z jednym strzelcem pogalopował do
wsi.
Już na rogatkach wsi zobaczył kilku
miejscowych biegnących w glob wsi
z wiadrami i bosakami, krzyczące kobiety
i plączące dzieci. Nie przerywając galopu
Jakubowski wpadł do wsi...Jego oczom
ukazał się straszny widok...
Bomba trafiła w pomalowany na żółto
domek. Dosłownie rozerwała go od środka,
wszędzie walały się połamane sprzęty
domowe, latało pierze, przy budzie na
lancuch leżał jakiś strzep mięsa-tyle
zostało z psa gospodarza. Płonął stóg siana
i cale gospodarstwo, ludzie próbowali
gasić ogień, ale bezskutecznie. Nagle
porucznik zobaczył martwego konia,
wojskowego
konia!,
w
pełnym
oporządzeniu! Z brzucha zwierzęcia
wylewały się wnętrzności barwiąc
wszystko wokoło na czerwono...
Do porucznika podbiegł jakiś człowiek
i krzycząc, plącząc i gestykulując prosił
zeby porucznik z nim poszedł.
-Cala rodzina tam jest w tych zgliszczach,
pięcioro
dzieci...Boże!-Wykrzyczał
wieśniak.
39
Jakubowski przez sekundę zastanawiał się,
co ma odpowiedzieć-Ale cóż można
odpowiedzieć na taka tragedie-Milczał!
Krew buzowała mu w skroniach smród
palącego się mięsa-teraz wiedział, co się
pali- zatykał mu nozdrza, strzelec
wymiotował schowawszy się za koniem.
-Czyj to koń?- Zapytał wieśniaka.
-Jakiegoś żołnierza, był....jest w tym domu,
ze dwie godziny jak przyjechał...I wtedy ten
czarny samolot nadleciał...Boże pięcioro
dzieci tam jest.
Ludzie już zrezygnowali z ratunku widząc
ze domostwo i tak się dopala, stali
w osłupieni, osmoleni od dymy z białym
bruzdami od łez spływających po twarzy.
Porucznik rozkazał strzelcowi wracać po
resztę kompanii a sam został, próbując
40 POSZUKIWANIA
rozmawiać z ludźmi o tym, co tu zaszło
i kim był ten żołnierz, który zginał
w płomieniach.
Wszystkie zawarte w tym opowiadaniu
osoby, miejsca i wydarzenia są tylko
i wyłącznie owocem mojej wyobraźni i nie
maja nic wspólnego z rzeczywistością,
a zbieżność nazwisk i miejsc jest
przypadkowa.
Albert Wasyluk
HISTORIA
Rozpoczęcie strajku w Stoczni im.
Lenina w Gdańsku
Rozmowa z prof. Jerzym Eislerem
Co stało się w grudniu 1970 roku?
W końcu lat sześćdziesiątych ekipa Władysława Gomułki, która sprawowała władzę w Polsce
od października 1956 roku, zdecydowała się wreszcie na przeprowadzenie ograniczonej
reformy gospodarczej. Widać było gołym okiem, że system staje się coraz bardziej
niewydolny ekonomicznie, a dochód narodowy wzrasta w sposób właściwie nieodczuwalny.
Płace realne rosły wręcz symbolicznie - o około 1% rocznie. Od pewnego czasu
w kierownictwie partyjno-państwowym przygotowywano więc reformę, której jednym
z elementów miało być silniejsze uzależnienie wysokości zarobków pracowników od ich
wydajności pracy.
foto: Edmund Pelpiński; Wikimedia Commons
Częścią tej reformy, którą przygotowywał zespół pod kierunkiem członka Biura Politycznego,
sekretarza KC PZPR Bolesława Jaszczuka, była planowana podwyżka cen szeregu artykułów
pierwszej potrzeby, w tym także - a może nawet przede wszystkim - żywności.
POSZUKIWANIA
41
Nie przewidywano żadnych rekompensat
finansowych. Miano za to obniżyć
abonamenty
radiowo-telewizyjne,
podwyższyć dodatki rodzinne dla rodzin
o najniższych dochodach, a w przypadku
rolników zwiększyć ceny skupu produktów
rolnych. Planowano także, że pewne grupy
artykułów potanieją. Generalnie jednak
tańsze miały być te produkty, które kupuje
się rzadko: telewizory, lodówki, pralki
i inne artykuły przemysłowe, a poza tym
np. pończochy i rajstopy, które były
wówczas towarem niemal luksusowym,
oraz ubrania z tworzyw sztucznych.
Początkowo podwyżkę cen planowano
wprowadzić na przełomie listopada
i grudnia 1970 roku, ale I sekretarz
Komitetu
Wojewódzkiego
PZPR
w Katowicach Edward Gierek stwierdził,
że byłby to bardzo zły prezent dla
górników na Barbórkę i trzeba było tę
akcję przesunąć na inny termin. Wiadomo
było, że podwyżka musi być wprowadzona
w nocy z soboty na niedzielę, żeby po
zamknięciu sklepów wieczorem można
było dokonać w nich remanentów
i zmienić ceny. W grę wchodził zatem
w praktyce tylko 12 grudnia. Nowe ceny
miały obowiązywać od następnego dnia.
Na decyzję o wprowadzeniu właśnie wtedy
podwyżki cen, która przecież zawsze
w PRL była posunięciem ryzykownym,
pewien wpływ mógł mieć sukces
polityczny
odniesiony
na
arenie
międzynarodowej i dyplomatycznej przez
gomułkowskie kierownictwo partyjnopaństwowe. Oto bowiem krótko wcześniej,
7 grudnia 1970, został podpisany układ
między Republiką Federalną Niemiec,
a Polską Rzecząpospolitą Ludową
o normalizacji stosunków. Dla Gomułki,
który przywiązywał ogromną wagę do
stosunków polsko-niemieckich, uznanie
przez RFN granicy na Odrze i Nysie
Łużyckiej było jednym z najważniejszym
momentów w całej jego politycznej
42 POSZUKIWANIA
karierze. Gomułka przypuszczał, że jest to
właściwy moment, by przeprowadzić ową
"operację cenową" - jak oficjalnie
nazywano podwyżkę cen. Polska miała
wkroczyć 1 stycznia 1971 r. w okres
kolejnej pięciolatki już z nowymi cenami.
Jednocześnie
od
kilku
miesięcy
w Ministerstwie Obrony Narodowej
i w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych
trwały przygotowania "osłonowe" do tej
akcji. W milicji i wojsku wstrzymano
urlopy, skoncentrowano funkcjonariuszy
w
komisariatach,
wprowadzono
całodobowe dyżury. Chodziło o to, żeby
nie dać się zaskoczyć ewentualnym
protestom.
Bardziej się ich jednak wówczas
obawiano, niż naprawdę spodziewano. 13
grudnia ludzie w sklepach oglądali nowe
wyższe ceny, krytykowali, krzywili się.
Nazajutrz we wczesnych godzinach
rannych wybuchł strajk w Stoczni
Gdańskiej im. Lenina. W zasadzie nikt nie
podjął
poważnych
rozmów
z protestującymi robotnikami. Dyrekcja
zakładu nie była władna cofnąć podwyżki
cen. Nie była również w stanie
zagwarantować stoczniowcom podwyżki
płac. W tej sytuacji robotnicy domagali się
przybycia do stoczni przedstawicieli
Komitetu
Wojewódzkiego
PZPR.
Ponieważ żądanie to nie zostało spełnione,
postanowili pochodem skierować się w
stronę gmachu KW, od którego bramę
numer 2 Stoczni Gdańskiej dzieliła
odległość kilkuset metrów. Krótko po
jedenastej liczący ponad tysiąc osób
pochód wyruszył w stronę KW; po drodze
przyłączały się przygodne osoby, w tym
wielu młodych ludzi. W tłum od razu także
skierowano pięćdziesięcioosobową grupę
tajnych funkcjonariuszy, którzy mieli
prowadzić "działalność dezintegracyjną":
robili zdjęcia, mieli poprowadzić pochód
w pożądanym przez władzę kierunku
i odgrywać rolę szczególnie czynnych
manifestantów, a zarazem rejestrować
osoby istotnie najaktywniejsze.
Pod gmachem KW robotników nikt nie
przyjął. I sekretarz KW PZPR w Gdańsku
Alojzy Karkoszka był w Warszawie, gdzie
obradowało
VI
plenum
Komitetu
Centralnego. Ciekawe, że przez cały dzień
obrad członków KC nie poinformowano
oficjalnie o strajku i manifestacji ulicznej
w Gdańsku ani o ulicznych starciach po
południu. Oczywiście nie znaczy to,
że członkowie KC o tym nie wiedzieli.
W przerwie obiadowej, w kuluarach
wymieniano
plotki,
informacje
napływające z Gdańska.
Ponieważ pod gmachem KW stoczniowcy
nic nie wskórali, postanowili przejść
pochodem przez Stocznię, zbierając
pracowników innych zakładów, i udać się
do Wrzeszcza, na teren Politechniki, aby
namówić tam studentów do przyłączenia
się do protestu, oraz do lokalnej rozgłośni
Polskiego Radia i nadać - jak mówili - "na
kraj" informację o swoim proteście
i
żądaniach.
Robotniczy
pochód
przemieszczał się ulicami Gdańska między
jedenastą a szesnastą, nieniepokojony
przez milicję i funkcjonariuszy ORMO, nie
dokonując żadnych rabunków, zniszczeń,
grabieży, podpaleń. Dopiero krótko przed
szesnastą
wracający
pod
budynek
Komitetu Wojewódzkiego pochód został
zaatakowany
granatami
łzawiącymi
i petardami przez funkcjonariuszy milicji.
Doszło do gwałtownych starć ulicznych,
które skończyły się w późnych godzinach
wieczornych. Tego dnia "siły porządkowe"
nie używały jeszcze broni palnej w każdym razie nie było ofiar śmiertelnych
ani osób z ranami postrzałowymi. Tłum
bezskutecznie próbował podpalić gmach
Komitetu Wojewódzkiego. Podpalono
natomiast kilka milicyjnych pojazdów, byli
także pierwsi ranni oraz zatrzymani przez
milicję.
Następnego dnia, we wtorek 15 grudnia,
nastąpiła eskalacja konfliktu. Od rana
POSZUKIWANIA
stoczniowcy pochodem skierowali się pod
gmach Komendy Wojewódzkiej MO,
gdzie - jak sądzili - znajdować się mieli ich
koledzy zatrzymani poprzedniego dnia.
Pod budynkiem komendy oddano pierwsze
strzały i tam też padły pierwsze zabite
osoby. Walka przybrała dużo bardziej
gwałtowny i krwawy charakter niż
w
poniedziałek.
Tym
razem
demonstrantom udało się podpalić
budynek KW PZPR. Nie dopuszczono
nawet straży pożarnej do gaszenia pożaru,
co spowodowało, że gmach, przezwany
wówczas przez gdańszczan Reichstagiem,
do godzin wieczornych cały się wypalił.
W wielu punktach miasta dochodziło do
krwawych starć, byli zabici i ranni.
Sprowadzono wojsko z ciężką bronią.
O dziewiątej rano u Gomułki odbyła się
narada, w której uczestniczyli między
innymi premier Józef Cyrankiewicz,
przewodniczący Rady Państwa marszałek
Marian Spychalski i kilka innych
osobistości, w tym ministrowie: obrony
narodowej Wojciech Jaruzelski i spraw
wewnętrznych Kazimierz Świtała. Zapadła
decyzja o wprowadzeniu do miasta dużych
sił wojskowych, o przeceniu samolotami
wojskowymi słuchaczy szkół milicyjnych
z głębi kraju. Konflikt nabierał nowej
dynamiki.
Tego samego dnia zastrajkowała także
Stocznia im. Komuny Paryskiej w Gdyni.
Tam wydarzenia przybrały odmienny
charakter: nie było rabunków, gwałtów,
podpaleń.
Demonstranci
udali
się
pochodem
pod
gmach
Prezydium
Miejskiej Rady Narodowej, gdzie jej
przewodniczący, Jan Mariański, przyjął
delegację, którą robotnicy wyłonili spośród
siebie. Doszło tam do podpisania
porozumienia pomiędzy strajkującymi
robotnikami a Mariańskim. Główny
Komitet Strajkowy miasta Gdyni został
przez niego uznany i otrzymał prawo
działania w Morskim Domu Kultury, gdzie
się po południu ulokował. Pisano tam
ulotki, plakaty, komunikaty. Późnym
43
wieczorem do tegoż Domu Marynarza
wkroczyli umundurowani funkcjonariusze
milicji.
Brutalnie
pobili
członków
Komitetu Strajkowego, aresztowali ich
i wywieźli do więzień. Następnego dnia,
czyli w środę 16 grudnia, w Gdyni nadal
panował spokój. Strajk miał charakter
okupacyjny i prowadzony był na terenie
Stoczni im. Komuny Paryskiej oraz
w innych zakładach przemysłowych.
