Cartles Kim jest Alex? To pytanie wciąż pojawia się w mojej głowie

Transkrypt

Cartles Kim jest Alex? To pytanie wciąż pojawia się w mojej głowie
Cartles
Kim jest Alex? To pytanie wciąż pojawia się w mojej głowie. Czy to ktoś z rodziny? Jej starych znajomych? Może był kimś więcej? Dlaczego matka nigdy mi
o nim nie opowiedziała? Znowu patrzę na listę. Chyba liczę na to, że od samego patrzenia na nią co chwilę cokolwiek stanie się jasne, ale tak nie jest. Wciąż tkwią tam
dwa dziwne punkty:
Spła ić resz tę dłgów
Osatni ra sp tkać alex a (m st o: Carles, Sunny Stre t 34)
Lista była stworzona szybko i niestarannie, dlatego niektóre wyrazy są prawie
nieczytelne, a woda, która kapnęła na kartkę w kilku miejscach, dodatkowo skutecznie zamazała litery w części wyrazów. Ale ja dokładnie wiem, co jest tam napisane –
w przeciwieństwie do tego, kim jest tajemniczy mężczyzna - Alex.
*
*
*
Postanawiam go odszukać. Nigdy nie miałam dobrych relacji z matką - nie robię tego dla niej. Ale jestem ciekawa. Jej samobójstwo nie było oczywiste: nie miała
żadnych powodów, zachowywała się jak normalny, pozbawiony problemów emocjonalnych człowiek aż do swojej ostatniej godziny. Nie miała podstaw, by się zabić.
Znałam ją dobrze, mimo tego, że z trudem znosiłam, ale jednak. Mieszkałyśmy pod
jednym dachem. Dlatego jej czyn wciąż jest dla mnie zagadką. Jedyną kwestią,
o której nic nie wiem, jest Alex z listy. I jeśli cokolwiek z zewnątrz przyczyniło się do
samobójstwa matki, to mógł to być jedynie on - ktoś w jej życiu, kto był ukrywany,
kto był tajemnicą. Jedyna kwestia w życiu matki, która nie była wyjaśniona - ani
mnie, ani nikomu.
*
*
*
Nim się obejrzałam, zjeżdżałam już z autostrady, prosto do Cartles. Szczerze
powiedziawszy, nigdy nie słyszałam o tym mieście, ale jadąc dość wąskimi uliczkami
Cartles, określenie "miasto" wydawało mi się co najmniej śmieszne. To bardziej wioska, mała osada z kilkoma sklepikami, rynkiem, licznymi domkami w typowo wiktoriańskim stylu oraz paroma budkami z jedzeniem i kawiarenkami. W oddali widać
było też kościół i duży budynek z wieżą zegarową - prawdopodobnie ratusz. Jechałam powoli, szukając jakiegoś parkingu, w międzyczasie patrząc na twarze mijanych
ludzi. Nie było ich dużo - od kiedy wjechałam do miasta, widziałam może cztery
osoby. Coś, co rzuciło mi się w oczy, to dziwnie blade twarze mieszkańców Cartles.
"Chociaż...może to tylko moje przywidzenia?", myślałam. "Może to śmierć matki tak
mną wstrząsnęła - bardziej, niż sądziłam - że widzę wszystko w jakichś ciemniejszych barwach?".
Z zamyśleń wyrwał mnie widok wyraźnie oznaczonego parkingu. Nie było tam
wprawdzie żywej duszy ani żadnego samochodu, ale uznałam, że mogę tam zaparkować i tak też zrobiłam. Dostrzegłam też naprzeciwko jakąś jadłodajnię, a że odczuwałam spory głód, zamknęłam samochód i szybko ruszyłam w jej stronę.
*
*
*
W środku było dość przyjemnie i jasno. Przez dwa okna wpadało dużo światła,
a jasnobrązowe stoliki z krzesłami i obrazy wiszące na pomarańczowych ścianach
sprzyjały miłej atmosferze. Zajęłam miejsce tuż przy barze.
