Uporczywa terapia sześciolatka czyli sposób na

Transkrypt

Uporczywa terapia sześciolatka czyli sposób na
Ratuj Maluchy, sześciolatki do szkół, likwidacja zerówek, protest
Uporczywa terapia sześciolatka czyli sposób na szkolną porażkę
Jak wielu rodziców dzieci z rocznika 2005 wiosną 2011 roku stanęłam przed dylematem - co robić? Posłać dziecko w
wieku 6 lat do szkoły, uniknąć przepełnionych klas oraz nauki na kilka zmian, czy poczekać rok, ale za to wysłać ją do
szkoły z podwójnym rocznikiem? Ci, których dzieci rozpoczęły naukę we wrześniu 2014 wiedzą, czego się
obawiałam. Klasy liczące po 30 uczniów, nauka zaczynającą się niekiedy o 6.30 i wiele godzin spędzonych w
przepełnionej świetlicy świetlicy (jeśli jest) w oczekiwaniu na rodziców. Albo lekcje zaczynające się o 14.00 - po
kilkugodzinnym oczekiwaniu w świetlicy i trwające do 18.00. Czy dziecko w wieku 6-7 lat powinno spędzać w szkole
w skrajnych przypadkach kilkanaście godzin? Jak odnajdzie się w klasie liczącej 30 uczniów? Jak z taką liczną klasą
poradzi sobie nauczyciel?
Postawiłam na "ucieczkę do przodu". Zaufałam opinii z przedszkola, w której oceniono Marysię jako "gotową do
podjęcia obowiązku szkolnego". Spodziewałam się oczywiście, że nauka będzie wymagała od niej więcej wysiłku niż
od kolegów - 7-latków. Zakładałam, że najwyżej trochę więcej trzeba będzie popracować w domu. Przecież
zapewniano nas, rodziców 6-latków, że podstawa programowa została zmieniona i dostosowana do możliwości
młodszych dzieci.
Dwójka moich starszych dzieci poszła do szkoły w wieku 7 lat i nauka nie sprawiały im żadnych problemów. Pierwsze
klasy wspominam głównie jako pewien wysiłek skupiony nad wypracowaniem systematyczności w pamiętaniu o
obowiązkach (skończenie tego, co zostało ze szkoły - jeśli zostało, odrobienia zadania domowego, pamiętanie o
przygotowaniu materiałów na plastykę, roli do przedstawienia, itp.). Rzadko potrzebne było wyjaśnienie materiału
przerabianego podczas lekcji, bo dziecko nie zrozumiało wyjaśnień nauczycielki lub nie zdążyło zrobić ćwiczeń ze
względu na wolniejsze tempo pracy. Pamiętam pilnowanie syna w pierwszej klasie, żeby nie wyrwał do ulubionych
klocków Lego zanim nie odrobi lekcji, bo potem się go już od budowania nie oderwie. Pamiętam pracę nad poprawą
tempa czytania średniej córki, gdy przez dwa pierwsze lata w szkole utrzymywało się ono poniżej normy
przewidzianej dla wieku. Nauka nie wymagała jednak jakiegoś nadludzkiego wysiłku ani od moich dwojga starszych
dzieci, ani ode mnie. Po szkole pozostawał czas na zabawę, a postępy w nauce dawały dzieciom satysfakcję. Ja miałam
przekonanie, że ich rozwój przebiega harmonijnie i obciążenie obowiązkami jest odpowiednie do ich wieku i
dojrzałości. Teraz - już jako student i nastolatka - odnaleźli dziedziny, które są dla nich szczególnie interesujące i z
dużymi sukcesami je zgłębiają. Uczęszczali do zwykłych, publicznych szkół, znałam więc blaski i cienie polskiej
edukacji od kuchni.
