Ameksyka. Wojna wzdłuż granicy
Transkrypt
Ameksyka. Wojna wzdłuż granicy
Ameksyka. Wojna wzdłuż granicy - Ed Vulliamy Fragment książki. ROZDZIAŁ PIERWSZY La Plaza Pewnego wrześniowego sobotniego popołudnia 2008 roku, gdy popijałem piwo ze swoim przyjacielem Jorge Fregoso w barze ukrytym w labiryncie uliczek z dala od centrum Tijuany, w innej części miasta wywiązała się strzelanina. Celem ataku była rezydencja w stylu art déco położona w ekskluzywnej podmiejskiej dzielnicy Misión del Pedregal. Pojazdy armii federalnej zaatakowały od prawej, a oddziały specjalne policji od lewej. Wydawało się, że tylko nieliczne strzały padły z wnętrza budynku, który został dosłownie zasypany gradem kul. Dopiero nazajutrz ujawniono, że podczas tej akcji ujęto Eduarda Arellano Felixa zwanego Doktorem, szefa kartelu braci Arellano, który próbował bronić Plaza, czyli rynku narkotyków rozciągającego się między Tijuaną a Kalifornią, przed zakusami kartelu z Sinaloa. Rezydencja Misión de Pedregal należy do strefy objętej Vecinos Vigilando, czyli strażą sąsiedzką, o czym świadczy tabliczka umieszczona przed domem Arellana, kiedy jednak nazajutrz rozmawiałem z jego sąsiadami, kobieta sprzątająca werandę budynku położonego naprzeciwko domostwa szefa kartelu powiedziała mi, że „wydawało jej się, że nikt tam nie mieszka”. Po ujawnieniu wiadomości o ujęciu Arellana w mieście przez trzy dni dochodziło do zabójstw i masakr, wyjątkowo krwawych i okrutnych nawet jak na miejscowe standardy. Po tym okresie liczba zabitych w Tijuanie w roku 2008 wzrosła do 462 osób. Nawet miejscowa gazeta „El Sol de Tijuana”, przywykła do tego rodzaju wydarzeń, informowała na pierwszej stronie o bano de sangre, krwawej łaźni. Fregoso, reporter z miejscowej stacji telewizyjnej Síntesis TV, otrzymuje pierwsze powiadomienie w poniedziałek tuż po piętnastej. Obaj zostajemy wezwani do colonia zwanej Libertad, gdzie na ziemi, pod schodami z opon samochodowych leży porzucone ciało. W pobliżu zbiera się grupa młodych ludzi, którzy obserwują poczynania ekipy śledczej w niepokojącej ciszy, przerywanej jedynie nerwowymi chichotami i dzwonkami telefonów komórkowych. Około trzydziestu metrów dalej ciągnie się żelazny mur znaczący granicę Stanów Zjednoczonych, a właściwie stary parkan wykonany z metalowych płyt używanych przez amerykańskie siły powietrzne od czasów wojny w Wietnamie, aż do wojny z Irakiem w 1991 roku. Trzy młode kobiety z ekipy dochodzeniowo¬ śledczej (cała trójka ma włosy ściągnięte w kucyk, noszą też takie same szare koszule i czarne dżinsy) robią zdjęcia i sporządzają notatki, po czym podobnie jak towarzyszące im ciężarówki z policjantami w czarnych kominiarkach jadą na miejsce kolejnej zbrodni, w pobliże lotniska Mariano Matamoros, gdzie przy jednej z głównych arterii prowadzących za miasto leżą zwłoki skąpane w zielonym świetle stacji benzynowej sieci Pemex. W przedniej szybie forda explorera ofiary (samochód ma tablice rejestracyjne z Kalifornii) widnieją trzy dziury po pociskach. Wydaje się, że zamordowany mężczyzna próbował uciekać w stronę ulicy, lecz dosięgły go kule zamachowców, którzy oddali w sumie dwadzieścia cztery strzały; łuska po każdym z pocisków oznaczona jest żółtą kartką z niebieskim numerem porządkowym. Nim jeszcze kobiety z ekipy dochodzeniowo¬ śledczej kończą oględziny