I. Z listu św. Ignacego Antiocheńskiego, biskupa i męczennika, do

Transkrypt

I. Z listu św. Ignacego Antiocheńskiego, biskupa i męczennika, do
I. Z listu św. Ignacego Antiocheńskiego, biskupa i męczennika, do Rzymian
Piszę do wszystkich Kościołów i ogłaszam wszystkim, iż chętnie umrę dla Boga, jeśli mi w
tym nie przeszkodzicie. Proszę was, wstrzymajcie się od niewczesnej życzliwości. Pozwólcie mi się
stać pożywieniem dla dzikich zwierząt, dzięki którym dojdę do Boga. Jestem Bożą pszenicą.
Zostanę starty zębami dzikich zwierząt, aby się stać czystym chlebem Chrystusa. Proście za mną
Chrystusa, abym za sprawą owych zwierząt stał się żertwą ofiarną dla Boga.
Na nic mi się zdadzą ziemskie przyjemności i królestwa świata. Lepiej mi umrzeć w
Chrystusie, niż panować nad całą ziemią. Szukam Tego, który za nas umarł; pragnę Tego, który dla
nas zmartwychwstał. Bliskie jest moje narodzenie. Wybaczcie mi, bracia! Nie wzbraniajcie żyć, nie
chciejcie, abym umarł. Skoro pragnę należeć do Boga, nie wydawajcie mnie światu i nie uwodźcie
tym, co ziemskie. Pozwólcie chłonąć światło nieskalane. Gdy je osiągnę, będę pełnym
człowiekiem. Pozwólcie mi naśladować mękę mego Boga. Jeśli ktoś ma Go w swoim sercu,
zrozumie, czego pragnę, a znając powód mego utrapienia, ulituje się nade mną.
Książę tego świata chce mnie porwać i przeszkodzić memu dążeniu do Boga. Niechaj go nikt
z was nie wspomaga. Bądźcie raczej po mojej stronie, to jest po stronie Boga. Nie rozprawiajcie o
Jezusie Chrystusie, gdy równocześnie pragniecie świata. Niechaj nie mieszka w was zazdrość.
Nawet gdybym prosił, będąc u was, nie słuchajcie; uwierzcie raczej temu, co teraz do was piszę.
Piszę zaś będąc przy życiu, a pragnąc śmierci. Moje upodobania zostały ukrzyżowane i nie ma już
we mnie pożądania ziemskiego. Jedynie woda żywa przemawia do mnie z głębi serca i mówi: Pójdź
do Ojca. Nie cieszy mnie zniszczalny pokarm ani przyjemności świata. Pragnę Bożego chleba,
którym jest Ciało Jezusa Chrystusa z rodu Dawida, i napoju, którym jest Jego Krew - miłość
niezniszczalna.
Nie chcę już dłużej żyć na ziemi. Stanie się tak, jeśli zechcecie. W tych krótkich słowach was
proszę: Wierzcie mi: Jezus Chrystus pozwoli wam zobaczyć, iż mówię szczerze. Przez Jego to
prawdomówne usta Ojciec rzeczywiście przemówił. Módlcie się za mnie, abym doszedł do Niego.
Napisałem wam, kierując się nie ludzkim rozumieniem, ale myślą Boga. Jeśli będę cierpiał, będzie
to znakiem waszej do mnie miłości, jeśli zostanę uwolniony, będzie to oznaczać waszą niechęć.