Tymczasem w Gdańsku 15 grudnia - jak
już wspomniałem - doszło do gwałtownych
walk ulicznych. Próbowano wznosić
barykady, rzucano butelkami z benzyną,
wojsko zaś miało amunicję i używało broni
palnej. Zginęło kilka osób, około pięciuset
zostało zatrzymanych. Następnego dnia
protestujący postanowili znów wyjść ze
Stoczni im. Lenina, ale w nocy została ona
obstawiona przez milicję i wojsko. Kiedy
więc robotnicy spróbowali ponownie
pochodem wyjść w stronę KW, padły
strzały. Dwóch stoczniowców zostało
zabitych przy bramie numer 2 - tam, gdzie
dzisiaj wznosi się pomnik, jedenastu
zostało rannych. Proklamowano strajk.
W stoczni powstał Komitet Strajkowy,
w którego skład wchodził między innymi
późniejszy przywódca "Solidarności" Lech
Wałęsa.
W tym momencie w Gdańsku w praktyce
kończą się krwawe zajścia - więcej już
tutaj nie strzelano. Można było nawet
sądzić, że strajk powoli wygasa. Jednak
fala buntu w drugiej połowie tygodnia
przeniosła się do innych miast. Do tej pory
strajkowano w Gdańsku, Gdyni, Elblągu
i Słupsku. W następnych dniach
rozpoczęły się strajki, a nawet uliczne
demonstracje w głębi kraju, na przykład w
Krakowie czy Wałbrzychu. Do największej
tragedii doszło jednak 17 grudnia w Gdyni.
Dość często wszystko to, co się wydarzyło
w Grudniu, określane bywa mianem
masakry. Myślę, że w przypadku Gdańska,
z wyjątkiem może ranka 16 grudnia,
i Szczecina, z wyjątkiem poranka 18
44 POSZUKIWANIA
grudnia, lepiej jest mówić o gwałtownych
walkach ulicznych. Do prawdziwej
masakry
natomiast
doszło właśnie
w Gdyni. Tam wcześniej nie spłonął żaden
budynek, nic nie zniszczono, ani nie
zdemolowano. Jednak to właśnie w Gdyni
było
najwięcej
zabitych.
Według
oficjalnych danych, w ciągu jednego dnia 17 grudnia - zastrzelono tam na ulicach 18
osób. Wieczorem poprzedniego dnia
wicepremier i zarazem członek Biura
Politycznego
Stanisław
Kociołek
przemawiając w lokalnej telewizji wezwał
ludzi, aby rankiem stawili się w pracy.
W odpowiedzi na ten apel tysiące ludzi
wyruszyło do pracy. Na stację kolejową
Gdynia Stocznia, na której wysiadali w
drodze do pracy nie tylko w stoczni, ale i
w porcie, przybywały kolejne pociągi
pełne ludzi. Droga do portu i Stoczni im.
Komuny Paryskiej była zablokowana przez
wojsko i milicję. W porannej szarówce,
około szóstej rano, ludzie idący do pracy
zostali ostrzelani przez wojsko i milicję.
Rozgorzały gwałtowne walki, po mieście
krążyły samochody, z których wyrzucano
granaty łzawiące i petardy, rzucano je
również z krążących nad miastem
śmigłowców.
Według
niektórych
przekazów, strzelano z nich także do
manifestantów. W mieście uformowało się
kilka pochodów - prawdopodobnie trzy lub
może nawet cztery - na których czele na
drzwiach niesiono zabitych młodych ludzi.
Ich symbolem stał się Janek Wiśniewski postać, która miała kilka pierwowzorów w
prawdziwych ofiarach Grudnia ‘70. Autor
ballady wybrał najpopularniejsze imię i
jedno z najpopularniejszych polskich
nazwisk, kreując coś na kształt Nieznanego
Żołnierza. Janek Wiśniewski, którego imię
nosi dziś w Gdyni jedna z ulic, jest
postacią symboliczną. Stał się bodaj
najsławniejszym
symbolem
Grudnia,
przynajmniej w odniesieniu do Gdyni.
Walki uliczne w tym mieście trwały tylko
jeden dzień, ale były szczególnie krwawe.
Miasto zostało okrutnie spacyfikowane. W
tym samym gmachu, w którym dwa dni
wcześniej Jan Mariański podpisywał ze
strajkującymi
porozumienie,
milicja
urządziła prawdziwą katownię, gdzie z
niezwykłą
brutalnością
katowano
zatrzymanych ludzi.
Tego samego dnia, 17 grudnia, bunt
społeczny rozszerzył się na Pomorze
Zachodnie. Do najgwałtowniejszych walk
doszło w Szczecinie, gdzie spłonął
Komitet Wojewódzki PZPR, podpalono
Komendę
Wojewódzką
Milicji
Obywatelskiej i usiłowano podpalenić
prokuraturę. W wielu miejscach toczyły się
gwałtowne walki uliczne. W mieście
proklamowano strajk. 18 grudnia rano
pochód wychodzący ze Stoczni im. Adolfa
Warskiego został ostrzelany przez wojsko.
Dwie osoby zostały zabite, kilka innych
odniosło rany postrzałowe. W stoczni,
która stała się głównym ośrodkiem
protestu, uformował się Ogólnomiejski
Komitet Strajkowy, który w szczytowym
okresie strajku, czyli 19-20 grudnia,
skupiał blisko 120 zakładów aglomeracji
szczecińskiej.
19 grudnia rano przestała kursować
komunikacja miejska. Po południu za
zgodą
Ogólnomiejskiego
Komitetu
Strajkowego
tramwaje
i
autobusy
wyjechały, obwieszone transparentami
"Strajk trwa", "Popieramy stoczniowców"
itd. Przedstawiciele władz miejskich i
wojewódzkich
podjęli
rozmowy
z
przedstawicielami
OKS.
Pierwszym
postulatem była możliwość tworzenia
niezależnych związków zawodowych.
Tym razem, inaczej niż dziesięć lat
później, stoczniowcy od tego postulatu
odstąpili,
dali
się
wymanewrować
przedstawicielom lokalnych władz. Istotną
rolę odegrała w tym wypadku informacja,
którą
przekazano
Ogólnomiejskiemu
Komitetowi Strajkowemu w czasie
negocjacji w niedzielę 20 grudnia, że
Władysław Gomułka ustąpi z funkcji I
sekretarza KC PZPR, a za kilka godzin
zastąpi
go
na
tym
stanowisku
POSZUKIWANIA
dotychczasowy I sekretarz
Katowicach, Edward Gierek.
KW
w
Po południu 20 grudnia rzeczywiście
obradowało
VII
plenum
Komitetu
Centralnego. Był właściwie tylko jeden
punkt programu - zmiana na stanowisku I
sekretarza KC. Dążono do tego, by
skończyć przed godziną 19.30, aby Gierek
mógł wystąpić w Dzienniku Telewizyjnym
ze skierowanym do społeczeństwa
uspokajającym przemówieniem. Zmiana
na stanowisku I sekretarza kończyła
najbardziej gwałtowną, krwawą fazę
kryzysu. Zginęło i zmarło z odniesionych
ran co najmniej 45 osób, a ponad 1160
było rannych.
Jednak zmiana na czele PZPR nie
oznaczała końca kryzysu. Mało kto dziś
pamięta, że strajk w Stoczni im. Warskiego
zakończono ostatecznie dopiero przed
południem 22 grudnia. Zresztą w styczniu
robotnicy
szczecińscy
zastrajkowali
ponownie. Wymusili przyjazd nowego
kierownictwa partii z Edwardem Gierkiem
na czele. Potem Gierek z Jaroszewiczem
złożyli również wizytę w Gdańsku. Tam
padły sławne słowa "Pomożecie?" I,
wbrew temu co się utarło, wcale nie padła
chóralna
odpowiedź
stoczniowców
"Pomożemy!". To propaganda dopisała tę
odpowiedź!
Była
ona
potrzebna
pogrudniowemu kierownictwu jako rodzaj
legitymizacji. Tragedia na Wybrzeżu była
jednym z najważniejszych i zarazem
jednym z najbardziej ponurych wydarzeń
w całej historii PRL. W wymiarze
prawnym pozostaje nierozliczona do dziś.
Natomiast pozostaje bardzo żywa w
pamięci mieszkańców Trójmiasta, Elbląga
i
Szczecina.
Na samym wybrzeżu władze PZPR rzuciły
przeciw protestującym 550 czołgów i 700
transporterów. Do walki ruszyło 5000
milicjantów i 27000 żołnierzy, a całą akcję
nadzorował osobiście wiceminister MON
Grzegorz
Korczyński.
Dlaczego
zdecydowano
się
na
użycie
tak
45
niewspółmiernych
cywilom?
środków
przeciwko
Trzeba do tego jeszcze dodać kilka tysięcy
funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa,
ORMO oraz Straży Więziennej i Straży
Pożarnej, którzy byli wykorzystywani do
pacyfikowania ulicznych demonstracji.
Taki sposób działania władzy był
praktycznie wpisany w tamten system. Po
prostu nie było kanałów przepływu
informacji, a poza tym u decydentów nie
było
świadomości
konieczności
podejmowania
dialogu,
konsultacji,
prowadzenia rzeczywistych rozmów z
ludźmi pracy. Przedstawiciele tamtej
władzy nie potrafili rozmawiać z
robotnikami, chociaż partia nazywała się jak wiadomo - "Robotnicza". W takiej
sytuacji nie pozostawało praktycznie nic
innego oprócz rozwiązywania głębokiego
kryzysu politycznego i społecznego przy
użyciu siły.
Część
działaczy
partyjnych
i
państwowych, zamiast zastanawiać się, jak
środkami politycznymi rozwiązać poważny
kryzys, zachowywała się tak jak dowódcy
wojskowi planujący działania bojowe.
Domagali się, aby wprowadzać do akcji
kolejne jednostki wojska, kierować
przeciwko
protestującym
dodatkowe
odwody milicji. Człowiek numer dwa w
partii, Zenon Kliszko, zachowywał się
chwilami tak jakby dowodził działaniami
na froncie.
Poza tym Gomułka przez niektórych
współtowarzyszy
był
skutecznie
wprowadzany w błąd. Sprawozdania
fałszowano prawdopodobnie w MSW. Gdy
15 grudnia rano podejmował decyzję o
użyciu wojska, miał na biurku informację,
że poprzedniego dnia zginęło dwóch
milicjantów, a około stu pięćdziesięciu
zostało rannych. Tymczasem - jak już
wspomniałem - 14 grudnia nie zginął
żaden
milicjant
ani
żaden
z
demonstrantów.
Dwóch
milicjantów zginęło
w
sumie,
we
46 POSZUKIWANIA
wszystkich starciach ulicznych, przez cały
tydzień. Ktoś podsunął Gomułce taki
dramatyczny, krwawy scenariusz: oto
chuligani rabują sklepy, podpalają obiekty
użyteczności
publicznej,
zabijają
milicjantów, trzeba przeciwko nim wysłać
wojsko i wyrazić zgodę na użycie broni
palnej.
Czy można powiedzieć, że ta tragiczna
decyzja
była
wynikiem
konfliktów
wewnątrzpartyjnych? Czy próbowano
sprowokować Gomułkę, aby odsunąć go od
władzy?
Nie da się udowodnić, że cały kryzys
grudniowy został sprowokowany po to,
żeby obalić Gomułkę. Nie ulega jednak
wątpliwości, że kiedy doszło już do
strajków, demonstracji, starć na ulicach część działaczy partyjnych i państwowych,
oczywiście w jak największej tajemnicy,
podjęła działania, które noszą wszelkie
znamiona politycznego puczu. Wiemy
dziś, że także w Moskwie już 16 grudnia
po południu, a więc w przeddzień
najbardziej krwawych starć w Gdyni i w
Szczecinie, Leonid Breżniew pytał
współtowarzyszy, kogo by widzieli na
czele PZPR, gdyby zaszła potrzeba zmiany
na stanowisku I sekretarza. Zastrzegał
jednocześnie, że potrzeby takiej na razie
nie widzi. I sam sobie odpowiadał przy
milczącej aprobacie współtowarzyszy naszym kandydatem jest Edward Gierek.
Miało to miejsce kilka dni przed objęciem
przez Gierka funkcji I sekretarza KC i
kilkanaście godzin przed najbardziej
krwawymi zajściami w Gdyni i w
Szczecinie.
Gdy 29 grudnia na posiedzeniu Komisji
Bezpieczeństwa i Porządku Publicznego,
jeden z jej członków, Janusz Warchoł,
zapytał, czy dokonana zostanie ocena
zaistniałych w drugiej połowie grudnia
wypadków, otrzymał odpowiedź przeczącą.
Zdaniem przewodniczącego obrad, oceny
takiej można by dokonać dopiero, gdy
uczynią to instancje partyjne. Jak zatem
wyglądała owa ocena? O czym mówiły
raporty Jana Szydlaka i Władysława
Kruczka i co się z nimi stało?
Przez następne lata, aż do końca istnienia
PRL, wszystkie komisje partyjne najpierw ta, którą kierował Jan Szydlak,
potem ta Władysława Kruczka i wreszcie,
w latach osiemdziesiątych komisja, na
której czele stanął członek Biura
Politycznego i sekretarz KC Hieronim
Kubiak - miały wyjaśnić tyle, ile w danym
momencie było można bez wystawiania na
szwank
autorytetu
aktualnego
kierownictwa
partyjnego.
Chodziło
generalnie o to, żeby ludzi, którzy związali
się z Gierkiem i wchodzili w skład
"nowego kierownictwa", nie pociągać do
odpowiedzialności
za
niefortunną
podwyżkę cen i wszystkie późniejsze
decyzje. Całą winę zrzucono więc na
Gomułkę i tych jego najbliższych
współpracowników,
którzy
zostali
odwołani z zajmowanych stanowisk.