miejsca zbrodni, zostajemy wezwani gdzie indziej – pędzimy przez wąskie, wijące się jak wąż przejścia między betonowymi budynkami do skrzyżowania bocznych ulic w dzielnicy Casablanca, gdzie znajdujemy martwe ciało leżące pod drzwiami narożnego sklepu, pomalowanymi w żółte kwiaty. Kiedy ubrani niczym ninja policjanci ściągają z niego płachtę, widzimy nastolatka, któremu ktoś strzelił z bliska w twarz. Krew spływa jeszcze na bruk, a stojąca obok dziewczyna odwraca się z płaczem i mówi coś do telefonu komórkowego. Jednak dopiero teraz noc zaczyna się naprawdę. Fregoso, który ma dostęp do policyjnych częstotliwości radiowych, otrzymuje wiadomości tak szybko, że wciskamy się naszym pomarańczowym volkswagenem między czwartego i piątego dżipa policyjnego konwoju (na co dżip numer pięć reaguje wściekłym trąbieniem), który zmierza na miejsce następnej rzezi. Przed minimarketem 9/4 w Villa Forresta, który formalnie sprzedaje vinos y liquores, nie rozciągnięto jeszcze nawet policyjnej taśmy z napisem PRECAUCIÓN, widzimy jednak ciało strażnika okryte kocem, wiemy też, że w środku leżą zwłoki jeszcze dwóch osób. Kobiety stojące w pobliżu podnoszą przeraźliwy lament, gdy policjanci odsłaniają szczątki strażnika: jego ciało wygląda jak świeżo posiekane mięso do kebaba, prawdopodobnie zmasakrowała je seria pocisków oddanych z bardzo małej odległości z kałasznikowa czyli cuerno de chivo – rogu kozy – jak nazywają tutaj AK¬ 47. Jeszcze głośniejszy krzyk podnosi się na widok ciał ludzi zabitych wewnątrz sklepu. Policjanci wynoszą je na zewnątrz i ładują do białego samochodu wydziału dochodzeniowo¬ śledczego; w aucie leży w sumie już pięć trupów. Wedle susurro – szeptu niosącego się przez tłum – w sklepie przechowywano narkotyki załadowane teraz do dwóch samochodów, które prawdopodobnie miały się przyłączyć do 65 tysięcy innych pojazdów przejeżdżających codziennie granicę między Tijuaną i San Diego. Policja odholowuje oba auta. Tymczasem na ulicy pojawiają się barczyści mężczyźni w garniturach, którzy przyglądają się miejscu zbrodni z pewnej odległości. Obejmują się ramionami, jakby chcieli się nawzajem pocieszyć i przypomnieć sobie o łączącym ich braterstwie, trudno jednak dopatrzyć się w tym geście szczerego smutku. Gdy ktoś próbuje z nimi porozmawiać, odpowiadają chłodnym milczeniem i groźnymi spojrzeniami. Jeden z nich idzie pocieszyć młodą kobietę z małym dzieckiem w ramionach, która szlocha rozpaczliwie, oparta o mur z reklamą alarmów samochodowych Viper. Yonkes – warsztaty samochodowe, w których do napraw wykorzystuje się używane części – to charakterystyczny element bocznych dróg Tijuany. Następnego ranka kolejna grupa sicarios – a może nawet ta sama załoga – wraca do Villa Foresta w pełnym blasku słońca, mija wymalowaną na murze dziewczynę w bikini, która rozkłada się na masce SUV¬ a, i wjeżdża do bramy numer jeden Yonke Cristal, by zabić mężczyznę w czerwonej koszuli. Jego ciało widoczne jest zza krat czerwonej bramy, dwa inne trupy kryją się za białą furgonetką. Miejsce zbrodni otaczają metalowe szkielety samochodów, odkręcone koła wyglądają niczym ciekawskie oczy zapatrzone w martwe ciała, nad budynkiem warsztatu górują słowa Jesucristo Excelsior wyryte w zboczu wzgórza. Jest wtorek, a w środę rano Tijuana dowiaduje się, że gdy miasto spało, znaleziono