II. Męczeństwo świętych Perpetuy i Felicyty
Dni poprzedzające męczeństwo
Aresztowano młodych katechumenów i dwoje niewolników: Rewokata i Felicytę, Saturnina i
Sekundulusa. Wśród nich była też Wibia Perpetua, wywodząca się ze znakomitego domu, starannie
wychowana i wydana za mąż stosownie do swego stanu. Miała ona żyjących jeszcze rodziców,
dwóch braci, z których jeden, tak jak i ona, był katechumenem oraz niemowlę przy piersi. Lat miała
około 22. Odtąd ona sama będzie opowiadała jak wyglądało jej męczeństwo; spisała je
własnoręcznie tak jak je znosiła: Podczas gdy przebywaliśmy jeszcze z naszymi strażnikami, ojciec
bardzo pragnął odwieść mnie od wiary i, powodowany miłością do mnie, nie ustawał w próbach
zawrócenia mnie z obranej drogi. Wtedy to powiedzałam: „Ojcze, czy widzisz na przykład stojące
tam oto naczynie, dzbanuszek, czy coś innego?"„Widzę" — odrzekł ojciec. „A czy możesz je
nazwać inaczej niż tym, czym jest ono rzeczywiście?" „Nie, nie mogę" — odpowiedział. „Tak samo
i ja nie mogę nazwać siebie inaczej, jak tylko tym, kim jestem faktycznie, a więc — chrześcijanką".
Na dźwięk tego słowa ojciec mój zatrząsł się i rzucił się na mnie, jakby mi chciał oczy wydrzeć. Ale
pobił mnie tylko dotkliwie i odszedł pokonany razem ze swymi diabelskimi argumentami. Po tym
wydarzeniu nie pokazywał się u mnie przez kilka dni. Dziękowałam za to Panu, bo dzięki
nieobecności ojca mogłam nabrać nowych sił.
W ciągu tych kilku dni udzielono nam chrztu. Duch mnie natchnął, abym w czasie chrztu nie
prosiła o nic innego, tylko o dar wytrzymałości cielesnej. Po kilku dniach wtrącono nas do
najgłębszej części więzienia. Zrazu ogarnęło mnie przerażenie, ponieważ nigdy dotąd nie
doświadczyłam takich ciemności. Co to był za okropny czas! Gorąco panowało nie do zniesienia
wskutek wielkiej ciżby uwięzionych ludzi, żołnierze groźbami wymuszali od nas pieniądze.
Dręczył mnie ponadto niepokój o moje dziecko. Wtedy to dwaj zacni diakoni Tercjusz i
Pomponiusz, którzy opiekowali się nami, przekupiwszy strażników uzyskali dla nas kilkugodzinny
pobyt w lepszej części więzienia, gdzie mogliśmy odnowić swoje siły. Tak więc wszyscy
opuściliśmy lochy i każdy z nas zajął się swoimi sprawami. Ja karmiłam piersią wyczerpane już
głodem dziecko; pełna troski o nie rozmawiałam z matką, dodawałam otuchy bratu i polecałam
synka ich opiece. Smuciłam się widząc, jak cierpią oni z mojego powodu. Te zgryzoty gnębiły mnie
przez wiele dni. Wreszcie udało mi się uzyskać zezwolenie na to, by dziecko mogło pozostawać
wraz ze mną w więzieniu. I natychmiast też odzyskałam siły uwolniona od niepokoju i troski o
dziecko, a więzienie nagle stało się dla mnie pałacem, tak że tylko tu chciałam przebywać, a nie
gdzie indziej.
Po kilku dniach rozeszła się pogłoska, że będziemy przesłuchiwani. Przyszedł też z miasta i mój
ojciec, sterany zgryzotą. Podszedł do mnie i pragnąc mnie odwieść, powiedział: „Córko, miej litość
dla mojej siwizny; ulituj się nad ojcem, jeżeli jestem godzien, byś mnie ojcem nazywała. Bo jeśli
moje ręce ciebie wypiastowały i doprowadziły do kwiatu wieku w jakim się znajdujesz, jeśli
ukochałem ciebie bardziej niźli braci twoich, to nie skazuj mnie na hańbę wśród ludzi. Pomyśl o
swoich braciach, pomyśl o swojej matce i ciotce, pomyśl o swoim dziecku, które nie będzie mogło
żyć po twojej śmierci. Porzuć swoje postanowienie, abyś nas wszystkich nie zgubiła. Bo jeżeli
cokolwiek się tobie przydarzy, to nikt z nas nie ośmieli się nawet swobodnie rozmawiać". W ten
sposób mówił z miłości do mnie — jak ojciec. Całował też moje ręce, rzucał mi się do nóg i pośród
łez nie nazywał mnie już swą córką, lecz panią. Mnie także było ogromnie go żal, bo tylko on jeden
z całej rodziny nie mógł się cieszyć z mojego męczeństwa. Pocieszałam go mówiąc: „W sądzie
stanie się to, co Bóg da, bo wiedz, że my nie należymy do siebie, ale do Boga". Ojciec odszedł
jednak zasmucony.