Dlatego wszystkie te sprawozdania i
raporty są kłamliwe. Nikt nawet tego nie
weryfikuje.
Podam jeden przykład: w poniedziałek 14
grudnia wiceminister spraw wewnętrznych
Henryk Słabczyk leciał samolotem do
Gdańska. Pół roku później zeznając przed
komisją Kruczka wspominał, że prosił
pilota, żeby zrobił kółko nad miastem.
Mówił, że nigdy nie zapomni widoku
płonącego
budynku
Komitetu
Wojewódzkiego,
porozbijanych
tramwajów, tłumów na ulicy. Rzecz w
tym, że 14 grudnia o 14.30, kiedy leciał
nad Gdańskiem, nic się jeszcze nie paliło,
więcej - nie wybito wtedy jeszcze ani
jednej szyby. Nikt tego oczywiście nie
zakwestionował. To, co opowiadał
Słabczyk, zostało zaprotokołowane, by
pokazać, że niepopularne decyzje władz
były uzasadnione, że w sposób drastyczny
reagowano wyłącznie na przejawy
wandalizmu, niszczenia, podpalania, ataki
na
milicjantów
i
żołnierzy.
W
rzeczywistości kolejność zdarzeń była
POSZUKIWANIA
odwrotna.
Jaka była reakcja zachodnich społeczeństw
na wydarzenia w Polsce? W jaki sposób
wiadomość o nich wydostała się poza
granice?
15
grudnia
do
późnych
godzin
wieczornych nikt w głębi kraju ani tym
bardziej za granicą nie wiedział o tym, co
się dzieje na polskim Wybrzeżu.
Przypadek sprawił, że wieczorem, z
powodu
złych
warunków
atmosferycznych, nasłuch Radia Wolna
Europa nastawił odbiór nie na rozgłośnię
Polskiego Radia z Wrocławia, ale na
rozgłośnię gdańską. Nagle przez trzaski
zaczęły się przebijać informacje o godzinie
milicyjnej w Gdańsku, o aresztowaniach i
starciach
ulicznych.
Jan
Nowak
Jeziorański, ówczesny dyrektor Sekcji
Polskiej Radia Wolna Europa, wspominał
później, że w ostatniej chwili, tuż przed
północą, gdy Wolna Europa kończyła
audycję w języku polskim, spikerowi
podsunięto kartkę z informacją o
protestach w Gdańsku. Wtedy właśnie, tuż
przed północą 15 grudnia, wiadomość o
tych wydarzeniach poszła w eter i
dowiedział się o nich cały świat. Od
następnego
dnia
informacje
o
wydarzeniach na Wybrzeżu zaczęły
pojawiać się w prasie ogólnopolskiej.
Jeden z uczestników tych wydarzeń
powiedział: "tam, na Wybrzeżu, urodziła
się pierwsza Solidarność, ludzie czuli, że to
wspólny kraj i jeden naród". Na ile takie
stwierdzenie jest uzasadnione? Jakie
przesłanie niosły te wydarzenia dla
robotników i całego społeczeństwa?
Najwięcej mówimy o Gdańsku, choć tam
relatywnie najmniej się wydarzyło. O
miejscach, w których wydarzyło się
więcej, nasza wiedza jest skromniejsza.
Najmniej wiemy o Szczecinie, a tam
przecież zdarzyło się najwięcej. Ten fakt
dobrze
oddają
liczby.
Wystarczy
powiedzieć, że o ile straty ekonomiczne w
47
Gdańsku, Gdyni i Elblągu oszacowano na
sto pięć milionów ówczesnych złotych, to
w samym Szczecinie sięgnęły one trzystu
milionów. Trudno o lepsze pokazanie
skali. Ale jednak to nie skala walk i
wysokość strat są w tym wypadku
najważniejsze - ale powstanie w Szczecinie
Ogólnomiejskiego Komitetu Strajkowego.
Wyłącznie
na
jego
polecenie
funkcjonowały te zakłady, których praca
była
miastu
niezbędna:
gazociągi,
wodociągi, elektrownia, elektrociepłownia,
komunikacja miejska, służba zdrowia. W
nocy z 19 na 20 grudnia do Stoczni im.
Warskiego przyszli dziennikarze z
roboczym
wydrukiem
"Kuriera
Szczecińskiego" z datą 20 grudnia, pytając,
czy mogą opublikować komunikat, który
jest na pierwszej stronie. Był to jedyny taki
przypadek w historii PRL. Komunikat był
bardzo wyważony, zupełnie niespotykany
w prasie peerelowskiej. Informowano w
nim, że w stoczni panuje spokój, że
robotnicy utrzymują porządek, że nie ma
żadnych zniszczeń. Oficjalna propaganda
trąbiła tymczasem o tym, że za protestami
kryją
się
elementy
chuligańskie,
przestępcze.
W procesie Grudnia '70 oskarżono 12
osób, między innymi generała Wojciecha
Jaruzelskiego,
Stanisława
Kociołka,
Kazimierza Świtałę. Pierwszym osobom
zarzuty zostały postawione jeszcze w roku
1990. Dlaczego, mimo że upłynęło już
ponad
35
lat,
nie
osądzono
odpowiedzialnych za tamte wydarzenia?
Uważam, że jest to proces w dużym
stopniu polityczny. Nie widzę na ławie
oskarżonych ani jednego funkcjonariusza
MSW. Wojsko strzelało w grudniu 1970
roku w określonych miejscach, było kilka
takich przypadków - zawsze w zwartych
pododdziałach i na rozkaz. To jest dość
dobrze
udokumentowane.
Natomiast
funkcjonariusze, którzy podlegli MSW,
strzelali w praktyce według własnego
uznania. Przyjęto zasadę, że każdy
funkcjonariusz decyzję o użyciu broni
48 POSZUKIWANIA
palnej
podejmuje
samodzielnie,
niejednokrotnie w stanie stresu i w
skrajnym napięciu. W ciągu tych kilku dni
starć wojsko wystrzeliło około 46 tysięcy
pocisków. Nie wiemy natomiast, ile
pocisków wystrzelili funkcjonariusze
milicji, Służby Bezpieczeństwa i innych
służb podległych MSW.
Gdyby
naprawdę
chodziło
o
sprawiedliwość, przeprowadzenie procesu
nie powinno przysparzać tyle kłopotów żyje wszak jeszcze kilku ówczesnych
wysokich funkcjonariuszy resortu spraw
wewnętrznych,
łącznie
z
szefami
wojewódzkich komend na Wybrzeżu. Nie
mam pewności, czy żyją nadal, ale z
pewnością żyli, gdy rozpoczynał się ten
proces miedzy innymi minister spraw
wewnętrznych Kazimierz Świtała oraz
komendant główny Milicji Obywatelskiej
gen. Tadeusz Pietrzak. Wojciech Jaruzelski
był w tamtym okresie w establishmencie
człowiekiem numer 20, może 25. To w
stanie wojennym był członkiem numer 1 i
ponosił pełną odpowiedzialność za
wszystko, co się tu wydarzyło w grudniu
1981 roku. Ale jedenaście lat wcześniej
Jaruzelski był zaledwie od dwóch i pół
roku ministrem obrony narodowej,
młodym generałem, nie zasiadał jeszcze w
Biurze Politycznym. Dopiero miał zostać
zastępcą członka Biura Politycznego.
Aktualnie gen. Jaruzelski jest po prostu
jedną z najważniejszych żyjących jeszcze
osób, odpowiedzialnych za ówczesne
decyzje i zamieszanych w tamte
wydarzenia. Wydaje się, że na podobnej
zasadzie znalazł się na ławie oskarżonych
ówczesny
wicepremier
Stanisław
Kociołek. Nie chcę przez to rzecz jasna
powiedzieć, że nie ponosi on żadnej winy.
Jednak ograniczanie się wyłącznie do
wojskowych - Kociołek jest jedynym
cywilem w tym gronie - i to tylko
niektórych
oraz
liczne
zabiegi
towarzyszące temu procesowi - to
wszystko sprawia, że patrzę na niego z
pewną rezerwą i dość sceptycznie odnoszę
się
do
myśli,
iż
zakończy
się
on
prawomocnym wyrokiem.
Rozmowa z prof. Jerzym Eislerem
Prof. Jerzy Eisler - historyk, dyrektor Oddziału Instytutu Pamięci Narodowej w Warszawie,
zajmuje się historią powojenną Polski, znawca najnowszych dziejów Francji, autor m.in.
książek: Zarys dziejów politycznych Polski 1944-1989 (1992); Grudzień 1970. Geneza przebieg - konsekwencje (2000); Polski rok 1968 (2006).
K. G.
O ile nie jest to stwierdzone inaczej, wszystkie materiały na stronie są dostępne na licencji
Creative Commons Uznanie autorstwa 3.0 Polska. Pewne prawa zastrzeżone na rzecz
Muzeum Historii Polski.
POSZUKIWANIA
49
50 POSZUKIWANIA
RECENZJE
Zanim Polska
została Polską
Nazwa naszego kraju wcale nie pochodzi od
plemienia Polan i została nadana w… Rzymie,
dynastia piastowska zawdzięcza sukces na
scenie politycznej handlowi niewolników znad
Wisły, a stolicą Polski za Mieszka i Chrobrego
nie był ani Poznań, ani Gniezno, ani… żaden
inny ośrodek.
Historia i archeologia lubią uproszczenia, ostre
cezury, dokładnie wytyczone granice. Coraz
częściej
unikają
też
szerszych
ujęć
syntetycznych na rzecz szczegółowych analiz.
Prof. Przemysław Urbańczyk w swojej nowej
książce „Zanim Polska została Polską”
(Wydawnictwo
Naukowe
Uniwersytetu
Mikołaja Kopernika) ponownie wsadza kij w mrowisko i próbuje naszkicować nieco
odbiegający od powszechnie przyjętego obraz początków państwa polskiego.
Jak zwykle naukowiec nie szczędzi krytyki żadnej ze stron – zarówno archeologom
(zarzucając im „ograniczanie się do zabiegów antykwarycznych”), jak i historykom
(niekończące się pogłębianie analiz źródłoznawczych). Wytyka też ciągły brak refleksji
metodologicznej wielu badaczy i ich zdroworozsądkowe rozumowanie, którego nie są w
stanie zmienić na rzecz koncepcji oraz teorii wyjaśniających. Publikacja ma być próbą
zebrania danych z obu stron – archeologii i historii – i syntezą. Prof. Urbańczyk uważa, że
„nie mamy jasnej wizji tego, co się stało w X w. na ziemiach położonych między Wisłą a
Odrą”. Zastrzega też, że jego wizja nie jest jedyna i ostateczna – naukowiec zachęca do
dyskusji. „Analizuję, szukam i dociekam, mając świadomość własnej niedoskonałości;
prowokuję, stawiając znaki zapytania nawet w kwestiach już dawno uznanych za
rozstrzygnięte. Jest to bowiem obowiązek badacza myślącego!” – przekonuje archeolog.
Prof. Urbańczyk dyskutuje z kilkoma głównymi mitami. Pierwszy to obecność na ziemiach
Polski ściśle określonych plemion przed zjednoczeniem dokonanym przez Mieszka I.
Naukowiec zarzuca badaczom, że określenie „plemię” stosowane jest w tym kontekście w
sposób bezrefleksyjny, a co za tym idzie nie mający wiele wspólnego z rzeczywistością.
Zauważa, że archeolodzy nie są w stanie wyróżnić na podstawie zabytków jasnych granic
domniemanych plemion – ze względu na unifikację Słowiańskiej kultury materialnej. We
mgle poruszają się, jego zdaniem, także historycy. „+Plemiona+, obdarzone nazwami
zaczerpniętymi z niezbyt jasnych źródeł lub wręcz wymyślonymi przez historyków i
archeologów, pomogły mediewistom wypełnić przestrzeń społeczno-geograficzną
wcześniejszego średniowiecza względnie stabilnymi organizacjami terytorialnymi” – pisze
POSZUKIWANIA
51
prof. Urbańczyk. Naukowiec przedstawia inne modele interpretacyjne zaczerpnięte z
nowoczesnej etnologii, które mogą zastąpić ugruntowaną na polskim gruncie wiarę w
plemiona.
Dla wielu czytelników zaskakujący może być też rozdział dotyczący problematyki finansowej
pierwszych Piastów. Piastowie mieli wzbogacić się (i dzięki temu przejąć władze) na handlu
niewolnikami. Pojmani Słowianie trafiali do krajów arabskich. Monety arabskie odkrywane
na ziemiach Polski i arabskie źródła pisane mają, zdaniem naukowca, potwierdzać takie
przypuszczenia. Ten „biznes” – w postaci handlu słowiańskimi niewolnikami, trwać miał do
końca X wieku. Prof. Urbańczyk określa słowiańskich niewolników jako „jedyny chyba
znaczący towar +eksportowy+” na ziemiach kształtującej się Polski.
