Cud normalności

Transkrypt

Cud normalności
przez granice
LISTOPAD
2016
Nr XI (LVI)
dodatek SGP Euroregionu Pomerania i „Kuriera Szczecińskiego”
BERLIN
Polsko-niemiecka konferencja partnerstw samorządowych
KOMENTARZ
Cud normalności
Więcej miejsca dla
nauki języka polskiego
w niemieckich szkołach oraz
dodatkowy milion euro na
działalność Polsko-Niemieckiej
Współpracy Młodzieży
w 2017 roku – to deklaracja,
którą złożył minister spraw
zagranicznych Frank-Walter
Steinmeier, kandydat na
prezydenta Niemiec, podczas
niedawnego spotkania
z polskimi samorządowcami
i przedstawicielami Polonii
berlińskiej.
Około 400 osób przybyło 16 listopada do budynku Ministerstwa
Spraw Zagranicznych w Berlinie
na Polsko-Niemiecką Konferencję
Partnerstw Samorządowych oraz
przyjęcie wydane przez Franka-Waltera Steinmaiera na cześć
Polonii w Niemczech. Okazją do
spotkania były obchody roku jubileuszowego 25-lecia podpisania
Traktatu o dobrym sąsiedztwie
i przyjaznej współpracy. Dyskusje dotyczyły m.in. migracji,
kształcenia zawodowego, partnerstwa miast oraz nauczania
języka sąsiada.
Dietmar Woidke, premier
Brandenburgii i pełnomocnik
rządu Niemiec ds. kontaktów
z Polską, mówił o cudzie normalności, jaki cechuje dzisiejsze
stosunki obu krajów. Podkreślał
też jednak potrzebę ulepszania
współpracy i słuchania wzajemnych oczekiwań. Przedstawiciele
rządu polskiego nastawili się
podczas tego spotkania zdecy-
ROZMOWA
Podczas konferencji odbyły się trzy panele dyskusyjne. Mówiono m.in. o proFot. Monika STEFANEK
blemach migracji.
dowanie na wyrażanie swoich
oczekiwań. Wśród niezwykle przyjaznej, a chwilami podniosłej
atmosfery, w mocno roszczeniowy
sposób Jan Dziedziczak, sekretarz
stanu ds. Polonii w polskim MSZ,
oraz Jakub Skiba, koordynator
polsko-niemieckiej współpracy społecznej i przygranicznej,
domagali się uznania Polonii za
mniejszość narodową, mimo że
niemieckie prawo nie przewiduje
takiej możliwości nie tylko w stosunku do Polaków, lecz wszystkich
grup narodowościowych, mieszkających w RFN, dla których
Niemcy nie są krajem etnicznym.
Polskim politykom nie wystarcza
też zapis w traktacie, który – mimo
różnego nazewnictwa – Polakom
w Niemczech przyznaje te same
prawa co mniejszości niemieckiej
w Polsce.
– Odnosimy wrażenie, że
w tym bardzo ważnym zakresie,
dotykającym konkretnego człowieka i będącym kwintesencją
europejskości naszych krajów,
traktowani jesteśmy nierównomiernie – stwierdził Dziedziczak.
O ile sprawa uznania Polonii
za mniejszość w Niemczech jest
właściwie bez szans i żaden z niemieckich polityków obecnych
na sali nawet nie starał się jej
komentować, o tyle być może
drgnie coś w nauczaniu języka
polskiego za naszą zachodnią gra-
nicą. Z inicjatywy Franka-Waltera
Steinmeiera dzień po konferencji
w Urzędzie Kanclerskim odbyło
się spotkanie przedstawicieli
federacji i landów, na którym
poruszane były właśnie kwestie
związane z propagowaniem nauki
języka polskiego.
– Mogą być państwo pewni nie
tylko uznania ze strony niemieckiego rządu, ale także naszego
wsparcia – zwrócił się do Polonii
Steinmeier. – Spotkaliśmy się
dzisiaj, żeby pokazać, że wasze
sprawy traktujemy poważnie.
Szczególnie dotyczy to postulatu
nauki języka polskiego w większym niż dotychczas zakresie
w niemieckich szkołach. Spotkanie w Urzędzie Kanclerskim
ma pomóc w zwiększeniu liczby
uczniów uczących się języka polskiego.
Tego, że nie wszystkie regiony
czekają na zalecenia odgórne,
dowodzi projekt „Nauczanie języka sąsiada od przedszkola do
zakończenia edukacji – kluczem
do komunikacji w Euroregionie
Pomerania”, przywołany przez
Krzysztofa Soskę, zastępcę prezydenta Szczecina. Zakłada on
objęcie nauką języka sąsiada
ponad trzy tysiące uczniów po
obu stronach granicy. Wezmą
w nim udział 53 placówki oświatowe – 24 po stronie polskiej i 29
w Meklemburgii-Pomorzu Przednim i Brandenburgii. Budżet
projektu to ponad 2,5 mln euro,
a pieniądze mają pochodzić ze
środków Euroregionu Pomerania.
Monika STEFANEK
Faza
wyczekiwania
28 listopada przyjadą do Szczecina prezydenci Joachim Gauck
i Andrzej Duda. Odwiedzą Wielonarodowy Korpus Północno-Wschodni.
Joachim Gauck był w Szczecinie
dwadzieścia lat temu jako szef
Urzędu ds. Akt Stasi.
Polityczne stosunki polsko-niemieckie są dziś w fazie wyczekiwania na rozwój wypadków. Jeśli
chodzi o Niemcy, nic się w tej
mierze nie zmienia i oby nie zmieniło na skutek przyszłorocznych
wyborów. Angela Merkel będzie
po raz czwarty starała się o urząd
kanclerski. Decyzja jest odważna
i ryzykowna. Żaden kanclerz Niemiec nie piastował jeszcze urzędu
tak długo. Jako że dzisiejszy świat
coraz bardziej kieruje się emocjami,
mniej rozsądkiem, a wybory stały
się widowiskiem, w głosowaniu
znaczącą rolę mogą odegrać emocje,
a dokładniej znudzenie obywateli
panią kanclerz. Oby tak nie było.
Berlin o stosunkach z Polską
mówi dużo i dobrze, Warszawa
o stosunkach z Niemcami mało.
Jedynie gazety prawicowe radośnie
odgrzewają stare stereotypy, na
co w Niemczech nikt nie reaguje,
bo po co. Nie będzie też reakcji
na ponawiane żądania obecnych
władz Polski, by Polakom, którzy
mieszkają w RFN, przyznać status
mniejszości narodowej. W RFN są
cztery mniejszości: Sinti i Roma,
Serbołużyczanie, Fryzowie i Duńczycy. Więcej nie będzie.
Na szczęście polsko-niemieckie
stosunki społeczne kwitną. Oby
nikt w warszawskiej „centrali” nie
wpadł na pomysł, by je racjonować.
Bogdan TWARDOCHLEB
25 lat Polsko-Niemieckiej Współpracy Młodzieży
Nie znają granic między państwami
O spotkaniach uczniów z Polski i Niemiec mówi Małgorzata Olszewska, nauczycielka języka niemieckiego w II Liceum Ogólnokształcącym
w Szczecinie
– Od jak dawna współpracuje
pani ze szkołami w Niemczech?