Pewnego dnia, podczas spożywania obiadu, porwano nas nagle na przesłuchanie. Przyszliśmy na
rynek. Wieść o tym rozeszła się lotem błyskawicy po sąsiednich dzielnicach i powstało ogromne
zbiegowisko. Weszliśmy na podwyższenie. Wszyscy inni przesłuchiwani złożyli wyznanie. Przyszła
kolej na mnie. Wtedy pojawił się mój ojciec niosąc na ręku mego synka. Ściągnął mnie ze stopni
trybuny i powiedział: „Złóż ofiarę bogom! Zlituj się nad swoim dzieckiem!". A prokurator Hilarian,
który wówczas pełnił władzę sądowniczą po zmarłym prokonsulu Minucjuszu Tyminianłe,
powiedział: „Miej wzgląd na siwą głowę ojca, miej wzgląd na maleńkiego synka i złóż ofiarę na
pomyślność cesarzy". Lecz ja odpowiedziałam: „Nie złożę". Hilarian spytał: „Jesteś chrześcijanką?"
Odrzekłam: „Jestem chrześcijanką". A kiedy stojący w pobliżu ojciec starał się mnie odwieść,
Hilarian kazał go wyrzucić i wymierzyć mu chłostę. Cierpiałam z powodu tego, co wydarzyło się
ojcu, jak bym to ja sama otrzymała te razy; tak bardzo współczułam jego nieszczęśliwej starości.
Hilarian wydał na nas wyrok, skazujący wszystkich na śmierć od zwierząt. Radośni wróciliśmy do
więzienia.
Dzień męczeństwa
Wreszciezajaśniał dzień ich zwycięstwa. Radośnie udawali się z więzienia do amfiteatru, jakby szli
do nieba. Oblicza mieli uroczyste, a jeśli przypadkiem ktoś zadrżał, to z radości, a nie ze strachu.
Perpetua kroczyła dostojnie z twarzą rozjaśnioną, jak matrona Chrystusowa, jak wybranka Boga;
blaskiem oczu zmuszająca wszystkich do opuszczenia wzroku. Wraz z nią szła Felicyta, uradowana,
że dzięki szczęśliwemu porodowi podejmuje walkę z dzikimi zwierzętami; od krwi do krwi, od
położnicy do gladiatora, zostanie obmyta po porodzie przez drugi chrzest. Kiedy dotarli do bramy
amfiteatru, zmuszano mężczyzn do przebierania się w stroje kapłanów Saturna, kobiety zaś za
kapłanki Cerery. Ale szlachetna Perpetua, niezłomna aż do samego końca, sprzeciwiła się temu
stanowczo (...). I niesprawiedliwość uznała sprawiedliwość. Trybun zezwolił, ażeby wprowadzono
ich na arenę tak, jak przyszli. Perpetua zaczęła śpiewać psalm, depcząc już głowę Egipcjanina.
Rewokat, Saturnin i Satur poczęli grozić tłumowi widzów. A gdy znaleźli się wobec Hilariana,
ruchami i gestami zaczęli mówić: „Ty nas, ale Bóg ciebie!" Rozwścieczony tym tłum zażądał dla
nich kary chłosty przez przeprowadzenie ich przed rzędem gladiatorów. Oni zaś cieszyli się, że
przynajmniej coś mogli doznać z męki Chrystusa.
