Cud normalności
Transkrypt
Cud normalności
przez granice LISTOPAD 2016 Nr XI (LVI) dodatek SGP Euroregionu Pomerania i „Kuriera Szczecińskiego” BERLIN Polsko-niemiecka konferencja partnerstw samorządowych KOMENTARZ Cud normalności Więcej miejsca dla nauki języka polskiego w niemieckich szkołach oraz dodatkowy milion euro na działalność Polsko-Niemieckiej Współpracy Młodzieży w 2017 roku – to deklaracja, którą złożył minister spraw zagranicznych Frank-Walter Steinmeier, kandydat na prezydenta Niemiec, podczas niedawnego spotkania z polskimi samorządowcami i przedstawicielami Polonii berlińskiej. Około 400 osób przybyło 16 listopada do budynku Ministerstwa Spraw Zagranicznych w Berlinie na Polsko-Niemiecką Konferencję Partnerstw Samorządowych oraz przyjęcie wydane przez Franka-Waltera Steinmaiera na cześć Polonii w Niemczech. Okazją do spotkania były obchody roku jubileuszowego 25-lecia podpisania Traktatu o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy. Dyskusje dotyczyły m.in. migracji, kształcenia zawodowego, partnerstwa miast oraz nauczania języka sąsiada. Dietmar Woidke, premier Brandenburgii i pełnomocnik rządu Niemiec ds. kontaktów z Polską, mówił o cudzie normalności, jaki cechuje dzisiejsze stosunki obu krajów. Podkreślał też jednak potrzebę ulepszania współpracy i słuchania wzajemnych oczekiwań. Przedstawiciele rządu polskiego nastawili się podczas tego spotkania zdecy- ROZMOWA Podczas konferencji odbyły się trzy panele dyskusyjne. Mówiono m.in. o proFot. Monika STEFANEK blemach migracji. dowanie na wyrażanie swoich oczekiwań. Wśród niezwykle przyjaznej, a chwilami podniosłej atmosfery, w mocno roszczeniowy sposób Jan Dziedziczak, sekretarz stanu ds. Polonii w polskim MSZ, oraz Jakub Skiba, koordynator polsko-niemieckiej współpracy społecznej i przygranicznej, domagali się uznania Polonii za mniejszość narodową, mimo że niemieckie prawo nie przewiduje takiej możliwości nie tylko w stosunku do Polaków, lecz wszystkich grup narodowościowych, mieszkających w RFN, dla których Niemcy nie są krajem etnicznym. Polskim politykom nie wystarcza też zapis w traktacie, który – mimo różnego nazewnictwa – Polakom w Niemczech przyznaje te same prawa co mniejszości niemieckiej w Polsce. – Odnosimy wrażenie, że w tym bardzo ważnym zakresie, dotykającym konkretnego człowieka i będącym kwintesencją europejskości naszych krajów, traktowani jesteśmy nierównomiernie – stwierdził Dziedziczak. O ile sprawa uznania Polonii za mniejszość w Niemczech jest właściwie bez szans i żaden z niemieckich polityków obecnych na sali nawet nie starał się jej komentować, o tyle być może drgnie coś w nauczaniu języka polskiego za naszą zachodnią gra- nicą. Z inicjatywy Franka-Waltera Steinmeiera dzień po konferencji w Urzędzie Kanclerskim odbyło się spotkanie przedstawicieli federacji i landów, na którym poruszane były właśnie kwestie związane z propagowaniem nauki języka polskiego. – Mogą być państwo pewni nie tylko uznania ze strony niemieckiego rządu, ale także naszego wsparcia – zwrócił się do Polonii Steinmeier. – Spotkaliśmy się dzisiaj, żeby pokazać, że wasze sprawy traktujemy poważnie. Szczególnie dotyczy to postulatu nauki języka polskiego w większym niż dotychczas zakresie w niemieckich szkołach. Spotkanie w Urzędzie Kanclerskim ma pomóc w zwiększeniu liczby uczniów uczących się języka polskiego. Tego, że nie wszystkie regiony czekają na zalecenia odgórne, dowodzi projekt „Nauczanie języka sąsiada od przedszkola do zakończenia edukacji – kluczem do komunikacji w Euroregionie Pomerania”, przywołany przez Krzysztofa Soskę, zastępcę prezydenta Szczecina. Zakłada on objęcie nauką języka sąsiada ponad trzy tysiące uczniów po obu stronach granicy. Wezmą w nim udział 53 placówki oświatowe – 24 po stronie polskiej i 29 w Meklemburgii-Pomorzu Przednim i Brandenburgii. Budżet projektu to ponad 2,5 mln euro, a pieniądze mają pochodzić ze środków Euroregionu Pomerania. Monika STEFANEK Faza wyczekiwania 28 listopada przyjadą do Szczecina prezydenci Joachim Gauck i Andrzej Duda. Odwiedzą Wielonarodowy Korpus Północno-Wschodni. Joachim Gauck był w Szczecinie dwadzieścia lat temu jako szef Urzędu ds. Akt Stasi. Polityczne stosunki polsko-niemieckie są dziś w fazie wyczekiwania na rozwój wypadków. Jeśli chodzi o Niemcy, nic się w tej mierze nie zmienia i oby nie zmieniło na skutek przyszłorocznych wyborów. Angela Merkel będzie po raz czwarty starała się o urząd kanclerski. Decyzja jest odważna i ryzykowna. Żaden kanclerz Niemiec nie piastował jeszcze urzędu tak długo. Jako że dzisiejszy świat coraz bardziej kieruje się emocjami, mniej rozsądkiem, a wybory stały się widowiskiem, w głosowaniu znaczącą rolę mogą odegrać emocje, a dokładniej znudzenie obywateli panią kanclerz. Oby tak nie było. Berlin o stosunkach z Polską mówi dużo i dobrze, Warszawa o stosunkach z Niemcami mało. Jedynie gazety prawicowe radośnie odgrzewają stare stereotypy, na co w Niemczech nikt nie reaguje, bo po co. Nie będzie też reakcji na ponawiane żądania obecnych władz Polski, by Polakom, którzy mieszkają w RFN, przyznać status mniejszości narodowej. W RFN są cztery mniejszości: Sinti i Roma, Serbołużyczanie, Fryzowie i Duńczycy. Więcej nie będzie. Na szczęście polsko-niemieckie stosunki społeczne kwitną. Oby nikt w warszawskiej „centrali” nie wpadł na pomysł, by je racjonować. Bogdan TWARDOCHLEB 25 lat Polsko-Niemieckiej Współpracy Młodzieży Nie znają granic między państwami O spotkaniach uczniów z Polski i Niemiec mówi Małgorzata Olszewska, nauczycielka języka niemieckiego w II Liceum Ogólnokształcącym w Szczecinie – Od jak dawna współpracuje pani ze szkołami w Niemczech? – Z Baltic-Schule w Lubece od 10 lat, a od 20 lat z Bettina-von-Arnim-Schule w Berlinie. Sześć lat współpracowaliśmy też ze szkołą w Osnabrück, ale