Marysia też chciała iść do szkoły. Ponieważ zawsze była w grupach mieszanych i w takiej 6/7-latkowej zakończyła
kurs przedszkolny, naturalne wydawał się jej, że teraz czas na następny etap. Bez wielkiego entuzjazmu, ale też bez
wielkich obaw wysłałam więc ją do szkoły dwa tygodnie po tym jak ukończyła 6 lat. W momencie rozpoczęcia nauki
nie znała liter ani cyfr, nie umiała czytać. Była otwartym, samodzielnym sześciolatkiem, łatwo nawiązującym kontakt z
rówieśnikami. Trafiła do klasy, w której połowę stanowiły dzieci 6-letnie. Niektóre po przedszkolu, inne po szkolnej
zerówce. Podobnie 7-latki. W jednej klasie spotkały się dzieci umiejące liczyć, czytające i/lub piszące z tymi, które nie
znały jeszcze liter ani cyfr. Rozbieżność wieku sięgała niemal dwóch lat. Klasę objęła pani mająca opinię dobrego
pedagoga. Dywanika ani nauki przez zabawę oczywiście nie było, ale nawet nie zakładałam, że będzie. Normalne
45-minutowe lekcje, nauka na dwie zmiany. W połowie września okazało się, że ministerstwo zdecydowało o
przesunięciu obowiązku szkolnego dla 6-latków o trzy lata. Byłam wściekła. Czułam się okłamana, złapana w pułapkę,
bo przecież o powrocie do przedszkola nie było już mowy. Dyrekcja szkoły twierdziła również, że nie ma możliwości
cofnięcia dziecka do zerówki. No pewnie - może chętnych byłoby więcej - i co wtedy z klasą składającą się w połowie
z 6-latków? A jak "uciekną" wszystkie?
Nie mając wyboru, w co wtedy wierzyłam, zostałyśmy. Moja córka nadążała za wymaganiami szkolnymi mniej więcej
przez pierwsze trzy miesiące. Trudności pojawiły się w grudniu, w styczniu było już całkiem źle. Podstawowym
problemem był wtedy fakt, że po trzech miesiącach nauki jeszcze nie czytała. A na pewno nie ze zrozumieniem. Nie
umiała samodzielnie przeczytać i zrozumieć polecenia - czekała na pomoc nauczycielki a w domu na moją. Ponadto
wolno pisała - nie nadążała więc z rozwiązywaniem zadań w ćwiczeniach. Codziennie po południu siadałyśmy do
strona 1 / 7
Ratuj Maluchy, sześciolatki do szkół, likwidacja zerówek, protest
Uporczywa terapia sześciolatka czyli sposób na szkolną porażkę
nadganiania tego, co powinno było być zrobione na lekcji.
W międzyczasie w szkole przeprowadzono badania przesiewowych w kierunku dysleksji. Ponieważ córka znalazła się
w grupie dzieci o podwyższonym ryzyku jej wystąpienia trafiłyśmy do poradni pedagogicznej. Zgłosiłam narastające
problemy z nauką. Badanie w poradni pedagogicznej wykazało "nieharmonijność rozwoju w zakresie kształtowania
funkcji percepcyjno-motorycznych, wyznaczających gotowość dziecka do podjęcia nauki czytania i pisania". W
podsumowaniu stwierdzono, że: "...aktualnie (koniec stycznia 2012) dziecko nie jest w stanie sprostać stawianym mu
oczekiwaniom. Potrzebuje czasu na osiągnięcie odpowiedniej dojrzałości, a także wielu doświadczeń, by mogło
przezwyciężyć dysfunkcje rozwojowe." O możliwości przeniesienia do zerówki - ani słowa. O rozważeniu
ewentualności pozostawienie córki na drugi rok w pierwszej klasie - ani słowa. Jak popracujemy - nadgoni. Marysia
została skierowana na zajęcia korekcyjno-wyrównawcze (jedna godzina lekcyjna w tygodniu) prowadzone w szkole.
