Aczkolwiek 5 - Gimnazjum nr 4 im. Józefa Piłsudskiego w Otwocku

Transkrypt

Aczkolwiek 5 - Gimnazjum nr 4 im. Józefa Piłsudskiego w Otwocku
• Aczkolwiek • Str. 1 •
W NUMERZE
Majowy początek
Wstęp.............................................................str.1
Polecamy!- czyli nasze recenzje
„Pączek Skamieniałej Róży”……….………..………str.2
W tunelu………………………………………………….....str.3
„Jeździec burzy”…………………………………….…….str.3
Pod prąd z Sienkiewiczem…………..……………..str.5
Czujesz miętę?………………………………………….…str.5
Niewzruszenie najlepszą powieścią…………….str.6
Dzieła Czwórkowiczów
Zapomniana historia……………………………………str.7
Historie przedmiotami pisane…...................str.11
Mrugnij do mnie……………………………….…….…str.11
Mosiężny moździerz…..……….…………..………..str.13
Poetyckie wyznania……………………………………str.13
O lampie naftowej........................................str.14
Terminator Kapsli…………………………………..….str.15
Poezja……………………………………………………….str.15
Po dwóch ostatnich numerach specjalnych
musimy wrócić do rutyny (choć zobowiązujemy się od
czasu do czasu umilać Wam takowymi szkolną niedolę). To
już nasz 11. numer! Przeczytacie w nim wyjątkowo dużo
ciekawych recenzji, jak i innych dzieł Czwórkowiczów.
Ciekawa książka? Spektakl, który warto obejrzeć? Na
pewno znajdziesz coś dla siebie. Publikujemy również dwie
prace konkursowe- Kasi Karpińskiej oraz Oli Dąbały warte
uwagi. Prócz tego napisaliśmy o ciekawej kwestii
„pożyczania” po 20 groszy od każdego. Co dalej w tej
kwestii? Możecie przeczytać na str. 16.
Zachęcamy do chwili relaksu przy lekturze
„Aczkolwieka” wśród ciągłego pośpiechu i poprawiania
ocen. ☺
Kamila Winnicka, 2c
U nas
Pożycz 20 groszy!………………………….…………..str.16
Niech żyje bal............................................….str.17
Spełnione marzenia……………………………....….str.18
Siła charakteru Agnieszki…………………..……...str.18
ASG- gra dla prawdziwych mężczyzn…….….str.19
O wulgaryzmach w białych rękawiczkach….str.20
Bronić języka polskiego?..............................str.21
Serdecznie dziękujemy:
•
•
P. Justynie Grdeń, Krzyśkowi Poniewierskiemu oraz tajemniczej Florentynie za udzielenie
ciekawych wywiadów
Igorowi Pieńkowi, Czarkowi Michalczykowi, Marysi Szydłowskiej, Kasi Miszkurce, Pawłowi
Lewandowskiemu, Mateuszowi Majewskiemu, Pawłowi Krauze, Kasi Keler, Karolinie Szarek i
Piotrkowi Dąbrowskiemu za artykuły do numeru.
REDAKCJA
Redaktor naczelny: Kamila Winnicka
Zastępca redaktora naczelnego: Kasia Karpińska
Redaktorzy: Weronika Gałązka, Kinga Konstantyn, Ola Dąbała, Patrycja Daniłowska, W.Redna
Opieka nad grupą: p. Dorota Konstantynowicz
Korekta: p. Dorota Konstantynowicz
Skład i opieka techniczna: Kamila Winnicka
• Numer 5 (11), maj 2011 • [email protected] •
• Aczkolwiek • Str. 2 •
„PĄCZEK SKAMIENIAŁEJ RÓŻY”
Czy wszystko jest takie, jak się nam wydaje?
Czy przyjaciele chcą nas ochronić, a wrogowie zabić?
Na pewno?
Pewnego dnia, robiąc przymusowe porządki w piwnicy, znalazłam mnóstwo cieniutkich książeczek.
Zaintrygowały mnie, więc usiadłam na skrzyniach i zaczęłam je przeglądać. Jedna z nich była bardzo zniszczona, choć
wydano ją dość niedawno (1988 r.). Jej tytuł brzmiał następująco: „PĄCZEK SKAMIENIAŁEJ RÓŻY”. Autor to Leo Guy.
Książkę można zaliczyć do kryminałów. Fabuła nie jest specjalnie skomplikowana- wręcz banalnie prosta do
momentu, kiedy wszystkie nasze
podejrzenia giną pod lawiną nowych faktów. Prosty język, unikający bardzo
mądrych, wnikliwych i filozoficznych przemyśleń.
Tworzą go zdania, które nie nadają sztucznej
„barwy” kryminałowi. Treść tej książki opiszę jako
prostą, śmieszną, zaskakującą, ale i trochę brutalną
w swoich opisach.
Głównym bohaterem jest Tom Bell, który
pisze sztuki dla teatru, ale klepie biedę. Na
początku można uznać, że jest to człowiek …
nierozgarnięty (delikatnie mówiąc) i nie ma zbyt
wielu ciekawych zajęć, jak można wnioskować po
przeczytaniu
pierwszej
strony
:
”Nie sądziłem, że gdy wstanę, wypiję kawę z
przedwczorajszych fusów, zduszę muchę na ścianie, pomyślę o tyłku Francis – coś zmusi mnie do opuszczenia
mieszkania w ten deszczowy poranek.”
Sprawa, która wyrwała Toma z domu, jest na pierwszy rzut oka prosta. Dzwoni żona byłego przyjaciela i mówi,
że jej mąż nie żyje. Co dziwne, prosi żeby się nią zaopiekował. Od tej pory musi chronić Julie Foster przed tajemniczą
postacią, która ich śledzi. Faktem jest, że pan Foster nie zginął tak, jak to zapisano oficjalnie - w pożarze, został zabity.
Tajemnice tej rodziny są mroczne i każdy skrywa je w sobie, pilnie strzegąc.
Jeżeli chcecie poznać prawdę dotyczącą śmierci pana Fostera, przeczytajcie krótką (100 stron) książkę i pamiętajcie:
nic nie jest takie, jakie się wydaje…
Weronika Gałązka, 2b
• Numer 5 (11), maj 2011 • [email protected] •
• Aczkolwiek • Str. 3 •
W tunelu
Chciałbym zachęcić do
przeczytania książki pt.: „Tunele”
autorstwa Rodericka Gordona
i Briana Williamsa. Jest to
niezwykła opowieść, która
bardzo mnie zaciekawiła. Książka
opowiada o pasji, przyjaźni i
przygodzie. Każdą stronę czyta
się z zapartym tchem. Pierwsze
rozdziały książki ciągną się bardzo
leniwie, ale z każdą kolejną
stroną historia staje się coraz
ciekawsza dzięki dziwnym i
niewyjaśnionym sytuacjom. Jest
napisana w taki sposób, że mamy
wrażenie jakbyśmy naprawdę
zeszli do tych ekscytujących, ale
i niebezpiecznych tuneli.
Książka ta opowiada
historię czternastoletniego Willa
Burrowsa. Will prowadzi zwykłe
życie w małym miasteczku pod
Londynem. Ma rodzinę, która na
pozór wydaje się spokojna i
szczęśliwa. Chłopiec wraz z ojcem
Rogerem interesują się
archeologią. Doktor Burrows ojciec Willa, który jest kustoszem
w muzeum, pasjonuje się
badaniem tajemniczych historii z
przeszłości. Jedną z nich jest
hipoteza o sieci tuneli
zbudowanych pod miastem
Highfield w XVI wieku. Na trop
owych tuneli wpada, odnajdując
tajemniczy otwór w ziemi oraz
dziwną szklaną kulę z
niezbadanym płynem w środku,
świecącą w zależności od stopnia
ciemności. Po tych wydarzeniach
doktora zaczynają śledzić
tajemniczy ludzie. Pewnego razu,
po kłótni z żoną, doktor Burrows
znika w niewyjaśnionych
okolicznościach. Will wraz ze
swoim przyjacielem postanawiają
odnaleźć ojca. W tym celu
szukają odpowiedzi w dzienniku
Rogera oraz w jego miejscu
pracy.
Podczas poszukiwań, ich
również śledzą tajemniczy
mężczyźni. Pewnego razu
w piwnicy za szafą odnajdują
zasypany tunel. Drążą ponownie
korytarz i ku swemu zdziwieniu
dokopują się do szybu z
działającą windą. Gdy nią zjechali
nie mogli uwierzyć własnym
oczom. Było to podziemne
miasto. Od tej chwili rozpoczęły
się ich niesamowite przygody w
podziemnym świecie.....
Książka „Tunele” jest
pasjonująca i „wciągnęła” mnie
bez reszty. Nie mogłem doczekać
się, co wydarzy się za chwilę.
Zapraszam wszystkich do lektury!
Naprawdę warto!
Muszę dodać, że historia
Willa
doczekała
się
już
kontynuacji w kolejnych tomach
„Tuneli”:
„Tunele
-
Głębiej”,
„Tunele – Otchłań”, „Tunele –
Bliżej”. Polecam każdą z nich!
Igor Pieniek, 1a
……………………………………………………………………………….
Jeździec burzy
Musical o Jimie Morrisonie w reż. Arkadiusza Jakubika
Powstał spektakl imponujący wspaniałym aktorstwem, rozmachem i koncepcją. „Jeździec burzy” jest
musicalem, którego premiera odbyła się 22 września 2000 roku w teatrze „Rampa”, w Warszawie. Sztuka ta to historia
opowiadająca o Jimie Morrisonie (Marcin Rychcik) - cielesnym symbolu „sex-idola” światowego rocka oraz jego
zespole – The Doors. Reżyserem spektaklu jest Arkadiusz Jakubik.
Można nazwać to wspaniałym dziełem. Przedstawione w nim zostają wewnętrzne spory oraz przeciwieństwa
losu, jakie spotykają każdego z nas, niemalże „przedsiębiorcza” ekspansywność (jako cecha nielicznych), a także
balansowanie na granicy oraz przełamanie bariery śmierci, które dotykają jedynie wybranych.