partnerstwo wygasło. Nie realizuję tych projektów sama, mam wsparcie moich koleżanek germanistek, przede wszystkim pani Lidii Ułasiuk, a wcześniej pani Danuty Tondryk, obecnie wicedyrektor liceum. Nasze projekty zawsze spotykają się z przychylnością dyrektor szkoły Jolanty Jastrzębskiej. Kontakty ze szkołami niemieckimi wspiera od lat Polsko-Niemiecka Współpraca Młodzieży. – Ile zrealizowała pani projektów spotkań? Ilu uczniów w nich uczestniczyło? – Nie wiem: 100, 120, 150? Trudno policzyć. W tym roku, w czasie wakacji, uczestniczyłam w Bad Bevensen w seminarium dla prowadzących projekty młodzieżowe i zapytano tam uczestników, ile razy robili już wymianę z partnerem z Niemiec: raz, kilka razy czy nigdy. Gdy zapytano mnie, powiedziałam: nie wiem, może sto razy. Spojrzeli bardzo zdziwieni. Wtedy wyjaśniłam, że jeśli na przykład z tą samą szkołą w Berlinie współpracuję 20 lat, to zrobiłam w tym czasie z nimi przynajmniej czterdzieści projektów (średnio dwa w roku szkolnym). Ogólnie mieliśmy około 150 wyjazdów do Niemiec, w tym także organizowanych bez dofinansowania PNWM, więc myślę, że uczestniczyło w nich ponad 2000 osób. Obecnie realizujemy co roku dwa-cztery projekty ze wsparciem finansowym ze środków PNWM, ale wcześniej bywały takie lata, gdy mogło ich być pięć, może sześć. – Uczniowie poznają się, a co potem? Czy są z tego trwalsze związki? – Są. Mamy w swej historii dwie pary, może już małżeństwa. Nietrudno byłoby wskazać uczniów, którzy dzięki tym projektom wybrali swoją drogę życia: studiują w Niemczech, spełniają się zawodowo, kilka osób zrobiło w Niemczech doktoraty. – Gdzie wybierają studia? – Wcześniej we Frankfurcie nad Odrą, teraz przede wszystkim w Berlinie, ale też w Hamburgu, Moguncji, Monachium bo tam można rozpocząć studia po angielsku i kontynuować w języku niemieckim. Ale są i inne przypadki: w 2003 r. byliśmy trzy tygodnie w rejsie po Bałtyku, w czasie którego prowadziliśmy też warsztaty teatralne. Moja grupa liczyła dziesięć osób. Pod wpływem rejsu jedna uczennica wybrała studia na Akademii Morskiej, a druga – niderlandystykę, bo załoga statku była z Holandii i tak spodobał jej się ich język. Później zamieszkała w Holandii i śpiewała w holenderskim chórze. – Czy ktoś z Niemców mocniej zainteresował się Polską? – Nie wiem, ale może ci uczniowie, którzy potem związali się z Polkami? Muszę tu dodać, że w wyjazdach uczestniczą głównie dziewczyny, które w naszej szkole są większością i aktywniej niż chłopcy działają w projektach. – Gdy uczniowie z Polski i Niemiec wzajemnie poznają swoje kraje, co jest dla nich zaskoczeniem? Małgorzata Olszewska: – Ogólnie mieliśmy około 150 wyjazdów do Niemiec, w tym także organizowanych bez dofinansowania PNWM, więc myślę, że Fot. Bogdan TWARDOCHLEB uczestniczyło w nich ponad 2000 osób. – Myślę, że dla Niemców, którzy przyjeżdżają do Polski po raz pierwszy, dużym zaskoczeniem jest to, że Polska to nowoczesny kraj. Uczniowie z Niemiec są serdecz- nie przyjmowani w wygodnych i dobrze urządzonych polskich domach. Wiem to od nich, nie od moich uczniów. Dokończenie na str. 12 i 13 6018-16-A przez granice 12 Nie znają granic między państwami Dokończenie ze str. 11 – A więc Polska to dla nich nowoczesny kraj gościnnych ludzi. – Zdecydowanie. Do tego dochodzi fakt, że nasi uczniowie znają bardzo dobrze język angielski. Gdy brakuje im pewności w niemieckim, przechodzą na angielski, a wtedy okazuje się, że jest to język komunikacji dla obu stron. Nie zabraniam im tego, bo uważam, że głównym celem spotkań jest poznanie się, a każdy język może być do tego dobrym instrumentem. Bywa, że tym językiem jest język polski. Rodzice wielu uczniów z Niemiec wyemigrowali z Polski, a ich dzieci urodziły się już w Niemczech, niektóre prawie nie mówią po polsku, ale rozumieją dużo. Są i tacy, którzy opanowali nasz język bardzo dobrze i namawiają naszych uczniów, by rozmawiali z nimi po polsku. Chcą poznać język młodzieżowy, uczą się bardzo szybko różnych słów, ale też cieszą ich łamańce językowe. Zawsze robią dużo zdjęć u nas w Szczecinie, w Polsce, żeby pokazać rodzicom po powrocie do domu. – Czy w spostrzeżeniach Niemców coś szczególnie panią zdziwiło? – Nauczyciel z Berlina opowiadał mi, że jego uczniowie byli zszokowani tym, że jadąc w Polsce tramwajem czy idąc ulicą, słyszą język polski, dla nich obcy, ale polski. U nich, w Berlinie, w tyglu kulturowym, jaki tam powstał, słychać każdy język, bywa, że niemiecki przebija się rzadko, a tutaj jest polski. Nie rozumiejąc go, czuli więc, że tu jest Polska, bo wszędzie ludzie mówią po polsku. Dopiero będąc u nas, w Szczecinie, dostrzegli, że u nich jest inaczej. – A co zaskakuje polskich uczniów w Niemczech? w programie nauczania. A jeśli musi, to bywa różnie. – Czy uczniowie dużo ze sobą rozmawiają? – W ogóle młodzież coraz mniej umie ze sobą rozmawiać. Mówią skrótami, zdawkowo, tak – nie. Nasi przynajmniej starają się rozmawiać, bo chodzi im o znajomość języka, ale może gdy są w swoim gronie z partnerami, bez nauczycieli, to znajdują tematy do rozmowy. Trzeba zapytać o to uczniów, jak oni to czują. – Czym dla uczniów szczecińskich jest Berlin? – Prawie każdy z nich był już w Berlinie, zanim przyszedł do naszej szkoły. W Berlinie pokazujemy im muzea, wystawy, życie światowej metropolii, która jest na wyciągnięcie ręki. Co roku jeździmy na jarmarki przedświąteczne i wtedy zawsze idziemy na jakąś wystawę, a pod wieczór na widowisko muzyczne, żeby zobaczyli, że to też może być dla nich, ich rodzin czy przyjaciół, kiedy zdecydują się pojechać indywidualnie. Nie czujemy żadnego kompleksu Szczecina. Gościom z Niemiec pokazujemy w Szczecinie nową filharmonię, a jeśli można, idziemy na koncert. Z Berlina przyjeżdżają do nas często uczniowie ostatnich klas, którzy przygotowują się