1
- Co podać? - zapytała kelnerka, a ja poprosiłam o jakiekolwiek danie na ciepło. Kelnerka - jasnowłosa, blada dziewczyna z dołeczkami w policzkach uśmiechała się szeroko i była bardzo uprzejma. W lokalu pobrzmiewała głośna, aczkolwiek miła dla
ucha muzyka, do której wielu ludzi nawet tańczyło na małej scenie z tyłu, tak że
przyjemna atmosfera od razu udzieliła się także mnie. Czułam się...chyba czułam
się szczęśliwa. Pierwszy raz od śmierci matki wolna od współczujących spojrzeń, od
mieszanych uczuć, od zimna, gdy na dworze było ciepło, od głodu wcale nie spowodowanego brakiem jedzenia...
- Przepraszam, czy pani jest tu może nowa? Nigdy nie widziałam pani w
miasteczku? Odwróciłam głowę. Pytanie zadała znana mi już kelnerka, trzymająca
moje parujące, złożone z jakiegoś mięsa, surówki i ubitych ziemniaków danie, które
zaraz położyła przede mną na ladzie.
- Tak. To znaczy... Mam zamiar zatrzymać się na kilka dni - odparłam z uśmiechem,
a ona klasnęła w dłonie.
- W takim razie koniecznie musi pani spróbować naszego specjału, tu już taka tradycja, zaraz pani podam! - trajkotała uszczęśliwiona. "Spróbować nie zaszkodzi.
Najwyżej będzie to coś paskudnego i tyle", pomyślałam i przyjrzałam się żółtemu
płynowi w małym kubku, który teraz stawiała przede mną dziewczyna.
- Na zdrowie! - powiedziała i po raz kolejny się uśmiechnęła. Kątem oka dostrzegłam, że zwolniło się miejsce tuż przy małej scenie, wciąż pełnej tańczących ludzi.
Wzięłam swoje danie oraz tajemniczy "specjał" i zajęłam miejsce na drugim końcu
sali. Jadłam przyglądając się tańczącym. Spojrzałam na napój od kelnerki. "No dobrze, czas się przekonać co to za rarytas", pomyślałam, ale nie dane mi było wypić
choćby kropelki, bo jedna z pań, potknąwszy się na scenie, zepchnęła mój napój na
podłogę. Kubek się rozbił, a mnie było wstyd. Z kolei sprawczyni tego niefortunnego
wypadku tańczyła dalej; najwyraźniej nawet nie zauważyła tego, co się stało. Zmarkotniała postanowiłam wyjść z lokalu, zanim ktoś zauważy jak został potraktowany
regionalny specjał.
*
*
*
Ktoś zastukał w szybę samochodu. Położyłam się w nim na chwilę, chcąc trochę odpocząć po podróży, a że żaden z dość obskurnych małych hotelików Cartles
nie wyglądał zachęcająco, na pierwszą noc wybrałam taką opcję. A teraz ktoś pukał
w szybę, a ja byłam śmiertelnie przerażona. "Chociaż... może to tylko parkingowy,
który upomina się o zapłatę?", przekonywałam samą siebie, ale i tak odczuwałam
strach. Ostrożnie otworzyłam drzwi.
- Tak? - zapytałam cicho.
- Sara? - zapytał kobiecy głos dochodzący z ciemności, a ja się wzdrygnęłam - imienia matki nie słyszałam od czasu jej pogrzebu.
- Przykro mi, to pomyłka. Mam na imię Anna - powiedziałam, chcąc szybko zamknąć
drzwi, ale tajemnicza postać przytrzymała je i otwarła szerzej, co wzbudziło we
mnie jeszcze większy niepokój. Teraz jednak przynajmniej widziałam tę kobietę.
Ogarnęło mnie zdziwienie, bo - mimo mroku - rozpoznałam w niej tancerkę z jadłodajni, tę samą, która popchnęła regionalny specjał w moim kubku. To, że ją rozpoznałam, trochę mnie uspokoiło.
- Przepraszam, kim pani jest? I o co pani chodzi? - zapytałam.
- Masz na imię Anna, ale jesteś córką Sary, prawda? - odpowiedziała, ignorując
moje pytanie.
- Byłam - powiedziałam twardo.
