Rodzina katolicka - Modlitwy nie da się rozstrzelać
Transkrypt
Rodzina katolicka - Modlitwy nie da się rozstrzelać
Rodzina katolicka - Modlitwy nie da się rozstrzelać wtorek, 20 października 2009 10:20 W Rio de Janeiro zamiast wylegiwać się na plaży Copacabana, lepiej iść na plac Paulo de Fronti, gdzie Doris Hipolito z 30-osobową grupą kobiet z Legionu Maryi modli się w intencji nienarodzonych. Kilka lat temu strzelano do nich z zaciemnionego samochodu, ale się nie przestraszyły. Doris ma 48 lat, a od 18 w Rio de Janeiro ratuje poczęte dzieci przed aborcją. Nie przez przypadek podczas wystąpienia w brazylijskim parlamencie przypomniała słowa Martina Luthera Kinga, że do zwycięstwa zła wystarczy, aby dobrzy ludzie nic nie robili. Dlatego zajmuje się tysiącem spraw. W 1998 r. powołała Narodowe Stowarzyszenie Kobiet za Życiem. Stworzyła dom wsparcia dla samotnych matek. Codziennie osobiście i przez telefon przekonuje kobiety zamierzające zabić swoje poczęte dzieci, żeby tego nie robiły. Rozmawia z politykami, aby zmienić zapisy legislacyjne dotyczące obrony życia. Trzech z nich wytoczyło jej procesy. Między innymi poseł Chico Alencar – dlatego, że podała do publicznej wiadomości jego nazwisko z komentarzem, że popiera mordowanie nienarodzonych. A 13. dnia każdego miesiąca, w dzień objawień fatimskich, idzie na plac Paulo de Fronti. Często powtarza słowo bebe, co po portugalsku znaczy dziecko. – Każde urodzone dziecko to dla mnie radość – mówi. – Mam świadomość, że mogło znaleźć się na śmietniku, a teraz się śmieje, patrzy na gwiazdy na niebie. Strzały do klęczących Ten krytyczny moment ostrzału modlących się na placu Paulo de Fronti zdarzył się po tragicznej śmierci lekarza z Korei Południowej, który przyjechał do Brazylii, żeby szybko się wzbogacić na zabijaniu poczętych dzieci. Został współwłaścicielem dwóch klinik w strefie południowej Rio, a właścicielem jednej w dzielnicy Rio Paduna, w strefie północnej. We wszystkich zabijano poczęte dzieci. Któregoś dnia trafił na wykład Doris przez jedną ze swoich pielęgniarek. Wyświetlała właśnie słynny film „Niemy krzyk”. „Ona broni życia, a tu przychodzi aborcjonista” – narzekali zebrani. Po projekcji przyszedł do niej i powiedział, że kończy z zabijaniem, a 13 stycznia na placu Paulo de Fronti złoży świadectwo. 27 grudnia nieznani sprawcy zamordowali go we własnym domu dwoma strzałami w tył głowy. – Prasa pisała, że dokonywał aborcji, a po obejrzeniu „Niemego krzyku” zwariował i sam się zastrzelił – opowiada Doris. Ale ona wie, że to nie było samobójstwo, lecz morderstwo. – 13 stycznia poszliśmy na ten plac – pamięta. – W pewnej chwili poczułam, że piątą dziesiątkę Różańca musimy odmawiać na klęcząco. Kiedy już klęczeliśmy, pojawił się czarny samochód z przyciemnionymi szybami, objechał plac, a zza odsuniętej szyby wysunęła się lufa karabinu. 1/4 Rodzina katolicka - Modlitwy nie da się rozstrzelać wtorek, 20 października 2009 10:20 Między nas zaczęły padać strzały na postrach. Córka Aline przytuliła się do niej przestraszona i spytała, czy to petardy. Doris potwierdziła, bo nie chciała, żeby mała wpadła w panikę. – Tamtego dnia spytałam, czy ludzie wiedzą, że modląc się, mogą stracić życie – opowiada. – Wszyscy uznali, że z tego nie zrezygnują. I ta modlitwa trwa do dziś, nie tylko w Rio. Dzieci nie cienie Doris uważa, że jej życie układa się według Bożego planu. – Nie robię