kolejne trzy ciała w porzuconej furgonetce i jeszcze jedno w innym samochodzie. Furgonetka stała w dzielnicy Los Alamos, w miejscu gdzie rozciągnięte na wzgórzach colonias biedoty spotykają się z eleganckimi, strzeżonymi osiedlami i zagrodzonym terenem fabryki sprzętu elektronicznego. Mężczyźni zostali uduszeni, przed śmiercią byli torturowani i okaleczani, jeden z nich miał ręce spięte kajdankami. Ludzie zabici i pozostawieni w samochodach zwani są na tej wojnie encajuelados, dosłownie „zabagażnikowani”. Zwłoki znalezione w innym samochodzie należą do policjanta, niejakiego Mauricia Antonia Hernándo Floresa. To jego prywatne auto, które zaparkował u stóp wielkiego posągu Chrystusa z rozłożonymi ramionami, górującego nad Tijuaną niczym podobny posąg nad Rio de Janeiro. Flores przyjechał tam około pierwszej w nocy i najwyraźniej na kogoś czekał, bo nie zgasił nawet silnika. Człowiek, który go zastrzelił i zostawił jego ciało na przesiąkniętym krwią fotelu, prawdopodobnie był mu dobrze znany, być może policjant oczekiwał właśnie jego. Morderstwa dokonywane na policjantach w wojnie narkotykowej można podzielić na dwie grupy. Jedna ze zbrodni pierwszego typu miała miejsce w styczniu 2008 roku, gdy bandyci przekroczyli pewną niepisaną zasadę narkowojny. Samochód sicarios zjechał z głównej trasy na drogę gruntową w nędznej colonia Loma Bonita. Bandyci zaparkowali przy hali, w której mieściło się lokalne targowisko, i przeszli do budynku przeznaczonego obecnie na sprzedaż i oznaczonego białym krzyżem, a wówczas będącego domem policjanta Margarita Zaldano. Weszli do środka i zabili nie tylko Zaldana, ale i jego żonę Sandrę oraz dwunastoletnią córkę Valerię. Jakąż to zbrodnię popełnił Zaldano? Był policjantem i próbował aresztować przestępców, których ochraniali jego koledzy po fachu. Druga grupa morderstw popełnianych na policjantach – albo la chota, jak mówi się o nich na granicy, gliniarzach – dotyczy tych, którzy nawiązali bliższy kontakt z bandytami, pracują dla karteli i dorabiają nocami do pensji zdobywanej za dnia, często korzystając przy tym z tej samej broni i munduru. Funkcjonariusze ci giną zazwyczaj wtedy, gdy nie dotrzymują umowy, żądają za dużo za swoje usługi, nadzór lub informację lub jeśli praca, którą wykonują dla jednego kartelu, staje się zbyt uciążliwa dla innego. Meksykanie żartują, że policjanci mają do wyboru dwie ścieżki kariery, plata o plomo – srebro lub ołów – więc wielu spośród tych, którzy stają przed taką alternatywą, decyduje się oczywiście na pierwszą opcję. O ile po śmierci Zaldana władze uroczyście oddały mu hołd, o tyle nie przejęły się szczególnie egzekucją Floresa, który zginął od pojedynczego tiro de gracia – „miłosiernego” strzału w głowę. W Tijuanie, jak w każdym innym przygranicznym mieście, policja miejska może pracować dla jednego kartelu, policja stanowa dla innego, a federales dla jeszcze innego. Nic tutaj nie dzieje się w próżni. Ta krwawa wojna, jak każdy konflikt, ma swoją historię, a jeśli nie zrozumiemy, z czego wyrósł obecny narkobiznes, uznamy ją jedynie za bezsensowną jatkę, którą nie jest. A przynajmniej nie była na początku. Warto znać historię swojej mafii, tak jak warto znać historię najważniejszych graczy światowego biznesu i polityki, gdyż niektóre syndykaty zbrodni są potężniejsze, sprytniejsze