Dziecko szczęścia

Transkrypt

Dziecko szczęścia
LUDZIE
Dziecko
szczęścia
tekst :
MIROSŁAW RUTKOWSKI
DOMINIK KALAMUS
zdjęcia :
Dominik Kalamus, zawód – fotograf. Rocznik 1973.
Monter urządzeń telekomunikacyjnych, ekonomista
po WSHiP. Obecnie mieszka w Warszawie.
OBRÓĆ TABLET,
ABY OBEJRZEĆ ZDJĘCIA
2/7
Jest Pan jednym z najlepszych fotografów rejestrujących rajdy
samochodowe. I tak o sobie mówi. Nie przewróciło się Panu w głowie?
Czasem mogłem sprawiać takie wrażenie. Jestem trochę próżny,
czasem zarozumiały, ale dzięki temu łatwiej mi istnieć i działać.
Nie można być za skromnym. Taka prawda ułatwia mi zarabianie
pieniędzy. A poza tym trzeba mieć szacunek do siebie i swojej pracy.
Pewnością siebie dobrej fotografii raczej się nie robi.
Najważniejsze jest, aby robić to, co się lubi i kocha. Trzeba do tego
uparcie dążyć.
Aha, pewnie. Wystarczy chcieć, rób to o kochasz... To są banały.
Ale tak jest. W pewnym momencie poczułem, że to jest to i zająłem się fotografią na poważnie. Jestem samoukiem, uczyłem się
metodą prób i błędów, zaczynałem od zera. Podglądałem innych,
słuchałem rad, odkrywałem techniki fotograficzne. Teraz fotografuję
znakomitymi aparatami ze
świetną optyką, ale wcześniej zajeździłem sześć
Zenitów. Pierwszego kupiłem na Bazarze Europa, dziś
w tym miejscu jest Stadion
Narodowy. Do tego obiektyw Beroflex 135/2,8 i z tym
pojechałem na Rajd Polski.
Dlaczego na rajd, nie łatwiej było zacząć od kwiatków, motylków
czy dziewczyn?
Rajdy poznawałem od dziecka, ojciec znał środowisko związane
z rajdami, a wtedy w Jeleniej Górze była to bardzo mocna grupa.
Od najmłodszych lat jeździłem na rajdy czy wyścigi górskie na
przełęczy Okraj, najpierw z ojcem, potem z grupą przyjaciół. Znany
już wtedy fotograf, Leszek Kuśmirek, pokazywał swoje powiększenia i ja też chciałem takie robić. Nie miałem pojęcia o przysłonie,
migawce, obiektywach. Ale chciałem robić zdjęcia. A poza tym
3/7
lubiłem prędkość, ojciec zawsze miał dobre samochody, ja jeździłem kilka lat w klubie narciarskim, potem uprawiałem kolarstwo.
No i wtedy rajdy w Polsce były bardzo ciekawe, jeździli wspaniali
kierowcy, było mnóstwo kibiców, doskonałe samochody. Kolorowy,
wielki świat. To był bardzo specyficzny i fascynujący klimat.
Już wtedy wiedział Pan, że to będzie zawód?
To była amatorka i na początku traktowałem to jako zabawę. Po
przeprowadzce do Warszawy studiowałem i jednocześnie pracowałem jako przedstawiciel handlowy czekolady Alpen Gold.
W miejscu, gdzie w tym roku kończył się odcinek specjalny Rajdu
Polski, w 1999 roku kończył się oes Kormorana. Dowiedziałem się
tam o konkursie dla amatorów fotografujących sport samochodowy. Wysyłałem zdjęcia, były wyróżniane w kolejnych miesiącach i na koniec sezonu wygrałem główną nagrodę. To był zwrotny
moment, taki, w którym czujesz, że odnalazłeś swoją drogę życiową.
Fotografia konkursowa
4/7
Pierwszy rajd, wyróżnienia, wygrany konkurs, to był taki jeden
wielki kop i motywacja do nauki fotografowania. Od tego czasu
fotografia jest moim zawodem i pasją.
I dało się połączyć czekoladę z fotografowaniem rajdów?
I tak, i nie. Pracując jako handlowiec i później menadżer w kolejnych
firmach starałem się pielęgnować moja pasję do rajdów i fotografii,
której wówczas jeszcze nie traktowałem w kategoriach zawodowych. Punkt zwrotny nastąpił kiedy straciłem pracę, a zmęczony
korporacyjnym trybem życia nawet nie szukałem kolejnej. Musiałem się jednak jakoś utrzymać, łatwo nie było. Ten konkurs dał
mi pewność siebie na tyle dużą, że odważyłem się odbitki zdjęć
sprzedawać zawodnikom. Z tego były całkiem przyzwoite pieniądze, do tego znajomy podarował mi uszkodzonego Nikona F401,
którego naprawiłem i to był skok jakościowy. Robert Herba polecił mnie Marcinowi Kwiatkowskiemu, który wziął mnie do swojej
ekipy telewizyjnej. Jeździłem z nimi przez kilka sezonów. Już jako
akredytowany na zawodach miałem dużo łatwiej. Dawałem zdjęcia do galerii w autoklub.pl, powstał magazyn OES, w którym też
publikowałem zdjęcia. Jakiś czas później Piotr Frankowski zaproponował mi redagowanie działu sportu w Motorze. To był trudny
moment, redagowanie mi nie sprawiało frajdy i szybko przejął to
Mikołaj Sokół, ja pozostałem przy zdjęciach.
