Trawniki - Stowarzyszenie Praktyków Kultury

Transkrypt

Trawniki - Stowarzyszenie Praktyków Kultury
t
ut
a
j
tutaj
Redakcja
David Sypniewski, Hanna Zielińska
Korekta
Hanna Zielińska
Skład i grafika
David Sypniewski
Zdjęcia
s. 4, 5: David Sypniewski – Droga do Wlenia
s. 6: Daniel Kuśmierzak – Trawniki
s. 14: David Sypniewski – Wleń
s. 20: Agata Czaban – Hodowla strusi w Michałowie
s. 24: Ita Sypniewska – Chocianowiec
s. 30: Sebastian Tomczyk – Krasnystaw
s. 34, 35: Hanna Zielińska – Mapa Michałowa
Wydawca
Stowarzyszenie Praktyków Kultury
www.praktycy.org
[email protected]
Drukarnia
CHROMAPRESS Sp. z o.o.
copyright © Stowarzyszenie Praktyków Kultury
Warszawa 2012
ISBN: 978-83-932365-8-9
Publikacja powstała w ramach projektu Tutaj,
realizowanego przez Stowarzyszenie Praktyków Kultury.
Projekt współfinansowany przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego
oraz przez Urząd Marszałkowski Województwa Lubelskiego w Lublinie,
a także Wojewódzki Ośrodek Kultury w Lublinie.
Spis treści
Refleksje
4
Tutaj, czyli gdzie?
7
Sposoby mówienia „jestem stąd”
15
Pani z Warszawy
21
Wioska filmowa
25
Robić film tutaj
31
Dzienniki podróży
34
Produkcje
48
Dziękujemy
52
Refleksje
David Sypniewski
Koordynator
Patrząc na dotychczasowy dorobek Stowarzyszenia Praktyków Kultury, dostrzegam, że grupy społeczne, z którymi podejmujemy pracę charakteryzują się często
słabym osadzeniem w kulturze, w której
przyszło im żyć. Tak się dzieje w przypadku młodzieży z ubogich dzielnic Warszawy, która wychowuje się na ulicach;
w przypadku wychowanek zakładu poprawczego, które są izolowane od społeczeństwa i napiętnowane; w przypadku
uchodźców, którzy wybrali ucieczkę z kraju, który jest źródłem ich kultury, a także
w przypadku ich dzieci, które są wychowywane naraz w dwóch kulturach, o sprzecznych systemach wartości. W tej perspektywie nasza praca wydaje mi się ciągłym
zadawaniem pytania „kim jesteś?”, pytania, które pomaga odnaleźć swój własny,
indywidualny kontekst, zakorzenić się.
Poprzez różnorodne formy, takie jak teatr,
fotografia, film, muzyka, literatura, taniec
staramy się wspólnie określić składniki
naszej tożsamości.
7
Tutaj, czyli gdzie?
8
1 Sytuacja, która wydarzyła się w projekcie Stowarzyszenia Teatralnego Remus,
w którym działałem przed powstaniem Stowarzyszenia Praktyków Kultury.
2 Pierwotnie staraliśmy się o dwa tygodnie, ale nie udało nam się zebrać wystarczających środków finansowych.
3 Czekając na sobotę, reż. Irena i Jerzy Morawscy, HBO, 2010.
4 Elektroniczna wersja publikacji dostępna na stronie www.praktycy.org w zakładce „Materiały”.
5 Strona internetowa projektu: www.praktycy.org/historie.
Tutaj, czyli gdzie?
i w trakcie drogi trudne doświadczenia. W projekcie Tutaj pytaliśmy natomiast o tożsamość lokalną, małomiasteczkową, w miejscowościach sąsiadujących z granicami kraju, z daleka od centrów – wydawałoby się – kulturotwórczych takich jak duże miasta. W skrócie pytaliśmy: „Tutaj, czyli
gdzie?”.
Przy pierwszym kontakcie, napotykane osoby opowiadały nam o swojej miejscowości zgodnie wyobrażeniem, które chciały nam przekazać. Obraz tego miejsca był jednorodny i nieprzeźroczysty. Jednak – tak jak opisuje
to Hanna Zielińska – z czasem docieraliśmy do mniej oficjalnego wizerunku6. Obraz zmieniał konsystencję, lokalna tożsamość okazywała się płynna,
wielowarstwowa, o różnych odcieniach.
Odpowiedzi, które uzyskiwaliśmy, świadczyły o kompleksowości
tego, co określamy jako „nasza kultura”. Kultura jest tworzona przez grupę
– w tym kontekście „kultura indywidualna” brzmi jak oksymoron, a jednak
sposób dobierania i mieszania składników z tego, co wspólne, okazuje się
bardzo osobisty.
Według mnie za pomocą tych odpowiedzi mogliśmy obserwować w mikroskali napięcia, które są obecne od lat w polityce i w podziałach społeczeństwa w skali całego kraju. Być może u ich podłoża znajdziemy różnice
w definiowaniu tożsamości.
Na temat tożsamości napisano już wiele filozoficznych, antropologicznych, socjologicznych i psychologicznych książek. Na potrzeby tego tekstu
pozwolę sobie zacytować tylko kilka z nich i naszkicować uproszczoną wizję ewolucji tego pojęcia.
Zanim społeczności europejskie zdobyły świadomość narodową – co
wydarzyło się nie tak dawno temu – gwarantem integralności państwa
był władca. Po upadku monarchii absolutnej czynnikiem spajającym ludność w granicach państw stał się nacjonalizm, który rodził się w tamtych
czasach.
„W imię woli ludu państwo było zmuszone do uznania za obywateli tylko «członków narodu», do zagwarantowania pełnych praw obywatelskich
i politycznych tylko tym, którzy należeli do społeczności narodowej na zasadzie pochodzenia i urodzenia. Oznaczało to, że państwo zostało częściowo
przekształcone z narzędzia prawa w narzędzie narodu. (…) Wydawało się,
że jedyną więzią między obywatelami państwa narodowego pozbawionymi
monarchy symbolizującego ich fundamentalną wspólnotę pozostało narodowe, a więc wspólne pochodzenie. Toteż w stuleciu, w którym wszystkimi
klasami oraz odłamami ludności rządził interes klasowy lub grupowy, interes narodu jako całości miał być zagwarantowany przez wspólne pochodzenie, czego uczuciowym wyrazem był nacjonalizm.”7
6 Zob. rozdział Pani z Warszawy, s. 21
7 Hannah Arendt, Korzenie totalitaryzmu, cz. II, przeł. Mariola Szawiel, Wydawnictwa Akademickie i Profesjonalne, Warszawa 2008, s. 327–328.
Tutaj, czyli gdzie?
9
Mam w sobie przeświadczenie, że ciągłe zadawanie sobie tego pytania pomaga tworzyć punkty odniesienia, na których można oprzeć sens naszych działań. Moje doświadczenie podpowiada mi również, że musimy powtarzać pytania, a nie odpowiedzi, gdyż odpowiedź prawie nigdy nie jest
oczywista. Tak było w przypadku chłopca z warszawskiej Pragi, który odnalazł siebie w brazylijskiej tradycji sztuki walki i tańca zwanej capoeira1
i żyje teraz w Ameryce Południowej. Tak jest również w przypadku wielu mieszkających w Polsce czeczeńskich dziewczynek, które wybierają elementy z kultury polskiej i z kultury czeczeńskiej tworząc swoją tożsamość
na co dzień.
Projekt Tutaj jest kontynuacją kilku innych działań stowarzyszenia.
Polegał on na prowadzeniu warsztatów twórczych w sześciu małych miejscowościach rozrzuconych po Polsce, które odwiedziliśmy w zeszłym roku
w ramach programu Domy Kultury+ realizowanym przez Narodowe Centrum Kultury. Tym razem jednak wydłużyliśmy nasz pobyt z dwóch dni do
siedmiu2 i założyliśmy, że w każdej miejscowości powstanie jakiś produkt
artystyczny, który zostanie opublikowany lub udokumentowany na stronie
internetowej i zaprezentowany na finale w Trawnikach. Trawniki to miejscowość, w której pojawiliśmy się po emisji filmu Czekając na sobotę3. Dokument ukazywał życie jej mieszkańców w bardzo niekorzystnym świetle.
Chcieliśmy więc oddać głos trawniczanom i trawniczankom, aby mogli opowiedzieć o tym, jak oni widzą swoją miejscowość. W ramach projektu Trawniki Sounds, powstało kilka piosenek i opowieści o Trawnikach, które zostały odśpiewane na koncercie i opublikowane w książce z płytą4.
Projekt Tutaj jest również kontynuacją naszych badań nad tożsamością. W podobny sposób pytaliśmy o nią w projekcie Multipublikacja,
skierowanym do młodych uchodźców mieszkających w Warszawie. Tam
również proponowaliśmy różnorodne warsztaty, których produkty były
próbą odpowiedzi na pytanie z czego składa się „ja” osób uczestniczących.
W innym projekcie stworzyliśmy spektakl Historie Ziny5, oparty na opowieściach uchodźczyń z Czeczenii. W tym przedstawieniu, tak jak w projekcie
Tutaj, pytaliśmy o to, jak przestrzeń wpływa na tożsamość. Polskie aktorki,
użyczając swoich twarzy anonimowym uchodźczyniom, pytały ze sceny, co
dzieje się z człowiekiem, kobietą, Czeczenką, która przenosi się z kraju do
kraju, jak wpływają na nią przebyte kilometry i nagromadzone przed, po
Jednocześnie z nacjonalizmem wewnątrz granic państwa, rodziła się
wiara w mistyczną więź między członkami narodu rozrzuconymi po świecie.
Ten rodzaj nacjonalizmu nazywany był przez Hannah Arendt „plemiennym”:
„Dopiero wraz z «rozwiniętą świadomością plemienną» pojawiło się owo
szczególne utożsamienie narodowości z duszą jednostki, ta zwrócona do
wewnątrz duma nie dotyczyła już wyłącznie spraw publicznych, ale przenikając wszystkie dziedziny życia prywatnego do tego stopnia, że na przykład
«życie prywatne każdego Polaka (…) jest publicznym życiem polskości».”8
Dwie wojny światowe jeszcze pogłębiły ten proces. Antagonizacja
państw sprzyjała doszukiwaniu się wyjątkowości narodowej duszy. Jeszcze 30 lat temu, z punktu widzenia przeciętnego Polaka świat wydawał
się prostszy, bardziej podzielony: obracając globus rozpoznawaliśmy USA
(„Amerykę”), Izrael, Niemcy, Rosję, Chiny. Każdy z tych krajów wydawał się
zamieszkany przez inny gatunek człowieka. Polak zdawał się różnić swoją
esencją od przedstawiciela innego narodu. Taka wiara sprzyjała powstawaniu tożsamości, której punktem odniesienia była grupa narodowa.
Teraz wszystko się pomieszało. Nastał pokój i Unia Europejska. Ludzie
emigrują swobodnie. Współpraca gospodarcza i polityczna skłania do poszukiwania podobieństw, a nie różnic między obywatelami różnych państw.
