Pobierz - Poszukiwania.pl
Transkrypt
Pobierz - Poszukiwania.pl
Redaktor naczelny: Rafał Kruk [email protected] Zespół redakcyjny: Weteryna Mariusz Bąk Marek Kulig Niuniek Tom Współpraca: Yedyny Andrzej Szutowicz Jakub Jagiełło Zdjęcie na okładce i zdjęcia w artykułach, o ile nie zaznaczono inaczej: archiwum Portalu Poszukiwania.pl Reklama i Marketing: [email protected] Złoty Pociąg, zakopane i/lub zatopione czołgi, rozbite samoloty zalegające po lasach, odkrycia garnców pełnych średniowiecznych monet czy też tajemniczych podziemnych tuneli – to tylko niektóre perełki jakie w ostatnich miesiącach przewijają się w mediach. Zachodzi zatem pytanie co się dzieje u „zwykłych” poszukiwaczy, takich którym nie dane było odkryć wagon lub przynajmniej garnek złota. Otóż Ci nie dbający o popularność za wszelką cenę chodzą, szukają i rozwiązują zagadki historii poza okiem kamery. Właśnie ta grupa odkrywców stanowi o prawdziwej sile środowiska eksploratorów. W Wasze ręce oddajemy kolejny numer Poszukiwania. Zachęcamy do czytania i dzielenia się swoimi pomysłami co chcielibyście przeczytać w kolejnych wydaniach. Redakcja: [email protected] Reprodukcja i przedruk wyłącznie za zgodą autora. Gazeta działa na zasadach dziennikarstwa obywatel– skiego otwierając swoje łamy dla każdego autora. Redakcja zastrzega sobie prawo do redagowania i skracania dostarczonych tekstów. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść reklam i artykułów sponsorowanych. 2 POSZUKIWANIA Czekam na Wasze opinie i sugestie. Piszcie do mnie [email protected] Rafał Kruk SPIS TREŚCI 5 Znaczenie archeologii w badaniach nad dziejami i kulturą Celtów 8 Tajemnica piramidy w Rapie 12 Braterstwo śląsko-zagłębiowskie doby powstań śląskich 17 Ordery, odznaki i odznaczenia wojskowe 19 Rok Zerowy. Historia roku 1945 22 Historia, pasja i… zgubiony kalosz 25 Monety Henryka I Brodatego lub Henryka II Pobożnego 28 Muzeum Powozów Galowice 31 Bożków – minione bogactwo 37 Wrześniowe niebo 41 Rozpoczęcie strajku w Stoczni im. Lenina w Gdańsku 51 Zanim Polska została Polską 53 Tajemnicze zakątki Gór Sowich 57 Renault na salonie Retromobile; ponad 115 lat sportowej pasji 60 Zioła w kuchni – poleca szef kuchni Zamku Topacz 65 Operacja Walkiria 74 RICOH WG-M2 78 Wstąpienie Polski do NATO 79 Grodziszcze – gród, który splądrowali Piastowie 81 Dzieje zapomnianego zamku w Dankowie POSZUKIWANIA 3 Imprezy, wystawy 4 POSZUKIWANIA ARCHEOLOGIA Znaczenie archeologii w badaniach nad dziejami i kulturą Celtów Archeologia jest to stosunkowo młoda nauka, jej rozwój przypada na połowę XVIII w. (wykopaliska w Pompejach, Herkulanum). Jednym z pierwszych znanych archeologów nowożytnego świata był Johan, Joachim Winckelmann, który na podstawie własnych badań wydał dzieło ''O sztuce dawnych''. Drugim z bardziej znanych badaczy przeszłości był archeolog - amator Heinrich Schliemann (odkrywca Troi). Opierając się na wynikach badań archeologicznych możemy ustalić dzieje człowieka, który nas poprzedzał, jego działalność, środowisko w którym żył, jego myśli, określony sposób życia, podejście do problemu wiary,sztuki, architektury i śmierci. Możemy zadać sobie pytanie czy nauka ta nie pozwala nam tak naprawdę poznać siebie samych? Wiele jeszcze jest nieodkrytych zagadek, nierozwiązanych tajemnic i pytań bez odpowiedzi. Dlatego też archeologia jest tak fascynująca. Trudno powiedzieć w którym momencie i skąd pojawili się Celtowie. Można przyjąć, że źródłem ich ekspansji był obszar górnego Renu i Dunaju skąd lud ten rozprzestrzenił się po całej Europie. Celtowie zajęli dzisiejsze Niemcy, Francję, Belgię, Holandię, Luksemburg, Szwajcarię, Hiszpanię, Irlandię, Austrię, Czechy, Słowację, Węgry, Rumunię, Polskę, a nawet pewne obszary Rosji. Badania nad dziejami Celtów pozwalają nam twierdzić iż lud ten zajmował się nie tylko prowadzeniem wojen i poszerzaniem własnych terytoriów, lecz byli to też zdolni kupcy. POSZUKIWANIA Potwierdzają to znaleziska z rejonów zamieszkałych przez Celtów np. cyna, żelazo, złoto, srebro, broń oraz wiele innych przedmiotów pochodzących z cywilizacji śródziemnomorskich, które musiały być importowane. Około 250r.p.n.e potęga tego ludu doszła do szczytu, ale już wkrótce Rzym złamał potęgę Gallów ( jeden z ludów Celtyckich). Powoli, ale systematycznie rozpoczyna się romanizacja Celtów, tracą oni własny język przejmują od Rzymian łacinę, ich kulturę i obyczaje. Do dziś tylko na Wyspach Brytyjskich można usłyszeć ludzi mówiących odmianą języka celtyckiego. Dlatego też, tak wielkie znaczenie mają badania nad dziejami i kulturą Celtów, szczególnie w Europie Środkowej. Wyniki można porównać z poznawaną kulturą tego ludu na Wyspach Brytyjskich. Kolejnym ważnym aspektem w badaniach jest odnajdywanie śladów sztuki, architektury, rzemiosła. Podstawową umiejętnością Celtów był wytop żelaza i wydobycie soli. Wiedza metalurgiczna dawała olbrzymie możliwości w produkcji np. broni, narzędzi, ozdób, a tym samym możliwość handlu wymiennego. Wydobycie soli również miała duże znaczenie, gdyż sól w tam tym okresie uznawana była jako środek płatniczy. Możemy przypuszczać, że kontakty handlowe pozwalały na rozwijanie się, kultury Celtów, zajmowanie nowych obszarów Europy, a także mieszanie z innymi grupami etnicznymi. Badania wykopaliskowe mówią nam o tym jak mieszkali Celtowie. O możliwościach ich technik budowlanych, architekturze i wiedzy jaką musieli posiadać do budowania swoich domostw. Najczęściej zamieszkiwali otwarte osady usytuowane na wzgórzach. W późniejszym okresie były to rozległe, umocnione warownie chronione wałami ziemno - drewnianymi lub kamienno-drewnianymi. 5 Kilka takich warowi zostało odkrytych w Niemczech i w Czechach, w Szkocji i Irlandii ich nie odkryto. Celtyckie domy zazwyczaj budowano z drewna i były w kształcie prostokąta. Natomiast w Wielkiej Brytanii na wyspach Brytyjskich większość była budowana na planie koła. Świątynie budowano z kamienia wokół których budowany był wał ziemny na planie czworoboku. Przedmioty odnajdywane podczas badań związane ze sztuką i rzemiosłem to najczęściej rzeźby, naczynia gliniane, okucia tarcz mieczy i pochew, hełmy, uprząż, ozdoby. Rzeźby to najczęściej wyobrażenia ludzi o wyraźnie zarysowanej głowie. Odnaleziono też wiele form przedstawiające zwierzęta np. dziki, jelenie, byki i niedźwiedzie, występujące w mitologii celtyckiej. Wykonane rzeźby były najczęściej z drewna i z kamienia. Jeżeli chodzi o naczynia były one wielobarwnie dekorowane inkrustracją z koralu lub czerwonej emalii o motywach kół, spiral i wolut. Znajdywano również biżuterię, zapinki ( tzw. fibule) pasy, naszyjniki, bransolety wykonane z pozłacanego brązu, złota lub z żelaza. Trzeba więc odpowiedzieć sobie na takie pytanie: Czy kultura Celtów i ich działalność polityczna miała wpływ na obraz dzisiejszej Europy ? Na to pytanie można odpowiedzieć częściowo poprzez badania archeologiczne. Na pewno Celtowie dali przykład późniejszym ludom germańskim, słowiańskim. Chciałabym przybliżyć trochę temat historii Celtów w Polsce i badań związanych z ich życiem na obecnym terenie naszego kraju. W Polsce podobnie jak i na świecie zaobserwować możemy coraz większe zainteresowanie owym ludem. Wynika to z pojawiających się od czasu do czasu informacji w mediach o odkryciach wykopaliskowych dotyczących Celtów. Wyniki badań zaowocowały stwierdzeniem wielu znanych archeologów stwierdza, że Celtowie zainteresowani byli kontrolowaniem bursztynowych szlaków, dlatego też skolonizowali pewne obszary między Sudetami i Karpatami, a wybrzeżem Bałtyku. Przeniknęli z południa na obszar dzisiejszej Polski. Wpływ 6 POSZUKIWANIA wysoko rozwiniętej cywilizacji Celtów na naszych ziemiach jest bardzo wyraźny w materiałach archeologicznych. Miejscowe plemiona starały się sąsiadować z przybyszami, wykazują chęć naśladowania wyrobów ( możemy zaobserwować to w naczyniach i ozdobach). To Celtowie przynieśli na ziemie polskie umiejętność pozyskiwania i obróbki żelaza, stosowali koło garncarskie, produkowali szkło, mieli własną monetę. Jednym z najbardziej znanych miejsc na terenie Polski, gdzie odkryto pracownie obróbki bursztynu to Wrocław - Partynice. Odkryto tam podczas wykopalisk półtorej tony bursztynu z okresu I w. p. n. e. Widać więc jak byli zorganizowani i jak korzystali ze szlaków komunikacyjnych. Szlaki tych wędrówek można zrekonstruować na podstawie badań archeologicznych miejsc i znalezisk, które pozostawili Celtowie na tych szlakach. Najczęściej są to ozdoby, złote i srebrne monety. Początki metalurgii żelaza na naszych ziemiach to II –I w .p. n. e. i należy go wiązać z oddziaływaniem Celtów . Przyczynili się oni do powstania dużego ośrodka hutniczego w Górach Świętokrzyskich i Brwiniowie. Na tych terenach znajdywano niekiedy elementy uzbrojenia. Jednym z ważniejszych znalezisk był hełm wojownika celtyckiego, żelazny nuż, miecz, grot włóczni, okucie tarczy, zapinkę i ceramikę znalezionych podczas badań wykopaliskowych w Siemiechowie w województwie Sieradzkim. Pozostałości osadnictwa potwierdzają też wykopaliska w rejonie Góry Ślęży -szczyt tej Góry otoczony jest kamiennym wałem, tworzącym nieregularny okrąg. Na zboczach Góry odnaleźć można szereg wykutych w skale ukośnych krzyży - Celtycki symbol słoneczny. Największymi pozostałościami sanktuarium na Ślęży są kamienne rzeźby przedstawiające dziki oraz tzw. panna z rybą, mnich i grzyb. Innymi miejscami jest Płaskowyż Głubczycki, Małopolska (okolice Krakowa), Kalisz i niektóre tereny Kujaw. Dzięki wykopaliskom na tych terenach możemy poznać nie tylko kulturę i sztukę dawnych Celtów, ale także różne umiejętności którymi posługiwali się w codziennym życiu. Wytwarzanie i obróbka metali przyczyniła się do ich sukcesów militarnych, a także na zreformowanie rolnictwa ( używanie żelaznych radeł, żarna obrotowe), używane przez Celtów narzędzia kowalskie pozostały w niezmienionej formie po dziś dzień. Po za tym na Śląsku odnaleziono pozostałości osady rzemieślniczej i dużą liczbę grobów celtyckich w Nowej Cerekwii. I tu ciekawostka ponieważ w tym miejscu były prowadzone kilka razy wykopaliska. Najpierw Niemcy przed II wojną światową, a później Polacy między 1957, a 1973 rokiem prowadzili tam badania. Podczas tych wcześniejszych badań odnaleziono w sumie 3 monety oraz liczne przedmioty codziennego użytku, biżuterię i pozostałości półziemianek. Myślano, że osada celtycka w Nowej Cerekwii nie ma już żadnych tajemnic. Niewiarygodne było więc odkrycie skarbu monet celtyckich. Odkryto 69 monet w tym 17 złotych. To największy odkryty do tej pory zbiór monet na terenie naszego kraju. Na terenie Małopolski również znajdowano ślady osad celtyckich. Niektórzy archeolodzy wskazują na istnienie oppidów celtyckich na tych terenach, np. grodzisko w Tyńcu, dwa grodziska w Podegrodziu, w Poznachowicach Wielkich i Maszkowicach. Jednak są to tylko hipotezy nie poparte dowodami. Po za tym ślady bytności Celtów na ziemiach polskich można dostrzec w folklorze, w legendach i podaniach historycznych. Dziedzictwo archeologiczne jest nieodnawialnym bogactwem kulturowym pozostawionym nam przez ludy zamieszkujące niegdyś naszą ziemię. Jednym z głównych zadań archeologii jest odszukiwanie, badanie i zabezpieczanie stanowisk archeologicznych przed zniszczeniem. Jednym z zagrożeń dla stanowisk są amatorzy skarbów, rabusie, którzy z chęci zysku rozkopują te stanowiska i niszczą bezpowrotnie ważne odcinki badań. Najgorszym jest to, że niszczą oni kontekst kulturowy wybierając z ziemi jedynie cenne w ich mniemaniu, pozbawiając nas wielu cennych informacji o życiu ludzi przed tysiącami lat. Ogólnie można nazwać to już plagą i naprawdę trzeba zacząć przeciwdziałać takiemu postępowaniu wprowadzając zmiany w prawodawstwie polskim. POSZUKIWANIA Podsumowując tę pracę chce podkreślić, że znaczenie badań nad dziejami Celtów jest bardzo ważne szczególnie w naszym kraju. Osobiście interesuje się tymi zagadnieniami i miałam zaszczyt brać w zabezpieczaniu wczesnośredniowiecznego stanowiska archeologicznego jako pomocnik - amator. Być może nie ujęłam wielu ważnych aspektów dotyczących życia dawnych Celtów, ale chodziło mi głównie o odpowiedź na najważniejsze pytanie. Czy te badania mają sens, czy warto je wspierać i co należy zrobić, aby chronić nasze dziedzictwo kulturowe. Kiedyś chciałabym pracować jako archeolog. Dziś patrząc na to co się dzieje w tym środowisku, pozostanę przy mojej pasji. Joanna Nowek Bibliografia: Bahn Paul - Archeologia Corradini Nathalie - Encyklopedia Odkrycia Młodych . Zeszyt numer 12. Cunliffe Barry - Starożytni Celtowie Gąssowski Jerzy - Mitologia Celtów Hensel Witold - Archeologia żywa Kobielska Barbara - Cenne, bezcenne, utracone , numer 2,kwiecień 2002. Kozłowski Januszu i Stefan - Człowiek i środowisko w pradziejach. Magazyn historyczny mówią wieki. Schlette Friedrich - Celtowie 7 ARCHEOLOGIA Tajemnica piramidy w Rapie Foto: mzopw, Wikimedia Commons Jeden z najbardziej osobliwych zabytków Mazur, piramida w Rapie, skrywa więcej szczątków, niż dotąd sądzono – ustalili archeolodzy, którzy przeprowadzili kompleksowe badania obiektu. Stwierdzili też, że stan techniczny piramidy jest fatalny, grozi zawaleniem. Piramida w Rapie, małej wsi między Baniami Mazurskimi a Gołdapią, jest jednym z najbardziej intrygujących i zarazem osobliwych zabytków Mazur. Budynek, niewielka kwadratowa kaplica grobowa zwieńczona wysokim dachem w kształcie piramidy stoi w środku lasu, na skraju małej, popegeerowskiej wsi. Pikanterii i tajemniczości temu miejscu dodaje także fakt, 8 POSZUKIWANIA że wewnątrz kaplicy znajdują się trumny z ciałami kilku osób, wśród których kilka ciał uległo mumifikacji. Szczątki te należą do członków rodziny von Fahrenheid, która miała nieistniejący już dziś majątek w oddalonych o niespełna 2 km od piramidy Małych Bejnunach. Przez wiele lat do kaplicy można było bez przeszkód wchodzić, co często kusiło wandali, którzy urwali mumiom głowy (kilka lat temu miejscowi opowiadali PAP, że stało się to w latach 70. XX w., w czasie, gdy w pobliskim PGR zdychały krowy. Ktoś miał uznać, że urwanie głów mumiom zapobiegnie chorobie bydła). W związku z tym władające terenem Nadleśnictwo Czerwony Dwór zamurowało wejście do grobowca, co jednak nie przeszkodziło wandalom w dostawaniu się do wnętrza piramidy przez okna. Dlatego z czasem w otwory okienne wstawiono kraty. Nadleśnictwo wycięło też w lesie aleję, która można dojść do piramidy, przez co widać ją także z drogi. Mimo, że od kilkunastu lat popularność piramidy rośnie, obiekt ten przez lata nie został w sposób interdyscyplinarny przebadany. Kilkanaście lat temu pracownicy Muzeum Okręgowego w Suwałkach, Jerzy Brzozowski i Jerzy Siemaszko, uporządkowali wnętrze piramidy. W ostatnich dniach ekipa archeologów z Uniwersytetu Warszawskiego za zgodą konserwatora zabytków w Ełku i nadleśnictwa Czerwony Dwór, wypiłowując kraty w oknach, weszła do piramidy. „To, co tam zastaliśmy było wstrząsające” – powiedział PAP inicjator badania Janusz Janowski z Pracowni Skanerów 3D Instytutu Archeologii Uniwersytetu Warszawskiego. Janowskiemu towarzyszyli m.in. antropolog dr Wiesław Więckowski (UW) i prof. Krzysztof Misiewicz z Zakładu Badań Nieinwazyjnych Instytutu Archeologii (UW). „Na ziemi porozrzucanych było ponad 60 szczątków ludzkich, m.in. urwana noga, czy ucho. Niektóre trumny były mocno uszkodzone” – powiedział Janowski i dodał, że uporządkowanie trumien i szczątków pozwoliło na ustalenie, że we wnętrzu piramidy pochowanych jest pięcioro dorosłych (w tym trzy ciała są zmumifikowane) i dwoje dzieci. Ustalenie to jest niezmiernie ważne ponieważ dotąd sądzono, że we wnętrzu piramidy spoczywa jedno dziecko – trzyletnia córka budowniczego piramidy Johanna Friedricha Wilhelma von Fahrenheid- Ninette. Kim jest drugie dziecko? – nie wiadomo. „Spróbujemy to ustalić” – powiedział PAP archeolog z Muzeum Kultury Ludowej w Węgorzewie Jerzy Marek Łapo, który wchodzi w skład ekipy badającej piramidę. Badając tę kwestię Łapo ustalił kolejną nieznaną dotąd okoliczność. „Budowniczy piramidy w Rapie był spokrewniony z Fahrenheidem, POSZUKIWANIA odkrywcą skali termometrycznej. Ze wstępnych badań, które będziemy kontynuować wynika, że słynny gdański uczony był stryjecznym dziadkiem budowniczego piramidy” – przyznał Łapo. Ekipa archeologów dzięki badaniom elektrooporowym we wnętrzu i na zewnątrz z całą pewnością wykluczyła podpiwniczenie piramidy. „Mamy nadzieję, że to pozbawi ochoty do penetracji tego miejsca poszukiwaczy skarbów” – przyznał Janowski. Archeologów badających wnętrze piramidy w Rapie zatrwożył jednak stan techniczny budynku: ze sklepienia odpadło wiele cegieł, niektóre z nich uszkodziły szczątki i trumny. „Piramida stoi z przyzwyczajenia. W naszej ocenie ona może się zawalić dosłownie w każdej chwili” – podkreślił Janowski, który wyniki badań archeologów przekazał nadleśnictwu Czerwony Dwór i wójtowi gminy Banie Mazurskie (przedstawiciele obu urzędów byli na miejscu w czasie badań – PAP). „Zależy nam na ocaleniu zabytku ale nie ukrywam, że do tego potrzebne będą kwoty, których nie mamy. Postaramy się je pozyskać z zewnątrz” – powiedział PAP zastępca nadleśniczego Czerwony Dwór Wiesław Bernatowicz. Wójt gminy Banie Mazurskie Łukasz Kuliś powiedział PAP, że pomoże nadleśnictwu w szukaniu zewnętrznych środków na renowację piramidy w Rapie. „Ten obiekt jest perełką całego regionu, nie możemy pozwolić na to, by zwyczajnie się zawalił” – zadeklarował Kuliś. Dotąd powszechnie uważano, że piramida w Rapie została wybudowana dla Ninette ok. 1808 roku, a kształt budowli wynikał z fascynacji ojca dziewczynki kulturą Egiptu. W ocenie Łapo można przypuszczać, że budynek powstał już ok. 1795 roku i jako pierwsza spoczęła w nim Friderike z domu Austin, następnie wstawiano do budynku kolejne trumny. Prawdopodobnie w piramidzie spoczywają: Johann Friedrich Wilhelm (1747 1834), Friderike z d. Austin (+1795), Friedrich Heinrich Johann von Fahrenheid (1780-1849) 9 i Wilhelmine z d. Lehmann (+1847) oraz Ninette ( ur.1808r. lub krótko po tym, zm.1811 r.). PAP - Nauka w Polsce W ocenie dr Łapo kształt budowli nie wynika z fascynacji jej budowniczego Egiptem, a masonerią. "Nie można wykluczyć, iż J.F.W. von Fahrenheid był masonem, a ten typ budowli nierzadko pojawiał się w symbolice wolnomularskiej. Jej forma zewnętrzna nawiązuje najbardziej do piramid państwa Meroe, lecz podobieństwo może być pozorne" przyznał PAP Łapo. Źródło: www.naukawpolsce.pap.pl Foto: mzopw, Wikimedia Commons 10 POSZUKIWANIA POSZUKIWANIA 11 HISTORIA Braterstwo śląsko-zagłębiowskie doby powstań śląskich Mieszkańcy Górnego Śląska i Zagłębia Dąbrowskiego nie cieszą się dzisiaj wzajemną sympatią, jednak jeszcze nie tak dawno oba regiony efektywnie ze sobą współpracowały. Najlepszym tego przykładem jest okres powstań śląskich. Polska odzyskała niepodległość na skutek zakończenia Wielkiej Wojny, jednak nie wszystkie ziemie, których mieszkańcy utożsamiali się z odrodzoną Rzeczpospolitą, automatycznie znalazły się w jej obrębie. Jednym z takich obszarów był Śląsk. Mimo, że przed rozbiorami nie należał on do Korony, jego ludność zdecydowała się walczyć o włączenie w skład Państwa Polskiego, którego 12 POSZUKIWANIA związki z regionem datuje się już od czasów średniowiecznych. Niektórzy Piastowie śląscy w XV wieku wciąż identyfikowali się z polską kulturą i obyczajami. Podtrzymywanie tych tradycji wśród ludności sprawiło, że po I wojnie światowej większość Ślązaków zapragnęła powrotu do kraju nad Wisłą. Niemcy nie zamierzali jednak oddać tak uprzemysłowionego i bogatego terytorium. Do walki przeciwko zbuntowanym mieszkańcom skierowali policję oraz Grenzschutz, czyli straż graniczną powstałą właśnie w celu zapobieżenia secesji wschodnim ziem Rzeszy. Wobec dużego zainteresowania regionem władz odrodzonej Polski – które widziały w nim przemysłową i ekonomiczną podporę dla kraju – konflikt wydawał się nieunikniony. Problemem dla Górnoślązaków pozostawało również zróżnicowanie narodowe ich ziem. Nie chodziło tylko o obecność zarówno zadeklarowanych Polaków jak i Niemców, ale także osób, które nie utożsamiały się z żadną z tych dwóch grup. Warto wspomnieć, że polskojęzyczni mieszkańcy Górnego Śląska to przede wszystkim robotnicy, rolnicy oraz mali przedsiębiorcy. W porównaniu do wielkich właścicieli przemysłowych, którymi przeważnie byli Niemcy, ich kapitał okazywał się bardzo skromny. I Powstanie Śląskie Sytuacja na Górnym Śląsku po zakończeniu wojny systematycznie się komplikowała. Napięcie po obu stronach narastało, zaczęto też formować pierwsze oddziały zbrojne. 