nic szczególnego, jestem instrumentem w ręku Boga – mówi. – Ale nie mam w sobie nic z fanatyczki – zaznacza. – Tylko wierzę w sens tego, co mi się zdarza. Nawet gdy feministki straszyły jej córkę, że odegrają się za to, że mama miesza się w ich sprawy, nie pomyślała, żeby zaprzestać pracy. Na swoim portalu internetowym ogląda zdjęcia podopiecznych. – Ten malec urodził się z wadą serca z powodu środków wczesnoporonnych – pokazuje 4-latka z mamą. I inne kobiety z dziećmi przy piersi, dzieci w wózkach albo prowadzone za rękę. Gdyby nie Doris, na tych zdjęciach byłyby tylko cienie po nich. Dziś matki przychodzą z nimi na manifestacje. Żeby przypominać, że prawem człowieka jest prawo do życia – jak piszą na swoich plakatach. W 1991 roku Doris nie miała pojęcia, jak zmieni się jej życie. Skończyła pedagogikę, bioetykę i filozofię, i uczyła 11 klas w prywatnym college’u Escola Castra Alves. Jako katoliczka każdą lekcję rozpoczynała modlitwą „Ojcze nasz”. Któregoś dnia wezwał ją do siebie dyrektor Altamiro i poprosił, że skoro jest katoliczką, niech uświadamia uczennice, żeby nie dokonywały aborcji, bo wiele umiera z powodu komplikacji po nich. – Chciałam się dalej kształcić, zarabiać pieniądze – wspomina. – Zajmowanie się aborcją nie było w moich planach. Dostała materiały z kurii, przy której działała grupa pro life. Kiedy po raz pierwszy w swojej parafii MB Niepokalanie Poczętej przygotowała wystąpienie antyaborcyjne, uczestniczyło w nim 6 lekarzy prelegentów i tylko 4 osoby zainteresowane problemem. – Byłam załamana – mówi. Decyzja w nocy W nocy, kiedy poprawiała uczniowskie zeszyty, przyszło jej do głowy, że razem z innymi kobietami powinny odmawiać modlitwę różańcową na placu Paulo de Fronti. – To był jakiś niepokojący głos od środka – pamięta. – Wtedy nie było w zwyczaju, żeby katolicy modlili się na dworze, robili to protestanci. Ale tylko tak można było zwrócić na siebie uwagę. Opowiedziała o pomyśle proboszczowi, ks. Janowi Pereira. – Ci, którzy przychodzą do kościoła, zwykle wiedzą coś o skutkach aborcji, ci z ulicy są nieuświadomieni – argumentowała. Zebrała kobiety z Legionu Maryi, wzięły mikrofony i poszły na plac. Między tajemnicami Różańca opowiadała, że życie trwa od poczęcia, o metodach „przerywania ciąży”, syndromie postaborcyjnym. Odniosły sukces – zainteresowali się nimi przechodnie oraz media. Zaczęła jeździć z wykładami po szkołach i kościołach. Mąż Józef, pracujący w biurze turystycznym, zajął się utrzymaniem 2/4 Rodzina katolicka - Modlitwy nie da się rozstrzelać wtorek, 20 października 2009 10:20 rodziny. Dziś mają 19-letnią córkę Aline i 7-letniego syna Rafała. – Nie jesteśmy bogaci, ale tak się ułożyło, że dzięki misjonarzowi z Polski ks. Piotrowi Stępniowi, pracującemu w Lago Azul, przyjechałam do was – wyjaśnia. – Gdybym została w college’u, nigdy by się to nie stało. Pochodzi z rodziny wielodzietnej – ma trzech braci i jedną siostrę. Bo kobiety brazylijskie chcą mieć po kilkoro dzieci. – Za to władze Rio popierają aborcję, żeby na skutek tej „regulacji poczęć” potem było mniej przestępstw dokonywanych przez włóczących się młodocianych – opowiada. Bez pieniędzy W 1995 roku jeden z posłów zaprosił ją do parlamentu, żeby pomogła mu stworzyć front obrońców życia. (Do dziś na 514 posłów około 200 opowiada się „za życiem”.) Wtedy na forum wrócił projekt ustawy z 1991, na mocy której można by