Odpowiedź na – niegdyś proste – pytanie „Kim jest Polak?” stała się nieoczywista. Coraz więcej osób otwiera się więc na dynamiczną definicję tożsamości, która zakłada, że Polska składa się z ludzi, którzy ją zamieszkują, kimkolwiek by nie byli. Tym samym „polska tożsamość” jest zmienna, ewoluuje
i każdy ma prawo definiować ją inaczej. To z kolei skutkuje coraz wątlejszym przywiązaniem do tożsamości narodowej i wzrostem indywidualizmu
w społeczeństwie. Stało się to tak niedawno i – w perspektywie procesów
historycznych – tak szybko, że jesteśmy świadkami zderzenia się światopoglądów grup o różnych definicjach tożsamości. Zderzenia tym gwałtowniejszego, że te różnice wpływają na politykę kraju, jego współpracę z zagranicą, podejścia do praw mniejszości, historii i obyczajów. Różne obozy i partie
spierają się o wizje Polski i polskości. Nacjonalistyczny sposób myślenia odnajdujemy u wielu współczesnych, konserwatywnych myślicieli:
„Jarosław Marek Rymkiewicz: Jeśli w takim społeczeństwie, w jakim
żyjemy (postnowoczesnym czy postpolitycznym – jak to się teraz nazywa),
jego czwarta część jest przekonana, że warto być narodem – to znaczy, że ten
naród istnieje i będzie istniał. 8 czy 9 milionów Polaków – nie trzeba więcej.
Krzysztof Masłoń: (…) Druga jedna czwarta, a nawet trochę większa jed-
Źródło: opracowanie własne
10
Tutaj, czyli gdzie?
8
Tamże, s. 323.
Tutaj, czyli gdzie?
11
na czwarta, wyznaje inne wartości, inaczej pewnie postrzegając Polskę, Europę i świat.
wiedziałem 15 lat temu (…). Nie interesujecie mnie, róbcie sobie, co chcecie, idźcie sobie do Europy albo gdzie indziej, gdzie się wam podoba. Tu jest
nasz kraj – wolnych Polaków. Jedna czwarta to zupełnie wystarczy, żeby być
wolnym narodem. (…)
Cała ich wiedza życiowa, całe ich życiowe doświadczenie, ich życiowy trud ufundowane są na tym, że będąc Polakami, są wolnymi ludźmi. Ja
jestem taki jak oni – z mojej polskości wybieram właśnie wolność, ceniąc
sobie najbardziej to, że jestem wolnym człowiekiem. I jak wolny człowiek
mogę powiedzieć tym, którzy nie chcą być wolnymi Polakami – a je... was
pies. A tych moich rodaków, z którymi odczuwam więź narodową, do niczego przekonywać nie trzeba. Oni wychowają swoje dzieci na dobrych Polaków. Trzeba im tylko odrobinę pomóc i nauczyć te dzieci (…). Trzeba te
dzieci przyzwyczaić do tego, że Polak czyta wiersze Jana Kochanowskiego
i uczy się ich na pamięć. Trzeba wykonać wielką pracę edukacyjną i odebrać
szkołę z rąk ludzi, którzy chcą szkodzić sprawie Polski (…).”9
Przytaczając tę wypowiedź nie skupiam się na polityce, lecz na analizie
definicji tożsamości. W uproszczeniu można powiedzieć, że indywidualizm
zakłada, że „ja” może być różnorodne, a suma wszystkich „ja” stwarza kulturę państwa. Nacjonalizm z kolei zakłada, że tożsamość narodowa jest danym i niezmiennym zbiorem cech (na przykład „Polak jest wolny”), a kto się
z nimi nie identyfikuje lub ich nie posiada, nie może być częścią narodu. Rysunki na stronie 10 obrazują niekompatybilność tych dwóch perspektyw.
Nie zajmuję neutralnej pozycji w tej debacie. Dostrzegam, że nacjonalizm ma działanie spajające wspólnotę narodową i rozumiem, że było to zjawisko pożądane w czasie wojny. Dzisiaj jednak objawia się przede wszystkim negatywna konsekwencja nacjonalizmu jaką jest wykluczanie części
społeczeństwa. Wypowiedź Rymkiewicza jest znamienna: kwestia bycia
lub niebycia Polakiem jest dla niego zero-jedynkowa. Symboliczna przynależność do narodu jest wartością nadrzędną, a osoby, które posiadają cechy,
które nie mieszczą się w tradycyjnie pojętej polskości, takie jak – zakładam
– homoseksualizm, religia inna niż katolicka, czy kolor skóry inny niż biały,
nie powinny czuć się w Polsce u siebie.
W książce Indywidualizm i jego krytycy Magdalena Środa przedstawia
i kontruje argumenty wielu myślicieli, krytyków indywidualizmu. Ograniczę się do zacytowania jednego fragmentu. Komunitarianie uważają – pisze
Środa – że „Cnotą wiążącą wszystkich obywateli (w porządku przestrzennym, ale ponadczasowym) jest patriotyzm. W Dziedzictwie cnoty MacIntyre twierdzi, że przykład społeczeństw bohaterskich uczy nas dwóch rze-
12
9 Polska wolność jest najważniejsza, wywiad Krzysztofa Masłonia z Jarosławem
Markiem Rymkiewiczem, „Rzeczpospolita”, 16 lipca 2010.
Tutaj, czyli gdzie?
czy: tego, że każda moralność jest do pewnego stopnia związana z lokalną
określoną wspólnotą społeczną, oraz tego, że dążenie nowoczesnej moralności do uniwersalności, do uwolnienia się od wszelkiej określoności, jest
złudzeniem. (…) Nietrudno jednak zauważyć, że społeczeństwo liberalne
przed zarzutem przygodności łatwo da się obronić, choćby
powołując się na sam fakt jego trwania, tymczasem
wartość patriotyzmu w dobie państw federacyjnych (na przykład Unii Europejskiej), procesów
globalizacyjnych, w dobie rosnących w siłę ruchów pacyfistycznych staje pod poważnym
znakiem zapytania.”10
Nigdy nie powiedzieliśmy tego głośno.
Nigdy tego nie uzgadnialiśmy między sobą.
Nie było potrzeby. Przyjęliśmy za oczywiste,
że w naszych działaniach stawiamy dobrostan,
wolność wyboru i poczucie spójności wewnętrznej jednostki ponad normy kulturowe. Wydaje
mi się, że ta oczywistość wiąże się z charakterem naszej pracy, w której obcujemy z ludźmi i wsłuchujemy się w ich potrzeby.
Z przedkładaniem losu jednostki nad symbole narodowe. Świadomi uwarunkowań kulturowych dążymy do przeciwdziałania wykluczeniu. Działania projektu Tutaj miały między innymi na celu wspólne docieranie do
składników tożsamości lokalnej, upowszechnienie naszych obserwacji na
temat toczącej się ewolucji definicji tożsamości i celebrowanie bogactwa
różnorodności, które jest często na wyciągnięcie ręki.
10 Magdalena Środa, Indywidualizm i jego krytycy. Współczesne spory między liberałami, komunitarianami i feministkami na temat podmiotu, wspólnoty i płci, Fundacja Aletheia, Warszawa 2003, s. 281.
Tutaj, czyli gdzie?
13
J.M.R.: Co do tej drugiej jednej czwartej to mogę powtórzyć tylko to, co po-
Lena Rogowska
Trenerka
W dzieciństwie mieszkałam na siódmym
piętrze bloku z wielkiej płyty. Z okna
w kuchni było widać dosyć duży, trójkątny trawnik. Na trawniku rosły krzaki. Lubiłam, patrząc przez okno, rysować mapę
trawnika. Alexis, Krystle, Steven, Blake –
krzaki nosiły imiona z serialu Dynastia.
Pamiętam, że byłam dumna z nazwanych
i odwzorowanych krzaków. Czułam, że to
jest moje miejsce i wiem o nim najwięcej.
Cytowany Bauman, podobnie jak
i inni badacze nowoczesności, pisze o zanikaniu lokalności. Jej miejsce zajmują rymujące się ze sobą słowa: globalizacja,
homogenizacja, komunikacja, relatywizacja, migracja. Znaczenie tego, skąd jesteś i gdzie mieszkasz rozpływa się w sieci wirtualnych społeczności i globalnego
rynku towarów. Są jednak takie sytuacje,
15
Zygmunt Bauman, Globalizacja
Ludność miejscowa, jak najdalsza od tworzenia wspólnoty, bardziej przypomina pęk sznura
o luźno zwisających, nie powiązanych ze sobą końcach.
Sposoby mówienia
„jestem stąd”
kiedy stwierdzenie „jestem stąd” ma wagę i znaczenie. Projekt Tutaj zadawał pytanie o lokalność. Na przykład: co to znaczy – dla każdej poszczególnej osoby – że „jest stąd” i jakie wiążą się z tym emocje.
Większość osób, niezależnie od tego, czy pochodzi z małych, czy z dużych miejscowości, posiada przekonania dotyczące tego, co jest lepsze, bardziej prestiżowe, a co wręcz przeciwnie. Lepsze jest to, co duże, leżące
w centrum, lub na zachodzie. W nieformalnym konkursie Łódź wygrywa
z Białymstokiem, a Lublin z Tychami. „Jestem ze wsi” – dla wielu osób taka
deklaracja wiąże się z poczuciem wstydu.
Nawet jeśli sami nie podzielamy stereotypów dotyczących miejsca pochodzenia, nie znaczy to, że nie będziemy postrzegani przez ich pryzmat.
„Wieśniara”, „zaściankowa mentalność”, „małomiasteczkowe kompleksy”
– to określenia, które funkcjonują jak obelgi.
Pamiętam, jak na koloniach, dzieci z Warszawy śmiały się, że jestem
z Białegostoku. Lokalność „gorszego miejsca” nie jest przeźroczysta. Jest
brzemieniem, czymś, co się czuje i przeżywa, szczególnie w kontakcie
z osobami z „lepszego miejsca”.
2. wrzuta
1. małe – duże
Starsza kobieta zapytana o to, czym jej miasto wyróżnia się spośród innych
miast odpowiada – „to małe miasto”. W głosie słychać zakłopotanie. Jakby
była to sytuacja niezręczna – moje miasto jest małe. Znam ten ton głosu.
Słyszałam go wielokrotnie u ludzi z małych miejscowości, kiedy się przedstawiali. Zakłopotanie pogłębia fakt, że nikt nie zna nazw małych miejscowości, nie wiadomo, jak się je odmienia, nie wiadomo o nich nic. Trzeba tłumaczyć – to taka wieś tuż pod wschodnią granicą.
16
Sposoby mówienia „jestem stąd”
17
Źródło: opracowanie własne
Rap tematyzuje miejsce pochodzenia i zamieszkania. Hip-hop jest zjawiskiem globalnym, ale jednocześnie istnieje w tej kulturze przyzwolenie,
a nawet imperatyw, żeby mówić o tym, skąd się pochodzi, żeby rap był zakorzeniony w autentycznej, lokalnej rzeczywistości. Najczęściej jest to betonowo-szary kwadrat blokowiska. Ale do głosu dochodzą też inne miejsca.
Młodzi raperzy z Wrzuty i YouTube’a nawijają o tym, skąd są: jestem z Wałbrzycha, jestem z Bałut (dzielnica Łodzi), jestem z Suwałk, jestem z Doliny
Płoni (północno-zachodnia Polska), jestem z ulicy, jestem z dzielnicy, jestem z podziemia, jestem z Harlemu.
Umieszczają w rymach swoją lokalność, nawet jak jest brzydka, biedna, albo małomiasteczkowa. Poetyka rapu pozwala dowartościować trudne
pochodzenie i emancypować. Pierwotnie rap był głosem osób defaworyzowanych – wyrósł z najbiedniejszych dzielnic wielkich miast Stanów Zjednoczonych. Mówił o codzienności, ekonomicznej i społecznej frustracji, ale
też o aspiracjach i nadziejach Afroamerykanów. Zaproponował alternatywny opis rzeczywistości, nazwał na nowo miejsce pochodzenia, stworzył
legendę.
