Uczę myślenia inżynierskiego - Budownictwo Technologie

Transkrypt

Uczę myślenia inżynierskiego - Budownictwo Technologie
.
.
.
z
d
a
i
fot. Michał Braszczyński
w
y
w
Uczę myślenia inżynierskiego
– Gdyby wieżowce w Nowym Jorku były żelbetowe, tak jak ten
w Baltimore, toby stały nadal. Dwa, może trzy piętra byłyby zniszczone,
ale trzon by się utrzymał. Budynek zacząłby się palić, ale by nie runął
– mówi prof Tadeusz Godycki-Ćwirko, wybitny projektant konstrukcji
betonowych w rozmowie z Janem Deją i Zbigniewem Pilchem.
58
Tadeusz Godycki-Ćwirko
ur. w 1926 roku. Stopień
magistra inżyniera budownictwa lądowego uzyskał
na Politechnice Gdańskiej, po dwustopniowych
studiach (1948-1954).
W latach 1948-1952, w
czasie studiów, pracował
w Państwowym Przedsiębiorstwie Budownictwa
Miejskiego w Gdańsku
na stanowisku technika i
kierownika budowy Stoczni
Gdańskiej i Północnej. W
1952 r. rozpoczął pracę
jako asystent w Katedrze
Budownictwa Betonowego
Politechniki Gdańskiej. W
roku 1962 obronił pracę
doktorską „Żelbetowe belkiściany” i został powołany
na stanowisko adiunkta.
W 1963 r. został przeniesiony na Politechnikę
Łódzką, na której pracował
do roku 1986 – z przerwami na staże naukowe
w Instytucie Otto-Graff w
Stuttgarcie i na Uniwersytecie w Calgary. Stopień
doktora habilitowanego
uzyskał w 1966 r. na
Politechnice Wrocławskiej
za pracę pt. „Ścinanie
w żelbecie”. Praca ta w
– Skąd Pan Profesor pochodzi?
– Urodziłem się na Kresach Wschodnich, w zaścianku, w powiecie Nieśwież. Wiem, że mieliśmy
przed wojną jakieś procesy w sprawie majątków
z Radziwiłłami. Zacząłem naukę w gimnazjum
w Nieświeżu, w roku 1938. Skończyłem jedną
klasę i zaczęła się wojna. Wkroczyli do nas Rosjanie, potem Niemcy. Początkowo w tym gimnazjum była nauka w języku polskim, potem była to
rosyjska szkoła średnia z językiem wykładowym
rosyjskim. Małą maturę uzyskałem po trzech latach, w tym ucząc się dwa lata w języku rosyjskim.
Potem przyszli Niemcy, a w końcu znowu przeszedł
front rosyjski i wcielono mnie do II Armii Wojska
Polskiego. Miałem wtedy 17 lat. Z uwagi na moje
wykształcenie przydzielono mnie do szkoły oficerskiej, do dywizjonu artylerii. Skończyłem tę szkołę
w przyspieszonym tempie i w marcu 1945 roku
trafiłem na front nad Nysę Łużycką w dywizjonie
artylerii 28 P.P. Byłem przy oblężeniu Drezna i niestety w okrążeniu pod Muskau. W wojsku służyłem
dość długo, bo aż do 1948 roku. W tym też okresie
czasu ukończyłem liceum. Maturę zdałem w Rzeszowie.
– Czy był jakiś szczególny powód, że poszedł Pan
w stronę budownictwa?
– Zwolnili mnie z wojska, bo istniało takie zarządzenie, że ci, którzy byli na froncie i mieli maturę, mogli
wybierać sobie uczelnię. Przyjechałem do Gdańska,
bo tutaj trafiła część mojej rodziny i zapisałem się
do Wyższej Szkoły Inżynierskiej. To była szkoła wieczorowa. Musiałem pracować, żeby się utrzymać.
Na początek pracowałem w banku. Na II semestrze
pracowałem już przy budowie najpierw Stoczni
Gdańskiej, a potem Stoczni Północnej, jako technik
budowlany, chociaż technika nie miałem, tylko kilka
semestrów w tej szkole inżynierskiej. Dyplom inżynierski zdałem z wyróżnieniem z mechaniki budowli.
Potem przeszedłem na studia dzienne magisterskie.
Ponieważ miałem ten dyplom z wyróżnieniem, dostałem stypendium Ministra Szkolnictwa Wyższego
i zostałem skierowany do Katedry Żelbetu, kierowanej przez prof. Bronisława Bukowskiego. Profesor
początkowo był niezadowolony, że „narzucono” mu
kogoś z zewnątrz, to znaczy mnie. Zmienił zdanie
po ukończeniu przeze mnie dyplomu magisterskiego
pod Jego kierunkiem i zaproponował mi asystenturę.