– Z Baltic-Schule w Lubece od
10 lat, a od 20 lat z Bettina-von-Arnim-Schule w Berlinie. Sześć lat
współpracowaliśmy też ze szkołą
w Osnabrück, ale partnerstwo
wygasło. Nie realizuję tych projektów sama, mam wsparcie moich
koleżanek germanistek, przede
wszystkim pani Lidii Ułasiuk,
a wcześniej pani Danuty Tondryk,
obecnie wicedyrektor liceum. Nasze projekty zawsze spotykają się
z przychylnością dyrektor szkoły
Jolanty Jastrzębskiej. Kontakty ze
szkołami niemieckimi wspiera od
lat Polsko-Niemiecka Współpraca
Młodzieży.
– Ile zrealizowała pani projektów spotkań? Ilu uczniów w nich
uczestniczyło?
– Nie wiem: 100, 120, 150? Trudno policzyć. W tym roku, w czasie
wakacji, uczestniczyłam w Bad
Bevensen w seminarium dla prowadzących projekty młodzieżowe
i zapytano tam uczestników, ile razy
robili już wymianę z partnerem
z Niemiec: raz, kilka razy czy nigdy.
Gdy zapytano mnie, powiedziałam:
nie wiem, może sto razy. Spojrzeli
bardzo zdziwieni. Wtedy wyjaśniłam, że jeśli na przykład z tą samą
szkołą w Berlinie współpracuję
20 lat, to zrobiłam w tym czasie
z nimi przynajmniej czterdzieści
projektów (średnio dwa w roku
szkolnym). Ogólnie mieliśmy około
150 wyjazdów do Niemiec, w tym
także organizowanych bez dofinansowania PNWM, więc myślę, że
uczestniczyło w nich ponad 2000
osób. Obecnie realizujemy co roku
dwa-cztery projekty ze wsparciem
finansowym ze środków PNWM,
ale wcześniej bywały takie lata,
gdy mogło ich być pięć, może sześć.
– Uczniowie poznają się, a co
potem? Czy są z tego trwalsze
związki?
– Są. Mamy w swej historii
dwie pary, może już małżeństwa.
Nietrudno byłoby wskazać uczniów,
którzy dzięki tym projektom wybrali swoją drogę życia: studiują
w Niemczech, spełniają się zawodowo, kilka osób zrobiło w Niemczech doktoraty.
– Gdzie wybierają studia?
– Wcześniej we Frankfurcie
nad Odrą, teraz przede wszystkim
w Berlinie, ale też w Hamburgu,
Moguncji, Monachium bo tam można rozpocząć studia po angielsku
i kontynuować w języku niemieckim. Ale są i inne przypadki: w 2003
r. byliśmy trzy tygodnie w rejsie po
Bałtyku, w czasie którego prowadziliśmy też warsztaty teatralne. Moja
grupa liczyła dziesięć osób. Pod
wpływem rejsu jedna uczennica
wybrała studia na Akademii Morskiej, a druga – niderlandystykę,
bo załoga statku była z Holandii
i tak spodobał jej się ich język.
Później zamieszkała w Holandii
i śpiewała w holenderskim chórze.
– Czy ktoś z Niemców mocniej
zainteresował się Polską?
– Nie wiem, ale może ci uczniowie, którzy potem związali się
z Polkami? Muszę tu dodać, że
w wyjazdach uczestniczą głównie
dziewczyny, które w naszej szkole
są większością i aktywniej niż
chłopcy działają w projektach.
– Gdy uczniowie z Polski i Niemiec wzajemnie poznają swoje kraje, co jest dla nich zaskoczeniem?
Małgorzata Olszewska: – Ogólnie mieliśmy około 150 wyjazdów do Niemiec,
w tym także organizowanych bez dofinansowania PNWM, więc myślę, że
Fot. Bogdan TWARDOCHLEB
uczestniczyło w nich ponad 2000 osób.
– Myślę, że dla Niemców, którzy przyjeżdżają do Polski po raz
pierwszy, dużym zaskoczeniem jest
to, że Polska to nowoczesny kraj.
Uczniowie z Niemiec są serdecz-
nie przyjmowani w wygodnych
i dobrze urządzonych polskich
domach. Wiem to od nich, nie od
moich uczniów.
Dokończenie na str. 12 i 13
6018-16-A
przez granice
12
Nie znają granic
między państwami
Dokończenie ze str. 11
– A więc Polska to dla nich nowoczesny
kraj gościnnych ludzi.
– Zdecydowanie. Do tego dochodzi fakt,
że nasi uczniowie znają bardzo dobrze język
angielski. Gdy brakuje im pewności w niemieckim, przechodzą na angielski, a wtedy
okazuje się, że jest to język komunikacji
dla obu stron. Nie zabraniam im tego, bo
uważam, że głównym celem spotkań jest
poznanie się, a każdy język może być do
tego dobrym instrumentem. Bywa, że tym
językiem jest język polski. Rodzice wielu
uczniów z Niemiec wyemigrowali z Polski,
a ich dzieci urodziły się już w Niemczech,
niektóre prawie nie mówią po polsku, ale
rozumieją dużo. Są i tacy, którzy opanowali nasz język bardzo dobrze i namawiają
naszych uczniów, by rozmawiali z nimi po
polsku. Chcą poznać język młodzieżowy,
uczą się bardzo szybko różnych słów, ale też
cieszą ich łamańce językowe. Zawsze robią
dużo zdjęć u nas w Szczecinie, w Polsce, żeby
pokazać rodzicom po powrocie do domu.
– Czy w spostrzeżeniach Niemców coś
szczególnie panią zdziwiło?
– Nauczyciel z Berlina opowiadał mi,
że jego uczniowie byli zszokowani tym,
że jadąc w Polsce tramwajem czy idąc
ulicą, słyszą język polski, dla nich obcy,
ale polski. U nich, w Berlinie, w tyglu
kulturowym, jaki tam powstał, słychać
każdy język, bywa, że niemiecki przebija
się rzadko, a tutaj jest polski. Nie rozumiejąc go, czuli więc, że tu jest Polska, bo
wszędzie ludzie mówią po polsku. Dopiero
będąc u nas, w Szczecinie, dostrzegli, że
u nich jest inaczej.
– A co zaskakuje polskich uczniów
w Niemczech?
w programie nauczania. A jeśli musi, to
bywa różnie.
– Czy uczniowie dużo ze sobą rozmawiają?
– W ogóle młodzież coraz mniej umie ze
sobą rozmawiać. Mówią skrótami, zdawkowo, tak – nie. Nasi przynajmniej starają
się rozmawiać, bo chodzi im o znajomość
języka, ale może gdy są w swoim gronie
z partnerami, bez nauczycieli, to znajdują
tematy do rozmowy. Trzeba zapytać o to
uczniów, jak oni to czują.
– Czym dla uczniów szczecińskich
jest Berlin?
– Prawie każdy z nich był już w Berlinie, zanim przyszedł do naszej szkoły.
W Berlinie pokazujemy im muzea, wystawy,
życie światowej metropolii, która jest
na wyciągnięcie ręki. Co roku jeździmy
na jarmarki przedświąteczne i wtedy
zawsze idziemy na jakąś wystawę, a pod
wieczór na widowisko muzyczne, żeby
zobaczyli, że to też może być dla nich,
ich rodzin czy przyjaciół, kiedy zdecydują
się pojechać indywidualnie. Nie czujemy
żadnego kompleksu Szczecina. Gościom
z Niemiec pokazujemy w Szczecinie nową
filharmonię, a jeśli można, idziemy na
koncert. Z Berlina przyjeżdżają do nas
często uczniowie ostatnich klas, którzy
przygotowują się do matury, na przykład
z historii i sztuki. Dla nich wielkim i pozytywnym zaskoczeniem bywa Centrum
Dialogu „Przełomy”. Nauczyciel z naszej
partnerskiej szkoły, który jest wielkim
przyjacielem Polski i bardzo ładnie mówi
po polsku, opowiadał mi po zwiedzeniu
„Przełomów”, że nic nie wiedział o latach
siedemdziesiątych i osiemdziesiątych
w Polsce i Szczecinie, a cóż dopiero jego
uczniowie.