Dla młodych kobiet diabeł natomiast przygotował wyjątkowo wściekłą krowę. Było to zwierzę nie
używane zazwyczaj do igrzysk, ale chodziło o to, żeby płeć zwierzęcia zgadzała się z płcią
maltretowanych niewiast. Tak więc rozebrano je i wyprowadzono omotane w sieci. Tłum zadrżał na
widok dwu młodych kobiet: jednej wyjątkowo delikatnej, drugiej niedawno po porodzie, z
piersiami ociekającymi mlekiem. Odwołano je więc i przyodziano w luźne tuniki. Krowa runęła
najpierw na Perpetuę i powaliła ją na plecy. Ona jednak natychmiast usiadła i zobaczywszy rozdartą
tunikę, odsłaniającą jej bok, poczęła ją obciągać, bacząc bardziej na skromność, niż na ból.
Następnie odszukała spinkę i upięła rozsypane włosy; nie wypadało bowiem, aby męczenniczka
cierpiała z rozpuszczonymi włosami; wyglądałoby, że rozpacza w chwili triumfu. Podniosła się i
ujrzała na ziemi stratowaną Felicytę; podbiegła do niej, podała jej rękę i podniosła ją. I tak stojąc
obok siebie, przezwyciężyły zatwardziałość widzów. Odwołano je do Bramy Sanawiwaryjskiej.
Tam nad Perpetuą roztoczył opiekę pewien Rustyk, jeszcze wówczas katechumen, który był jej
szczególnym powiernikiem. Ona przebudziła się jakby ze snu (tak bowiem była pogrążona w
ekstazie i w Duchu) i zaczęła rozglądać się dookoła. Ku zdumieniu wszystkich rzekła: „Kiedyż to
wreszcie wydadzą nas na pastwę tej jakiejś tam krowy?" Słysząc, że to już miało miejsce, nie mogła
uwierzyć, dopóki nie obejrzała odniesionych obrażeń na swym ciele oraz śladów zniszczenia na
odzieniu. Następnie przywołała do siebie swego brata oraz do nich: „Trwajcie w wierze, kochajcie
się wzajemnie i nie przerażajcie się cierpieniami, jakie my tu znosimy".
Przy innej bramie Satur zagrzewał żołnierza Pudensa, mówiąc: „Stało się dokładnie tak, jak
przeczuwałem i przepowiedziałem. Żadne zwierzę do tej pory nie uczyniło mi krzywdy. A zatem
uwierz teraz z całego serca! Oto wychodzę tam i zginę od pierwszego ataku lamparta". Zaraz też,
bo kończyły się już igrzyska, rzucono go lampartowi, który od razu zatopił w nim kły i skąpał go
całego we krwi. A kiedy go wynoszono, lud, na świadectwo jego drugiego chrztu wołał: „Zbawcza
kąpiel! Zbawcza kąpiel!". Bo zaiste był zbawiony ten, kto tak został obmyty. Wtedy powiedział też
Satur do żołnierza Pudensa: „Żegnaj i nie zapominaj o wierze i o mnie. To zaś niechaj cię nie
przeraża, ale umacnia". Poprosił też o pierścień z jego palca i umoczył go w swojej ranie, i zwrócił
mu dziedzictwo, pozostawiając gwarancję swej wiary i pamiątkę przelania krwi. Zaraz też
nieprzytomnego rzucono go wraz z innymi na miejsce, gdzie zawsze dobijano ofiary igrzysk.