Pracowałem dziesięć lat u Profesora, współpracując
z Nim w opracowaniu wielu ciekawych ekspertyz i
projektów. W 1962 roku zrobiłem doktorat, wykonując badania eksperymentalne w laboratorium na
poniemieckim sprzęcie. Podstawowe wyposażenie w
maszyny wytrzymałościowe pochodziło jeszcze z lat
trzydziestych. Ku mojemu zdziwieniu to samo wyposażenie zastałem po moim powrocie do Politechniki
Gdańskiej w 1986 roku.
– Jak początkowo przebiegała Pana praca naukowa?
– Pracując początkowo w Gdańsku a od roku
1963 w Łodzi, starałem się o jakiś wyjazd zagrastyczeń – marzec 2006
niczny. W roku 1966 udało mi się uzyskać staż naukowy na Uniwersytecie Technicznym w Stuttgarcie. Nauczyłem się tam bardzo dużo, pracowałem
w doskonałym laboratorium pod kierunkiem prof.
F. Leonhardta i R. Walthera. Po stażu wróciłem
i miałem już prawie gotową habilitację na temat
ścinania w żelbecie. Za niedługo ukazała się moja
książka, która została potem przetłumaczona i wydana w językach francuskim w 1972 i niemieckim
w 1973 roku. Dzięki temu, dosyć szybko otrzymałem tytuł profesora, a francuskie wydanie książki
trafiło do Kanady. Dlatego zaproponowano mi badania w Kanadzie na Uniwersytecie w Calgary. Badania były finansowane przez Ministerstwo Obrony
Kanady i dotyczyły zagadnień dynamicznych, mianowicie projektowania budynków szkieletowych
z uwzględnieniem podmuchów wybuchów atomowych. To była trudna i kosztowna praca, aparaturę zamawiało się w NASA. Chodziło o pomiary
odkształceń elementów żelbetowych konstrukcji
szkieletowych od tego uderzenia falą podmuchu
powietrza mierzoną w milisekundach. Byłem tam
prawie rok i chciałem zostać dłużej, no ale łódzka
uczelnia nie zgodziła się. Rektor zaplanował sobie,
że miałem zostać dziekanem i musiałem wrócić.
– A potem?
– Później byłem dyrektorem Instytutu Budownictwa Politechniki Łódzkiej. Powstało tam laboratorium i udało się nam to laboratorium bardzo dobrze wyposażyć w aparaturę. Po wielu latach, jak
wróciłem do Gdańska, postanowiłem wybudować
i wyposażyć nowocześnie laboratorium żelbetu, co
po wielu latach żmudnych zabiegów udało mi się
zrealizować.
– Ma Pan Profesor olbrzymie doświadczenie. Jak
Pan ocenia pozycję betonu, na przykład w konkurencji do stali?
– Te materiały współżyją ze sobą i muszą współdziałać. Jeśli chodzi o konstrukcje żelbetowe, to
przede wszystkim one są bardziej trwałe i ognioodporne. Nie tak dawno, analizowałem budynek wysoki w Baltimore bardzo podobny do WTC w Nowym Jorku, który został zbudowany w konstrukcji
żelbetowej. Mogę powiedzieć, że gdyby wieżowce
w Nowym Jorku były żelbetowe o podobnej konstrukcji, tak jak ten w Baltimore, to by stały nadal. Dwa może trzy piętra uległy by częściowemu
zniszczeniu, ale trzon by się utrzymał, zachowując
piętra powyżej i poniżej poziomu uderzenia samolotem w budynek. Budynek zacząłby się palić, ale
by nie runął. Można by go skutecznie gasić, mając
do dyspozycji długi okres czasu. Jeśli chodzi o stal,
to wiadomo, że przy czterystu stopniach zaczyna
płynąć i wszystko zaczyna się plastycznie odkształcać a następnie walić. Najwyższe budynki świata to budynki z takim żelbetowym trzonem, który
jest sprężony, ze względu na działanie sił poziomych, głównie wiatru. Budynki takie są też lepiej
zabezpieczone od takowych wykonanych ze stali
na uderzenie fali poziomej, wywołanej trzęsieniem
ziemi. To co myśmy badali w Kanadzie, czyli uderzenie podmuchem wybuchu atomowego, to ono
miało mniej więcej tę samą szybkość uderzeniową
fali jak powstaje przy trzęsieniu ziemi. Tamte badania finansowało Ministerstwo Obrony Kanady, ale
budownictwo • technologie • architektura
później wyniki badań zostały m.in. wykorzystane
właśnie do spraw związanych z trzęsieniem ziemi.