- Więc jednak to zrobiła... - kobieta spuściła głowę. "Zdaje się, że znała matkę", pomyślałam i nagle coś przyszło mi na myśl. Tej kobiety nie znałam, ale ona znała
Sarę, podobnie było z Alexem, więc...
- Pani mąż to Alex? Albo brat? - zapytałam, a ona podniosła oczy.
- Ja jestem Alex - powiedziała cicho. Alex! Ona to Alex... Alex to imię męskie... ale
i damskie...
Szybko wyjęłam z kieszeni listę. "Osatni ra sp tkać alex a" - ostatni raz spotkać Alexa... a może...Alex A.?
- Ma pani nazwisko na "A"? - zapytałam podniecona. Coś się zaczęło układać...
- Tak, przepraszam, że wcześniej się nie przedstawiłam... Alex Anderson. Byłam
przyjaciółką twojej matki.
Ostatni element układanki na swoim miejscu. Wysiadłam z samochodu i stanęłam
naprzeciwko niej.
- Zgaduję, że matka nie opowiadała ci o mnie - powiedziała, a ja kiwnęłam głową
twierdząco. Byłam zbyt jeszcze zamroczona nowym odkryciem, by cokolwiek powiedzieć.
- A więc nie opowiedziała ci ani o Cartles, ani o tym, kim była... - dodała ostrożnie
Alex.
- Nie, ja... Co pani miała na myśli mówiąc, że "jednak to zrobiła"?
- Twoja matka popełniła samobójstwo... mam rację?
- Tak, zrobiła to... i to bez żadnego powodu.
- Miała powód. Zrobiła to, by ochronić swoich bliskich. By ochronić ciebie. Nie wiesz
o tym, nie wiesz nic o jej przeszłości, prawda? Ale Sara, twoja matka, była kimś naprawdę wielkim.
- Ochronić mnie? Kim była w takim razie matka?
- Cartles ma taką tajemnicę... Ludzie tutaj dzielą się na grupy - tych dobrych... i
tych złych. Ja... nie wiem od czego zacząć... Pamiętasz specjał regionalny? Ten napój z jadłodajni? Strąciłam ci go nie przez przypadek. Kelnerka podała ci tak naprawdę truciznę. W tej czy innej kawiarni, w hotelu, na ulicy... Podają ją wszędzie w
Cartles, każdemu przyjezdnemu. Żeby został i żeby stał się Martwym Aniołem, jednym z nich. One przybyły do Cartles już dawno i od tej pory zbierają sojuszników,
armię, podając im truciznę - tak, jak tobie. Kelnerka - ona też jest jednym z nich.
Gdybyś wypiła napój z jadłodajni już byłabyś Martwym Aniołem. Pewnie się zastanawiasz, jak to z nimi jest... Są to... złe istoty Cartles. Mają taką moc - wysysają z
człowieka charakter, czyli to, co jest częścią ludzi. Gdy wypijesz tę truciznę też masz
taką moc, też stajesz sie Martwym Aniołem. Kiedy ktoś przyjeżdża do Cartles, wybierają. Wysysanie charakteru, by ćwiczyć moc, czy wciskanie trucizny, by zyskać
sojusznika. Ty na szczęście zostałaś wybrana na sojusznika. Po co im charaktery
ludzkie? Żeby innymi łatwiej manipulować. Chcą przejąć władzę ogólnoświatową, ale
3
najpierw Cartles. To tu ćwiczą, uczą się używać mocy i zbierają armię. Walczymy z
nimi - ja i wielu innych ludzi. Nie jesteśmy tak potężni jak Mroczne Anioły, bo my to
ludzie, którzy nie dali w siebie wpoić trucizny, którzy uciekli Mrocznym Aniołom. Nazywamy siebie Buntownikami. Także posiadamy moc, kiedyś ci o niej opowiem...