Co jakiś czas pojawia się i wraca dyskusja na temat pierwszej stolicy Polski. Autor
przekonująco dowodzi, że próba jej wytypowania w przypadku państwa
wczesnopiastowskiego jest po prostu bezprzedmiotowa, a rozumowanie wiodące do tego typu
rozważań – ahistoryczne. Naukowiec opisuje, jak wyglądała sytuacja kształtujących się
innych państw europejskich w tej kwestii – tam również często nie było w tym czasie jednej
siedziby władcy, a ten nieustannie się przemieszczał. Stolicą był sam władca. Prof.
Urbańczyk zgrabnie obala koronne dowody na stołeczność Gniezna czy Poznania. „Przesłanki
historyczne są bowiem niepewne, świadectwa archeologiczne zaś nie mogą być w tej kwestii
rozstrzygające” – uważa.
Obalonych mitów jest więcej. Szkoda byłoby wszystkie wątki ujawnić. Czy autor ma we
wszystkim rację? Zapewne nie, zresztą sam na kartach książki rewiduje swoje dawne
ustalenia. Jednak tylko dyskusja przyczynia się do rozwoju nauki. Lektura najnowszej książki
prof. Urbańczyka to interesująca zabawa intelektualna, którą polecam nie tylko archeologom i
historykom, ale też pasjonatom historii. Autor uniknął skomplikowanej naukowej
nowomowy, a mimo to książka ma wszelkie cechy rozprawy specjalistycznej – przypisy czy
indeks. Rechotem (lekcji) historii jest jednak to, że główne i sztandarowe dane odnoszące do
początków państwa polskiego przedstawiane w szkolnych podręcznikach jako pewnik,
okazują się po lekturze książki trudne do obronienia.
PAP - Nauka w Polsce, Szymon Zdziebłowski
Źródło: www.naukawpolsce.pap.pl
52 POSZUKIWANIA
PODRÓŻE
Tajemnicze zakątki Gór Sowich
Podczas moich podróży po świecie
widziałam mnóstwo bardzo interesujących
rzeczy,
przeżyłam
masę
przygód,
nierzadko ekstremalnych, smakowałam
kuchni różnych kontynentów, poznałam
obyczaje innych kultur i zaprzyjaźniłam się
z tuzinami napotkanych ludzi (zwłaszcza w
krajach arabskich), ale nigdzie śpiew
ptaków nie był taki piękny jak u mnie za
oknem, nigdzie niebo nie było tak
gwieździste jak w naszych okolicach i
nigdzie indziej nie chciałabym spędzić
swojego życia. Dla mnie najpiękniejsze są
Góry Sowie.
Foto: Andrzej Pobiedziński; Freeimages.com
Na każdym kroku widać ich piękno,
niezależnie od pory roku i zawsze każdy
znajdzie tutaj coś dla siebie; strome skałki,
POSZUKIWANIA
gdy jego pasją jest alpinizm czy łagodne
stoki sprzyjające pieszym wędrówkom.
Poznawałam je już od małego dziecka,
początkowo jeżdżąc z rodzicami w każdej
wolnej chwili na przełęcze: Walimską bądź
Jugowską i wspinając się na sam szczyt,
czyli Wielką Sowę, później chodząc na
wycieczki szkolne, aż w końcu jeżdżąc po
nich rowerem górskim. Takie rowerowe
rajdy to najlepszy sposób poznania bliższej
i dalszej okolicy, chociaż czasem zdarzało
się nam, że zamiast wyjechać po stronie
Pieszyc, gdzie mieszkamy, znajdowaliśmy
się w zupełnie innym miejscu tuż, przy
granicy z Czechami a do domu zamiast
kilkunastu, pozostawało kilkadziesiąt
kilometrów. Wówczas, zaciskając zęby z
wysiłku, należało podjąć dalszy trud
wspinania się na przełęcze, teraz już drogą
aby kolejny raz nie pobłądzić. Nasze góry
kryją w sobie bardzo wiele tajemnic, o
których nie można wyczytać w oficjalnych
przewodnikach turystycznych. Podczas
pierwszego podjazdu rowerem na przełęcz
walimską odkryłam dziwne zjawisko, o
którym wcześniej opowiadał mi tata, ale ja
znając jego wyobraźnię, i stałe skłonności
do tego aby mnie w czymś nabrać a potem
śmiać się z naiwności swojej córki, jakoś
nie dawałam temu wiary. Tym razem było
to na poważnie. Jest jeden odcinek drogi,
bardziej stromy niż pozostałe, ale
stosunkowo krótki, gdzie podjeżdża się
pod górę bez wysiłku, tak jakby się
zjeżdżało w dół – niezwykłe uczucie.
Przed
chwilą,
pokonując
łagodne
wzniesienie trzeba się nieźle namęczyć, a
na stromym podjeździe nogi wypoczywają.
Nie może być przy tym mowy o złudzeniu,
że jedzie się w dół, bo po dojechaniu do
zakrętu, kiedy już droga prowadzi
bezpośrednio do przełączy mamy pod
nogami rozległą panoramę a zjawisko to
53
ustaje równie nagle jak się zaczęło. Na tym
odcinku, przy samej drodze znajduje się
zapomniany obecnie cmentarz, okolony
wyrośniętymi drzewami, na którym
spoczywają mieszkańcy nie istniejącej
obecnie wioski tkackiej Potoczek. Wielu z
nich cierpiących straszliwą nędzę w
okresie Powstania Tkaczy w Pieszycach i
Bielawie pomarło z głodu. Ich dusze,
wrażliwe na ludzkie nieszczęście, od
dawna pomagają strudzonym podróżnym
pokonać
strome
wzniesienie
jak
najmniejszym nakładem sił. Ważne aby o
tym wiedzieć i przejeżdżając obok
cmentarza pochylić głowę nad ich
nieudanym życiem lub uszanować je w
inny sposób, taki jak doradza nam nasze
sumienie lub przekonania religijne. Faktem
jest, że ile razy przejeżdżam koło
cmentarza i jako katoliczka zmówię
„Wieczne Odpoczywanie” to słyszę, jak
szum wiatru i śpiewy ptaków miksują się
w przepiękną muzykę, w której wyraźnie
słychać instrumenty klawiszowe, cudowne
dzwonki i bardzo odległe chorały, które
jednak wyraźnie dochodzą do mojego
ucha. Nie wierzycie mi? Nie musicie na
słowo, każdy sam może spróbować i
wyjdzie mu to raczej na zdrowie.
Bezsprzecznym jest to, że podjeżdża się
tam bez wysiłku, no i sama raczej nie
chciałabym się tam znaleźć, szczególnie
wieczorową porą. Od nadmiaru łaskawości
istot z zaświatów też można dostać zawału
serca, przynajmniej w moim przypadku.
Większości z tajemnic i zagadek naszych
nie chciałabym raczej rozwiązywać. Na
przykład nie chciałabym wnikać w
zagadkę, kim był pan, którego widzieli
przed laty nasi znajomi z Niemiec, kiedy
zjeżdżali swoim samochodem z przełęczy
walimskiej, podążając w stronę Pieszyc.
54 POSZUKIWANIA
Było dosyć pochmurno i na drodze
zacienionej potężnymi drzewami panował
półmrok. Nie jechali zbyt szybko, nie byli
zmęczeni, a więc delektowali się urokiem
miejsca na który składały się wielkie skały
wystające ze stoków pokrytych lasem i
płynący dziko po kamieniach górski
strumień, jakich to widoków nie uświadczy
się
w
okolicach
Berlina,
gdzie
zamieszkują. Przeżywali cały dzień,
dzieląc się wrażeniami. W pewnym
momencie, tuż po minięciu byłej wioski
Potoczek, kierowca zahamował tak
gwałtownie, że o mały włos nie wpadli do
koryta spienionej wody znajdującego się
kilka metrów poniżej drogi. Co zobaczyli?
Zwierzę, których mnóstwo w górach?
Wpadli w poślizg? Nie. Nagle, ze skały
znajdującej się po lewej stronie drogi
wyszedł mężczyzna. Niewysoki, ubrany
jak gdyby w sukienkę ze szpiczastym
kapturem na głowie. Spokojnie przechodził
on na prawą stronę drogi, stąd gwałtowna
reakcja kierowcy z którą łączył się
oczywiście pisk opon. Dźwięk ten
spowodował, że mężczyzna ten odwrócił
twarz w stronę jadącego samochodu. I w
tym momencie napisałam nieprawdę, bo
powinnam napisać “odwrócił kaptur” . Pod
nim nie było twarzy. Postać znalazła się
poza drogą i zniknęła. Do naszego domu
pozostało niecałe dziesięć minut jazdy a
roztrzęsieni znajomi nie mogli ochłonąć z
wrażenia do końca dnia, chociaż usilnie
staraliśmy się ich uspokoić. Na drugi dzień
pojechaliśmy na to miejsce, to znaczy
pojechał mój tata ze znajomym, inni jakoś
nie mieli na to ochoty. Okazało się, że
jeszcze po wojnie stał tam budynek, który
wybudowany był po obu stronach drogi i
połączony górą. Przejeżdżało się więc pod
nim jak w tunelu. Został wysadzony w
powietrze, ponieważ niektóre pojazdy
miały trudności aby zmieścić się w
ciasnym przejeździe. Co się w nim
znajdowało
nikt
już
teraz,
po
kilkudziesięciu latach nie pamięta.
Pozostał jedynie jego właściciel, który do
tej pory strzeże pozostałości: nieco
fundamentów i dwóch, trochę już
zrujnowanych od strony drogi piwnic,
częściowo wykutych w skale a częściowo
wykonanych z kamienia.
Wspomniałam już o Powstaniu Tkaczy
Śląskich w tysiąc osiemset czterdziestym
czwartym roku. Z tygodnia na tydzień, w
miarę
sprowadzania
mechanicznych
krosien
przez
właścicieli
fabryk
włókienniczych Zwanzigera, Dieriga i
innych tracili oni jedyne źródło dochodu.
Ich wyroby, tkane na prymitywnych
krosnach nie mogły konkurować z tymi,
które wykonywane były za pomocą
maszyn. Narastał głód i desperacja.
Przysłowiową iskrą powodującą wybuch
powstania stała się pieśń anonimowego
autora wzywająca do krwawej zemsty na
fabrykantach. Znalazł się też przywódca
powstania Jagar, były żołnierz , który
służbę wojskową miał już za sobą.
Powstańcy
zdemolowali
domy
fabrykantów, zniszczyli maszyny tkackie a
następnego dnia ruszyli w stronę Bielawy.
Po tym wstępie obrazującym historyczne
znaczenie
miejsca
przechodzę
do
właściwego tematu. Bowiem droga, którą
szli prowadzi stokiem gór na dosyć
znacznej wysokości. Nad nią rozciągał się
wówczas i rozciąga też obecnie las,
natomiast u podnóża rozpościera się
cudowna panorama z widokiem na
pobliskie Pieszyce, dalszy Dzierżoniów
oraz Bielawę. Widoczna jest też ,
znajdująca się w odległości nie większej
niż dwadzieścia kilometrów góra Ślęża z
usytuowaną na niej wieżą widokową i
masztem antenowym, na której niegdyś
czarownice odprawiały swoje sabaty. Po
dziś dzień pozostały ślady tych czasów w
postaci kamiennych niedźwiedzi. To
jednak jest opisane w przewodnikach.
Wracamy do naszej leśnej drogi.
Dojdziemy nią do ostoi zwierzyny
ogrodzonej drucianą siatką, gdzie przy
odrobinie szczęścia będziemy mogli
zobaczyć stado muflonów, dzikich owiec
górskich sprowadzonych tutaj ponad sto lat
temu z Sycylii i otworzy się przed nami
kolejna panorama z widokiem na piękny
POSZUKIWANIA
zalew bielawski. Tymi widokami nie
zachwycali się tkacze, walczący o życie
swoje i swoich dzieci. Ruszyli na fabryki,
w dół wioski Bielawy. Fabrykanci powitali
ich pieniędzmi i ocalili swoje mienie.
Zaczęły się jednak niesnaski przy ich
podziale, które przekształciły się w otwartą
wojnę z przybyłymi dla stłumienia
powstania z garnizonów Świdnicy i
Srebrnej Góry jegrami. Padły strzały.
Kilkudziesięciu robotników padło na bruk,
jedenastu na nim zostało. Jadąc rowerem
drogą leśną z Pieszyc do Bielawy usłyszeć
można dzisiaj jeszcze odgłosy wystrzałów,
głośne krzyki i jęki konających a także
zbiorowy, szalony ryk tłumu, ruszającego z
gołymi rękami na uzbrojonych żołnierzy,
którzy nie wytrzymali tego ataku i uciekli
poza
obręb
wioski.
Dolny Śląsk cały poznaczony jest
ogromnymi krzyżami pokutnymi z okresu
średniowiecza, które znajdują się przy
drogach w miejscu popełnienia zbrodni,
bądź też poprzywożono je w rejon
kościołów stawiając w pobliżu lub nawet
wmurowywano w kamienne ogrodzenie.
Śladami tych krzyży można dojść do
miejsca, gdzie swój żywot kończyli
zbrodniarze, nie mający pieniędzy na
wykupienie
się
od
śmierci.
W
miejscowości Mościsko znajdującej się na
drodze Dzierżoniów Świdnica, na wzgórzu
znajdują się resztki murowanej szubienicy.