• Numer 5 (11), maj 2011 • [email protected] •
• Aczkolwiek • Str. 4 •
Wszystko zaczyna się od sceny, w której pewien starzec
odwiedza grób, na którym wyryte zostały inicjały oraz data śmierci
Morrisona. Za pomocą retrospekcji cofamy się do początku kariery
Jimiego, zanim założył swój słynny zespół. Był wtedy człowiekiem z
przeciętnymi umiejętnościami, zawstydzonym, może nawet
zagubionym, lecz zawsze oryginalnym. Ubrany w obcisłe, skórzane
spodnie oraz białą, zmierzwioną koszulę, z nieogarniętą fryzurą na
głowie. Został zauważony przez ludzi, którzy znali się na muzycznym
fachu. Mówiąc konkretniej, dzięki spotkaniu kolegi ze studiów –
Raya Manzarka (Konrad Marszałek) – został wokalistą w zespole
rockowym. Nagle stał się bardzo pewny siebie, zarozumiały, a nawet
egoistyczny. Mogłoby się zdawać, że nie był psychicznie
przygotowany do roli gwiazdora rock&rolla. Jego krótka kariera to
pasma skandali, awantur, orgii oraz uzależnienia od alkoholu i
narkotyków. Styl życia Jima wpłynął na tarcia w grupie, w której
trzech instrumentalistów zdecydowało się rozwijać muzycznie,
podczas gdy on sam nie był już w stanie pracować i występować na
scenie.
Wątkiem pobocznym jest także historia tragicznej miłości Jimiego i Pameli Courson (Dominika Łakomska).
Jako muzyk rockowy, uzależniony od wszelkich używek, spotykający wiele „gorących fanek”, którym ciężko było mu się
oprzeć, Morrison nie był w stanie założyć rodziny, czego właśnie pragnęła Pamela. Miała do niego żal i czuła się
bezradna, nie mogąc pomóc mu w żaden sposób.
Przedstawienie kończy się tak samo, jak się zaczęło – powracamy na cmentarz, na którym został pochowany
Jim Morrison. Ostatnie słowa jakie padają w musicalu, brzmią – „On nie umarł. On i jego muzyka na zawsze pozostaną
między ludźmi”. Wydaje się, że to prawda.
Uważam, że powstało wspaniałe dzieło, pokazujące jak naprawdę wygląda życie muzyków, szczególnie tych,
którzy zaliczani są to poetów wyklętych (tzn. takich, którzy byli powodem wielu skandali). Mnóstwo seksu, narkotyków
i brak owijania czegokolwiek w bawełnę. Spektakl prawdopodobnie nieprzeznaczony dla młodszych fanów zespołu
i Jimmiego – i nic dziwnego, choć może wyrosłoby nam z tego wspaniałe pokolenie gwiazd rocka? Lepiej jednak stąpać
po ziemi niż widzieć świat na zielono przez pryzmat fifki i zapalniczki.
Nigdy nie zdarzyło się, żebym trafił na przedstawienie muzyczne, w którym odtwórcy ról grają i śpiewają na
żywo. Interpretacja tekstów w języku polskim (Krzysztof Jaryczewski) była naprawdę dobra. Szczególnie w odniesieniu
do tego, co działo się na scenie, wszystko tworzyło jedną całość. Na koniec zaśpiewany został nawet, przez
spektaklowego Morrisona, utwór „Light My Fire” w oryginalnej wersji. Uważam, że wykonanie było lepsze od
oryginału.
Na szczególne wyróżnienie zasługuje talent aktorski Marcina Rychcika. Sposób, w jaki poruszał się po scenie,
mówił i śpiewał, były identyczne z tymi, jakie prezentował prawdziwy Morrison. Przede wszystkim niesamowity spokój
i wiecznie kamienna twarz z poważną miną, nie licząc pojawiającego się od czasu do czasu zbłąkanego, szyderczego
uśmieszku.
Wszystkie wymienione przeze mnie walory tego przedstawienia stworzyły na sali niepowtarzalną atmosferę
oraz wzbudzały skrajne uczucia. Wplątana w sceny psychodeliczna muzyka, a także cienie i wyimaginowane postaci
(lub coś w stylu ‘podupadłych dusz’) także spełniły swoją rolę. Uważam spektakl za niezwykle udany. W skali dostaje
ode mnie 10/10 punktów.
Od siebie:
Tym, których zachęcił mój opis, mogę jak najbardziej polecić obejrzenie musicalu, a osobom które już na nim były –
jego muzyczną interpretację w postaci czegoś w rodzaju koncertu (z utworami z właściwego przedstawienia), zupełnie
bez fabuły. Musicie jednak uważać na terminy, bo musical zostaje powoli wycofywany ze sceny, a z tego co się
orientuję, jego najbliższe wystawienie jest dopiero 14 października. Naprawdę warto!
Cezary Michalczyk, 3d
• Numer 5 (11), maj 2011 • [email protected] •
• Aczkolwiek • Str. 5 •
Pod prąd z Sienkiewiczem
Henryk Sienkiewicz. „Krzyżacy”. Na samo
brzmienie tych słów bardzo wielu pierwszoklasistów (i
nie tylko) zaczyna wydawać jęki wyrażające wielkie
cierpienie i męki, jakie muszą przeżyć, czytając ową
lekturę. Zaskoczeniem to być nie powinno, albowiem
powszechnie wiadomo, że współczesna młodzież
sympatią tego autora nie darzy, a do jego dzieł
podchodzi z dezaprobatą i niechęcią. Perspektywa
przymusu śledzenia losów rycerzy z Bogdańca,
Danuśki, Jagienki czy Juranda ze Spychowa zniechęca
do przeczytania choćby pierwszej strony. Tyczy się to
nie tylko „Krzyżaków”, ale wszystkich dzieł Henryka
Sienkiewicza, m.in. Trylogii czy „Quo vadis”.
Współcześnie twierdzi się, że to wszystko jest
kompletnie niepotrzebne. Padaja słowa: Po co nam
wiedzieć, kim był Bohun, Pan Wołodyjowski czy też co
ślubował uczynić swoim Zerwikapturem Longinus
Podbipięta? „W niczym nam się to nie przyda”. Nie
jestem w stanie w pełni oszacować, jak oceniane są te
książki, ale wydaje mi się, że powieści historyczne
(choć dla mnie jedne z najciekawszych), są bardzo
surowo krytykowane przez młodych ludzi. Z pewnością
„przeszkodą” jest, po pierwsze, temat. Na przykładzie
Trylogii: Rzeczpospolita szlachecka dla wielu nie jest
interesująca. Po drugie: objętość. Pokaźne rozmiary do
czytania nie zachęcają. „Po jakiego czorta on tak dużo
napisał?” Po trzecie: trudny język. Powieści obfite w
archaizmy zawierające całą masę łacińskich zwrotów,
niekiedy bardzo trudno się „przyswają”. Jedynym
sposobem jest uważne i dokładne przeczytanie kilku
stron. Po jakimś czasie na pewno się przyzwyczaimy do
takiego sposobu pisania.
Zapewne niektórych -mimo wszystko- to nie
przekonuje. Spróbujmy jednak spojrzeć na to z
zupełnie innej strony. Wiadome jest, że pisarz tworzył
w XIX wieku. Rzeczpospolita znajdowała się wówczas
pod zaborami. Jakie życie wtedy musiało być ciężkie…
Polski nie było. Nic z niej nie pozostało, a tu nagle ktoś
pisał książki przypominające o tej świetności.
Oczywiście, wiadomo, że wtedy różni artyści tworzyli
dzieła „ku pokrzepieniu serc”, ale jaką to musiało
dawać otuchę! Jakże podnosiło na duchu! Było to
niczym plaster na rany. Jednak trochę polskości na
dnie tego kielicha, dawno wylanego, pozostało!
Dla Sienkiewicza to był olbrzymi sukces. Stał
się jednym z najlepszych polskich pisarzy. To, co
tworzył, było Polakom nadzwyczaj potrzebne. Poczuli,
że jednak nie można się poddawać, przecież „jeszcze
Polska nie zginęła”! Za to wszystko pisarz ten otrzymał
Nagrodę Nobla, jakże cenną dla artysty! Mówiono o
nim wówczas, jak wcześniej wspomniano, że jest
jednym z najlepszych polskich pisarzy. Wtedy – niemal
noszono go na rękach. Teraz – jego powieści stoją
zakurzone na półkach współczesnej młodzieży.
Odziedziczone po dziadkach, ale żaden nastolatek nie
raczy w nie zajrzeć – bo on zwyczajnie nie musi! „Skoro
nie lektura, to po co to czytać?” Owszem, ale może
jednak warto chociaż spróbować, przeczytać coś, za co
kiedyś autor był nadzwyczaj ceniony?
Na koniec ośmielę się powiedzieć, że nikogo
nie chcę namawiać, bo do czytania takich książek
zmusić się nie da, ale chciałabym zachęcić- bo
naprawdę, jest do czego…
Aleksandra Dąbała, 1a
………………………………………………………………………………………………………………
Czujesz miętę?
Tym razem chciałabym polecić Czytelnikom
„Aczkolwiek” książki mojej ulubionej autorki – Ewy
Nowak. Z pewnością wiele osób ją kojarzy, gdyż
powieści są dostępne w naszej „czwórkowej”
bibliotece. Pisze ona również dla młodzieżowych
czasopism, takich jak „Cogito” czy „Victor Junior”. Z
zawodu pedagog - terapeuta. Pierwszą powieść
wydała w Warszawie w 2002 roku – „Wszystko, tylko
nie mięta”. Stała się ona jednocześnie pierwszą z tzw.
„serii miętowej”, jak sama nazwa wskazuje. Do tej
pory powstało w sumie jedenaście powieści, a ten
bilans wciąż się powiększa.
• Numer 5 (11), maj 2011 • [email protected] •
• Aczkolwiek • Str. 6 •
W tym artykule chciałabym szczególnie
wyróżnić wspomnianą powyżej „serię miętową”.
Opowiada ona o młodych ludziach w wieku od około
15 do 20 lat. Książki są ze sobą ściśle związane, a wątki
się przeplatają. Tematy podejmowane w tych
powieściach to przede wszystkim ukazywana w każdej
miłość „w wielu wymiarach”. Występują także
problemy, z jakimi boryka się współczesna młodzież,
np. z przyjaźń lub brak akceptacji ze strony innych
ludzi. Nie ma tutaj żadnych fantastycznych akcentów.
To po prostu realistyczni warszawiacy o bardzo
bogatym wnętrzu. Cechą książek Ewy Nowak jest też
m.in. brak opisów wyglądu, dzięki czemu autorka daje
nam pole do popisu – musimy wykazać się wyobraźnią,
aby zarysować portrety poszczególnych postaci. Z
treści możemy się dowiedzieć, jak to jest żyć z bliską
osobą cierpiącą na nieuleczalną chorobę lub jak można
się czuć, mając rodziców wykonujących specyficzne
zawody.
Jeszcze raz serdecznie polecam i zachęcam do
lektury tych wspaniałych powieści, które pomogą nam
rozwiązać wiele dylematów i inaczej spojrzeć na
codzienność oraz pozornie błahe sprawy.
Aleksandra Dąbała, 1a
………………………………………………………………………………………………………………
Poniżej zamieszczamy pracę Aleksandry Dąbały, która zdobyła główną nagrodę w konkursie na najlepsze
recenzje książek Ewy Nowak.