– Zaangażował się Pan kiedyś w walkę z wszechobecną wielką płytą. Jak wyglądała ta walka?
– Tak. Przypominało to walkę z „wiatrakami”.
O mały włos mnie nie wyrzucili z kraju. Wróciłem
właśnie z Kanady, gdzie poznałem plusy budownictwa szkieletowego. Zaprojektowaliśmy z kolegą,
inżynierem Ludwikiem Andrzejewskim i zespołem
mojej Katedry, pierwszy w Łodzi budynek płytasłup, jeden z większych budynków w Polsce. Opisaliśmy to w prasie, uwypuklając wady wielkiej
płyty i zalety szkieletu żelbetowego, ale niewielu
kolegów odważyło się nas poprzeć. Byłem wówczas doradcą prezydenta Łodzi do spraw budownictwa. Udało mi się go namówić, żeby zrezygnował
z budowy kilku fabryk domów. Powiedziałem, że to
nie ma przyszłości, bo jest pracochłonne, energochłonne i materiałochłonne. Zrobiliśmy z inż. Andrzejewskim analizę ekonomiczną. Obliczyliśmy,
że przy cenach energii, które z uwagi na gwałtowne
podniesienie cen ropy przez kraje arabskie skoczyły o kilkaset procent, można byłoby zaoszczędzić
kilka miliardów dolarów, jeżeli zrezygnujemy z fabryk domów i przejdziemy na system budownictwa
szkieletowego. Trafiliśmy, aż do Komitetu Centralnego z tą sprawą. Pojechaliśmy we dwóch z kolegą Andrzejewskim. W budynku KC, on poszedł
na górę, bo był partyjny z przekonania, a ja bezpartyjny czekałem na niego na dole ponad półtorej
godziny, w końcu myślałem, że go zamknęli. Wrócił
wielce usatysfakcjonowany i powiedział, że sprawa
została uznana za priorytetową – wagi państwowej
i trafiła na biurko sekretarza KC Szydlaka. Szydlak
wtedy rządził całą polską gospodarką. My mieliśmy czekać na odpowiedź trzy tygodnie. Do dziś
nie ma odpowiedzi (śmiech).
– Okazuje się, że tego typu budownictwo ma
dziś bardzo mocną pozycję, więc pewnie miał
Pan rację, chociaż są wątpliwości, czy w naszym
klimacie, gdzie sezonowość budownictwa jest
ograniczona, nie jesteśmy wręcz zmuszeni do
tego, żeby stawiać na prefabrykację. Co Pan o tym
myśli?
– Prefabrykacja ma swój sens, tylko nie może
zdominować całego budownictwa, w tym głownie mieszkaniowego. Budynki muszą być dobrze
zaprojektowane, tak żeby straty cieplne były minimalne, bo przecież mieliśmy i jeszcze ciągle mamy
bardzo duże straty cieplne. Jeżeli prefabrykacja ma
uzasadnienie ekonomiczne, to będzie konkurencyjna. Wszystkie projekty, które obecnie konsultuję
i w których jestem weryfikatorem całej dokumentacji konstrukcyjnej, to jest głównie monolit dobrze
zabezpieczony przeciw utracie ciepła w okresie
grzewczym.
– Ma Pan doświadczenie dydaktyczne ze studentami. Uczy Pan na Wydziale Budownictwa. Czy to
jest kierunek z przyszłością?
– Na nasz wydział jest sporo chętnych. W tym
roku na Wydział Inżynierii Lądowej i Środowiska
PG nabór wyniósł około 700 osób na studia dzienne i zaoczne. Jestem przekonany, że w sumie na
niemal 20 wydziałach budownictwa kształcimy
za dużo inżynierów. Zdecydowana większość nie
zmodyfikowanych wersjach
została wydana jako książka
w języku polskim, francuskim i niemieckim. W
roku 1982 została wydana
przez Wydawnictwo Arkady
kolejna książka Profesora,
pt. „Mechanika betonu”.
Tytuł profesora nadzwyczajnego uzyskał w 1972 r.,
zaś profesora zwyczajnego
– w 1985 r.
Profesor w ciągu 20-letniej
pracy na Politechnice Łódzkiej stworzył silny ośrodek
badań eksperymentalnych,
szkołę naukową, w której
wychowało się wielu pracowników naukowych, wysokiej klasy inżynierów teoretyków i praktyków. Dzięki
badawczym, projektowym
i wdrożeniowym pracom
Profesora wprowadzono w
budownictwie mieszkaniowym nowe energooszczędne
technologie szkieletowe
płytowo-słupowe w wersji
monolitycznej. Pierwszym
w Polsce budynkiem tego
typu był projektowany
przez niego i zespół 12kondygnacyjny budynek
mieszkalny na łódzkim
osiedlu Widzew.