Dużo pracowałyśmy w domu (czytanie z czytanek z dwukolorowymi sylabami, ćwiczenie czytania sylab
dwuliterowych ze specjalnie przygotowanej tabeli). Ta dodatkowa praca zajmowała nam całe popołudnia i co najmniej
kilka godzin w sobotę i niedzielę. A efekty? Sprawdziany regularnie pisane w klasie od drugiego półrocza pierwszej
klasy - na "słabo" lub "przeciętnie" (czyli "po naszemu" dwójka lub trójka). Ogromna ilość błędów w słowach
samodzielnie zapisywanych ze słuchu lub z pamięci (niewykształcony odpowiednio słuch fonematyczny). Krótkie,
samodzielnie pisane zdania raczej przypominające rozsypankę: błędny szyk wyrazów w zdaniu, część z nich nie do
odszyfrowania. Duże litery w środku zdania, małe na początku, trudności z utrzymaniem się w liniaturze. Spędzając
tyle czasu wspólnie z córką nad nauką i obserwując jej ogromny wysiłek niejednokrotnie czułam, że stawiane przed nią
wymagania po prostu ją przerastają. Uważny rodzic lub nauczyciel umie przecież ocenić, czy dziecko "łapie" co ma
zrobić, szuka rozwiązania i czasem się myli, ale próbuje, czy kompletnie nie ma pomysłu jak zabrać się do pracy, bo
nie rozumie polecenia. Pokazanego schematu nie umie przez analogię zastosować do innych działań wymagających
podobnych operacji. Rozwiązanie zadań z treścią dłuższą niż z jedno krótkie zdanie - niewykonalne bez pomocy. Za
każdym razem potrzebne wyjaśnienia, jakie działania należy zapisać, bo przekształcenie słów na operacje na liczbach
przekracza umiejętności. Kompletna abstrakcja. Rodziny wyrazów, pojęcie rzeczownika i czasownika - to samo.
Prawie z każdym słabo napisanym sprawdzianem wędrowałam do wychowawczyni. Pytałam, jak pracować. Mówiłam,
że Marysia nie nadąża z pracą na lekcjach, że nauka zajmuje jej kilka godzin codziennie po południu. W odpowiedzi
słyszałam, że taka jest podstawa programowa. Że Marysia jest inteligentna, trzeba ją nadal zachęcać do intensywnej
pracy, że oczekiwane rezultaty na pewno się pojawią. Na nielicznych dobrze napisanych sprawdzianach zaczęły się
pojawiać dopiski "brawo", na tych słabiej - "utrwalaj poznany materiał".
Wynik sprawdzianu kompetencji pierwszoklasisty opracowanego przez OPERON i przeprowadzonego pod koniec
pierwszej klasy potwierdził tylko to, co działo się w ciągu roku szkolnego. Mocno mnie zaniepokoiły, choć z
perspektywy czasu widzę, że właściwie nie powinnam być zaskoczona. Ale byłam. Tyle ciężkiej pracy, łez mojego
dziecka, braku czasu na zabawę i zbyt późnego chodzenia spać - a efekty? 8/20 punktów w teście z języka polskiego i
14/20 z matematyki.
Ponieważ córka nie umiała przeczytać ze zrozumieniem tekstu na początku sprawdzianu z polskiego, nie rozwiązała
kolejnych zadań polegających na odpowiedzi na pytania dotyczące tekstu. Samodzielnie zapisane zdania - bez dużych
liter na początku i z nieprawidłowym szykiem wyrazów. Przepisane wyrazy - z błędami. Matematyka poszła lepiej, bo
polecenia były krótkie - dało się je przeczytać, a odpowiedzi często polegały na narysowaniu lub podkreśleniu obrazka.
Myślę, że trochę zgadywała. Poszłam na kolejną rozmowę do wychowawczyni. I usłyszałam: "Nie ma powodu do
niepokoju. Trzeba pracować z dzieckiem nadal, to inteligentna dziewczynka. Niech uczęszcza na dodatkowe zajęcia
wyrównawcze. Na naukę czytania, pisania i liczenia mamy jeszcze całe dwa lata." I promocja do drugiej klasy.
Podobnie jak innych mających kłopoty 6-latków. A było ich w klasie kilkoro.