11 stycznia 1919 roku w Katowicach powstała Polska Organizacja Wojskowa Górnego Śląska na czele m.in. z Józefem Grzegorzkiem, Adamem Całką i Janem Wyglendą. Niemcy natomiast utrzymywali w regionie regularne wojska w postaci 117. Dywizji Piechoty gen. Karla Hoefera, którą później oficjalnie przekształcono w oddział Straży Granicznej (Grenzschutzu). Na początku 1919 roku wzmógł się ruch pomiędzy Górnym Śląskiem a Zagłębiem Dąbrowskim. Wiązało się to z intensywnymi przygotowaniami do powstania oraz organizacją serii strajków robotniczych, mających zacieśnić współpracę między oboma regionami. Działacze związani z grupami powstańczymi zaczęli przenosić się na bezpieczniejsze tereny po polskiej stronie granicy. Jednym z pierwszych był Józef Dreyza, prezes Głównego Komitetu Wykonawczego, czyli komórki powstańczego sztabu. Z jego inicjatywy większość polskich organizacji niepodległościowych przeniosła się z Katowic do Sosnowca. POSZUKIWANIA Wybuch powstania poprzedziła fala strajków robotniczych na terenie Górnego Śląska. Iskrą rzuconą na beczkę prochu okazała się brutalna pacyfikacja protestów w kopalni Mysłowice, gdzie oddział Służby Granicznej zaczął strzelać do robotników, którzy przybyli po odbiór swoich spóźnionych wynagrodzeń. W jej wyniku zginęło kilka osób, a kilkanaście innych zostało rannych. W marcu 1919 roku powołano w Sosnowcu Ekspozyturę Polskiej Organizacji Wojskowej Górnego Śląska (POW GŚl), która znacznie ułatwiła komunikacje powstańców z Warszawą. Na skutek walk na ziemiach kontrolowanych przez Niemców w kolejnych dniach do Sosnowca przyjechały rzesze uchodźców. Doprowadziło to do utworzenia Komitetu Opieki nad Uchodźcami, który odegrał dużą rolę w niesieniu pomocy w tym okresie. W miarę napływu do miasta kolejnych uciekinierów z Górnego Śląska, zadecydowano o skierowaniu ich do Częstochowy w celu uformowania tam zbrojnego batalionu – Pułku Strzelców Bytomskich. 14 maja 1919 roku władze niemieckie rozwiązały polski komisariat Naczelnej Rady Ludowej (NRL) w Bytomiu. Jej kierownik, Kazimierz Czapla, zmuszony został do przeniesienia również i tego organu do Sosnowca. Tam przemianował go na filię Podkomisariatu dla Śląska Naczelnej Rady Ludowej. W pierwszych dniach powstania zwiększyły się represje Niemców wobec walczących Górnoślązaków. Doprowadziło to do nadejścia kolejnej fali uchodźców. Niezbędna stała się natychmiastowa pomoc materialna, lekarska i psychologiczna. Niestety, filia Podkomisariatu nie miała wystarczających nakładów finansowych, dlatego Czapla postanowił założyć Komitet Pomocy Górnoślązakom. Na jego czele stanął ks. Paweł Pośpiech. We wrześniu 1919 roku filia Podkomisariatu została przekształcona w Komisariat Rad Ludowych Śląskich z tymczasową siedzibą w Sosnowcu, co wiązało się z zamknięciem w Poznaniu głównej siedziby Naczelnej Rady Ludowej. Jednym z zadań Komisariatu stało się rozlokowanie uchodźców. Najwięcej 13 zakwaterowano ich w Strzyżowicach, Jeleniu, Byczynie i Niwce. Z czasem duże obozy powstały także w Grodźcu, Twardowicach oraz Jaworznie. Rozważano utworzenie podobnych placówek w głębi kraju, ale Ślązacy nie chcieli opuszczać przygranicznych miejscowości. W pomoc dla ludności Górnego Śląska zaangażowała się spora liczba dużych miast Polski, których mieszkańcy wspierali potrzebujących przede wszystkim materialnie. Duże znaczenie odegrała prasa zagłębiowska: „Kurier Zagłębia”, „Iskra”, „Górnik”, „Wiadomości Zagłębia”, czy „Głos Pracy”. Redaktorzy tych czasopism reprezentowali niekiedy zupełnie różne orientacje polityczne, jednak w kwestii powstania na Śląsku wszyscy mówili jednym głosem. W miarę napływu na tereny Zagłębia kolejnych uchodźców, Komisariat postanowił wydać dla nich specjalną gazetę. Tak powstało czasopismo „Powstaniec”, którego redaktorem naczelnym został Teodor Tyc. Jednym z ostatnich zadań Komisariatu było zorganizowanie Górnoślązakom powrotu do domu. Wiązało się to z podpisaniem 1 października 1919 roku polsko-niemieckiej umowy, zakładającej amnestię dla powstańców oraz reszty uciekinierów. Niestety, Niemcy nie zamierzali wywiązywać się ze swoich zobowiązań, represjonując przybywających z Polski Ślązaków. Ich powrót odbywał się w wieloma trasami np. w Zagłębiu przez Modrzejów oraz przez most graniczny z Mysłowicami. Warto wspomnieć, że każdy człowiek powracający do domu otrzymywał zasiłek w wysokości 100 marek. Znamienna wydaje się również postawa Zagłębiaków. Na łamach „Powstańca”, który zakończył swoją działalność w listopadzie 1919 roku, zamieścili oni krótkie pożegnanie: „Odeszły już z powrotem rzesze powstańców na Górny Śląsk do pracy i trudu codziennego. Już wrócili prawie wszyscy ci, co walczyli za Ojczyznę, nieliczna tylko garstka uchodźców pozostała. Za tymi, co odeszli, odchodzi też »Powstaniec«”. Zagłębie organizowało głównie pomoc humanitarną, ale wspierało również sąsiadów w kwestiach stricte wojskowych. Wielu młodych ludzi walczyło za sprawą śląską, planowano 14 POSZUKIWANIA nawet utworzenie oddziałów złożonych z lokalnej ludności. Koncepcje te stały się przedmiotem bardzo wielu rozmów magistratu sosnowieckiego z władzami w Warszawie, ale wszystkie propozycje zostały odrzucone. W Sosnowcu swoją siedzibę miał sztab powstańczy z Alfonsem Zgrzebniokiem na czele, wobec czego utworzenie ochotniczych formacji na terenie Zagłębia wydawało się przedsięwzięciem nietrudnym do zorganizowania. Wbrew zakazom płynącym ze stolicy, wielu ludzi brało czynny udział w walkach. Część oficerów pochodziła z terenów Zagłębia, min. Kazimierz Kierzkowski z Będzina czy Michał Rzadkiewicz i Józef Plebanek z Sosnowca. Ten ostatni brał czynny udział w tworzeniu dywersyjnych Oddziałów Lotnych, niszczących niemieckie obiekty wojskowe na Górnym Śląsku. Był także komendantem odcinka Mysłowice-Tarnowskie Góry oraz pełnił funkcje członka sztabu powstańczego w Sosnowcu, którego Dowództwo Główne – utworzone 18 sierpnia 1919 roku – znajdowało się w pałacu Schöna. Swój wkład w walki na Śląsku wniósł również Związek Strzelecki, który po wznowieniu działalności, podjął się tworzenia oddziałów bojowych na czele z Aleksym Bieniem (ćwiczenia przeprowadzano pod Małobądzem, w Sielcu i na Pogoni). Liczną grupę powstańców z Zagłębia stanowiła młodzież gimnazjalna oraz harcerze. Jednym z takich ochotników był Jan Kiepura, który później zrobił na świecie błyskotliwą karierę jako aktor i śpiewak. Przez cały czas w Zagłębiu Dąbrowskim organizowano demonstracje, które miały pokazać polskim władzom, że ludność po tej stronie Brynicy również chce walczyć z Niemcami. Do jednej z najgłośniejszych manifestacji doszło 23 sierpnia 1919 roku w czasie pogrzebu ofiar powstania, wśród których znalazło się dwóch Zagłębiaków: uczeń z Sosnowca Stacherski oraz weteran powstania styczniowego Aleksander Kozłowski. Ceremonia musiała odbyć się nocą, gdyż w ciągu dnia Sosnowiec kilkukrotnie ostrzeliwało niemieckie wojsko. Nie były to pojedyncze incydenty. W ciągu całego powstania Zagłębię Dąbrowskie atakowano jeszcze kilka razy, pojawiły się ofiary śmiertelne. II powstanie śląskie i plebiscyt Pomoc po polskiej stronie granicy nie ograniczała się wyłącznie do pierwszego powstania. Zagłębia Dąbrowskie wspierało swoich rodaków na Śląsku do samego końca. W czasie następnej rewolty w okolicach Modrzejowa stacjonował 11 Pułk Piechoty Wojska Polskiego, który ułatwiał walczącym przechwytywanie członków niemieckiej policji. Dodatkowo w Sosnowcu istniało jeszcze biuro przerzutów, kierowane przez Aleksego Bienia. Szmuglowano przede wszystkim żywność, amunicje czy pieniądze nadsyłane z wielu miejsc Polski. W mieście produkowano również petardy dla powstańców. Wydaje się znamienne, że po zakończeniu II powstania, w Sosnowcu z inicjatywy Stanisława Płodowskiego (działacza Komitetu Plebiscytowego w Zagłębiu) został wybudowany pomnik ku czci poległych. Monument odsłonięto 19 grudnia 1920 roku przy udziale ok. 100 tys. mieszkańców, w tym 40 tys. Ślązaków oraz przywódców powstania – Józefa Biniszkiewicza oraz Wojciecha Korfantego. Zagłębię Dąbrowskie miało również swój wkład w wynik plebiscytu na Górnym Śląsku. Władze regionu przeprowadziły bowiem kampanię zachęcającą do głosowania osoby pracujące poza miejscem swojego urodzenia. W wielu miejscowościach zaangażowano do tego celu oddziały Związku Strzeleckiego. III powstanie śląskie Niestety, plebiscyt przyniósł jedynie rozczarowanie. Za przyłączeniem do Polski głosowało 40,3 ludności, podczas gdy za Niemcami opowiedziało się 59,4. Niezadowolenie Polaków mieszkających na Górnym Śląsku doprowadziło do wybuchu III powstania. Przygotowania znów prowadzono w Zagłębiu Dąbrowskim, które raz jeszcze miało stać się zapleczem zaopatrzeniowym dla walczących. Do najistotniejszych kwestii należało zorganizowanie służby sanitarno-medycznej. W tę sprawę zaangażowany był lokalny odział Czerwonego Krzyża oraz lekarze z całej Polski, w tym część z Zagłębia. Oprócz tego swój wkład w powstanie wnieśli harcerze z X hufca w Sosnowcu, którzy w trakcie walk pełnili rolę łączników ze Śląskiem. Jak widać, współpraca pomiędzy oboma dwoma regionami prezentowała się w tych niepewnych czasach bardzo dobrze. Warto zwrócić uwagę, że ówcześni Zagłębiacy i Górnoślązacy nie mieli do siebie tak negatywnego stosunku, jaki istnieje obecnie. Dzisiejszy obraz ich wzajemnych relacji związany jest z tragiczną w skutkach polityką komunistyczną po zakończeniu II wojny światowej. Bibliografia: Bień Adam, Wspomnienia zagłębiowskie z powstań śląskich, „Zaranie Śląskie”, 1966, nr 3, s. 501502. Długajczyk Edward, Jak doszło do podzielnia Górnego Śląska, „Śląsk”, 2007, nr 6 (140), s. 24. Grudniewski Jakub, Dwa powstania – 1919 i 1920, „Mówią Wieki. Powstania Śląskie 19191921”, 2011, nr 1, s. 65. POSZUKIWANIA 15 Hawranek Franciszek, Powstania Śląskie i plebiscyt w dokumentach i pamiętnikach, Instytut Śląski, Opole 1980, s. 25-26. Krzyżanowski Lech, Górnoślązacy wobec odrodzenia Polski, „Mówią Wieki. Powstania Śląskie 1919-1921”, 2011, nr 1, s. 43. Pierzchała Jan, Współpraca Zagłębia Dąbrowskiego i Górnego Śląska w okresie powstań śląskich, [w:] Ziemia Będzińska. Przeszłość, teraźniejszość, kultura. Rocznik III, pod red. Stanisława Wilczka, Komitet Organizacyjny Dni Kultury Ziemi Będzińskiej, Będzin 1970, s. 2829. Renik Józef, Udział Zagłębia Dąbrowskiego w powstaniach śląskich, „Zaranie Śląskie”, 1961, nr 1. Studencki Zbigniew, Zagłębiacy w powstaniach śląskich, [w:] Zagłębie Dąbrowskie a plebiscyt i powstania śląski z pespektywy 90-lecia, pod red. Bogdana Cimały i Zbigniewa Studenckiego, Muzeum w Sosnowcu, Sosnowiec 2011, s.126-127. Ziemba Jan, Komisariat Rad Ludowych Śląskich w Sosnowcu (IX 1919-III 1920), „Zaranie Śląskie”, 1971, s. 441. Ziemba Jan, Po obu stronach Brynicy. Społeczno-polityczne związki Zagłębia Dąbrowskiego z Górnym Śląskiem w okresie kapitalizmu, Śląski Instytut Naukowy, nr 1, 1973, s. 88-89. Redakcja: Michał Woś Autor: Zuzanna Gumińska Materiał został opublikowany na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa – Na tych samych warunkach 3.0 Polska. miejsce pierwotnej publikacji – Portal historyczny Histmag.org 16 POSZUKIWANIA KOLEKCJE Ordery, odznaki i odznaczenia wojskowe cz. 2 Odznaka pamiątkowa 83 Pułku Strzelców Poleskich, Kobryń, oficerska, jednoczęściowa, srebro, emalia, wymiary 40 x 40 mm, wykonawca Wiktor Gontarczyk - Warszawa Odznaka pamiątkowa 6 Batalionu Pancernego, Lwów, oficerska, emaliowana, trzyczęściowa, srebro sygnowane 2, imiennik WB Odznaka pamiątkowa 6 Batalionu Pancernego, Lwów, oficerska, emaliowana, trzyczęściowa, tombak, bez sygnatur Odznaka pamiątkowa Dywizjonów Artylerii Konnej, żołnierska, dwuczęściowa, tombak srebrzony, emaliowany proporczyk, wymiary 41 x 41 mm Odznaka pamiątkowa 4 Dywizjonu Samochodowego Łódź, oficerska, emaliowana, trzyczęściowa, tombak złocony, niesygnowana Odznaka pamiątkowa Szwadronów Pionierów, tombak srebrzony i emaliowany, wymiary 40 x 40 mm, wykonawca Teofil Filipski - Wilno Odznaka pamiątkowa 1 Pułku Lotniczego, Warszawa, żołnierska, jednoczęściowa, wytłoczona w blasze, mosiądz srebrzony Odznaka pamiątkowa Centrum Wyszkolenia Broni Pancernej, Modlin, absolwencka, jednoczęściowa, srebro sygnowane 2, imiennik GW Katalog został przygotowany w oparciu o materiał dostarczony przez Poznański Dom Aukcyjny oraz Podlaski Gabinet Numizmatyczny. Przedstawione zdjęcia pozostają własnością PDA&PGN. http://aukcja.pgnum.pl/index.php 18 POSZUKIWANIA RECENZJE Rok zerowy. Historia roku 1945 Francuscy żołnierze wracający z niewoli, traktowani w kraju jak obywatele gorszej kategorii, a nawet zdrajcy i tchórze, czystki na Bałkanach tuż po podpisaniu pokoju przez Niemców, jawne przejawy antysemityzmu w całej Europie – zakończenie działań wojennych w 1945 roku nie spowodowało powrotu do normalności – o tym opowiada książka „Rok zerowy. Historia roku 1945". To jedna z wielu książek, która ukazała się na polskim rynku w zeszłym roku z okazji siedemdziesiątej rocznicy zakończenia II wojny światowej. Nie jest to typowa popularnonaukowa publikacja historyczna, a raczej opowieść zawierająca liczne wątki biograficzne – Ian Buruma, holenderski pisarz i historyk, przybliża losy swojego ojca w kontekście poruszanych zagadnień. Jednocześnie autor nie szczędzi gorzkich słów ani zwycięzcom, ani przegranym w tym dotąd największym na świecie konflikcie zbrojnym. Trudno określić pracę jako obiektywną, ale z pewnością należy uznać ją za szczerą do bólu. Książka nie mogłaby ukazać się w krajach komunistycznej Europy wschodniej. Zapewne też, ze względu na przytoczone niewygodne fakty dla USA i aliantów, byłoby to niemożliwe za zachodnią częścią „żelaznej kurtyny”. Imponuje zakres terytorialny pracy. Buruma przyjrzał się nie tylko powojennej Europie, ale również koloniom, i krajom Dalekiego Wschodu – z kulturami Japonii i Chin zresztą związany jest od lat za sprawą swoich zainteresowań badawczych. Dzięki temu czytelnik może wyrobić sobie bardzo szeroki pogląd na to, jak wyglądał świat w roku, w którym zakończyła się II wojna światowa. POSZUKIWANIA Buruma nie pozostawia złudzeń. „Ze sceptycyzmem odnoszę się do myśli, że z historii można się wiele nauczyć, a zwłaszcza, że znajomość błędów przeszłości pomaga uniknąć podobnych błędów przeszłości. Historia to wyłącznie kwestia interpretacji” - pisze. Zatem, po co Buruma napisał tę książkę i po co nam znajomość historii? „Mimo tego jednak należy wiedzieć, co wydarzyło się dawniej, i starać się to zrozumieć. Inaczej nie rozumie się własnych czasów” - tłumacze. Na potwierdzenie tych słów w książce mamy wiele przykładów. Z reguły obrazy przedstawiające koniec wojny pokazują wiwatujących na ulicach roześmianych ludzi, upojonych alkoholem tulących się z nieznajomymi. O euforii, daleko wykraczającej poza spontaniczne zachowania towarzyszące dziś świętowaniu Nowego Roku czy zwycięstwa w drużyny w mistrzostwach świata Buruma również pisze w swojej książce. Jeśli chodzi o Francuzki, to pisze, że „"błędem jest postrzeganie kobiet, które chętnie zawierały znajomości z wyzwolicielami, jako naiwnych, zapatrzonych w bohaterów głupiątek lub bezsilnych ofiar. "Simone de Beauvoir wspominała w swoich pamiętnikach młodą paryżankę, której ulubioną rozrywką było la 19 chase à l’Américain – polowanie na Amerykanów.” Po okresie rozpusty w zachodniej Europie przyszedł czas na zderzenie z twardą rzeczywistością – ciągłymi brakami w zaopatrzeniu, nawet w żywność, nie mówiąc o innych produktach. Świat roku 1945 był zdecydowany inny niż ten sprzed konfliktu – to jeden z ważniejszych przekazów wyłaniających się z lektury. Oprócz dalszej emancypacji kobiet, istotne okazały się: wzrost tempa ruchów narodowych w dawnych koloniach (oraz ich krwawe tłumienie np. przez Francuzów w północnej Afryce), spolaryzowanie świata i stopniowe powstawanie żelaznej kurtyny. Autor poświęca duża miejsca sprawie polskiej. Kilkukrotnie zauważa na kartach książki, że nie otrzymała obiecanego wsparcia tuż po wybuchu wojny ze strony Wielkiej Brytanii. A po niej jej los również był obojętny dla Zachodu – co stwierdza nie kryjąc irytacji. Z książki dowiemy się dużo na temat podejścia aliantów do narodów, które przegrały wojnę. Autor przytoczył zarówno wstępne, robocze koncepcje (Niemcy jako kraj rolniczy pozbawiony przemysłu), jak i te ostatecznie wdrożone, łącznie z ich, często barwnym przebiegiem. Buruma szeroko opisał amerykańskie rządy wprowadzone w Japonii po jej kapitulacji – to temat niezbyt dobrze znany polskiemu czytelnikowi. Wśród pomysłów pojawiło się nawet koncepcja likwidacji tradycyjnych japońskich znaków na rzecz alfabetu łacińskiego. Stopień podporządkowania Kraju Kwitnącej Wiśni w porównaniu z Niemcami był absolutnie nieporównywalny – Amerykanie w pełni przejęli władzę na wyspach i stworzyli oraz wdrożyli własną wizję kraju, co ciekawe bez poważniejszego sprzeciwu – w Niemczech podobne eksperymenty były trudne do wcielenia w życie, choćby ze względu na podział kraju na kilka sektorów, którymi zarządzały oprócz USA również Francja, Wielka Brytania i ZSRR. "W 1945 roku bardzo niewielu Japończyków miało jakikolwiek sentyment do militarystów, którzy sprowadzili na nich wyłącznie nieszczęścia – inaczej niż wielu 20 POSZUKIWANIA Niemców, nadal wspominających Führera tęsknie i z aprobatą" - pisze. Koncepcje kierowania poszczególnymi alianckimi strefami okupacyjnymi również zawarto w książce. Sporo miejsca Buruma poświęcił kwestii zemsty i rozliczeń ze zbrodniarzami reprezentującymi Państwa Osi. „Czy zatem sprawiedliwość została wymierzona? Czy procesy i czystki wystarczyły, aby każdy zyskał świadomość, że została wymierzona? Ne te pytania trzeba odpowiedzieć: nie” – pisze nie kryjąc zdenerwowania Buruma. Co gorsza, podaje rozliczne przykłady niesłusznych sądów nad niewinnymi osobami. Inny gorzki obraz jest następujący – ludzie z elit i wyżsi urzędnicy działający na rzecz Rzeszy wielokrotnie płynnie przeszli do aparatu administracyjnego nowo odradzającego się państwa. Byli przecież świetnymi specjalistami, a tych po wojnie brakowało – tak wyjaśniano ich zatrudnienie na „ciepłych posadkach”. „Stare elity, które dogadały się z Trzecią Rzeszą, po jej klęsce rzadko spadały ze swoich wygodnych stołków – a jeśli, to lądowały niedużo niżej” – pisze Buruma. „Rok zerowy” nie jest lekturą łatwą i przyjemną. Czytelnik pozna jednak cienie i blaski związane z końcem wojny i nowym światem wyłaniającym się z jego zgliszczy. Jednocześnie autor nie waha się przed wygłaszaniem swoich ocen, co czyni książkę bardziej opowieścią o końcu wojny, niż tylko kolejną suchą relacją sprzed 70 lat. Książka ukazał się Wydawniczego PWN. nakładem PAP - Nauka w Polsce Źródło: www.naukawpolsce.pap.pl Domu POSZUKIWANIA 21 EKSPLORACJA Historia, pasja i… zgubiony kalosz Foto: Andrzej Pobiedziński; Freeimages.com Moja przygoda z odkrywaniem skarbów z przeszłości rozpoczęła się dość niedawno i z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że w porównaniu do innych pasjonatów posiadam niewielkie doświadczenie w tej kwestii. Niemniej jednak chciałam podzielić się historią związaną z rozpoczęciem mojej przygody z eksploracją. 