Niewzruszenie najlepszą powieścią
Moim zdaniem, najlepszą powieścią, która wyszła spod pióra Ewy Nowak, jest Niewzruszenie. Zrobiła ona na
mnie ogromne wrażenie zarówno jeśli chodzi o tematy w niej podejmowane, jak również występujące postaci. Każda
ma swój styl i wariactwa.
Jestem zaskoczona ukazaniem w powieści zjawiska, jakim jest przyjaźń rodzeństwa, w dodatku odmiennej
płci. Jest to nieczęsto spotykane w świecie współczesnej młodzieży. Zazwyczaj, wyobrażając sobie brata i siostrę,
malujemy przed oczyma obraz ciągłych kłótni, nieporozumień i złośliwości. Tutaj jest inaczej. Marianna może zwierzyć
się Lwu ze wszystkiego, on jej również. Wspaniale jest mieć oparcie w rodzeństwie. Można uzyskać poradę i dojść
wspólnie do dobrego rozwiązania, jak również usłyszeć dezaprobatę i propozycję zmiany decyzji.
Podoba mi się również temat dotyczący miłości chłopaka do starszej dziewczyny. Na początku trudno mi było
oswoić się z tym, że Lew zakochał się w takiej dziewczynie jak Gabi, ale — jak wiadomo — siła uczucia jest
nieograniczona.
Wzruszyła mnie również historia dziadka cierpiącego na chorobę Alzheimera. Autorka pokazuje, jak trudno
żyje się z bliską osobą, która ciężko choruje.
Oryginalnym pomysłem było umieszczenie w fabule historii świnki Ewuni, która okazała się samcem Hermanem.
Postaci wykreowane są w iście mistrzowski sposób. Marianna jest dziewczyną silną, która wiele oczekuje od
chłopców, choć w gruncie rzeczy wolałaby być niezależna. Jeśli facet, to tylko idealny. W Tomku nie potrafi dostrzec
zalet, wyłapuje jedynie wpadki; może dlatego, że nie jest gotowa na jakikolwiek związek? Jeśli miałaby się
zdecydować, to musi wiedzieć, że jest to na sto procent właśnie ten wybrany. Marianna nie przejmuje się faktem, że
jedynym jej przyjacielem jest brat i nie robi z tego problemu.
Lew to człowiek wrażliwy i uczuciowy. Jednakże łatwo dostrzec u niego cechę naiwności. Sposób, w jaki
traktuje go Gabi, dla niego jest jednoznaczny. Nawet nie dopuszcza do siebie myśli, że jest dla niej tylko przyjacielem,
„maskotką”, dzieciakiem. Lew to człowiek wyjątkowy, który nie zwraca uwagi na rzeczy dla innych istotne, jak na
przykład wiek partnerki. Z dumą chodzi z pobitą twarzą po szkole, bo „pobił się o dziewczynę”.
• Numer 5 (11), maj 2011 • [email protected] •
• Aczkolwiek • Str. 7 •
Kolejną ciekawą postacią jest Tomek. Przypadł mi do gustu od razu, mimo że Marianna wyłapała u niego wiele
przywar. Szczerze mówiąc, ta bohaterka sprawiła mi wielką przykrość, nie odwzajemniając jego uczucia. On tak się o
nią starał, a ona - pozostawała niewzruszona. Dobrze jednak postąpiła, mówiąc mu, że nic do niego nie czuje. Łamało
mi się serce... Scena z rurkami z kremem wzruszyła mnie do reszty.
Moim zdaniem, jedynym mankamentem tej książki jest właśnie fakt, że związek Marianny
i Tomka nie doszedł
do skutku. Byłabym ogromnie wdzięczna, gdyby bohaterowie tej powieści pojawili się w kolejnych książkach z tak
zwanej serii „miętowej”.
Niewzruszenie jest jedną z najlepszych książek, jakie kiedykolwiek przeczytałam. Wszystkie autorstwa Ewy Nowak
uważam za doskonałe. Samą Lisię przeczytałam kilkanaście razy. Pozostaję w przekonaniu, że ta autorka jest najlepszą
pisarką książek dla młodzieży.
Aleksandra Dąbała, 1a
………………………………………………………………………………………………….
Przedstawiamy Czytelnikom pracę naszej redakcyjnej koleżanki- Kasi Karpińskiej-przygotowaną na konkurs
„Dzieci Ireny Sendlerowej’. Tekst został odrzucony przez komisję. Umotywowano swą decyzję zbyt dużą brutalnością.
Przeczytajcie i oceńcie sami. Czy utwory na temat drugiej wojny światowej można pisać w subtelny sposób, gdy
przedstawiana rzeczywistość wypełniona była bólem, rozpaczą, śmiercią? DK
Historia zapominania
Byłam mgłą, snem, duchem błąkającym się po powierzchni ziemi. Nie miałam prawa bytu. Nie istniałam dla
innych i dla siebie. Byłam trupem żywiącym się resztkami ślepej nadziei. Jestem dzieckiem uratowanym przez Irenę
Sendlerową.
Moja historia zaczęła się zwyczajnie. Matka urodziła mnie jeszcze przed wojną. Była Żydówką, tak jak ojciec.
Wygląd zdradzał ją od razu. Gdy byłam dzieckiem, urzekała mnie jej uroda. Nie miałam pojęcia, że będzie to największe
przekleństwo. Miała ogromne, ciemne oczy. Kasztanowe loki opadały na ramiona. Pamiętam wieczory, kiedy siadałam
przy toaletce, a ona czesała włosy. Trzymała w szczupłej dłoni piękną szczotkę inkrustowaną masą perłową. Wciąż
wspominam te subtelne ruchy nadgarstka. Bardzo dbała o dłonie. Miała zawsze pomalowane paznokcie. Lubiła również
nosić biżuterię, jednak nie za dużo, zawsze elegancko, w dobrym smaku. Była bardzo oczytana. Uwielbiała malarstwo i
grę na pianinie. zapraszał do domu różnych ludzi, z którymi pracował. Mama zakładała wtedy jeszcze piękniejsze
sukienki niż zwykle. W połowie wieczoru siadała do fortepianu i czarowała wszystkich muzyką. A ja siedziałam cichutko
i podziwiałam ją.
Ojciec był przemysłowcem. Nigdy nie interesowałam się, co konkretnie robi – byłam za mała. Pamiętam
jednak, że często
Moje wczesne dzieciństwo to cała aria dźwięków i barw. Tęcza nad przejrzystym niebem. Byłam wolna,
szczęśliwa. Miałam wszystko. Niestety, ta idylla bardzo szybko dobiegła końca.
Od zachodu napłynął lodowaty wicher. Odebrał mi wszystko, co kochałam. Zniszczy mój świat. Nie było już
kolorów, smaków. Dźwięki odeszły na zawsze. Została już tylko pustka, nicość i cienie ludzi, których przechowuję w
pamięci. Ojca praktycznie nie poznawałam – zdenerwowany, roztrzęsiony, z błędnym wzrokiem; nie był już tym samym
człowiekiem. Matka próbowała zachowywać pozory. Myślała, że z pomyślnym skutkiem. Niestety, nie. Dorośli zawsze
mają wrażenie, że dzieci nic nie rozumieją; że można im zamydlić oczy niewinnymi kłamstwami. To nie takie proste.
Rozumiałyśmy wtedy bardzo dużo. Więcej niż się spodziewali.
Wszystko uległo zmianie. Przestałam chodzić do szkoły. Ojciec stracił pracę. Musieliśmy nosić przepaskę z
gwiazdą. Nie mogliśmy nawet chodzić po chodnikach, tylko rynsztokiem. Mieliśmy zakaz odwiedzania parków, jazdy
tramwajem. Wyrzucono nas z mieszkania. Na szczęście znaleźliśmy schronienie u kogoś z rodziny. Brakowało pieniędzy,
jedzenia. Gdy nadeszła zima z trzydziestego dziewiątego na czterdziesty, myśleliśmy, że jej nie przeżyjemy.
• Numer 5 (11), maj 2011 • [email protected] •
• Aczkolwiek • Str. 8 •
Później było tylko gorzej. Nadszedł rok 1940. Pewnego dnia ojciec wyszedł z domu. Już nie wrócił. Jesienią
trafiłyśmy z matką do getta. Zdołała znaleźć pracę. Dzięki temu miałyśmy środki do życia – bardzo skromne, jednak to
nie było już istotne. Przez chwilę wydawało się, że będzie dobrze. O złudna nadziejo, matko głupców!
Ona też zginęła – moja matka. Mama. Tak samo jak ojciec – po prostu nie wróciła. Może to lepiej. Nie
chciałabym patrzeć na jej śmierć.
Zostałam sama. W pierwszym przypływie paniki nie wiedziałam, co
robić. Wtedy też po raz pierwszy pomyślałam o śmierci, jako zbawieniu,
wyzwoleniu. Wszyscy dookoła umierali, dlaczego nie ja? Gdy ochłonęłam,
udałam się do znajomej moich rodziców. Wierzyłam, że mi pomoże. Nie
myliłam się. Wprawdzie sama nie miała dobrej sytuacji – mąż, trójka dzieci i
ojciec, niedołężny starzec. Byłam dla nich dodatkowym balastem, ale nie
okazywała tego. Przeciwnie jej dzieci – dawały mi o tym znać na każdym
kroku. Uciekłabym, gdybym miała dokąd. Niestety, byłam sama. Nie miałam
już nikogo bliskiego.
Dobry los nigdy nie trzymał się mnie za długo. Uciekał szybko jak
spłoszony rajski ptak. Pamiętam dokładnie ten dzień. Znowu pokłóciłam się
z dzieciakami. Wzburzona, wybiegłam z mieszkania. Długo wałęsałam się
uliczkami. Nie chciałam tam wracać, Jednak musiałam – byłam głodna i
zmęczona. Po kilku godzinach przekroczyłam próg tej nory na poddaszu.
Nagle uświadomiłam sobie, jak wielka cisza panuje dookoła. Dotychczas
dźwięki dopadały mnie z każdej strony. Nieznośne odgłosy – wszelkie
szuranie, stukanie, płacz. Miałam dosyć, wariowałam. A wtedy? Nic już nie
zakłócało spokoju. Odniosłam wrażenie, że nawet ludzie na ulicy ucichli
jakby cały świat zmówił się przeciwko mnie. Wiedziałam, że jest to
milczenie złowrogie. Cisza przed burzą. Byłam prawie pewna, że wchodząc
dalej, spotka mnie coś strasznego. Spotkało. Wszyscy leżeli martwi. Sześć
zimnych ciał skąpanych w jeden, ogromnej kałuży krwi. Egzekucja? Raczej
zabawa. Niemcy bardzo często nachodzili przypadkowe mieszkania, aby
poćwiczyć strzelanie na żywym celu. Tym razem było tak samo. Każdy miał jedną dziurę w głowie, i wiele innych
rozsianych po całym ciele. Włosy były zlepione krwią i wypływającym mózgiem. Oczy szeroko otwarte, bardzo szeroko.