3. własnymi słowami
Animacja kultury, podobnie jak rap, czerpie z lokalności. Wspólne rysowanie mapy miejscowości, nazywanie po swojemu miejsc i ludzi – to narzędzia, które pozwalają odzyskać i zobaczyć na nowo miejsce zamieszkania.
Dostrzec to, co nieoczywiste i ciekawe, zadomowić się, poczuć się ekspertką, ekspertem od miejsca.
Różne gesty, które wykorzystuje animacja kultury, to powszechne zasady podpatrzone w zabawach dziecięcych, kulturze tradycyjnej, w żywych
praktykach społecznych. Za oswajaniem, nazywaniem i opisywaniem przestrzeni stoi pierwotna potrzeba zadomowienia. Łączy nas przestrzeń, to, że
jesteśmy stąd. Rap afirmuje przestrzeń – niestety tylko jedną. Przeciwstawia „swoje” temu, co inne. W animacji kultury jest miejsce na wiele lokalności. Mieszkaniec, społeczność, wspólnota, sąsiedztwo – to słowa, które
dzięki wspólnym działaniom zyskują nowe znaczenie.
Animacja kultury idzie tu ramię w ramię z praktyką społeczną. Wbrew
temu, co piszą niektórzy teoretycy, obok procesów globalizacyjnych odradza się lokalność: powstają ruchy miejskie i ruchy lokatorskie, tworzą się
„nowe lokalności”. Nowe wspólnoty tym przede wszystkim różnią się od
tradycyjnych, że są świadomie konstruowane, a osoby, które je tworzą,
mają wpływ na znaczenie, jakie im nadadzą. Wracając do metafory Baumana – „pęk sznura o luźno zwisających, nie powiązanych ze sobą końcach”
można wiązać w kokardki i zaplatać w warkocze.
18
Sposoby mówienia „jestem stąd”
Pani z Warszawy
Hanna Zielińska
Animatorka
Na pożegnanie z Michałowem, gdzie
współprowadziłam warsztaty animacyjne w ramach projektu Tutaj, usłyszałam
od redaktora lokalnej gazety, namawiającego mnie do opisania wrażeń z pobytu: „Napisze pani, co chce, ale ja sobie
myślę tak – przyjeżdża pani z Warszawy
do miasteczka na prowincji i co tu widzi, co ją zaskakuje...?”. Muszę przyznać,
że w tamtej chwili najbardziej zaskoczyła mnie „pani z Warszawy” – rodzaj etykietki, która, po tygodniu spędzonym na
realizacji projektu, wydała mi się po prostu nieaktualna. Pan redaktor nie mógł
tego wiedzieć. Jego komentarz przywołał jednak realia, zainspirował do dalszej
refleksji i pytania, kim tutaj (nie) jestem?
Pytania o to, jaka jest moja rola w tym
miejscu i wobec spotkanych ludzi, jak
jestem przez nich postrzegana, ale również, kim się dzięki nim stałam?
21
[
Pani z Warszawy
ny fragment rzeczywistości. Niepostrzeżenie oswoiliśmy
się ze sobą nawzajem. W krótkim, ale intensywnym czasie udało nam się zbudować zaufaną relację, taką, w której jest miejsce na awers i rewers rozmaitych opowieści…
Wtedy też otwierają się przede mną drzwi do domów, opowiadane są rodzinne historie z klauzulą „to między nami”,
słucham już nie tylko o blaskach, ale i cieniach życia w niedużym miasteczku, wychodzimy z ról, zwierzamy się sobie.
To najbardziej intymny etap mojego bycia „tutaj”. Rodzą się zaufanie, więź, wzajemność.
Wyrazem tych przemian jest pisany na miejscu dziennik.
Musiałam zmierzyć się z dylematem, z jakiej perspektywy przedstawiać w nim to, co się wydarza? Obserwatorki, uczestniczki, turystki? Wybór
formy dziennika, jego zawartości, tego, co opiszę, ale i tego co pominę – przy
podejmowaniu tych decyzji konfrontowałam się ze swoją odpowiedzialnością w całym przedsięwzięciu. Być może dziennik mógłby być bardziej zabawny (czyim kosztem?), mógłby, oczywiście, być pisany z perspektywy
„pani z Warszawy” na „prowincji” (tani chwyt), może nawet sensacyjny
(w końcu tyle osobistych historii usłyszałam)… Czy byłby przez to bardziej
autentyczny? Z pewnością byłby nadużyciem okazanego zaufania.
To zaufanie sprawia, że „tutaj” staje się nasze, wspólne, oddziałuje na
każdą, każdego. Na mnie też. Nie poddajemy się ocenie, ale otwieramy na
wymianę. Jesteśmy dla siebie jak zwierciadła. Dzielimy się perspektywami.
Topnieją moje etnocentryczne naleciałości, stereotypy, fantazje. Prymaki,
to, owszem, kresowi bardowie – współcześni, grający disco. Nie słychać tu
gwary? Gminny Ośrodek Kultury to nie skansen, ale „drugi dom”, jak mówią
dzieciaki? Wielokulturowe Podlasie? Burmistrz Michałowa przed świętami
spotyka się z duchownymi kościoła katolickiego i prawosławnego, ale nad
miasteczkiem, dla przypomnienia, że „tu jest Polska”, z prywatnego masztu
powiewa biało-czerwona flaga. Zaufanie również zobowiązuje i uczy mnie
szacunku, do tego, do czego zostaję zaproszona. Także szacunku dla tożsamości tych, których spotykam, takiej, jaką wybierają – ktoś jest „Białorusinką stąd”, ktoś inny podejrzliwie sprawdza, czy nie „zaciągam po białorusku”. To sprawdzanie to pomruk nacjonalistycznych tęsknot. Chciałabym
wierzyć, że incydentalny. Tylko dopóki jest zgoda na poszukiwanie i manifestowanie swojej tożsamości przez różne osoby, grupy – wzbogacamy się
nawzajem. W tym sensie, kiedy po tygodniu wyjeżdżam z Michałowa, czuję,
że jestem kimś więcej niż tylko „panią z Warszawy”.
Pani z Warszawy
23
22
Projekt Tutaj, z założenia, był dedykowany odkrywaniu tożsamości „małej ojczyzny”, zbieraniu biograficznych
narracji jej mieszkanek i mieszkańców, poznawaniu miejscowej historii. Był zanurzony w tym, co lokalne, znajome, bliskie. „Tutaj” było punktem odniesienia, faktycznym
i symbolicznym. Wybierając się do Michałowa, nie zdawałam sobie sprawy, że samej również wobec tego „tutaj”
przyjdzie mi się określać. W trakcie projektu przekonałam
się, że ta tożsamościowa podróż dotyczy nie tylko osób, którym
przyjechałam towarzyszyć w odkrywaniu rodzinnego miasteczka na nowo, ale także i mnie. I że są to procesy ściśle ze sobą powiązane, wzajemnie zależne. Chciałabym się podzielić garścią refleksji na
ich temat.
Naturalnie, moja rola ewoluowała. Na samym początku byłam, nie da
się ukryć, po prostu „panią z Warszawy”. Obcą, która przyjechała zrealizować jakiś projekt. A wobec obcych zachowuje się ostrożność i dystans.
Żeby oswoić obcego, trzeba dać mu szansę i wprowadzić go w nieznany
mu świat. Przy okazji, samemu odkrywając ten świat na nowo. Dzieciaki,
które pojawiły się na naszych warsztatach, stały się moimi przewodnikami po Michałowie, przedstawiały i objaśniały swoje „tutaj”, jednocześnie
świeżym okiem patrząc na to, co ich otacza, czym żyją, co być może spowszedniało, stało się przeźroczyste, choć warte jest eksplorowania: ruiny
cegielni, osiedle po kombinacie, kirkut w lesie za miastem, pobliska hodowla strusi… Rozbudzaliśmy nawzajem swoją ciekawość, tropiąc różne wątki,
docierając do ludzi i ich opowieści o tych miejscach.
W miarę upływu czasu awansowałam do roli gościa, a więc kogoś, kogo
chce się jak najlepiej podjąć. Gość jednak to wciąż obcy. Życzliwie traktowany obcy, przed którym roztacza się tę lepszą wizję miejsca, ludzi, życia.
Odgrywa teatr „tutaj”. Gość ma wyjechać i dobrze wspominać – malownicze miasteczko i grzeczne dzieci. I już w Warszawie napisać entuzjastyczną „recenzję” z „prowincji”, która okazała się rajem. Skomentować, docenić.
Powstanie piękny, ale przecież niepełny obraz? Mimo to w oczach gościa
warto się przejrzeć. Co „tutaj”, jest według nas, najlepsze, czym możemy się
pochwalić, z czego jesteśmy dumni – kresowa gościnność, nowoczesny basen, okazały ratusz, drużyna piłkarska… Rola gościa jest bardzo przyjemna,
wiąże się też z taryfą ulgową – nikt nie wypomni niedostatecznie odświętnego ubrania do cerkwi, nie pogoni za przeszkadzanie w pracy i zadawanie
miliona pytań.
Mijały dni, wypełnione wspólnymi poszukiwaniami i przygodami
– choćby wyprawą po strusie jajo, zakończoną spektakularną jajecznicą
dla jedynastu osób, czy porannymi spotkaniami w hotelowym pokoju. Te
doświadczenia zaczęły składać się na naszą małą historię „tutaj”, wspól-
Wioska filmowa
Katarzyna Kolanowska
Mieszkanka Chocianowca
Jakub Iwański
Animator
wszystko. Świadczy o tym lista sprzętów zabranych na pokład volkswagena
t4, pieszczotliwie nazywanego busem.
Były więc rozmaite kable, przejściówki,
rozgałęziacze, halogeny, statywy, farby,
kredki, ołówki, flamastry, taśmy, sznurki, papiery, płótna, belki materiału, duże
szczudła drewniane, szczudła dla dzieci,
szczudła aluminiowe wraz z osprzętem,
narzędzia, skrzynki, kamery, komputery, dyktafony, rowery, projektor, filmy,
drukarka, latające talerze, piłki, kije,
kołki drewniane, marynarki, kapelusze,
znaczki, naklejki, książki, plakaty i wiele,
wiele innych. Oczywiście zdawałem sobie sprawę, że najważniejsza jest przytomność, otwartość, kreatywność, ale
tych kilka przedmiotów, pomyślałem,
nie zaszkodzi – w końcu wszystko może
się przydać. Spodziewałem się zastać na
25
Kuba: Pamiętam, że jechałem gotów na
Kasia: Przede wszystkim byłam bardzo ciekawa, jak to będzie wszystko
wyglądało. Trudno było mieć jakiekolwiek oczekiwania, ponieważ miał to
być mój pierwszy raz, kiedy miałam do czynienia z warsztatem filmowym.
Najważniejsze dla mnie było to, aby moje dziecko zainteresowało się zajęciami i chciało w nich uczestniczyć..
Kuba: Po przyjeździe okazało się, że ekipa chętnych jest całkiem liczna,
komunikatywna, zmotywowana i ma sporo doświadczeń. Rozliczne „wędki” – gry i zabawy motywacyjne, którymi załadowałem busa, przydały się
więc głównie przy tworzeniu scenografii i do zabaw w przerwach od pracy.