4 lata temu poznałam mojego chłopaka, który już od dawna pasjonował się historią i przeszłością, także tą jeszcze dotąd uwięzioną głęboko w ziemi. Z biegiem czasu zrozumiałam 22 POSZUKIWANIA jak ważną rolę odgrywa to w jego życiu. Bezustannie mi o tym opowiadał i choć na początku podchodziłam do tego sceptycznie, wkrótce miałam przekonać się o tym jak ciekawa może być historia nie tylko ta w książkach. Pierwsze wyjście na poszukiwania pamiętam doskonale. Duży, piękny teren wokół zalesiony. Pogoda sprzyjała. Pierwsze „fanty” trafiły się po dość długim i niecierpliwym oczekiwaniu i wreszcie pierwsza moneta. Z ogromną ekscytacją i uśmiechem na twarzy krzyknęłam uradowana. Było to 10 pfeningów. Zbyt wiele mi to nie mówiło, ale niezmiernie się ucieszyłam. Z biegiem czasu coraz częściej zaczęłam wypytywać o wspólne wyprawy, chciałam przeżyć to jeszcze raz – ten dreszczyk emocji, ekscytacje i niecierpliwe oczekiwanie na kolejny sygnał. Nie mam własnego wykrywacza, więc gdy tylko mam możliwość użytkowania sprzętu cieszę się jak szalona. Postanowiłam poszerzyć swoją wiedzę historyczną, więc zaczęłam doszukiwać się informacji, szczegółów, map, śledziłam różne strony internetowe, które miały mi w tym pomóc. Foto: Andrzej Pobiedziński; Freeimages.com Foto: Matthew Bowden; Freeimages.com Kolejne wyprawy stawały się dla mnie coraz bardziej ciekawe, a każdy „fant” stawał się dla mnie rzeczą wręcz bezcenną. Historia jaką dotąd znałam całkowicie zmieniła swoje znaczenie. Nie były to bowiem suche fakty zapisane wyłącznie w książce, odtąd miałam ją również w namacalny sposób – mogłam jej dotknąć, wyobrazić sobie co mogło dziać się właśnie w tym danym miejscu, tu gdzie teraz jestem. Trudno jest opisać uczucia, które towarzyszą każdej z wypraw i z jakim utęsknieniem czeka się na kolejną z nich. Pomimo tak krótkiego czasu jaki mogę dzielić swoją nowo odkrytą pasję z innymi mieliśmy mnóstwo przygód, a jedną z nich będę wspominać przez wiele lat. Jednego z upalnych dni ubiegłego lata wpadliśmy na pomysł, by wybrać się na wykopki z przyjaciółmi po zmroku. Noc była ciepła, warunki także niczego sobie i miejsce doskonałe. Poszukiwanie w ciągu dnia jest ekscytujące, to co czuje się po zmroku jest wręcz nie do opisania. POSZUKIWANIA Nasza grupa postanowiła, że „fanty” oglądamy razem pod koniec eksploracji. Każdy sygnał, znalezisko, którego w sumie nie jesteś w stanie określić jest zagadką, którą odkryć można dopiero, gdy zakończymy nasze poszukiwania. Zabraliśmy się więc czym prędzej do pracy. Nie trwało to jednak zbyt długo. Po jakiejś godzinie zauważyliśmy biegnącego w naszym kierunku mężczyznę, który na pewno nie wyglądał jak ten, który udzielił nam pozwolenia poprzedniego dnia. Im bardziej się zbliżał tym bardziej byliśmy o tym przekonani. W panice zaczęliśmy uciekać w drugą stronę. Szczerze przyznaję, że jeszcze tak szybkiej ewakuacji nie widziałam. Uciekaliśmy gdzie pieprz rośnie, lecz mężczyzna biegnący wraz ze swoim niedużym, lecz dziarskim psem nie dawał za wygraną. Niczego nieświadomi (a przynajmniej ja) biegnę tak w lekko przydużych kaloszach, gdy nagle wpadam w dość spory dół. Kompletnie zapomniałam o rowie między miedzą na naszej linii odwrotu biegnącego tuż naprzeciw nas i wpadam do niego z hukiem, a że niestety nie jestem zbyt szybka to całkowicie zostałam w tyle. Moi nieświadomi niczego znajomi oczywiście biegną dalej. Próbuję więc szybko wydostać się z rowu, bo za mną może i nie za 23 duży pies, ale zawsze pies i w dodatku jego wściekły właściciel. Wstałam więc szybko i w tym momencie zauważyłam, że zgubiłam jeden z moich butów. Co za paradoks – zamiast szukać, zaczęłam gubić. W tej całej panice zdjęłam i drugi z butów i wzięłam nogi za pas, biegnąc już boso. Zdążyliśmy uciec, żeby nie powiedzieć, że w ostatnim momencie. Zmęczeni i zaskoczeni takim obrotem sprawy marzyliśmy tylko o powrocie do domu i postanowiliśmy spotkać się kolejnego dnia. Powiem tylko tyle, że mimo tej całej akcji niewątpliwie było warto. Nie zostawię po sobie tak znaczącego dla wielu śladu, bo żaden z moich kaloszy nie ma żadnej większej wartości, ani nie wiąże się z żadną z historycznych przygód, lecz na pewno ma dla mnie – choć sentymentalne, bo byłam tam, przeżyłam niesamowitą przygodę i choć już go nie znajdę to wiem, że było warto. Eksploracja to nie tylko niesamowita pasja, to także przygoda, która daje dreszczyk emocji i ekscytację, niezapomniane wspomnienia na długie lata, ale także nauka, która budzi chęć poznawania i pamięć o tych, których już z nami nie ma. Foto: Laura Glover; Freeimages.com Inga Liss 24 POSZUKIWANIA NUMIZMATYKA Monety Henryka I Brodatego 1221-1238 lub Henryka II Pobożnego 1238-1241 Brakteat ratajski, Av.: Popiersie na wprost z pastorałem i lilią Brakteat ratajski, Av.: Postać z podniesionymi dłońmi POSZUKIWANIA 25 Brakteat ratajski, Av.: Postać z podniesionymi dłońmi, Kop. 6576, Fbg. 531 Brakteat ratajski, Av.: Głowa w aureoli, pod nią krzyżyk, Kop. 6569 R6, waga 0,148 g., Fried. 518 Brakteat ratajski, Av.: Głowa na wprost, nad nią krzyżyk, po bokach proporzec i wieża, Kop. 6569 R6, Fried. 74, waga 0,152 g 26 POSZUKIWANIA Brakteat, Av.: Łuk, Kop. 7044 R4, Fried. 70(526), atrybucja niepewna, prawdopodobnie Leszek Plątonogi, waga 0,175 g Katalog został przygotowany w oparciu o materiał dostarczony przez Poznański Dom Aukcyjny oraz Podlaski Gabinet Numizmatyczny. Przedstawione zdjęcia pozostają własnością PDA&PGN. http://aukcja.pgnum.pl/index.php POSZUKIWANIA 27 MUZEA Muzeum Powozów Galowice W zabytkowym spichlerzu z początków XVIII wieku, na tearalnie zaaranżowanej powierzchni 1000 m², prezentowana jest kolekcja około sześćdziesięciu oryginalnych pojazdów zaprzęgowych. Składają się na nią m.in. karety, bryczki, omnibusy, wolanty, landolet, lando, milord, victoria, polowiec, sulky, przepiękne sanie, a nawet konny wóz strażacki. Odrestaurowane powozy nie tylko ukazują niezwykłe bogactwo typów pojazdów, zaprzęgowych ale również wprowadzają w świat historii szeroko pojętego obyczaju XVIII i XIX wieku w Europie. Nie tylko pojazdy zaprzęgowe tworzą ekspozycję, Muzeum Galowice ukazuje też historię i znaczenie konia w rozwoju transportu oraz prezentuje życie codzienne dawnej wsi śląskiej. 28 POSZUKIWANIA Kolekcję powozów dopełnia imponujący zbiór siodeł kawaleryjskich z całego świata, przekazany w depozyt przez kolekcjonera Pawła Biczysko oraz kilkaset kiełzn, uprzęży, setki historycznych kart pocztowych z pojazdami zaprzęgowymi i końmi, narzędzia i urządzenia uczestniczące w procesie produkcji pojazdów zaprzęgowych oraz ryciny i obrazy. Unikalną ciekawostkę stanowi czynna oryginalna, szwajcarska konna kuchnia polowa z 1905 roku z kompletnym wyposażeniem, m.in. w naczynia cynowe. Na uwagę zasługuje również wyjątkowy cenny dylżans pocztowy będący depozytem z Muzeum Poczty i Telekomunikacji we Wrocławiu oraz XIX wieczny bogato zdobiony karawan. Muzeum mieści się na terenie dawnych dóbr rodziny von Lieres und Wilkau w szachulcowym spichlerzu z 1730 roku, stojącym w Galowicach koło Żórawiny pod Wrocławiem. Budynek, podobnie jak powozy, został uratowany przed zniszczeniem przez założyciela Fundacji Gallen, obecnie prowadzącej tą placówkę kulturalną. To ostatni zachowany na Dolnym Śląsku tak duży, całkowicie drewniany obiekt gospodarczy. W okresie użytkowania, jako magazyn zbożowy, na każdej z czterech kondygnacji na powierzchni 1200m² przechowywał zboże, ważące tysiące ton. Od tego ciężaru drewniane podłogi lekko pokrzywiły się, budynek nieco przechylił, a „zjeżdżalnia”, poprowadzona przez wszystkie kondygnacje, do dzisiaj zachowała drewno wyszlifowane tysiącami zsuwających się, wypełnionych ziarnem worków. Muzeum Powozów Galowice to nie tylko przestrzeń dla ekspozycji historycznych, ale również miejsce spotkań ze sztuką współczesną, autorami książek i ludźmi kultury. Teren wokół Muzeum stanowi idealną oprawę dla przedstawień plenerowych, a ogródek ziołowy dał początek cyklicznym wydarzeniom takim jak „Dzień Ziół” i „Lawendowy Spichlerz”. W Muzeum prowadzone są dla szkół i przedszkoli zajęcia edukacyjne. Placówka 30 POSZUKIWANIA dysponuje salą konferencyjno – wystawową oraz wiatą biesiadną ze sceną na 170 osób. Kawiarnia muzealna serwuje potrawy lokalnego koła gospodyń wiejskich oraz organizuje imprezy rodzinne i firmowe. W weekendy w Muzeum organizowane są wydarzenia kulturalne i rekreacyjne szczególnie adresowane do rodzin. Więcej informacji www.muzeumgalowice.pl na stronie: ZAMKI I PAŁACE Bożków – minione bogactwo Bożków zwany przed wojną Eckersdorf jest dużą wsią łąńcuchową, ciągnącą się ponad 3 km. Miejscowość ciągnie się wzdłuż Potoku Bożkowskiego. Bożków jest wymieniany jako jedna z najstarszych osad na ziemi kłodzkiej. W czasie neolitu, według badań archeologicznych, na terenie Bożkowa znajdowały się osady ludzkie, o czym świadczą liczne znaleziska (neolityczne radła, gliniane naczynia z kultury łużyckiej, ślady najazdu Celtów, wpływy rzymskie). Pierwszy znany dokument wymieniający Bożków pochodzi z 1348 r. W początkach swego istnienia Bożków nosił nazwę Eckehardisdorf lub Ekhartsdorf. Najstarszy zachowany dokument wzmiankował o przekazaniu przez ówczesnego właściciela tych terenów Ebiharda von Malewicz 6 łanów ziemi z terenu Bożkowa w dożywotnie władanie na rzecz jego żony Małgorzaty. W tym samym czasierównież Pecze Winczig był właścicielem posiadłości w tej okolicy. POSZUKIWANIA Już w 1355 r. wzmiankowano miejscowego proboszcza Ficzko Nikolausa de Ekhartsdorf, wyświęconego w Pradze. Informacje o włościach Małgorzaty von Malewicz przewijały się jeszcze kilkakrotnie w dokumentach pochodzących z tamtego okresu. W osiem lat później Hartunk von Nymancz zapisał kłodzkim Minorytom 8 groszy rocznego czynszu z 16 prętów gruntu, położonego na terenie Bożkowa. W 1362 r. wieśprzybrała już niebagatelnych rozmiarów. Istniało wolne sędziostwo należące do niejakiego Opecza i przejściowo właścicielami tych terenów 31 czuło się aż trzech możnych tj. Nymand, Harczicz i Maltwicz. Ostatecznie władze przejął von Maltwicz, a po nim w 1414 r. Johann de Eckardivilla. Od 1348 r. wieś płaciła 9 groszy dziesięciny na rzecz kościoła, natomiast zaledwie piętnaście lat później danina wynosiła już 36 groszy, co dobitnie świadczyło, że Bożków rozwijał się szybko i należał do bogatych miejscowości. Na początku XV w. przedmiotem transakcji stało się wolne sędziostwo wraz z karczmą sądową i piekarnią, zostało ono sprzedane rodzinie von Pannwitz. W 1400 r. starosta kłodzki ks. Hans von Troppau potwierdził sprzedaż 18 łanów lenna rycerskiego, należącego do Conrada von Nymacz wójtowi Broumova, Nickelowi Güsner. Od połowy XV w. wieś należała do rodziny Reneck, jednak owi posiadacze utracili swe włości zapewne po rebelii czeskiej. Następnym właścicielem z nadania cesarza był Jorg Jeschke von Eisenhut, w dokumentach występował on także jako bożkowski sędzia. Rodzina 32 POSZUKIWANIA poprzednich właścicieli zapewne również posiadała pewne wpływy we wsi, bowiem jeszcze w dokumentach pochodzących z XVI w. wymienialni byli bracia Jakob, Hans i Heinrich Güsnerowie. XVI w. był okresem żywego rozwoju Bożkowa, w tym czasie rozpoczęto tu eksploatację węgla kamiennego. O zamożności wsi może świadczyć przekaz dotyczący miejscowego kościoła, w którym funkcję proboszcza sprawował Bartolomeus Werner, posługujący się podobno językiem czeskim. Obiekt sakralny posiadał w tym czasie 3 ołtarze, był bardzo bogato wyposażony, a mieszkańcy przekazywali 14 srebrnych groszy daniny. Proboszcz Bartolomeus pełnił posługę kapłańską także w Słupcu. Pomimo iż w 1613 r. sprzedano klasztorowi w Kamieńcu Ząbkowickim dwa retabula, to kościół w Bożkowie nadal był jednym z bogatszych w okolicy, a na wieży zamocowano 3 duże dzwony. Z czasem wieś stopniowo przechodziła na protestantyzm i okresowo od XV do XVII w. kościół przechodził we władanie ewangelickim, jednak w tym czasie około 30 gospodarstw nadal płaciło podatki kościelne. Na początku XVII w. właścicielem Bożkowa został cesarski lekarz Caspar Jäschke, który był panem tych ziem jeszcze po wojnie 30-letniej, po nim majątek przejęli kłodzcy Jezuici, aby ostatecznie odsprzedać wieś hrabiemu Götzenowi. Ta ostania rodzina panowała tu od 1657 do 1771 r. W tym czasie wydobycie węgla kamiennego przeżywało swój renesans. Bożkowska kopalnia pojawiała się w zapisach testamentowych, a także opisywało ją wiele dokumentów. Natomiast w XXIII w. zyski z wydobycia węgla w tej jednostce szacowano na 200400 florenów rocznie, co dla jej właścicieli stanowiło niebagatelna kwotę. Przekazy dotyczące kopalni "Frischau", bo takie nosiła miano, mówią, że w 1742 r. pracowało tam 4 rębaczy, a kilka lat później już 6. Wydobycie roczne wynosiło 680 fur, co na dzisiejsze wartości daje 650 POSZUKIWANIA ton, jednak w następnych latach wzrosło do 753 fur rocznie. Wieś nadal się rozrastała, około 1748 r. był tu dwór i dwa młyny wodne. Wśród mieszkańców doliczono się 24 kmieci oraz 71 zagrodników i chałupników. W roku 65 tegoż samego wieku wartość wsi oszacowano na 39 983 talary, w tym czasie pracowało tu 27 rzemieślników, a w 1781 r. powstała druga kopalnia"Franciska". Pod koniec XVIII wieku teren Bożkowa wraz z innymi włościami nabył wywodzący się ze Szwecji Franz von Magnis. Dla wsi nastąpił okres zmian, nowy właściciel wybudował okazałą rezydencję, która poza siedzibą rodową spełniała także funkcję centrum administracji rozległych dóbr Magnisów, obejmujących znaczną część ziemi kłodzkiej. Już w 1876 r. wymieniano w dokumentach pałac, szkołę, 4 folwarki i 2 młyny wodne, poza tym wieś liczyła 146 domów. Baron von Magnis wraz z potomkami zasłynął z nowatorskich metod rolniczych. Niektóre z rozwiązań 33 jak na przykład przygotowanie owczej wełny, budziły sprzeciwy u miejscowej ludności, jednak kiedy jej ceny na Śląsku uzyskiwały najwyższe notowania, a o okazy zarodowe ubiegali się inni ziemianie, von Magnisowie zdobyli uznanie. Wieś rozwijała się prężnie, w 1787 r. wzmiankowano tu kolonię Sobaniów, podobny stan utrzymywał się w XIX w. Powstawały nowe folwarki i kolonie, między innymi Bożkówek. Wieś posiadała szkołę katolicka z nauczycielem, olejarnie, a nawet cukrownię. Wybudowano kaplice loretańską, druga kaplica mieściła się w pałacu, w parku wybudowano nawet sztuczną ruinę, zapewne ku uciesze pana tych włości. Do działających we wsi rzemieślników dołączali kolejni, a handlem zajmowało się tu już 10 osób. W działającej kopalni otwarto nowa sztolnię o nazwie "Aleksander", miała ona na celu odwodnienie kopalń w Bożkowie i Słupcu. W 1840 r. wydobycie węgla w samej wsi wynosiło około 100 tys. Fur węgla tj. 21 34 POSZUKIWANIA tys. ton rocznie. W 1870 r. kiedy to spłonął pałac von Magnisów, ich włości w samym Bożkowie liczyły 1 800 morgów. W miejscu starego pałacu w przeciągu 6 lat wzniesiono jeszcze okazalszą budowlę. Już stara siedziba wzbudzała zachwyt i zainteresowanie wędrowców, natomiast nowa okazała się jeszcze atrakcyjniejsza. Wśród gości, którzy odwiedzili Bożków znalazł się nawet późniejszy prezydent USA J.Q. Adams, który gościł tu w sierpniu 1800 r. W 1898 r. hrabia von Magnis zdecydował się na połączenie kopalni bożkowskiej z innymi, należącymi do niego obiektami tego typu. Powstanie większego przedsiębiorstwa nie przyniosło oczekiwanych rezultatów, bowiem wydobycie spadło. Nie przyniosło to jednak ujemnych skutków dla samego Bożkowa, wieś nadal rosła, swoją działalność prowadziły tu 2, a czasem 3 gospody. Wieś należała do najzasobniejszych w dzieła sztuki na ziemi kłodzkiej, i stanowiła perłę w ogromnym majątku von Magnisów. Tak było aż do zakończenia II wojny światowej... Posiadłość szwedzkiego rodu Magnisów wybudowana została w 1877 roku na ruinach spalonego pałacu z 1780 roku. Pałac niegdyś otaczał przepiękny park z pływalnią, oranżerią, bażanciarnią i stawem, do którego wpuszczono złote rybki przed wizytą królowej Prus Luizy w 1800 roku. Szczególną sławą cieszyły się uprawiane w Bożkowie orchidee. W 1800 roku stanął w parku w Bożkowie Zameczek - sztuczna, romantyczna ruina, w której umieszczono 16 płyt nagrobkowych z XVI i XVII wieku. Na grobowcach znajdują się posągi chłopców z mleczami i zielonymi kapeluszami, zawoalowane księżniczki z małymi dziećmi. Prócz tego w ogrodzie - mumia, czyli skamieniała jodła znaleziona w kopalni, wiek dzrzewa szacowano na 4000 - 6000 tysięcy lat. źródło: Internet Majster Bieda POSZUKIWANIA 35 36 POSZUKIWANIA OPOWIADANIA Wrześniowe niebo Rozdział 1 -Pobudka wstawać, do apelu 30 minut! Wrzaskliwy głos podoficera dyżurnego, przeszywał jak świder mozg porucznika Jakubowskiego. Naciągniecie koca na głowę nic nie pomogło, porucznik spojrzał na fluorescencyjne wskazówki zegarka. -5.07-Co jest do cholery! Zamorduje tego idiotę, jeszcze 23 minuty do pobudki! Usłyszał krzątaninę i stukot podbitych wojskowych butów na korytarzu. Podniósł się z lóżka, i zaraz opadł z powrotem z okropnym bólem głowy. -Boże tylko nie to! - Przypominał sobie powoli, co wydążyło się ostatniego wieczora. Urodziny, alkohol, dużo alkoholu, jakieś dziewczyny.... - Wody! Przełamał bol i doczłapał się do umywalki. Pil łapczywie przez kilka sekund, ale suchość w gardle nie ustępowała. -Kawa postawi mnie na nogi!