Tak samo jak usta. Pamiętam, że po chwili usiadłam skulona w kącie pokoju. Siedziałam tak, nie wiem jak długo. Nie
wiem też dlaczego, ani co się ze mną działo. O czym myślałam? Nie mam pojęcia. To tak, jakby ktoś wyciął ten czas z
mojej pamięci.
W dość szybkim czasie wylądowałam na ulicy. Wtedy poznałam najciemniejsze strony ludzkiej natury.
Dotknęłam dna. Miałam zaledwie dwanaście lat. Jadłam, jeśli udało mi się coś ukraść albo wyżebrać. Czasem ludzie
litowali się, jednak zazwyczaj myśleli o sobie. To mimowolny instynkt, leży gdzieś w naszej podświadomości. Dzięki
niemu mogliśmy przetrwać. Również przez niego znikała wszelka moralność, uczucia. Jedni napadali na drugich. Zabijali
o kromkę chleba, a potem okradali zwłoki. Taka była rzeczywistość – każdy jej dzień. Trupy leżały bezwiednie na ulicy.
Nikogo to nie interesowało. Nikt nie chciał być jednym z nich.
Był rok 1941, gdy zdarzyło się coś na kształt cudu. Celowo staram się nie używać tego określenia, gdyż jest ono
nierozłącznie kojarzone z Bogiem. W Boga nie wierzę. Przestałam, będąc w getcie.
Przywykłam, jeśli można przywyknąć do życia na ulicy – ciągłego głodu, zimna, i strachu, że zabiją cię choćby
tylko dla dziurawego, brudnego płaszcza. Źle było przez cały czas, jednak na to, co nadeszło, nie ma chyba
odpowiednich słów. Rozpacz? Tragedia? Te określenia bardzo dziś spowszedniały. Prawie nic nie znaczą, a to, co się
wydarzyło, znaczyło bardzo wiele.
Nadeszła zima. Moja pierwsza samotna zima. Nie miałam nic. Absolutnie nic. Siedziałam pod murem. Byłam
brudna, głodna i zmarznięta. Brak ciepłych butów – tylko stare i dziurawe, które zdjęłam jakiemuś martwemu dziecku.
• Numer 5 (11), maj 2011 • [email protected] •
• Aczkolwiek • Str. 9 •
Choroby rozprzestrzeniały się w getcie coraz bardziej – gruźlica, tyfus. Nikogo to nie dziwiło. Nikt się tym nie
przejmował. Śnieg bardzo szybko pokrywał ziemię. Dla wielu stał się mogiłą. Mnie brakowało siły nawet na szukanie
jedzenia. Zrezygnowałam ostatecznie. Miałam świadomość, że brak mi jakichkolwiek szans na przeżycie. Właściwie,
jakie to niby było życie? Wolałam umrzeć. Pragnęłam tego. Nie ruszałam się. Śnieg przykrywał moje ciało. Nie czułam
już dłoni ani stóp. Nagle poczułam, że ktoś mnie dotyka. Z trudem otworzyłam oczy. Młoda kobieta trzymała mnie za
ramiona. Miała miłą, okrągłą twarz. „Jestem siostra Jolanta. Pomogę Ci. Nie bój się.” Zaufałam jej.
Dostałyśmy się przez piwnicę pewnego domu poza getto. Pierwszą noc spędziłam w jej mieszkaniu. Pamiętam
jak przytuliła mnie i pocałowała na dobranoc. Było w tym tyle dobroci, ciepła. Nie mogłam zrozumieć, skąd ona to
bierze. Później kilkutygodniowy okres tzw. aklimatyzacji. Dbali o mnie. Miałam czyste ubranie, jedzenie. Uczyli mnie
modlitw po polsku.
Recytując „Ojcze nasz”, myślałam: Ciebie nie ma. Nie istniejesz. Nie możesz istnieć. Skoro
jesteś taki dobry, dlaczego nie mam rodziców ani domu? Dlaczego wszyscy umierają? Dostałam nowe dokumenty. Z
Miriam Huberman stałam się Emilią Czarnecką. Straciłam swoją tożsamość. Skoro raz zrobiono ze mnie innego
człowieka, stworzono na nowo – można to robić ciągle. Miałam wrażenie, że pozbawiono mnie swojej indywidualności.
Stałam się jedynie gliną, z której lepiono inną osobę.
Trafiłam do nowej rodziny. Mieszkali w Otwocku przy ulicy Świderskiej. Nie mieli dzieci. Ona był- chuda, z
wiecznie podkrążonymi oczami, on - krzywe zęby i żylaste ręce. Oboje byli mili. Tak zwyczajnie, po prostu mili. Ludzcy.
Nie mieli w tym interesu, nikt za to nie płacił. Chcieli mi pomóc, nie zyskując niczego w zamian. Takie rzeczy się
zdarzają?. Bałam się. Nie wierzyłam, że już kiedykolwiek może być dobrze. Raczej spodziewałam się tortur i głodzenia
niż normalnej opieki. A jednak – pomogli mi. Uratowali mi życie. Oni i siostra Jolanta.
Byli prostymi ludźmi. Nie grali na żadnych instrumentach, nie rozpływali się w poezji. Uczciwie pracowali i
grzecznie kłaniali się Niemcom. Zwykli, szablonowi, tak beznadziejnie szarzy. Ja byłam skazą. Mała Żydówka ukrywana
w głębi mieszkania. Nie mogłam wychodzić. Miasto było bardzo spokojne, ale tu również byli gestapowcy. Co więcej,
przybywali bardzo chętnie do tej miejscowości uzdrowiskowej. Czas upływał mi w dużej mierze na czytaniu. Miałam to
szczęście, że książki były dostępne.
Spędziłam tam resztę wojny. W końcu nadszedł rok 1945. Koniec i nowy początek. Mówili, że Bóg wysłuchał
ich próśb. Ja tylko potrząsnęłam głową – on już dla mnie nie istniał. Krótko po ogłoszeniu pokoju, przybył do nas brat
mojego „ojca”. Powiedział, że w najbliższym czasie zamierza wyemigrować do Paryża. Wtedy coś mnie tknęło.
Poczułam, że muszę z nim jechać. Chciałam jak najszybciej opuścić to miasto, ten kraj. Zapragnęłam uczyć się w Paryżu.
Zacząć życie od nowa.
To nie było proste. Obrazy z wojny powracały do mnie w snach. Co noc koszmary – trupy i krew. Budziłam się
przerażona, często z krzykiem. Znowu sama. Wuj dużo pracował, często wyjeżdżał. Wiedziałam, że potrzebuję pomocy.
Zaczęłam pić, bawić się i brać narkotyki. Skutki były oczywiście tragiczne. Chciałam tylko zapomnieć. Nerwice, paranoje.
W narkotycznych wizjach atakowali mnie hitlerowcy. Wtedy doszło do mojej próby samobójczej. Nieudanej, oczywiście.
Znaleziono mnie wystarczająco wcześnie. Gdy już wróciłam do zdrowia fizycznego, wylądowałam w szpitalu
psychiatrycznym. Po wyjściu nadal byłam pod stalą opieką lekarza. To on powiedział, abym zaczęła pisać. Nie chciałam
tego robić. Bałam się powrotu. Myślałam, że zabiłam już wszystkie demony. Niestety. Powiedział mi, że muszę zmierzyć
się z przeszłością. Tak zaczęłam pisać – tworzyć moje świadectwo tamtych chwil.
Spędzałam całe noce przy maszynie. Potrafiłam nie zmrużyć oka przez dwie doby, podtrzymywana bardzo
mocną kawą. Nerwowo uderzałam w klawisze. Przelewałam na papier wszystko, co czułam- każde wspomnienie.
Tworzyłam wszystko – opowiadania, dramaty. Jedyne, czego nie byłam w stanie napisać, to wiersz, który przy prozie
jest jak akwarele i farby olejne, impresjonizm i malarstwo średniowieczne. Istna przepaść. Stworzenie tej delikatnej,
ulotnej formy przerastało mnie. Miałam wrażenie, że jestem potworem bez serca. Nie mam uczuć, i to nie pozwala mi
tworzyć. Blokada pogłębiała moją depresję.
Prace wysyłałam do różnych miejsc. Po pewnym czasie zaczęły być drukowane, a moje nazwisko powoli
zyskiwało rozgłos. Na końcu przyszedł czas na powieść – ostateczne rozliczenie z przeszłością. Pisanie jej było
długotrwałą agonią. Umierało moje dawne życie, zatracone „ja”. W końcu nadszedł koniec. Stawiając ostatnią kropkę,
wiedziałam, że już nie żyję. To było ostatnie pożegnanie.
• Numer 5 (11), maj 2011 • [email protected] •
• Aczkolwiek • Str. 10 •
Książka trafiła do druku. Wzbudziła ogromne kontrowersje. Jedni zachwycali się, inni burzyli – w szczególności
brutalnością, której w żadnym wypadku nie ograniczała. Pisałam prawdę, całą prawdę, bez ozdobników. Wiedziałam, że
tylko szczerość da mi wybawienie. Posypały się nagrody, zamówienia od wydawnictw. Miałam wrażenie, że wreszcie
wychodzę na prostą. Nie będę upiększać rzeczywistości – pierwszy etap mojego pisarstwa był czystym egoizmem,
drogą do wyzwolenia. Nie pisałam dla ludzi, ale dla siebie. Stworzyłam ogromną wieloczęściową autobiografię,
powierzając fikcyjnym bohaterom wydarzenia, których doświadczyłam.
Życie zawodowe było godne pozazdroszczenia. Wydałam kilka książek. Pisałam do prasy. Zdobywałam
znaczące wyróżnienia. Po pewnym czasie zaczęłam wykładać na Sorbonie. Odniosłam sukces. Niestety, wszystko ma
dwie strony.
W 1983 Irena Sendlerowa przybyła zasadzić swoje drzewko w Lesie Sprawiedliwych. Byłam tam. Wiedziałam,
że to właśnie jej zawdzięczam życie. Widziałam ludzi, których też uratowała. Nie byłam jedyna. Niektórzy wołali
„Jolanto!”. Przez długi czas patrzyłam na nich, rozmawiałam. Artyści, lekarze, naukowcy – wielu ludzi, którzy swoimi
osiągnięciami przyczynili się do rozwoju pewnych sfer życia. Uświadomiłam sobie wtedy, że bez tej uroczej staruszki,
żadne z nas mogłoby nie przeżyć wojny. Nie mogłam pozbierać się po tym wydarzeniu. Obiecałam sobie, że to był mój
ostatni powrót do przeszłości.