do matury, na przykład z historii i sztuki. Dla nich wielkim i pozytywnym zaskoczeniem bywa Centrum Dialogu „Przełomy”. Nauczyciel z naszej partnerskiej szkoły, który jest wielkim przyjacielem Polski i bardzo ładnie mówi po polsku, opowiadał mi po zwiedzeniu „Przełomów”, że nic nie wiedział o latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych w Polsce i Szczecinie, a cóż dopiero jego uczniowie. KSIĄŻKI W dniu naszego Święta Niepodległości w polskiej księgarni buch-bund w Berlinie odbyła się promocja dwujęzycznej polsko-niemieckiej publikacji „Szczecin – Odrodzenie miasta. Eseje o nadodrzańskiej metropolii” pod redakcją Basila Kerskiego („Stettin. Wiedergeburt einer Stadt. Essays über die Odermetropole”). Basil Kerski, dyrektor Europejskiego Centrum Solidarności w Gdańsku i redaktor naczelny magazynu polsko-niemieckiego „Dialog”, wybrał eseje spośród materiałów drukowanych od początku XXI wieku w różnych czasopismach, zwłaszcza w tymże „Dialogu”. W słowie wstępnym nazwał je szczecińskim palimpsestem, przywołując starogrecką nazwę rękopisu spisanego na materiale „z odzysku”, z którego starto wcześniejsze zapisy, ale też określenie wypowiedzi o wielowarstwowej semantyce. Geolodzy pod pojęciem palimpsest rozumieją strukturę powstałą w wyniku przekształcenia dawnego krateru, a w terminologii medycznej pod słowem tym kryje się częściowy lub całkowity zanik pamięci. Pewien element każdej z tych definicji zdaje się oddawać charakter nowej publikacji. Mogłaby nosić tytuł „Szczecińskie tożsamości”, jak zbiór tekstów o Gdańsku: „Danziger Identitäten – Gdańskie tożsamości”, który ukazał się nieco wcześniej pod tą samą redakcją i w tej samej serii Poczdamskiej Biblioteki Europy Wschodniej, wydawanej przez znane nam z wielu wystaw i książek Kulturforum östliches Europa z siedzibą w Poczdamie. Te zapisy przemyśleń sięgają zarówno zamierzchłej, wielowątkowej i wielokulturowej przeszłości, dramatu ostatniej wojny i wielkiego exodusu lat powojennych, jak i przełomowych przeobrażeń drugiej połowy XX wieku. Dotyczą zdarzeń zbiorowych i przeżyć indywidualnych. Poruszają niezwykle zawiłą materię identyfikacji i rozumienia szczecińskich dziejów, uwikłanych Migranci – Na przykład to, że uczniowie z naszych szkół partnerskich tak mało mają zadań domowych. Nasi dziwią się i mówią, że po południu ciągle muszą coś robić, do czegoś się przygotowywać, a temu z kolei dziwią się Niemcy. Polacy na pewno zazdroszczą im możliwości uprawiania sportu w szkole i poza szkołą, bo obiekty sportowe są tam nowoczesne i łatwo dostępne. Szkoła, z którą współpracujemy w Berlinie, jest na obrzeżach miasta, w Reinickendorf. Gdy z jej uczniami poznajemy Berlin, to niektórzy z nich po raz pierwszy są w centrum, na Alexanderplatz czy na placu Poczdamskim, gdzie nasi uczniowie byli już wielokrotnie. – Jakie były dla pani najważniejsze spotkania? – Nie potrafię powiedzieć. Wszystkie są zawsze inne i bardzo ciekawe. – Czy szkoły są inne, uczniowie? – Stosunek nauczyciel – uczeń jest już podobny, choć uczniowie niemieccy chętniej rozmawiają ze swoimi nauczycielami. Podczas spotkań łatwo było się zorientować, że my w Szczecinie mamy bardzo ambitną młodzież, która się angażuje, mobilizuje, gdy coś trzeba zrobić. Niemcy różnie. Może ważne jest to, że u nas wyjazdy są dobrowolne. Nie zawsze jedzie jedna klasa, lecz ci uczniowie ze szkoły, którzy chcą. Przepustką nie są wyniki z niemieckiego ani średnia ocen, lecz chęć. U nich często jest tak, że w wymianie uczestniczy określona klasa. Musi uczestniczyć, bo tak zapisano 6018-16-B – Mówiła pani, że uczniowie mało ze sobą rozmawiają. Lecz gdy rozmawiają, to co bardziej ich interesuje, historia czy współczesność? – Współczesność. Oni inaczej niż my patrzą na świat. Myślę, że to już jest pokolenie, które właściwie nie miało kontaktu ze świadkami wydarzeń wojennych. Ich dziadkowie są stosunkowo młodzi, mają po sześćdziesiąt lat, nie sądzę, żeby opowiadali swoim wnukom o historii, ale może się mylę. – Co wspólnego znajdują we współczesności? – Przede wszystkim media społecznościowe, głównie Facebook, ale sądzę, że i niepewność co do przyszłości, wykształcenia, pracy. – Czy korespondują ze sobą? – Tak. Zanim się spotkają, już o sobie dużo wiedzą, widzieli swoje zdjęcia w różnych sytuacjach. Przed każdym spotkaniem przygotowujemy w szkole i wysyłamy tzw. Steckbriefe, w których każdy uczeń pisze o sobie. Dla moich uczniów jest to prawie jak archaizm, mówią – po co, my możemy to zrobić na Facebooku. Komunikują się ze sobą, tworzą grupy, to ich łączy. – Muzyka też? – Tak. Gdy uczniowie z Niemiec są w Szczecinie pięć dni, jeden wieczór nasi uczniowie organizują samodzielnie ze swoimi partnerami. Wtedy z reguły chcą iść do klubu lub na koncert, albo zająć się sportem. Dokończenie na str. 13 W Collegium Polonicum w Słubicach odbędzie się 25-27 listopada kolejna konferencja „Nowa Amerika – W krainie migrantów”. Rozpoczną ją: prof. Krzysztof Wojciechowski (Collegium Polonicum) i Michael Kurzwelly (Stowarzyszenie Slubfurt e.V.), a wykład inauguracyjny „My i Oni – Inni – Obcy” przedstawi dr Stana Buchowska. 