- pomyślał, wziął ręcznik i już miał złapać za klamkę drzwi, jak te z impetem otworzyły się, omal nie rozwalając mu głowy. -Panie chorąży, to straszne...-w drzwiach stal Maciek Sekowski, najmłodszy z jego podkomendnych. Miał obłęd w oczach, ale też cos, czego teraz nie potrafił odczytać. - Uspokój się i mów, o co chodzi, i nie krzycz, bo mi łeb rozwali! -WOJNA, wrzasnął, ale zaraz się opamiętał i zaszeptał - wojna Panie Poruczniku! Jakubowski zamknął oczy, wiedział ze wojna jest nie unikniona, ale, że jak? Już? Nie jesteśmy jeszcze gotowi. Mobilizacja, co prawda została ogłoszona kilka dni temu, ale nie wszyscy jeszcze dotarli do jednostek-Niech to szlag! Rozdział 2 POSZUKIWANIA Przygotowania do wymarszu szły jak po grudzie, wszyscy gorączkowo biegli we wszystkich kierunkach, szukając oporządzenia. Ładowali amunicje na wozy taboru, oporządzali konie, kompletowali wyposażenie, broń... -Maciek do mnie- wrzasnął porucznik. -Na rozkaz- podbiegł zdyszany chłopak, był wysoki jak na swój wiek (oszukał służby mobilizacyjne, miał 16 lat a nie jak mówił 18). Jakubowski go polubił, sam był nie wiele starszy, skończył szkole oficerska w 1938 r. w wieku 22 lat. -Przyślij do mnie szefa kompani, ale migiem! -Już się robi- odpadał szer.Sekowski, ale w porę się opamiętał -Rozkaz- strzelił zawadiacko obcasami i pognał do kancelarii. Szef kompani sierżant Modzelewski z Kresów, typowy gryzipiórek z opasłym brzuchem, lekko łysiejący, od 15 lat w armii, bez zaglądania w księgi wiedział wszystko i o wszystkich w kompanii. Nic nie umknęło jego uwadze. -Na rozkaz Panie Poruczniku! -Jaki jest stan kompanii? -89 ludzi, w tym 4 podoficerów-bez zająknięcia odparł szef. Do pełnego stanu brakowało 21 ludzi. 37 -Świetnie, nie ma co!!! -pomyślał Jakubowski. -A jak to wygląda w plutonach? -Pierwszy pluton ciężkich karabinów maszynowych w komplecie, w drugim brakuje 8 ludzi, 3 i 4 nie dotarło po 6 żołnierzy! Plus nie mamy pomocnika kucharza! -Kuchta tez nie dotarł, świetnie będziemy zrzec konserwy- powiedział porucznik z uśmiechem, nie przepadał za wojskowym jedzeniem, zawsze jak tylko miał okazje jadał u gospodarzy lub na mieście. Ale nie było mu do śmiechu, 2 pluton to przecież pluton ppanc. Ośmiu wyszkolonych żołnierzy nie da się ot tak zastąpić, pluton 3 rozpoznanie i 4 wsparcie tam będzie już łatwiej cos zorganizować. -Jak wyglądają przygotowania do wymarszu? -Wszystko prawie na wozach, został tylko prowiant i pasza dla koni, za pól godziny będziemy gotowi! -Mogę o cos spytać Panie Poruczniku?Podrapał się po łysine sierżant. -Pytajcie! -W magazynie broni znalazłem zaplombowane skrzynie-TAJNE SPECJANEGO PRZEZNACZENIA-długie na dwa metry i ciężkie jak cholera. Co z nimi zrobić?! -Weź Ślązaka i przynieście je na plac apelowy! -Rozkaz Panie Poruczniku -sierżant zrobił przepisowy zwrot w tył i pobiegli do magazynu. Jakubowski otwarł sejf, wyjął zalakowana kopertę z napisem NA WYPADEK WOJNY, złamał pieczecie i szybko przebiegł wzrokiem po dokumencie. Rozkazy były bardzo proste. Udać się na miejsce zbiorki batalionu, spalić wszelkie dokumenty kompanijne, zabezpieczyć kody radiostacji i już! Zdziwił się trochę, ale nie przykładał do tego większej wagi, bo wiedział, ze wszystkiego się dowie jak dotrą do Kalisza. Na placu apelowym żołnierze tłoczyli się koło dwóch skrzyń. 38 POSZUKIWANIA Ślązak- kapral Alojzy Koza, chłop zwalisty jak góra, na którego każdy sort mundurowy był za mały (sam kazał sobie uszyć, a wojsko o dziwo zapłaciło za to!) trzymał łom w ręku i czekał na rozkaz otwarcia skrzyni. -Otwieraj!- Rozkazał Jakubowki. -Cofnijcie się bajtle (chłopcy po śląsku) co bych wam krzywdy nie zrobił -powiedział Ślązak i bez najmniejszego wysiłku po podważeniu wieka skrzyni otworzy ja. Na wierzchu było sporo brązowego papieru nasączonego jakaś oliwa, po usunięciu jej, oczom zgromadzonych żołnierzy ukazał się... Dziwny karabin! Wszystko wyglądało jak zwykły karabin tylko ta lufa...1.2 m długości! -10 kilogramów jak nic -powiedział Ślązak trzymając karabin w rękach bez wysiłku. -Podajcie mi to pudełko -wskazał porucznik na jedno z 4 pudelek zapakowanych w skrzyni. Rozerwał papier i przyglądał się z ciekawością amunicji. 7.92 DS prawie 13cm długości i ponad pól kilograma wagi. Przejrzał papiery ze skrzyni. -To karabin przeciwpancerny Ur!Przekazał swoje spostrzeżenia zaciekawionym żołnierzom, kilku już pomału się oddalało, nie mając ochoty taszczyć tego żelastwa, inni zaciekawieni próbowali brać karabin od Ślązaka, ale szybko rezygnowali. -Kapralu zapakujcie skrzynie na woź i miejcie na nie oko! -Na rozkaz panie poruczniku- ucieszony jak dziecko Ślązak złapał skrzynie jakby nic nie ważyła i pognał do taborów. Rozdział 3 Byli już w drodze od kilku godzin, minęli Sieradz gdzie stanęli na popas. Tłumy ludzi poruszały się na wschód, wozy, samochody, ludzie taszczyli swój dobytek, z obłędem w oczach opowiadali jak samoloty ostrzeliwują każdego, kto się porusza po drogach. Pozdrawiali maszerujących żołnierzy, częstowali, czym mogli, ale było widać ze uciekają w wielkim pospiechu jak przed zaraza. Jakubowski poprawił się w siodle, bolał go tyłek od tej jazdy, ale nie narzekał przynajmniej głowa go przestała bolecpiwo wypite na rynku w Sieradzu wyleczyło kaca. Kawa niestety nie! Posłał jednego zwiadowcę przodem celem zapoznania się z sytuacja na drodze, ale od przeszło godziny nie wrócił, a tłum jakby zelżał. Słonce paliło już w najlepsze, pozwolił chłopakom zdjąć ciężkie hełmy, ale i tak nie wszyscy mieli siły iść i trzeb było ich upchać na wozach. W oddali było słychać ciężkie dudnienie, tak jakby ktoś zrzucał worki maki z dużej wysokości, nie można było dokładnie zlokalizować skąd ten dźwięk nadchodzi, ale narastał z każdym przebytym kilometrem. -Chorąży Krauz do mnie! - Zawołał porucznik. 20 letni chorąży z Warszawy o piegowatej twarzy i rudych włosach, podjechał do Jakubowskiego. -Rozkaz Panie Poruczniku. -Gdzie jest do cholery ten wasz zwiadowca? -Nie rozumiem panie poruczniku, już dawno powinien tu być, mam kogoś posłać po niego?! -Nie trzeba, i tak mamy za mało ludzi i tego szlag trafi!. POSZUKIWANIA -Wracajcie do plutonu-rozkazał Jakubowski, ale w porę się zreflektował, że był trochę za ostry dla chorążego. -Jak chłopcy, wszystko w porządku? -Trochę zmęczeni od tego słońca, ale nie narzekają. -Powiedzcie im, ze w Blaszkach zrobimy dłuższy postój. -Dziękuje Panie Poruczniku- odparł Krauz i z uśmiechem pognał na czoło kolumny. Kilkanaście minut później, zaniepokoił go inny odgłos, którego jeszcze nie znal. Brzmiało to jak gwizd lub dźwięk syreny, a chwile potem odgłos wybuchów i staccato karabinów maszynowych. Do wsi było już tylko niespełna kilometr, ale już z tej odległości było widać czarny dym unoszący się na wsią i czuć było zapach spalonej maki, drzewa i jeszcze czegoś, jakby ktoś przypalił mięso w garnku. Porucznik rozkazał zatrzymać kolumnę, a sam z jednym strzelcem pogalopował do wsi. Już na rogatkach wsi zobaczył kilku miejscowych biegnących w glob wsi z wiadrami i bosakami, krzyczące kobiety i plączące dzieci. Nie przerywając galopu Jakubowski wpadł do wsi...Jego oczom ukazał się straszny widok... Bomba trafiła w pomalowany na żółto domek. Dosłownie rozerwała go od środka, wszędzie walały się połamane sprzęty domowe, latało pierze, przy budzie na lancuch leżał jakiś strzep mięsa-tyle zostało z psa gospodarza. Płonął stóg siana i cale gospodarstwo, ludzie próbowali gasić ogień, ale bezskutecznie. Nagle porucznik zobaczył martwego konia, wojskowego konia!, w pełnym oporządzeniu! Z brzucha zwierzęcia wylewały się wnętrzności barwiąc wszystko wokoło na czerwono... Do porucznika podbiegł jakiś człowiek i krzycząc, plącząc i gestykulując prosił zeby porucznik z nim poszedł. -Cala rodzina tam jest w tych zgliszczach, pięcioro dzieci...Boże!-Wykrzyczał wieśniak. 39 Jakubowski przez sekundę zastanawiał się, co ma odpowiedzieć-Ale cóż można odpowiedzieć na taka tragedie-Milczał! Krew buzowała mu w skroniach smród palącego się mięsa-teraz wiedział, co się pali- zatykał mu nozdrza, strzelec wymiotował schowawszy się za koniem. -Czyj to koń?- Zapytał wieśniaka. -Jakiegoś żołnierza, był....jest w tym domu, ze dwie godziny jak przyjechał...I wtedy ten czarny samolot nadleciał...Boże pięcioro dzieci tam jest. Ludzie już zrezygnowali z ratunku widząc ze domostwo i tak się dopala, stali w osłupieni, osmoleni od dymy z białym bruzdami od łez spływających po twarzy. Porucznik rozkazał strzelcowi wracać po resztę kompanii a sam został, próbując 40 POSZUKIWANIA rozmawiać z ludźmi o tym, co tu zaszło i kim był ten żołnierz, który zginał w płomieniach. Wszystkie zawarte w tym opowiadaniu osoby, miejsca i wydarzenia są tylko i wyłącznie owocem mojej wyobraźni i nie maja nic wspólnego z rzeczywistością, a zbieżność nazwisk i miejsc jest przypadkowa. Albert Wasyluk HISTORIA Rozpoczęcie strajku w Stoczni im. Lenina w Gdańsku Rozmowa z prof. Jerzym Eislerem Co stało się w grudniu 1970 roku? W końcu lat sześćdziesiątych ekipa Władysława Gomułki, która sprawowała władzę w Polsce od października 1956 roku, zdecydowała się wreszcie na przeprowadzenie ograniczonej reformy gospodarczej. Widać było gołym okiem, że system staje się coraz bardziej niewydolny ekonomicznie, a dochód narodowy wzrasta w sposób właściwie nieodczuwalny. Płace realne rosły wręcz symbolicznie - o około 1% rocznie. Od pewnego czasu w kierownictwie partyjno-państwowym przygotowywano więc reformę, której jednym z elementów miało być silniejsze uzależnienie wysokości zarobków pracowników od ich wydajności pracy. foto: Edmund Pelpiński; Wikimedia Commons Częścią tej reformy, którą przygotowywał zespół pod kierunkiem członka Biura Politycznego, sekretarza KC PZPR Bolesława Jaszczuka, była planowana podwyżka cen szeregu artykułów pierwszej potrzeby, w tym także - a może nawet przede wszystkim - żywności. POSZUKIWANIA 41 Nie przewidywano żadnych rekompensat finansowych. Miano za to obniżyć abonamenty radiowo-telewizyjne, podwyższyć dodatki rodzinne dla rodzin o najniższych dochodach, a w przypadku rolników zwiększyć ceny skupu produktów rolnych. Planowano także, że pewne grupy artykułów potanieją. Generalnie jednak tańsze miały być te produkty, które kupuje się rzadko: telewizory, lodówki, pralki i inne artykuły przemysłowe, a poza tym np. pończochy i rajstopy, które były wówczas towarem niemal luksusowym, oraz ubrania z tworzyw sztucznych. Początkowo podwyżkę cen planowano wprowadzić na przełomie listopada i grudnia 1970 roku, ale I sekretarz Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Katowicach Edward Gierek stwierdził, że byłby to bardzo zły prezent dla górników na Barbórkę i trzeba było tę akcję przesunąć na inny termin. Wiadomo było, że podwyżka musi być wprowadzona w nocy z soboty na niedzielę, żeby po zamknięciu sklepów wieczorem można było dokonać w nich remanentów i zmienić ceny. W grę wchodził zatem w praktyce tylko 12 grudnia. Nowe ceny miały obowiązywać od następnego dnia. Na decyzję o wprowadzeniu właśnie wtedy podwyżki cen, która przecież zawsze w PRL była posunięciem ryzykownym, pewien wpływ mógł mieć sukces polityczny odniesiony na arenie międzynarodowej i dyplomatycznej przez gomułkowskie kierownictwo partyjnopaństwowe. Oto bowiem krótko wcześniej, 7 grudnia 1970, został podpisany układ między Republiką Federalną Niemiec, a Polską Rzecząpospolitą Ludową o normalizacji stosunków. Dla Gomułki, który przywiązywał ogromną wagę do stosunków polsko-niemieckich, uznanie przez RFN granicy na Odrze i Nysie Łużyckiej było jednym z najważniejszym momentów w całej jego politycznej 42 POSZUKIWANIA karierze. Gomułka przypuszczał, że jest to właściwy moment, by przeprowadzić ową "operację cenową" - jak oficjalnie nazywano podwyżkę cen. Polska miała wkroczyć 1 stycznia 1971 r. w okres kolejnej pięciolatki już z nowymi cenami. Jednocześnie od kilku miesięcy w Ministerstwie Obrony Narodowej i w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych trwały przygotowania "osłonowe" do tej akcji. W milicji i wojsku wstrzymano urlopy, skoncentrowano funkcjonariuszy w komisariatach, wprowadzono całodobowe dyżury. Chodziło o to, żeby nie dać się zaskoczyć ewentualnym protestom. Bardziej się ich jednak wówczas obawiano, niż naprawdę spodziewano. 13 grudnia ludzie w sklepach oglądali nowe wyższe ceny, krytykowali, krzywili się. Nazajutrz we wczesnych godzinach rannych wybuchł strajk w Stoczni Gdańskiej im. Lenina. W zasadzie nikt nie podjął poważnych rozmów z protestującymi robotnikami. Dyrekcja zakładu nie była władna cofnąć podwyżki cen. Nie była również w stanie zagwarantować stoczniowcom podwyżki płac. W tej sytuacji robotnicy domagali się przybycia do stoczni przedstawicieli Komitetu Wojewódzkiego PZPR. Ponieważ żądanie to nie zostało spełnione, postanowili pochodem skierować się w stronę gmachu KW, od którego bramę numer 2 Stoczni Gdańskiej dzieliła odległość kilkuset metrów. Krótko po jedenastej liczący ponad tysiąc osób pochód wyruszył w stronę KW; po drodze przyłączały się przygodne osoby, w tym wielu młodych ludzi. W tłum od razu także skierowano pięćdziesięcioosobową grupę tajnych funkcjonariuszy, którzy mieli prowadzić "działalność dezintegracyjną": robili zdjęcia, mieli poprowadzić pochód w pożądanym przez władzę kierunku i odgrywać rolę szczególnie czynnych manifestantów, a zarazem rejestrować osoby istotnie najaktywniejsze. Pod gmachem KW robotników nikt nie przyjął. I sekretarz KW PZPR w Gdańsku Alojzy Karkoszka był w Warszawie, gdzie obradowało VI plenum Komitetu Centralnego. Ciekawe, że przez cały dzień obrad członków KC nie poinformowano oficjalnie o strajku i manifestacji ulicznej w Gdańsku ani o ulicznych starciach po południu. Oczywiście nie znaczy to, że członkowie KC o tym nie wiedzieli. W przerwie obiadowej, w kuluarach wymieniano plotki, informacje napływające z Gdańska. Ponieważ pod gmachem KW stoczniowcy nic nie wskórali, postanowili przejść pochodem przez Stocznię, zbierając pracowników innych zakładów, i udać się do Wrzeszcza, na teren Politechniki, aby namówić tam studentów do przyłączenia się do protestu, oraz do lokalnej rozgłośni Polskiego Radia i nadać - jak mówili - "na kraj" informację o swoim proteście i żądaniach. Robotniczy pochód przemieszczał się ulicami Gdańska między jedenastą a szesnastą, nieniepokojony przez milicję i funkcjonariuszy ORMO, nie dokonując żadnych rabunków, zniszczeń, grabieży, podpaleń. Dopiero krótko przed szesnastą wracający pod budynek Komitetu Wojewódzkiego pochód został zaatakowany granatami łzawiącymi i petardami przez funkcjonariuszy milicji. Doszło do gwałtownych starć ulicznych, które skończyły się w późnych godzinach wieczornych. Tego dnia "siły porządkowe" nie używały jeszcze broni palnej w każdym razie nie było ofiar śmiertelnych ani osób z ranami postrzałowymi. Tłum bezskutecznie próbował podpalić gmach Komitetu Wojewódzkiego. Podpalono natomiast kilka milicyjnych pojazdów, byli także pierwsi ranni oraz zatrzymani przez milicję. Następnego dnia, we wtorek 15 grudnia, nastąpiła eskalacja konfliktu. Od rana POSZUKIWANIA stoczniowcy pochodem skierowali się pod gmach Komendy Wojewódzkiej MO, gdzie - jak sądzili - znajdować się mieli ich koledzy zatrzymani poprzedniego dnia. Pod budynkiem komendy oddano pierwsze strzały i tam też padły pierwsze zabite osoby. Walka przybrała dużo bardziej gwałtowny i krwawy charakter niż w poniedziałek. Tym razem demonstrantom udało się podpalić budynek KW PZPR. Nie dopuszczono nawet straży pożarnej do gaszenia pożaru, co spowodowało, że gmach, przezwany wówczas przez gdańszczan Reichstagiem, do godzin wieczornych cały się wypalił. W wielu punktach miasta dochodziło do krwawych starć, byli zabici i ranni. Sprowadzono wojsko z ciężką bronią. O dziewiątej rano u Gomułki odbyła się narada, w której uczestniczyli między innymi premier Józef Cyrankiewicz, przewodniczący Rady Państwa marszałek Marian Spychalski i kilka innych osobistości, w tym ministrowie: obrony narodowej Wojciech Jaruzelski i spraw wewnętrznych Kazimierz Świtała. Zapadła decyzja o wprowadzeniu do miasta dużych sił wojskowych, o przeceniu samolotami wojskowymi słuchaczy szkół milicyjnych z głębi kraju. Konflikt nabierał nowej dynamiki. Tego samego dnia zastrajkowała także Stocznia im. Komuny Paryskiej w Gdyni. Tam wydarzenia przybrały odmienny charakter: nie było rabunków, gwałtów, podpaleń. Demonstranci udali się pochodem pod gmach Prezydium Miejskiej Rady Narodowej, gdzie jej przewodniczący, Jan Mariański, przyjął delegację, którą robotnicy wyłonili spośród siebie. Doszło tam do podpisania porozumienia pomiędzy strajkującymi robotnikami a Mariańskim. Główny Komitet Strajkowy miasta Gdyni został przez niego uznany i otrzymał prawo działania w Morskim Domu Kultury, gdzie się po południu ulokował. Pisano tam ulotki, plakaty, komunikaty. Późnym 43 wieczorem do tegoż Domu Marynarza wkroczyli umundurowani funkcjonariusze milicji. Brutalnie pobili członków Komitetu Strajkowego, aresztowali ich i wywieźli do więzień. Następnego dnia, czyli w środę 16 grudnia, w Gdyni nadal panował spokój. Strajk miał charakter okupacyjny i prowadzony był na terenie Stoczni im. Komuny Paryskiej oraz w innych zakładach przemysłowych. Tymczasem w Gdańsku 15 grudnia - jak już wspomniałem - doszło do gwałtownych walk