Wielokulturowa Europa z perspektywy Drohiczyna

Transkrypt

Wielokulturowa Europa z perspektywy Drohiczyna
Wielokulturowa Europa z perspektywy Drohiczyna
(Słowo od Redaktora)
Szanowni Państwo,
Drohiczyn to niezwykłe miejsce. Stwierdzam to z całym przekonaniem, choć nie jestem jego mieszkańcem. Tym niemniej po wielu latach
odwiedzania tego urokliwego miejsca nad Bugiem przekonałem się, że niezwykłość Drohiczyna ma wiele wymiarów. Inna jest dla mieszkańca, który
wprawdzie – jak to Polak – narzeka na różne codzienne problemy, ale równocześnie potrafi dostrzec piękno miejsca, w którym przyszło mu żyć. Inaczej niezwykłość Drohiczyna widzi historyk, zwłaszcza gdy przygląda się
pieczołowicie zbieranym przez śp. księdza infułata Eugeniusza BesztęBorowskiego pamiątkom z kilkusetletniej historii tego miasta.
Dla mnie osobiście o niezwykłości Drohiczyna decyduje kilka elementów. Oprócz przepięknego położenia, wspaniałej historii i cennych zabytków znaczącą rolę odgrywa jego wielokulturowość. Położony na ważnym szlaku handlowym, a zarazem w miejscu, gdzie spotykały się (i nadal
się spotykają) różne religie oraz narodowości jest wzorcowym modelem tego jak wielokulturowość powinna wyglądać w praktyce. Bo jest to wielokulturowość prawdziwa – to znaczy nie zadekretowana żadnym dokumentem, lecz mozolnie tworzona przez ludzi mających jasne poglądy na świat,
zwyczaje, które kultywują i wiarę, której nie wstydzą się wyznawać.
Taka wielokulturowość ma wielką wartość i głęboki sens. Kształtuje
się bowiem – nie bez tarć i konfliktów – dzięki wysiłkowi ludzi, którzy zrozumieli, że ich zadaniem jest życie razem na pięknej drohickiej ziemi. Powtarzam – życie razem, a nie obok siebie. Gdy zatem spacerując po parku
w centrum Drohiczyna widzę kopuły cerkwi, a zaraz potem wieże kościoła
franciszkańskiego mogę stwierdzić, że tak właśnie tworzy się prawdziwą,
wielokulturową wspólnotę. Buduje się ją ze świadomością kim się jest, ale
równocześnie z szacunkiem dla tych, którzy patrzą na świat i siebie w mniej
lub bardziej odmienny sposób. Żeby jednak taka wspólnota powstała i trwała musi opierać się na wspólnych podstawach – łączyć ją muszą wspólne zasady i idee. Sądzę, że takim najgłębszym fundamentem łączącym mieszkańców drohickiej ziemi jest wiara w Boga. Boga, który kocha każdego człowieka i który chce, aby każdy po dobrze i pięknie przeżytym życiu na ziemi
cieszył się pełnią radości w niebie.
10
Robert T. Ptaszek
To co napisałem może wielu czytelnikom wydać się dosyć patetyczne, czy wręcz naiwne, ale po licznych wizytach w Drohiczynie i rozmowach
z ludźmi, których tam spotkałem, począwszy od niezwykłego biskupa – dziś
już seniora – Antoniego Pacyfika Dydycza tak patrzę na te sprawy. Drohiczyn nauczył mnie jeszcze jednego – to miejsce, gdzie łatwo nabrać dystansu do wielu spraw, które z tego miejsca wyglądają inaczej niż wtedy, gdy
patrzy się na nie tylko z perspektywy Lublina, w którym mieszkam, ale także, a może zwłaszcza, z perspektywy Warszawy czy Brukseli.