26 listopada młodzież szkół i ośrodków kształcenia w Szczecinie, Chojnie, Frankfurcie nad Odrą, Słubicach, Ośnie Lubuskim, Müllrose, Bautzen i Zgorzelecu przedstawi opracowaną przez siebie dokumentację losów powojennych migramtów na dzisiejszym pograniczu polsko-niemieckim. Przewidziana jest też prezentacja filmu dokumentalnego „Kraj pomiędzy” Kristofa Kannegiessera. W Ośrodku Spotkań Młodzieży w Kamminke (Uznam) odbędzie się 25-26 listopada konferencja o wojennych i powojennych deportacjach i wysiedleniach. O deportacjach z tzw. Kraju Warty podczas II wojny światowej mówić będzie Jacek Kubiak, autor albumu o tych wydarzeniach, o migracjach na polskich ziemiach zachodnich – prof. Beata Halicka, o przyjęciu wysiedleńców w Meklemburgii – dr Mirjam Seils. (b) w wielonarodową politykę, geografię, gospodarkę. Odnoszą się jednak także do zwyczajnego losu wybranych (przeciętnych) stałych lub tymczasowych (tranzytowych) mieszkańców, których świadome lub przypadkowe zetknięcie z miastem naznaczyło ich dalszą historię. Owo zróżnicowanie rozumienia jest wynikiem indywi- polityce i kulturze, inaczej postrzega przyczyny jego sukcesów i porażek, odnajduje inne drogi prowadzące do lepszej przyszłości. Jest jednak pewna cecha dominująca, powtarzana aż nazbyt często, nazbyt wyraźnie. Choć różnie nazywana, eksponowana mniej lub bardziej dosadnie, sprowadza się do niezadowolenia, krytyki, pretensji, żalu, niedosytu. Powstaje wrażenie, że zawsze coś w tym mieście się nie udaje, nie wychodzi, nie pasuje. Za wcześnie lub za późno, za mało lub za dużo, za daleko lub za blisko, brakuje tożsamości, brakuje jedności, dualnego podejścia każdego z autorów, których dobór opiera się chyba zwłaszcza na różnorodności. Bo są tu: Polacy i Niemcy, młodzi i dojrzali, aktualni i byli szczecinianie, poeci, pisarze i publicyści, historycy i historycy sztuki, naukowcy i amatorzy, dziennikarze i tłumacze. Każdy z nich inaczej definiuje, inaczej widzi i czuje to miasto oraz jego miejsce na mapie Polski i Europy, w historii, brakuje sukcesu. Gdzie indziej komuś powiodło się lepiej, zazdrościmy, mamy za złe, uciekamy, wyjeżdżamy… Wątpliwości pojawiają się już w tytułach i stawianych w nich znakach zapytania. Na szczęście nie zawsze. Artur Daniel Liskowacki opisuje przewrotnie „Szczecin z widokiem na może”, wierząc w spełnienie marzeń i obietnic, że kiedyś może będzie piękny i bogaty, może połączy go FILM wreszcie z Berlinem bezpośredni pociąg, może, rozmawiając o jego historii, nie będziemy już straszyć się Niemcem. Jest tu nieco ironicznej krytyki lokalnych mitów i niespełnionych aspiracji, zapętlenia w dumę i jednocześnie skrępowania historią, ale też pochwała nietuzinkowych przedsięwzięć i odwaga parcia pod wiatr. Inga Iwasiów, także autorka książek, w których historia Szczecina przenika się z jej własną, nazywa szczecinian tytułem „Niekochani”. Ma na myśli powojennych mieszkańców i ich obecnych potomków, niezależnie od powodu i rejonu przybycia. Bo niemal wszystko – kultura, historia, gospodarka, duma, chęci, szanse – zdają się odbywać poza nimi, są narzucone, zadekretowane, obce, zdeformowane propagandą. Nie mogą zatem zostać przyjęte, zakorzenić się, rozwinąć… W tekście „Jak hartowała się stal – historia szczecińskich elit” Wojciech Lizak doszukuje się przyczyn nadmiernej migracji i upadku Szczecina w braku więzi społecznych, w atomizacji mieszkańców, ich bierności i obojętności na sprawy miejskie. Sugeruje, że spowodował je niski status mieszkańców, przybywających tu zarówno bezpośrednio po wojnie, jak i w latach późniejszych. Można polemizować z nazbyt surową, nieudokumentowaną oceną poziomu cywilizacyjnego szczecinian i nie zgadzać się z wnioskami deprecjonującymi znaczne grupy społeczne i zawodowe, mając nadzieję, że dowodzą tego liczne pozytywne zmiany, jakie zaszły w mieście w okresie 13 lat od ukazania się tego artykułu. Dostrzega to bez trudu wielu szczecinian, a jeszcze więcej gości. Także Leszek Szaruga choćby w zakończeniu eseju „Bóg na Wałach Chrobrego”. Jego tekst jest nieco nostalgicznym i nieco rozliczeniowym wspomnieniem z miasta dzieciństwa i miasta powrotów. „Staliśmy się uczestnikami ich życia…“ Żydzi z Breslau Jest to opowieść o ludziach ze świata, którego nie ma. Jedynymi świadkami jego istnienia pozostała garstka osób, które jako dzieci przeżyły zagładę żydowskiej diaspory Wrocławia. Wraz z nimi zwiedzamy tamto miasto, podążamy ku miejscom, które znamy, ale jak się szybko przekonujemy, tylko częściowo. Słuchając wspomnień ocalonych, dostrzegamy nowe oblicze ulic i domów. Film „Jesteśmy Żydami z Breslau. Ocalała młodzież i jej losy po roku 1933” („Wir sind Juden aus Breslau. Überlebende Jugendliche und ihre Schicksale nach 1933”), którego światowa premiera odbyła się na początku listopada we wrocławskim kinie „Nowe Horyzonty”, nie jest jednak tylko nostalgiczną podróżą. Historia bohaterów, tragiczna i nadal bolesna, jest jednocześnie wezwaniem do przeciwstawienia się wszelkim formom nietolerancji, ksenofobii, odrzucenia i izolacji. Współczesny Wrocław, co także pokazują autorzy filmu, nie jest od takich zachowań wolny. Wrocław był miastem, na którego rozwój wpływali ludzie różnych wyznań i narodowej tożsamości. Miasto ich jednoczyło i nadawało nową identyfikację: byli jego obywatelami. To zdanie banalne, ale warte przypominania. W ostatnich dwóch, trzech dziesięcioleciach wykonano w mieście ogromną pracę, by przybliżyć różne etapy jego historii. Uczestniczyły w tych pracach władze miasta, instytucje kultury, środowiska naukowe, lokalna prasa, rzesze obywateli. Wrocław nie tylko zbudował opowieść o sobie, swej długiej i barw- nej historii, ale i na różne sposoby prezentuje ją otoczeniu. Najnowszym wysiłkiem na tym polu jest Centrum Historii Zajezdnia. Na przygotowanej przez nie wystawie można szczegółowo poznać losy Polaków, którzy przybyli tu po 1945 r. Polscy osadnicy stanęli nie tylko wobec problemów życia w zniszczonym wojną mieście, lecz skonfrontowani zostali także z jego „obcością”. Breslau nie od razu i nie bezboleśnie stał się Wrocławiem. O ciągle mało znanych wątkach historii miasta przed 1945 rokiem opowiada film „Jesteśmy Żydami z Breslau”. Jest efektem długiej pracy uczniów polskich i niemieckich, którzy rozmawiali z dawnymi żydowskimi mieszkańcami przedwojennego Wrocławia. Spotkaniom tym towarzyszyła z kamerami para niemieckich reżyserów. W trakcie pracy nad filmem, w którym wystąpiło czternaścioro świadków, odwiedzili: Polskę, Niemcy, Izrael i USA. Część świadków jest już znana mieszkańcom Wrocławia. Profesorowie Walter Laqueur, Abraham Ascher czy Fritz Stern często w ostatnim ćwierćwieczu odwiedzali miasto. Jako współbohaterów autorzy filmu wprowadzili współczesnych młodych ludzi. Nie jest oczywiście całkowicie odkrywcze, ale jest to pomysł mogący wpłynąć nie tylko na kształt filmu, lecz także jego odbiór. Nie jest to bowiem tylko kolejna historia starych ludzi, opowiadana przez nich u kresu życia. Ciekawość młodych jest tu elementem tworzenia przez nich ich własnej tożsamości, szukania miejsca w otoczeniu nasyconym wydarzeniami, wobec których nie można być obojętnym. Starych i młodych dzieli wszystko: wiek, doświadczenie i wiedza, narodowość, a łączy relacja słuchacz – opowiadający, która przeradza się w silne emocjonalne powiązanie. Dokończenie ze str. 12 Rozmowa o książce w księgarni buch-bund. Od lewej współautorzy tomu Eryk Krasucki i Inga Iwasiów oraz jego redaktor Basil Kerski Fot. Maria KOSSAK Podobny charakter mają niezwykłe opowiadania „Mój Szczecin?” Anny Frajlich, poetki z Nowego Jorku, oraz „Karp pożydowski”, dziennikarki i tłumaczki z Berlina Katarzyny Weintraub. Obie łączą urok beztroski dziecka w mieście pełnym śladów poniemieckich z rodzinnymi wspomnieniami przedwojennych Kresów oraz traumą i niezrozumieniem antysemickich wspomnień z 1968 roku. A do tego… fantastyczny niepowtarzalny przepis na wyśmienitą rybę po żydowsku; może się przydać przed Wigilią. I jeszcze aktualny berlińczyk, pisarz i poeta Krzysztof Niewrzęda, który w utworze „W centrum czy na peryferiach kontynentu? Miasto w poszukiwaniu własnej tożsamości”, wskazując na urbanistyczne i architektoniczne podobieństwa Szczecina do Berlina, na jego skalę i możliwości, dowodzi geopolitycznego niewykorzystania potencjału miasta, przez dziesięciolecia skazanego przez decydentów na banicję peryferyjności. Nieco inaczej, bo mniej emocjonalnie, do problemu podchodzą historycy, zwłaszcza Niemcy. Obok rzeczowego zarysu historii miasta Jörga Hackmanna poznajemy wrażenia z wyimaginowanych wizyt w Szczecinie sąsiadów zza zachodniej granicy przytoczone przez Jana Musekampa oraz pytania, jakie podczas spaceru po starówce zadawał sobie Uwe Rada; także to tytułowe: „W stronę Europy? Szczecin w poszukiwaniu nowej tożsamości”. O to samo – o tożsamość – pytają Eryk Krasucki, pisząc o rewolcie Grudnia’70, i Michał Paziewski, odsłaniając kulisy politycznych targów o Szczecin oraz trud, strach, zagubienie, obcość i niepewność powojennej egzystencji w mieście o ciemnej przeszłości i przyszłości. O „zadrze” w tkance miasta mówi także Jan M. Piskorski, przypominając o Niemcach, Rosjanach, Polakach oraz ewakuacjach, wypędzeniach, ruinach, głodzie i tymczasowości. Mimo sporej dawki goryczy i krytyki w tej pełnej emocji antologii można znaleźć optymistyczne wnioski na przyszłość. Takim spojrzeniem stara się zarażać czytelników Bogdan Twardochleb w dwóch esejach. Wiele z pomysłów już dziś zostało spełnionych, uczymy się na (niektórych) błędach, korzystamy z nowych szans, wyzwalamy z kompleksów peryferyjności i czarnowidztwa. I widać to coraz wyraźniej na ulicach, widać wśród wykształconych młodych ludzi, którzy – wbrew tłumowi wiecznie niezadowolonych – pozostali w Szczecinie. I liczą, że ich szansa – tak jak i szansa ich miasta – jest jeszcze, a może znów, przed nimi. Bogdana KOZIŃSKA ■■ Historyk sztuki, autorka podstawowych opracowań o rozwoju przestrzennym Szczecina, wieloletnia kierownik Muzeum Historii Szczecina, autorka wielu wystaw poświęconych Szczecinowi Poznajemy biografie osób, które boleśnie doświadczyły szaleństw XX w. Większość z nich straciła najbliższe rodziny, część sama przeszła przez piekło obozów koncentracyjnych. Niektórym udało się uciec przed represjami i prześladowaniami w ostatnim momencie. Wspólna dla wszystkich prezentowanych historii była konieczność zaczynania wszystkiego od nowa, już nie w ojczyźnie, bo tą stracili bezpowrotnie, lecz w nowym, obcym miejscu, bez wsparcia najbliższych, z okropnymi wspomnieniami. Jeden z bohaterów filmu w pewnym momencie stwierdza jednak, że utrata rodziców czasem oznaczała w późniejszym życiu funkcjonowanie bez ograniczeń, które wytycza rodzina, ale też bez nieraz koniecznych w życiu hamulców. W filmie mamy stary Breslau i dzisiejszy Wrocław. Powstał bardzo ciekawy kontrast, który raz jeszcze zmusza do zastanowienia się. Dla części bohaterów to nie jest już ich Breslau, lecz jakieś odrębne miasto. Jednak część z nich zaakceptowała odrodzenie się życia żydowskiego we Wrocławiu, jego dynamiczny rozwój w ostatnich latach, co jest zasługą coraz większej liczby osób, które z wielkim poświęceniem – wielokrotnie jako wolontariusze – włączyły się do tego dzieła. Gdybym miał wskazać motyw przewodni filmu, przywołałbym zdanie, które w nim w pewnym momencie pada: „Staliśmy się uczestnikami ich życia”. Jest to relacja zwrotna. Jedną jej stroną jest wysłuchanie czyjejś opowieści z życia i wpisanie jej w mozaikę własnej pamięci o przeszłości, drugą – fakt, że ktoś, kto dzieli się swą opowieścią, wchodzi w kontakt z rozmówcą, poznaje go i za jego pośrednictwem jego świat, czyli współczesny Wrocław, z jego wszystkimi codziennymi sprawami. Miasto trwa, rozwija się. Film dedykowano pamięci zmarłego w tym roku prof. Fritza Sterna, wybitnego historyka, postaci bardzo zasłużonej dla porozumienia między Żydami, Niemcami i Polakami. Stern był właśnie taką otwartą na współczesny Wrocław osobą. On i jemu podobni świadkowie XX wieku nieśli nadzieję, że możliwe jest wyciągnięcie ku sobie rąk. Mimo osobistych tragedii stać ich było na słowa, gesty i czyny, które współczesnym zwolennikom surowego rozliczania historii, najlepiej sąsiada, nie mieszczą się w głowach. W filmie prof. Stern z dumą