ulicznych. Próbowano wznosić barykady, rzucano butelkami z benzyną, wojsko zaś miało amunicję i używało broni palnej. Zginęło kilka osób, około pięciuset zostało zatrzymanych. Następnego dnia protestujący postanowili znów wyjść ze Stoczni im. Lenina, ale w nocy została ona obstawiona przez milicję i wojsko. Kiedy więc robotnicy spróbowali ponownie pochodem wyjść w stronę KW, padły strzały. Dwóch stoczniowców zostało zabitych przy bramie numer 2 - tam, gdzie dzisiaj wznosi się pomnik, jedenastu zostało rannych. Proklamowano strajk. W stoczni powstał Komitet Strajkowy, w którego skład wchodził między innymi późniejszy przywódca "Solidarności" Lech Wałęsa. W tym momencie w Gdańsku w praktyce kończą się krwawe zajścia - więcej już tutaj nie strzelano. Można było nawet sądzić, że strajk powoli wygasa. Jednak fala buntu w drugiej połowie tygodnia przeniosła się do innych miast. Do tej pory strajkowano w Gdańsku, Gdyni, Elblągu i Słupsku. W następnych dniach rozpoczęły się strajki, a nawet uliczne demonstracje w głębi kraju, na przykład w Krakowie czy Wałbrzychu. Do największej tragedii doszło jednak 17 grudnia w Gdyni. Dość często wszystko to, co się wydarzyło w Grudniu, określane bywa mianem masakry. Myślę, że w przypadku Gdańska, z wyjątkiem może ranka 16 grudnia, i Szczecina, z wyjątkiem poranka 18 44 POSZUKIWANIA grudnia, lepiej jest mówić o gwałtownych walkach ulicznych. Do prawdziwej masakry natomiast doszło właśnie w Gdyni. Tam wcześniej nie spłonął żaden budynek, nic nie zniszczono, ani nie zdemolowano. Jednak to właśnie w Gdyni było najwięcej zabitych. Według oficjalnych danych, w ciągu jednego dnia 17 grudnia - zastrzelono tam na ulicach 18 osób. Wieczorem poprzedniego dnia wicepremier i zarazem członek Biura Politycznego Stanisław Kociołek przemawiając w lokalnej telewizji wezwał ludzi, aby rankiem stawili się w pracy. W odpowiedzi na ten apel tysiące ludzi wyruszyło do pracy. Na stację kolejową Gdynia Stocznia, na której wysiadali w drodze do pracy nie tylko w stoczni, ale i w porcie, przybywały kolejne pociągi pełne ludzi. Droga do portu i Stoczni im. Komuny Paryskiej była zablokowana przez wojsko i milicję. W porannej szarówce, około szóstej rano, ludzie idący do pracy zostali ostrzelani przez wojsko i milicję. Rozgorzały gwałtowne walki, po mieście krążyły samochody, z których wyrzucano granaty łzawiące i petardy, rzucano je również z krążących nad miastem śmigłowców. Według niektórych przekazów, strzelano z nich także do manifestantów. W mieście uformowało się kilka pochodów - prawdopodobnie trzy lub może nawet cztery - na których czele na drzwiach niesiono zabitych młodych ludzi. Ich symbolem stał się Janek Wiśniewski postać, która miała kilka pierwowzorów w prawdziwych ofiarach Grudnia ‘70. Autor ballady wybrał najpopularniejsze imię i jedno z najpopularniejszych polskich nazwisk, kreując coś na kształt Nieznanego Żołnierza. Janek Wiśniewski, którego imię nosi dziś w Gdyni jedna z ulic, jest postacią symboliczną. Stał się bodaj najsławniejszym symbolem Grudnia, przynajmniej w odniesieniu do Gdyni. Walki uliczne w tym mieście trwały tylko jeden dzień, ale były szczególnie krwawe. Miasto zostało okrutnie spacyfikowane. W tym samym gmachu, w którym dwa dni wcześniej Jan Mariański podpisywał ze strajkującymi porozumienie, milicja urządziła prawdziwą katownię, gdzie z niezwykłą brutalnością katowano zatrzymanych ludzi. Tego samego dnia, 17 grudnia, bunt społeczny rozszerzył się na Pomorze Zachodnie. Do najgwałtowniejszych walk doszło w Szczecinie, gdzie spłonął Komitet Wojewódzki PZPR, podpalono Komendę Wojewódzką Milicji Obywatelskiej i usiłowano podpalenić prokuraturę. W wielu miejscach toczyły się gwałtowne walki uliczne. W mieście proklamowano strajk. 18 grudnia rano pochód wychodzący ze Stoczni im. Adolfa Warskiego został ostrzelany przez wojsko. Dwie osoby zostały zabite, kilka innych odniosło rany postrzałowe. W stoczni, która stała się głównym ośrodkiem protestu, uformował się Ogólnomiejski Komitet Strajkowy, który w szczytowym okresie strajku, czyli 19-20 grudnia, skupiał blisko 120 zakładów aglomeracji szczecińskiej. 19 grudnia rano przestała kursować komunikacja miejska. Po południu za zgodą Ogólnomiejskiego Komitetu Strajkowego tramwaje i autobusy wyjechały, obwieszone transparentami "Strajk trwa", "Popieramy stoczniowców" itd. Przedstawiciele władz miejskich i wojewódzkich podjęli rozmowy z przedstawicielami OKS. Pierwszym postulatem była możliwość tworzenia niezależnych związków zawodowych. Tym razem, inaczej niż dziesięć lat później, stoczniowcy od tego postulatu odstąpili, dali się wymanewrować przedstawicielom lokalnych władz. Istotną rolę odegrała w tym wypadku informacja, którą przekazano Ogólnomiejskiemu Komitetowi Strajkowemu w czasie negocjacji w niedzielę 20 grudnia, że Władysław Gomułka ustąpi z funkcji I sekretarza KC PZPR, a za kilka godzin zastąpi go na tym stanowisku POSZUKIWANIA dotychczasowy I sekretarz Katowicach, Edward Gierek. KW w Po południu 20 grudnia rzeczywiście obradowało VII plenum Komitetu Centralnego. Był właściwie tylko jeden punkt programu - zmiana na stanowisku I sekretarza KC. Dążono do tego, by skończyć przed godziną 19.30, aby Gierek mógł wystąpić w Dzienniku Telewizyjnym ze skierowanym do społeczeństwa uspokajającym przemówieniem. Zmiana na stanowisku I sekretarza kończyła najbardziej gwałtowną, krwawą fazę kryzysu. Zginęło i zmarło z odniesionych ran co najmniej 45 osób, a ponad 1160 było rannych. Jednak zmiana na czele PZPR nie oznaczała końca kryzysu. Mało kto dziś pamięta, że strajk w Stoczni im. Warskiego zakończono ostatecznie dopiero przed południem 22 grudnia. Zresztą w styczniu robotnicy szczecińscy zastrajkowali ponownie. Wymusili przyjazd nowego kierownictwa partii z Edwardem Gierkiem na czele. Potem Gierek z Jaroszewiczem złożyli również wizytę w Gdańsku. Tam padły sławne słowa "Pomożecie?" I, wbrew temu co się utarło, wcale nie padła chóralna odpowiedź stoczniowców "Pomożemy!". To propaganda dopisała tę odpowiedź! Była ona potrzebna pogrudniowemu kierownictwu jako rodzaj legitymizacji. Tragedia na Wybrzeżu była jednym z najważniejszych i zarazem jednym z najbardziej ponurych wydarzeń w całej historii PRL. W wymiarze prawnym pozostaje nierozliczona do dziś. Natomiast pozostaje bardzo żywa w pamięci mieszkańców Trójmiasta, Elbląga i Szczecina. Na samym wybrzeżu władze PZPR rzuciły przeciw protestującym 550 czołgów i 700 transporterów. Do walki ruszyło 5000 milicjantów i 27000 żołnierzy, a całą akcję nadzorował osobiście wiceminister MON Grzegorz Korczyński. Dlaczego zdecydowano się na użycie tak 45 niewspółmiernych cywilom? środków przeciwko Trzeba do tego jeszcze dodać kilka tysięcy funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa, ORMO oraz Straży Więziennej i Straży Pożarnej, którzy byli wykorzystywani do pacyfikowania ulicznych demonstracji. Taki sposób działania władzy był praktycznie wpisany w tamten system. Po prostu nie było kanałów przepływu informacji, a poza tym u decydentów nie było świadomości konieczności podejmowania dialogu, konsultacji, prowadzenia rzeczywistych rozmów z ludźmi pracy. Przedstawiciele tamtej władzy nie potrafili rozmawiać z robotnikami, chociaż partia nazywała się jak wiadomo - "Robotnicza". W takiej sytuacji nie pozostawało praktycznie nic innego oprócz rozwiązywania głębokiego kryzysu politycznego i społecznego przy użyciu siły. Część działaczy partyjnych i państwowych, zamiast zastanawiać się, jak środkami politycznymi rozwiązać poważny kryzys, zachowywała się tak jak dowódcy wojskowi planujący działania bojowe. Domagali się, aby wprowadzać do akcji kolejne jednostki wojska, kierować przeciwko protestującym dodatkowe odwody milicji. Człowiek numer dwa w partii, Zenon Kliszko, zachowywał się chwilami tak jakby dowodził działaniami na froncie. Poza tym Gomułka przez niektórych współtowarzyszy był skutecznie wprowadzany w błąd. Sprawozdania fałszowano prawdopodobnie w MSW. Gdy 15 grudnia rano podejmował decyzję o użyciu wojska, miał na biurku informację, że poprzedniego dnia zginęło dwóch milicjantów, a około stu pięćdziesięciu zostało rannych. Tymczasem - jak już wspomniałem - 14 grudnia nie zginął żaden milicjant ani żaden z demonstrantów. Dwóch milicjantów zginęło w sumie, we 46 POSZUKIWANIA wszystkich starciach ulicznych, przez cały tydzień. Ktoś podsunął Gomułce taki dramatyczny, krwawy scenariusz: oto chuligani rabują sklepy, podpalają obiekty użyteczności publicznej, zabijają milicjantów, trzeba przeciwko nim wysłać wojsko i wyrazić zgodę na użycie broni palnej. Czy można powiedzieć, że ta tragiczna decyzja była wynikiem konfliktów wewnątrzpartyjnych? Czy próbowano sprowokować Gomułkę, aby odsunąć go od władzy? Nie da się udowodnić, że cały kryzys grudniowy został sprowokowany po to, żeby obalić Gomułkę. Nie ulega jednak wątpliwości, że kiedy doszło już do strajków, demonstracji, starć na ulicach część działaczy partyjnych i państwowych, oczywiście w jak największej tajemnicy, podjęła działania, które noszą wszelkie znamiona politycznego puczu. Wiemy dziś, że także w Moskwie już 16 grudnia po południu, a więc w przeddzień najbardziej krwawych starć w Gdyni i w Szczecinie, Leonid Breżniew pytał współtowarzyszy, kogo by widzieli na czele PZPR, gdyby zaszła potrzeba zmiany na stanowisku I sekretarza. Zastrzegał jednocześnie, że potrzeby takiej na razie nie widzi. I sam sobie odpowiadał przy milczącej aprobacie współtowarzyszy naszym kandydatem jest Edward Gierek. Miało to miejsce kilka dni przed objęciem przez Gierka funkcji I sekretarza KC i kilkanaście godzin przed najbardziej krwawymi zajściami w Gdyni i w Szczecinie. Gdy 29 grudnia na posiedzeniu Komisji Bezpieczeństwa i Porządku Publicznego, jeden z jej członków, Janusz Warchoł, zapytał, czy dokonana zostanie ocena zaistniałych w drugiej połowie grudnia wypadków, otrzymał odpowiedź przeczącą. Zdaniem przewodniczącego obrad, oceny takiej można by dokonać dopiero, gdy uczynią to instancje partyjne. Jak zatem wyglądała owa ocena? O czym mówiły raporty Jana Szydlaka i Władysława Kruczka i co się z nimi stało? Przez następne lata, aż do końca istnienia PRL, wszystkie komisje partyjne najpierw ta, którą kierował Jan Szydlak, potem ta Władysława Kruczka i wreszcie, w latach osiemdziesiątych komisja, na której czele stanął członek Biura Politycznego i sekretarz KC Hieronim Kubiak - miały wyjaśnić tyle, ile w danym momencie było można bez wystawiania na szwank autorytetu aktualnego kierownictwa partyjnego. Chodziło generalnie o to, żeby ludzi, którzy związali się z Gierkiem i wchodzili w skład "nowego kierownictwa", nie pociągać do odpowiedzialności za niefortunną podwyżkę cen i wszystkie późniejsze decyzje. Całą winę zrzucono więc na Gomułkę i tych jego najbliższych współpracowników, którzy zostali odwołani z zajmowanych stanowisk. Dlatego wszystkie te sprawozdania i raporty są kłamliwe. Nikt nawet tego nie weryfikuje. Podam jeden przykład: w poniedziałek 14 grudnia wiceminister spraw wewnętrznych Henryk Słabczyk leciał samolotem do Gdańska. Pół roku później zeznając przed komisją Kruczka wspominał, że prosił pilota, żeby zrobił kółko nad miastem. Mówił, że nigdy nie zapomni widoku płonącego budynku Komitetu Wojewódzkiego, porozbijanych tramwajów, tłumów na ulicy. Rzecz w tym, że 14 grudnia o 14.30, kiedy leciał nad Gdańskiem, nic się jeszcze nie paliło, więcej - nie wybito wtedy jeszcze ani jednej szyby. Nikt tego oczywiście nie zakwestionował. To, co opowiadał Słabczyk, zostało zaprotokołowane, by pokazać, że niepopularne decyzje władz były uzasadnione, że w sposób drastyczny reagowano wyłącznie na przejawy wandalizmu, niszczenia, podpalania, ataki na milicjantów i żołnierzy. W rzeczywistości kolejność zdarzeń była POSZUKIWANIA odwrotna. Jaka była reakcja zachodnich społeczeństw na wydarzenia w Polsce? W jaki sposób wiadomość o nich wydostała się poza granice? 15 grudnia do późnych godzin wieczornych nikt w głębi kraju ani tym bardziej za granicą nie wiedział o tym, co się dzieje na polskim Wybrzeżu. Przypadek sprawił, że wieczorem, z powodu złych warunków atmosferycznych, nasłuch Radia Wolna Europa nastawił odbiór nie na rozgłośnię Polskiego Radia z Wrocławia, ale na rozgłośnię gdańską. Nagle przez trzaski zaczęły się przebijać informacje o godzinie milicyjnej w Gdańsku, o aresztowaniach i starciach ulicznych. Jan Nowak Jeziorański, ówczesny dyrektor Sekcji Polskiej Radia Wolna Europa, wspominał później, że w ostatniej chwili, tuż przed północą, gdy Wolna Europa kończyła audycję w języku polskim, spikerowi podsunięto kartkę z informacją o protestach w Gdańsku. Wtedy właśnie, tuż przed północą 15 grudnia, wiadomość o tych wydarzeniach poszła w eter i dowiedział się o nich cały świat. Od następnego dnia informacje o wydarzeniach na Wybrzeżu zaczęły pojawiać się w prasie ogólnopolskiej. Jeden z uczestników tych wydarzeń powiedział: "tam, na Wybrzeżu, urodziła się pierwsza Solidarność, ludzie czuli, że to wspólny kraj i jeden naród". Na ile takie stwierdzenie jest uzasadnione? Jakie przesłanie niosły te wydarzenia dla robotników i całego społeczeństwa? Najwięcej mówimy o Gdańsku, choć tam relatywnie najmniej się wydarzyło. O miejscach, w których wydarzyło się więcej, nasza wiedza jest skromniejsza. Najmniej wiemy o Szczecinie, a tam przecież zdarzyło się najwięcej. Ten fakt dobrze oddają liczby. Wystarczy powiedzieć, że o ile straty ekonomiczne w 47 Gdańsku, Gdyni i Elblągu oszacowano na sto pięć milionów ówczesnych złotych, to w samym Szczecinie sięgnęły one trzystu milionów. Trudno o lepsze pokazanie skali. Ale jednak to nie skala walk i wysokość strat są w tym wypadku najważniejsze - ale powstanie w Szczecinie Ogólnomiejskiego Komitetu Strajkowego. Wyłącznie na jego polecenie funkcjonowały te zakłady, których praca była miastu niezbędna: gazociągi, wodociągi, elektrownia, elektrociepłownia, komunikacja miejska, służba zdrowia. W nocy z 19 na 20 grudnia do Stoczni im. Warskiego przyszli dziennikarze z roboczym wydrukiem "Kuriera Szczecińskiego" z datą 20 grudnia, pytając, czy mogą opublikować komunikat, który jest na pierwszej stronie. Był to jedyny taki przypadek w historii PRL. Komunikat był bardzo wyważony, zupełnie niespotykany w prasie peerelowskiej. Informowano w nim, że w stoczni panuje spokój, że robotnicy utrzymują porządek, że nie ma żadnych zniszczeń. Oficjalna propaganda trąbiła tymczasem o tym, że za protestami kryją się elementy chuligańskie, przestępcze. W procesie Grudnia '70 oskarżono 12 osób, między innymi generała Wojciecha Jaruzelskiego, Stanisława Kociołka, Kazimierza Świtałę. Pierwszym osobom zarzuty zostały postawione jeszcze w roku 1990. Dlaczego, mimo że upłynęło już ponad 35 lat, nie osądzono odpowiedzialnych za tamte wydarzenia? Uważam, że jest to proces w dużym stopniu polityczny. Nie widzę na ławie oskarżonych ani jednego funkcjonariusza MSW. Wojsko strzelało w grudniu 1970 roku w określonych miejscach, było kilka takich przypadków - zawsze w zwartych pododdziałach i na rozkaz. To jest dość dobrze udokumentowane. Natomiast funkcjonariusze, którzy podlegli MSW, strzelali w praktyce według własnego uznania. Przyjęto zasadę, że każdy funkcjonariusz decyzję o użyciu broni 48 POSZUKIWANIA palnej podejmuje samodzielnie, niejednokrotnie w stanie stresu i w skrajnym napięciu. W ciągu tych kilku dni starć wojsko wystrzeliło około 46 tysięcy pocisków. Nie wiemy natomiast, ile pocisków wystrzelili funkcjonariusze milicji, Służby Bezpieczeństwa i innych służb podległych MSW. Gdyby naprawdę chodziło o sprawiedliwość, przeprowadzenie procesu nie powinno przysparzać tyle kłopotów żyje wszak jeszcze kilku ówczesnych wysokich funkcjonariuszy resortu spraw wewnętrznych, łącznie z szefami wojewódzkich komend na Wybrzeżu. Nie mam pewności, czy żyją nadal, ale z pewnością żyli, gdy rozpoczynał się ten proces miedzy innymi minister spraw wewnętrznych Kazimierz Świtała oraz komendant główny Milicji Obywatelskiej gen. Tadeusz Pietrzak. Wojciech Jaruzelski był w tamtym okresie w establishmencie człowiekiem numer 20, może 25. To w stanie wojennym był członkiem numer 1 i ponosił pełną odpowiedzialność za wszystko, co się tu wydarzyło w grudniu 1981 roku. Ale jedenaście lat wcześniej Jaruzelski był zaledwie od dwóch i pół roku ministrem obrony narodowej, młodym generałem, nie zasiadał jeszcze w Biurze Politycznym. Dopiero miał zostać zastępcą członka Biura Politycznego. Aktualnie gen. Jaruzelski jest po prostu jedną z najważniejszych żyjących jeszcze osób, odpowiedzialnych za ówczesne decyzje i zamieszanych w tamte wydarzenia. Wydaje się, że na podobnej zasadzie znalazł się na ławie oskarżonych ówczesny wicepremier Stanisław Kociołek. Nie chcę przez to rzecz jasna powiedzieć, że nie ponosi on żadnej winy. Jednak ograniczanie się wyłącznie do wojskowych - Kociołek jest jedynym cywilem w tym gronie - i to tylko niektórych oraz liczne zabiegi towarzyszące temu procesowi - to wszystko sprawia, że patrzę na niego z pewną rezerwą i dość sceptycznie odnoszę się do myśli, iż zakończy się on prawomocnym wyrokiem. Rozmowa z prof. Jerzym Eislerem Prof. Jerzy Eisler - historyk, dyrektor Oddziału Instytutu Pamięci Narodowej w Warszawie, zajmuje się historią powojenną Polski, znawca najnowszych dziejów Francji, autor m.in. książek: Zarys dziejów politycznych Polski 1944-1989 (1992); Grudzień 1970. Geneza przebieg - konsekwencje (2000); Polski rok 1968 (2006). K. G. O ile nie jest to stwierdzone inaczej, wszystkie materiały na stronie są dostępne na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 3.0 Polska. Pewne prawa zastrzeżone na rzecz Muzeum Historii Polski. POSZUKIWANIA 49 50 POSZUKIWANIA RECENZJE Zanim Polska została Polską Nazwa naszego kraju wcale nie pochodzi od plemienia Polan i została nadana w… Rzymie, dynastia piastowska zawdzięcza sukces na scenie politycznej handlowi niewolników znad Wisły, a stolicą Polski za Mieszka i Chrobrego nie był ani Poznań, ani Gniezno, ani… żaden inny ośrodek. Historia i archeologia lubią uproszczenia, ostre cezury, dokładnie wytyczone granice. Coraz częściej unikają też szerszych ujęć syntetycznych na rzecz szczegółowych analiz. Prof. Przemysław Urbańczyk w swojej nowej książce „Zanim Polska została Polską” (Wydawnictwo Naukowe Uniwersytetu Mikołaja Kopernika) ponownie wsadza kij w mrowisko i próbuje naszkicować nieco odbiegający od powszechnie przyjętego obraz początków państwa polskiego. Jak zwykle naukowiec nie szczędzi krytyki żadnej ze stron – zarówno archeologom (zarzucając im „ograniczanie się do zabiegów antykwarycznych”), jak i historykom (niekończące się pogłębianie analiz źródłoznawczych). Wytyka też ciągły brak refleksji metodologicznej wielu badaczy i ich zdroworozsądkowe rozumowanie, którego nie są w stanie zmienić na rzecz koncepcji oraz teorii wyjaśniających. Publikacja ma być próbą zebrania danych z obu stron – archeologii i historii – i syntezą. Prof. Urbańczyk uważa, że „nie mamy jasnej wizji tego, co się stało w X w. na ziemiach położonych między Wisłą a Odrą”. Zastrzega też, że jego wizja nie jest jedyna i ostateczna – naukowiec zachęca do dyskusji. „Analizuję, szukam i dociekam, mając świadomość własnej niedoskonałości; prowokuję, stawiając znaki zapytania nawet w kwestiach już dawno uznanych za rozstrzygnięte. Jest to bowiem obowiązek badacza myślącego!” – przekonuje archeolog. Prof. Urbańczyk dyskutuje z kilkoma głównymi mitami. Pierwszy to obecność na ziemiach Polski ściśle określonych plemion przed zjednoczeniem dokonanym przez Mieszka I. Naukowiec zarzuca badaczom, że określenie „plemię” stosowane jest w tym kontekście w sposób bezrefleksyjny, a co za tym idzie nie mający wiele wspólnego z rzeczywistością. Zauważa, że archeolodzy nie są w stanie wyróżnić na podstawie zabytków jasnych granic domniemanych plemion – ze względu na unifikację Słowiańskiej kultury materialnej. We mgle poruszają się, jego zdaniem, także historycy. „+Plemiona+, obdarzone nazwami zaczerpniętymi z niezbyt jasnych źródeł lub wręcz wymyślonymi przez historyków i archeologów, pomogły mediewistom wypełnić przestrzeń społeczno-geograficzną wcześniejszego średniowiecza względnie stabilnymi organizacjami terytorialnymi” – pisze POSZUKIWANIA 51 prof. Urbańczyk. Naukowiec przedstawia inne modele interpretacyjne zaczerpnięte z nowoczesnej etnologii, które mogą zastąpić ugruntowaną na polskim gruncie wiarę w plemiona. Dla wielu czytelników zaskakujący może być też rozdział dotyczący problematyki finansowej pierwszych Piastów. Piastowie mieli wzbogacić się (i dzięki temu przejąć władze) na handlu niewolnikami. Pojmani Słowianie trafiali do krajów arabskich. Monety arabskie odkrywane na ziemiach Polski i arabskie źródła pisane mają, zdaniem naukowca, potwierdzać takie przypuszczenia. Ten „biznes” – w postaci handlu słowiańskimi niewolnikami, trwać miał do końca X wieku. Prof. Urbańczyk określa słowiańskich niewolników jako „jedyny chyba znaczący towar +eksportowy+” na ziemiach kształtującej się Polski. Co jakiś czas pojawia się i wraca dyskusja na temat pierwszej stolicy Polski. Autor przekonująco dowodzi, że próba jej wytypowania w przypadku państwa wczesnopiastowskiego jest po prostu bezprzedmiotowa, a rozumowanie wiodące do tego typu rozważań – ahistoryczne. Naukowiec opisuje, jak wyglądała sytuacja kształtujących się innych państw europejskich w tej kwestii – tam również często nie było w tym czasie jednej siedziby władcy, a ten nieustannie się przemieszczał. Stolicą był sam władca. Prof. Urbańczyk zgrabnie obala koronne dowody na stołeczność Gniezna czy Poznania. „Przesłanki historyczne są bowiem niepewne, świadectwa archeologiczne zaś nie mogą być w tej kwestii rozstrzygające” – uważa. Obalonych mitów jest więcej. Szkoda byłoby wszystkie wątki ujawnić. Czy autor ma we wszystkim rację? Zapewne nie, zresztą sam na kartach książki rewiduje swoje dawne ustalenia. Jednak tylko dyskusja przyczynia się do rozwoju nauki. Lektura najnowszej książki prof. Urbańczyka to interesująca zabawa intelektualna, którą polecam nie tylko archeologom i historykom, ale też pasjonatom historii. Autor uniknął skomplikowanej naukowej nowomowy, a mimo to książka ma wszelkie cechy rozprawy specjalistycznej – przypisy czy indeks. Rechotem (lekcji) historii jest jednak to, że główne i sztandarowe dane odnoszące do początków państwa polskiego przedstawiane w szkolnych podręcznikach jako pewnik, okazują się po lekturze książki trudne do obronienia. PAP - Nauka w Polsce, Szymon Zdziebłowski Źródło: www.naukawpolsce.pap.pl 52 POSZUKIWANIA PODRÓŻE Tajemnicze zakątki Gór Sowich Podczas moich podróży po świecie widziałam mnóstwo bardzo interesujących rzeczy, przeżyłam masę przygód, nierzadko ekstremalnych, smakowałam kuchni różnych kontynentów, poznałam obyczaje innych kultur i zaprzyjaźniłam się z tuzinami napotkanych ludzi (zwłaszcza w krajach arabskich), ale nigdzie śpiew ptaków nie był taki piękny jak u mnie za oknem, nigdzie niebo nie było tak gwieździste jak w naszych okolicach i nigdzie indziej nie chciałabym spędzić swojego życia. Dla mnie najpiękniejsze są Góry Sowie. Foto: Andrzej Pobiedziński; Freeimages.com Na każdym kroku widać ich piękno, niezależnie od pory roku i zawsze każdy znajdzie tutaj coś dla siebie; strome skałki, POSZUKIWANIA gdy jego pasją jest alpinizm czy łagodne stoki sprzyjające pieszym wędrówkom. Poznawałam je już od małego dziecka, początkowo jeżdżąc z rodzicami w każdej wolnej chwili na przełęcze: Walimską bądź Jugowską i wspinając się na sam szczyt, czyli Wielką Sowę, później chodząc na wycieczki szkolne, aż w końcu jeżdżąc po nich rowerem górskim. Takie rowerowe rajdy to najlepszy sposób poznania bliższej i dalszej okolicy, chociaż czasem zdarzało się nam, że zamiast wyjechać po stronie Pieszyc, gdzie mieszkamy, znajdowaliśmy się w zupełnie innym miejscu tuż, przy granicy z Czechami a do domu zamiast kilkunastu, pozostawało kilkadziesiąt kilometrów. Wówczas, zaciskając zęby z wysiłku, należało podjąć dalszy trud wspinania się na przełęcze, teraz już drogą aby kolejny raz nie pobłądzić. Nasze góry kryją w sobie bardzo wiele tajemnic, o których nie można wyczytać w oficjalnych przewodnikach turystycznych. Podczas pierwszego podjazdu rowerem na przełęcz walimską odkryłam dziwne zjawisko, o którym wcześniej opowiadał mi tata, ale ja znając jego wyobraźnię, i stałe skłonności do tego aby mnie w czymś nabrać a potem śmiać się z naiwności swojej córki, jakoś nie dawałam temu wiary. Tym razem było to na poważnie. Jest jeden odcinek drogi, bardziej stromy niż pozostałe, ale stosunkowo krótki, gdzie podjeżdża się pod górę bez wysiłku, tak jakby się zjeżdżało w dół – niezwykłe uczucie. Przed chwilą, pokonując łagodne wzniesienie trzeba się nieźle namęczyć, a na stromym podjeździe nogi wypoczywają. Nie może być przy tym mowy o złudzeniu, że jedzie się w dół, bo po dojechaniu do zakrętu, kiedy już droga prowadzi bezpośrednio do przełączy mamy pod nogami rozległą panoramę a zjawisko to 53 ustaje równie nagle jak się zaczęło. Na tym odcinku, przy samej drodze znajduje się zapomniany obecnie cmentarz, okolony wyrośniętymi drzewami, na którym spoczywają mieszkańcy nie istniejącej obecnie wioski tkackiej Potoczek. Wielu z nich cierpiących straszliwą nędzę w okresie Powstania Tkaczy w Pieszycach i Bielawie pomarło z głodu. Ich dusze, wrażliwe na ludzkie nieszczęście, od dawna pomagają strudzonym podróżnym pokonać strome wzniesienie jak najmniejszym nakładem sił. Ważne aby o tym wiedzieć i przejeżdżając obok cmentarza pochylić głowę nad ich nieudanym życiem lub uszanować je w inny sposób, taki jak doradza nam nasze sumienie lub przekonania religijne. Faktem jest, że ile razy przejeżdżam koło cmentarza i jako katoliczka zmówię „Wieczne Odpoczywanie” to słyszę, jak szum wiatru i śpiewy ptaków miksują się w przepiękną muzykę, w której wyraźnie słychać instrumenty klawiszowe, cudowne dzwonki i bardzo odległe chorały, które jednak wyraźnie dochodzą do mojego ucha. Nie wierzycie mi? Nie musicie na słowo, każdy sam może spróbować i wyjdzie mu to raczej na zdrowie. Bezsprzecznym jest to, że podjeżdża się tam bez wysiłku, no i sama raczej nie chciałabym się tam znaleźć, szczególnie wieczorową porą. Od nadmiaru łaskawości istot z zaświatów też można dostać zawału serca, przynajmniej w moim przypadku. Większości z tajemnic i zagadek naszych nie chciałabym raczej rozwiązywać. Na przykład nie chciałabym wnikać w zagadkę, kim był pan, którego widzieli przed laty nasi znajomi z Niemiec, kiedy zjeżdżali swoim samochodem z przełęczy walimskiej, podążając w stronę Pieszyc. 54 POSZUKIWANIA Było dosyć pochmurno i na drodze zacienionej potężnymi drzewami panował półmrok. Nie jechali zbyt szybko, nie byli zmęczeni, a więc delektowali się urokiem miejsca na który składały się wielkie skały wystające ze stoków pokrytych lasem i płynący dziko po kamieniach górski strumień, jakich to widoków nie uświadczy się w okolicach Berlina, gdzie zamieszkują. Przeżywali cały dzień, dzieląc się wrażeniami. W pewnym momencie, tuż po minięciu byłej wioski Potoczek, kierowca zahamował tak gwałtownie, że o mały włos nie wpadli do koryta spienionej wody znajdującego się kilka metrów poniżej drogi. Co zobaczyli? Zwierzę, których mnóstwo w górach? Wpadli w poślizg? Nie. Nagle, ze skały znajdującej się po lewej stronie drogi wyszedł mężczyzna. Niewysoki, ubrany jak gdyby w sukienkę ze szpiczastym kapturem na głowie. Spokojnie przechodził on na prawą stronę drogi, stąd gwałtowna reakcja kierowcy z którą łączył się oczywiście pisk opon. Dźwięk ten spowodował, że mężczyzna ten odwrócił twarz w stronę jadącego samochodu. I w tym momencie napisałam nieprawdę, bo powinnam napisać “odwrócił kaptur” . Pod nim nie było twarzy. Postać znalazła się poza drogą i zniknęła. Do naszego domu pozostało niecałe dziesięć minut jazdy a roztrzęsieni znajomi nie mogli ochłonąć z wrażenia do końca dnia, chociaż usilnie staraliśmy się ich uspokoić. Na drugi dzień pojechaliśmy na to miejsce, to znaczy pojechał mój tata ze znajomym, inni jakoś nie mieli na to ochoty. Okazało się, że jeszcze po wojnie stał tam budynek, który wybudowany był po obu stronach drogi i połączony górą. Przejeżdżało się więc pod nim jak w tunelu. Został wysadzony w powietrze, ponieważ niektóre pojazdy miały trudności aby zmieścić się w ciasnym przejeździe. Co się w nim znajdowało nikt już teraz, po kilkudziesięciu latach nie pamięta. Pozostał jedynie jego właściciel, który do tej pory strzeże pozostałości: nieco fundamentów i dwóch, trochę już zrujnowanych od strony drogi piwnic, częściowo wykutych w skale a częściowo wykonanych z kamienia. Wspomniałam już o Powstaniu Tkaczy Śląskich w tysiąc osiemset czterdziestym czwartym roku. Z tygodnia na tydzień, w miarę sprowadzania mechanicznych krosien przez właścicieli fabryk włókienniczych Zwanzigera, Dieriga i innych tracili oni jedyne źródło dochodu. Ich wyroby, tkane na prymitywnych krosnach nie mogły konkurować z tymi, które wykonywane były za pomocą maszyn. Narastał głód i desperacja. Przysłowiową iskrą powodującą wybuch powstania stała się pieśń anonimowego autora wzywająca do krwawej zemsty na fabrykantach. Znalazł się też przywódca powstania Jagar, były żołnierz , który służbę wojskową miał już za sobą. Powstańcy zdemolowali domy fabrykantów, zniszczyli maszyny tkackie a następnego dnia ruszyli w stronę Bielawy. Po tym wstępie obrazującym historyczne znaczenie miejsca przechodzę do właściwego tematu. Bowiem droga, którą szli prowadzi stokiem gór na dosyć znacznej wysokości. Nad nią rozciągał się wówczas i rozciąga też obecnie las, natomiast u podnóża rozpościera się cudowna panorama z widokiem na pobliskie Pieszyce, dalszy Dzierżoniów oraz Bielawę. Widoczna jest też , znajdująca się w odległości nie większej niż dwadzieścia kilometrów góra Ślęża z usytuowaną na niej wieżą widokową i masztem antenowym, na której niegdyś czarownice odprawiały swoje sabaty. Po dziś dzień pozostały ślady tych czasów w postaci kamiennych niedźwiedzi. To jednak jest opisane w przewodnikach. Wracamy do naszej leśnej drogi. Dojdziemy nią do ostoi zwierzyny ogrodzonej drucianą siatką, gdzie przy odrobinie szczęścia będziemy mogli zobaczyć stado muflonów, dzikich owiec górskich sprowadzonych tutaj ponad sto lat temu z Sycylii i otworzy się przed nami kolejna panorama z widokiem na piękny POSZUKIWANIA zalew bielawski. Tymi widokami nie zachwycali się tkacze, walczący o życie swoje i swoich dzieci. Ruszyli na fabryki, w dół wioski Bielawy. Fabrykanci powitali ich pieniędzmi i ocalili swoje mienie. Zaczęły się jednak niesnaski przy ich podziale, które przekształciły się w otwartą wojnę z przybyłymi dla stłumienia powstania z garnizonów Świdnicy i Srebrnej Góry jegrami. Padły strzały. Kilkudziesięciu robotników padło na bruk, jedenastu na nim zostało. Jadąc rowerem drogą leśną z Pieszyc do Bielawy usłyszeć można dzisiaj jeszcze odgłosy wystrzałów, głośne krzyki i jęki konających a także zbiorowy, szalony ryk tłumu, ruszającego z gołymi rękami na uzbrojonych żołnierzy, którzy nie wytrzymali tego ataku i uciekli poza obręb wioski. Dolny Śląsk cały poznaczony jest ogromnymi krzyżami pokutnymi z okresu średniowiecza, które znajdują się przy drogach w miejscu popełnienia zbrodni, bądź też poprzywożono je w rejon kościołów stawiając w pobliżu lub nawet wmurowywano w kamienne ogrodzenie. Śladami tych krzyży można dojść do miejsca, gdzie swój żywot kończyli zbrodniarze, nie mający pieniędzy na wykupienie się od śmierci. W miejscowości Mościsko znajdującej się na drodze Dzierżoniów Świdnica, na wzgórzu znajdują się resztki murowanej szubienicy. Pierwotnie była ona tak skonstruowana, aby idący, lub jadący drogą dokładnie widzieli ciało wisielca i nie mogli jej ominąć zbyt prędko zmęczeni wspinaniem się na wzniesienie. Ich uwagę przyciągała zapewne kamienna, ażurowa konstrukcja nad którą krążyły z głośnym krakaniem padlinożerne ptaki, delektujące się ciałem zmarłego. Dzisiaj jej resztki zarośnięte są młodymi drzewami, które długo zastanawiały się czy wyrosnąć na tym złowieszczym, skalistym gruncie. W końcu natura zwyciężyła złe moce. Trudno odnaleźć to miejsce znajdujące się przy samej drodze. Jedynie czasami, gdy jadę nocą do Świdnicy widzę na tle ciemnego 55 nieba krążące nad resztkami budowli stada czarnych ptaków. Krążą w milczeniu, bez tak charakterystycznego dla nich krakania. Na wszelki wypadek dodaję gazu i co prędzej mijam to miejsce. To tyle dla amatorów wrażeń. Ci, którzy ich nie lubią mogą podziwiać piękno Dolnego Śląska opisane w przewodnikach turystycznych. Rzadko można spotkać Foto: Chris Chidsey; Freeimages.com 56 POSZUKIWANIA krainę równie piękną, zagospodarowaną a równocześnie miejscami naturalnie dziką jak u nas. Agnieszka Szymańska MOTORYZACJA Renault na salonie Retromobile: ponad 115 lat sportowej pasji Renault uczestniczy w tegorocznej edycji salonu Rétromobile, który rozpoczął się 3 lutego br. i potrwa do 7 lutego w centrum wystawowym Porte de Versailles w Paryżu. Salon Rétromobile, spotkanie pasjonatów starych samochodów, jest również okazją do podsumowania 115 lat sportowej pasji poprzez pokazanie publiczności wyjątkowych egzemplarzy z kolekcji Renault Classic. Na powierzchni 700 m2 zwiedzający odkryją wiele różnych modeli marki ilustrujących jej zaangażowanie w wyścigi samochodowe na przestrzeni lat. POSZUKIWANIA 57 Samochody eksponowane na stoisku Renault Classic 40 CV „Des Records” z 1926 r.: w latach dwudziestych każdy szanujący się producent samochodów uczestniczył w biciu rekordów, do czego zachęcały dodatkowo licznie budowane tory wyścigowe. Francuski tor Montlhéry, skonstruowany w 1924 r., stał się areną zaciekłej walki z czasem. W dążeniu do osiągnięcia jak najwyższej prędkości marka Renault nie pozostawała w tyle. Do uczestnictwa w zawodach wytypowano samochód stanowiący ukoronowanie oferowanej przez Renault gamy modeli – 40 CV – wyposażony w ogromny silnik o pojemności powyżej 9000 cm3! W 1926 r. Plessier i Gartfield, inżynierowie odpowiedzialni za całą operację, skonstruowali mocno opływowy jednoosobowy egzemplarz 40 CV, w którym chłodnicę umieszczono za silnikiem. Rekordowe osiągi tego samochodu to średnia prędkość 190,013 km/h na dystansie 50 mil oraz próba 24-godzinna zakończona średnią prędkością 173,649 km/h. 58 POSZUKIWANIA Samochód prezentowany na salonie jest dokładną repliką bijącego rekordy modelu wykonaną w latach 70. Tekst i foto: Renault POSZUKIWANIA 59 KULINARIA Zioła w kuchni – poleca szef kuchni Zamku Topacz Zamek Topacz położony jest zaledwie 20 minut od centrum Wrocławia i międzynarodowego lotniska Copernicus, 2 km od autostrady A4 i obwodnicy miasta, w miejscowości Ślęza. Świeże i aromatyczne zioła to doskonały dodatek do potraw, ceniony przede wszystkim za swoje właściwości aromatyczne. Znakomicie wzbogaca smak przygotowanych posiłków, a także podnosi ich walory zdrowotne. Zioła doskonale wspomagają bowiem trawienie, pomagają dbać o smukłą sylwetkę, a także znane są ze swoich właściwości redukujących stres. Jakie zioła warto wykorzystywać w swojej kuchni, jakie mają one właściwości oraz z jakimi potrawami najlepiej się komponują, zdradza szef kuchni Zamku Topacz. Herbal trend to kierunek, który możemy obserwować w co najmniej kilku dziedzinach życia, chociażby w kosmetologii. Z kolei wykorzystywanie ziół w kuchni, choć znane nam od bardzo dawna, ostatnio staje się jeszcze bardziej popularne. Zioła to bowiem naturalny dodatek, który nie zawiera wzmacniaczy smaku i sztucznych aromatów, mających negatywny wpływ na nasz organizm. Dzięki świeżym ziołom potrawy nabierają wyjątkowego aromatu, są zdrowsze i smaczniejsze. Rafał Borys, szef kuchni Zamku Topacz, zdradza, które zioła dominują w jego kuchni oraz dlaczego warto je wykorzystywać. 60 POSZUKIWANIA Szczawik zajęczy Podobny do koniczyny szczawik ma cienkie i delikatne listki. Choć nie ma intensywnego zapachu, to jego smak jest bardzo charakterystyczny i niepowtarzalny. Ceniony jest zarówno za właściwości, które czynią go rośliną niesamowicie przydatną w kuchni, jak i z powodu swoich cech leczniczych. Pobudza bowiem trawienie i wydzielanie śliny, a zjedzenie kilku świeżych listków likwiduje zgagę i oczyszcza wątrobę. Kwaskowaty, podobny do limonki, lekko korzenny, ale nie gorzki szczawik jest doskonałym dodatkiem do sałatek, zup, a także ryb. Tymianek Tymianek to bez wątpienia niezastąpiona przyprawa. Stosowany jest w kuchni francuskiej, hiszpańskiej, włoskiej, greckiej, a także w krajach bałkańskich. Swoich zwolenników ma również w naszym kraju. Tymianek ma ostry, ale przyjemny zapach, a potrawom nadaje wyrazistego smaku i aromatu. Doskonale komponuje się z różnego rodzaju mięsem, ale odnaleźć potrafi się także w towarzystwie deserów. Warto wiedzieć, że ma właściwości odświeżające oddech, a jego liście bogate są w witaminę K, A, C i E. Foto: Zsuzsa N.K.; Freeimages.com POSZUKIWANIA 61 Rozmaryn Charakterystyczny, lekko sosnowy, trochę słodszy od mięty, z lekką nutą imbiru – tak można opisać smak rozmarynu, który jest wspaniałym dodatkiem do wielu dań. Nie może go zabraknąć między innym u boku jagnięciny, wołowiny, cielęciny, a także dziczyzny. Świetnie dopełnia również smak warzyw, na przykład szpinaku, pomidorów, czy grochu. Bardzo dobrze komponuje się z szczypiorkiem, tymiankiem, czy pietruszką. Nie możemy równie zapominać o jego właściwościach zdrowotnych – pomaga w trawieniu pokarmów, działa przeciwbólowo oraz jest cudownym środkiem odżywczym szczególnie dla serca, mózgu i układu nerwowego. Foto: Mohamed Aly; Freeimages.com Szałwia To bardzo popularna w kuchni włoskiej przyprawa, którą charakteryzuje wyraźny, ostry smak. Świeże liście szałwii są doskonałym dodatkiem do mięs, między innymi gęsiny, kaczki, a także ryb. Można ją również podawać w towarzystwie sałatek i makaronów. Szałwia ma także wiele właściwości zdrowotnych, często nazywana jest wręcz naturalnym antybiotykiem. Wykorzystuje się ją m.in. w leczeniu anginy, zapalenia migdałków i błony śluzowej jamy ustnej, a także chorób przyzębia. 