Podobała mi się otwartość formuły naszych warsztatów, niewiadoma, nastawienie na spotkanie z lokalnym żywiołem. Najważniejszy był pierwszy
kontakt, obudzenie wspólnej pasji, to przyniosło wymierne efekty w postaci dwóch filmów, surowych materiałów z prób zespołu folklorystycznego
Echo, przyjaźni, zdobytych doświadczeń i umiejętności.
Kasia: Nie spodziewałam się tego, że cała nasza rodzina tak się zaangażuje.
Codzienne spotkania od rana do późnego wieczora (z przerwą na obiad)
z prowadzącymi projekt i młodzieżą Chocianowca, to było niezwykłe
przeżycie. Podobało mi się zaangażowanie zespołu warsztatów filmowych, profesjonalne podejście, a co najważniejsze efekt końcowy. Nie spodziewałam się, że film, w którym zagrały dziewczynki,
w tym moja córka, wywrze na mnie tak duże wrażenie, podczas finałowego seansu przechodziły mnie dreszcze. Oczywiście, bardzo
duży wpływ na efekty miała szczególna atmosfera wzajemnej fascynacji między uczestnikami projektu a zespołem.
Kuba: Sprawdził się pomysł dotarcia do miejscowości oddalonych
od wielkich miast i prowadzenia tam różnorodnych projektów animacyjnych. Wolność wyboru technik animacji stanowiła mocną stronę zadania. Praca nad filmami była momentami porywająca, dobrze dopasowana
do realiów miejsca.
Kasia: Gdyby tego typu warsztaty odbywały się częściej w takich małych
26
wioseczkach jak nasza, to myślę że prowadziłoby to do lepszych relacji między mieszkańcami. Bardzo potrzebne jest takie miejsce, gdzie dzieci i młodzież mogłyby się razem spotkać, porozmawiać i wspólnie coś stworzyć.
Podczas warsztatów uczestnicy projektu uczyli się, jak współpracować ze
sobą, co jest bardzo ważne w życiu.
Wioska filmowa
Kuba: Ze strony animatorów kluczowa dla przebiegu działań była decyzja
o realizacji projektu filmowego, a ze strony dyrekcji domu kultury w Chocianowie o skierowaniu nas do małej, okolicznej miejscowości – Chocianowca. To był świetny wybór, za nim poszło zaangażowanie ze strony animatorów, uczestniczek i uczestników warsztatu, ich rodzin, znajomych,
przedstawicieli domu kultury. Najmocniejszą stroną projektu byli ludzie,
którzy mieli ochotę wziąć udział we wspólnym przedsięwzięciu, wykazując się pomysłowością, zaangażowaniem, okazując serdeczność. Kamera
w ręku animatora jest przepustką do zanurzenia się w życie wspólnoty,
w losy poszczególnych mieszkańców. W projekcie wzięło udział ponad 20
osób w różnym wieku, od kilkulatków do seniorów. Każdy podarował coś
od siebie i to przełożyło się na wspólny efekt końcowy.
Kasia: Oprócz bardzo ciężkiej pracy podczas tworzenia filmów, mieliśmy
możliwość – wspólnie z dziećmi i znajomymi – nauki chodzenia na szczudłach, poznaliśmy grę parkową Kubb. Bardzo mile wspominam wieczorne
seanse filmowe.
Kuba: Dzięki realizacji projektu dowiedziałem się o istnieniu fajnej wioski
w pobliżu Chocianowa. Są w niej ruiny pałacu, kościół, boisko, dom kultury. Prężnie działa zespół folklorystyczny Echo, mieszkańcy są gościnni,
młodzież i dzieci zdolne i chętne do działania. Zobaczyłem, jak powstaje
wieniec dożynkowy, pierwszy raz w życiu byłem też na dożynkach. Poznałem życie codzienne rodziny górniczej. Odwiedziłem bardzo udaną architektonicznie, robiącą wrażenie galerię handlową w Lubinie
i byłem „na jamnikach” (długie niskie pawilony), gdzie można kupić między innymi antenę do Internetu. Zabrakło niestety czasu na
zwiedzanie okolicznych lasów, w których żyją wilki.
Kasia: Dzięki temu projektowi dzieci i młodzież Chocianowca
miały możliwość poznania się, bo choć mieszkają tak blisko siebie,
to tak naprawdę wcześniej, zajęte swoimi sprawami, nie wiedziały
nic o sobie.
Kuba: Problemem była presja czasu. Trudno poznawać miejsce i ludzi,
a zarazem na bieżąco tworzyć materiał filmowy, przekładać zdobytą wiedzę na pomysły, propozycje, instrukcje. Wiele razy czy to słuchając muzyki
zespołu Echo, czy to uczestnicząc w spotkaniach, czy podróżując po okolicy chciałem się zatrzymać, by pokontemplować te niezwykłe chwile, pełne
prostoty, mądrości, wzruszeń. Grafik pracy był jednak nieubłagany. Tydzień
to piekielnie krótko, sądzę, że w dwa tygodnie można by pójść z pracą znacznie głębiej. Mielibyśmy więcej czasu do namysłu i na wzajemne poznanie.
Wioska filmowa
27
miejscu kilka osób, które nie mają dużego doświadczenia w robieniu filmów, ale zainteresowały się warsztatem jako wydarzeniem. Myślałem też,
że może być ciężko znaleźć wspólny język i wytłumaczyć, po co właściwie
się zjawiliśmy.
Kasia: Na samym początku trzeba było trochę zachęcić młodych do zajęć,
mieli opór przed czymś nowym, nieznanym. Myślę, że teraz nie żałują tego,
iż poświęcili swój czas i przyszli na warsztaty, bo przeżycie tego było wielką
przygodą, o której się nie zapomina.
Kuba: Nie widzę potrzeby korekty obranego kursu. Oczywiście, bogatszy
o doświadczenie, wprowadziłbym kilka ulepszeń technicznych, na przykład niezakłócony dostęp do Internetu. Mogę sobie wyobrazić, że wszystko
potoczyłoby się inaczej, gdyby kogoś z ekipy filmowej zabrakło, albo gdybyśmy pojechali do sąsiedniej wioski, a nie do Chocianowca. Używając metafory lotniczej, z chwilą gdy dotknęliśmy kołami ziemi, uruchomiony został cały szereg procedur, mających zagwarantować bezpieczne dotarcie
do celu. Dla projektów animacyjnych realizowanych w nowych miejscach
te stałe procedury to, między innymi: zapoznanie z partnerami ze strony
domu kultury, z infrastrukturą, z grupą, rekrutacja grupy, burza mózgów
poświęcona tematowi warsztatu, zabawy integrujące, podział zadań, układanie harmonogramów pracy, poznawanie otoczenia, zdobywanie informacji, wywiady, tworzenie scenopisu, scenografii. To wszystko wydarzyłoby
się w każdym innym miejscu, jednak treść i kierunek, w jakim byśmy poszli, byłyby już inne. Tutaj niezwykły był już sam klimat pierwszej odprawy.
Mroczna, wielka sala, pośrodku oświetlone stoły złączone w kwadrat, wokół krzesła, obok tablica ogłoszeń. Na stole kawa, herbata, słodycze, kartki, długopisy. Klimat rutynowego kolegium redakcyjnego. Rozpiętość wieku osób zasiadających przy stole od 4 do 40 lat. Temat rozmowy z pozoru
niewinny: nasi pupile…
28
Wioska filmowa
Ita Sypniewska
Reżyserka
Do udziału w projekcie Stowarzyszenia Praktyków Kultury byłam bardziej
przygotowana jako osoba prowadząca
warsztaty filmowe niż praktyczka kultury. Nie miałam doświadczenia w kontakcie z grupą, która ma swoją specyficzną tożsamość i normy. Wiedziałam, że
jako reżyserka nie będę miała problemu
z użyciem narzędzi filmowych, ale obawiałam się, czy zostanę zaakceptowana.
Czułam też presję, którą zapewne muszą czuć nauczyciele wchodząc po raz
pierwszy do klasy. Zdawałam sobie sprawę, że muszę się poddać ocenie, zdobyć
zaufanie dzieciaków, przekazać im swoją wiedzę i być odpowiedzialna za siebie
i za nie, gdy są ze mną.
Gdy dotarliśmy do Chocianowa, od
razu przyszliśmy na pierwsze spotkanie,
które miało rozpocząć warsztaty. Postawiliśmy sobie wcześniej ambitne zada-
31
Robić film tutaj
32
1 Pod opieką Kuby Iwańskiego powstał drugi film Akcja: Zbożowy Wir, sensacja,
której oś fabularną stanowi kradzież wieńca dożynkowego. Zagrały w nim panie
plotące corocznie wieniec na dożynki, będące też członkiniami lokalnego zespołu
folklorystycznego Echo.
Robić film tutaj
sznurku. Ogólnie panująca prowizorka, zarówno w sali, jak i w filmach, nie
przeszkodziła w odbiorze. Był śmiech i strach, i ten dreszcz emocji, o który chodzi w kinie. Widzowie mogli zobaczyć znajome miejsca i twarze, ale
w nowym kontekście.
W tym momencie kończy się proces, który rozpoczął się w trakcie naszych warsztatów. Godziny spędzone na kręceniu okolic i znajdywaniu charakterystycznych dla tej lokalności motywów, materializują się na oczach
widzów. Zdałam sobie sprawę, że rodzi się nowa cząstka lokalnej kultury.
Obejrzenie filmu w tej przygotowanej ad hoc sali kinowej jest zdarzeniem
performatywnym – jest aktem animacji kultury.
Moje początkowe obawy, czy podołam zadaniu projektu Tutaj, zostały
rozwiane podczas premiery. Moje doświadczenie filmowe okazało się wystarczające do roli praktyczki kultury. Film jest i procesem, i produktem,
zawierającym w sobie potencjał zmiany.
Mówi się, że zrobienie komuś zdjęcia to jak ukraść duszę. Nasze filmy
ukradły jej trochę Chocianowcowi. Ale to dobrze, dzięki temu mamy gwarancję, że będzie nieśmiertelna.
Robić film tutaj
33
nie zrealizowania w ciągu tego tygodnia czterech filmów: horroru, sensacji oraz dwóch
filmów dokumentalnych. W wielkiej świetlicy pachnącej sianem czekały na nas trzy
dziewczynki w wieku od 7 do 10 lat. Lekko zakłopotani, poprosiliśmy je, żeby opowiedziały coś o sobie. Klaudia, Ada i Maja
opisały nam swoje domowe zwierzątka. Mówiły o nich z wielkim uczuciem, przekrzykując się nawzajem. Nie pozostało nic więcej tylko
zrobić z ich udziałem film, w tym przypadku horror zwierzęcy, nowy podgatunek filmowy.
Zdecydowanie odradzam wszystkim filmowcom branie do filmów takiej liczby niewytresowanych zwierząt i to niezwykle ruchliwych (tu najbardziej zaskoczyły mnie chomiki). Jednak czułam, że dzięki nim dziewczynki zaangażowały się w realizację sercem i duszą. Były niezrównanymi
asystentkami, treserkami, a także aktorkami, bowiem wszystkie trzy wystąpiły u boku swoich zwierzęcych pupili. Rozumiały założenia gatunku,
jakim jest horror i dbały o „straszność” projektu. Były świadome tego, że
tworzymy razem nowy, fikcyjny świat, w którym wszystko jest możliwe.