Wtedy myślałam, że inaczej się nie da. Że dziecko nie może powtarzać żadnej z trzech pierwszych klas, że jedyne
rozwiązanie to zacisnąć zęby i do przodu. Wakacje i druga klasa - to pasmo ciężkiej pracy. Czytanie po pół godziny
codziennie przez lipiec i sierpień dało efekty. Marysia zaczęła dużo płynniej czytać, więc lepiej zaliczała sprawdziany z
polskiego - na dobrze lub bardzo dobrze. Chyba, że pojawiały się takie pojęcia jak "czasownik", "rzeczownik" lub
"przymiotnik". Nie pojmowała takiej klasyfikacji, kiepsko radziła sobie z wyszukiwaniem tych kategorii wyrazów w
strona 2 / 7
Ratuj Maluchy, sześciolatki do szkół, likwidacja zerówek, protest
Uporczywa terapia sześciolatka czyli sposób na szkolną porażkę
tekście. Rodziny wyrazów to też była zupełna abstrakcja. Ale pracujemy. Gorzej z matematyką. Dodawanie i
odejmowanie z przekroczeniem progu dziesiętnego - nie do przeskoczenia. Daje się wyćwiczyć (technicznie), ale
czułam, że córka tego po prostu nie rozumie. Zapamiętywała schemat, nie rozumiejąc dlaczego tak mają wyglądać
kolejne etapy obliczeń. Trochę pomagało liczydło, ale nieutrwalone sposoby liczenia szybko uciekały z głowy. Powrót
po miesiącu - to nauka od podstaw. Opanowanie tabliczki mnożenie (do 30) zajęło nam dwa miesiące. Nauka na
pamięć z kompletnym brakiem zrozumienia, co to za operacja. Dzielenia nie dało się opanować nawet na pamięć. I
okropny strach, płacz - bo jak nie zaliczy tabliczki mnożenia, to nie przejdzie do trzeciej klasy. Za karę. Zaliczyła.
Promocja, pochwały wychowawczyni - Marysia zrobiła ogromne postępy. Nie wiem, kto w maju 2013 był bardziej
zmęczony - córka czy ja. Obie nie czułyśmy radości tylko ulgę, że nareszcie koniec tej harówki.
Na zakończeniu roku szkolnego (czerwiec 2013) dowiedziałam się, że w kończącym się roku szkolnym (2012/2013) w
pierwszych klasach nie radzące sobie z nauką sześciolatki powtarzają pierwszą klasę. Jest ich kilkoro, mniej więcej
tylu, ilu ma problemy w klasie mojej córki. A więc można? Zajrzałam na stronę ratujmymaluchy. Historie - jakbym
sama je pisała. Wiele sześciolatków sobie nie radzi! Moja córka nie jest wyjątkiem, ma problemy typowe dla dzieci,
które zbyt wcześnie poszły do szkoły. Skoro nie można było powtarzać pierwszej klasy, może uda się zostawić ją w
trzeciej? Uratować choć kawałek dzieciństwa, bo IV klasa to już nie przelewki i nie należą do rzadkości przypadki,
gdy dzieci spędzają nad zeszytami popołudnia i wieczory. My siedziałybyśmy chyba do północy.
Po raz kolejny poszłam do poradni porozmawiać z psychologiem. Opowiedziałam/przypomniałam naszą historię, bo
przecież już tu byłyśmy, w archiwum jest opinia. Zabrałam ze sobą sprawdziany, zeszyty, żeby jak najdokładniej
pokazać, gdzie są problemy. Rzut oka pani psycholog na sprawdziany z polskiego i matematyki z końca roku - aha,
dziecko myśli jak typowy 8-latek. Nic dziwnego, że kilkuzdaniowe zadania z treścią są dla niej za trudne, a mnożenie
to abstrakcja. Umawiamy się na diagnozę psychologiczno-pedagogiczną pod koniec wakacji. Ma "ocenić potencjał
intelektualny ze szczególnym uwzględnieniem stopnia rozwoju funkcji dojrzałości liczenia". Nie wgłębiając się w
fachowe pojęcia zawarte w opinii badanie można podsumować stwierdzeniem, że moja 8-letnia córka nie wykazywała
wtedy w żadnym z badanych obszarów cech rozwoju wyprzedzającego jej wiek metrykalny. Były natomiast takie, w
których rozwój następował wolniej, niż wskazywałby jej wiek. W podsumowaniu zalecono kontynuowanie pracy
korekcyjno-kompensacyjnej. Marysia uczęszczała na te ćwiczenia nadal, podobnie jak w I i II klasie - 1 godz.