62 POSZUKIWANIA To tylko niektóre z licznych ziół wykorzystywanych w Zamku Topacz. Aby poznać walory smakowe zarówno tych wymienionych tutaj, jak i innych aromatycznych przypraw, warto wybrać się na pyszny obiad do Restauracji Spichlerz. Foto: Alan Luckow; Freeimages.com POSZUKIWANIA 63 64 POSZUKIWANIA HISTORIA Operacja „Walkiria” Führer, Adolf Hitler, nie żyje – tymi słowami rozpoczynał się telegram nadany popołudniem 20 lipca 1944 roku, tuż po zamachu płk. Clausa von Stauffenberga, przez pułkownika Mertza von Quirnheima do regionalnych dowódców wojskowych wtajemniczonych w spisek. Równolegle Hitler miał się całkiem dobrze i przyjmował w Wilczym Szańcu Mussoliniego… Podjęta 20 lipca próba zgładzenia Hitlera ma długą historię. Początki zamachu stanu mającego na celu usunięcie Führera sięgają kryzysu sudeckiego w 1938 roku, kiedy możliwość wojny III Rzeszy z mocarstwami zachodnimi skłoniła wiele wysoko postawionych osób w Wehrmachcie, Abwehrze i służbie dyplomatycznej do spiskowania. Gotowość Chamberlaina do dogadania się z Hitlerem w Monachium ostudziła jednak zapał spiskowców. Ożywienie knowań tej samej grupy nastąpiło latem 1939 roku w obliczu realnej groźby wojny. Jednak słaba inicjatywa opozycji w połączeniu z wewnętrznymi sporami i lojalnością dowódców wojskowych, bez których nie ma mowy o jakimkolwiek przewrocie, sprawiły, że ostatecznie do niczego nie doszło. Spisek W marcu 1942 roku w Berlinie spotkali się: gen. Ludwig Beck (były szef Sztabu Generalnego), Carl Friedrich Goerdeler (były nadburmistrz Lipska), Johannes Popitz (były minister finansów) i Ulrich von Hassell (były ambasador we Włoszech). Wprawdzie nie podjęli oni żadnych konkretnych kroków, ale ustalili, że to wokół Becka skupi się powstająca opozycja. Rozpoczęły się spotkania i nawiązywanie kontaktów m.in. z płk. POSZUKIWANIA Gen. Ludwig Beck, były szef Sztabu Generalnego (fot. ze zbiorów Bundesarchiv, Bild 146-1980-03304, opublikowano na licencji Creative Commons Attribution-Share Alike 3.0 Germany). Hansem Osterem (szefem kontrwywiadu w Abwehrze) oraz gen. Friedrichem Olbrichtem (szefem biura uzupełnień w Naczelnym Dowództwie Wehrmachtu). Pogłębiający się kryzys stalingradzki sprawił, że „siła napędowa kręgu puczystów”, gen. Henning von Tresckow, nalegał na przeprowadzenie zamachu na Hitlera. Wszystkie podejmowane próby nie doprowadziły jednak do zgładzenia Führera. Jesienią 1943 roku ppłk. Claus von Stauffenberg dyskutował z Tresckowem o najskuteczniejszych możliwościach zgładzenia Hitlera i związanym z tym przeprowadzeniem przewrotu. Z pomocą organizacji przewrotu przyszedł plan o kryptonimie „Walkiria”, przygotowany przez Olbrichta i zaaprobowany przez Hitlera, dotyczący mobilizacji Armii Rezerwowej w granicach Niemiec jeśli doszłoby do zaburzeń wewnętrznych. Przerobiony na nowo plan skierował teraz swoje ostrze przeciw reżimowi. Zawierał on jednak dwa 65 kluczowe punkty. Pierwszy dotyczył Armii Rezerwowej, albowiem rozkazy musiały być wydane przez jej dowódcę, gen Friedricha Fromma, który nie zajął jednoznacznego stanowiska. Drugi wiązał się z znalezieniem osoby mającej bezpośredni dostęp do Hitlera i chcącej przeprowadzić zamach. Zamach W końcu czerwca 1944 roku nastąpił przewidywany od kilku tygodni fakt: awansowany na pułkownika Claus von Stauffenberg został mianowany szefem sztabu Fromma, a to dało mu bezpośredni dostęp do Hitlera i możliwość osobistego przeprowadzenia zamachu. Pojawił się przez to inny problem: Stauffenberg był potrzebny jednocześnie w Berlinie, aby przeprowadzić przewrót z kwatery głównej Armii Rezerwowej. Pułkownik podjął kilka nieudanych prób przed 20 lipca: 6 lipca w Berghofie miał ze sobą materiały wybuchowe, ale nie nadarzyła się dobra okazja do ich wykorzystania. Kilka dni później plan pokrzyżowała nieobecność Himmlera oraz Göringa, których spiskowcy chcieli zgładzić wraz z Hitlerem. Z kolei 15 lipca konieczność przemawiania podczas odprawy oraz dalsza absencja wspomnianych dygnitarzy po raz trzeci udaremniła zamach, dodatkowo w Berlinie generał Olbricht przypadkowo rozpoczął operację „Walkiria” – z trudem udało się spiskowcom wytłumaczyć podjęte działania jako zwykłe ćwiczenia. 66 POSZUKIWANIA 15 lipca 1944 r., „Wilczy Szaniec”. Płk. Claus von Stauffenberg stoi pierwszy od lewej (fot. ze zbiorów Bundesarchiv, Bild 146-1984-079-02, opublikowano na licencji Creative Commons Attribution-Share Alike 3.0 Germany). Był kwadrans po dziesiątej rano 20 lipca, kiedy lecący z Berlina samolot ze Stauffenbergiem i innymi spiskowcami na pokładzie wylądował na lotnisku w Kętrzynie (Rastenburg). Przyszłego zamachowca zawieziono do „Wilczego Szańca” – kwatery głównej Führera podzielonej na kilka stref zamkniętych. W pierwszej strefie znajdowały się najważniejsze obiekty: m.in. adiutantura Wehrmachtu oraz bunkier Hitlera, natomiast w strefie drugiej głównie kwatery poszczególnych rodzajów wojsk oraz dom wypoczynkowy. Szczególnie chroniony był obszar, na którym znajdowały się bunkry dla gości i barak przeznaczony do odbywania narad. Także 20 lipca narada sytuacyjna miała odbyć się w tym drewnianym baraku. Około godziny 11:00 w budynku Sztabu Dowodzenia Wehrmachtu na obszarze pierwszej strefy zamkniętej odbyło się zebranie, na którym obecny był Stauffenberg. Następnie obrady przeniosły się do baraku feldmarszałka Keitla, by tutaj dokładnie omówić pytania, które zadać może Hitler podczas głównej narady. Pierwotnie odprawa prowadzona przez Führera miała odbyć się o godzinie 13:00, lecz przez przyjazd Mussoliniego została zaplanowana na 12:30. Gdy u Keitla trwało spotkanie, do „Wilczego Szańca” powrócił adiutant Stauffenberga por. Werner von Haeften. W tym momencie uwagę sierżanta Vogla ze sztabu feldmarszałka zwróciła owinięta płótnem paczka – von Haeften wyjaśnił mu, że pułkownik Stauffenberg będzie jej potrzebował podczas swego referatu u Führera. Po zakończeniu spotkania z szefem Naczelnego Dowództwa Wehrmachtu Stauffenberg miał zaledwie kilka minut na uzbrojenie bomby. Zapytał adiutanta Keitla gdzie mógłby się odświeżyć i zmienić koszulę przed wzięciem udziału w naradzie sytuacyjnej. Gdy zaczerpnął informacji, wraz z Haeftenem, który niósł aktówkę z bombą, udali się do małego pomieszczenia. Tutaj natychmiast zabrali się do ustawiania zapalników czasowych w dwóch ładunkach. Stauffenberg ustawił pierwszy ładunek, mający wybuchnąć maksymalnie po 30 minutach, lecz przez wysoką temperaturę bardziej prawdopodobny był kwadrans. Zanim udało im się uzbroić drugi ładunek zadzwonił gen. Erich POSZUKIWANIA Fellgiebel (szef łączności, który miał odciąć łączność w kwaterze głównej Führera po dokonanym zamachu), prosząc o rozmowę ze Stauffenbergiem. Po zamachowca posłano sierżanta Vogla, który zastał go wraz z adiunktem nad jakimś przedmiotem. Na wiadomość o telefonie pułkownik odparł niecierpliwie, że już idzie. Przez ten incydent Stauffenberg zabrał ze sobą tylko jeden uzbrojony ładunek (drugi wziął von Haeften). Był to, jak się później okaże, zasadniczy błąd, albowiem nawet bez ustawionego zapalnika druga bomba zostałaby zdetonowana przez eksplozję pierwszej i efekt wybuchu byłby dwa razy większy, co prawdopodobnie zabiłoby wszystkich przebywających w baraku. Obrady już trwały, gdy wpuszczono Stauffenberga. Aktualnie słuchano raportu gen. bryg. Adolfa Heusingera o pogarszającej się sytuacji na froncie wschodnim. Hitler obejrzał się i podał nowemu gościowi dłoń, a następnie powrócił do dalszego wysłuchiwania referenta. Stauffenbergowi zależało przede wszystkim na zajęciu miejsca jak najbliżej Hitlera, co mógł łatwo umotywować swoim kalectwem oraz potrzebą posiadania papierów pod ręką przy referowaniu raportu o stworzeniu kilku nowych dywizji z Armii Rezerwowej, które zostałyby włączone do pomocy w powstrzymaniu radzieckiego natarcia na Polskę i Prusy Wschodnie. 67 Sytuacja w chwili wybuchu bomby podłożonej przez Stauffenberga (aut. Artur Andrzej, domena publiczna). Miejsce znalazło się za generałem Heusingerem, który w ten sposób znalazł się między nim a Hitlerem. Teczka z bombą umieszczona została pod stołem, po zewnętrznej stronie prawej nogi. Po chwili Stauffenberg poprosił o zgodę na opuszczenie pomieszczenia, aby mógł wykonać jeszcze jeden telefon. Nie było to dla zgromadzonych podejrzanym zachowaniem, albowiem za rzecz normalną uchodziło wchodzenie i wychodzenie w czasie narad. Równolegle Haeften starał się załatwić samochód, który miał obu zawieźć na pobliskie lotnisko. Dla sprawienia wrażenia o szybkości powrotu Stauffenberg zostawił na miejscu narady pas oraz czapkę i opuszczając barak udał się w kierunku adiutantury Wehrmachtu, gdzie spotkał się z Haeftenem, Fellgieblem oraz oficerem łączności Sanderem. Tutaj oczekiwali na zorganizowany pojazd, kiedy nagle usłyszeli eksplozję (około 12:45). Sander nie był zaskoczony – w końcu cały Wilczy Szaniec otoczony był pasem min, na które wchodziły co jakiś czas zwierzęta, 68 POSZUKIWANIA detonując je. W pierwszych sekundach inni także nie byli zaskoczeni. Jak opisywał to wydarzenie Alfons Schultz, ówczesny telefonista: Gdy przygotowywaliśmy się do obiadu, nastąpił nagle jakiś wybuch. To zresztą nie było nic szczególnego, gdyż w obrębie Kwatery Głównej był zaminowany pas ziemi i zdarzało się, że weszła tam jakaś sarna i wszystko wylatywało w powietrze. Poza tym pracowali tu ludzie z Organizacji Todta, którzy prowadzili wtedy jeszcze jakąś przebudowę bunkra Führera i oni tez używali ładunków wybuchowych, tak że słabsze eksplozje były na porządku dnia i nie stanowiły niczego szczególnego. Ale tym razem jakieś dwie, trzy minuty później przybiegł wachmistrz Adam, wołając: „Zamach na Führera! Führer Żyje!”. Dopiero potem zaczął się alarm. (cyt. za: Alfons Schultz [w:] Guido Knopp, Zabić Hitlera, Warszawa 2009, s. 186). Dopóki nie podniesiono alarmu, spiskowcom bez problemu udało się przekroczyć pierwszą bramę. Trudności pojawiły się, gdy na całym obszarze zaczął rozbrzmiewać alarm. Niemniej jednak telefon do oficera niewiedzącego jeszcze o dokonanym zamachu pozwolił opuścić im zewnętrzny obwód i z pośpiechem pojechać w kierunku lotniska. Po godzinie 13:00 lecieli już do Berlina z przekonaniem, że Hitler i wszyscy zebrani nie żyją. Pucz Hitler nie zginął – był jedynie lekko ranny. Ogłuszonego Führera opuszczającego zniszczony barak podtrzymywał jego adiutant i służący. Ciężkich obrażeń doznali ci, którzy stali obok masywnego cokołu (to za jego pośrednictwem siła wybuchu poszła w jedną stronę). Hitlera w tym miejscu nie było: stał dalej, pochylony nad blatem stołu studiując mapę. Spośród dwudziestu czterech uczestników narady ciężko rannych zostało siedmiu, a czterech z nich (dwóch generałów, pułkownik i stenografista) zmarło później w wyniku odniesionych obrażeń. Gen. Friedrich Olbricht (fot. ze zbiorów Bundesarchiv, Bild 146-1981-072-61, opublikowano na licencji Creative Commons Attribution-Share Alike 3.0 Germany). Zniszczone przez wybuch bomby wnętrze baraku w „Wilczym Szańcu” (fot. ze zbiorów Bundesarchiv, Bild 146-1972-02510, opublikowano na licencji Creative Commons Attribution-Share Alike 3.0 Germany). POSZUKIWANIA Pułkownik i jego wspólnik wylądowali na lotnisku Rangsdorf pod Berlinem. Haeften zatelefonował z lotniska do kwatery głównej spisku na Bendlerstrasse (gdzie znajdowało się dowództwo Armii Rezerwowej) przekazując wiadomość o śmierci Hitlera. Po kilku godzinach zwłoki telefon pobudził w końcu spiskowców do działania – gen. Olbricht zamierzał wdrożyć plan „Walkiria”. Przewidywał on mobilizację Armii Rezerwowej i obsadzenie kluczowych stanowisk dowodzenia i cywilnych. Jednak plan musiał uprzednio podpisać dowódca armii – gen. Friedrich Fromm. Wiedział on o istnieniu spisku, lecz nigdy nie opowiedział się jednoznacznie po któreś ze 69 stron. Olbricht poinformował Fromma o dokonanym zamachu, ale ten mając w pamięci wydarzenia z 15 lipca kazał połączyć się z „Wilczym Szańcem” (kwatera główna była nieosiągalna tylko przez kilka minut). Z dowódcą armii rozmawiał sam Keitel, który wyraźnie poinformował go, iż Hitler żyje. W takiej sytuacji Fromm odmówił podpisania rozkazów rozpoczęcia „Walkiri”, ale w tym samym czasie szef sztabu Olbrichta, płk. Albrecht Mertz von Quirnheim, rozesłał już telegram do regionalnych dowódców z następującą treścią: Führer, Adolf Hitler, nie żyje. Fromma zastąpił na stanowisku generał Erich Hoepner, w początkowym okresie wojny jeden z głównych dowódców niemieckich wojsk pancernych, zwolniony przez Hitlera po klęsce ataku na Rosję. Na Bendlerstrasse zaczęli się zbierać spiskowcy, wśród nich m.in. gen. Beck. Przybyło także wzmocnienie złożone z młodych oficerów i osób cywilnych. Wśród przybyłych kilku należało do „Kręgu z Krzyżowej”, z którym opozycja wojskowa od kilku lat utrzymywała kontakty. Niemniej jednak wśród spiskowców zaczął panować coraz większy chaos. Największe błędy popełniono w dziedzinie łączności: nie podjęto żadnych kroków, aby zniszczyć aparaturę radiową w „Wilczym Szańcu”, a w samym Berlinie nie przejęto kontroli nad rozgłośniami radiowymi. Geniusz propagandy, Joseph Goebbels, wciąż pozostawał na wolności. Spiskowcy nie mieli opracowanego „planu B”, wszystko obracało się wokół jednej przesłanki: o pewnej śmierci Hitlera. Gdy śmierć wodza poddana została w wątpliwość, plan zaczął się kruszyć. Gen. Friedrich Fromm (fot. ze zbiorów Bundesarchiv, Bild 146-1969-168-07, opublikowano na licencji Creative Commons Attribution-Share Alike 3.0 Germany). Tymczasem w Wilczym Szańcu Hitler nie odwołał zaplanowanej na 14:30 wizyty Mussoliniego. Z gościem przywitał się lewą ręka, bo prawa została ranna w czasie eksplozji, po czym oprowadził Duce po zniszczonym drewnianym baraku. W Kwaterze Głównej Führera zorientowano się, że zamach nie zawęża się jedynie do osoby Hitlera i jest wstępem do planowanego od dawna przewrotu. Keitel natychmiast wykorzystał łączność do wydania rozporządzeń o ignorowaniu wiadomości z centrali spiskowców. Rozkazał wysyłać do wszystkich okręgów wiadomości, iż Hitler żyje. Klęska Po godzinie 18:00 Radio Rzeszy kilka razy wydało komunikat informujący o 70 POSZUKIWANIA dokonaniu zamachu na Führera, z którego wyszedł on cało. Dlaczego nie zajęli rozgłośni i głosili najniedorzeczniejsze kłamstwa? Nawet mojego telefonu nie wyłączyli. […] Co za dyletanci! – powiedział o spiskowcach Goebbels. Gwoździem do trumny zamachu stało się wysłanie majora Ernsta Remera aby obsadził dzielnicę rządową. Do godziny 18:30 udało mu się to – otoczono nawet goebbelsowskie Ministerstwo Propagandy. Jednak chwilę potem major odwołał blokadę po tym, jak za pośrednictwem Goebbelsa, który połączył się telefonicznie z „Wilczym Szańcem”, mógł usłyszeć w słuchawce znajomy głos Führera. Bunt się załamał. Na Bendelstrasse wybuchła niezgoda: wyżsi oficerowie nie przyjmowali już rozkazów od konspiratorów. Po godzinie 21:00 w budynku padły strzały, ranny w ramie został sam Stauffenberg. Fromm został „uwolniony” i teraz on z kolei aresztował POSZUKIWANIA spiskowców, a wśród nich Becka, Olbrichta, von Quirnheima, von Haeftena i Stauffenberga. Beck poprosił o pozostawienie mu swojej broni, aby sam na sobie mógł wykonać wyrok – nie zdołał się jednak zabić, ranią się ciężko. Fromm w imieniu Führera przeprowadził sąd wojenny skazując aresztowanych na karę śmierci. Kilkugodzinny następca Fromma, gen. Hoepner, został chwilowo oszczędzony. Stauffenberg usiłował całą winę wziąć na siebie tłumacząc, że wszystkie działania wykonywane były tylko z jego rozkazów. Bezskutecznie. Wczesnym rankiem 21 lipca 1944 roku na dziedzińcu budynku przy Bendlerstrasse zostali rozstrzelani Olbricht, Stauffenberg, von Quirnheim i chcący zasłonić sobą swojego dowódcę Haeften. Nastąpiła fala aresztowań, a 7 71 sierpnia rozpoczęły się procesy pokazowe przed Sądem Ludowym w Berlinie. Bibliografia: Kershaw Ian, Walkiria. Historia zamachu na Hitlera, Rebis, Poznań 2009. Knopp Guido, Zabić Hitlera, Świat Książki, Warszawa 2009. Schlabrendorff Fabian von, Offiziere gegen Hitler, Berlin 1984. Redakcja: Tomasz Leszkowicz Autor: Karolina Dudzic Wolna licencja – ten materiał został opublikowany na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa – Na tych samych warunkach 3.0 Polska. miejsce pierwotnej publikacji – Portal historyczny Histmag.org 72 POSZUKIWANIA POSZUKIWANIA 73 TESTY RICOH WG-M2 Wodo- i wstrząsoodporna kamera z ultra szerokokątnym obiektywem 204 Wodo- i wstrząsoodporna kamera z ultra szerokokątnym obiektywem 204 stopni Na przełomie marca i kwietnia w Europie w sprzedaży pojawi się nowa wersja zaawansowanej kamery RICOHWG-M2. Nowy model w porównaniu do WG-M1 zyskał jeszcze bardziej opływowe kształty, a w lekkiej i bardzo wytrzymałej obudowie znalazło się miejsce dla szerokiej gamy zaawansowanych funkcji. WG-M2 jest pierwszą kamerą Ricoh pozwalającą na nagrywanie filmów 4K. Wyposażono ją w ultra szerokokątny obiektyw (204 74 POSZUKIWANIA stopni), a szczelna obudowa zapewnia wodoodporność (na głębokości do 20 metrów), jest wytrzymała na upadek z wysokości do 2 metrów i umożliwia funkcjonowanie w temperaturze do -10 °C. Sugerowana przez producenta cena detaliczna WG-M2 wyniesie 299 Euro. Dla większego komfortu korzystania w WG- M2 wprowadzono szereg usprawnień: wygodną funkcję, która wibracją informuje użytkownika o rozpoczęciu i zakończeniu nagrywania; możliwość nagrywania w pionie niezależnie od pozycji w której ustawiona jest kamera; siedem trybów przetwarzania obrazu (Image Effect) oraz szeroką gamę funkcji do edycji filmów m.in. zapis pojedynczej klatki czy podział klipu. Do WG-M2 można też dokupić wiele dodatkowych akcesoriów ułatwiających korzystanie z kamery podczas uprawiania sportu. * Ta funkcja może okazać się niedostępna w przy pewnych ustawieniach i trybach nagrywania. Główne cechy WG-M2 pozwala na wybór spośród dwóch możliwości nagrywania – z wykorzystaniem pełnych 204 lub 151 stopni. W drugiej opcji użytkownik może skorzystać z minimalizującej drgania kamery funkcji Movie Shake Reduction**. Kamera umożliwia nagrywanie klipów wideo 4K (3840 x 2160 pikseli, w proporcjach 16:9) z prędkością 30 klatek na sekundę.