Dopiero po jakimś czasie dotarło do mnie, że ich podejście było bardzo
dojrzałe. Od małych dziewczynek trudno oczekiwać skupienia podczas długich godzin pracy i zrozumienia, że to, co robimy, jest dużym, skomplikowanym projektem, który – aby wyszedł z niego film – wymaga pełnego zaangażowania. Dla mnie stało się to jasne po dwóch latach studiów w szkole
filmowej, tymczasem dla nich było to oczywiste od początku. Może dzięki temu, że pomysł na film powstał w oparciu o pytania, które zadaliśmy
pierwszego dnia warsztatów: „Co cię interesuje?”, „Co robisz na co dzień?”,
„Kim jesteś?”. Usłyszeliśmy wówczas o chomiku, kocie i psie – najwyraźniej
rola zwierzęcej opiekunki jest dla dziewczynek w tej chwili najważniejsza
i w jakimś sensie je określa.
Ostatniego dnia odbyła się premiera. Nasze pierwotne założenie realizacji czterech filmów w tydzień okazało się nierealne, ale powstały dwa
10-minutowe filmy1, które mogliśmy zaprezentować w wielkiej świetlicy pachnącej sianem. Panowała uroczysta atmosfera – krzesła ustawione
w rzędy, poczęstunek, przedmowa, prośba o wyłączenie komórek i w końcu zgaszenie światła, aby widzowie mogli skupić całą uwagę na „srebrnym
ekranie”, czyli prześcieradle trzymającym się na słowo honoru na lnianym
Dzienniki
podróży
(fragmenty)
Chocianowiec
Dzień 1
Całkiem fajnie dziś poszło, dzieci robią horror o swych zwierzątkach. Będzie to nowy gatunek horroru – horror zwierzęcy – taka była potrzeba
chwili, potrzeba mieszkańców, potrzeba tutaj. Jest to realizacja mojego marzenia o filmie szkatułkowym, ponieważ zwierzęta zagrają zwierzęta: kot
tygrysa, chomik niedźwiedzia, pies wilka, a dzieci zagrają dzieci.
Dzień 2
Byliśmy w ruinach zamku. Polecamy przedwojenne zdjęcia z czasów świetności zamku. Poznaliśmy resztę obsady aktorskiej – kota Bonifacego (rola
tygrysa) i psa wilko-Łajkę. Wieczorem odwiedził nas główny bohater:
chomik (rola niedźwiedzia). Treserka Klaudia przyniosła go w pudełku
z dziurami.
Dzień zakończył wykład Ity na temat: storyboardu, złotej proporcji obrazu, ruchu kamery. Obejrzeliśmy kilka fragmentów filmów ilustrujących
tematy, między innymi Bękarty wojny Quentina Tarantino i Ptaki Alfreda
Hitchcocka.
Dzień 4
Zaczęliśmy się przyzwyczajać do naszego porannego bu-dzika. Około 9.00
każdego dnia okolicę przeszywają głośne kwiki i chrumkania. Gospodarze
dworku, w którym się zatrzymaliśmy, hodują w zagrodzie dzika o słodkim
imieniu Ryjek. Ita już drugi dzień czatuje z dyktafonem, aby nagrać do horroru jego przerażające kwiki.
Zdjęcia, zdjęcia, zdjęcia. Kręciliśmy jak szaleni aż do zmierzchu, kilka
scen będziemy musieli powtórzyć, bo było już za mało światła. Nie zabrakło smaczków typu podmianka tablic rejestracyjnych, ruszanie z piskiem
opon czy wybuchów. Przemek, Kacper i Rafał dwoili się i troili, by we trzech
zagrać pięć postaci. Paweł wszystko to filmował, wspierany przez Itę i Paulinę. Wystartował montaż horroru.
Dzień 5
36
Praca ze zwierzętami wcielającymi się w role innych zwierząt nie jest łatwa. Pies wilko-Łajka wprowadził tak duże zmiany do swej roli, że musieliDzienniki podróży (fragmenty)
śmy wymówić kontrakt. Konieczna była błyskawiczna korekta scenariusza
i nowy angaż. Na scenę wkroczył chomik Plastuś. W tym miejscu dziękujemy Karolinie i jej mamie za pomoc w zdjęciach.
Zdobycie wieńca dożynkowego stało się osią fabularną filmu – czyż to
nie piękne połączenie tradycji z nowoczesnością? Panie wyplatające wieniec zostały zaangażowane jako aktorki. Ich improwizowane dialogi i żywa
gra aktorska były miłym zaskoczeniem. Na dyktafon nagraliśmy tradycyjny
śpiew towarzyszący budowie wieńca.
Dzień 6
Pierwotnie zakładaliśmy, że premiera filmów odbędzie się już w sobotę
wieczorem, okazało się to jednak niemożliwe. Trzeba było jeszcze dograć
dźwięk do obu filmów i wszystko zmontować. Ita montowała w bibliotece, gdzie kolejno zapraszała aktorów na dogranie postsynchronów: Klaudia
podkładała głos pod kota Bonifacego, Maja pod chomika Romka, Kuba pod
chomika Plastusia, a Ada jako narratorka całej historii.
Budowa wieńca dożynkowego dobiegła końca, dziś pojawiły się na nim
wstążki, jarzębina, listki mahonii, kwiaty, chleb. Na uroczystości dożynkowe wrócił z podróży pan Wojtek, prezes Stowarzyszenia Zespołu Folklorystycznego Echo. Opowiadał o zorganizowanym w tym roku festiwalu kapel tradycyjnych i planach na przyszłość. Dobrze spotkać człowieka z pasją.
Może Praktycy Kultury włączą się w przyszłoroczny festiwal?
Gdy dotarliśmy do hotelu, Ita zaczęła instalować swoje stanowisko pracy i stała się straszna rzecz. Zewnętrzny dysk wraz ze wszystkimi materiałami do montażu spadł ze stolika na podłogę. Minęło parę bardzo długich
minut, podczas których Ita podłączała strzaskany dysk do komputera. Dysk
zabzyczał, zamruczał i uruchomił się. Kiedy już było po krzyku, podzieliliśmy się myślami, jakie nam błądziły w głowie podczas sprawdzania dysku. Ita układała mowę, której sens zawierałby się w zdaniu „nie liczy się
cel, a podróż” natomiast ja widziałem nas wyjeżdżających w środku nocy,
zostawiających klucz do świetlicy pod wycieraczką i zacierających za sobą
wszelkie ślady, po których można by nas znaleźć.
Dzień 7
Punktualnie o 12.30 pałac festiwalowy wypełniła publiczność. Po krótkiej
przemowie na temat projektu ruszyły projekcje. Zgodnie z życzeniem publiczności najpierw obejrzeliśmy horror, potem sensację. Były śmiechy,
westchnienia, brawa, toast lemoniadą, cukierki, podziękowania. Pokazowi
towarzyszyła miniwystawa rekwizytów użytych podczas produkcji, znalazły się na niej makieta improwizowanego ładunku wybuchowego autorstwa Kacpra, stroje, panel sterowania systemem zabezpieczeń, telefony ze
Dzienniki podróży (fragmenty)
37
Całość dzienników podróży dostępna na stronie projektu:
www.praktycy.org/tutaj
Krasnystaw
Dzień 1
Po przybyciu do Krasnegostwu skoncentrowaliśmy się na rekonesansie.
Trochę dlatego, że na miejscu okazało się, że nie ma konkretnej grupy, z którą moglibyśmy pracować. Pojawiło się więc pytanie, co w tej sytuacji możemy zaproponować, w jaki sposób poprowadzić nasze działania. Odbyliśmy
spotkania z animatorami z Krasnostawskiego Domu Kultury (KDK), panami Stanisławem i Janem. Obejrzeliśmy rynek i okolice. Rynek w Krasnymstawie ma szczególny charakter. Rosną na nim ogromne, stare drzewa, stoi
dużo ławek. Z jednej strony jest miejscem w centrum miasta, placem, który się przecina gdzieś idąc. Z drugiej strony, jest miejscem spotkań, spacerów, odpoczynku. Zaintrygowało nas jego życie wewnętrzne, fakt, że mógłby spełniać rolę agory.
Dzień 2
Jak podało radio pan prezydent zainaugurował publiczne czytanie Pana
Tadeusza. My zaś na rynku rozpoczęliśmy zajęcia kuglarskie: szczudła klasyczne, wyczynowe, kije, piłeczki. Udało się stworzyć klimat pikniku, podczas którego każdy mógł się włączyć we wspólną zabawę i naukę. Po południu dokupiliśmy kredę, szachy i materiał na piłki (butelki, kaszka manna
i balony). Pan Jan, niezrównany żongler i szachista, dowcipnie skwitował
różnice pomiędzy piłkami: „ta mała piłka to przykład piłki wyprodukowanej w reżimie komunistycznym, a ta dorodna w kraju demokratycznym”.
Rynek opuszczaliśmy zmęczeni i zadowoleni, pełni uznania dla talentów
mieszkańców. To był pracowity dzień, spięty zaskakującą klamrą. W drodze do kwatery usłyszeliśmy w radiu, że pan prezydent zakończył czytanie
Pana Tadeusza.
38
Dzienniki podróży (fragmenty)
Dzień 4
Dzień był muzyczny, najpierw za sprawą wywiadów z paniami z chóru, prowadzonych przez pana Jurka, a potem dzięki obecności na rynku legend
Czarnego Salcesonu: pana Leszka (akordeon i wokal) i pana Darka (perkusja). Obaj nie żałowali sił i zapanowała atmosfera międzypokoleniowego święta. Fenomenalni muzycy-performerzy zaczarowali rzeczywistość
rynku.
Dzień 5
Kolejny dzień Latającego Domu Kultury. Na rynku praca wre, Kamil zapisuje kolejkę szczudlarzy. Chłopcy parkurowcy, rowerzyści i młodzi akrobaci początkowo zapytani o to, co się dzieje w Krasnymstawie, odpowiadają, że nic. Mikołaj nagrywa wywiady do multimedialnej pocztówki, komary
tną nieznośnie. Bohaterowie nagrań jakby sobie przypomnieli, uświadomili, że robią niezwykłości. Umawiamy się na nagranie tricków rowerzystów
i akrobacje. Jeszcze kilka chwil po zmroku rozbawione dzieciaki biegają po
rynku i śpiewają.
Dzień 6
Nasz pobyt to także godziny rozmów i spotkań. Tych nagrywanych i tych
zapamiętanych.
Zaczynamy od spotkania z dyrektorem, wywiadu dla Radia Lublin oraz
mniej formalnych rozmów na temat wizji nowego, przebudowanego i zrestrukturalizowanego KDK-u, a także potrzeb mieszkańców.
Dziś od 14.00 oficjalne nagranie śpiewających pań seniorek i podwórkowych pieśni pana Jurka, od którego niejeden pieśniarz warszawski mógłby
się wiele nauczyć. W tym czasie na ławce obok odbywa się operacja za operacją. Dzielna ekipa lekarzy przyczepia szczudła kolejnym pacjentom. Jest
przy tym dużo absurdalnych komend i śmiechu. Chodnik pokrywają kredowe rysunki dziwnych zwierząt – oddające stan ducha ekipy szczudlarskiej.