zapowiada, że swoją bibliotekę przekaże Uniwersytetowi Wrocławskiemu. To piękny i szlachetny gest, jest to jednak wielkie zobowiązanie dla wrocławian, by o takich ludziach pamiętać. Staliśmy się uczestnikami ich życia. Krzysztof RUCHNIEWICZ ■■ Historyk, profesor, dyrektor Centrum im. Willy’ego Brandta we Wrocławiu Wrocław. Wnętrze odnowionej synagogi Pod Białym Bocianem 13 Nie znają granic między państwami Antologia Basila Kerskiego Eseje o Szczecinie KONFERENCJE Podczas niedawnego jubileuszu 70-lecia II Liceum Ogólnokształcącego przygotowano wystawę uczniowskiej dokumentacji kontaktów ze szkołami z Niemiec. Fot. Bogdan TWARDOCHLEB • 24 LISTOPADA 2016 r. • Fot. Bogdan TWARDOCHLEB – W co grają? – W bilard, kręgle, czyli znowu chodzi o spotkanie w miejscach, gdzie jest gwar i dużo ludzi. Wie pan, zauważam, że niektórzy nie wiedzą, co robić na zwykłym spacerze. Dla nich ważne jest zadanie, żyją szybko, robiąc kilka rzeczy jednocześnie. Spacer jest czymś bardzo trudnym, zbyt jednostajnym, jednorodnym. Udają się za to wspólne zajęcia artystyczne: garncarstwo, malowanie, fotografowanie albo inne, na przykład wspólny wypiek chleba, wizyta w parku linowym. – Czy Jugendwerk uczestniczy w większości realizowanych przez panią projektów? – Tak, jeśli prowadzimy je z partnerami z Niemiec. Organizujemy jednak mnóstwo rzeczy dla naszych uczniów, które nie mogą być dofinansowane przez PNWM. Są to wyjazdy edukacyjne do Niemiec, warsztaty językowe, matematyczno-językowe, geograficzno-językowe. Przygotowujemy projekty nie tylko ze szkołami. Czterdzieści projektów zrealizowałam ze Stowarzyszeniem Spielbau z niedalekiego Bad Freienwalde w Brandenburgii, wiele przy wsparciu finansowym PNWM. Niestety to już historia. – Jak nawiązuje pani kontakty z niemieckimi szkołami? – Propozycja współpracy z Berlinem była pomysłem pewnej nauczycielki – Polki, która mieszkała od lat w Berlinie i pracowała w niemieckiej szkole. Pojechaliśmy tam w kilka osób na zaproszenie ówczesnego dyrektora i tak się zaczęło. Współpracę z Balic-Schule w Lubece nawiązaliśmy dzięki pomocy Rotary Club z Lubeki i Szczecina. Od stycznia 2007 r. mieliśmy już dwadzieścia kilkudniowych spotkań. Gdy organizowaliśmy kiedyś wyjazd czterech klas, wtedy pomogło nam Towarzystwo Polsko-Niemieckie w Lubece, zapewniając przewodników. Kilka lat temu gościliśmy w Szczecinie niemieckich absolwentów Gimnazjum Fundacji Mariackiej, które mieściło się w gmachu naszej szkoły do 1945 r. Z Lubeki przyjechali osiemdziesięcioletni panowie, profesorowie fizyki, medycyny, naukowcy… To było coś niesamowitego, oni płakali ze wzruszenia, że są w szkole, w klasach, w których się uczyli. Nasza młodzież spisała się na medal, przygotowali superprogram, mieli okazję porozmawiać. – Ta współpraca to jest pani żywioł… – Tak… Na pewno tak. – Jaka będzie jej przyszłość? – Zauważam, że mam coraz mniejszy kontakt z moimi uczniami. Nie chodzi o różnicę pokoleń, bo wiadomo: zawsze tak było i będzie, lecz o to, że obecnie uczniowie nie mają potrzeby dzielenia się swoimi przeżyciami z nami, nauczycielami. Gdy gdzieś jesteśmy i pytam: co słychać, jak się układa, krótko mówią: dobrze. Kiedyś wołali: proszę pani, byliśmy tu, widzieliśmy to, a co pani robiła? Pytań: „A co pani robiła?” już nie ma. Zaczyna mi doskwierać, że jestem tylko osobą prowadzącą i nadzorującą, bo to dla mnie za mało, moje życie jest inne, nie jestem biurem podróży. Jestem związana z każdą osobą, która uczestniczy w spotkaniach, z każdym z uczniów, partnerów, dokładnie pamiętam, gdzie byliśmy i co robiliśmy nawet dziesięć, dwadzieścia lat temu. – Jak dziś układają się relacje polsko-niemieckie? – Wśród moich przyjaciół bardzo dobrze. – A w ogóle? – Trudno powiedzieć… Jeśli uczniowie chcą się czegoś dowiedzieć o Niemczech, coś zobaczyć, wszystko mają w internecie. Coraz trudniej jest ich zachęcić do zaangażowania się w coś, coraz trudniej jest czymś zaskoczyć i zachwycić. Ale są i tacy, którzy sami jeżdżą do Niemiec i poznają kraj i ludzi. Połączenie z Lubeką jest rewelacyjne, z Berlinem prawie rewelacyjne. – Czy to, co pani robi, co robi Jugendwerk, ma jakiś szerszy rezonans? – Nie wiem, czy zauważa to ktoś poza osobami zajmującymi się młodzieżową wymianą polsko-niemiecką. – Czy to co robicie, jest ważne dla ogólnych relacji polsko-niemieckich? – Na pewno. Myślę, że gdy dzisiejsi uczniowie będą dorośli i samodzielni, to będą pamiętać: tu byłem, tam byłem, widziałem, zrozumiałem, wiem, miałem bezpośredni kontakt z ludźmi, kulturą, byłem w szkole, mieszkałem w domu niemieckiego partnera. Jeśli będzie trzeba, to się wszystko w nich odezwie. – Niektórzy mówią, że rozpadnie się Unia Europejska i być może znów trzeba będzie zamknąć granice. Czym byłoby to dla pani uczniów? – Oni zupełnie nie znają granic między państwami w Europie, nie wiedzą, co to jest. Czasem, gdy przydarzy się jakaś kontrola na granicy albo gdzieś dalej w Niemczech, nie wiedzą, jak się zachować. Są bardziej niż my przyzwyczajeni do kontroli dokumentów wyłącznie na lotniskach. Poruszają się swobodnie po świecie. Nie mogę sobie wyobrazić, że miałoby być inaczej. – Czy cieszy się pani z tego, że może jeździć z uczniami do Niemiec, pokazywać im ten kraj, a Niemcom Polskę? – Tak. Wzrusza mnie, gdy dawni absolwenci przychodzą po latach i pytają: a pani jeszcze to robi, pani jeszcze jeździ? – jakby to było zagwarantowane tylko dla ich rocznika, jakbym ich prawie zdradziła, że nadal to robię, choć ich już w szkole nie ma… – Dziękuję za rozmowę. Rozmawiał Bogdan TWARDOCHLEB W tym roku organizacja Polsko-Niemiecka Współpraca Młodzieży (Deutsch-Polnisches Jugendwerk) obchodzi 25-lecie istnienia. Została utworzona w 1991 roku przez rządy Polski i Niemiec. Decyzję o jej powołaniu na wzór Francusko-Niemieckiej Współpracy Młodzieży podjęli