i bogatsze niż większość międzynarodowych korporacji i tak jak one napędzają nasze społeczeństwo swoimi produktami. Kartele narkotykowe były pionierami i pierwowzorami globalizacji. Neapolitańska Camorra jako pierwsza międzynarodowa korporacja prowadziła interesy w postkomunistycznej Europie Wschodniej, zarabiając na kałasznikowach produkowanych na sowieckiej licencji. Camorra była również jedną pierwszych firm kapitalistycznych, które przeniknęły na rynek komunistycznych Chin; statki z tekstyliami i narkotykami z Państwa Środka regularnie zawijały do portu w Neapolu. Teraz, gdy „legalną” gospodarkę światową ogarnął kryzys, kartele narkotykowe radzą sobie z własnym kryzysem na swój – wcale nie odrębny – sposób. W odróżnieniu od swoich włoskich odpowiedników meksykańskie kartele nie mogą się pochwalić korzeniami sięgającymi XVIII wieku, mogą jednak śmiało twierdzić, że handlowały narkotykami, nim zajęli się tym Włosi. Przemytniczy syndykat z Ciudad Juárez był nie tylko pierwszym kartelem kierowanym przez kobietę, Ignacię Jasso znaną jako La Nacha, lecz także jednym z pierwszych, które szmuglowały heroinę do USA po roku 1933, kiedy to zniesiono tam prohibicję i przemyt alkoholu stał się nieopłacalny. Rosnący rynek heroiny i opium w meksykańskim stanie Sinaloa zaczął się rozwijać w przyspieszonym tempie w czasie II wojny światowej, gdy Stany Zjednoczone podpisały umowę na kupno opium do celów medycznych . Meksykańscy przemytnicy zaczęli handlować narkotykami na wielką skalę w tym samym czasie co Włosi, czyli pod koniec lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku, gdy stało się jasne, że apetyt Stanów Zjednoczonych i Europy jest nienasycony. „Gospodarka narkotykowa – pisze Guilermo Ibarra, ekonomista z uniwersytetu stanu Sinaloa – oraz pieniądze przekazywane przez nasze rodziny ze Stanów Zjednoczonych utrzymują nasz kraj”. Początkowo Meksyk odgrywał tylko rolę producenta heroiny zwanej „meksykańskim błotem”. Wyrabia się ją z maku, a idealne warunki do hodowli tej rośliny panują w położonym na wybrzeżu stanie Sinaloa, ojczyźnie „klasycznych” karteli narkotykowych – wtedy i teraz. Dwie inicjatywy USA w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych zmieniły układ sił i po części przyczyniły się do powstania współczesnych karteli. Po pierwsze, w latach siedemdziesiątych Stany Zjednoczone pomogły Meksykowi zrealizować operację Kondor, która doprowadziła do niemal całkowitego zniszczenia miejscowej produkcji heroiny w Meksyku, poprzez spalenie i wycięcie upraw maku w Sinaloa. Co ciekawe, dokonał tego ten sam aparat polityczny Meksyku, który utrzymywał bliskie stosunki – chronił i sam korzystał z ochrony – z gomeros, heroinowymi baronami. Po drugie, Waszyngton zaczął po kryjomu udzielać wsparcia prawicowym oddziałom partyzanckim Contras, walczącym z sandinistowskim rządem w Nikaragui . Contras uzbrojone były w broń dostarczaną ze Stanów Zjednoczonych, przy czym świat przestępczy pełnił tu funkcję dostawcy i mediatora. Za broń trzeba było jednak płacić „walutą”, która nie przyciągałaby niepotrzebnej uwagi, i tak też się stało: pieniądze zastępowała kokaina z Kolumbii. Szczęśliwie dla wszystkich stron tej wymiany moda na narkotyki oraz gromadzenie ich zapasów do celów naukowych leżały wówczas w interesie Waszyngtonu, a także karteli