KSIĄŻKI
W dniu naszego Święta Niepodległości w polskiej księgarni
buch-bund w Berlinie odbyła się promocja dwujęzycznej
polsko-niemieckiej publikacji „Szczecin – Odrodzenie miasta.
Eseje o nadodrzańskiej metropolii” pod redakcją Basila
Kerskiego („Stettin. Wiedergeburt einer Stadt. Essays über die
Odermetropole”).
Basil Kerski, dyrektor Europejskiego Centrum Solidarności w Gdańsku
i redaktor naczelny magazynu polsko-niemieckiego „Dialog”, wybrał eseje
spośród materiałów drukowanych
od początku XXI wieku w różnych
czasopismach, zwłaszcza w tymże
„Dialogu”. W słowie wstępnym nazwał je szczecińskim palimpsestem,
przywołując starogrecką nazwę rękopisu spisanego na materiale „z
odzysku”, z którego starto wcześniejsze zapisy, ale też określenie
wypowiedzi o wielowarstwowej semantyce. Geolodzy pod pojęciem
palimpsest rozumieją strukturę powstałą w wyniku przekształcenia
dawnego krateru, a w terminologii
medycznej pod słowem tym kryje
się częściowy lub całkowity zanik pamięci. Pewien element każdej z tych
definicji zdaje się oddawać charakter nowej publikacji. Mogłaby nosić
tytuł „Szczecińskie tożsamości”, jak
zbiór tekstów o Gdańsku: „Danziger
Identitäten – Gdańskie tożsamości”,
który ukazał się nieco wcześniej pod
tą samą redakcją i w tej samej serii Poczdamskiej Biblioteki Europy
Wschodniej, wydawanej przez znane
nam z wielu wystaw i książek Kulturforum östliches Europa z siedzibą
w Poczdamie.
Te zapisy przemyśleń sięgają
zarówno zamierzchłej, wielowątkowej i wielokulturowej przeszłości,
dramatu ostatniej wojny i wielkiego exodusu lat powojennych, jak
i przełomowych przeobrażeń drugiej
połowy XX wieku. Dotyczą zdarzeń
zbiorowych i przeżyć indywidualnych. Poruszają niezwykle zawiłą
materię identyfikacji i rozumienia
szczecińskich dziejów, uwikłanych
Migranci
– Na przykład to, że uczniowie z naszych
szkół partnerskich tak mało mają zadań
domowych. Nasi dziwią się i mówią, że po
południu ciągle muszą coś robić, do czegoś
się przygotowywać, a temu z kolei dziwią
się Niemcy. Polacy na pewno zazdroszczą
im możliwości uprawiania sportu w szkole
i poza szkołą, bo obiekty sportowe są tam
nowoczesne i łatwo dostępne. Szkoła,
z którą współpracujemy w Berlinie, jest
na obrzeżach miasta, w Reinickendorf.
Gdy z jej uczniami poznajemy Berlin,
to niektórzy z nich po raz pierwszy są
w centrum, na Alexanderplatz czy na
placu Poczdamskim, gdzie nasi uczniowie
byli już wielokrotnie.
– Jakie były dla pani najważniejsze
spotkania?
– Nie potrafię powiedzieć. Wszystkie
są zawsze inne i bardzo ciekawe.
– Czy szkoły są inne, uczniowie?
– Stosunek nauczyciel – uczeń jest
już podobny, choć uczniowie niemieccy
chętniej rozmawiają ze swoimi nauczycielami. Podczas spotkań łatwo było się
zorientować, że my w Szczecinie mamy
bardzo ambitną młodzież, która się angażuje, mobilizuje, gdy coś trzeba zrobić.
Niemcy różnie. Może ważne jest to, że
u nas wyjazdy są dobrowolne. Nie zawsze
jedzie jedna klasa, lecz ci uczniowie
ze szkoły, którzy chcą. Przepustką nie
są wyniki z niemieckiego ani średnia
ocen, lecz chęć. U nich często jest tak,
że w wymianie uczestniczy określona
klasa. Musi uczestniczyć, bo tak zapisano
6018-16-B
– Mówiła pani, że uczniowie mało ze
sobą rozmawiają. Lecz gdy rozmawiają,
to co bardziej ich interesuje, historia czy
współczesność?
– Współczesność. Oni inaczej niż my
patrzą na świat. Myślę, że to już jest
pokolenie, które właściwie nie miało
kontaktu ze świadkami wydarzeń wojennych. Ich dziadkowie są stosunkowo
młodzi, mają po sześćdziesiąt lat, nie
sądzę, żeby opowiadali swoim wnukom
o historii, ale może się mylę.
– Co wspólnego znajdują we współczesności?
– Przede wszystkim media społecznościowe, głównie Facebook, ale sądzę, że
i niepewność co do przyszłości, wykształcenia, pracy.
– Czy korespondują ze sobą?
– Tak. Zanim się spotkają, już o sobie
dużo wiedzą, widzieli swoje zdjęcia w różnych sytuacjach. Przed każdym spotkaniem
przygotowujemy w szkole i wysyłamy tzw.
Steckbriefe, w których każdy uczeń pisze
o sobie. Dla moich uczniów jest to prawie
jak archaizm, mówią – po co, my możemy
to zrobić na Facebooku. Komunikują się
ze sobą, tworzą grupy, to ich łączy.
– Muzyka też?
– Tak. Gdy uczniowie z Niemiec są
w Szczecinie pięć dni, jeden wieczór
nasi uczniowie organizują samodzielnie
ze swoimi partnerami. Wtedy z reguły
chcą iść do klubu lub na koncert, albo
zająć się sportem.
Dokończenie na str. 13
W Collegium Polonicum
w Słubicach odbędzie się 25-27
listopada kolejna konferencja
„Nowa Amerika – W krainie
migrantów”. Rozpoczną ją: prof.
Krzysztof Wojciechowski (Collegium Polonicum) i Michael
Kurzwelly (Stowarzyszenie Slubfurt e.V.), a wykład inauguracyjny „My i Oni – Inni – Obcy”
przedstawi dr Stana Buchowska.
26 listopada młodzież szkół
i ośrodków kształcenia w Szczecinie, Chojnie, Frankfurcie
nad Odrą, Słubicach, Ośnie
Lubuskim, Müllrose, Bautzen
i Zgorzelecu przedstawi opracowaną przez siebie dokumentację
losów powojennych migramtów
na dzisiejszym pograniczu polsko-niemieckim. Przewidziana
jest też prezentacja filmu dokumentalnego „Kraj pomiędzy”
Kristofa Kannegiessera.
W Ośrodku Spotkań Młodzieży w Kamminke (Uznam)
odbędzie się 25-26 listopada
konferencja o wojennych i powojennych deportacjach i wysiedleniach. O deportacjach z tzw.