Michałowo
Dzień 2
To był bardzo pracowity dzień: dziś powstała mapa Michałowa! Na razie
w formie rysunkowej – znalazły się na niej wszystkie najważniejsze dla
dzieciaków miejsca, wśród nich oczywiście GOK, ale też szkoła, boisko,
plac zabaw nad zalewem, amfiteatr, domek letniskowy Michała… Podzieliliśmy się na grupy i każda z grup „zaadoptowała” wybrane miejsca. W sumie
mamy ich około 30! Wspólnie wymyślaliśmy, jakimi nagraniami, dźwięka-
Dzienniki podróży (fragmenty)
39
sklepu za pięć złotych z niezwykle irytującą melodyjką, którą możemy usłyszeć w horrorze zwierzęcym. Pani Kasia powiedziała, że oglądając film, poczuła dreszcz emocji. To oznacza sukces, bo ten dreszcz, to jest to, o co chodzi w kinie.
Nadszedł czas pakowania i pożegnań. Pani Sylwia Stachowiak, dyrektorka ośrodka kultury, a prywatnie mama Karoliny, miała świetny pomysł,
aby zaprosić nas właśnie do Chocianowca. Ostatnim akcentem wyjazdu
była krótka wizyta na uroczystościach dożynkowych, gdzie trafiliśmy akurat na występ zespołu Echo. Pozwoliła nam ona wyjechać w atmosferze
spełnienia i dziękczynienia za plony (rozumiane w sensie dosłownym i filmowym), z obrazem pięknych zielonych strojów zespołu Echo, z widokiem
dorodnych wieńców dożynkowych, ze smakiem chleba, z dźwiękiem pieśni.
Dzień 3
Dzisiaj ruszyliśmy w teren – zbierać dźwięki i nagrywać wywiady, żeby zapełnić nimi naszą mapę Michałowa. W samo południe młodzież dzielnie
stawiła się pod GOK-iem, gotowa do reporterskiej pracy.
Nie wszyscy docierają na spotkanie, aura jest zniechęcająca. W okrojonym
więc składzie wyruszamy do niedawno otwartej, w pochodzącym z początku XX wieku domu, Pracowni Filmu, Dźwięku i Fotografii „Niezbudka”, gdzie
dostępne są imponujące zbiory dotyczące regionu i kresów wschodnich
w ogóle. Przyjmuje nas pani Dorota, która opowiada nam o wystawie i założeniach tego interaktywnego muzeum. Pani Dorota zgadza się na krótki
wywiad, częściowo po białorusku, bo jest „Białorusinką stąd” (a konkretnie
z Gródka), co zwraca naszą uwagę na różnorodność i złożoność tutejszych
tożsamości i przynależności.
Ponieważ ciągle pada, do starej cegielni i na cmentarz żydowski – oddalone nieco od miasta – postanawiamy podjechać samochodem. Położony w lesie, całkiem spory cmentarz, z zachowanymi częściowo macewami
przypomina o niegdyś znaczącej obecności społeczności żydowskiej w Michałowie. Pozostawione na macewach kamyki świadczą o tym, że ktoś o michałowskich Żydach wciąż pamięta.
Dzień 4
Dzień 6
Nasza ekipa dotarła do nas dość zmoknięta, postanowiliśmy się jednak nie
poddawać i po prostu zaczęliśmy od zajęć w naszym pokoju w zajeździe.
Przesłuchaliśmy dotychczas zebrany i już obrobiony materiał, dograliśmy
legendę o powstaniu Michałowa (a rzecz jest ciekawa: gdyby kowal Jan zgodził się na propozycję króla Zygmunta Augusta, by oddać mu swego syna
Michała, to kto wie, czy dynastia Jagiellonów nie panowałaby nam szczęśliwie do dzisiaj?), zaplanowaliśmy dalsze działania, a w tym czasie niebo się
przejaśniło, deszcz ustał i mogliśmy ruszyć w teren.
I w końcu dotarliśmy do miejsca, które okazało się gwoździem programu – rancza pana Ryszarda, jednego z pierwszych w Polsce hodowcy strusi!
Zostaliśmy przyjęci przez samego gospodarza niezwykle serdecznie, choć
akurat przerwaliśmy mu przerzucanie obornika. Pan Ryszard zapoznał nas
ze strusiami (trzy!), objaśnił cykl wylęgu oraz wyższość jaj strusich nad
kurzymi.
O 8.00 zbiera się część naszej grupy, która chce dograć dźwięki z piekarni
i znad zalewu. W piekarni „Maja” przyjmuje nas pan Michał Jarocki, właściciel, który co prawda nie chce zdradzić, na czym polega sekret przepysznych
pączków, ale za to oprowadza nas po zapleczu, gdzie widzimy, jak wypiekany jest chleb i ciasteczka. Na odchodne zostajemy poczęstowani słynnymi
w okolicy słodkościami – taki prezent wynagradza nam wczesną pobudkę.
Dzień 5
40
Niedziela. Przed 9.00 jesteśmy już w cerkwi św. Mikołaja. Powoli zbierają się wierni, trochę onieśmielone stajemy bliżej wejścia. Ludzi przybywa,
zapalają świeczki, modlą się przed ikonami, w końcu zaczyna się nabożeństwo – rozlega się śpiew chóru. Piękny, przejmujący. Liturgia odbywa się
w języku staro-cerkiewno-słowiańskim, a kazanie batiuszka wygłasza po
rosyjsku. Nie wszystko rozumiemy, ale udziela nam się mistyczna atmosfera – dwie godziny mijają bardzo szybko. Następnie pędzimy na mszę w kościele Opatrzności Bożej, ten obrządek jest nam lepiej znany.
Dzienniki podróży (fragmenty)
Dzień 7
Wszystko co dobre, szybko się kończy. Nadszedł ostatni dzień naszego pobytu w Michałowie. Moment podsumowania. Spotykamy się w GOK-u, który
gościł nas przez te wszystkie dni i wspólnie z dzieciakami oglądamy zdjęcia
z całego tygodnia, przypominając sobie, ile razem udało nam się zdziałać,
do ilu miejsc dotrzeć, ile historii usłyszeć. Przesłuchujemy nowe nagrania.
Zaglądamy na stronę projektu, żeby podpatrzeć, co wydarzyło się w innych
miejscach, odsłuchujemy przewodnik po Pełczycach. Podziwiamy michałowskie strusie na facebookowej stronie stowarzyszenia. Dzieciaki robią
nam fantastyczną niespodziankę – zostajemy obdarowane wspaniałymi
wypiekami z piekarni „Maja”! Jesteśmy bardzo wzruszone.
W podlaskiej gwarze zamiast celownika używa się słówka „dla”. W Michałowie mówi się „zrobię dla ciebie zdjęcie” czy „powiedz dla niej”. Na koniec nam też zdarzało się tak powiedzieć. Teraz myślę sobie, że w tym „dla”
kryje się też jakaś prawda o ludziach stąd. O ich otwartości, gościnności
i serdeczności – byciu dla kogoś.
Dzienniki podróży (fragmenty)
41
mi, odgłosami je „zobrazujemy”, czego będziemy szukać, z kim będziemy
chcieli porozmawiać.
Wreszcie lądujemy w Gminnej Bibliotece, gdzie zakładamy sobie konto i dzięki pomocy i uprzejmości pani Teresy zdobywamy kolejne materiały o Michałowie. Naprawdę jest o czym czytać. Wielokulturowe korzenie
Michałowa (mieszkali tu obok siebie Polacy, Żydzi, Niemcy, Białorusini…)
układają się w pasjonującą historię, której ślady wciąż są – jeżeli dobrze się
przyjrzeć – widoczne. Chciałoby się zagłębić w te opowieści, może przyjechać tutaj i zostać na dłużej...?
Dzień 1
Okazja podwozi nas na miejsce wydarzenia, gdzie wita nas Julita – dyrektorka lokalnego domu kultury, główna inicjatorka reaktywacji Dni Tataraku, na które zostałyśmy zaproszone.
Okazuje się, że dzielimy stoisko promocyjne z paniami Kopystkami
i w ten sposób zacznie się nasza przygoda, która zdeterminuje postrzeganie tego miasteczka. Pięć godzin spędzonych wspólnie w namiocie zbliża.
Zapraszamy je na warsztaty, zdając sobie sprawę, że Kopystki stanowią wymagającą grupę i będziemy musiały się dobrze przygotować.
Dni Tataraku są wydarzeniem poświęconym promocji lokalnych inicjatyw, zapraszane są też ciekawe przedsięwzięcia z sąsiednich miast. Przed
wejściem do GOK-u trenuje kapela ludowa z sąsiedniego miasteczka. Kiedy z budynku po spektaklu wylega na ulicę międzypokoleniowa i bardzo
zróżnicowana publiczność, ustawia się korowód. W pierwszym rzędzie Kopystki, trzymające sztandar święta, i orkiestra, dalej ubiegłoroczna Królowa Jezior Pełczyckich z tegoroczną zastępczynią i świtą Szuwarków – asystentów. Za nimi trzech panów w garniturach – między innymi burmistrz
– i my. I całe Pełczyce. Później dowiemy się, że święto wraz z korowodem
jest wskrzeszeniem niemieckiej tradycji z tych ziem, zamrożonej wraz z zapadnięciem żelaznej kurtyny.
Na miejscu zostawiamy pochodnie nad jeziorem i jesteśmy świadkami koronacji. W trakcie ceremonii burmistrz klęka przed przyszłą Królową
w obecności wszystkich mieszkańców, co robi na nas duże wrażenie.
Dzień 3
42
Jest strasznie gorąco, ale ruszamy na spotkanie z Kopystkami. Nazwa grupy pochodzi od drewnianych łyżek, którymi miesza się w wielkim garze
z zupą. Bo Kopystki przede wszystkim gotują regionalne potrawy, ale też
wyszywają, szydełkują, piszą wiersze, robią kabarety, śpiewają… Panie
opowiadają o miejscach, które kiedyś były w Pełczycach i których brakuje,
o dzieciach które za dużo korzystają z Internetu i nie umieją zbierać śliwek,
o przebieraniu się za Cyganki, krowy, Dodę i za kolędników, o szalonych
wygłupach i talentach… Pojawiają się pierwsze pomysły, co możemy razem
zdziałać. Po ich wyjściu jesteśmy niesamowicie podekscytowane, snujemy
z Pauliną wizję, że ściągamy Kopystki do Warszawy na warsztaty robienia
kiszki ziemniaczanej i na potańcówkę z seniorką DJ Wiką, bo okazuje się,
że tym, czego paniom brakuje są „fajfy”, czyli potańcówki, które kiedyś były
organizowane na „patelni” – w miejscu nad jeziorem, którego też już nie ma,
a gdzie kwitło pełczyckie życie rodzinno-towarzyskie…
Dzienniki podróży (fragmenty)
Mamy trzy godziny przerwy, ruszamy więc w miasto, między innymi do
fryzjera – w końcu o 17.00 czeka nas spotkanie z dwiema Królowymi Jezior
Pełczyckich, aktualną i poprzednią.
Dzień 4
Pokazujemy paniom mapę Pełczyc wykonaną przez dzieci i prosimy o uzupełnienie jej miejscami, które są dla nich ważne. Na mapę nanoszą stare
kino Świt, w którym były potańcówki; dorysowują ulicę, która prowadzi
do „patelni”; zaznaczają klasztor pocysterski, w którym podobno straszy…
Do drzwi dobija się już młodsza ekipa, z którą ruszamy na spacer po
Pełczycach, szlakiem ważnych dla nich miejsc. Jesteśmy padnięci, ale zadowoleni, wracamy do GOK-u gdzie umawiamy się na następny dzień i gdzie
okazuje się, że dzieciaki chcą też robić hip-hop, tak jak rok temu. Zgadzamy
się, pod warunkiem, że zbiorą większą grupę i przyniosą gotowe teksty.