*** WG-M2 pozwala również na rejestrację wysokiej rozdzielczości filmów przy zachowaniu niskiej kompresji (100Mbps)****. Dla nagrań w jakości Full HD użytkownik może skorzystać z prędkości 60 kl/s. Do jego dyspozycji są również: tryb filmu poklatkowego, który można przyśpieszyć 30, 60 lub 150 razy w stosunku do standardowej prędkości; tryb Endless Recording*****, który automatycznie tworzy pliki wideo łączące 5, 10 i 25 minutowe nagrania; tryb High-Speed Movie ******. Kamerę wyposażono również w port micro-HDMI (typ D). * Kąt widzenia może różnić się w zależności od wybranych ustawień nagrywania w tym wielkości obrazu. ** Kąt widzenia automatycznie zostaje zmniejszony gdy włączana jest funkcja Movie Shake Reduction. *** Maksymalny czas nagrywania wynosi 25 minut lub gdy wielkość pliku osiągnie 4GB. **** Dla osiągnięcia tego poziomu przepływowości kamera musi być ustawiona w trybie 4K i S-Fine, jednocześnie urządzenie musi korzystać z karty micro SDXC (UHS-1 Speed Class 3). ***** Maksymalna długość pojedynczego nagrania wideo może się różnić w zależności o wybranej wielkości obrazu. ****** Kąt widzenia w trybie szerokim. Nagranie jest utrwalone w jakości HD (120 kl/s) i odtworzone z prędkością 30 kl/s. Maksymalna długość nagrania wynosi 4 minuty. Wytrzymała obudowa POSZUKIWANIA 75 Najnowsza kamera Ricoh sprawdzi się nawet w bardzo trudnych( ekstremalnych) warunkach i nie wymaga stosowania specjalnej wodo- lub wstrząsoodpornej obudowy. Po zamontowaniu nasadki na obiektyw dedykowanej do fotografii pod wodą z WG-M2 można filmować nieprzerwanie przez 2 godziny na głębokości do 20 metrów (odpowiednik normy IPX8 lub JIS Class 8). Urządzenie jest również odporne na upadek z wysokości do 2 m*, kurz (odpowiednik normy IPX6 lub JIS Class 6) i temperatury do -10°C. * Mierzone według standardów testowych opracowanych przez RICOH IMAGING- (upadek z wysokości 2 metrów na drewnianą sklejkę o grubości 5 cm) – zgodnymi z Method 516.5Shock, MIL-Standard 810F. Nowe funkcje i większe możliwości Urządzenie wyposażono w wibracyjną funkcję powiadamiania o rozpoczęciu i zakończeniu nagrywania filmu oraz możliwość rejestracji wideo w trybie pionowym nawet gdy kamera jest ustawiona w pozycji horyzontalnej lub do góry nogami. Dużym ułatwieniem jest również szybki dostęp do funkcji edycji filmów. Siedem trybów przetwarzania obrazu – Image Effect Dzięki kilku trybom edycji obrazu Ricoh WG-M2 pozwala na tworzenie niepowtarzalnych i kreatywnych nagrań. Przed rozpoczęciem nagrywania użytkownik może wybrać jeden z nich: Jasny, Naturalny, Monochromatyczny, Cienowany lub Wysoki Kontrast. * Dostępne efekty mogą różnić się w zależności od wybranego trybu nagrywania. Optymalny balans bieli podczas nagrywania filmów i robienia zdjęć pod wodą WG-M2 pozwala na optymalne odwzorowanie kolorów oraz kontrastu podczas pracy pod wodą. Gdy użytkownik włączy tryb podwodny, kamera automatycznie przełącza się na odpowiedni tryb balansu bieli. Dzięki temu możliwe uzyskanie naturalnych ujęć bez przewagi zielonych i niebieskich odcieni. Bezprzewodowe sterowanie z poziomu smartfona lub tabletu Dzięki zainstalowaniu na smartfonie lub tablecie aplikacji Image Sync użytkownik może skorzystać z podglądu na żywo zdjęć i filmów (przy ustawieniach nagrywania Full HD (1920 x 1080 pikseli) lub HD (1280 x 720 pikseli, 30 kl/s) oraz z łatwością zarządzać na odległość niektórymi z funkcji kamery – zmienić ustawienie balansu bieli, poziomu ISO czy kompensację ekspozycji. Dzięki aplikacji użytkownik może również przesyłać bezprzewodowo zdjęcia i filmy. * Dodatkowa aplikacja pozwalająca odtwarzać filmy w formacie MOV na urządzeniach z system operacyjnym Android. Dodatkowe funkcje Wyświetlacz LCD o przekątnej 1,5” Możliwość robienia ultra szerokokątnych zdjęć o kącie widzenia 202 stopni Tryb zdjęć seryjnych do 8 kl/s 76 POSZUKIWANIA Zakres ISO od 200 do 6400 (in still-image shooting modes) Kompensacja ekspozycji na poziomie ±2EV Wybór metody pomiaru wielosegmentowy i punktowy Tryb redukcji szumów wiatru Kompatybilność z kartami micro SD, micro SDHC oraz micro SDXC Opcjonalne akcesoria O-CC163 Pokrowiec na aparat Wygodny pokrowiec zaprojektowany specjalnie dla modelu WG-M2 można z łatwością przymocować do paska lub plecaka O-CC1631 Etui ochronne Wygodne etui chroni kamerę przed zadrapaniami i poplamieniem POSZUKIWANIA 77 HISTORIA Wstąpienie Polski do NATO Polska po przełomie 1989 roku odzyskała po pięćdziesięciu latach faktyczną niepodległość. Jednak na terenie Rzeczypospolitej wciąż stacjonowały poważne siły radzieckie, z siedzibą dowództwa Północnej Grupy Wojsk w Legnicy. Polska cały czas była częścią Układu Warszawskiego i w związku z tym radzieccy wojskowi mieli pełen wgląd we wszelkie informacje dotyczące naszych sił. Początkowo ZSRR mocno się ociągał z wycofywaniem wojsk ze swoich krajów satelickich. Jednak zjednoczenie Niemiec w 1990 roku (RFN było członkiem NATO) oznaczało, że radzieckie wojska muszą się stamtąd wycofać - przez terytorium polskie. Tą okazję polscy politycy wykorzystali do nacisku na Sowietów - nie chcieli przepuszczać rosyjskich żołnierzy bez wynegocjonowania konkretnej daty wycofania Armii Czerwonej z Rzeczypospolitej. Ostatnie oddziały (już rosyjskie, gdyż ZSRR się rozpadł) wyjechały dopiero w 1993 roku. Już w następnym roku Polska przystąpiła do programu "Partnerstwo dla pokoju". W jego ramach nasi żołnierze w ramach sił IFOR brali udział w misji pokojowej NATO w Bośni. W czerwcu 1997 r. Polska została oficjalnie zaproszona do Sojuszu Północnoatlantyckiego, wraz z Czechami i Węgrami. W następnym roku kolejne rządy państw NATO ratyfikowały protokoły akcesyjne, określające dokładnie zasady, na których nowe państwa miały się stać członkami Sojuszu. Wreszcie 12 marca 1999 r. Bronisław Geremek, ówczesny minister spraw zagranicznych, przekazał na ręce sekretarz stanu USA Madeleine Albright akt przystąpienia Polski do Traktatu Północnoatlantyckiego. Od tej chwili Polska stała się formalnie i praktycznie krajem członkowskim NATO. Już w 12 dni po tym wydarzeniu Rzeczpospolita wzięła udział w pierwszej wojnie w ramach NATO - interwencji w Kosowie. O ile nie jest to stwierdzone inaczej, wszystkie materiały na stronie są dostępne na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 3.0 Polska. Pewne prawa zastrzeżone na rzecz Muzeum Historii Polski. Ilustracja: flaga NATO, Wikimedia Commons, domena publiczna. 78 POSZUKIWANIA ARCHEOLOGIA Grodziszcze – gród, który splądrowali Piastowie Ślady po walkach z wojskami Mieszka I lub Bolesława Chrobrego odkryli archeolodzy w czasie wykopalisk w obrębie grodziska w Grodziszczu (woj. lubuskie). To pierwsze od 50 lat tak szeroko zakrojone badania tej wczesnośredniowiecznej twierdzy położonej w sąsiedztwie Świebodzina, niedaleko autostrady A2, wiodącej z Berlina do Warszawy. „Obszar dzisiejszej ziemi lubuskiej w okresie funkcjonowania państwa Piastów, zwłaszcza pod koniec X i na początku XI wieku, był strefą buforową pomiędzy kolebką państwa polskiego a plemionami Słowian Połabskich i Cesarstwa Niemieckiego. Trudno jednoznacznie określić, kto w tym czasie zamieszkiwał gród” – wyjaśnia PAP dr Bartłomiej Gruszka z Instytutu Archeologii i Etnologii PAN w Poznaniu, który kieruje projektem naukowym. Według najnowszych koncepcji takie grody, jak w Grodziszczu, były siedzibami lokalnych przywódców, wodzów i były one konkurencyjne względem siebie. Być może nie tworzyły nawet jednej, większej struktury plemiennej, jak dotychczas przypuszczano. Badane przez naukowców grodzisko jest wyjątkowe. „Niezwykle rzadko zdarza się, aby na jednym miejscu przez okres co najmniej 200 lat funkcjonowały trzy grody, bo twierdzę rozbudowano co najmniej dwukrotnie” – opowiada dr Gruszka. Odkrywane przez archeologów zabytki, w tym drewniane elementy konstrukcyjne, zachowane są w doskonałym stanie, gdyż stanowisko położone jest na terenie podmokłym, co sprzyja naturalnej konserwacji. Dzięki temu już teraz naukowcy są w stanie zawęzić okres funkcjonowania poszczególnych faz grodu – pobrane do badań dendrochronologicznych próbki drewna pozwoliły precyzyjnie określić czas budowy kolejnych konstrukcji obronnych. Najstarszy, najmniejszy gródek wzniesiono zapewne w połowie lub pod koniec IX wieku. Pierwsza rozbudowa nastąpiła w 951 roku – wtedy poszerzono obszar grodu w kierunku zachodnim i wzmocniono konstrukcje wału poprzez jego licowanie od strony zewnętrznej płaszczem kamiennym. „Przebudowa oraz wzmocnienie walorów obronnych grodu miało niewątpliwie związek z zagrożeniem ze strony rosnącego w siłę w 2. połowie X wieku państwa piastowskiego. Jednocześnie mieszkańcy grodu pośredniczyli w dalekosiężnej wymianie handlowej pomiędzy wschodem a zachodem oraz między obszarami położonymi na północy (np. z Wolinem) a Śląskiem” – opowiada dr Gruszka. POSZUKIWANIA 79 Znaleziska związane z etapem rozkwitu twierdzy są imponujące – wśród nich m.in. odważniki kupieckie (do wag) czy fragmenty arabskich monet, a także elementy biżuterii i stroju i bogato zdobione przedmioty wykonane z poroża. Zniszczenie grodu dokonane przez Piastów miało miejsce na przełomie X i XI wieku. Na zgliszczach wzniesiono ostatni, trzeci i zarazem największy gród – ten w pełni podlegał już państwu piastowskiemu. Czy stało się to jeszcze w okresie pierwszej monarchii piastowskiej, czy może dopiero pod koniec XI lub na początku XII wieku? Tego archeolodzy jeszcze nie wiedzą, ale dalsze badania mają rzucić więcej światła no to zagadnienie. Archeolodzy próbują też rozpoznać wnętrze grodu i podgrodzia. W tym celu posiłkują się badaniami nieinwazyjnymi – w postaci metody magnetometrycznej, która umożliwia „zajrzenie” pod ziemię bez wbicia łopaty. Już teraz udało się odkryć liczne ślady po pracowniach metalurgicznych. „Ta gałąź gospodarki ma wielowiekową tradycję. Najstarsze ślady związane z hutnictwem w okresie wczesnego średniowiecza z tego terenu pochodzą już z VI-VII wieku” – komentuje dr Gruszka. Gród otoczony był wałem, który od strony wschodniej dochodził bezpośrednio do jeziora. Archeolodzy wykonali również badania podwodne. Natrafiono na relikty być może przystani, które zachowały się w postaci słupów po pomostach. Czas ich budowy przypadał na początek XII wieku. Upadek grodu był zapewne spowodowany rosnącą konkurencją pobliskiego Świebodzina, który przejął funkcję ośrodka skupiającego władzę sakralną, gospodarczą i polityczną. Dokładny kres grodu w Grodziszczu nie jest znany, choć na podstawie odkrywanych fragmentów naczyń archeolodzy przypuszczają, że nastąpiło to w ciągu XII wieku. Nie można jednak wykluczyć, że w okresie późniejszym miejsce to nadal było zamieszkiwane. „Ośrodek w Grodziszczu pełnił ważną funkcję w początkach kształtowania się naszej państwowości. Rzadko zdarzało się, aby Piastowie po zniszczeniu niewielkiego grodu, będącego siedzibą lokalnego wodza, zdecydowali się na odbudowę w tym samym miejscu, nowego większego ośrodka. Tak się działo zazwyczaj w przypadku grodów pełniących rolę ważnych ośrodków administracyjnych, religijnych czy gospodarczych. Grodziszcze znalazło się w tym elitarnym gronie” – kwituje dr Gruszka. Kolejny sezon prac terenowych zaplanowano na kwiecień. Badania związane z opracowaniem znalezisk archiwalnych z wykopalisk prowadzonych w latach 60. XX wieku, a także badania podwodne były możliwe dzięki wsparciu Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego w ramach Priorytetu 5 Ochrona dziedzictwa archeologicznego. Badania grodziska wpisują się także w szeroko zakrojony projekt finansowany ze środków Narodowego Centrum Nauki, którego celem jest rozpoznanie problematyki dotyczącej wczesnośredniowiecznego osadnictwa grodowego na obszarze Środkowego Nadodrza. PAP - Nauka w Polsce Źródło: Serwis Nauka w Polsce - www.naukawpolsce.pap.pl 80 POSZUKIWANIA ARCHEOLOGIA Dzieje zapomnianego zamku w Dankowie Mimo bogatej historii losy twierdzy w Dankowie zlokalizowanej na pograniczu Małopolski, Wielkopolski i Śląska są słabo znane zarówno w środowisku naukowym, jak i wśród pasjonatów. Drukiem ukazała się popularnonaukowa książka przybliżająca historię zamku, w oparciu o najnowsze badania archeologiczno-architektoniczne. Interdyscyplinarne badania dankowskiego zamku przeprowadził niezależny zespół badawczy, który tworzą historyk Andrzej Kobus, archeolog Wojciech Dudak oraz Radosław Herman – archeolog, z zamiłowania historyk architektury i autor książki „Zamek w Dankowie. Tajemnice przeszłości od średniowiecza do XVII wieku”. Publikacja nie tylko przybliża losy mieszkańców twierdzy, ale zarysowuje jej historię na tle wydarzeń w całej Polsce, począwszy od początku XIII wieku – z tego okresu pochodzą pierwsze wzmianki o Dankowie. Z lektury wynika, że Danków był szczególnie ważnym miejscem właśnie we wczesnym średniowieczu. Wzmianki historyczne związane z Dankowem już w XIII wieku wymieniają kilkakrotne zjazdy książąt dzielnicowych czy synod polskich biskupów. Wszystko wskazuje na to, że Danków był popularnym miejscem wśród ówczesnej elity politycznej ze względu na położenie na pograniczu śląsko-małopolskim, przy ważnym trakcie handlowym, mniej więcej w połowie drogi między Krakowem a Poznaniem i Gnieznem. Jeszcze w średniowieczu miejscowość znalazła się w rękach prywatnych i wchodziła w skład włości najznakomitszych rodów rycerskich – Rogowskich, Kobylańskich, Warszyckich. Mało znanymi faktami są również informacje, że twierdza posiadała unikatowe w Polsce fortyfikacje wzorowane na traktatach francuskich. Natomiast w czasie potopu nie została zdobyta przez Szwedów, a nawet przez kilka miesięcy chroniła króla, dwór oraz gości zagranicznych, stając się politycznym centrum Rzeczpospolitej. Tytuł książki sugeruje, że książka skupia się wyłącznie na tamtejszym zamku, ale w rzeczywistości porusza także najciekawsze zagadnienia związane z historią miejscowości. Są POSZUKIWANIA 81 to między innymi interesujące wątki pierwszej siedziby rycerskiej, czy kilku nieistniejących świątyń dankowskich. A jako że historię piszą jednak głównie konflikty i wojny, to duża część publikacji właśnie ich dotyczy. Książka jest dowodem na to, że aby w pełni zrozumieć funkcję i zadania konkretnych budowli – w tym przypadku zamku – należy w pełni poznać kontekst w jakim funkcjonowała oraz poznać jej fundatorów i mieszkańców. Nie byłoby to możliwe, gdyby naukowcy nie przeprowadzili kwerendy archiwalnej, wykopalisk i badań architektonicznych. Pomysł na książkę i działania popularyzatorskie powstał, jak wyjaśniają inicjatorzy projektu, spontanicznie w 2014 roku. Przy okazji zainteresowania sąsiednim zamkiem królewskim w Krzepicach, badacze zauważyli, że zamek w Dankowie, choć olbrzymi, z niezwykłą historią, jest ciągle bardzo mało znany. W 2014 roku odbyły się otwarte dla zwiedzających wykopaliska archeologiczne, którym towarzyszyła akcja informacyjna i różne atrakcje skierowane do miłośników historii, w tym spotkania popularnonaukowe i polowe muzeum. Pod okiem archeologów w badaniach wzięło udział około 100 osób – osób w różnym wieku od dzieci i młodzieży, przez studentów, po wolontariuszy dorosłych. Znaczna część z nich przybyła z innych, odległych województw. „Były to osoby na co dzień nie związane z historią lub archeologią, miłośnicy poszukiwań i eksploracji” – czytamy w książce. Organizatorzy zadbali, żeby każdy zainteresowany, który nie mógł bezpośrednio wziąć udziału w pracach terenowych, miał możliwość śledzenia aktualności na stronie „Zamek w Dankowie” na Facebook'u. Naukowcy liczą, że rozpoczęte badania zamku w Dankowie będą kontynuowane. Przeprowadzone w 2014 r. działania cieszyły się ogromnym zainteresowaniem, promowały zapomniany zamek oraz zachęcały do przyjazdu turystów. „Może więc zbliżająca się 800 rocznica istnienia Dankowa w 2017 roku zostanie uświetniona remontem i udostępnieniem pierwszych elementów zamku – Domu Kasztelanowej, a może i Bramy Krzepickiej. Może wreszcie przeprowadzone zostaną badania, które wyjaśnią, jak naprawdę wyglądał zamek w Dankowie” – czytamy w podsumowaniu książki. Autorzy badań roztaczają wizję stworzenia trasy turystycznej po podziemiach i innych zakamarkach twierdzy. „Może kiedyś… Może niedługo…”. Naukowcy nie zaprzestali swych działań i w ostatnim czasie dokonali kolejnych odkryć związanych z najstarszą historią Dankowa. „Na razie nie chcemy odkrywać wszystkich tajemnic. Jednak przykładowo w ostatnich dniach nasz historyk dr Andrzej Kobus odkrył najstarszą informację o prywatnym właścicielu Dankowa, który prawdopodobnie mieszkał w najstarszej siedzibie rycerskiej oraz drugą zupełnie zaskakującą, która wskazuje, że na terenie wsi znajdowała się nieruchomość królewska. Niewątpliwie związane jest to z tradycją odwiedzania Dankowa przez władców w średniowieczu. Zbadania wymaga na ile informacja ta łączyć się może z zamkiem, gdyż wielu naukowców początki zamku łączy z tą właśnie epoką” – mówi PAP Radosław Herman. Książka „Zamek w Dankowie. Tajemnice przeszłości od średniowiecza do XVII wieku” skierowana jest do szerokiego odbiorcy. Umieszczono w niej bardzo liczne ilustracje, barwne zdjęcia (również z badań archeologicznych), reprodukcje dokumentów, rycin i obrazów z epoki. Zadbano aby książka była zrozumiała dla każdego czytelnika, dlatego napisana jest przystępnym językiem. Ważniejsze wydarzenia historyczne, które miały wpływ na losy 82 POSZUKIWANIA Dankowa i ciekawostki umieszczono w ramkach, podobnie jak wyjaśnienia trudniejszych terminów naukowych. Zarówno działania popularyzatorskie, jak i wydanie książki wspomogła finansowo Gmina Lipie przy udziale środków Unii Europejskiej z Europejskiego Funduszu Rolnego na rzecz Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2007-2013. Autor i wydawca zachęcają do kontaktu wszystkie osoby zainteresowane bezpłatną książką oraz udziałem w kolejnych otwartych badaniach archeologiczno-historycznych - ARCH-TECH Sp. z o.o., e-mail: [email protected] . PAP - Nauka w Polsce Źródło: Serwis Nauka w Polsce - www.naukawpolsce.pap.pl POSZUKIWANIA 83