Tak również jest z wielokulturowością. Perspektywa drohiczyńska
pokazuje, że to co obecnie lansuje się w Europie jako wielo-, czy też multikulturowość to jakiś wymyślony dziwoląg, który z prawdziwą, to znaczy
godną człowieka i rozwijającą go wielokulturowością ma niewiele wspólnego. A to dlatego, że europejska wielokulturowość wydaje się być odgórnie zadeklarowana przez urzędników w Brukseli. Co więcej urzędnicy ci już
w punkcie wyjścia przyjęli błędne założenie w postaci alternatywy: albo Europa pozostanie chrześcijańska albo też, w efekcie następujących przemian,
stanie się wielokulturowa. Tymczasem takie stawianie sprawy to błąd uniemożliwiający sensowne współistnienie i współdziałanie ludzi różnych kultur.
Z Drohiczyna widać doskonale, że w przypadku Europy chrześcijaństwo i wielokulturowość nie mogą być traktowane jako alternatywy. Relacja
między nimi jest innego rodzaju. Chrześcijaństwo to fundament kultury europejskiej. Przenikając i kształtując tę kulturę determinuje sposób w jaki Europejczyk postrzega świat i siebie, oraz wskazuje nadprzyrodzony cel, do
którego każdy powinien zmierzać. Jednak te chrześcijańskie ramy kultury
wypełniane są w sposób specyficzny dla poszczególnych obszarów Europy.
Przywołując terminologię Feliksa Konecznego sytuację taką opisać można
za pomocą formuły, że cywilizacja łacińska na różne sposoby wyraża się
w kulturach tworzących ją narodów1.
Historia Drohiczyna pokazuje, że ten model wielokulturowości doskonale sprawdzał się przez stulecia. Choć na obszarze tym spotykali się
chrześcijanie różnych obrządków ich wiara stanowiła silne źródło, z którego
inspiracje czerpała dynamicznie rozwijająca się kultura. Ludziom, których
dzięki wierze łączył wspólny cel ich tożsamość kulturowa dostarczała różnorodnych środków umożliwiających jego osiągnięcie.
1
Jeśli komuś niektóre myśli wydają się znajome to nic dziwnego – część z nich przedstawiłem na blogu, który jakiś czas temu prowadziłem korzystając z gościnnych łamów portalu
fronda.pl.
Wielokulturowa Europa z perspektywy Drohiczyna (Słowo od Redaktora)
11
Dziś, gdy ten wspólny cel Europa próbuje odrzucać do ludzkich
działań wkrada się chaos. Wielokulturowość zostaje zastąpiona przez multikulturowość – zróżnicowanie nie tylko pod względem środków, lecz także
celów, które chce się osiągnąć. Brak wspólnego celu ludzkich działań powoduje jednak, że środki przeznaczane na realizację bardzo odmiennych,
a niekiedy wręcz wykluczających się dążeń nie dają – bo dać nie mogą
– spodziewanych efektów.
I to jest właśnie słabość współczesnej Europy, która chce odrzucić
chrześcijaństwo lecz w zamian nie proponuje zadowalającej alternatywy.
Trudno bowiem uznać za nią konsumpcjonizm czy hedonizm. Nie sądzę, by
taką alternatywą mógł stać się zyskujący coraz większą liczbę wyznawców
islam. Trzeba więc, korzystając z historycznych doświadczeń wypracować
jak najszybciej jasny i racjonalny model wielokulturowej Europy. W przeciwnym razie debata na ten temat nie ograniczy się do teoretycznych dyskusji, lecz – jak już niestety pokazują fakty – przybierać może bardziej skrajne
formy.
Świadczą o tym liczne antychrześcijańskie działania podejmowane
w różnych europejskich krajach. Systematycznie i to w dodatku nie pytając
obywateli o zdanie legalizuje się w nich in vitro, homozwiązki, aborcję,
a ostatnio coraz częściej eutanazję. Co jakiś czas wybucha kolejna nagonka
mająca na celu, a to usunięcie z przestrzeni publicznej krzyży, a to uwolnienie dzieci od podobno ideologizujących je lekcji religii, a to jakieś inne
działania mające „zwalczać religijny fundamentalizm i fanatyzm”.