Dzień 5
Pani Teresa czyta swoje niesamowite wiersze, również pani Grażyna czyta
hymn „kulinarnych bab”. Następnie zabierają nas do sali, w której czeka pan
Józio, który kiedyś prowadził ich zespół Senioritki. Z akompaniamentem
śpiewają dla nas dwie pieśni. Po występie zdradzamy nasz pomysł – chcemy stworzyć z nimi piosenkę, z tekstów pani Teresy i fragmentów pieśni
Ziemia, gdzie mój stoi dom, być może w hip-hopowej aranżacji.
A o 12.00 przychodzą dzieciaki, ogromna liczba, stare i nowe twarze,
gotowe na rysowanie komiksów oraz na hip-hop. Ekipa szybko bierze się
do pracy i świetnie sobie radzi z tą nową formą.
Około 14.00 przychodzi jeszcze kilku chłopców i zajęcia z rysowania
zamieniają się w zajęcia muzyczne. Jest nas jeszcze więcej, dziecięca poczta pantoflowa zadziałała. Powstają trzy grupy, które dosłownie w 20 minut
tworzą trzy świetne piosenki. W oczekiwaniu na obiad wciągamy do pracy
nasze kontakty z Trawnik i Warszawy. Sebastian tworzy podkład do piosenki, Kamil odtwarza linię melodyczną pieśni Ziemia, gdzie mój stoi dom, którą
śpiewały Senioritki. Jutro połączymy to w całość.
Dzień 6
Po kilku solowych nagraniach przechodzimy do piosenki – kserujemy
wiersz pani Teresy Dziwne Pełczyce, puszczamy bit i próbujemy. Okazuje
się, że lokalne talenty to nie czcze gadanie i szybko tekst łączy się z melodią.
Dołączamy fragmenty jednej z pieśni Senioritek, w tym solo pani Ireny. Na
koniec puszczamy paniom efekt naszej nocnej pracy – ich zestawione nagrania oraz nasze zdjęcia. I dostajemy akceptację – hura!
Dzienniki podróży (fragmenty)
43
Pełczyce
Dzień 7
Dzień 2
Wstajemy potwornie zmęczone, ale też spokojne, że udało nam się dokończyć, co zamierzałyśmy i pokażemy uczestnikom poszczególnych grup
warsztatowych gotowe propozycje dźwiękowo-wizualnych aranżacji.
Asia organizuje wystawę wewnątrz budynku przy pomocy sznurka i zakupionych spinaczy do bielizny. Ania – animatorka z GOK-u – kopiuje wszystkie komiksy – to ogromna pomoc!
Dziś zaczynamy rozumieć, ile udałoby nam się zdziałać, zostając w Pełczycach przez kolejny tydzień, lecz także szkoda nam zostawiać rozbudzony
potencjał i świeżo odkryte talenty. Jednocześnie po ludzku zdajemy sobie
sprawę, że będzie nam brakować tej ekipy, a także znajomości z mieszkańcami, którzy rzadziej zaglądają do domu kultury, a którzy rozpoznają nas na
ulicach, serdecznie się z nami witają i zagadują.
Wchodzimy do auli szkoły – jest przestronna, jasna. Za chwilę panie wychowawczynie przyprowadzają dzieci – łącznie 35… trochę jesteśmy zaskoczeni, że aż tyle, ale nic, damy radę.
20 minut przed drugimi zajęciami starsza grupa już jest. Zaczynamy
podróż taneczną. Od Węgier przez Bretanię, Izrael, Polskę i Litwę wytańcujemy swoje nowe doznania, dotyczące różnorodności i możliwości odnajdywania się w niej, zachowując siebie.
Wleń ze swoją historią był i pozostaje bardzo różnorodny. Kiedyś mieszkali tu Ślązacy, Niemcy, Żydzi… W 1945 roku zajęte przez wojska radzieckie miasto przekazano Polsce. Dotychczasowa niemiecka ludność Wlenia
została wysiedlona do Niemiec, a we Wleniu zamieszkali, często siłą sprowadzani, osadnicy ze wschodnich kresów. Po Niemcach we Wleniu pozostała większość architektury, pomnik Gołębiarki oraz płot naokoło kościoła
i cmentarza przy nim, zbudowany częściowo z niemieckich nagrobków, po
Żydach – pozostały tylko ruiny synagogi.
W drugiej części zajęć temat posługiwania się kamerą i robienia wywiadów. Na koniec pierwsza ekipa wyrusza robić wywiady o gołębiarce do
kogoś „pewnego” ze swojej rodziny. W planie mają panią nauczycielkę, babcię oraz mamę jednej z dziewczyn. Wracają. Ups… Okazuje się, że nie jest to
proste, żeby nakłonić kogoś – nawet z rodziny – do opowieści na interesujący nas wszystkich temat przed kamerą.
Dzień 1
Biegniemy do Zespołu Szkół im. Świętej Jadwigi Śląskiej. Rozmowa z dyrekcją, dwiema nauczycielkami – już Ania, szefowa domu kultury, przedstawia
nas kolejnym klasom gimnazjum i energicznie opowiada o projekcie. Szukamy kogoś, kto zechce oprowadzić nas po Wleniu, pokazać swoje miejsca
– te piękne, te ważne, te brudne i te zwyczajne.
Godzina 16.00, na którą ogłaszaliśmy zbiórkę pod pomnikiem Gołębiarki (legenda głosi, że w XIV wieku gołębie uratowały miasto od głodu).
Dziesięcioro przewodników czeka na nas i z lekkim dystansem obserwuje,
jak przechodzimy przez rynek. Ktoś ma listę miejsc do pokazania, ktoś ustala kolejność, trasę – wszystko szybko, sprawnie i z zapałem.
Dwie i pół godziny spaceru po Wleniu, oglądanego oczami młodzieży.
Oczami wyjątkowymi, z własnym wyczuciem tego, co warto pokazać. Niby
nic specjalnego – nieczynne kino, przedszkole, sanatorium, leśna ścieżka,
boisko, hotel w budowie, rzeka, szkoła, kościół. W każdym z miejsc – eksplozja skojarzeń, opowieści, szczegółów. Jeśli ścieżka przez las, to nie tylko
historia mieszkającego opodal szaleńca, ganiającego ludzi z ostrymi narzędziami w ręku, ale jeszcze osuwisko, w którym można znaleźć agaty i skała, która zagraża budowanemu pod nią hotelowi. Jeśli rzeka, to nie tylko że
Bóbr, więc bobry, ale jeszcze powodzie, żółwia farma i żmije w zagajniku na
drugim brzegu. I znaleziony kamyk w kształcie serca.
44
Dzienniki podróży (fragmenty)
Dzień 4
Od rana równolegle kończymy montowanie i przygotowujemy rekwizyty,
które będą potrzebne na zajęciach, a później na pokazie. Dzisiaj już pracujemy z wiedzą, że tego zdradliwego czasu może zabraknąć, więc wracamy do
rzeźb, ilustrujących historię Wlenia i jego gołębi. Pojawia się kolejno osiem
żywych obrazów – cienie dawnych wydarzeń przechodzą po dużej kurtynie, zawieszonej w sali. To jest pierwszy pokaz, który udało nam się dziś
zmontować. Po raz pierwszy widownią jest starsza grupa, z którą za chwilę zaczniemy następne zajęcia. Pierwszy raz grupy się spotykają – siadamy
w dużym kole, liczymy, ile nas jest. Dwudziestka! Jutro pokaz dla mieszkańców Wlenia i gości.
Dzień 5
Właściwie jak nazwać to, co przygotowujemy, na co zaprosiliśmy wszystkich, których mogliśmy – a więc rodziny uczestników, nauczycieli, władze
samorządowe, znajomych… Co to będzie – spektakl? Trochę tak, ale przecież ani jednego aktora widownia nie zobaczy. Koncert? Trochę tak, ale z fa-
Dzienniki podróży (fragmenty)
45
Wleń
Trawniki
Dzień 1
Przyjeżdżamy po południu. Wkrótce dojeżdżają do nas Monika z Wlenia
i Sylwia z Chocianowa, niedługo potem Łukasz i druga Monika z Pełczyc. To
są osoby, które będą uczestniczyć w naszym szkoleniu i pomogą nam stworzyć wydarzenie finałowe w Trawnikach. Zaczynamy znajomość od rozmów przy ognisku. Kładziemy się jednak w miarę wcześnie, gdyż wszyscy
są zmęczeni – większość osób podróżowało po 10 godzin i przesiadając się
po drodze trzy razy, aby tu dotrzeć.
Dzień 2
46
Rano, w GOK-u prowadzimy szkolenie. Rozmawiamy o tym, czym jest kultura i jak można ją wykorzystać do budowania zmiany społecznej. Na dworze
świeci tak cudne słońce, że drugą część szkolenia prowadzimy przed GOK-iem, pod gołym niebem.
Po obiedzie robimy objazd po Trawnikach – naszymi przewodnikami
są Aga i Piotr ze Stowarzyszenia Inicjatyw Trawnickich. Oglądamy opuszczoną betoniarnię, hufiec zbożowy, murale na trawnickich murach, boisko
Traweny i dawną salę weselną.
Dzienniki podróży (fragmenty)
Dzień 3
Kasia i Paulina spotykają się z Hubertem – lokalnym artystą graficiarzem
i omawiają wspólnie jego pomysł na włączenie się do gry nieMiejskiej. Hubert planuje stworzyć ogromny mural, a dla uczestników gry proponuje
przestrzeń do robienia szablonów.
Dzień 7
Punktualnie o godzinie 15.00 wszyscy na swoich pozycjach. Start. W kapliczce pani Regina z GOK-u czyta wiersz swojego autorstwa, który opowiada legendę o tym, jak kościół zapadł się pod ziemię. A chór dzieci dośpiewuje do legendy tło dźwiękowe.
Z samą kapliczką wiążą się też różne historie. Każdy mieszkaniec Trawnik ma jakieś wspomnienie, które jej dotyczy. Opowiadają o jabłonce, które
rosła obok i dawała najsmaczniejsze jabłka na świecie, o pierwszych komuniach, które kiedyś były w niej udzielane, o duchach, które w niej straszyły.
W remizie odtworzyliśmy świat dawnej Trawniczanki (lokalnej kawiarni).
Na ścianie wyświetlane są archiwalne zdjęcia z Trawnik i Pełczyc, z głośników płyną opowieści mieszkańców o tym, jak się dawniej bawiło, które
raz na jakiś czas przerywa Wiola wyśpiewując swoją interpretację Piosenki
o zgubionym sercu Ordonki. Przy stolikach siedzą młode dziewczyny i chłopak z Trawnik, plotkują, grają w karty, piją herbatę. W sali gimnastycznej
zespołu szkół wyświetlamy filmy, które powstały w ramach projektu Tutaj.
Nazwaliśmy tę salę: „Cała Polska w Trawnikach”.
W szatni zespołu szkół pokazujemy horror zwierzęcy, który powstał
w ramach warsztatów w Pełczycach. A na boisku instalacja pod nazwą „Kibicujemy drużynie z Michałowa” – można posłuchać mapy dźwiękowej.