Lud, pragnąc jednak jeszcze nasycić swój wzrok widokiem morderczego miecza przeszywającego
ich ciała, zażądał, aby odbywało się to na widoku. Tak więc chrześcijanie podnieśli się i o własnych
siłach przeszli tam, dokąd żądał lud. Wcześniej jeszcze ucałowali się nawzajem, aby tym
uroczystym pocałunkiem pokoju przypieczętować swoje męczeństwo. Ciosy miecza przyjęli
wszyscy bez poruszenia się czy jęku. Szczególnie Satur, który pierwszy wszedł [na drabinę] oddał
pierwszy ducha i oczekiwał na Perpetuę. Miała jednak Perpetua jeszcze zakosztować bólu.
Ugodzona mieczem w kość jęknęła i drżącą rękę niewprawnego jeszcze gladiatora sama
podprowadziła sobie do gardła. Ta wielka kobieta, której bały się moce nieczyste, zapewne nie
mogłaby zginąć, gdyby sama tego nie pragnęła (tłum. A. Malinowski, Męczennicy. Ojcowie żywi, t.
IX, Kraków, 1991 r.)
III. św. Cyprian z Kartaginy, O tych, którzy upadli
Najmilsi bracia. Oto Kościół odzyskał spokój, oto z woli Opatrzności Boskiej minęło
grożące nam niebezpieczeństwo, choć niedowiarkom i odszczepieńcom jeszcze niedawno
wydawało się to niemożliwe. (…) Nadszedł dzień upragniony przez wszystkich, po straszliwej
ciemności długiej nocy nastał świt, opromieniony blaskiem Pana i. Z radością patrzymy na
wyznawców wsławionych męstwem i wiarą, chodzących w chwale dobrego imienia (…).
Podziwiamy wspaniały oddział żołnierzy Chrystusowych, którzy w nieustępliwym starciu złamali
oszalałą wściekłość nacierającego na nas prześladowcy, gotowi na więzienie, nieustraszeni nawet w
obliczu grożącej im śmierci. Zaiste, mężnie oparliście się światu, godnie przedstawiliście się w
oczach Bożych, przykład daliście braciom idącym waszymi śladami. Pobożny głos wasz wymawiał
imię Chrystusa wyznając niewzruszoną wiarę w Niego; święte ręce wasze, przywykłe do Boskich
tylko czynności, cofnęły się przed świętokradzkimi ofiarami (…).
Nie wszyscy wytrwali
Jeden wszakże smutek przesłania nam wszystkie te niebiańskie korony męczenników,
wszystkie tryumfy duchowe wyznawców, wszystkie wielkie i znakomite cnoty wytrwałych braci: to
mianowicie, że zawzięty wróg zdołał mimo wszystko wyrwać część naszych wnętrzności i rzucić
na pastwę swego spustoszenia. Cóż mi w tym miejscu wypada uczynić, bracia najmilsi, albo cóż
powiedzieć w gorączce, jaka trawi mój umysł? Łez tu raczej niż słów potrzeba na wyrażenie bólu, z
jakim opłakujemy cios zadany naszemu ciału (Kościołowi) ismucimy się tą ogromną stratą, jaką
poniosła nasza liczna niegdyś społeczność. (…) Zaraz na pierwsze wezwanie grożącego
nieprzyjaciela zdradziła wiarę ogromna liczba braci, powalonych nie samą siła ataku
prześladowczego, lecz dobrowolnym upadkiem. A przecież cóż znowu – proszę was – tak
niesłychanego i nowego zaszło, by niby pod wpływem zaskakujących i nieoczekiwanych wydarzeń,
z rozbrajającą wprost lekkomyślnością zrywać związek z Chrystusem? Czyż prześladowań nie
przepowiadali już wcześniej prorocy, a po nich apostołowie? (…) Czy również sam Pan Bóg w
Ewangelii (…) nie zapowiedział tego, co się dzieje obecnie i co się dziać będzie w przyszłości?
Przyczyny słabości
Nie wolno nam, bracia, przemilczać prawdy ani ukrywać podłoża i przyczyny naszej rany.