W 1985 r. powrócił do
Gdańska, gdzie pracował
jako profesor zwyczajny
Politechniki Gdańskiej
i pełnił m.in. funkcję dyrektora Instytutu Technologii
i Materiałów Budowlanych
oraz kierownika Katedry
Budownictwa Betonowego i Ogólnego. W latach
1990-1998 wybudował
i wyposażył Regionalne
Laboratorium Budownictwa
na Politechnice Gdańskiej.
Dzięki temu kontynuowano
badania eksperymentalne
nad elementami żelbetowymi w skali naturalnej,
w złożonym stanie naprężenia.
Na Politechnice Gdańskiej
pracuje do chwili obecnej
jako profesor zwyczajny
w Zakładzie Konstrukcji
Betonowych Wydziału Inżynierii Lądowej i Środowiska.
Jest autorem ponad 200
prac naukowych: 101
artykułów, czterech książek
oraz sześciu skryptów. Był
projektantem, konsultantem i weryfikatorem wielu
unikatowych projektów
konstrukcyjnych z zakresu
budownictwa przemysłowego. Był m.in. konsultantem
i weryfikatorem projektu
konstrukcyjnego Bazyliki
Licheńskiej (1994-2004).
Jest wielkim międzynarodowym autorytetem naukowym. Położył ogromne
zasługi dla rozwoju polskiej
nauki w dziedzinie konstrukcji żelbetowych. Jego
publikacje i książki znane
są w całej Europie, zaś
„Mechanika betonu” nie
ma równych w literaturze
światowej.
59
Tadeusz Godycki-Ćwirko
honorowym profesorem
Politechniki Krakowskiej
Uroczystość nadania
profesorowi Tadeuszowi
Godyckiemu-Ćwirce tytułu
Honorowego Profesora
Politechniki Krakowskiej
odbyła się 18 listopada br.
podczas posiedzenia Senatu Politechniki Krakowskiej.
Prof. Tadeusz Godycki-Ćwirko od wielu lat współpracuje naukowo z Instytutem
Materiałów i Konstrukcji
Budowlanych Politechniki
Krakowskiej. Był członkiem
komitetu naukowego
organizowanej w 2002 r.
w Krakowie Międzynarodowej Konferencji Naukowej
„Analytical Models and New
Concepts in Concrete and
Masonry Structures” oraz
przewodniczącym komitetu
naukowego organizowanej
w 2003 r. w Krakowie XII
Konferencji Naukowo-Technicznej „Żelbetowe i sprężone zbiorniki na materiały
sypkie i ciecze”.
Szczególnie godne podkreślenia są zasługi Profesora
w rozwoju kadry naukowej
Wydziału Inżynierii Lądowej
PK. Był pięciokrotnie
recenzentem prac doktorskich i czterokrotnie prac
habilitacyjnych. Opracował
także pięć opinii dotyczących kandydatów ubiegających się o stanowisko profesora uczelnianego, trzy
recenzje wniosków o tytuł
profesora i dwie recenzje
dorobku w postępowaniu
o nadanie stopnia profesora
zwyczajnego.
Profesor Tadeusz GodyckiĆwirko jest człowiekiem
prawym, szlachetnym,
znakomitym naukowcem,
teoretykiem i praktykiem,
a służąc wiedzą młodszym
pracownikom nauki w pełni
zasłużył na tytuł Honorowego Profesora Politechniki
Krakowskiej.
– Więc jak Pan uczy studentów?
– Chcę ich nauczyć myślenia inżynierskiego, konstrukcyjnego. Niektórzy, jak wykładają, to rzucają
slajdy na ekran i na tym kończą. U mnie przeważnie
jest to nadal tradycyjnie kreda i tablica. Studenci
to doceniają. Notują, myślą. Jak się rzuci slajd, to
można na niego popatrzeć jak w telewizor i potem
niemal natychmiast zapomnieć. Jeżeli student widzi, jak coś się rodzi, z czego się wyprowadza wzór,
jak powstaje rysunek, to jest to bardziej kształcące.
– Jak Pan ocenia poziom tego, co w Polsce się
projektuje i konstruuje?