Pierwotnie była ona tak skonstruowana,
aby idący, lub jadący drogą dokładnie
widzieli ciało wisielca i nie mogli jej
ominąć zbyt prędko zmęczeni wspinaniem
się na wzniesienie. Ich uwagę przyciągała
zapewne kamienna, ażurowa konstrukcja
nad którą krążyły z głośnym krakaniem
padlinożerne ptaki, delektujące się ciałem
zmarłego. Dzisiaj jej resztki zarośnięte są
młodymi
drzewami,
które
długo
zastanawiały się czy wyrosnąć na tym
złowieszczym, skalistym gruncie. W końcu
natura zwyciężyła złe moce. Trudno
odnaleźć to miejsce znajdujące się przy
samej drodze. Jedynie czasami, gdy jadę
nocą do Świdnicy widzę na tle ciemnego
55
nieba krążące nad resztkami budowli stada
czarnych ptaków. Krążą w milczeniu, bez
tak charakterystycznego dla nich krakania.
Na wszelki wypadek dodaję gazu i co
prędzej
mijam
to
miejsce.
To tyle dla amatorów wrażeń. Ci, którzy
ich nie lubią mogą podziwiać piękno
Dolnego Śląska opisane w przewodnikach
turystycznych. Rzadko można spotkać
Foto: Chris Chidsey; Freeimages.com
56 POSZUKIWANIA
krainę równie piękną, zagospodarowaną a
równocześnie miejscami naturalnie dziką
jak u nas.
Agnieszka Szymańska
MOTORYZACJA
Renault na salonie
Retromobile: ponad
115 lat sportowej
pasji
Renault uczestniczy w tegorocznej edycji salonu
Rétromobile, który rozpoczął się 3 lutego br. i potrwa
do 7 lutego w centrum wystawowym Porte de
Versailles w Paryżu. Salon Rétromobile, spotkanie
pasjonatów starych samochodów, jest również okazją
do podsumowania 115 lat sportowej pasji poprzez pokazanie publiczności wyjątkowych
egzemplarzy z kolekcji Renault Classic. Na powierzchni 700 m2 zwiedzający odkryją wiele
różnych modeli marki ilustrujących jej zaangażowanie w wyścigi samochodowe na
przestrzeni lat.
POSZUKIWANIA
57
Samochody eksponowane na stoisku Renault Classic 40 CV „Des Records” z 1926 r.: w
latach dwudziestych każdy szanujący się producent samochodów uczestniczył w biciu
rekordów, do czego zachęcały dodatkowo licznie budowane tory wyścigowe. Francuski tor
Montlhéry, skonstruowany w 1924 r., stał się areną zaciekłej walki z czasem. W dążeniu do
osiągnięcia jak najwyższej prędkości marka Renault nie pozostawała w tyle. Do uczestnictwa
w zawodach wytypowano samochód stanowiący ukoronowanie oferowanej przez Renault
gamy modeli – 40 CV – wyposażony w ogromny silnik o pojemności powyżej 9000 cm3!
W 1926 r. Plessier i Gartfield, inżynierowie odpowiedzialni za całą operację, skonstruowali
mocno opływowy jednoosobowy egzemplarz 40 CV, w którym chłodnicę umieszczono za
silnikiem. Rekordowe osiągi tego samochodu to średnia prędkość 190,013 km/h na dystansie
50 mil oraz próba 24-godzinna zakończona średnią prędkością 173,649 km/h.
58 POSZUKIWANIA
Samochód prezentowany na salonie jest dokładną repliką bijącego rekordy modelu wykonaną
w latach 70.
Tekst i foto: Renault
POSZUKIWANIA
59
KULINARIA
Zioła w kuchni – poleca szef kuchni
Zamku Topacz
Zamek Topacz położony jest zaledwie 20 minut od centrum Wrocławia i międzynarodowego
lotniska Copernicus, 2 km od autostrady A4 i obwodnicy miasta, w miejscowości Ślęza.
Świeże i aromatyczne zioła to doskonały dodatek do potraw, ceniony przede wszystkim za
swoje właściwości aromatyczne. Znakomicie wzbogaca smak przygotowanych posiłków, a
także podnosi ich walory zdrowotne. Zioła doskonale wspomagają bowiem trawienie,
pomagają dbać o smukłą sylwetkę, a także znane są ze swoich właściwości redukujących
stres. Jakie zioła warto wykorzystywać w swojej kuchni, jakie mają one właściwości oraz z
jakimi potrawami najlepiej się komponują, zdradza szef kuchni Zamku Topacz.
Herbal trend to kierunek, który możemy obserwować w co najmniej kilku dziedzinach życia,
chociażby w kosmetologii. Z kolei wykorzystywanie ziół w kuchni, choć znane nam od
bardzo dawna, ostatnio staje się jeszcze bardziej popularne. Zioła to bowiem naturalny
dodatek, który nie zawiera wzmacniaczy smaku i sztucznych aromatów, mających negatywny
wpływ na nasz organizm. Dzięki świeżym ziołom potrawy nabierają wyjątkowego aromatu,
są zdrowsze i smaczniejsze.
Rafał Borys, szef kuchni Zamku Topacz, zdradza, które zioła dominują w jego kuchni oraz
dlaczego warto je wykorzystywać.
60 POSZUKIWANIA
Szczawik zajęczy
Podobny do koniczyny szczawik ma cienkie i delikatne listki. Choć nie ma intensywnego
zapachu, to jego smak jest bardzo charakterystyczny i niepowtarzalny. Ceniony jest zarówno
za właściwości, które czynią go rośliną niesamowicie przydatną w kuchni, jak i z powodu
swoich cech leczniczych. Pobudza bowiem trawienie i wydzielanie śliny, a zjedzenie kilku
świeżych listków likwiduje zgagę i oczyszcza wątrobę. Kwaskowaty, podobny do limonki,
lekko korzenny, ale nie gorzki szczawik jest doskonałym dodatkiem do sałatek, zup, a także
ryb.
Tymianek
Tymianek to bez wątpienia niezastąpiona przyprawa. Stosowany jest w kuchni francuskiej,
hiszpańskiej, włoskiej, greckiej, a także w krajach bałkańskich. Swoich zwolenników ma
również w naszym kraju. Tymianek ma ostry, ale przyjemny zapach, a potrawom nadaje
wyrazistego smaku i aromatu. Doskonale komponuje się z różnego rodzaju mięsem, ale
odnaleźć potrafi się także w towarzystwie deserów. Warto wiedzieć, że ma właściwości
odświeżające oddech, a jego liście bogate są w witaminę K, A, C i E.
Foto: Zsuzsa N.K.; Freeimages.com
POSZUKIWANIA
61
Rozmaryn
Charakterystyczny, lekko sosnowy, trochę słodszy od mięty, z lekką nutą imbiru – tak można
opisać smak rozmarynu, który jest wspaniałym dodatkiem do wielu dań. Nie może go
zabraknąć między innym u boku jagnięciny, wołowiny, cielęciny, a także dziczyzny. Świetnie
dopełnia również smak warzyw, na przykład szpinaku, pomidorów, czy grochu. Bardzo
dobrze komponuje się z szczypiorkiem, tymiankiem, czy pietruszką. Nie możemy równie
zapominać o jego właściwościach zdrowotnych – pomaga w trawieniu pokarmów, działa
przeciwbólowo oraz jest cudownym środkiem odżywczym szczególnie dla serca, mózgu i
układu nerwowego.
Foto: Mohamed Aly; Freeimages.com
Szałwia
To bardzo popularna w kuchni włoskiej przyprawa, którą charakteryzuje wyraźny, ostry
smak. Świeże liście szałwii są doskonałym dodatkiem do mięs, między innymi gęsiny, kaczki,
a także ryb. Można ją również podawać w towarzystwie sałatek i makaronów. Szałwia ma
także wiele właściwości zdrowotnych, często nazywana jest wręcz naturalnym antybiotykiem.
Wykorzystuje się ją m.in. w leczeniu anginy, zapalenia migdałków i błony śluzowej jamy
ustnej, a także chorób przyzębia.
62 POSZUKIWANIA
To tylko niektóre z licznych ziół wykorzystywanych w Zamku Topacz. Aby poznać walory
smakowe zarówno tych wymienionych tutaj, jak i innych aromatycznych przypraw, warto
wybrać się na pyszny obiad do Restauracji Spichlerz.
Foto: Alan Luckow; Freeimages.com
POSZUKIWANIA
63
64 POSZUKIWANIA
HISTORIA
Operacja „Walkiria”
Führer, Adolf Hitler, nie żyje – tymi słowami
rozpoczynał się telegram nadany popołudniem 20
lipca 1944 roku, tuż po zamachu płk. Clausa von
Stauffenberga, przez pułkownika Mertza von
Quirnheima do regionalnych dowódców wojskowych
wtajemniczonych w spisek. Równolegle Hitler miał
się całkiem dobrze i przyjmował w Wilczym Szańcu
Mussoliniego…
Podjęta 20 lipca próba zgładzenia Hitlera
ma długą historię. Początki zamachu stanu
mającego na celu usunięcie Führera sięgają
kryzysu sudeckiego w 1938 roku, kiedy
możliwość
wojny
III
Rzeszy
z
mocarstwami zachodnimi skłoniła wiele
wysoko
postawionych
osób
w
Wehrmachcie, Abwehrze i służbie
dyplomatycznej do spiskowania. Gotowość
Chamberlaina do dogadania się z Hitlerem
w Monachium ostudziła jednak zapał
spiskowców. Ożywienie knowań tej samej
grupy nastąpiło latem 1939 roku w obliczu
realnej groźby wojny. Jednak słaba
inicjatywa opozycji w połączeniu z
wewnętrznymi sporami i lojalnością
dowódców wojskowych, bez których nie
ma mowy o jakimkolwiek przewrocie,
sprawiły, że ostatecznie do niczego nie
doszło.
Spisek
W marcu 1942 roku w Berlinie spotkali
się: gen. Ludwig Beck (były szef Sztabu
Generalnego), Carl Friedrich Goerdeler
(były nadburmistrz Lipska), Johannes
Popitz (były minister finansów) i Ulrich
von Hassell (były ambasador we
Włoszech). Wprawdzie nie podjęli oni
żadnych konkretnych kroków, ale ustalili,
że to wokół Becka skupi się powstająca
opozycja. Rozpoczęły się spotkania i
nawiązywanie kontaktów m.in. z płk.
POSZUKIWANIA
Gen. Ludwig Beck, były szef Sztabu Generalnego
(fot. ze zbiorów Bundesarchiv, Bild 146-1980-03304, opublikowano na licencji Creative Commons
Attribution-Share Alike 3.0 Germany).
Hansem Osterem (szefem kontrwywiadu w
Abwehrze)
oraz
gen.
Friedrichem
Olbrichtem (szefem biura uzupełnień w
Naczelnym Dowództwie Wehrmachtu).
Pogłębiający się kryzys stalingradzki
sprawił, że „siła napędowa kręgu
puczystów”, gen. Henning von Tresckow,
nalegał na przeprowadzenie zamachu na
Hitlera. Wszystkie podejmowane próby nie
doprowadziły jednak do zgładzenia
Führera. Jesienią 1943 roku ppłk. Claus
von
Stauffenberg
dyskutował
z
Tresckowem
o
najskuteczniejszych
możliwościach zgładzenia Hitlera i
związanym z tym przeprowadzeniem
przewrotu.
Z
pomocą
organizacji
przewrotu przyszedł plan o kryptonimie
„Walkiria”, przygotowany przez Olbrichta
i zaaprobowany przez Hitlera, dotyczący
mobilizacji
Armii
Rezerwowej
w
granicach Niemiec jeśli doszłoby do
zaburzeń wewnętrznych. Przerobiony na
nowo plan skierował teraz swoje ostrze
przeciw reżimowi. Zawierał on jednak dwa
65
kluczowe punkty. Pierwszy dotyczył Armii
Rezerwowej, albowiem rozkazy musiały
być wydane przez jej dowódcę, gen
Friedricha Fromma, który nie zajął
jednoznacznego stanowiska. Drugi wiązał
się z znalezieniem osoby mającej
bezpośredni dostęp do Hitlera i chcącej
przeprowadzić zamach.
Zamach
W końcu czerwca 1944 roku nastąpił
przewidywany od kilku tygodni fakt:
awansowany na pułkownika Claus von
Stauffenberg został mianowany szefem
sztabu Fromma, a to dało mu bezpośredni
dostęp do Hitlera i możliwość osobistego
przeprowadzenia zamachu. Pojawił się
przez to inny problem: Stauffenberg był
potrzebny jednocześnie w Berlinie, aby
przeprowadzić przewrót z kwatery głównej
Armii Rezerwowej.
Pułkownik podjął kilka nieudanych prób
przed 20 lipca: 6 lipca w Berghofie miał ze
sobą materiały wybuchowe, ale nie
nadarzyła się dobra okazja do ich
wykorzystania. Kilka dni później plan
pokrzyżowała nieobecność Himmlera oraz
Göringa, których spiskowcy chcieli
zgładzić wraz z Hitlerem. Z kolei 15 lipca
konieczność
przemawiania
podczas
odprawy
oraz
dalsza
absencja
wspomnianych dygnitarzy po raz trzeci
udaremniła zamach, dodatkowo w Berlinie
generał Olbricht przypadkowo rozpoczął
operację „Walkiria” – z trudem udało się
spiskowcom
wytłumaczyć
podjęte
działania jako zwykłe ćwiczenia.