premier Tadeusz Mazowiecki i kanclerz Helmut Kohl. Umowę podpisali 17 czerwca 1991 roku, w dniu zawarcia polsko-niemieckiego Traktatu o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy, dwaj ministrowie spraw zagranicznych – Krzysztof Skubiszewski i Hans-Dietrich Genscher. Od początku działalności PNWM wsparła ponad 50 tysięcy przedsięwzięć, w których uczestniczyło ponad 2 miliony młodych ludzi z Polski i Niemiec. Biurami PNWM (Warszawa, Poczdam) wspólnie kierują dwaj dyrektorzy – polski (Paweł Moras) i niemiecki (Stephan Erb). PNWM finansowo wspiera spotkania, praktyki, imprezy dokształcające, podróże do miejsc pamięci. Wydaje własne publikacje: podręczniki metodyczne, materiały do nauki języka sąsiada, książki krajoznawcze. W Szczecinie, w ramach Stowarzyszenia Gmin Polskich Euroregionu Pomerania, działa tzw. Jednostka Centralna Polsko-Niemieckiej Współpracy Młodzieży. Status Jednostki Centralnej ma też Oddział Zachodniopomorski Polskiego Towarzystwa Schronisk Młodzieżowych. Obie placówki przyjmują i rozliczają wnioski na konkretne przedsięwzięcia. Sztandarowym jest realizowany od wielu lat projekt współpracy szczecińsko-bawarskiej. 6018-16-C 14 • FILM przez granice • 24 LISTOPADA 2016 r. Polacy i Niemcy. Historia sąsiedztwa Nasza historia jest wspólna Na premierze serialu „Polacy i Niemcy. Historia sąsiedztwa” w berlińskim Martin-Gropius-Bau frekwencja publiczności przerosła oczekiwania organizatorów. Z powodu braku miejsc wielu gości musiało zostać za drzwiami. To wyraźny znak, że zainteresowanie tematyką polską w Niemczech jest duże, a serial potrzebny. – Zbyt wiele osób myśli do dziś, że Polacy i Niemcy byli zawsze jeżeli nie wrogami, to przynajmniej złymi sąsiadami. A my potrafimy żyć w przyjaźni, czego dowodzi fakt wielkiej dziś liczby powiązań polsko-niemieckich na wszelkich płaszczyznach: prywatnych, zawodowych, gospodarczych, kulturalnych. W filmie chciałem pokazać, że te powiązania istniały zawsze – tłumaczył swój zamysł Andrzej Klamt, reżyser, bezpośrednio po premierze, zaskoczony chyba nieco sukcesem swego najnowszego serialu. Klamt miał już na swoim koncie wiele cenionych filmów o tematyce polsko-niemieckiej, lecz do tej pory dotyczyły one trudnej, dwudziestowiecznej historii, która do dziś pada cieniem na wzajemne postrzeganie. – Zaczęło mnie męczyć pytanie, dlaczego nie pokazać ludziom również tego, o czym większość nie wie czy nie pamięta, że wcześniej, przez 800 lat, do rozbiorów, jakość naszych relacji była zupełnie inna – mówi Klamt. – Ciągła wymiana kulturalna, migracje w obu kierunkach; tak naprawdę nasza historia jest wspólna i to jest fascynujące. Do czarno-białej narracji chciałem wprowadzić trochę koloru. Bezpośrednią inspiracją dla Klamta był serial o stosunkach niemiecko-francuskich, wyprodukowany przez telewizję ARTE. Reżyser wiedział już, że film da się nakręcić i wiedział, jak ma wyglądać. Niemiecki kanał publiczny 3Sat zgodził się go finansować, ale pod warunkiem, że będzie to projekt binarodowy, z polsko-niemiecką ekipą twórców i doradców. Po stronie polskiej zaangażowała się TVP (zastąpiona potem przez TVN). Cztery odcinki filmu, który przedstawia tysiąc lat historii, trwają w sumie trzy godziny. Tempo jest imponujące. – Najtrudniejsze było – przyznaje Andrzej Klamt – dokonać selekcji materiału, oddzielić historie ważne od mniej ważnych. Z wielu świetnych opowieści mu- sieliśmy, niestety, zrezygnować. A wyniki kwerendy do filmu były zaskakujące. Chyba najbardziej poruszyły mnie relacje o tym, jak Niemcy witali polskich uchodźców, uciekinierów po powstaniu listopadowym. Wagner napisał wówczas uwerturę „Polonia”, poeci pisali wiersze, ludzie witali Polaków na dworcach – taka, można powiedzieć, pierwsza Willkommenskultur. – To właściwy film w obecnej sytuacji – mówi Christian Schröter z Towarzystwa Niemiecko-Polskiego Brandenburgii. – Jest przeciwwagą dla obrazu świata, jaki przekazuje obecny rząd w Warszawie i pokazuje też dobre czasy polsko-niemieckiego sąsiedztwa. Ten aspekt Christian Schröter uznaje za najważniejszy plus serialu i dla Polaków, i dla Niemców. – Bo Polacy mogą zrewidować przekonanie o „odwiecznych wrogach”, a Niemcy zobaczyć, że Polska umie być inna od tej z aktualnych przekazów, podkreślających konserwatyzm, brak otwartości, ksenofobię – mówi Schröter. – Dla ludzi, którzy Polską się interesują, jak my w Towarzystwie Niemiecko-Polskim, jest ten film trochę zbyt powierzchowny, bo nie porusza wielu spraw, ale dla większości zwykłych obywateli, pewnie w obu DEBATY Andrzej Klamt, reżyser filmu „Polacy i Niemcy. Historia sąsiedztwa” krajach, obejrzenie go może być krokiem w kierunku zainteresowania się sąsiadem i osłabienia złych stereotypów. – Zawsze znajdą się krytycy, ale film jest wyjątkowy i udany – uważa Magdalena Marszałek, profesor polonistyki na Uniwersytecie Poczdamskim. – Może nie zagłębia się w szczegóły, ale też nie upiększa, nie przemilcza i nie banalizuje faktów. Na premierze pojawiło się wielu z ponad 100 studentów profesor Marszałek. To jeden z dowodów na to, że serial jest strzałem w dziesiątkę. – Film Andrzeja Klamta nie jest naukowym przesłaniem dla intelektualistów, lecz dla zwykłych widzów w obu krajach. Opowiada o tym, że nie dzieli nas tylko tra- giczna przeszłość, ale łączy – i to przede wszystkim – dobra i przyjazna wspólna historia – podkreśla prof. Magdalena Marszałek. Trzy odcinki filmu „Polacy i Niemcy. Historia sąsiedztwa” pokazała 9 listopada niemiecka telewizja komercyjna 3Sat. Wszystkie cztery odcinki nada 28 grudnia państwowa telewizja ZDF. W grudniu film pokaże także TVN: część pierwszą i drugą – 12 grudnia o godz. 22.55 i 23.55, a część trzecią i czwartą – 19 grudnia o godz. 22.55 i 23.55. Filmowi towarzyszy książka „Polacy i Niemcy. Historia sąsiedztwa” przygotowana