Z perspektywy Drohiczyna wygląda to na przejawy prowadzonej
w białych rękawiczkach, lecz bezwzględnie i z wielka determinacją wojny,
której celem jest eliminacja chrześcijaństwa obecnego w kulturze od dwóch
tysięcy lat. Widać też, że jeśli chodzi o technikę prowadzenia jest to zupełnie nowy typ wojny. Dotychczasowe wojny z chrześcijaństwem, choćby te,
które w XX wieku podjęły systemy totalitarne, zakończyły się klęską, bo
prowadzone były za pomocą brutalnej siły i przemocy. A już od początków
chrześcijaństwa było jasne, że „Jest nas coraz więcej ilekroć nas kosicie:
Nasieniem jest krew chrześcijan”2.
Jednak obecna wojna z chrześcijaństwem to wojna podjazdowa. Polega na tym, że media i różne samozwańcze autorytety dzielą chrześcijan na
możliwie liczne kategorie, a potem je hierarchizują: od liberalnych przez
postępowych, otwartych aż – na drugim końcu hierarchii – do moherowych,
fundamentalnych i w końcu tych najgorszych, fanatycznych. Następnie zaś,
2
Tertulian, Apologetyk, 50, 13, Poznań 1947, s. 203.
12
Robert T. Ptaszek
zgodnie z zasadą dziel i rządź, rozpoczyna się proces systematycznego wykluczania chrześcijan z życia publicznego. Oczywiście zaczyna się od osób,
którym przykleja się etykietę skrajnych fundamentalistów. Ma to na celu
wyrobienie błędnego przekonania, że normalny chrześcijanin to chrześcijanin letni – czyli taki, który zaakceptuje każdy kompromis. A przecież, patrząc na to z dystansu przyznać trzeba, że według tych kategorii, największym fundamentalistą jest zawsze – z racji swojego urzędu – papież. Zanim
zatem zaakceptujemy podobne podziały można zasadnie zapytać: Czy głęboką wiarę tak popularnego i wychwalanego przez media papieża Franciszka mamy potępiać czy raczej ją naśladować? Odpowiedź która jest oczywista, pokazuje równocześnie, że przedstawione podejście do chrześcijaństwa
jest nieuczciwe i oparte na fałszywych założeniach.
Na szczęście Drohiczyn pozwala zachować należny dystans także
wobec tych manipulacji. Dlatego nie emocjonuję się przesadnie, gdy media
z lubością nagłaśniają niezbyt rozsądne (mówiąc delikatnie) postulaty zdejmowania krzyży zgłaszane przez grupy karierowiczów, którzy uznali ten
sposób za najłatwiejszą drogę, aby zaistnieć w polityce. Zamiast tego wolę
lekturę książek swojego ulubionego pisarza – Gilberta K. Chestertona.
I właśnie w jego znakomitej powieści Kula i krzyż (dla wszystkich samodzielnie myślących lektura obowiązkowa) znalazłem przypowiastkę, którą
chciałby zadedykować wszystkim przeciwnikom krzyża. Posłuchajcie:
„Znałem kiedyś podobnego do ciebie człowieka (…) człowiek ten
również twierdził, że godło chrześcijaństwa to symbol ciemnoty i braku rozsądku. Historyjka dość zabawna... Ona też jest doskonałą alegorią losu racjonalistów twojego pokroju. Człowiek ów zaczął od tego, że nie chciał widzieć krucyfiksu w swoim domu ani krzyżyka na szyi swojej żony, ani nawet na obrazku. (…)
Potem człowiek ten roznamiętniał się i dziwaczał coraz bardziej; burzył krzyże przydrożne, mieszkał bowiem w kraju katolickim. Wreszcie
w straszliwym rozjątrzeniu wdrapał się na wieżę kościoła parafialnego i zerwał z niej krzyż, wymachując przy tym rękami i monologując namiętnie,
wywyższony pod gwiazdami. W końcu, gdy pewnego letniego pogodnego
wieczora wracał polną drogą ku domowi, szatański obłęd ogarnął go gwałtownie i omamił zmieniając w jego oczach świat. Człowiek ów przystanął
na chwilę, żeby zapalić papierosa, i popatrzył na ciągnący się przed nim
długi drewniany płot. Nagle doznał olśnienia. Nie błysnęło co prawda żadne
światło, nie poruszył się żaden liść, lecz on, jak gdyby ktoś zaczarował mu
wzrok, zobaczył w tym momencie, że płot to zastęp niezliczonych krzyży
splecionych z sobą i biegnących przez wzgórza i doliny. Zakręcił więc
Wielokulturowa Europa z perspektywy Drohiczyna (Słowo od Redaktora)
13
młynka ciężką laską i ruszył jak na wroga. Na przestrzeni kilku mil wzdłuż
całej drogi wiodącej go do domu połamał i powyrywał wszystkie kołki
z płotów. Nienawidził bowiem krzyża, a płot jest ścianą z krzyży. Gdy dotarł do domu, był już całkowicie obłąkany. Usiadł na krześle, zerwał się
jednak natychmiast, bo w stolarskich poprzeczkach dojrzał znów znienawidzone godło. Rzucił się na łóżko, ale zaraz uprzytomnił sobie, że ten mebel,
podobnie jak wszystkie zmyślone ludzkie sprzęty, zbudowany jest na tej
samej potępionej zasadzie. Porąbał własne meble, ponieważ składały się
z krzyży. Spalił dom, bo i on zbudowany był z krzyży. W końcu wyłowiono
nieszczęśnika z rzeki. (…)
Lucyfer patrzył na mnicha przygryzając wargi.