Dlaczego więc złamałam tą obietnicę? Czemu przytaczam całą historię mojego życia? Otóż niedawno
otrzymałam Nagrodę Nobla w dziedzinie literatury. Nagrodę za cały mój kilkudziesięcioletni dorobek literacki. To
zmusiło mnie do refleksji nad wszystkim, co mnie dotychczas spotkało. Mimo złudzeń, okazało się, że nie można spalić
za sobą wszystkich mostów, pozbyć się całego bagażu doświadczeń i zacząć życia od nowa. Liczyłam, że część mnie,
która przeżyła wojnę, umrze, a ja zapomnę o wszystkim. Chciałam pozbyć się tego ciężaru, zostać kimś innym. Niestety,
to niemożliwe. Mimo całej mojej chęci, nie byłam i wciąż nie jestem w stanie zaleczyć tych ran. Coraz częściej
uświadamiam sobie, że mój czas powoli dobieg końca. Życie gaśnie jak płomień świecy. Moim płomieniem targały
różne wiatry, często były bliskie zgaszenia go, jednak przetrwał – ze śladami walki, trudnymi wspomnieniami. Z nadzieją?
Tego nie wiem. Całe dorosłe życie wystrzegałam się wiary i nadziei. Uznawałam, że nie można liczyć na zbyt wiele – to
sprawi, że nasze cierpienie związane z niepowodzeniem nie będzie tak dotkliwe. Byłam oschła dla ludzi. Niektórzy
twierdzili, że mam serce z kamienia. Nie była to do końca prawda. Bałam się ich. Obawiałam się, że stracę kogoś, na
kim mi zależy. Unikałam cierpienia i bólu.
Teraz wiem, że moje życie było jednocześnie cudem i katorgą. Czasami cieszyłam się nim, innym razen,
połykając łzy, myślałam tylko, aby się już nie obudzić. Mimo wszystko wiem, że miałam szczęście, które pozwoliło mi
dotrzeć do tego miejsca, w którym właśnie jestem. Spotkałam ludzi, bez których nie zdołałabym przetrwać. Jednym z
nich była Irena Sendlerowa. Nieuchronnie zbliża się czas mojego końca- ostatnich słów, które życie pisze na mojej
karcie. Czas porządkowania spraw, palenia listów i napisania tego pierwszego i ostatniego wiersza.
Katarzyna Karpińska, 3c
• Numer 5 (11), maj 2011 • [email protected] •
• Aczkolwiek • Str. 11 •
Historie przedmiotami pisane
„Dziś patrząc na starą kamizelkę widzę, że nad jej ściągaczami pracowały dwie osoby. (…) Czy znowu zejdą się kiedy
oboje, ażeby powiedzieć sobie cały sekret o kamizelce?..." - myślałem patrząc na niebo. Nieba prawie już nie było nad
ziemią. (…) Któż jednak powie, że za tymi chmurami nie ma słońca?...”
(„Kamizelka” B. Prus)
Jeszcze wczoraj w kącie, w starym kufrze leżała i czekała na odnalezienie zniszczona, poszarpana i stara
kamizelka. Wrzuciłem ją tam rok temu, dokładnie pamiętam… Z nieba padał gęsty śnieg.
Co z parą kochających się małżonków, mieszkających naprzeciwko- właścicieli elementu garderoby? Mąż bodajże
wyzionął ducha. Kobieta po śmierci ukochanego wyprowadziła się.
Dziś na nowo znalazłem kamizelkę i z dezaprobatą popatrzyłem na jej straszny stan- brak guzików, urwaną
kieszonkę. Zaniosłem ją do krawcowej. Ku mojemu zdziwieniu za ladą siedziała była sąsiadka- wpatrzona w zegar. Tak,
to była ona- życzliwa małżonka z okna naprzeciwko. W całym swoim życiu nie widziałem takiej smutnej twarzy. Choć
przypadkiem trzasnąłem drzwiami, nie zauważyła, że wchodzę- Przepraszam Szanowną Panią – rzekłem. Podniosła
wzrok. Oczy były zmęczone. Podejrzewam, że nie tylko przez niewyspanie, ale
i płacz. Ubranie miała czarne.
Żałoba musiała trwać aż do tej pory. Wyglądała jakby na jej twarzy już nigdy nie miał zagościć uśmiech. Podałem jej
ową kamizelkę. Na poszarzałej buzi pojawił się mały grymas, a następnie popłynęły łzy.
Dla mnie, osoby obcej, mężczyzna- jej
Do apteki wpada blady, drżący chłopiec:
małżonek, poprzedni właściciel kamizelki- był już małą
- Czy ma pani jakieś środki przeciwbólowe?
namiastką wspomnień. Ludzie, którzy umierają, są
- A co cię boli chłopcze?
szybko zapominani przez znajomych. Dla bliskich osób
- Jeszcze nic, ale ojciec właśnie ogląda moje świadectwo.
trwają nieśmiertelni w ich sercach. Trudno się podnieść
po upadku. Nie wszyscy potrafią podołać temu zadaniu.
– Środa, równo w południe – odparła i wyszła na zaplecze. Lekko zdezorientowany wyszedłem.
W wyznaczonym terminie wróciłem do zakładu krawieckiego. Kobieta już czekała na mnie z kamizelką w
rękach. Podszedłem bliżej, odwróciła wzrok. Podała mi ją, nawet nie spojrzawszy mi w oczy.– Miłego dnia życzę –
powiedziałem, wychodząc. Patrzyła na podłogę.
Dni mijały, polubiłem swoją kamizelkę. Wkładałem ją na każde małe spotkanie, jak i na wielkie przyjęcie.
Spotkałem kobietę, która pokochałem. Kamizelka zaczęła przeżywać odmienną historię. Pisze inny scenariusz.
Rzeczy martwe są świadkami wielu wydarzeń, pokoleń, różnych posiadaczy, o których nie mogą powiedzieć.
Opowiadają o nich tylko ludzie, którzy je posiadali i kochali, a także bliscy byłych właścicieli. Mogą nie zauważyć od
razu ukrytego znaczenia przedmiotów, ale kiedyś na pewno poznają ich prawdziwe piękno- piękno wspomnień.
Każda rzecz w naszym życiu ma znaczenie. Każda przeszła swoją historię lub zaczyna ją dopiero pisać.
Marysia Szydłowska, 2b
………………………………………………………………………………………………………………
„-ty ty ty ty ty ty ty ty
czas paluszkiem grozi”
–Miron Białoszewski
Mrugnij do mnie
Olka jak zwykle chodziła po targowisku staroci, myśląc o historii przedmiotów, które widziała. Przechodziła
koło straganów, wyrywając się ze swojego świata tylko wtedy, gdy coś ją zainteresowało. Nagle zobaczyła kamizelkęstarą, ale niezniszczoną. Była ona w brązową kratę, która pasowałaby do białej bluzki z kołnierzykiem i eleganckich
spodni.
• Numer 5 (11), maj 2011 • [email protected] •
• Aczkolwiek • Str. 12 •
Nie przymierzając, kupiła ją tanio od starszej pani w czarnym prochowcu. Do rozpoczęcia pracy została jej jeszcze
godzina, więc poszła do domu przebrać się w nową zdobycz.
Gdy tylko ją włożyła, poczuła jakby śmierć położyła jej lodowatą dłoń na ramieniu. Instynkt podpowiadał Olce,
żeby zdjęła kamizelkę, ale rzadko słuchała kogokolwiek i robiła to, czego robić nie powinna. Włożyła tylko rękę do
małej kieszonki z przodu. Co dziwne, wyjęła z niej stary, srebrny zegarek na łańcuszku. Nie mogła uwierzyć w swoje
szczęście, które nigdy jej nie opuszczało. Założyła go na szyję i sprawdziła czy działa, a upewniwszy się, że tak,
pomknęła do pracy.
Kiedy przebiegała w nowych szpilkach przez ulicę, robiąc to mało sprawnie i elegancko, złamała obcas, ale
zawsze nosiła w torebce drugą parę. Zatrzymała się po drugiej stronie ulicy i zmieniła buty. Już wolniej, ale zawsze z
tym samym trudem chodzenia na obcasach weszła do wielkiego biura, którym zarządzała.
Dzień upłynął całkiem spokojnie. Tylko niesforny ekspres do kawy się popsuł. Był to kolejny nudny dzień w
pracy pt.: „Papierkowa robota” .
Kiedy uporała się z dokumentami, wyjęła spod biurka książkę i zaczęła ją czytać w niesamowicie szybkim
tempie. Nagle poczuła ucisk w żebrach. Miała wrażenie, jakby kamizelka ją dusiła. Coraz bardziej robiło się jej duszno i
kręciło w głowie. Zdjęła kamizelkę i otworzyła okno. Zdenerwowana, ale już bardziej przytomna podeszła do niej.
Pasek się skrócił, a klamra przesunęła się, zaciskając go. Pytanie brzmi:
- Jak to się stało?! – ze łzami w oczach wyszła z biura.
Nie wiedząc która godzina, spojrzała na zegarek, który był w kamizelce. Zbliżała się północ. Pierwszy raz
zwróciła uwagę na jego tył. Widniała na nim wygrawerowana śmierć
i jakby szczerzyła zęby w diabelskim
uśmiechu.
Na wystawie u zegarmistrza czasomierze zaczęły wybijać północ, ale zatrzymały się w półdźwięku. Wszystkie
zegary stanęły. Cisza ogarnęła świat. Zza rogu słychać było coraz głośniej policyjne syreny i w tym momencie na ulicę
wybiegł człowiek w masce błazna. Spojrzał. Uśmiechnął się. Pomachał. Wymierzył w nią i strzelił prosto w serce.
Upadła.
Czas
się
dla
niej
zatrzymał.
Kamizelka
zniknęła.
Lepiej uważaj na starszą panią w czarnym prochowcu, sprzedającą kamizelkę
w brązową kratę.
Może to ty przez nią staniesz twarzą w twarz ze śmiercią, która na koniec do ciebie mrugnie…
W.Redna
Student poszedł zdawać egzamin, ale niewiele umiał. W końcu zniecierpliwiony profesor zadał
pytanie:
- Ile żarówek jest w tym pokoju?
- 10 - odpowiedział po chwili zdezorientowany student.
- Niestety, 11 - powiedział profesor, wyciągając żarówkę z kieszeni i wpisał do indeksu dwóję.
Student poszedł zdawać drugi raz. Gdy padło pytanie o żarówki, po chwili zastanowienia
odpowiedział:
- 11.