przez Niemiecki Instytut Spraw Polskich w Darmstadt. Tekst i fot. Agnieszka HRECZUK Problemy mieszkańców pogranicza Perspektywa dla Löcknitz Miasteczko Löcknitz zna bardzo wielu szczecinian. Leży zaledwie kilkanaście kilometrów od granicy z Polską, liczy 3260 mieszkańców, których 489 pochodzi z Polski. Trzydzieści procent uczniów w czterech tutejszych szkołach to dzieci z polskich rodzin. Spektakl w Eggesin. Witalność aktorów budziła podziw publiczności. Fot. Zbigniew PLESNER SPRAWY SPOŁECZNE W Löcknitz jest restauracja, kawiarnia, dwa większe sklepy, kilka zakładów usługowych, siedziba banku. Nie ma jednak gląda wspólne życie polskich i niemieckich mieszkańców na pograniczu, jakie struktury współpracy już istnieją, co Powstają dwa nowe hospicja Społeczeństwa w Polsce i Niemczech gwałtownie się starzeją. Wiele osób dotkniętych jest nieuleczalną chorobą. Znalezienie dla nich miejsca w publicznej placówce j opiekuńczej jest bardzo trudne. Sytuację próbują łagodzić hospicja prowadzone przez organizacje pozarządowe. Z etapu hospicjów domowych przechodzą do stacjonarnych. W Tanowie pod Szczecinem Stowarzyszenie Królowej Apostołów rozpoczęło budowę hospicjum dla mieszkańców powiatu polickiego. Jak podkreśla prezes Aleksandra Mazur-Woroniecka, powstaje ono ze składek, darowizn, dotacji władz samorządowych, a przede wszystkim z jednego procentu co roku przekazywanego przez podatników. To od nich zależy, w jakim tempie będą postępować prace budowlane. Po drugiej stronie granicy, w Eggesin, dobiega końca budowa tamtejszego hospicjum stacjonarnego, zainicjowana przez kilka organizacji. Mandy Pappke z organizacji „Blaue Kreuz” z dumą pokazuje budynek z dziesięcioma mieszkankami, każde z tarasem wychodzącym na zadrzewiony teren i z dostępem do małego jeziorka. Nawet do pół roku będą tu mogli mieszkać pensjonariusze, których rodzin nie stać na inne kosztowne formy opieki paliatywnej. Inaczej niż w Tanowie hospicjum w Eggesin jest budowane i będzie utrzymywane z państwowego funduszu, na który od pięciu lat składają się wszyscy zatrudnieni w Niemczech. Współpraca polickiego hospicjum domowego z podobnymi hospicjami w powiecie Pomorze Przednie-Greifswald datuje się od 10 lat. Najpierw były to kontakty w Greifswaldem, a obecnie z Pasewalkiem i Eggesin. Wielokrotnie odwiedzano się wzajemnie z okazji konferencji, uroczystości, akcji charytatywnych. Zwiedzano oddział szpitalny w Pasewalku, wymieniano się doświadczeniami z codziennej pracy. Mimo iż systemy opieki hospicyjnej są zupełnie inne, to wzajemnie można się od siebie wiele nauczyć. Już teraz snuje się plany o wymianie personelu medycznego czy wolontariuszy. Polsko-niemieckie spotkania wolontariuszy dają poczucie bycia jedną wielką rodziną. W takiej właśnie atmosferze przebiegały niedawne spotkania w Pasewalku i Eggesin. Najpierw w szpitalu, przy wspólnym roboczym śniadaniu, póżniej w Eggesin, gdzie został zaprezentowany spektakl przygotowany przez ludzi, którym udało się pokonać raka. Niesamowita witalność, radość i chęć życia budziły podziw licznie zgromadzonej publiczności, w tym z Polski. W trakcie rozmów ustalono kolejne formy współpracy i terminy spotkań. Polickie hospicjum otrzymało zaproszenie na uroczyste otwarcie nowej placówki w Eggesin, które odbędzie się pod koniec marca 2017 r. Zbigniew PLESNER Niels Gatzke omawia perspektywy „perspektywy”. domu kultury czy bodaj klubu, gdzie wieczorami mogliby się spotykać mieszkańcy. Wieczorami panuje tu nuda, przerywana jedynie głośnymi przejazdami trzydziestotonowych ciężarówek. Taka atmosfera nie odpowiada mieszkańcom. Dlatego powołali inicjatywę „perspektywa”. W jej ramach aktywni mieszkańcy gmin Löcknitz-Penkun (powiat Pomorze Przednie-Greifswald) i Gartz nad Odrą (powiat Uckermark) chcą podjąć działania na rzecz lepszych kontaktów i możliwości spotkań polskich i niemieckich mieszkańców regionu. Dlatego w połowie listopada zorganizowano spotkanie mające na celu zdiagnozowanie sytuacji. Mówiono m.in. o tym, jak wy- Fot. Zbigniew PLESNER mieszkańcom przeszkadza, jaką rolę powinien odegrać Szczecin? Na dyskusję przybyło pół setki Niemców i Polaków, głównie osób starszych, ale bardzo aktywnych. Moderator spotkania, Niels Gatzke, tłumaczył, że dla młodzieży zorganizowane zostanie inne spo- tkanie na ten temat. W trakcie warsztatów sformułowano wiele postulatów dotyczących poprawy jakości życia w Löcknitz. Najważniejsze to: wyprowadzenie ruchu ciężarówek z miasta, zatrudnienie większej liczby lekarzy (dziś jest ich tylko trzech, w tym dwóch w wieku przedemerytalnym), uruchomienie przynajmniej dwa razy w tygodniu połączenia autobusowego ze Szczecinem. Wniosek ten zgłosiły nowe mieszkanki Löcknitz, które niedawno osiedliły się, przybywając z głębi Niemiec. To nowe zjawisko, bo dotychczas osiedlały się w Löcknitz głównie młode rodziny z Polski. Dziś Polacy, mieszkający przez wiele lat w Niemczech, osiedlają się blisko granicy, aby mieć łatwiejszy kontakt z rodziną, językiem, kulturą. – Dla niemieckich mieszkańców Löcknitz ciągle największym problemem jest nieznajomość języka polskiego – podkreślał burmistrz Detlef Erbert. Niestety, w tym względzie niewiele może zaproponować. Leży to, podobnie jak problemy transportowe, w gestii powiatu, a ten mało interesuje się peryferyjnym miasteczkiem. Dyskusji i wnioskom przysłuchiwali się dwaj przedstawiciele prawicowej AfD, która w niedawnych wyborach weszła do parlamentu krajowego Meklemburgii-Pomorza Przedniego i stara się o kapitał polityczny także na pograniczu. Zbigniew PLESNER Dodatek „przez granice” jest dofinansowany przez Unię Europejską ze środków Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego oraz budżetu państwa (Fundusz Małych Projektów Interreg V A w Euroregionie Pomerania). Redakcja Bogdan Twardochleb 6018-16-D