66 POSZUKIWANIA
15 lipca 1944 r., „Wilczy Szaniec”. Płk. Claus von
Stauffenberg stoi pierwszy od lewej (fot. ze zbiorów
Bundesarchiv,
Bild
146-1984-079-02,
opublikowano na licencji Creative Commons
Attribution-Share
Alike
3.0
Germany).
Był kwadrans po dziesiątej rano 20 lipca,
kiedy lecący z Berlina samolot ze
Stauffenbergiem i innymi spiskowcami na
pokładzie wylądował na lotnisku w
Kętrzynie
(Rastenburg).
Przyszłego
zamachowca zawieziono do „Wilczego
Szańca” – kwatery głównej Führera
podzielonej na kilka stref zamkniętych. W
pierwszej
strefie
znajdowały
się
najważniejsze obiekty: m.in. adiutantura
Wehrmachtu oraz bunkier Hitlera,
natomiast w strefie drugiej głównie
kwatery poszczególnych rodzajów wojsk
oraz dom wypoczynkowy. Szczególnie
chroniony był obszar, na którym
znajdowały się bunkry dla gości i barak
przeznaczony do odbywania narad. Także
20 lipca narada sytuacyjna miała odbyć się
w tym drewnianym baraku.
Około godziny 11:00 w budynku Sztabu
Dowodzenia Wehrmachtu na obszarze
pierwszej strefy zamkniętej odbyło się
zebranie, na którym obecny był
Stauffenberg. Następnie obrady przeniosły
się do baraku feldmarszałka Keitla, by tutaj
dokładnie omówić pytania, które zadać
może Hitler podczas głównej narady.
Pierwotnie odprawa prowadzona przez
Führera miała odbyć się o godzinie 13:00,
lecz przez przyjazd Mussoliniego została
zaplanowana na 12:30. Gdy u Keitla trwało
spotkanie, do „Wilczego Szańca” powrócił
adiutant Stauffenberga por. Werner von
Haeften. W tym momencie uwagę
sierżanta Vogla ze sztabu feldmarszałka
zwróciła owinięta płótnem paczka – von
Haeften wyjaśnił mu, że pułkownik
Stauffenberg będzie jej potrzebował
podczas swego referatu u Führera. Po
zakończeniu
spotkania
z
szefem
Naczelnego Dowództwa Wehrmachtu
Stauffenberg miał zaledwie kilka minut na
uzbrojenie bomby. Zapytał adiutanta Keitla
gdzie mógłby się odświeżyć i zmienić
koszulę przed wzięciem udziału w naradzie
sytuacyjnej. Gdy zaczerpnął informacji,
wraz z Haeftenem, który niósł aktówkę z
bombą, udali się do małego pomieszczenia.
Tutaj natychmiast zabrali się do ustawiania
zapalników
czasowych
w
dwóch
ładunkach. Stauffenberg ustawił pierwszy
ładunek, mający wybuchnąć maksymalnie
po 30 minutach, lecz przez wysoką
temperaturę bardziej prawdopodobny był
kwadrans. Zanim udało im się uzbroić
drugi ładunek zadzwonił gen. Erich
POSZUKIWANIA
Fellgiebel (szef łączności, który miał
odciąć łączność w kwaterze głównej
Führera po dokonanym zamachu), prosząc
o rozmowę ze Stauffenbergiem. Po
zamachowca posłano sierżanta Vogla,
który zastał go wraz z adiunktem nad
jakimś przedmiotem. Na wiadomość o
telefonie pułkownik odparł niecierpliwie,
że już idzie. Przez ten incydent
Stauffenberg zabrał ze sobą tylko jeden
uzbrojony ładunek (drugi wziął von
Haeften). Był to, jak się później okaże,
zasadniczy błąd, albowiem nawet bez
ustawionego zapalnika druga bomba
zostałaby zdetonowana przez eksplozję
pierwszej i efekt wybuchu byłby dwa razy
większy, co prawdopodobnie zabiłoby
wszystkich przebywających w baraku.
Obrady już trwały, gdy wpuszczono
Stauffenberga. Aktualnie słuchano raportu
gen. bryg. Adolfa Heusingera o
pogarszającej się sytuacji na froncie
wschodnim. Hitler obejrzał się i podał
nowemu gościowi dłoń, a następnie
powrócił do dalszego wysłuchiwania
referenta. Stauffenbergowi zależało przede
wszystkim na zajęciu miejsca jak najbliżej
Hitlera, co mógł łatwo umotywować
swoim
kalectwem
oraz
potrzebą
posiadania papierów pod ręką przy
referowaniu raportu o stworzeniu kilku
nowych dywizji z Armii Rezerwowej,
które zostałyby włączone do pomocy w
powstrzymaniu radzieckiego natarcia na
Polskę i Prusy Wschodnie.
67
Sytuacja w chwili wybuchu bomby
podłożonej przez Stauffenberga (aut. Artur
Andrzej, domena publiczna).
Miejsce znalazło się za generałem
Heusingerem, który w ten sposób znalazł
się między nim a Hitlerem. Teczka z
bombą umieszczona została pod stołem, po
zewnętrznej stronie prawej nogi. Po chwili
Stauffenberg poprosił o zgodę na
opuszczenie pomieszczenia, aby mógł
wykonać jeszcze jeden telefon. Nie było to
dla
zgromadzonych
podejrzanym
zachowaniem,
albowiem
za
rzecz
normalną
uchodziło
wchodzenie
i
wychodzenie w czasie narad. Równolegle
Haeften starał się załatwić samochód,
który miał obu zawieźć na pobliskie
lotnisko. Dla sprawienia wrażenia o
szybkości powrotu Stauffenberg zostawił
na miejscu narady pas oraz czapkę i
opuszczając barak udał się w kierunku
adiutantury Wehrmachtu, gdzie spotkał się
z Haeftenem, Fellgieblem oraz oficerem
łączności Sanderem. Tutaj oczekiwali na
zorganizowany pojazd, kiedy nagle
usłyszeli eksplozję (około 12:45). Sander
nie był zaskoczony – w końcu cały Wilczy
Szaniec otoczony był pasem min, na które
wchodziły co jakiś czas zwierzęta,
68 POSZUKIWANIA
detonując je. W pierwszych sekundach inni
także nie byli zaskoczeni. Jak opisywał to
wydarzenie Alfons Schultz, ówczesny
telefonista:
Gdy przygotowywaliśmy się do obiadu,
nastąpił nagle jakiś wybuch. To zresztą nie
było nic szczególnego, gdyż w obrębie
Kwatery Głównej był zaminowany pas
ziemi i zdarzało się, że weszła tam jakaś
sarna i wszystko wylatywało w powietrze.
Poza tym pracowali tu ludzie z Organizacji
Todta, którzy prowadzili wtedy jeszcze
jakąś przebudowę bunkra Führera i oni tez
używali ładunków wybuchowych, tak że
słabsze eksplozje były na porządku dnia i
nie stanowiły niczego szczególnego. Ale
tym razem jakieś dwie, trzy minuty później
przybiegł wachmistrz Adam, wołając:
„Zamach na Führera! Führer Żyje!”.
Dopiero potem zaczął się alarm. (cyt. za:
Alfons Schultz [w:] Guido Knopp, Zabić
Hitlera, Warszawa 2009, s. 186).
Dopóki
nie
podniesiono
alarmu,
spiskowcom bez problemu udało się
przekroczyć pierwszą bramę. Trudności
pojawiły się, gdy na całym obszarze zaczął
rozbrzmiewać alarm. Niemniej jednak
telefon do oficera niewiedzącego jeszcze o
dokonanym zamachu pozwolił opuścić im
zewnętrzny obwód i z pośpiechem
pojechać w kierunku lotniska. Po godzinie
13:00 lecieli już do Berlina z
przekonaniem, że Hitler i wszyscy zebrani
nie żyją.
Pucz
Hitler nie zginął – był jedynie lekko ranny.
Ogłuszonego Führera opuszczającego
zniszczony barak podtrzymywał jego
adiutant i służący. Ciężkich obrażeń
doznali ci, którzy stali obok masywnego
cokołu (to za jego pośrednictwem siła
wybuchu poszła w jedną stronę). Hitlera w
tym miejscu nie było: stał dalej, pochylony
nad blatem stołu studiując mapę. Spośród
dwudziestu czterech uczestników narady
ciężko rannych zostało siedmiu, a czterech
z nich (dwóch generałów, pułkownik i
stenografista) zmarło później w wyniku
odniesionych obrażeń.
Gen. Friedrich Olbricht (fot. ze zbiorów
Bundesarchiv, Bild 146-1981-072-61,
opublikowano na licencji Creative
Commons Attribution-Share Alike 3.0
Germany).
Zniszczone przez wybuch bomby wnętrze
baraku w „Wilczym Szańcu” (fot. ze
zbiorów Bundesarchiv, Bild 146-1972-02510, opublikowano na licencji Creative
Commons Attribution-Share Alike 3.0
Germany).
POSZUKIWANIA
Pułkownik i jego wspólnik wylądowali na
lotnisku Rangsdorf pod Berlinem. Haeften
zatelefonował z lotniska do kwatery
głównej spisku na Bendlerstrasse (gdzie
znajdowało
się
dowództwo
Armii
Rezerwowej) przekazując wiadomość o
śmierci Hitlera. Po kilku godzinach zwłoki
telefon pobudził w końcu spiskowców do
działania – gen. Olbricht zamierzał
wdrożyć plan „Walkiria”. Przewidywał on
mobilizację
Armii
Rezerwowej
i
obsadzenie
kluczowych
stanowisk
dowodzenia i cywilnych. Jednak plan
musiał uprzednio podpisać dowódca armii
– gen. Friedrich Fromm. Wiedział on o
istnieniu
spisku,
lecz
nigdy nie
opowiedział się jednoznacznie po któreś ze
69
stron. Olbricht poinformował Fromma o
dokonanym zamachu, ale ten mając w
pamięci wydarzenia z 15 lipca kazał
połączyć się z „Wilczym Szańcem”
(kwatera główna była nieosiągalna tylko
przez kilka minut). Z dowódcą armii
rozmawiał sam Keitel, który wyraźnie
poinformował go, iż Hitler żyje. W takiej
sytuacji Fromm odmówił podpisania
rozkazów rozpoczęcia „Walkiri”, ale w
tym samym czasie szef sztabu Olbrichta,
płk. Albrecht Mertz von Quirnheim,
rozesłał już telegram do regionalnych
dowódców z następującą treścią: Führer,
Adolf Hitler, nie żyje.
Fromma zastąpił na stanowisku generał
Erich Hoepner, w początkowym okresie
wojny jeden z głównych dowódców
niemieckich wojsk pancernych, zwolniony
przez Hitlera po klęsce ataku na Rosję. Na
Bendlerstrasse
zaczęli
się
zbierać
spiskowcy, wśród nich m.in. gen. Beck.
Przybyło także wzmocnienie złożone z
młodych oficerów i osób cywilnych.
Wśród przybyłych kilku należało do
„Kręgu z Krzyżowej”, z którym opozycja
wojskowa od kilku lat utrzymywała
kontakty.
Niemniej
jednak
wśród
spiskowców zaczął panować coraz
większy
chaos.
Największe
błędy
popełniono w dziedzinie łączności: nie
podjęto żadnych kroków, aby zniszczyć
aparaturę radiową w „Wilczym Szańcu”, a
w samym Berlinie nie przejęto kontroli nad
rozgłośniami
radiowymi.
Geniusz
propagandy, Joseph Goebbels, wciąż
pozostawał na wolności. Spiskowcy nie
mieli opracowanego „planu B”, wszystko
obracało się wokół jednej przesłanki: o
pewnej śmierci Hitlera. Gdy śmierć wodza
poddana została w wątpliwość, plan zaczął
się kruszyć.
Gen. Friedrich Fromm (fot. ze zbiorów
Bundesarchiv, Bild 146-1969-168-07,
opublikowano na licencji Creative
Commons Attribution-Share Alike 3.0
Germany).
Tymczasem w Wilczym Szańcu Hitler nie
odwołał zaplanowanej na 14:30 wizyty
Mussoliniego. Z gościem przywitał się
lewą ręka, bo prawa została ranna w czasie
eksplozji, po czym oprowadził Duce po
zniszczonym drewnianym baraku. W
Kwaterze Głównej Führera zorientowano
się, że zamach nie zawęża się jedynie do
osoby Hitlera i jest wstępem do
planowanego od dawna przewrotu. Keitel
natychmiast wykorzystał łączność do
wydania rozporządzeń o ignorowaniu
wiadomości z centrali spiskowców.
Rozkazał wysyłać do wszystkich okręgów
wiadomości, iż Hitler żyje.
Klęska
Po godzinie 18:00 Radio Rzeszy kilka razy
wydało
komunikat
informujący
o
70 POSZUKIWANIA
dokonaniu zamachu na Führera, z którego
wyszedł on cało. Dlaczego nie zajęli
rozgłośni i głosili najniedorzeczniejsze
kłamstwa? Nawet mojego telefonu nie
wyłączyli. […] Co za dyletanci! –
powiedział o spiskowcach Goebbels.
Gwoździem do trumny zamachu stało się
wysłanie majora Ernsta Remera aby
obsadził dzielnicę rządową. Do godziny
18:30 udało mu się to – otoczono nawet
goebbelsowskie Ministerstwo Propagandy.