tygodniowo. Spotkania zespołu nadzorującego przebieg tych zajęć - raz w roku, sprowadzały się głównie do złożenia
przeze mnie podpisu na dokumentach podsuniętych przez wychowawczynię. W trzeciej klasie nie odbyło się żadne, a
formalności dotyczące kolejnego roku szkolnego załatwiono w drugiej klasie w maju. Żadnej dyskusji, podpowiedzi jak
pracować w domu, oceny poczynionych postępów. Inni nauczyciele poza wychowawczynią (katechetka, pan od
angielskiego, pani prowadząca zajęcia wyrównawcze) milczą, a zapytani stwierdzają, że córka "robi postępy, jest
grzeczną dziewczynką i nie sprawia problemów". Taki nic nie kosztujący "plasterek" na niepokoje szukającej dziury w
całym matki. Zalecone w poradni "indywidualizowanie wymagań i ich dostosowanie do aktualnego poziomu rozwoju"
nigdy nie nastąpiło. Nawet w czasie zajęć wyrównawczych z wychowawczynią, na które chodziło zaledwie troje czy
czworo dzieci rozwiązywały one skserowane strony z ortofanka niezależnie od tego, czy problem dla dziecka stanowiło
pisanie, czytanie czy rozwiązywania zadań z matematyki. W ciągu całego roku tych zajęć dzieci nie rozwiązały chyba
ani jednego zadania w treścią. Zdarzało się, że gdy one pracowały nad gotowcami pani poprawiała zeszyty lektur, by
rozdać je wszystkim dzieciom na następnej lekcji. Nadal utrzymywało się szybkie tempo pracy w klasie - znowu wiele
ćwiczeń kończyłyśmy w domu. Jeśli zdarzało się, że całość była zrobiona w szkole okazywało się, że córka po prostu
przepisała rozwiązanie zadania po tym, jak podały je inne dzieci, a pani zapisała na tablicy. Tak poradziła sobie z
problemem zadań niedokończonych w klasie i zabierających czas na zabawę do domu. Często udawało się jej przepisać
treść rozwiązania bez błędów, ale nie rozumiała skąd się ono wzięło. W poradni zalecono również "kontrolę
nadruchliwości i utrzymanie prawidłowej koncentracji dziecka". Córka siedziała w drugiej ławce - pani nawet zza
biurka "miała na nią oko". Nie przynosiła uwag, więc chyba nie gadała i zbyt się nie kręciła w ławce. Ale na pewno
zbyt długo zatrzymywała się na przykład na kolorowaniu, podczas, gdy klasa ruszała już z rozwiązywaniem kolejnych
ćwiczeń. Mam wrażenie, że nauczycielka nie sprawdzała odpowiednio często tempa pracy mojej córki i nie pomagała
jej ruszyć do przodu, gdy ta zbyt długo zatrzymywała się na jednym zadaniu. Trudno zrobić to zza biurka, a
nauczycielka podczas lekcji nie podchodziła do dzieci, by wspierać ich pracę. Podobny problem zauważyły również
inne matki.
strona 3 / 7
Ratuj Maluchy, sześciolatki do szkół, likwidacja zerówek, protest
Uporczywa terapia sześciolatka czyli sposób na szkolną porażkę
W podsumowaniu opinii znalazły się również wskazówki dla mnie. Na pierwszym miejscu zalecenie pomocy w
odrabianiu lekcji - a trwało ono przecież nieustannie od początku nauki - oraz wyróżniania osiągnięć - również
pozaszkolnych. Chwalenie to duża frajda dla rodzica i dla dziecka, więc szukam okazji i bez dodatkowej zachęty.
Chwalę córkę za mnóstwo rzeczy - rysunki, wycinanki, porządek w szafkach i na biurku, pamiętanie o obowiązkach
(np. spakowanie tornistra, plecaka na basen, włączenie zmywarki), albo szybkość (mycie się, wyjęcie naczyń ze
zmywarki, poranne wstawanie i ubieranie się). Codziennie słyszy, że ją kocham, wiele razy w ciągu dnia ją przytulam.
Aby usprawnić myślenie matematyczne skierowano nas na cykl zajęć "stymulujących rozwój myślenia
matematycznego". Terapię rozpoczęłyśmy w październiku, do maja odbyło się dziesięć 45-minutowych spotkaniach.