Wielu uwiodła ślepa miłość majątku, bo też rzeczywiście trudno się zdecydować na ucieczkę
ludziom, których mamona krępuje niby kajdanami. To te właśnie więzy wstrzymały pozostających,
te łańcuchy sparaliżowały ich męstwo, osłabiły wiarę, zakuły umysł, skurczyły ducha,
odprowadzając do tego, że przywiązani do rzeczy ziemskich stali się łupem i pokarmem węża,
ziemię pożerającego z Bożego wyroku. Nie darmo Pan, nasz Mistrz w dążeniu do dobrego,
przestrzega mówiąc: „Jeśli chcesz być doskonały, sprzedaj wszystko, co masz i daj ubogim, a
będziesz miał skarb w niebie; tedy przyjdź i pójdź za mną” (Mat 19,21).
Zabiegali niektórzy o pomnożenie majątku, nie pamiętając o tym, jak niegdyś postępowali
wierni w czasach apostolskich oraz jak postępować zawsze powinni (…). Kapłanom nie dostawało
pobożności; w posługiwaniu brakowało im gorącej wiary, w uczynkach miłosierdzia, w obyczajach
karności. (…) Małżeństwa zawierano z niewiernymi, na sprzedaż wystawiano swych braci w
Chrystusie. Przysięgano nie tylko lekkomyślnie, lecz i fałszywie; w nadętej pysze gardzono
przełożonymi; zatrutym językiem złorzeczono sobie nawzajem, z nieustępliwą zawiścią toczono
wzajemne sporyii.
Ale przecież – tłumaczą się niektórzy – groziły nam za opór tortury i srogie męczarnie. Bez
wątpienia, może się żalić na tortury ten, kto istotnie torturami został pokonany; może się zasłaniać
bólem, kto bólem został zwyciężonyiii. (…) Jakież jednak rany, jakie razy w otwartych
wnętrznościach, jakież storturowane członki mogą pokazać ci zwyciężeni, u których nie wiara
załamała się w walce, lecz wiarołomność walkę przegrała. Nie może swego przestępstwa
usprawiedliwiać przymusem, kto przestępstwo popełnił z dobrej woli. Mówię to nie dlatego, by
obwiniać braci, lecz raczej by ich zachęcić do modlitwy o przebaczenie i do pokuty.
Fałszywa pobłażliwość
Wbrew powadze Ewangelii, wbrew prawu Pana i Boga, z jakąś dziwną lekkomyślnością
dopuszcza się upadłych do łączności z Kościołem, udzielając im pozornego i fałszywego pokoju,
niebezpiecznego dla dających, a bezwartościowego dla otrzymujących. Nie szuka się cierpliwie
zdrowia ani prawdziwego lekarstwa w zadośćuczynieniu; z serc wypędzono pokutę, z pamięci
wymazano najcięższy i najgorszy występek. Przysłania się tylko rany umierających, udaną litością
zakrywa się śmiertelny cios, głęboko we wnętrzu zadany. Ludzie powracający od ołtarzy
diabelskich, natychmiast przystępują do stołu Pańskiego; przyjmują Ciało Pańskie mając ręce
zbrukane i cuchnące jeszcze tłuszczem ofiarnym, wymiotując nieomal zatrutymi pokarmami
bałwanów (…). Apostoł zaś mówi: „Nie możecie pić z kielicha Pańskiego i kielicha czartowskiego,
nie możecie być uczestnikami stołu Pańskiego i stołu czartowskiego” (1 Kor 10,21n).
Ale i ci, którzy nie pokalali wprawdzie swych rąk haniebnymi ofiarami, lecz tylko samym
uzyskaniem pisemnego zaświadczenia obciążyli swe sumienie, niech sobie nie pochlebiają, że nie
są obowiązani do pokuty. (…) Wszak taki słownie stwierdził, iż rzekomo uczynił to, czego inny
rzeczywiście się dopuścił – a przecież napisano: „Nie możecie dwom panom służyć” (Mt 6,24).