narkotykowych z Kolumbii i Meksyku. Stany Zjednoczone potrzebowały naturalnej waluty Kolumbii, by płacić za broń dla Contras, a jednocześnie kokaina zdobywała coraz większą popularność w samej Ameryce: z czystej, sproszkowanej formy narkotyku korzystali ludzie show¬ biznesu oraz inne wąskie kręgi, a odmiana kokainy zwana crackiem trafiła na ulice i do gett. W fabularyzowanym opisie tych zdarzeń, który Don Winslow przedstawił w swojej książce The Power of the Dog (tytuł polski Z psich pazurów, przeł. Katarzyna Bażyńska¬ Chojnacka, Piotr Chojnacki, Warszawa 2007), Meksykanie pełnią rolę kurierów, przewożących broń w jedną stronę i kokainę w drugą – proceder ten zyskał nazwę „meksykańskiej trampoliny”. Meksykańskie kartele wykorzystały trzy sprzyjające elementy, dzięki którym mogły zalać rynek amerykański kokainą i crackiem: znajomość szlaków przemytniczych równie starych jak sama granica, nieoficjalne przyzwolenie administracji Reagana i dobre stosunki z meksykańską Partią Rewolucyjno¬ Instytucjonalną (PRI), która rządziła krajem od 1917 roku. Realizując ten plan, kartele uświadomiły sobie, jak to ujął Winslow: „że ich prawdziwym towarem nie są narkotyki, lecz długa na dwa tysiące mil granica ze Stanami Zjednoczonymi i możliwość przerzucania przez nią kontrabandy. Ziemię można spalić, zbiory wytruć, ludzi wygnać, ale granicy – granicy nie się wymazać”. Jako władcy granicy meksykańscy mafiosi mogli przejąć kontrolę praktycznie nad całą półkulą. Władze USA wciąż prowadziły „wojnę z narkotykami” i zablokowały szlaki przemytnicze wiodące przez Karaiby i Miami, co tylko zwiększyło dostawy napływające z Meksyku drogami, których nie dało się zablokować. Meksykańscy handlarze zażyczyli sobie, by kolumbijscy dostawcy płacili im za transport nie gotówką, lecz towarem, a ilość kokainy pobieranej jako opłata bez ustanku rosła. Kolumbijczycy, którzy sami próbowali wejść na meksykański rynek, rychło pożegnali się z życiem. Obecnie, według danych Drug Enforcement Administration, 90% narkotyków sprzedawanych w USA trafia tam za pośrednictwem meksykańskich karteli. Najważniejsze produkty to wciąż kokaina i marihuana, choć rośnie także rola metamfetaminy produkowanej na masową skalę w Meksyku, która zaspokaja większość potrzeb rynku w Stanach Zjednoczonych i w całej Ameryce Łacińskiej. Przestępcy ujęci w fabryce metamfetaminy, którą zlikwidowano w Argentynie we wrześniu 2008 roku, byli w większości obywatelami Meksyku. Instytucje zajmujące się walką z narkotykami obwiniają również meksykańskie kartele o zdecydowane zwiększenie dostępności heroiny oraz gwałtowny spadek cen tego narkotyku, od pięciu tysięcy dolarów za uncję w 2004 roku do tysiąca w roku 2008. Kiedy jednak mówimy o „Meksykanach”, nie mamy na myśli jednolitej organizacji: wręcz przeciwnie. Mówimy o różnych kartelach, które w owym czasie działały za przyzwoleniem władz. System zorganizowanej sieci korupcji, obejmujący przedstawicieli władzy miejskiej, stanowej i federalnej, a także policję, działał aż do upadku rządzącej PRI, to jest do jesieni 2000 roku. Najważniejszym elementem tego systemu była tak zwana plaza – słowem tym w języku hiszpańskim określa się miejsce spotkań, takie jak plac w środku miasta czy plaza de toros, arenę do walk byków, lecz w tym wypadku odnosiło się ono do obszaru podległego