Kraju Warty podczas II wojny
światowej mówić będzie Jacek
Kubiak, autor albumu o tych
wydarzeniach, o migracjach na
polskich ziemiach zachodnich –
prof. Beata Halicka, o przyjęciu
wysiedleńców w Meklemburgii
– dr Mirjam Seils. (b)
w wielonarodową politykę, geografię,
gospodarkę. Odnoszą się jednak także do zwyczajnego losu wybranych
(przeciętnych) stałych lub tymczasowych (tranzytowych) mieszkańców,
których świadome lub przypadkowe
zetknięcie z miastem naznaczyło ich
dalszą historię. Owo zróżnicowanie
rozumienia jest wynikiem indywi-
polityce i kulturze, inaczej postrzega
przyczyny jego sukcesów i porażek,
odnajduje inne drogi prowadzące do
lepszej przyszłości.
Jest jednak pewna cecha dominująca, powtarzana aż nazbyt często, nazbyt wyraźnie. Choć różnie
nazywana, eksponowana mniej lub
bardziej dosadnie, sprowadza się do
niezadowolenia, krytyki, pretensji,
żalu, niedosytu. Powstaje wrażenie,
że zawsze coś w tym mieście się nie
udaje, nie wychodzi, nie pasuje. Za
wcześnie lub za późno, za mało lub
za dużo, za daleko lub za blisko,
brakuje tożsamości, brakuje jedności,
dualnego podejścia każdego z autorów, których dobór opiera się chyba
zwłaszcza na różnorodności. Bo są
tu: Polacy i Niemcy, młodzi i dojrzali, aktualni i byli szczecinianie,
poeci, pisarze i publicyści, historycy
i historycy sztuki, naukowcy i amatorzy, dziennikarze i tłumacze. Każdy
z nich inaczej definiuje, inaczej widzi
i czuje to miasto oraz jego miejsce
na mapie Polski i Europy, w historii,
brakuje sukcesu. Gdzie indziej komuś
powiodło się lepiej, zazdrościmy, mamy za złe, uciekamy, wyjeżdżamy…
Wątpliwości pojawiają się już w tytułach i stawianych w nich znakach
zapytania. Na szczęście nie zawsze.
Artur Daniel Liskowacki opisuje
przewrotnie „Szczecin z widokiem na
może”, wierząc w spełnienie marzeń
i obietnic, że kiedyś może będzie
piękny i bogaty, może połączy go
FILM
wreszcie z Berlinem bezpośredni
pociąg, może, rozmawiając o jego
historii, nie będziemy już straszyć
się Niemcem. Jest tu nieco ironicznej
krytyki lokalnych mitów i niespełnionych aspiracji, zapętlenia w dumę
i jednocześnie skrępowania historią,
ale też pochwała nietuzinkowych
przedsięwzięć i odwaga parcia pod
wiatr. Inga Iwasiów, także autorka
książek, w których historia Szczecina
przenika się z jej własną, nazywa
szczecinian tytułem „Niekochani”.
Ma na myśli powojennych mieszkańców i ich obecnych potomków,
niezależnie od powodu i rejonu przybycia. Bo niemal wszystko – kultura,
historia, gospodarka, duma, chęci,
szanse – zdają się odbywać poza
nimi, są narzucone, zadekretowane,
obce, zdeformowane propagandą.
Nie mogą zatem zostać przyjęte,
zakorzenić się, rozwinąć…
W tekście „Jak hartowała się
stal – historia szczecińskich elit”
Wojciech Lizak doszukuje się przyczyn nadmiernej migracji i upadku
Szczecina w braku więzi społecznych, w atomizacji mieszkańców,
ich bierności i obojętności na sprawy
miejskie. Sugeruje, że spowodował je
niski status mieszkańców, przybywających tu zarówno bezpośrednio po
wojnie, jak i w latach późniejszych.
Można polemizować z nazbyt surową, nieudokumentowaną oceną
poziomu cywilizacyjnego szczecinian
i nie zgadzać się z wnioskami deprecjonującymi znaczne grupy społeczne i zawodowe, mając nadzieję,
że dowodzą tego liczne pozytywne zmiany, jakie zaszły w mieście
w okresie 13 lat od ukazania się
tego artykułu. Dostrzega to bez trudu
wielu szczecinian, a jeszcze więcej
gości. Także Leszek Szaruga choćby w zakończeniu eseju „Bóg na
Wałach Chrobrego”. Jego tekst jest
nieco nostalgicznym i nieco rozliczeniowym wspomnieniem z miasta dzieciństwa i miasta powrotów.
„Staliśmy się uczestnikami ich życia…“
Żydzi z Breslau
Jest to opowieść o ludziach ze świata, którego nie ma.
Jedynymi świadkami jego istnienia pozostała garstka osób,
które jako dzieci przeżyły zagładę żydowskiej diaspory
Wrocławia. Wraz z nimi zwiedzamy tamto miasto, podążamy ku
miejscom, które znamy, ale jak się szybko przekonujemy, tylko
częściowo. Słuchając wspomnień ocalonych, dostrzegamy nowe
oblicze ulic i domów.
Film „Jesteśmy Żydami z Breslau.
Ocalała młodzież i jej losy po roku
1933” („Wir sind Juden aus Breslau.
Überlebende Jugendliche und ihre
Schicksale nach 1933”), którego światowa premiera odbyła się na początku
listopada we wrocławskim kinie „Nowe
Horyzonty”, nie jest jednak tylko nostalgiczną podróżą. Historia bohaterów, tragiczna i nadal bolesna, jest jednocześnie
wezwaniem do przeciwstawienia się
wszelkim formom nietolerancji, ksenofobii, odrzucenia i izolacji. Współczesny
Wrocław, co także pokazują autorzy filmu, nie jest od takich zachowań wolny.
Wrocław był miastem, na którego
rozwój wpływali ludzie różnych wyznań
i narodowej tożsamości. Miasto ich jednoczyło i nadawało nową identyfikację:
byli jego obywatelami. To zdanie banalne, ale warte przypominania. W ostatnich dwóch, trzech dziesięcioleciach
wykonano w mieście ogromną pracę,
by przybliżyć różne etapy jego historii.
Uczestniczyły w tych pracach władze
miasta, instytucje kultury, środowiska
naukowe, lokalna prasa, rzesze obywateli. Wrocław nie tylko zbudował
opowieść o sobie, swej długiej i barw-
nej historii, ale i na różne sposoby
prezentuje ją otoczeniu. Najnowszym
wysiłkiem na tym polu jest Centrum
Historii Zajezdnia. Na przygotowanej
przez nie wystawie można szczegółowo
poznać losy Polaków, którzy przybyli tu
po 1945 r. Polscy osadnicy stanęli nie
tylko wobec problemów życia w zniszczonym wojną mieście, lecz skonfrontowani zostali także z jego „obcością”.
Breslau nie od razu i nie bezboleśnie
stał się Wrocławiem.
O ciągle mało znanych wątkach
historii miasta przed 1945 rokiem
opowiada film „Jesteśmy Żydami
z Breslau”. Jest efektem długiej pracy
uczniów polskich i niemieckich, którzy rozmawiali z dawnymi żydowskimi
mieszkańcami przedwojennego Wrocławia. Spotkaniom tym towarzyszyła z kamerami para niemieckich reżyserów.
W trakcie pracy nad filmem, w którym
wystąpiło czternaścioro świadków, odwiedzili: Polskę, Niemcy, Izrael i USA.