Na co profesor:
- Ja nie mam w kieszeni żarówki.
- Ale ja mam, panie profesorze...
• Numer 5 (11), maj 2011 • [email protected] •
• Aczkolwiek • Str. 13 •
Mosiężny moździerz- przedmiot z duszą
Kiedyś moździerz był w kuchni niezbędny.
Dzisiaj może służyć tylko jako pamiątka albo ozdoba …
Janina siedziała w oświetlonym pokoju, trzymając
rękoma moździerz i tłukąc pieprz. Tłuczek raz po raz
dzwonił o kubełeczek, wystukując pewną melodię.
Owa kobieta kupiła go w sklepie na rogu u pana Jana.
Pewnie przetrwał długą drogę zanim dostał się w jej
ręce . Najpierw był wytapiany, potem zaś trafił w
obróbkę do rzemieślnika. Stopiony z mosiądzu
przedmiot pięknie się prezentował. Z zewnętrznej
strony - klasyczny. Miał tylko dwa ozdobne pasy. Od
wewnątrz- zachwycał swym przepychem. Często
używany moździerz przywołuje różne wspomnienia.
Był niezbędnym elementem w kuchni Janiny. Gniotła
w nim pieprz i nie tylko, by następnie wzbogacić smak
potraw.
Moździerz nadal jest ciężki, więc trudno go
utrzymać. To przedmiot z duszą. Stoi na półce w mojej
kuchni chyba od stu lat…
Katarzyna Miszkurka, 3d
……………………………………………………………………………………………………………….
Tekst, który odczytacie poniżej stanowi zbiór rozmaitych myśli, zapisywanych w telefonie komórkowym.
Refleksje Pawła Lewandowskiego- naszego drugoklasisty- przeradzają się w prozę poetycką, stając się jednocześnie
subtelnym dziennikiem... Autor wykazał się wielką odwagą, chcąc zaprezentować te słowa na łamach „Aczkolwiek”.
Sądzę, że nasi Czytelnicy szczególnie docenią szczerość poniższej wypowiedzi. DK
Poetyckie wyznania
Kobieta
Kim jest kobieta? To osoba, która sprząta, gotuje… Zauważmy, że właśnie kobiety nas rodziły, troszczyły się,
wychowywały. Zastanówmy się, kim tak naprawdę dla nas są? Dla mnie to ktoś wrażliwy, opiekuńczy i przede
wszystkim kochany. My, jako mężczyźni i kobiety, pragniemy swojej wzajemnej obecności. Płeć męska działania kieruje
w ich kierunku… Chce zwrócić na siebie uwagę, co przeważnie powoduje odwrotny skutek. Kobietę trzeba szanować,
troszczyć się o nią. Niestety, wielu tylko jedno w głowie... „Słodko jest nocą patrzeć na niebo, gdy kochasz różę, która
znajduje się na jednej z gwiazd”...
Marzenia
W wyobraźni powstaje dużo skomplikowanych obrazów. Marzenia będą się rozwijać zawsze wtedy, kiedy
zapragniemy. Nasze słowa, myśli, czyny pochodzą z marzeń. One po to w nas powstają, abyśmy się kształtowali,
rozwijali. Nasz umysł stanowi doskonałą konstrukcję, np. Michał Anioł tworzył sztukę, ale skąd brał natchnienie?
Czerpał z wyobraźni, a raczej z marzeń. W naszym życiu pełnią tak dużą rolę, z której w pełni nie zdajemy sobie
sprawy..
- Proszę zadawać pytania. Nie ma głupich pytań, są tylko głupie odpowiedzi.
Na to jeden ze studentów:
- Co się stanie, jeśli stanę obiema nogami na szynach tramwajowych, a rękoma chwycę
się przewodu trakcji. Czy pojadę jak tramwaj?
• Numer 5 (11), maj 2011 • [email protected] •
• Aczkolwiek • Str. 14 •
Miłość
Co to jest miłość? Pozornie proste pytanie. Tak naprawdę nie wiemy, co to takiego. Zdajemy sobie sprawę, że
miłość to szczęście, radość, namiętność... ale też, żal, smutek, cierpienie. Nie ma tego bez łez, ale i namiętności.
Idealna miłość nie istnieje. Skoro tak, jeszcze raz zadaję to pytanie: „Co to jest miłość?"
Myślę, że to uczucie można porównać do wiatru... Dlaczego? Czasem ciepły, otula nas swoim magicznym podmuchem,
rozpala uczucia... Przeważnie wieje chłodno, kłując serca mocno rozgrzane... Przygasa, tłumiąc nas całkowicie. Wtedy
stajemy się inni... jak burza bez piorunów, morze bez plaży... Wypełnieni pustką. Zakochani nieszczęśliwie. Miłość
staje się tylko małym listkiem unoszącym się bez natchnienia.
Kim jesteś
W moim życiu jesteś kimś naprawdę ważnym. Grasz pierwsze skrzypce w orkiestrze mego serca. Twój urok i
wdzięk… Nie jestem w stanie ich opisać. Kiedy Cię widzę, jesteś jak butelka wody na pustyni. Nawet swym spojrzeniem
pobudzasz we mnie zawirowania uczuć. Kiedy się uśmiechasz, doprowadzasz mnie do szaleństwa.
Życie
Współżycie kochających się osób prowadzi do poczęcia potomka. Nasze życie zaczyna się od połączenia
komórki męskiej z żeńską. My, jako już starsi ludzie, dopiero doceniamy to, co nam rodzice ofiarowali... Słowo "życie"
jest zbyt ogólnym pojęciem. Zastanówmy się, jak zdefiniować ten wyraz. Spróbujmy uświadomić sobie niezwykłość
tajemnicy i docenić ten skarb.
………………………………………………………………………………………………………………
Wiosna trwa. Za nami (choć często niestety jeszcze przed nami) „wiosenne porządki”. Myjemy okna,
sprzątamy strychy, wyciągamy niepotrzebne graty z piwnic. Może właśnie w trakcie takiej wzmożonej akcji natraficie
na przedmiot, który ma swoją ciekawą historię? ... DK
O lampie naftowej
Lampa Krysi powstała dzięki
ludziom, którzy włożyli w nią całą
swoją duszę. Przez szklarza po
nafciarza- proces ten pozostał
niezmienny od wielu lat.
Jest z zielonego szkła.
Mosiężne lusterka są pozłacane.
Przy wyjściu knota znajduje się
małe, szorstkie pokrętło do
regulacji wysokości płomienia.
Przedmiot ten służył Krysi długi
czas. Zasiadała ona codziennie
wieczorem i popijając herbatę,
czytała prozę. Rozpalony do
czerwoności ogień promieniował
ciepłem i światłem dla wszystkich
domowników,
którzy
tego
potrzebowali.
Pewnego dnia, nagle
lampa stała się niepotrzebna.
Rzucona w kąt i zapomniana.
Zastąpiła ją żarówka, która była
łatwiejsza
w
obsłudze
i
wydajniejsza. Dopiero wnuczek
Krysi, szperając na strychu,
postanowił zwrócić jej dawny
blask. Lampa po zapaleniu
wydała swoisty zapach spalonej
nafty. Nieużywana od pokoleń
wytworzyła aurę ciepła, której
nigdy
nie
przewyższy
technologia.
Mateusz Majewski, 3d
• Numer 5 (11), maj 2011 • [email protected] •
• Aczkolwiek • Str. 15 •
Terminator kapsli.
Otwieracz (tak prozaicznie możemy nazwać urządzenie towarzyszące życiu każdego człowieka, niemal od
dwudziestego wieku) jest to służący do otwierania kapslowanych butelek stop żelaza z aluminium, wymyślny i
opatentowany przez jakiegoś emigranta pochodzącego z Irlandii o imieniu nazwisku bliżej mi nieznanym.
Skąd opisywany „wybawca zębów” przypłynął, przyleciał czy też został przywieziony? Z tych trzech opcji
musimy wybrać pierwszą. Otóż rankiem roku 1980 trzy miliony takich samych - wykonanych w manufakturze w
Liverpoolu- otwieraczy do kapsli zostało załadowanych na statek w skrzynki z jakże prostym napisem w języku
angielskim: „bottle opener export”. Kiedy już na stałe zagościły w naszym kraju, zostały postawione na półki jednego z
warszawskich „Pewex-ów”. Towar momentalnie wykupiony został przez jednego z przedstawicieli klasy robotniczej w
celu otworzenia drogiego piwa właśnie nabytego za amerykańskie dolary.
Wspomniany wcześniej pracownik fabryki
- Jaką uczelnię musi ukończyć polityk, żeby spełnił
swój nowy otwieracz zostawił u kolegi. Przez
wszelkie obietnice?
przysłowiowe „zasiedzenie”, ów przywłaszczył go sobie
- Hogwart.
i tym sposobem, ta- jakże przydatna rzecz- nie zmieniła
miejsca zamieszkania niemal od 30 lat.
Czas powiedzieć kilka słów o jego budowie. Otóż swoją prostotą może zadziwić niejedną osobę. Ma kształt
klepsydry z otworem przydatnym do otwierania kapsli, natomiast jego druga, bezużyteczna strona, której chyba
jedynym zastosowaniem jest zbieranie brudu, ma wyryte numery seryjne wskazujące 1980 rok jako datę jego
produkcji.
O jego historii można by było nakręcić kilka filmów, lecz mimo to i swoich 30 lat doskonale spełnia swoją
powinność. Potrafi otworzyć wszystko, co tylko stanie mu na drodze.
Paweł Krauze, 3d
……………………………………………………………………………………………………………….
Nasza redakcja otrzymała wiersz kolejnej osoby pragnącej anonimowość. Cieszymy się, że coraz więcej osób odkrywa
w sobie zdolności poetyckie i chce podzielić się nimi z naszymi Czytelnikami. DK
A kiedy te resztki dnia
Siedzą koło mnie z herbatą
Wciąż jeszcze uśmiech swój mam
Jest zima i śni nam się lato
Jest cisza, bo w sercu jest spokój
Jest spokój, bo zima nie chłodzi
Nie ma tęsknoty i kroku
Co żegna się i odchodzi
By paść w swe ramiona czekamy
By dotknąć swe głosy i słowa
Wracamy, marzymy, kochamy
By zaraz się rozstać od nowa
Zostaje tylko bałagan
Niedojedzone słodycze
Niedopita herbata
I ja, niemo, lecz krzyczę.
Jesteś lipcem jesieni
Wleczemy się w bałaganie
Jesteś słońcem w ciemnej sieni
Wesołe jest to czekanie
Niebo jedno jest dla nas
Na górze, z białymi gwiazdami
Jeden ten sam mamy czas
Choć daleko jesteśmy czasami
Więc patrzymy w to senne sklepienie
Gdy oczy daleko są Twoje
Bo gwiazd diamentowych lśnienie
Dostrzec możemy oboje.