Jednak chwilę potem major odwołał
blokadę po tym, jak za pośrednictwem
Goebbelsa, który połączył się telefonicznie
z „Wilczym Szańcem”, mógł usłyszeć w
słuchawce znajomy głos Führera. Bunt się
załamał. Na Bendelstrasse wybuchła
niezgoda:
wyżsi
oficerowie
nie
przyjmowali
już
rozkazów
od
konspiratorów. Po godzinie 21:00 w
budynku padły strzały, ranny w ramie
został sam Stauffenberg. Fromm został
„uwolniony” i teraz on z kolei aresztował
POSZUKIWANIA
spiskowców, a wśród nich Becka,
Olbrichta, von Quirnheima, von Haeftena i
Stauffenberga.
Beck
poprosił
o
pozostawienie mu swojej broni, aby sam
na sobie mógł wykonać wyrok – nie zdołał
się jednak zabić, ranią się ciężko. Fromm
w imieniu Führera przeprowadził sąd
wojenny skazując aresztowanych na karę
śmierci. Kilkugodzinny następca Fromma,
gen.
Hoepner,
został
chwilowo
oszczędzony. Stauffenberg usiłował całą
winę wziąć na siebie tłumacząc, że
wszystkie działania wykonywane były
tylko z jego rozkazów.
Bezskutecznie. Wczesnym rankiem 21
lipca 1944 roku na dziedzińcu budynku
przy Bendlerstrasse zostali rozstrzelani
Olbricht, Stauffenberg, von Quirnheim i
chcący zasłonić sobą swojego dowódcę
Haeften. Nastąpiła fala aresztowań, a 7
71
sierpnia rozpoczęły się procesy pokazowe
przed Sądem Ludowym w Berlinie.
Bibliografia:



Kershaw Ian, Walkiria. Historia zamachu na Hitlera, Rebis, Poznań 2009.
Knopp Guido, Zabić Hitlera, Świat Książki, Warszawa 2009.
Schlabrendorff Fabian von, Offiziere gegen Hitler, Berlin 1984.
Redakcja: Tomasz Leszkowicz
Autor: Karolina Dudzic
Wolna licencja – ten materiał został opublikowany na licencji Creative Commons Uznanie
autorstwa – Na tych samych warunkach 3.0 Polska.
miejsce pierwotnej publikacji – Portal historyczny Histmag.org
72 POSZUKIWANIA
POSZUKIWANIA
73
TESTY
RICOH WG-M2 Wodo- i
wstrząsoodporna kamera z ultra
szerokokątnym obiektywem 204
Wodo- i wstrząsoodporna kamera z ultra szerokokątnym obiektywem 204 stopni
Na przełomie marca i kwietnia w Europie w sprzedaży pojawi się nowa wersja
zaawansowanej kamery RICOHWG-M2. Nowy model w porównaniu do WG-M1 zyskał
jeszcze bardziej opływowe kształty, a w lekkiej i bardzo wytrzymałej obudowie znalazło się
miejsce dla szerokiej gamy zaawansowanych funkcji. WG-M2 jest pierwszą kamerą Ricoh
pozwalającą na nagrywanie filmów 4K. Wyposażono ją w ultra szerokokątny obiektyw (204
74 POSZUKIWANIA
stopni), a szczelna obudowa zapewnia wodoodporność (na głębokości do 20 metrów), jest
wytrzymała na upadek z wysokości do 2 metrów i umożliwia funkcjonowanie w temperaturze
do -10 °C. Sugerowana przez producenta cena detaliczna WG-M2 wyniesie 299 Euro.
Dla większego komfortu korzystania w WG- M2 wprowadzono szereg usprawnień: wygodną
funkcję, która wibracją informuje użytkownika o rozpoczęciu i zakończeniu nagrywania;
możliwość nagrywania w pionie niezależnie od pozycji w której ustawiona jest kamera;
siedem trybów przetwarzania obrazu (Image Effect) oraz szeroką gamę funkcji do edycji
filmów m.in. zapis pojedynczej klatki czy podział klipu. Do WG-M2 można też dokupić
wiele dodatkowych akcesoriów ułatwiających korzystanie z kamery podczas uprawiania
sportu.
* Ta funkcja może okazać się niedostępna w przy pewnych ustawieniach i trybach
nagrywania.
Główne cechy
WG-M2 pozwala na wybór spośród dwóch możliwości nagrywania – z wykorzystaniem
pełnych 204 lub 151 stopni. W drugiej opcji użytkownik może skorzystać z minimalizującej
drgania kamery funkcji Movie Shake Reduction**. Kamera umożliwia nagrywanie klipów
wideo 4K (3840 x 2160 pikseli, w proporcjach 16:9) z prędkością 30 klatek na sekundę.***
WG-M2 pozwala również na rejestrację wysokiej rozdzielczości filmów przy zachowaniu
niskiej kompresji (100Mbps)****. Dla nagrań w jakości Full HD użytkownik może
skorzystać z prędkości 60 kl/s. Do jego dyspozycji są również: tryb filmu poklatkowego,
który można przyśpieszyć 30, 60 lub 150 razy w stosunku do standardowej prędkości; tryb
Endless Recording*****, który automatycznie tworzy pliki wideo łączące 5, 10 i 25
minutowe nagrania; tryb High-Speed Movie ******. Kamerę wyposażono również w port
micro-HDMI (typ D).
* Kąt widzenia może różnić się w zależności od wybranych ustawień nagrywania w tym
wielkości obrazu.
** Kąt widzenia automatycznie zostaje zmniejszony gdy włączana jest funkcja Movie Shake
Reduction.
*** Maksymalny czas nagrywania wynosi 25 minut lub gdy wielkość pliku osiągnie 4GB.
**** Dla osiągnięcia tego poziomu przepływowości kamera musi być ustawiona w trybie 4K i
S-Fine, jednocześnie urządzenie musi korzystać z karty micro SDXC (UHS-1 Speed Class 3).
***** Maksymalna długość pojedynczego nagrania wideo może się różnić w zależności o
wybranej wielkości obrazu.
****** Kąt widzenia w trybie szerokim. Nagranie jest utrwalone w jakości HD (120 kl/s) i
odtworzone z prędkością 30 kl/s. Maksymalna długość nagrania wynosi 4 minuty.
Wytrzymała obudowa
POSZUKIWANIA
75
Najnowsza kamera Ricoh sprawdzi się nawet w bardzo trudnych( ekstremalnych) warunkach i
nie wymaga stosowania specjalnej wodo- lub wstrząsoodpornej obudowy. Po zamontowaniu
nasadki na obiektyw dedykowanej do fotografii pod wodą z WG-M2 można filmować
nieprzerwanie przez 2 godziny na głębokości do 20 metrów (odpowiednik normy IPX8 lub
JIS Class 8). Urządzenie jest również odporne na upadek z wysokości do 2 m*, kurz
(odpowiednik normy IPX6 lub JIS Class 6) i temperatury do -10°C.
* Mierzone według standardów testowych opracowanych przez RICOH IMAGING- (upadek z
wysokości 2 metrów na drewnianą sklejkę o grubości 5 cm) – zgodnymi z Method 516.5Shock, MIL-Standard 810F.
Nowe funkcje i większe możliwości
Urządzenie wyposażono w wibracyjną funkcję powiadamiania o rozpoczęciu i zakończeniu
nagrywania filmu oraz możliwość rejestracji wideo w trybie pionowym nawet gdy kamera
jest ustawiona w pozycji horyzontalnej lub do góry nogami. Dużym ułatwieniem jest również
szybki dostęp do funkcji edycji filmów.
Siedem trybów przetwarzania obrazu – Image Effect
Dzięki kilku trybom edycji obrazu Ricoh WG-M2 pozwala na tworzenie niepowtarzalnych i
kreatywnych nagrań. Przed rozpoczęciem nagrywania użytkownik może wybrać jeden z nich:
Jasny, Naturalny, Monochromatyczny, Cienowany lub Wysoki Kontrast.
* Dostępne efekty mogą różnić się w zależności od wybranego trybu nagrywania.
Optymalny balans bieli podczas nagrywania filmów i robienia zdjęć pod wodą
WG-M2 pozwala na optymalne odwzorowanie kolorów oraz kontrastu podczas pracy pod
wodą. Gdy użytkownik włączy tryb podwodny, kamera automatycznie przełącza się na
odpowiedni tryb balansu bieli. Dzięki temu możliwe uzyskanie naturalnych ujęć bez przewagi
zielonych i niebieskich odcieni.
Bezprzewodowe sterowanie z poziomu smartfona lub tabletu
Dzięki zainstalowaniu na smartfonie lub tablecie aplikacji Image Sync użytkownik może
skorzystać z podglądu na żywo zdjęć i filmów (przy ustawieniach nagrywania Full HD (1920
x 1080 pikseli) lub HD (1280 x 720 pikseli, 30 kl/s) oraz z łatwością zarządzać na odległość
niektórymi z funkcji kamery – zmienić ustawienie balansu bieli, poziomu ISO czy
kompensację ekspozycji. Dzięki aplikacji użytkownik może również przesyłać
bezprzewodowo zdjęcia i filmy.
* Dodatkowa aplikacja pozwalająca odtwarzać filmy w formacie MOV na urządzeniach z
system operacyjnym Android.
Dodatkowe funkcje



Wyświetlacz LCD o przekątnej 1,5”
Możliwość robienia ultra szerokokątnych zdjęć o kącie widzenia 202 stopni
Tryb zdjęć seryjnych do 8 kl/s
76 POSZUKIWANIA





Zakres ISO od 200 do 6400 (in still-image shooting modes)
Kompensacja ekspozycji na poziomie ±2EV
Wybór metody pomiaru wielosegmentowy i punktowy
Tryb redukcji szumów wiatru
Kompatybilność z kartami micro SD, micro SDHC oraz micro SDXC
Opcjonalne akcesoria
O-CC163 Pokrowiec na aparat
Wygodny pokrowiec zaprojektowany specjalnie dla modelu WG-M2 można z łatwością
przymocować do paska lub plecaka
O-CC1631 Etui ochronne
Wygodne etui chroni kamerę przed zadrapaniami i poplamieniem
POSZUKIWANIA
77
HISTORIA
Wstąpienie
Polski do NATO
Polska po przełomie 1989 roku odzyskała
po pięćdziesięciu latach faktyczną
niepodległość. Jednak na terenie Rzeczypospolitej wciąż stacjonowały poważne siły
radzieckie, z siedzibą dowództwa Północnej Grupy Wojsk w Legnicy. Polska cały czas była
częścią Układu Warszawskiego i w związku z tym radzieccy wojskowi mieli pełen wgląd we
wszelkie
informacje
dotyczące
naszych
sił.
Początkowo ZSRR mocno się ociągał z wycofywaniem wojsk ze swoich krajów satelickich.
Jednak zjednoczenie Niemiec w 1990 roku (RFN było członkiem NATO) oznaczało, że
radzieckie wojska muszą się stamtąd wycofać - przez terytorium polskie. Tą okazję polscy
politycy wykorzystali do nacisku na Sowietów - nie chcieli przepuszczać rosyjskich żołnierzy
bez wynegocjonowania konkretnej daty wycofania Armii Czerwonej z Rzeczypospolitej.
Ostatnie oddziały (już rosyjskie, gdyż ZSRR się rozpadł) wyjechały dopiero w 1993 roku.
Już w następnym roku Polska przystąpiła do programu "Partnerstwo dla pokoju". W jego
ramach nasi żołnierze w ramach sił IFOR brali udział w misji pokojowej NATO w Bośni. W
czerwcu 1997 r. Polska została oficjalnie zaproszona do Sojuszu Północnoatlantyckiego, wraz
z Czechami i Węgrami. W następnym roku kolejne rządy państw NATO ratyfikowały
protokoły akcesyjne, określające dokładnie zasady, na których nowe państwa miały się stać
członkami Sojuszu. Wreszcie 12 marca 1999 r. Bronisław Geremek, ówczesny minister spraw
zagranicznych, przekazał na ręce sekretarz stanu USA Madeleine Albright akt przystąpienia
Polski do Traktatu Północnoatlantyckiego. Od tej chwili Polska stała się formalnie i
praktycznie krajem członkowskim NATO. Już w 12 dni po tym wydarzeniu Rzeczpospolita
wzięła udział w pierwszej wojnie w ramach NATO - interwencji w Kosowie.
O ile nie jest to stwierdzone inaczej, wszystkie materiały na stronie są dostępne na licencji
Creative Commons Uznanie autorstwa 3.0 Polska. Pewne prawa zastrzeżone na rzecz
Muzeum Historii Polski.
Ilustracja: flaga NATO, Wikimedia Commons, domena publiczna.
78 POSZUKIWANIA
ARCHEOLOGIA
Grodziszcze – gród, który
splądrowali Piastowie
Ślady po walkach z wojskami Mieszka I lub Bolesława Chrobrego odkryli archeolodzy w
czasie wykopalisk w obrębie grodziska w Grodziszczu (woj. lubuskie).
To pierwsze od 50 lat tak szeroko zakrojone badania tej wczesnośredniowiecznej twierdzy
położonej w sąsiedztwie Świebodzina, niedaleko autostrady A2, wiodącej z Berlina do
Warszawy.