Zdjęcia zdjęciami, ale wychodzi na to, że było w tym wiele przypadku...
Bez moich zdjęć nikt by mnie nie zauważył. Taki przykład z 2001 roku
z Rajdu Elmot. Naświetlone filmy dawałem kurierowi, który wiózł
materiały telewizyjne ekipy Marcina Kwiatkowskiego. W Warszawie filmy były wywoływane i koledzy umieszczali zdjęcia w galerii
Autoklubu. Zadzwonił do mnie kolega, który pierwszy je zobaczył
i mówi – Domino, zrobiłeś zdjęcie życia. Nie wiedziałem o co chodzi.
To zdjęcie poszło do Focusa, a Janusz (Kulig – red.) zamówił u mnie
powiększenie 70 na 110 cm. Na Rajdzie Wisły udało mi się dotrzeć
do Janusza dopiero w czasie uroczystej kolacji z ekipą i sponsorami.
5/7
Ulubione zdjęcia Janusza Kuliga
Wziął zdjęcie, po chwili wrócił i powiedział, że mam zamówienie
na 10 powiększeń kolekcjonerskich. Dziś jedno wisi u Malcolma
Wilsona, drugie w Lozannie w siedzibie Marlboro, co z pozostałymi
nie wiem. Jeśli to przypadek, to tak, wiele było przypadku.
Mówiono o Panu „złodziej”...
Tak, kolorów. Zawsze lubiłem podkreślać i grać kolorem w swoich
pracach, czasem aż zanadto. Być może stąd to określenie, ale kto
to powiedział nie wiem.
Zna Pan rajdy duże i małe, nasze krajowe, europejskie i na innych
kontynentach. Jaka jest przyszłość tej dyscypliny sportu?
Słabo to widzę, czasem wydaje się, że idzie ku upadkowi. Koszty są
ogromne, sport, rywalizacja przestaje być pasją i rajdy, zresztą cały
sport samochodowy, zmieniają się w jedną wielką akcję marketingową. Zawodników wykorzystuje się jako narzędzia. Kiedy zaczynałem, rajdy, także i te światowe, miały atmosferę pikniku, teraz
6/7
Pierwszy rajd z Zenitem
rządzi pieniądz. Przyjaźnie i rodzinna atmosfera w tym światku są
coraz rzadsze, o bezinteresownej pomocy nawet nie ma co marzyć.
Czyżby człowiek sukcesu był rozgoryczony?
Nie, nie. Ale widzę co się dzieje. Pogoń i tempo życia powoduje zrywanie więzi między ludźmi. Technologie, łączność, komputery...
Wielu ludzi tego nie ogarnia. Brak wartości innych niż kasa, ludzie
bez przerwy walczą, aby utrzymać się na powierzchni, a i tak tracą
pracę. Myślę, że nie poradzimy sobie z tym. Wszystko razem jest
dość przerażające.
Przecież nowe technologie są właśnie dla ludzi, aby było łatwiej,
milej. Co w tym złego?
Zalewa nas tandeta. W fotografii też. Technologia cyfrowa stała się
przekleństwem fotografii, życie zdjęcia jest bardzo krótkie, prawdziwe dzieła giną w masie tandety. Rzadko szuka się klimatu, duszy
w fotografii. To tempo wywiera presję nieustannej obecności i ciężko
jest utrzymać właściwy poziom. Trzeba dyscypliny i techniki, aby
7/7
pokazywać rzeczy bez skazy, aby nie wyszła chałtura. Ja jestem
perfekcjonistą, zdjęcie ma być trafione, ostre, nienaganne technicznie. A odbiorcy są zatruwani bałaganem estetycznym, jaki
mamy na każdym kroku. Festyn reklamowy w miastach, byle jakie
obrazki w gazetach, chłam w internecie, to wszystko nie napawa
optymizmem.
Świat jest coraz brzydszy, ludzie się od siebie oddalają, to może
rodzina jest jakąś szansą?
Niby jaką? Szansą na co?
No właśnie o to pytam. Żona, dziecko, dom, szczęście... Jak Pan
to widzi?
Nie lubię zaglądać komuś w jego osobiste życie, niespecjalnie też
chcę opowiadać o swoim. Ale OK, jestem naprawdę bardzo szczęśliwym ojcem, z matką córki mamy świetne relacje. Mam gdzie
mieszkać. Fakt, jestem dzieckiem szczęścia. Robię to, co kocham,
każdy dzień jest odkrywaniem nowych możliwości. Spełniać się,
to znaczy być szczęśliwym. I tak u mnie jest zawodowo i w sferze
osobistej. Mogę powiedzieć, że jestem spełnionym, szczęśliwym
człowiekiem, ale jeszcze wiele przede mną.
I oby tak pozostało. Dziękuję za rozmowę.
OBRÓĆ TABLET,
ABY OBEJRZEĆ ZDJĘCIA