Faktem jest, że służył świeckiemu panu, że uległ edyktowi, że usłuchał raczej ludzkiego niż
Boskiego rozkazu.
Czy sądzimy, iż rzeczywiście z całego serca, w postach, płaczu i smutku żałuje oraz ze
skruchą przeprasza Pana ten, kto zaraz od pierwszego dnia, w którym zgrzeszył, codziennie chodzi
do łaźni lub na wystawnych ucztach tak się obżera, że nazajutrz aż wymiotuje z przeładowania
żołądka, zamiast podzielić się pokarmem i napojem z ubogimi? Czy rzeczywiście opłakuje swoją
śmierć duchową ten, kto jakby nigdy nic chodzi sobie wesół i pogodny (…)? Ale bo też cóż takiego
obchodzi, że nie podoba się Bogu: byle tylko ludziom się podobał!
Prawdziwa pokuta i miłosierdzie
Niechże każdy – proszę was – wyznaje grzech swój, dopóki jeszcze żyje na tym świecie,
dopóki jego spowiedź może być przyjęta, dopóki jego zadośćuczynienie i rozgrzeszenie go przez
kapłanów miłe jest Panu. Zwracajmy się całym sercem do Boga i błagajmy go o zmiłowanie,
wyrażając szczerym bólem pokutę za popełniony grzech. Niech się przed Nim ukorzy dusza nasza,
niech Mu się stara żalem swym dać zadośćuczynienie, niech złoży w Nim całą swą ufność.
Nie powinniśmy być surowi ani twardzi, ani też nieludzcy w postępowaniu z braćmi, lecz
mamy ze smutnymi się smucić, z płaczącymi płakać, i, o ile zdołamy, pomagać im i podnosić ich
pociechą naszej miłości. Nie powinniśmy ich odtrącać od pokuty, obchodząc się z nimi szorstko i
zawzięcie, ale też nie mamy być ustępliwi i lekkomyślni z przywracaniem ich do wspólnot. Oto
leży brat poraniony w walce przez wroga. Szatan tam stara się zabić tego, którego poranił. Oto
Chrystus znowu upomina, aby całkowicie nie zginął ten, którego On odkupił. Przy którym z tych
dwóch jesteśmy, po której stronie stoimy? Czy popieramy szatana, aby zgubił, czy jak kapłan i
lewita w Ewangelii przechodzimy koło na pół żywego, leżącego brata? Czy też jako kapłani Boga i
Chrystusa, postępujemy według tego, czego Chrystus nauczał i co czynił, i dlatego wyrywamy
zranionego ze szponów przeciwnika i uleczonego zostawiamy Bogu, Sędziemu?
Nie sądź też, najdroższy bracie, że albo odwaga braci przez to się zmniejsza, albo
męczeństwa zabraknie, dlatego że względem upadłych stosuje się lżejszą pokutę, iż pokutującym
daje się nadzieję otrzymania pokoju. Niewzruszoną pozostaje moc prawdziwie wierzących; stałą i
odważną jest nieskazitelność tych, którzy się boją Boga i z całego serca Go kochają. Albowiem i
cudzołożnikom dajemy czas na pokutę, i udziela się im pokoju, a pomimo to dziewictwo w
Kościele nie zanika i chwalebne postanowienia zachowania wstrzemięźliwości przez cudze grzechy
nie słabnie, kwitnie Kościół ukoronowany tyloma dziewicami; czystość i skromność zachowują
swoją chwałę, a chociaż cudzołożnikowi i pokuta, i przebaczenie zostają ułatwione, to jednak moc
wstrzemięźliwości przez to się nie załamuje (Św. Cyprian, O upadłych, [w:] ks. M. Michalski,
Antologia literatury patrystycznej, t. I, PAX, Warszawa 1975, s. 270-277)
i
ii
iii

Podobne dokumenty