Część świadków jest już znana mieszkańcom Wrocławia. Profesorowie Walter Laqueur, Abraham Ascher czy Fritz
Stern często w ostatnim ćwierćwieczu
odwiedzali miasto.
Jako współbohaterów autorzy filmu
wprowadzili współczesnych młodych
ludzi. Nie jest oczywiście całkowicie
odkrywcze, ale jest to pomysł mogący
wpłynąć nie tylko na kształt filmu, lecz
także jego odbiór. Nie jest to bowiem
tylko kolejna historia starych ludzi,
opowiadana przez nich u kresu życia.
Ciekawość młodych jest tu elementem
tworzenia przez nich ich własnej tożsamości, szukania miejsca w otoczeniu
nasyconym wydarzeniami, wobec których nie można być obojętnym. Starych i młodych dzieli wszystko: wiek,
doświadczenie i wiedza, narodowość,
a łączy relacja słuchacz – opowiadający,
która przeradza się w silne emocjonalne
powiązanie.
Dokończenie ze str. 12
Rozmowa o książce w księgarni buch-bund. Od lewej współautorzy tomu Eryk
Krasucki i Inga Iwasiów oraz jego redaktor Basil Kerski
Fot. Maria KOSSAK
Podobny charakter mają niezwykłe
opowiadania „Mój Szczecin?” Anny Frajlich, poetki z Nowego Jorku,
oraz „Karp pożydowski”, dziennikarki
i tłumaczki z Berlina Katarzyny Weintraub. Obie łączą urok beztroski
dziecka w mieście pełnym śladów
poniemieckich z rodzinnymi wspomnieniami przedwojennych Kresów
oraz traumą i niezrozumieniem antysemickich wspomnień z 1968 roku.
A do tego… fantastyczny niepowtarzalny przepis na wyśmienitą rybę po
żydowsku; może się przydać przed
Wigilią. I jeszcze aktualny berlińczyk,
pisarz i poeta Krzysztof Niewrzęda,
który w utworze „W centrum czy
na peryferiach kontynentu? Miasto
w poszukiwaniu własnej tożsamości”, wskazując na urbanistyczne
i architektoniczne podobieństwa
Szczecina do Berlina, na jego skalę
i możliwości, dowodzi geopolitycznego niewykorzystania potencjału
miasta, przez dziesięciolecia skazanego przez decydentów na banicję
peryferyjności.
Nieco inaczej, bo mniej emocjonalnie, do problemu podchodzą historycy, zwłaszcza Niemcy. Obok rzeczowego zarysu historii miasta Jörga
Hackmanna poznajemy wrażenia
z wyimaginowanych wizyt w Szczecinie sąsiadów zza zachodniej granicy
przytoczone przez Jana Musekampa
oraz pytania, jakie podczas spaceru po starówce zadawał sobie Uwe
Rada; także to tytułowe: „W stronę
Europy? Szczecin w poszukiwaniu
nowej tożsamości”. O to samo –
o tożsamość – pytają Eryk Krasucki, pisząc o rewolcie Grudnia’70,
i Michał Paziewski, odsłaniając kulisy politycznych targów o Szczecin
oraz trud, strach, zagubienie, obcość
i niepewność powojennej egzystencji w mieście o ciemnej przeszłości
i przyszłości. O „zadrze” w tkance
miasta mówi także Jan M. Piskorski,
przypominając o Niemcach, Rosjanach, Polakach oraz ewakuacjach,
wypędzeniach, ruinach, głodzie
i tymczasowości.
Mimo sporej dawki goryczy i krytyki w tej pełnej emocji antologii
można znaleźć optymistyczne wnioski na przyszłość. Takim spojrzeniem
stara się zarażać czytelników Bogdan
Twardochleb w dwóch esejach. Wiele
z pomysłów już dziś zostało spełnionych, uczymy się na (niektórych)
błędach, korzystamy z nowych szans,
wyzwalamy z kompleksów peryferyjności i czarnowidztwa. I widać to
coraz wyraźniej na ulicach, widać
wśród wykształconych młodych ludzi, którzy – wbrew tłumowi wiecznie niezadowolonych – pozostali
w Szczecinie. I liczą, że ich szansa
– tak jak i szansa ich miasta – jest
jeszcze, a może znów, przed nimi.
Bogdana KOZIŃSKA
■■ Historyk sztuki, autorka podstawowych opracowań o rozwoju
przestrzennym Szczecina, wieloletnia kierownik Muzeum Historii
Szczecina, autorka wielu wystaw
poświęconych Szczecinowi
Poznajemy biografie osób, które
boleśnie doświadczyły szaleństw XX
w. Większość z nich straciła najbliższe
rodziny, część sama przeszła przez
piekło obozów koncentracyjnych. Niektórym udało się uciec przed represjami i prześladowaniami w ostatnim
momencie. Wspólna dla wszystkich
prezentowanych historii była konieczność zaczynania wszystkiego od nowa, już nie w ojczyźnie, bo tą stracili
bezpowrotnie, lecz w nowym, obcym
miejscu, bez wsparcia najbliższych,
z okropnymi wspomnieniami. Jeden
z bohaterów filmu w pewnym momencie stwierdza jednak, że utrata rodziców
czasem oznaczała w późniejszym życiu
funkcjonowanie bez ograniczeń, które
wytycza rodzina, ale też bez nieraz
koniecznych w życiu hamulców.
W filmie mamy stary Breslau i dzisiejszy Wrocław. Powstał bardzo ciekawy kontrast, który raz jeszcze zmusza
do zastanowienia się. Dla części bohaterów to nie jest już ich Breslau, lecz
jakieś odrębne miasto. Jednak część
z nich zaakceptowała odrodzenie się
życia żydowskiego we Wrocławiu, jego
dynamiczny rozwój w ostatnich latach,
co jest zasługą coraz większej liczby
osób, które z wielkim poświęceniem
– wielokrotnie jako wolontariusze –
włączyły się do tego dzieła.
Gdybym miał wskazać motyw przewodni filmu, przywołałbym zdanie, które w nim w pewnym momencie pada:
„Staliśmy się uczestnikami ich życia”.
Jest to relacja zwrotna. Jedną jej stroną jest wysłuchanie czyjejś opowieści
z życia i wpisanie jej w mozaikę własnej
pamięci o przeszłości, drugą – fakt, że
ktoś, kto dzieli się swą opowieścią,
wchodzi w kontakt z rozmówcą, poznaje go i za jego pośrednictwem jego
świat, czyli współczesny Wrocław, z jego wszystkimi codziennymi sprawami.
Miasto trwa, rozwija się.
Film dedykowano pamięci zmarłego
w tym roku prof. Fritza Sterna, wybitnego historyka, postaci bardzo zasłużonej dla porozumienia między Żydami,
Niemcami i Polakami. Stern był właśnie
taką otwartą na współczesny Wrocław
osobą. On i jemu podobni świadkowie
XX wieku nieśli nadzieję, że możliwe
jest wyciągnięcie ku sobie rąk. Mimo
osobistych tragedii stać ich było na słowa, gesty i czyny, które współczesnym
zwolennikom surowego rozliczania historii, najlepiej sąsiada, nie mieszczą się
w głowach. W filmie prof. Stern z dumą
zapowiada, że swoją bibliotekę przekaże Uniwersytetowi Wrocławskiemu. To
piękny i szlachetny gest, jest to jednak
wielkie zobowiązanie dla wrocławian, by
o takich ludziach pamiętać. Staliśmy się
uczestnikami ich życia.