Koło Traweny jest bardziej refleksyjnie – historie o trawnickich Żydach,
o obozie i o zagładzie, są nierozerwalną częścią tej miejscowości. Na górca
koło GOK-u stoi Kolorowy Anioł. Można przy nim posłuchać opowieści jego
twórcy o aniołach, a także na karteczce napisać życzenie i zostawić w specjalnym koszyku. A na koniec Grande Finale: nad łączkę przylatują paralotniarze i rozsypują z nieba życzenia i cukierki.
Zespół projektu
Nela Brzezińska, Daniel Brzeziński, Jakub Iwański, Grażyna Malinowska,
Paulina Paga, Katarzyna Regulska, Lena Rogowska, Ita Sypniewska, David
Sypniewski, Joanna Tomiak, Hanna Zielińska
Dzienniki podróży (fragmenty)
47
bułą. Pokaz video? Też pewnie tak – ale z muzyką na żywo? Wygłupy grupy dzieciaków i młodzieży z Wlenia? No, na pewno – szczególnie w części
tanecznej!
A więc szykujemy się od rana do tego hybrydowego, synkretycznego
wydarzenia, którego inaczej niż „pokaz” określić się nie da.
Już jedyna, ale za to z udziałem wszystkich 20 osób, próba tego dnia się
kończy, już ogłaszamy przerwę na obiad i już trzeba drzwi zamykać od sali,
żeby ludzie ciekawi „co będzie” nie zaglądali za wcześnie. Staramy się nie
hałasować, bo od widowni dzieli nas tylko cienka biała kurtyna. Potem się
okaże, że ludzie myśleli, że tę kurtynę odsłonimy – jak w teatrze – na początek widowiska. A my odsłonimy na sam koniec…
Na początek cztery i pół minuty wywiadów z mieszkańcami – w 100%
autorstwa starszej grupy. Pomnik gołębiarki, szarańcza, powódź, książę
– czyli legenda według mieszkańców Wlenia. Potem obie grupy podzielone
na narratorów, chór i grupę rekonstrukcyjną czytają, pokazują, śpiewają,
wyją, brzęczą i bębnią… na temat wleńskiej Gołębiarki. Na koniec nawet
tańczą.
Brawa – a właściwie aplauz – zgromadzonej widowni unoszą wszystkich na koniec i bisujemy tańcząc spontanicznie i trochę nieskładnie drugi
taniec.
Krasnystaw
Wideopocztówka
Michałowo
Mapa dźwiękowa
Podczas warsztatów w Michałowie młodzież stworzyła subiektywną mapę
miasta, na którą naniosła te miejsca, które sama uznała za ważne, ciekawe,
czy charakterystyczne. Następnie grupa ruszyła w teren, by zbierać dźwięki
potrzebne do zilustrowania wybranych punktów. W efekcie powstała mapa
dźwiękowa, która pozwala usłyszeć Michałowo i jego mieszkańców, posłuchać o przeszłości miasta, rozpoznać jego dzisiejsze brzmienie.
Wleń
Legenda o gołębiarce
Uliczna sonda na temat lokalnej legendy – o gołębiarce, której pomnik stoi
na rynku. Tę samą historię przygotowaliśmy w formie teatru cieni jako lokalny finał projektu. Autorami, operatorami i redaktorami tego materiału
są uczestnicy warsztatów Tutaj.
Trawniki
Gra nieMiejska
Trawniki były ostatnią odwiedzoną przez nas miejscowością. Zorganizowaliśmy na miejscu grę terenową, w trakcie której można było poznać lokalną historię i miejsca, a także ciekawą działaność mieszkańców okolic. Zaprezentowaliśmy również produkcje z innych miejscowości odwiedzonych
w ramach projektu Tutaj.
49
Produkcje
Wideopocztówka z Krasnegostawu to zapis naszych impresji. Subiektywny, chwilowy. Materiał został zebrany w trakcie tygodniowego pobytu SPK
w Krasnymstawie.
Produkcje
Chocianowiec
Filmy
Akcja: Zbożowy Wir i Horror zwierzęcy to filmy z gatunku sensacja i horror, nakręcone podczas warsztatów filmowych zrealizowanych w sierpniu
2012 roku w Chocianowcu. Scenariusze filmów powstały w efekcie wspólnych narad uczestników, uczestniczek i animatorów. Inspiracją do filmu
sensacyjnego była kradzież, która przed laty wstrząsnęła lokalną społecznością, a także odbywające się właśnie przygotowania do dożynek. Inspiracją do horroru była rozmowa o zwierzętach domowych. W produkcję filmów oprócz dzieci i młodzieży, uczestniczących w warsztacie zaangażowali
się także dorośli, w tym seniorzy. Łącznie w projekcie wzięło udział ok. 20
osób.
Pełczyce
Animatorki odwiedzające Pełczyce były zaskoczone liczebnością uczestników, ich pomysłowością, otwartością i chęcią uczestniczenia we wszystkich
proponowanych aktywnościach.
Utwory rapowane
Rap Kopystek – kompilacja wiersza pani Teresy Dziwne Pełczyce i piosenki ze wschodnich ziem Ziemia, gdzie mój stoi dom, nieznanego autorstwa,
pięknie zaaranżowanej przez pana Józka,
Rap o Günterze – tekst Miłosza o mieszkańcu Pełczyc – twórcy makiety miasta, stworzonej w geście przyjaźni dla współczesnych pełczyczan
Rap o zranionym sercu – tekst grupy chłopaków,
UUU ąą – tekst grupy dziewczyn(ek),
Spacer po Pełczycach – efekt pracy zbiorowej nad mapą Pełczyc
Opowieści Kopystek
o dawnych Pełczycach, o tym, jak wyglądały draki i zabawy, dokąd się chodziło, żeby razem spędzić czas, za czym panie tęsknią dziś, co jest ważne
i dlaczego Kopystki, mimo upływu lat, będą zawsze młode.
50
Produkcje
Trawniki
Krasnystaw
Damianowi Kozyrskiemu, dyrektorowi Krasnostawskiego Domu Kultury
Stanisławowi Kliszczowi
Janowi Hovhannesowi Aleksanyanowi
Mikołajowi Trochimiukowi
Jerzemu Parzymiesowi
paniom Ani, Jasi, Krystynie z zespołu Biesiada
panom Darkowi i Leszkowi z zespołu Czarny Salceson
53
Dziękujemy
Adze i Piotrkowi Sewrukom ze Stowarzyszenia Inicjatyw Trawnickich
tacie, co naprawia rowery
Darkowi Jachimowiczowi
Sebastianowi Tomczykowi
Hubertowi Tomczykowi
Michałowi Michalakowi
Marcinowi Kubińcowi
Mariuszowi Soleckiemu
Patrykowi Psujkowi
Arkowi Świstowi vel Sztajerowi
Ewie Mazur, dyrektor Gminnego Ośrodka Kultury
Elżbiecie Kulisz, dyrektor szkoły
Arkowi Jurkowi
Danielowi Kuśmierzakowi
Klaudii Waryszak
Sylwii Stachowicz
Monice Góraj
Monice Małeckiej
Łukaszowi Kordelowi
Reginie Kamińskiej
Darkowi Dziewulskiemu
zespołowi Ich Dwoje
Kazimierzowi Pawelcowi
Krasnostawskiemu Stowarzyszeniu Paralotniowemu
wszystkim uczestnikom i uczestniczkom
opiekunom i aktorom 14 punktów gry nieMiejskiej
wszystkim mamom, które użyczyły rekwizytów do instalacji w remizie
Wleń
Chocianowiec
Ani Komście, dyrektor Ośrodka Kultury, Sportu i Turystyki we Wleniu
Andrzejowi Góreckiemu
Oli Stec
Monice Góraj
dyrekcji i kadrze Zespołu Szkół im. Świętej Jadwigi Śląskiej we Wleniu
Kasi i Krzysztofowi Kolanowskim za przepyszne obiady
i wsparcie moralne
Sylwii Stachowicz z Chocianowskiego Ośrodka Kultury za organizację
i dobrą energię
Usługom Pogrzebowym „Kamińscy” za użyczenie lokalu do filmu
zespołowi Echo, a szczególnie paniom, które wystąpiły
w Akcji: Zbożowy Wir
Patrycji Kosior i Dawidowi Łuczkowcowi za stworzenie ścieżki
dźwiękowej do Horroru zwierzęcego
Dawidowi Łuczkowcowi i Wojtkowi Lisowskiemu za mrożące krew
w żyłach napisy do Horroru zwierzęcego
Adzie Kowalskiej, Mai Weryńskiej, Klaudii Kolanowskiej oraz ich
zwierzęcym pupilom za ciężką pracę na planie Horroru zwierzęcego
Przemkowi Bobele, Kacprowi Chomie, Paulinie Chomie, Rafałowi Falucie,
Pawłowi Serwinowi za walkę ze złem w Akcji: Zbożowy Wir
Agacie i Julii Czaban, Izie Czerniawskiej, Michałowi Kuleszy, Kamili
Nazarko, Dominice Sowie, Krystianowi Stockiemu i Magdzie Tarasewicz
za zaangażowanie i wspólną przygodę tworzenia mapy
dźwiękowej Michałowa
Elżbiecie Palinowskiej, dyrektor Gminnego Ośrodka Kultury,
za możliwość przeprowadzenia projektu
Małgorzacie Tarasewicz za bieżące wspieranie naszych działań na miejscu
Ninie i Mikołajowi Gorbaczom za magiczne spotkanie, niezwykłe
opowieści i pyszne smażone rydze
Teresie Rybińskiej z Gminnej Biblioteki za pomoc w kwerendzie
i udostępnienie źródeł o Michałowie
Lili Gwizdak, przedszkolance, za zabranie we wzruszającą podróż
do wspomnień z dzieciństwa
Ryszardowi Filipczukowi, hodowcy strusi, za serdeczne przyjęcie
na ranczu i za zniżkę na jajo
Halinie Kuleszy, babci Michała, za podzielenie się wspomnieniami
i za czekoladki
Janowi Kamińskiemu, tacie Michała, za wspaniały wieczór pożegnalny
przy grillu
Dorocie Sulżyk, ekspertce z Pracowni Filmu, Dźwięku i Fotografii,
za uratowanie przed deszczem i oprowadzenie po wystawie
Mikołajowi Gresiowi, naczelnemu „Gazety Michałowa”, za przyjęcie
w redakcji i przybliżenie historii pisma
Michałowi Jarockiemu, szefowi piekarni „Maja”, za oprowadzenie po
zapleczu i słodki poczęstunek
Personelowi Zajazdu WIM za wyjątkowo serdeczną gościnę, a pani Asi
jeszcze za usmażenie jajecznicy ze strusiego jaja dla 11 osób
oraz wszystkim mieszkankom i mieszkańcom Michałowa, którzy życzliwie
odnieśli się do naszego projektu i pomogli w jego realizacji
54
Dziękujemy
Pełczyce
Julicie Kołdzie, dyrektor Miejsko-Gminnego Ośrodka Kultury
Ani Łapszy z Miejsko-Gminnego Ośrodka Kultury
Kopystkom
paniom ze Stowarzyszenia Emerytów
Królowym
panu Józkowi, opiekunowi sekcji muzycznej
Miejsko-Gminnego Ośrodka Kultury
Paulinie z ulicy Słonecznej
panu Romanowi z Piły za podwiezienie i uśmiech
Krzysztofowi Majowi, rysownikowi z Choszczna, za to,
że akurat przejeżdżał
Dziękujemy
55
Michałowo
S
t
owa
r
z
ys
z
e
ni
ePr
a
kt
ykówKul
t
ur
y
I
S
BN9788393236589

Podobne dokumenty