„Obszar dzisiejszej ziemi lubuskiej w okresie funkcjonowania państwa Piastów, zwłaszcza
pod koniec X i na początku XI wieku, był strefą buforową pomiędzy kolebką państwa
polskiego a plemionami Słowian Połabskich i Cesarstwa Niemieckiego. Trudno
jednoznacznie określić, kto w tym czasie zamieszkiwał gród” – wyjaśnia PAP dr Bartłomiej
Gruszka z Instytutu Archeologii i Etnologii PAN w Poznaniu, który kieruje projektem
naukowym.
Według najnowszych koncepcji takie grody, jak w Grodziszczu, były siedzibami lokalnych
przywódców, wodzów i były one konkurencyjne względem siebie. Być może nie tworzyły
nawet jednej, większej struktury plemiennej, jak dotychczas przypuszczano.
Badane przez naukowców grodzisko jest wyjątkowe. „Niezwykle rzadko zdarza się, aby na
jednym miejscu przez okres co najmniej 200 lat funkcjonowały trzy grody, bo twierdzę
rozbudowano co najmniej dwukrotnie” – opowiada dr Gruszka. Odkrywane przez
archeologów zabytki, w tym drewniane elementy konstrukcyjne, zachowane są w doskonałym
stanie, gdyż stanowisko położone jest na terenie podmokłym, co sprzyja naturalnej
konserwacji. Dzięki temu już teraz naukowcy są w stanie zawęzić okres funkcjonowania
poszczególnych faz grodu – pobrane do badań dendrochronologicznych próbki drewna
pozwoliły precyzyjnie określić czas budowy kolejnych konstrukcji obronnych. Najstarszy,
najmniejszy gródek wzniesiono zapewne w połowie lub pod koniec IX wieku. Pierwsza
rozbudowa nastąpiła w 951 roku – wtedy poszerzono obszar grodu w kierunku zachodnim i
wzmocniono konstrukcje wału poprzez jego licowanie od strony zewnętrznej płaszczem
kamiennym.
„Przebudowa oraz wzmocnienie walorów obronnych grodu miało niewątpliwie związek z
zagrożeniem ze strony rosnącego w siłę w 2. połowie X wieku państwa piastowskiego.
Jednocześnie mieszkańcy grodu pośredniczyli w dalekosiężnej wymianie handlowej
pomiędzy wschodem a zachodem oraz między obszarami położonymi na północy (np. z
Wolinem) a Śląskiem” – opowiada dr Gruszka.
POSZUKIWANIA
79
Znaleziska związane z etapem rozkwitu twierdzy są imponujące – wśród nich m.in.
odważniki kupieckie (do wag) czy fragmenty arabskich monet, a także elementy biżuterii i
stroju i bogato zdobione przedmioty wykonane z poroża.
Zniszczenie grodu dokonane przez Piastów miało miejsce na przełomie X i XI wieku. Na
zgliszczach wzniesiono ostatni, trzeci i zarazem największy gród – ten w pełni podlegał już
państwu piastowskiemu. Czy stało się to jeszcze w okresie pierwszej monarchii piastowskiej,
czy może dopiero pod koniec XI lub na początku XII wieku? Tego archeolodzy jeszcze nie
wiedzą, ale dalsze badania mają rzucić więcej światła no to zagadnienie.
Archeolodzy próbują też rozpoznać wnętrze grodu i podgrodzia. W tym celu posiłkują się
badaniami nieinwazyjnymi – w postaci metody magnetometrycznej, która umożliwia
„zajrzenie” pod ziemię bez wbicia łopaty. Już teraz udało się odkryć liczne ślady po
pracowniach metalurgicznych. „Ta gałąź gospodarki ma wielowiekową tradycję. Najstarsze
ślady związane z hutnictwem w okresie wczesnego średniowiecza z tego terenu pochodzą już
z VI-VII wieku” – komentuje dr Gruszka.
Gród otoczony był wałem, który od strony wschodniej dochodził bezpośrednio do jeziora.
Archeolodzy wykonali również badania podwodne. Natrafiono na relikty być może przystani,
które zachowały się w postaci słupów po pomostach. Czas ich budowy przypadał na początek
XII wieku.
Upadek grodu był zapewne spowodowany rosnącą konkurencją pobliskiego Świebodzina,
który przejął funkcję ośrodka skupiającego władzę sakralną, gospodarczą i polityczną.
Dokładny kres grodu w Grodziszczu nie jest znany, choć na podstawie odkrywanych
fragmentów naczyń archeolodzy przypuszczają, że nastąpiło to w ciągu XII wieku. Nie
można jednak wykluczyć, że w okresie późniejszym miejsce to nadal było zamieszkiwane.
„Ośrodek w Grodziszczu pełnił ważną funkcję w początkach kształtowania się naszej
państwowości. Rzadko zdarzało się, aby Piastowie po zniszczeniu niewielkiego grodu,
będącego siedzibą lokalnego wodza, zdecydowali się na odbudowę w tym samym miejscu,
nowego większego ośrodka. Tak się działo zazwyczaj w przypadku grodów pełniących rolę
ważnych ośrodków administracyjnych, religijnych czy gospodarczych. Grodziszcze znalazło
się w tym elitarnym gronie” – kwituje dr Gruszka.
Kolejny sezon prac terenowych zaplanowano na kwiecień. Badania związane z
opracowaniem znalezisk archiwalnych z wykopalisk prowadzonych w latach 60. XX wieku, a
także badania podwodne były możliwe dzięki wsparciu Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa
Narodowego w ramach Priorytetu 5 Ochrona dziedzictwa archeologicznego. Badania
grodziska wpisują się także w szeroko zakrojony projekt finansowany ze środków
Narodowego Centrum Nauki, którego celem jest rozpoznanie problematyki dotyczącej
wczesnośredniowiecznego osadnictwa grodowego na obszarze Środkowego Nadodrza.
PAP - Nauka w Polsce
Źródło: Serwis Nauka w Polsce - www.naukawpolsce.pap.pl
80 POSZUKIWANIA
ARCHEOLOGIA
Dzieje
zapomnianego
zamku w
Dankowie
Mimo bogatej historii losy twierdzy w
Dankowie zlokalizowanej na pograniczu
Małopolski, Wielkopolski i Śląska są
słabo znane zarówno w środowisku
naukowym, jak i wśród pasjonatów.
Drukiem ukazała się popularnonaukowa
książka przybliżająca historię zamku, w
oparciu
o
najnowsze
badania
archeologiczno-architektoniczne.
Interdyscyplinarne badania dankowskiego
zamku przeprowadził niezależny zespół
badawczy, który tworzą historyk Andrzej
Kobus, archeolog Wojciech Dudak oraz
Radosław Herman – archeolog, z zamiłowania historyk architektury i autor książki „Zamek w
Dankowie. Tajemnice przeszłości od średniowiecza do XVII wieku”.
Publikacja nie tylko przybliża losy mieszkańców twierdzy, ale zarysowuje jej historię na tle
wydarzeń w całej Polsce, począwszy od początku XIII wieku – z tego okresu pochodzą
pierwsze wzmianki o Dankowie. Z lektury wynika, że Danków był szczególnie ważnym
miejscem właśnie we wczesnym średniowieczu. Wzmianki historyczne związane z
Dankowem już w XIII wieku wymieniają kilkakrotne zjazdy książąt dzielnicowych czy synod
polskich biskupów.
Wszystko wskazuje na to, że Danków był popularnym miejscem wśród ówczesnej elity
politycznej ze względu na położenie na pograniczu śląsko-małopolskim, przy ważnym trakcie
handlowym, mniej więcej w połowie drogi między Krakowem a Poznaniem i Gnieznem.
Jeszcze w średniowieczu miejscowość znalazła się w rękach prywatnych i wchodziła w skład
włości najznakomitszych rodów rycerskich – Rogowskich, Kobylańskich, Warszyckich. Mało
znanymi faktami są również informacje, że twierdza posiadała unikatowe w Polsce
fortyfikacje wzorowane na traktatach francuskich. Natomiast w czasie potopu nie została
zdobyta przez Szwedów, a nawet przez kilka miesięcy chroniła króla, dwór oraz gości
zagranicznych, stając się politycznym centrum Rzeczpospolitej.
Tytuł książki sugeruje, że książka skupia się wyłącznie na tamtejszym zamku, ale w
rzeczywistości porusza także najciekawsze zagadnienia związane z historią miejscowości. Są
POSZUKIWANIA
81
to między innymi interesujące wątki pierwszej siedziby rycerskiej, czy kilku nieistniejących
świątyń dankowskich. A jako że historię piszą jednak głównie konflikty i wojny, to duża
część publikacji właśnie ich dotyczy.
Książka jest dowodem na to, że aby w pełni zrozumieć funkcję i zadania konkretnych
budowli – w tym przypadku zamku – należy w pełni poznać kontekst w jakim funkcjonowała
oraz poznać jej fundatorów i mieszkańców. Nie byłoby to możliwe, gdyby naukowcy nie
przeprowadzili kwerendy archiwalnej, wykopalisk i badań architektonicznych.
Pomysł na książkę i działania popularyzatorskie powstał, jak wyjaśniają inicjatorzy projektu,
spontanicznie w 2014 roku. Przy okazji zainteresowania sąsiednim zamkiem królewskim w
Krzepicach, badacze zauważyli, że zamek w Dankowie, choć olbrzymi, z niezwykłą historią,
jest ciągle bardzo mało znany. W 2014 roku odbyły się otwarte dla zwiedzających
wykopaliska archeologiczne, którym towarzyszyła akcja informacyjna i różne atrakcje
skierowane do miłośników historii, w tym spotkania popularnonaukowe i polowe muzeum.
Pod okiem archeologów w badaniach wzięło udział około 100 osób – osób w różnym wieku
od dzieci i młodzieży, przez studentów, po wolontariuszy dorosłych. Znaczna część z nich
przybyła z innych, odległych województw. „Były to osoby na co dzień nie związane z historią
lub archeologią, miłośnicy poszukiwań i eksploracji” – czytamy w książce. Organizatorzy
zadbali, żeby każdy zainteresowany, który nie mógł bezpośrednio wziąć udziału w pracach
terenowych, miał możliwość śledzenia aktualności na stronie „Zamek w Dankowie” na
Facebook'u.
Naukowcy liczą, że rozpoczęte badania zamku w Dankowie będą kontynuowane.
Przeprowadzone w 2014 r. działania cieszyły się ogromnym zainteresowaniem, promowały
zapomniany zamek oraz zachęcały do przyjazdu turystów. „Może więc zbliżająca się 800
rocznica istnienia Dankowa w 2017 roku zostanie uświetniona remontem i udostępnieniem
pierwszych elementów zamku – Domu Kasztelanowej, a może i Bramy Krzepickiej. Może
wreszcie przeprowadzone zostaną badania, które wyjaśnią, jak naprawdę wyglądał zamek w
Dankowie” – czytamy w podsumowaniu książki. Autorzy badań roztaczają wizję stworzenia
trasy turystycznej po podziemiach i innych zakamarkach twierdzy. „Może kiedyś… Może
niedługo…”.
Naukowcy nie zaprzestali swych działań i w ostatnim czasie dokonali kolejnych odkryć
związanych z najstarszą historią Dankowa. „Na razie nie chcemy odkrywać wszystkich
tajemnic. Jednak przykładowo w ostatnich dniach nasz historyk dr Andrzej Kobus odkrył
najstarszą informację o prywatnym właścicielu Dankowa, który prawdopodobnie mieszkał w
najstarszej siedzibie rycerskiej oraz drugą zupełnie zaskakującą, która wskazuje, że na terenie
wsi znajdowała się nieruchomość królewska. Niewątpliwie związane jest to z tradycją
odwiedzania Dankowa przez władców w średniowieczu. Zbadania wymaga na ile informacja
ta łączyć się może z zamkiem, gdyż wielu naukowców początki zamku łączy z tą właśnie
epoką” – mówi PAP Radosław Herman.
Książka „Zamek w Dankowie. Tajemnice przeszłości od średniowiecza do XVII wieku”
skierowana jest do szerokiego odbiorcy. Umieszczono w niej bardzo liczne ilustracje, barwne
zdjęcia (również z badań archeologicznych), reprodukcje dokumentów, rycin i obrazów z
epoki. Zadbano aby książka była zrozumiała dla każdego czytelnika, dlatego napisana jest
przystępnym językiem. Ważniejsze wydarzenia historyczne, które miały wpływ na losy
82 POSZUKIWANIA
Dankowa i ciekawostki umieszczono w ramkach, podobnie jak wyjaśnienia trudniejszych
terminów naukowych.
Zarówno działania popularyzatorskie, jak i wydanie książki wspomogła finansowo Gmina
Lipie przy udziale środków Unii Europejskiej z Europejskiego Funduszu Rolnego na rzecz
Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2007-2013. Autor i wydawca zachęcają do kontaktu
wszystkie osoby zainteresowane bezpłatną książką oraz udziałem w kolejnych otwartych
badaniach archeologiczno-historycznych - ARCH-TECH Sp. z o.o., e-mail: [email protected]
.
PAP - Nauka w Polsce
Źródło: Serwis Nauka w Polsce - www.naukawpolsce.pap.pl
POSZUKIWANIA
83

Podobne dokumenty