Krzysztof RUCHNIEWICZ
■■ Historyk, profesor, dyrektor Centrum im. Willy’ego Brandta we Wrocławiu
Wrocław. Wnętrze odnowionej synagogi Pod Białym Bocianem
13
Nie znają granic
między państwami
Antologia Basila Kerskiego
Eseje o Szczecinie
KONFERENCJE
Podczas niedawnego jubileuszu 70-lecia II Liceum Ogólnokształcącego przygotowano wystawę
uczniowskiej dokumentacji kontaktów ze szkołami z Niemiec. Fot. Bogdan TWARDOCHLEB
• 24 LISTOPADA 2016 r. •
Fot. Bogdan TWARDOCHLEB
– W co grają?
– W bilard, kręgle, czyli znowu
chodzi o spotkanie w miejscach,
gdzie jest gwar i dużo ludzi. Wie pan,
zauważam, że niektórzy nie wiedzą,
co robić na zwykłym spacerze. Dla
nich ważne jest zadanie, żyją szybko,
robiąc kilka rzeczy jednocześnie.
Spacer jest czymś bardzo trudnym,
zbyt jednostajnym, jednorodnym.
Udają się za to wspólne zajęcia
artystyczne: garncarstwo, malowanie, fotografowanie albo inne, na
przykład wspólny wypiek chleba,
wizyta w parku linowym.
– Czy Jugendwerk uczestniczy
w większości realizowanych przez
panią projektów?
– Tak, jeśli prowadzimy je z partnerami z Niemiec. Organizujemy
jednak mnóstwo rzeczy dla naszych
uczniów, które nie mogą być dofinansowane przez PNWM. Są to
wyjazdy edukacyjne do Niemiec,
warsztaty językowe, matematyczno-językowe, geograficzno-językowe.
Przygotowujemy projekty nie tylko
ze szkołami. Czterdzieści projektów
zrealizowałam ze Stowarzyszeniem
Spielbau z niedalekiego Bad Freienwalde w Brandenburgii, wiele
przy wsparciu finansowym PNWM.
Niestety to już historia.
– Jak nawiązuje pani kontakty
z niemieckimi szkołami?
– Propozycja współpracy z Berlinem była pomysłem pewnej nauczycielki – Polki, która mieszkała od lat
w Berlinie i pracowała w niemieckiej
szkole. Pojechaliśmy tam w kilka
osób na zaproszenie ówczesnego dyrektora i tak się zaczęło. Współpracę
z Balic-Schule w Lubece nawiązaliśmy dzięki pomocy Rotary Club
z Lubeki i Szczecina. Od stycznia
2007 r. mieliśmy już dwadzieścia
kilkudniowych spotkań. Gdy organizowaliśmy kiedyś wyjazd czterech
klas, wtedy pomogło nam Towarzystwo Polsko-Niemieckie w Lubece,
zapewniając przewodników. Kilka
lat temu gościliśmy w Szczecinie niemieckich absolwentów Gimnazjum
Fundacji Mariackiej, które mieściło
się w gmachu naszej szkoły do 1945
r. Z Lubeki przyjechali osiemdziesięcioletni panowie, profesorowie
fizyki, medycyny, naukowcy… To
było coś niesamowitego, oni płakali ze wzruszenia, że są w szkole,
w klasach, w których się uczyli.
Nasza młodzież spisała się na medal,
przygotowali superprogram, mieli
okazję porozmawiać.
– Ta współpraca to jest pani żywioł…
– Tak… Na pewno tak.
– Jaka będzie jej przyszłość?
– Zauważam, że mam coraz
mniejszy kontakt z moimi uczniami.
Nie chodzi o różnicę pokoleń, bo
wiadomo: zawsze tak było i będzie,
lecz o to, że obecnie uczniowie nie
mają potrzeby dzielenia się swoimi
przeżyciami z nami, nauczycielami.
Gdy gdzieś jesteśmy i pytam: co
słychać, jak się układa, krótko mówią: dobrze. Kiedyś wołali: proszę
pani, byliśmy tu, widzieliśmy to,
a co pani robiła? Pytań: „A co pani
robiła?” już nie ma. Zaczyna mi
doskwierać, że jestem tylko osobą
prowadzącą i nadzorującą, bo to
dla mnie za mało, moje życie jest
inne, nie jestem biurem podróży.
Jestem związana z każdą osobą,
która uczestniczy w spotkaniach,
z każdym z uczniów, partnerów,
dokładnie pamiętam, gdzie byliśmy i co robiliśmy nawet dziesięć,
dwadzieścia lat temu.
– Jak dziś układają się relacje
polsko-niemieckie?
– Wśród moich przyjaciół bardzo
dobrze.
– A w ogóle?
– Trudno powiedzieć… Jeśli
uczniowie chcą się czegoś dowiedzieć o Niemczech, coś zobaczyć,
wszystko mają w internecie. Coraz trudniej jest ich zachęcić do
zaangażowania się w coś, coraz
trudniej jest czymś zaskoczyć i zachwycić. Ale są i tacy, którzy sami
jeżdżą do Niemiec i poznają kraj
i ludzi. Połączenie z Lubeką jest
rewelacyjne, z Berlinem prawie
rewelacyjne.
– Czy to, co pani robi, co robi Jugendwerk, ma jakiś szerszy rezonans?
– Nie wiem, czy zauważa to ktoś
poza osobami zajmującymi się młodzieżową wymianą polsko-niemiecką.
– Czy to co robicie, jest ważne dla
ogólnych relacji polsko-niemieckich?
– Na pewno. Myślę, że gdy dzisiejsi
uczniowie będą dorośli i samodzielni,
to będą pamiętać: tu byłem, tam
byłem, widziałem, zrozumiałem,
wiem, miałem bezpośredni kontakt
z ludźmi, kulturą, byłem w szkole,
mieszkałem w domu niemieckiego
partnera. Jeśli będzie trzeba, to się
wszystko w nich odezwie.
– Niektórzy mówią, że rozpadnie
się Unia Europejska i być może znów
trzeba będzie zamknąć granice. Czym
byłoby to dla pani uczniów?
– Oni zupełnie nie znają granic
między państwami w Europie, nie
wiedzą, co to jest. Czasem, gdy przydarzy się jakaś kontrola na granicy
albo gdzieś dalej w Niemczech, nie
wiedzą, jak się zachować. Są bardziej
niż my przyzwyczajeni do kontroli
dokumentów wyłącznie na lotniskach. Poruszają się swobodnie po
świecie. Nie mogę sobie wyobrazić,
że miałoby być inaczej.
– Czy cieszy się pani z tego, że
może jeździć z uczniami do Niemiec,
pokazywać im ten kraj, a Niemcom
Polskę?