Buntowniczką była też twoja matka, Anno. Ale ona odeszła, bo kiedyś, podczas jednej misji, dwie krople dostały się do jej organizmu. Na początku wszystko było w
porządku, a ona zaczęła życie gdzie indziej, życie, w którym byłaś ty. Ale niedawno
moc trucizny dała o sobie znać. Jestem pewna, że rosła w siłę przez te wszystkie
lata. Objawiła się teraz, a twoja matka stała się Mrocznym Aniołem. Ale wiedziała,
co się dzieje, bo miała tylko dwie krople, choć obfitujące w ogromną moc, to jednak
tylko dwie i one nie zdołały odebrać jej świadomości. Dostałam od niej list - odebrała sobie życie ze względu na ciebie. Bała się, że kiedyś, kiedy trucizna rozprzestrzeni
się w jej organizmie, zrobi coś tobie i użyje mocy Mrocznego Anioła. Do końca chciała pozostać dobra, do końca dbała o twoje dobro...
- Nie wierzę w ani jedno słowo, to śmieszne! - wykrzyknęłam, ale pomyślałam:
"Jednak wiele by to tłumaczyło...".
- Załóżmy jednak zatem, że to prawda... - zaczęłam. - Matka... nigdy nie traktowała
mnie - bardzo delikatnie mówiąc - ciepło. Nie miałyśmy dobrych relacji. Dlaczego
miałaby się dla mnie aż tak poświęcić?
- Była oschła, bo zawsze się bała, że te dwie krople trucizny nagle zyskają moc, coś
ci zrobią. Niedawno tak właśnie by się stało… I wtedy - będąc tego pewna, odebrała
sobie życie. Ja mówię ci prawdę, Anno. Uwierz mi... to trudne, ale uwierz.
- Tak, to dość trudne - odparłam sarkastycznym tonem. Alex otwarła usta, by jeszcze coś powiedzieć, ale nie dane jej było to zrobić, bowiem usłyszałyśmy głośny
huk. Obie szybko się odwróciłyśmy. Nie wiem, skąd wiedziałam, że mamy przed
sobą Mrocznego Anioła, ale byłam tego pewna, kiedy tylko go zobaczyłam. Odziany
w czarne szaty i taką samą maskę, posiadający ogromne czarne skrzydła, z których
kapała krew, wynurzał się z ciemnego pyłu i mroku. Mroczny Anioł zadziałał błyskawicznie - wyciągnął obie ręce przed siebie, a z nich wydobyła się gruba wiązka czarnego, oślepiającego światła, które szybko pędziło w naszym kierunku. Rozległ się
kolejny huk, który zagłuszył słowa Alex skierowane do mnie, a teraz to ona wysunęła się naprzód i wyciągnęła przed siebie ręce, tak jak to zrobił Mroczny Anioł. Ona
też wydobyła taką samą wiązkę światła, z tym, że jej była biała. Bałam się, naprawdę się bałam, a strach sparaliżował mnie do tego stopnia, że nie mogłam się ruszyć.
Wiązki światła Buntowniczki i Mrocznego Anioła stykały się teraz - walka się rozpoczęła. Alex przegrywała, widziałam to, bo czarna wiązka pędziła ku niej, powstrzymywana praktycznie bezskutecznie przez białą - teraz zdecydowanie słabszą. Przegrywała, a ja się bałam. Chciałam pomóc Alex, tak jak ona pomogła mi to wszystko
zrozumieć. Przypomniała mi się matka... Poświęciła się dla mnie... a ja nawet tego
nie wiedziałam... Przez te wszystkie lata... Nagle zdałam sobie sprawę, że unoszę
się nad ziemią. Wokół siebie dostrzegałam biel, mnóstwo bieli. Jeszcze raz przez
myśl przemknęła mi mama, a biel stała się mocniejsza. Nie wiedziałam co, ale coś
kazało mi wyciągnąć przed siebie ręce i zrobiłam to. Biel wystrzeliła z moich rąk w
stronę Mrocznego Anioła. Eksplozja... i biel... już tylko biel...
*
*
*
Tak stałam się przywódczynią Buntowników. Walczymy z Mrocznymi Aniołami,
walczymy codziennie. To trudne. W każdej chwili możemy zginąć. Ale ja chcę się po-
święcać - tak jak matka, o której przez tyle lat miałam tak błędne mniemanie. Chcę
się poświęcać dla dobra Cartles. Dla dobra świata.
5

Podobne dokumenty