– Czy to historia prawdziwa? – spytał.
– Ach, nie! – lekko odparł Michał. – To parabola. Parabola mówiąca
o tobie i o wszystkich twoich racjonalistach. Zaczynacie od obalania krzyża,
a kończycie na burzeniu wszystkiego, co umożliwia ludziom życie na ziemi”3.
Choć tekst ten powstał prawie sto lat temu uważam, że pozostaje boleśnie aktualny. I tak sobie myślę – jakby to było dobrze, gdyby współcześni ateiści, którzy decydują o kształcie jednoczącej się Europy, zanim podejmą kolejne bezsensowne, antychrześcijańskie a zatem także antyeuropejskie i antyludzkie działania poczytali trochę Chestertona. Mam jednak
świadomość, że jest to niestety mało realne. Bo gdyby owi przeciwnicy
krzyża wyciągnęli z tekstów Chestertona prawidłowe wnioski musieliby zaprzestać walki z chrześcijaństwem i jego symbolami. A choć byłoby to niewątpliwe korzystne dla wielokulturowej Europy to jednak raz na zawsze
wykluczyłoby ich z politycznych elit. Bo prowadzona przez nich (wbrew
zdrowemu rozsądkowi, ale za to z uporem godnym lepszej sprawy) walka
z wiatrakami pokazuje, że – przynajmniej w dziedzinie życia społecznopolitycznego – niewiele mają do zaproponowania.
***
Czym więc jest dla mnie Drohiczyn? Przede wszystkim niezwykłym
miejscem – miejscem, które pozwala spojrzeć z dystansu na problemy
współczesnej wielokulturowej Europy. Miejscem, z którego widać, że większość tych problemów to skutki błędnych decyzji władz Unii Europejskiej,
próbujących odgórnie zadekretować multikulturowość zamiast popierać naturalne procesy współistnienia obok siebie odmiennych tradycji i kultur.
3
Gilbert K. Chesterton, Kula i krzyż, Warszawa 2008, s. 11-13.
14
Robert T. Ptaszek
Drohiczyn to jednak coś więcej – to stan ducha. Coś co pozwala od
lat inicjować dyskusje mądrych ludzi, specjalistów z różnych dziedzin na
temat szans i zagrożeń jakie niesie ze sobą zjawisko wielokulturowości.
Dyskusje te toczą się na różnych forach. Jednym z nich już od kilku lat jest
Drohiczyński Przegląd Naukowy.
Oddaję w Państwa ręce jego kolejny – już 6 – numer. Najobszerniejszy z dotychczas wydanych, wypełniony tekstami znanych i od lat publikujących autorów, ale także zawierający liczne artykuły tych, którzy dopiero
włączają się do dyskusji. Nie będę tym razem pisał o jego treści – liczę jednak na to, że każdy znajdzie w nim coś co go zainteresuje i skłoni do refleksji nad tym, jak ciekawie wyglądają Polska, Europa i świat z perspektywy
Drohiczyna…
Robert T. Ptaszek
Redaktor naczelny