– Tak. Wzrusza mnie, gdy dawni
absolwenci przychodzą po latach
i pytają: a pani jeszcze to robi, pani
jeszcze jeździ? – jakby to było zagwarantowane tylko dla ich rocznika,
jakbym ich prawie zdradziła, że
nadal to robię, choć ich już w szkole
nie ma…
– Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał
Bogdan TWARDOCHLEB
W tym roku organizacja Polsko-Niemiecka Współpraca Młodzieży
(Deutsch-Polnisches Jugendwerk) obchodzi 25-lecie istnienia. Została
utworzona w 1991 roku przez rządy Polski i Niemiec. Decyzję o jej
powołaniu na wzór Francusko-Niemieckiej Współpracy Młodzieży podjęli
premier Tadeusz Mazowiecki i kanclerz Helmut Kohl. Umowę podpisali
17 czerwca 1991 roku, w dniu zawarcia polsko-niemieckiego Traktatu
o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy, dwaj ministrowie spraw
zagranicznych – Krzysztof Skubiszewski i Hans-Dietrich Genscher. Od
początku działalności PNWM wsparła ponad 50 tysięcy przedsięwzięć,
w których uczestniczyło ponad 2 miliony młodych ludzi z Polski i Niemiec. Biurami PNWM (Warszawa, Poczdam) wspólnie kierują dwaj
dyrektorzy – polski (Paweł Moras) i niemiecki (Stephan Erb).
PNWM finansowo wspiera spotkania, praktyki, imprezy dokształcające, podróże do miejsc pamięci. Wydaje własne publikacje: podręczniki
metodyczne, materiały do nauki języka sąsiada, książki krajoznawcze.
W Szczecinie, w ramach Stowarzyszenia Gmin Polskich Euroregionu Pomerania, działa tzw. Jednostka Centralna Polsko-Niemieckiej
Współpracy Młodzieży. Status Jednostki Centralnej ma też Oddział
Zachodniopomorski Polskiego Towarzystwa Schronisk Młodzieżowych.
Obie placówki przyjmują i rozliczają wnioski na konkretne przedsięwzięcia. Sztandarowym jest realizowany od wielu lat projekt współpracy
szczecińsko-bawarskiej.
6018-16-C
14 •
FILM
przez granice
• 24 LISTOPADA 2016 r.
Polacy i Niemcy. Historia sąsiedztwa
Nasza historia jest wspólna
Na premierze serialu „Polacy i Niemcy. Historia sąsiedztwa”
w berlińskim Martin-Gropius-Bau frekwencja publiczności
przerosła oczekiwania organizatorów. Z powodu braku miejsc
wielu gości musiało zostać za drzwiami. To wyraźny znak, że
zainteresowanie tematyką polską w Niemczech jest duże,
a serial potrzebny.
– Zbyt wiele osób myśli do dziś,
że Polacy i Niemcy byli zawsze
jeżeli nie wrogami, to przynajmniej
złymi sąsiadami. A my potrafimy
żyć w przyjaźni, czego dowodzi
fakt wielkiej dziś liczby powiązań
polsko-niemieckich na wszelkich
płaszczyznach: prywatnych, zawodowych, gospodarczych, kulturalnych. W filmie chciałem pokazać,
że te powiązania istniały zawsze
– tłumaczył swój zamysł Andrzej
Klamt, reżyser, bezpośrednio po
premierze, zaskoczony chyba nieco sukcesem swego najnowszego
serialu.
Klamt miał już na swoim koncie
wiele cenionych filmów o tematyce
polsko-niemieckiej, lecz do tej
pory dotyczyły one trudnej, dwudziestowiecznej historii, która do
dziś pada cieniem na wzajemne
postrzeganie.
– Zaczęło mnie męczyć pytanie,
dlaczego nie pokazać ludziom
również tego, o czym większość nie
wie czy nie pamięta, że wcześniej,
przez 800 lat, do rozbiorów, jakość
naszych relacji była zupełnie inna
– mówi Klamt. – Ciągła wymiana
kulturalna, migracje w obu kierunkach; tak naprawdę nasza historia
jest wspólna i to jest fascynujące.
Do czarno-białej narracji chciałem
wprowadzić trochę koloru.
Bezpośrednią inspiracją dla
Klamta był serial o stosunkach
niemiecko-francuskich, wyprodukowany przez telewizję ARTE. Reżyser wiedział już, że film
da się nakręcić i wiedział, jak
ma wyglądać. Niemiecki kanał
publiczny 3Sat zgodził się go finansować, ale pod warunkiem,
że będzie to projekt binarodowy,
z polsko-niemiecką ekipą twórców
i doradców. Po stronie polskiej
zaangażowała się TVP (zastąpiona
potem przez TVN).
Cztery odcinki filmu, który
przedstawia tysiąc lat historii,
trwają w sumie trzy godziny. Tempo
jest imponujące.
– Najtrudniejsze było – przyznaje Andrzej Klamt – dokonać
selekcji materiału, oddzielić historie ważne od mniej ważnych.
Z wielu świetnych opowieści mu-
sieliśmy, niestety, zrezygnować.
A wyniki kwerendy do filmu były
zaskakujące. Chyba najbardziej
poruszyły mnie relacje o tym, jak
Niemcy witali polskich uchodźców, uciekinierów po powstaniu
listopadowym. Wagner napisał
wówczas uwerturę „Polonia”, poeci
pisali wiersze, ludzie witali Polaków na dworcach – taka, można
powiedzieć, pierwsza Willkommenskultur.
– To właściwy film w obecnej
sytuacji – mówi Christian Schröter
z Towarzystwa Niemiecko-Polskiego Brandenburgii. – Jest przeciwwagą dla obrazu świata, jaki
przekazuje obecny rząd w Warszawie i pokazuje też dobre czasy
polsko-niemieckiego sąsiedztwa.
Ten aspekt Christian Schröter
uznaje za najważniejszy plus serialu i dla Polaków, i dla Niemców.
– Bo Polacy mogą zrewidować przekonanie o „odwiecznych
wrogach”, a Niemcy zobaczyć, że
Polska umie być inna od tej z aktualnych przekazów, podkreślających
konserwatyzm, brak otwartości,
ksenofobię – mówi Schröter. – Dla
ludzi, którzy Polską się interesują,
jak my w Towarzystwie Niemiecko-Polskim, jest ten film trochę zbyt
powierzchowny, bo nie porusza
wielu spraw, ale dla większości
zwykłych obywateli, pewnie w obu
DEBATY
Andrzej Klamt, reżyser filmu „Polacy i Niemcy. Historia sąsiedztwa”
krajach, obejrzenie go może być
krokiem w kierunku zainteresowania się sąsiadem i osłabienia
złych stereotypów.
– Zawsze znajdą się krytycy,
ale film jest wyjątkowy i udany
– uważa Magdalena Marszałek,
profesor polonistyki na Uniwersytecie Poczdamskim. – Może nie
zagłębia się w szczegóły, ale też
nie upiększa, nie przemilcza i nie
banalizuje faktów.
Na premierze pojawiło się wielu
z ponad 100 studentów profesor
Marszałek. To jeden z dowodów na
to, że serial jest strzałem w dziesiątkę.
– Film Andrzeja Klamta nie
jest naukowym przesłaniem dla
intelektualistów, lecz dla zwykłych
widzów w obu krajach. Opowiada
o tym, że nie dzieli nas tylko tra-
giczna przeszłość, ale łączy – i to
przede wszystkim – dobra i przyjazna wspólna historia – podkreśla
prof. Magdalena Marszałek.
Trzy odcinki filmu „Polacy
i Niemcy. Historia sąsiedztwa”
pokazała 9 listopada niemiecka
telewizja komercyjna 3Sat. Wszystkie cztery odcinki nada 28 grudnia
państwowa telewizja ZDF.
W grudniu film pokaże także
TVN: część pierwszą i drugą – 12
grudnia o godz. 22.55 i 23.55, a część
trzecią i czwartą – 19 grudnia
o godz. 22.55 i 23.55.