Zapamiętałam niektóre wnioski pani pedagog wyrażane spontanicznie podczas zajęć: "ona myśli jak typowa
drugoklasistka, a to już przecież III klasa", "dorośli zdecydowali (o rozpoczęciu nauki w wieku 6 lat), teraz nie ma co
patrzeć do tyłu, teraz ratujemy", "niektóre funkcje rozwijają się do 11-12 roku życia, najwyżej będzie miała gorsze
oceny", "u niej występuję wyuczona bezradność". Na zajęciach czasem miałam wrażenie, że prowadząca nie ma
pomysłu, jak poradzić sobie z nieumiejętnością mojego dziecka do zmierzenia się z zadaniem. Nie umiała jej
naprowadzić na szukanie rozwiązania, często po prostu je dyktowała, kończąc swoją odpowiedź "prawda?" i czekając
na potwierdzenie ze strony mojej córki. Marysia kiwała głową, ale chyba niewiele z takich zajęć korzystała. Mimo ze
prosiłam o pomoc w rozwiązywaniu zadań z treścią na zajęciach nie zostało rozwiązane ani jedno. Liczenie czasu , jaki
upłyną między podanymi godzinami, które sprawiało córce duże problemy - "odfajkowane" na ostatnich zajęciach.
Dodatkową trudność sprawiał fakt, że spotkania odbywały się o 14.15 i musiałam się nieźle nagimnastykować, żeby
pogodzić obecność na nich z pracą.
W czasie, gdy córka zaczęła trzecią klasę w szkole pojawiła się nowa pani pedagog. Zachęcona opinią zaprzyjaźnionej
mamy dziewczynki z naszej klasy (również 6-latki z problemami chyba większymi niż mojej córki) poszłam na
rozmowę. Podzieliłam się wątpliwościami, poprosiłam o diagnozę i radę, co dalej.
W pamięci utkwiło mi kilka spostrzeżeń pani pedagog. Zwróciła ona uwagę na ogromny stres (zmierzony
współczynnikiem, którego nazwy nie pamiętam) towarzyszący mojej córce w szkole. Silne napięcie fizyczne i
emocjonalne stwierdzone już podczas diagnozy psychologiczno-pedagogicznej w połowie pierwszej klasy nadal się
utrzymywało. Stres pojawiał się jeszcze zanim córka oceniła, czy zadanie jest według niej łatwe czy trudne. Był tak
silny, że nie motywował do podjęcia wysiłku, tylko znacznie osłabiał swobodę myślenia. Moja córka przeżywała ten
lęk wielokrotnie w ciągu dnia, prawdopodobnie przed większością ćwiczeń jakie miała wykonać w klasie i na pewno
przed sprawdzianami, jakie regularnie pisały dzieci. Jej spokój na lekcjach po części wynikał prawdopodobnie z tego,
że starała się zachować tak, jak oczekiwała pani. Ale być może była po prostu sparaliżowana strachem. Takie dziecko
nie gada i się nie kręci. Siedzi cichutko i drży wewnętrznie.
Pani pedagog stwierdziła również "deficyt pamięci krótkoterminowej". Już podczas pracy z córką w I klasie
zauważyłam, że materiał nie powtarzany bez przerwy szybko ulatuje jej z pamięci. Powtórzeń w klasie było mało, bo
tak ułożony jest podręcznik, a materiał musi być realizowany w odpowiednim tempie. Standard to jedna lekcja z
dwoma - trzema zaledwie zadaniami określonego typ i zmiana obszaru np. z operacji na liczbach na pracę z zegarem, a
potem figury geometryczne. I jeszcze litry, kilogramy, centymetry. Dla mojej córki to były zupełnie osobne światy, nie
rozumiała, że to wszystko liczby. Ponowny powrót po kilkutygodniowej przerwie do tak nieutrwalonego materiału np.
do działań na liczbach z przekraczaniem progu dziesiętnego, odczytywania godzin czy obliczeń na zegarze, pojęć
odcinka, rzeczownika, przymiotnika, czasownika to była nauka od nowa. To samo dotyczy słówek z angielskiego. W
trzeciej klasie zaczęły się sprawdziany z tego przedmiotu. Marysia z pierwszego przyniosła dwójkę i naprawdę była tym
mocno przybita. Okazało się, że nie zna podstawowych pojęć dotyczących przestrzeni (nad, pod, w,), nie umie również
przeczytać tak prostych słów jak "the" white". Po dwóch latach nauki i zapewnień nauczyciela, że dobrze sobie radzi,
jest aktywna na lekcjach, przeciętnie czyta i mówi.