• Numer 5 (11), maj 2011 • [email protected] •
• Aczkolwiek • Str. 16 •
Kolejne dzieło liryczne również anonimowego autora publikowane na łamach prasy „Aczkolwiek” nawiązuje do nie tak
dawno celebrowanych świąt Wielkanocy.
„Akt pokuty”
wpatruję się w Ciebie wiszącego na krzyżu,
by poczuć ból Twego konania,
by doświadczyć Twojego osamotnienia,
by zrozumieć uczucie bycia zdradzonym,
przeprosić Ciebie za mą ułomną wiarę,
za splątaną codziennością duszę
i upośledzone przez koleje życia sumienie
by zgłębić Twoją ogromną miłość,
która była i jest nadal odpowiedzią na tak często
zadawane pytanie
„dlaczego ja, Boże ?” ….
by wreszcie na samym końcu,
ze skruchą nieśmiało leżącą na wyciągniętej ku Tobie
dłoni,
by zdobyć się na trudny akt pokuty
i ze łzami trwale znaczącymi rysy na mej twarzy
błagać Ciebie o przebaczenie
przywracając wiarę w dobroć serca
zwykłego szarego człowieka …
/3.03.2011 r./
……………………………………………………………………………………………………………….
Pożycz 20 groszy!
(o nowym obliczu żebractwa)
Z pewnością sam tytuł owego artykułu zdradza, o czym będzie mowa i jaki poruszę temat. Z pewnością w
naszej szkole nie jest on obcy, a wręcz nagminnie spotykany.
Bardzo często do jednego batonika zabraknie nam 10, 20 lub 30 groszy. Jakie to pieniądze? Żadne? Zaraz
rozpoczyna się wielka pogoń za tymi kilkoma groszami. Wyłudzanie pod sklepikiem – temat z pozoru błahy i niewart
poświęcenia większej uwagi, ale… Tyle, ile pożyczonych pieniędzy nie oddano, można by wykorzystać do opisania
powstania długu publicznego ☺. Ilekroć pożyczamy pieniądze, mówimy: „oddam jutro”. Następnego dnia:
„zapomniałem, oddam następnego dnia”. Ile tych „jutro” może być? Tu nawet już nie chodzi o oddawanie, tylko o
samo wyłudzanie – nazwijmy rzecz po imieniu. Sklepik jest nie po to, aby płacić w nim pieniędzmi pochodzącymi z
takiego sposobu zdobywania mamony. Jeśli nie mamy, zwyczajnie nie błagajmy o te 20 groszy, ponieważ to wchodzi w
nawyk- bardzo zły nawyk. Raz, można, ale gdy codziennie ktoś do kogoś podchodzi lub -co gorsza – biega po całej
szkole w poszukiwaniu tych kilku groszy… Trzeba umieć odróżnić prośbę od groźby. Wyłudzanie to zwyczajna
przesada. Może nie tak daleko wykraczająca poza granice prawa, ale jednak… poza granice zwykłej przyzwoitości.
Aleksandra Dąbała, 1a
• Numer 5 (11), maj 2011 • [email protected] •
• Aczkolwiek • Str. 17 •
Niech żyje bal…
W tym roku, 11 czerwca, odbędzie się kolejny
tak na studniówce. Może więc potraktować to jako
bal gimnazjalny dla klas trzecich. Główny punkt
taki trening
programu – oczywiście polonez. Przepiękny taniec.
pewnością przyda się pewne doświadczenie. Poza tym
(Kto nie pamięta poloneza z „Pana Tadeusza?) Jednak
– która z dziewcząt nie chciałaby wystąpić w
nie wszyscy tak uważają…
przepięknej sukience i lśnić oślepiającym blaskiem?
przed choreografią „na poważnie”? Z
W tym roku wyjątkowo wielu uczniów
Nie wiem, jak ocenić to wszystko z pespektywy Panów,
odmawia udziału w tej uroczystości. W poprzednim
więc na ten temat nie będę się wypowiadać, gdyż w tej
roku dużo więcej osób zdecydowało się na ten
kwestii nie jestem osobą obiektywną ☺.
radykalny
krok…
Wówczas
Poza tym wiadome jest, iż
taniec podzielono na dwie tury,
przygotowuje do tego tańca sama
a wszystko wyszło doskonale.
pani Grdeń. Nie mogę powiedzieć za
A teraz?
wiele, ale wydaje mi się, że może to
Z
tego,
dowiedziałam,
zgodziło
się
co
się
być przyjemność… Emocjonalne, ale
dotychczas
niewielu.
i
Stąd
profesjonalne
zadania.
Właśnie
podejście
–
próby!
do
Z
zasadnicze pytanie: Dlaczego?
pewnością wszyscy trzecioklasiści
Skąd taka niechęć?
zżyli się ze sobą i w swoim
Na swoim przykładzie
powiem,
że
kiedy
towarzystwie czują się nie najgorzej.
zobaczyłam
poloneza
(z
Ile radości mógłby dać ten wysiłek, zszargane nerwy,
poprzedniego roku), w którym występowała moja
litry (trochę hiperbolicznie) wylanego potu, ale w
siostra, byłam po prostu zachwycona. Od tej pory nie
takim wspaniałym gronie?! Najlepiej zrobić album ze
mogę się doczekać swego występu. Z pewnym
zdjęciami z prób ☺ (W poprzednim roku było tak samo
zawstydzeniem przyznaję, iż jedną z pierwszych rzeczy
i uwielbiam oglądać te wszystkie fotografie obrazujące
jakie wykonałam podczas
początkowy niepokój i coraz większą satysfakcję ☺).
spotkań w gronie mojej
klasy, było dokonanie „przeglądu”. Od razu chciałam
Przecież taka okazja w naszej „Czwórce” się
wiedzieć, który z kolegów najbardziej nadaje się na
już nie powtórzy, a to ostatnia szansa, aby nacieszyć
tanecznego
się swoją klasą i tymi ludźmi, z którymi przeżyło się
partnera.
Był
to
faktycznie
szczyt
wariactwa…
piękne (mam nadzieję) trzy wspaniałe lata…
Mniejsza o moje ówczesne śmiechu warte
przemyślenia… Z polonezem uczniowie spotkają się i
Aleksandra Dąbała, 1a
• Numer 5 (11), maj 2011 • [email protected] •
• Aczkolwiek • Str. 18 •
Spełnione marzenia
Jak wiadomo, nasza
szkoła współpracuje z fundacją
„Mam
marzenie”.
Dzięki
wielkiemu zaangażowaniu w
spełnianie
marzeń
możemy
cieszyć się mianem „Grupy
specjalnej z Otwocka”. Pierwszy
był
Sebastian
marzący
o
playstation 3. Otrzymał również
telewizor plazmowy. Następnie
pojawił się Jaś. On natomiast
pragnął wyjechać wraz z rodziną
do Disneylandu. Spełnione jak
wszystkie inne, marzenie miała
trzyletnia Amelka. Rzeczą, którą
najbardziej chciała to własny plac
zabaw. Dzięki zaangażowaniu
czwórkowej społeczności udało
się te wszystkie marzenia
zamienić
w
rzeczywistość.
Niedawno nadarzyła się okazja,
aby
uszczęśliwić
kolejnego
podopiecznego fundacji, a tak
naprawdę podopieczną. Jest nią
pięcioletnia
Kornelka.
Jej
marzeniem było zamieszkanie w
różowym pokoiku, z różowymi
meblami.
W
tempie
błyskawicznym nasza szkoła
zebrała
wystarczającą
ilość
pieniędzy na spełnienie owego
marzenia.
Nikt
się
nie
spodziewał, że nasza „Czwórka”
zdoła uzyskać tak wielką sumę
(ok. 6800 zł). Jest to nasz kolejny
wielki sukces i mamy nadzieję, że
„Grupa specjalna z Otwocka”
spełni jeszcze niejedno marzenie
podopiecznych
fundacji.
Wspólnie możemy sprawić, że
jedna rzecz, choć droga, może
dać tak wiele szczęścia.
Aleksandra Dąbała, 1a
……………………………………………………………………………………………………………….
W tym numerze poruszamy różne tematy, m.in. prezentujemy osoby, które – wbrew obiektywnym
trudnościom, które postawiło przed nimi życie- nie poddają się, imponując innym. Zbliża się czas nauki poloneza.
Wielu uczniów unika prób, przedstawiając różnorakie obawy. W ubiegłym roku taniec ten zaprezentowała m.in. Wasza
niepełnosprawna koleżanka, która wykonała go bez taryfy ulgowej. Grunt to się nie poddawać! Krótki wywiad z panią
Justyną Grdeń- Kołsut przeprowadziła Kasia Keler. DK
Siła charakteru Agnieszki
K.K : Jak nazywała się Pani niepełnosprawna uczennica, która w zeszłym roku skończyła trzecią klasę ?
P.G-K: Agnieszka Łaniewicz.
K.K: Czy trudno było namówić ją do zatańczenia poloneza ?
P.G-K: Myślę, że nie… Nie, nie było.
K.K: Jak radziła sobie z poruszaniem się po szkole ?
P.G-K: Zajęcia były jej podporządkowane. Nie chodzi o plan zajęć, ale o to, że większość lekcji odbywało się w sali 114.
Jeżeli zajęcia były na wyższych piętrach, nauczyciele wnosili ją po schodach.
K.K: Czy ćwiczyła ona na zajęciach wychowania fizycznego?
P.G-K: Tak, ćwiczyła głównie rehabilitacyjnie.
K.K: Było ją trudno do tego namówić?
P.G-K: Nie, chętnie je wykonywała.
K.K: Jak ocenia Pani Agnieszkę pod względem charakteru?
P.G-K: Nie poddawała się. Ma bardzo silny charakter .
K.K: Dziękuję za wywiad.
Kasia Keler
• Numer 5 (11), maj 2011 • [email protected] •
• Aczkolwiek • Str. 19 •
Pełniący wartę honorową przy tablicy patrona naszej szkoły, prezentujący taniec nowoczesny, od niedawna członek
„Strzelca”- Krzysiek Poniewierski. W wywiadzie przeprowadzonym przez Kingę Konstantyn opowie o swojej kolejnej
pasji. DK
ASG- gra dla prawdziwych mężczyzn
Kinga Konstantyn: Co to jest ASG?
Krzysiek Poniewierski: Air Soft Gun jest alternatywą w stosunku do droższego i przez to nieosiągalnego dla wielu osób
paintballu. Zabawę można zacząć, posiadając już 100 zł. Repliki mają realistyczny wygląd, a uczestnicy rozgrywek
airsoftowych przykładają dużą wagę do ubioru i wyposażenia, co tworzy dodatkowy klimat.