Filmowi towarzyszy książka
„Polacy i Niemcy. Historia sąsiedztwa” przygotowana przez
Niemiecki Instytut Spraw Polskich
w Darmstadt.
Tekst i fot.
Agnieszka HRECZUK
Problemy mieszkańców pogranicza
Perspektywa dla Löcknitz
Miasteczko Löcknitz zna bardzo wielu szczecinian. Leży
zaledwie kilkanaście kilometrów od granicy z Polską, liczy
3260 mieszkańców, których 489 pochodzi z Polski. Trzydzieści
procent uczniów w czterech tutejszych szkołach to dzieci
z polskich rodzin.
Spektakl w Eggesin. Witalność aktorów budziła podziw publiczności.
Fot. Zbigniew PLESNER
SPRAWY SPOŁECZNE
W Löcknitz jest restauracja,
kawiarnia, dwa większe sklepy, kilka zakładów usługowych,
siedziba banku. Nie ma jednak
gląda wspólne życie polskich
i niemieckich mieszkańców
na pograniczu, jakie struktury współpracy już istnieją, co
Powstają
dwa nowe hospicja
Społeczeństwa w Polsce i Niemczech gwałtownie się starzeją. Wiele
osób dotkniętych jest nieuleczalną
chorobą. Znalezienie dla nich miejsca
w publicznej placówce j opiekuńczej
jest bardzo trudne. Sytuację próbują
łagodzić hospicja prowadzone przez
organizacje pozarządowe. Z etapu
hospicjów domowych przechodzą do
stacjonarnych.
W Tanowie pod Szczecinem Stowarzyszenie Królowej Apostołów rozpoczęło budowę hospicjum dla mieszkańców powiatu polickiego. Jak podkreśla
prezes Aleksandra Mazur-Woroniecka,
powstaje ono ze składek, darowizn,
dotacji władz samorządowych, a przede
wszystkim z jednego procentu co roku
przekazywanego przez podatników. To
od nich zależy, w jakim tempie będą
postępować prace budowlane.
Po drugiej stronie granicy, w Eggesin, dobiega końca budowa tamtejszego hospicjum stacjonarnego,
zainicjowana przez kilka organizacji.
Mandy Pappke z organizacji „Blaue
Kreuz” z dumą pokazuje budynek
z dziesięcioma mieszkankami, każde
z tarasem wychodzącym na zadrzewiony teren i z dostępem do małego
jeziorka. Nawet do pół roku będą tu
mogli mieszkać pensjonariusze, których rodzin nie stać na inne kosztowne formy opieki paliatywnej. Inaczej
niż w Tanowie hospicjum w Eggesin
jest budowane i będzie utrzymywane
z państwowego funduszu, na który
od pięciu lat składają się wszyscy
zatrudnieni w Niemczech.
Współpraca polickiego hospicjum
domowego z podobnymi hospicjami
w powiecie Pomorze Przednie-Greifswald datuje się od 10 lat. Najpierw
były to kontakty w Greifswaldem,
a obecnie z Pasewalkiem i Eggesin.
Wielokrotnie odwiedzano się wzajemnie
z okazji konferencji, uroczystości, akcji
charytatywnych. Zwiedzano oddział
szpitalny w Pasewalku, wymieniano się
doświadczeniami z codziennej pracy.
Mimo iż systemy opieki hospicyjnej
są zupełnie inne, to wzajemnie można
się od siebie wiele nauczyć. Już teraz
snuje się plany o wymianie personelu
medycznego czy wolontariuszy.
Polsko-niemieckie spotkania wolontariuszy dają poczucie bycia jedną wielką
rodziną. W takiej właśnie atmosferze
przebiegały niedawne spotkania w Pasewalku i Eggesin. Najpierw w szpitalu,
przy wspólnym roboczym śniadaniu,
póżniej w Eggesin, gdzie został zaprezentowany spektakl przygotowany przez
ludzi, którym udało się pokonać raka.
Niesamowita witalność, radość i chęć
życia budziły podziw licznie zgromadzonej publiczności, w tym z Polski.
W trakcie rozmów ustalono kolejne
formy współpracy i terminy spotkań.
Polickie hospicjum otrzymało zaproszenie na uroczyste otwarcie nowej
placówki w Eggesin, które odbędzie się
pod koniec marca 2017 r.
Zbigniew PLESNER
Niels Gatzke omawia perspektywy „perspektywy”.
domu kultury czy bodaj klubu,
gdzie wieczorami mogliby się
spotykać mieszkańcy. Wieczorami panuje tu nuda, przerywana
jedynie głośnymi przejazdami
trzydziestotonowych ciężarówek.
Taka atmosfera nie odpowiada
mieszkańcom. Dlatego powołali
inicjatywę „perspektywa”. W jej
ramach aktywni mieszkańcy gmin
Löcknitz-Penkun (powiat Pomorze Przednie-Greifswald) i Gartz
nad Odrą (powiat Uckermark)
chcą podjąć działania na rzecz
lepszych kontaktów i możliwości
spotkań polskich i niemieckich
mieszkańców regionu. Dlatego
w połowie listopada zorganizowano spotkanie mające na
celu zdiagnozowanie sytuacji.
Mówiono m.in. o tym, jak wy-
Fot. Zbigniew PLESNER
mieszkańcom przeszkadza, jaką
rolę powinien odegrać Szczecin?
Na dyskusję przybyło pół setki
Niemców i Polaków, głównie osób
starszych, ale bardzo aktywnych.
Moderator spotkania, Niels Gatzke, tłumaczył, że dla młodzieży
zorganizowane zostanie inne spo-
tkanie na ten temat. W trakcie
warsztatów sformułowano wiele
postulatów dotyczących poprawy
jakości życia w Löcknitz. Najważniejsze to: wyprowadzenie ruchu
ciężarówek z miasta, zatrudnienie
większej liczby lekarzy (dziś jest
ich tylko trzech, w tym dwóch
w wieku przedemerytalnym), uruchomienie przynajmniej dwa razy
w tygodniu połączenia autobusowego ze Szczecinem. Wniosek
ten zgłosiły nowe mieszkanki
Löcknitz, które niedawno osiedliły
się, przybywając z głębi Niemiec.
To nowe zjawisko, bo dotychczas
osiedlały się w Löcknitz głównie
młode rodziny z Polski. Dziś Polacy, mieszkający przez wiele lat
w Niemczech, osiedlają się blisko
granicy, aby mieć łatwiejszy kontakt z rodziną, językiem, kulturą.
– Dla niemieckich mieszkańców Löcknitz ciągle największym
problemem jest nieznajomość
języka polskiego – podkreślał
burmistrz Detlef Erbert.
Niestety, w tym względzie
niewiele może zaproponować.
Leży to, podobnie jak problemy
transportowe, w gestii powiatu,
a ten mało interesuje się peryferyjnym miasteczkiem.
Dyskusji i wnioskom przysłuchiwali się dwaj przedstawiciele prawicowej AfD, która
w niedawnych wyborach weszła
do parlamentu krajowego Meklemburgii-Pomorza Przedniego
i stara się o kapitał polityczny
także na pograniczu.
Zbigniew PLESNER
Dodatek „przez granice” jest dofinansowany przez Unię Europejską ze
środków Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego oraz budżetu
państwa (Fundusz Małych Projektów Interreg V A w Euroregionie Pomerania).
Redakcja Bogdan Twardochleb
6018-16-D

Podobne dokumenty