Podczas pierwszych zajęć z córką pedagog zwróciła również uwagę na wyuczoną bezradność (zauważoną również
podczas dodatkowych zajęć z matematyki). Jeśli córka nie widziała sposobu rozwiązania zadania, od razu po
strona 4 / 7
Ratuj Maluchy, sześciolatki do szkół, likwidacja zerówek, protest
Uporczywa terapia sześciolatka czyli sposób na szkolną porażkę
zapoznaniu się z jego treścią nie podejmowała prób poradzenia sobie z problemem, tylko czekała na pomoc i
podpowiedź dorosłego.
Po omówieni wyników tej diagnozy pani pedagog zaproponowała, żeby córka raz w tygodniu przychodziła do niej na
zajęcia terapeutyczne. Będą pracować nad zmniejszeniem poziomu stresu, poprawą pamięci. Zgodziłam się. To, co
usłyszałam wzbudziło moje zaufanie. Nareszcie spotkałam kogoś, kto potraktował moje dziecko indywidualnie i ma
plan pracy dostosowany do potrzeb.
Próby zaradzenia szkolnym problemom oznaczały jednak dodatkowe trzy godziny zajęć w tygodniu (matematyka w
poradni pedagogicznej, zajęcia z panią pedagog w szkole oraz zajęcia wyrównawcze z wychowawczynią). Plus
"utrwalanie materiału " w domu. Choć tu, przyznaję - w trzeciej klasie - odpuściłam. Żadnych dodatkowych ćwiczeń,
testów ściąganych z internetu, powtarzania materiału przed sprawdzianami (zalecane przez wychowawczynię w III
klasie jako przygotowanie do klasy IV). I tak większość popołudni spędzamy na kończeniu tego, co zostało niezrobione
w szkole. Dość tego! Tyle czasu nad książkami nie spędzały moje starsze dzieci nawet w gimnazjum. A oboje mieli
bardzo przyzwoite oceny, córka nawet świadectwo z paskiem. Bardzo dobrze pozdawali egzaminy gimnazjalne, dostali
się do wybranych przez siebie wysoko ocenianych liceów, w których świetnie sobie radzili. Syn studiuje automatykę i
robotykę, czuje się tam jak ryba w wodzie. Po III roku jest wśród dziesięciu najlepszych studentów. Po odbytym stażu
ma szansę na interesującą i zapewne nieźle płatną pracę - na razie w niepełnym wymiarze, bo przed nim jeszcze dwa
lata studiów. Ale już teraz pracodawca chce go u siebie zatrzymać, tak wysoko ocenia jego obecne umiejętności i
przyszłe możliwości. Średnia córka w tym roku zdaje maturę i jestem pełna podziwu dla jej pracowitości i efektów,
jakie osiąga. A oprócz tego oboje mają czas na czytanie, jogę, spotkania z kolegami i koleżankami, pomajsterkowanie
przy samochodzie, poleniuchowanie rano w wolne dni. Chciałam, żeby moje najmłodsze dziecko też miało czas na
odnalezienie swojego pomysłu na życie. I coraz częściej zadawałam sobie pytanie, czy kolejne dodatkowe zajęcia
mające pomóc jej dogonić starsze dzieci z klasy i sprostać zbyt wysokim wymaganiom to najlepszy sposób na
wszechstronny, zrównoważony rozwój.
Po wywiadówce podsumowującej półrocze poszłam porozmawiać z wychowawczynią. Powiedziałam, że zastanawiam
się nad zostawienie córki na drugi rok w III klasie. W odpowiedzi usłyszałam, że córka zrobiła ogromne postępy. Że na
pewno sobie poradzi w IV klasie. Jednocześnie padła propozycja wysłanie jej do klasy terapeutycznej w innej szkole.
Jak zrozumiałam - stworzonej specjalnie po to, by pomagać dzieciom z dużymi problemami w nauce. Usłyszałam też,
że przecież nie wszyscy muszą kończyć studia - malarze też są potrzebni. No i mamy jeszcze kilka miesięcy nauki - na
decyzje jest o wiele za wcześnie. A jak decydować o powtarzaniu klasy, to najlepiej po czwartej klasie. Te dość
chaotyczne próby uniknięcia zatrzymania córki w III klasie kompletnie mnie nie przekonały. Na koniec usłyszałam, że
jeśli dostarczę odpowiednią opinię z poradni rejonowej, to wychowawczyni rozważy ewentualność pozostawienia
mojej córki na drugi rok.