K.K: Dlaczego wybrałeś to, a nie paintball czy rekonstrukcje wojen? Czy chodziło tylko o kwestie finansowe?
K.P: Paintball jest dla mnie mało realistyczny. Rekonstrukcje… nie myślałem o tym, kiedy zabrałem się za ASG. Poza
tym ASG jest grą dla prawdziwych mężczyzn, ponieważ opiera się na zasadach fair play.
K.K: Gdzie się spotykacie?
K.P: Głównie w opuszczonych budynkach oraz w lasach - na terenie zielonym. Oczywiście, wcześniej prosimy o
pozwolenie właściciela budynku lub terenu, abyśmy mogli grać.
K.K: Czy przez swoją pasję miałeś problemy z policją, sąsiadami? Przecież biegacie z bronią, a osoby postronne nie
mają pewności, czy to tylko zabawa.
K.P: Nigdy, ponieważ ASG jest to tylko zabawa, a repliki broni są zabawkami, więc z policją nie ma problemów, choć
występują zawiadomienia na policję przez przechodniów albo inne osoby cywilne, że ktoś z karabinem biega. Są to
sporadyczne zdarzenia.
K.K: Co składa się na ekwipunek?
K.P: Jeżeli ktoś się wzoruje na danym oddziale, ubiera się tak jak oni. Informacje czerpie się z Internetu i
odpowiedniej prasy. W skrócie: mundur, buty za kostkę, kamizelka (w której znajdują się potrzebne podczas akcji
rzeczy, czyli magazynki, granaty, apteczka) i wiele więcej… Hełm, często kominiarka i oczywiście replika.
Najważniejsze - ochrona oczu, czyli okulary lub gogle - wcześniej przetestowane czy wytrzymają strzał z repliki. Ja
osobiście, na razie nie wzoruję się na żadnym oddziale, więc posiadam: mundur, buty, kamizelkę taktyczną,
kominiarkę, kaburę z bronią boczną ( pistolet), broń główną (karabin) i okulary ochronne.
K.K: Od kiedy się tym zajmujesz?
K.P: Interesuję się od trzech lat, a czynnie od dwóch.
K.K: Czy wiążesz z tym swoją przyszłość?
K.P: Oczywiście, planuję iść do wojska. Najbardziej zadowoli mnie profesja snajpera, ale jeżeli „nie wypali”, to będzie
coś związanego z mundurem.
K.K: Czy w Otwocku jest wiele grup ASG?
K.P: Tak. Kilka. Nie wiem jak jest teraz, bo nie mam najnowszych informacji, ale na pewno jedna bardziej znana. Obok
niej występuje kilka mniejszych - takich, do których ja należę.
• Numer 5 (11), maj 2011 • [email protected] •
• Aczkolwiek • Str. 20 •
K.K: Słyszałam, że sam założyłeś grupę, czy to prawda?
K.P: Tak, to prawda. Założyłem. Składa się z sześciu osób. Miała na celu zebranie znajomych, którzy w każdej chwili
będą mogli spotkać się, pograć, poćwiczyć.
K.K: Jak się nazywacie?
K.P: Otwocka Grupa Szturmowa.
K.K: Czy doznałeś jakichś obrażeń podczas tych manewrów?
K.P: Mam tylko ślad na brwi. Dostałem kulką z odległości 5 metrów. Poza siniakami, które można czasem zobaczyć i są
wielkości ugryzienia komara, nic poważniejszego. Występują ekstremalne warunki, kiedy możemy stracić oko, jeśli gra
się bez osłony oczu – okularów, ale ja o to dbam.
K.K: Co na to twoi rodzice? Jak długo musiałeś ich przekonywać do wyrażenia zgody na taką zabawę?
K.P: Namawiałem ich trzy miesiące. Chodziłem za nimi dzień w dzień i opowiadałem, na czym to polega. Pokazywałem
strony w Internecie. Raz nawet chciałem zabrać mamę, ale ona powiedziała, że mi wierzy. Ufa, że nic sobie nie zrobię.
K.K: Dziękuję za rozmowę.
K.P: Dziękuję. Podkreślam: Jest to całkowicie legalne- ASG i w ogóle -repliki wojen.
……………………………………………………………………………………………………………….
Uczennica klasy 2b – Karolina Szarek przeprowadziła wywiad z tajemniczą Florentyną. Kto ukrywa się pod tym
kwietnym imieniem- nie zdradzimy. Rozmowa dotyczy stosowania wulgaryzmów. Cóż to za wywiad o przeklinaniu bez
przeklinania? Podjęliśmy temat w białych rękawiczkach. Zapraszamy do lektury. DK
O wulgaryzmach w białych rękawiczkach
K:Sz: -Dlaczego używasz wulgaryzmów?
Florentyna- Ponieważ wulgaryzmy sprawiają, że zdanie nabiera większej ekspresji i podkreśla to, co mnie wkurzyło.
K:Sz: -Czy często przeklinasz?
Florentyna –Tak, często - jak się zdenerwuję.
K:Sz: -Jak reagują na to Twoi bliscy?
Florentyna - Moi rodzice nigdy nie słyszeli przekleństw z moich ust.
K:Sz: -Jak się tego nauczyłaś?
Florentyna - Z rozmów z innymi. Osłuchałam się z tym.
K:Sz: -Jak zareagowałabyś, gdybyś usłyszała siarczyste przekleństwo z ust pani dyrektor lub pani wychowawczyni?
Florentyna -Najpierw bym pogratulowała (redakcja nie rozumie powodu), a potem zapytałabym jak może pouczać
innych jeżeli sama używa wulgarnych słów.
K:Sz; -Jak myślisz, jak oceniają Twoją kulturę osobistą inni ludzie?
Florentyna- Jak już wcześniej powiedziałam, wulgaryzmów używam, gdy jestem zdenerwowana. Jestem osobą z natury
spokojną. Sądzę, że moją kulturę osobistą inni ludzie oceniają dobrze.
K:Sz: -Czy jest osobą, którą przekleństwa innych drażnią?
Florentyna - Większość mężczyzn używa wyrazu k**** jako przecinków. Wtedy strasznie mnie to wkurza.
K:Sz: -Czy chciałabyś przestać przeklinać?
Florentyna –Oczywiście, że chciałabym przestać.
• Numer 5 (11), maj 2011 • [email protected] •
• Aczkolwiek • Str. 21 •
W naszym- rozpoczętym w poprzednim numerze- cyklu prezentujemy kwestie
związane z językiem polskim. Mieliście okazję zapoznać się z wywiadami z osobami
nieprzeklinającymi, szczególnie dbającymi o kulturę bycia. Teraz dwoje „pierwszaków”
podjęło temat obrony języka polskiego. Warto czy nie warto? Należy się tym
przejmować? Bronić czy nie bronić? Oto ich głos w dyskusji. DK
Bronić języka polskiego?
Głos Julii Włastowskiej:
„ A niechaj narodowie wżdy postronni znają, że Polacy nie gęsi i swój język mają” – ten cytat znany jest chyba każdemu
uczniowi interesującym się literaturą lub historią Polski, ale nie zawsze to słynne powiedzenie Mikołaja Reja jest
wykorzystywane w praktyce.
Moim zdaniem, ochrona języka polskiego jest na tyle ważna, aby na co dzień robić coś w tej sprawie. Staranie
się o poprawność językową swych wypowiedzi na pewno nikomu z nas nie zaszkodzi ☺ Myślę, że rozsławianie swej
ojczyzny przez rozpowszechnianie swego języka w świecie na pewno wyjdzie Polsce na dobre. Więcej turystów, być
może szybszy rozwój przemysłu i agroturystyki…
Mnóstwo takich zalet można by wymieniać bez końca. Istnieją też jednak wady. W dawnych czasach ludzie
postrzegali Polaków jako naród złodziei i kłamców. Teraz, szukając pracy za granicą, obcokrajowcy mogą nadal trzymać
się wymysłów swych przodków. W językach ogólnie znanych (np. angielski) na pewno łatwiej się porozumiemy za
granicą.
W skrócie: każdy problem w naszym życiu ma swe wady i zalety. W tym przypadku drugich jest więcej, więc
jestem za ochroną i obroną polszczyzny.
Głos Piotrka Dąbrowskiego:
Dlaczego „powinniśmy” bronić języka polskiego?” Powinniśmy? Niby przed czym? Weźmy klasyczny przykład błędy w pisowni i wymowie. Można by założyć, że ich nierobienie jest swoistą obroną języka polskiego. Trzeba jednak
pamiętać, że język to rzecz, która stale ewoluuje. To samo tyczy się „przyłączania” do niego obcych wyrazów. Uważam,
że ten zabieg może wzbogacać polszczyznę, czyniąc ją bogatszą, albo nawet przystępniejszą dla innych narodowości.
Spróbujmy czegoś innego… :)
Czytałem kiedyś o takiej teorii, iż powinno się wprowadzić jeden, światowy język. Cóż być może nie jestem
wystarczająco przywiązany do języka i kraju, ale gdyby ten pomysł wszedł w życie, byłby mi na rękę. Nie mam zamiaru
dyskutować tutaj na temat prawdziwej polskości, więc, zostawmy ten temat. :)
Po tych teoriach i narzekaniach w dalekich zakątkach mojego umysłu zabłysnęła maleńka iskierka, która
szybko przerodziła się w istny pożar, który oświecił mój umysł. Wiem już jak można bronić polszczyzny! Otóż,
powinniśmy dbać, by nasz język stał się swoistym symbolem… Pragnę, by pewnego dnia obcokrajowcowi słyszącemu
polszczyznę, czy (wcielmy się na chwilę w jego postać) ciąg niesamowicie często pojawiającego się „szy” i „rzy”, stanął
mu przed oczami obraz nowoczesnego, niepodległego, dumnego i prężnie rozwijającego się kraju, który zamieszkują
ludzie pracowici, uczciwi, godni i jacy sobie tylko sobie zamarzycie. Wolę ten scenariusz w porównaniu z obrazem
„złodziei, len i oszustów” (nie mówię oczywiście, że nimi jesteśmy, to tylko stereotyp!).
Droga młodzieży! To, czy obronicie polszczyzny, to wasza sprawa. Każdy z was zapewne będzie robił to inaczej, ale
dobre chęci to podstawa, czyż nie? Ja przedstawiam tylko mój sposób i przekonania. Pokażcie, że polski to piękny
język, który może należeć do równie pięknego narodu. O ile, oczywiście, będziecie chcieli. ;)
Życzę wam powodzenia!
• Numer 5 (11), maj 2011 • [email protected]