zalegalizować aborcję do 9. miesiąca. Jeździła wtedy z Rio do stolicy, pokonując 1100 km. Stukała do gabinetów polityków, żeby nie poparli okrutnego przepisu. – W art. 5 naszej konstytucji zapisano, że życie jest nienaruszalne, zaczęliśmy się starać, żeby pojawił się dopisek „od poczęcia” – tłumaczy. – Mówiłam politykom, że brazylijskie kobiety będą na nich głosować, jeśli wprowadzą tę poprawkę. Przegrali jednym głosem Helio Bicudo – posła katolika z partii robotniczej w Sao Paulo. Deklarował, że poprze ustawę „za życiem”, a wyszedł z głosowania. Obecnie w parlamencie czeka na rozpatrzenie aż 13 projektów mających na celu legalizację aborcji. Doris dalej rozmawia na ten temat z posłami. Nieraz przyszło jej się spotkać z feministkami z ugrupowania „Katoliczki za prawem decydowania”. Bywają agresywne, szukają usprawiedliwienia dla hasła „Mam prawo do swojego brzucha”. – Uważają, że poczętego dziecka mogą się pozbyć, tak jak obcina się paznokcie czy włosy – opowiada. One dostają finanse na swą działalność z USA, a ona nie. Mleko z nieba – Dziecko nie jest zabawką – powtarza kobiecie, która chce dokonać aborcji. – Dlatego zbyt często nie rozkładaj nóg – mówi. Nie tak dawno ktoś jej powiedział, że jakaś prostytutka jest w piątym miesiącu ciąży. Okazało się, że szefowie postawili jej ultimatum – albo pozbędzie się dziecka, albo ma się wynieść z burdelu. Doris przyjechała o 10 wieczorem przed dom publiczny i zatrzymała się przed czekającą na klienta ciężarną. „Miej rozum, masz dziecko, przyjdź do naszego domu, pomożemy ci” – starała się ją przekonać. – Powiedziałam, że jeśli nie przyjdzie, to ja będę stać na ulicy razem z nią i nie znajdzie klienta – opowiada. – Będę twoim Aniołem Stróżem – powtarzała. Dziś dawna prostytutka ma udane dziecko i studiuje informatykę. – Kiedy jestem w Polsce, ona opiekuje się naszym bazarem rzeczy używanych – mówi Doris. Ten bazar jest potrzebny ich domowi wsparcia dla samotnych matek. Pomagają im tam przeżyć ciążę i przygotowują do samodzielnego życia – uczą gotowania, sprzątania, opieki nad 3/4 Rodzina katolicka - Modlitwy nie da się rozstrzelać wtorek, 20 października 2009 10:20 dzieckiem. W domu zatrudnia kucharkę, lekarkę i psychologa, przychodzi też kierownik duchowy. – Resztę zapewnia nam Boża Opatrzność – podkreśla. Pewnego dnia zobaczyła, że w domu karmiące matki piją oranżadę, bo zabrakło im mleka. – Poprosiłam, żebyśmy zaczęły odmawiać Różaniec – wspomina. – Nie prosiliśmy o mleko, ani o nic konkretnego. Po obiedzie do ich drzwi zapukała kobieta, jak się okazało, cierpiąca na depresję. W trakcie rozmowy zwierzyła się, że obserwowała pracę Doris. – Żeby rozproszyć czarne myśli, wybrała się do supermarketu i pod wpływem impulsu właśnie tego dnia kupiła zgrzewkę mleka i słodycze, które nam przywiozła – opowiada. – Tak przyszła odpowiedź na nasze modlitwy. Zwykle raz w tygodniu jeździ po marketach po ofiarowaną przez nie żywność i środki czystości. – Niczego nam nie brakuje – powtarza. Wiele z jej podopiecznych znajduje pracę. Nieraz spotkała „swoje” matki w teatrze, telewizji, w sklepach. – Bóg mówi przez te kobiety, że warto było – uśmiecha się. Cały czas się uśmiecha – to jej moc. Tak łatwiej nawiązać kontakt z drugim człowiekiem i z Bogiem. Nie rozstaje się z różańcem. – Nie miałabym tyle odwagi, gdybym się na nim nie modliła – wyznaje. Barbara Gruszka-Zych Źródło: Gość Niedzielny 4/4