– Aby zrobić dobry projekt konstrukcyjny skomplikowanej budowli, to przede wszystkim trzeba go
dopracować. Diabeł tkwi w szczegółach. W Polsce
niestety rysunki, które idą na budowę, nie są najczęściej dopracowane. Gdybym miał, przykładowo, weryfikować niedopracowane rysunki w takiej
budowli jak Bazylika w Licheniu, to bym ich na
pewno nie zaakceptował. W przeciwnym przypadku projektanci, którzy byli z Gdańska, musieliby
większość czasu przebywać w Licheniu, korygując
niedociągnięcia. Rysunek przekazany do realizacji
musi sam siebie bronić, bez udziału projektanta.
Jeżeli rysunek jest nieczytelny i dodatkowo niedopracowany a projektant nieosiągalny, wówczas
wykonawca musiałby sam podejmować decyzje na
swoją odpowiedzialność, co z kolei jest sprzeczne
z prawem budowlanym a przy tym również niebez-
pieczne. W tym zakresie, jeśli chodzi o dopracowywanie szczegółów, Niemcy są znakomici, przede
wszystkim w dopracowywaniu detali, a to przy realizacji konstrukcji jest sprawą najważniejszą.
– Normy dotyczące projektowania konstrukcji
ulegają ciągłym zmianom. Obecnie mamy wprowadzony Eurokod 2.
– Jeśli chodzi o normy... Ja w dużej mierze
w trudnych sytuacjach wykorzystywałem normy
i literaturę niemiecką, chociaż dłużej byłem na półkuli zachodniej niż w Niemczech. Może stąd się
to wzięło, że jak przyszedłem do katedry do prof.
Bukowskiego, to mieliśmy bibliotekę katedralną
niemiecką, w której książki dotyczące żelbetu były
gromadzone począwszy od roku 1870. Studiując
dość dokładnie ten prawie stuletni dorobek zostałem wychowany na literaturze niemieckiej, stąd
może moja skłonność do precyzji. Ludzie sądzą,
że to jest stara literatura. Podam przykład książki
z 1912 roku . Są to zgromadzone miesięczniki czasopisma Beton und Eisen. Do niektórych roczników
tego czasopisma nawet obecnie od czasu do czasu
zaglądam. Okazuje się, że niektóre badania, wtedy
wykonane, są lepiej dopracowane, niż obecnie się
to robi w naszym kraju. Często dostaję do opiniowania wnioski na projekty badawcze zgłaszane do
KBN-u i zdarza się nierzadko, że niektóre planowane obecnie badania są powtórzeniem wykonanych
wiele lat temu i to według lepiej przygotowanych
programów. Stąd wniosek, że warto zaglądać do
wcześniejszej literatury.
– Czy ma Pan jakieś motto życiowe, motto zawodowe?
– Trudno powiedzieć. Na pewno te bardziej skomplikowane konstrukcje mnie fascynują. Domki jednorodzinne już nie.
– Jakie są Pana zainteresowania, poza budownictwem?
– Głównie interesują mnie języki obce. Literaturę czytam tylko w obcych językach. Nie myślę o
książkach technicznych, te też, ale o literaturze
pięknej. Wejście w inny język sprawia mi satysfakcję. Wtedy odpoczywam, przy lekturze normalnych
powieści.
– Dziękujemy za rozmowę.
Jan Deja
Zbigniew Pilch
Słupy nośne Bazyliki
w Licheniu mają 25 m
wysokości i 1,5 m średnicy
fot. Archiwum
60
znajdzie zatrudnienia w budownictwie a co gorsza
ilość niestety nie wpływa na odpowiednio wysoki
poziom kształcenia. Ja patrzę z pewnego dystansu, bo powinienem już być na emeryturze, a ciągle
pracuję na pełnym etacie. Poza tym widzę różnicę
w kształceniu. Komputery opanowały całkowicie
sposób projektowania. A komputer to jest tylko narzędzie pomocnicze. W związku z tym zauważam
u studentów brak wyobraźni przestrzennej. Projektowanie konstrukcyjne polega na tym, że człowiek
musi całą tę budowlę przestrzenną wpakować sobie do mózgu. On musi widzieć każdy element usytuowany konkretnie w trzech wymiarach budynku.
Na wydziałach budownictwa prawie zlikwidowano
geometrię wykreślną, to jest duży błąd. Przedmiot
ten jest przez jeden semestr, a kiedyś był przez
trzy semestry. Studenci przychodzą i nie potrafią
często wykonać projektu technicznego: rzutów,
przekrojów pionowych nawet stosunkowo prostych
budynków, bo brakuje im wyobraźni przestrzennej.
Myślą, że wszystko zrobi za nich komputer.
styczeń – marzec 2006

Podobne dokumenty