określonej jednostce policji lub wojska. Poza wschodnim, przylegającym do Zatoki Meksykańskiej fragmentem cała granica podzielona była na przemytnicze plazas, a każdy z tych odcinków należał do pododdziału mafii z Sinaloa, który płacił władzom za ochronę i współpracę – każdy ze szczebli władzy miał swój udział w zyskach – na swoim terenie. W zamian mafia donosiła na konkurencję, by władze mogły pozorować prawdziwe zaangażowanie w walkę z handlarzami narkotyków. Choć czasami może wydawać nam się to bezcelowe, powinniśmy znać nazwy i historię najważniejszych organizacji, które kontrolują handel o wartości szacowanej na 323 miliardy dolarów rocznie – wstrzykują narkotyki w żyły biedaków, wpychają je w nosy bogaczy i pustoszą mózgi młodzieży. Ludzie mówią o „mafii” tak, jakby była to jakaś bezpostaciowa obca siła albo – co gorsza – romantyczne bractwo, działające zgodnie z jakimś kodeksem honorowym ustanowionym przez „ojca chrzestnego” Corleone, mafijnego bosa z twarzą Marlona Brando. Mafia to przydatny termin, ale dokładnie rzecz biorąc, odnosi się jedynie do sycylijskiej Cosa Nostry, syndykatu zbrodni, o którym świat wie najwięcej, a to ze względu na jego historię i mityczną obecność w kulturze masowej. Lecz zarówno we Włoszech, jak i w Meksyku struktura i obsada narkobiznesu jest znacznie bardziej skomplikowana niż „mafia”, warto więc poznać osoby tego dramatu. Pionierem meksykańskiej mafii narkotykowej był Pedro Avilés Pérez z Sinaloa, który znacząco zwiększył przemyt marihuany i heroiny do Stanów Zjednoczonych pod koniec lat sześćdziesiątych. Jednak pierwszym meksykańskim ojcem chrzestnym był Miguel Ángel Félix Gallardo, protegowany Avilesa, który przejął jego interesy po tym, jak sam Avilés zginął w strzelaninie z policją w 1978 roku. Félix Gallardo stworzył kartel z Guadalajary i w okresie swej świetności był prawdopodobnie najpotężniejszym handlarzem narkotyków na świecie. Jednak w 1985 roku wydarzyło się coś, co dramatycznie odmieniło losy kartelu, zniszczyło dobre układy handlarzy z meksykańskim rządem i wzburzyło Amerykanów, którzy na te układy przymykali oko. Tajny agent Drug Enforcement Administration, Enrique Camarena „Kiki”, został zdemaskowany, porwany i zamęczony na śmierć w Guadalajarze (istnieją dowody świadczące o tym, że CIA wiedziała o tej zbrodni, a być może nawet szkoliła ludzi, którzy jej dokonali – od tego czasu stosunki między obiema agencjami nigdy wróciły do poprzedniego stanu). Nigdy nie udało się poznać wszystkich okoliczności związanych ze śmiercią Camareny, lecz bez względu na to, co było jej przyczyną, Waszyngton zażądał od Meksyku konkretnych działań – a ściśle rzecz biorąc, aresztowania Felixa Gallardo. W 1989 roku Gallardo został skazany za zlecenie porwania i morderstwa Camareny, lecz starał się nadal kierować swoją organizacją zza krat więzienia, przydzielając poszczególnym kartelom konkretne plazas. Bandyci zorganizowali nawet specjalną naradę, która odbyła się w luksusowym hotelu w Acapulco. Gallardo przysyłał tam swoich posłańców, by za ich pośrednictwem dokonać precyzyjnego podziału plazas, zachęcać kartele do walki ze wspólnym wrogiem, czyli z amerykańską policją i agencjami rządowymi, a także doradzać w kwestiach takich jak utrzymanie dyscypliny i prowadzenie negocjacji z meksykańskimi władzami . (...)