Umówiłam się na wizytę w poradni pod koniec półrocza. Tknięta przeczuciem zasięgnęłam też prywatnie opinii
poleconej pani psycholog. Nasze pierwsze spotkanie to była dwugodzinna rozmowa na temat rozwoju dziecka. Od
niemowlęctwa, przez przedszkole, aż do obecnych problemów. Pytania dotyczyły również naszej sytuacji domowej,
relacji z rówieśnikami, rodzeństwem. W państwowej poradni nigdy nikt tak uważnie nie słuchał tego, co mówię o
swoim dziecku. Na kolejnej wizycie przeprowadzone zostało badanie inteligencji w kilku różnych obszarach. W
rozmowie podsumowującej usłyszałam, że mam otwartą, bardzo zmotywowaną, bezpretensjonalną i ponadprzeciętnie
inteligentną córkę. A więc problemy z nauką nie wynikały z przeciętnych lub nawet mniejszych zdolności. Przyznaję,
że czasami w przypływie rezygnacji przychodziło mi do głowy, że przecież nie wszystkie moje dzieci muszą być
bardzo zdolne. Może starsza dwójka jest, a ta najmłodsza - mniej. Ale nie - zmierzony iloraz inteligencji na poziomie
130 jednoznacznie wskazywał, że również ona ma duży potencjał i może osiągać co najmniej dobre wyniki w szkole
bez ogromnego nakładu pracy. I co ważniejsze - znaleźć takie dziedziny, w których będzie się realizować i osiągać
świetne rezultaty. Zbudować swoje poczucie wartości, nabrać pewności siebie. Teraz blokada dotyczy emocji, słabe
wyniki i brak śmiałości w rozwiązywaniu zadań szkolnych są efektem niewiary we własne siły i narzuconego zbyt
szybkiego tempa pracy. Nieugruntowana wiedza nie dodaje odwagi, by samej spróbować.
strona 5 / 7
Ratuj Maluchy, sześciolatki do szkół, likwidacja zerówek, protest
Uporczywa terapia sześciolatka czyli sposób na szkolną porażkę
Pamiętając o prośbie wychowawczyni udałam się również na badanie do poradni rejonowej. Pobieżnie przeprowadzone
badanie ni to psychologiczne, ni to pedagogiczne zakończyło się konkluzją, że córka opanowała podstawy programu
przewidzianego dla nauczania początkowego. Ani słowa na temat odniesienia jej osiągnięć w stosunku do możliwości.
A planowane badanie pedagogiczne nie odbędzie się, bo pani, która miała je przeprowadzić idzie do szpitala i nie
wiadomo kto ją zastąpi. Nie dostanę więc opinii, w której znajdzie się choćby sugestia powtarzania III klasy. Nie, to
nie. Dzięki pomocy pani Joanny działającej w ratujmaluchy miałam już kontakt z pedagogiem w prywatnej poradni.
Pani ta pracowała również w poradni rejonowej, miała więc uprawnienia do wydawania opinii wiążących dla szkoły.
Umówiłam się na rozmowę i diagnozę. Znów rzetelnie przeprowadzony wywiad, godzinne badanie - i wnioski.
Umiejętności matematyczne są nieutrwalone, wiedza chaotyczna i w niektórych obszarach bardzo niepełna (godziny,
kalendarz). Obserwacje te potwierdzały wyniki sprawdzianów matematycznych z całej III klasy. Średnia wyników z
całego roku na poziomie 56 %, diagnoza OPERON napisana na 50% i 3 punkty na 14 możliwych w badaniu OBUT
(Ogólnopolskie Badanie Umiejętności Trzecioklasisty) oznaczały po prostu, że córka nie opanowała podstaw
matematyki w stopniu wystarczającym, by w kolejnych klasach poradzić sobie z zadaniami obliczeniowymi. Zderzenie
z wymaganiami programowymi IV klasy to duże prawdopodobieństwo porażki. I kłopotów w kolejnych latach z
zadaniami obliczeniowymi. Na matematyce, na przyrodzie, a w przyszłości na fizyce i chemii. Uzbrojona w tą wiedzę
napisałam kilkustronicowe podanie do wychowawczyni, z kopią do dyrekcji. Już nie prosiłam, nie przekonywałam, po
prostu zdecydowania zażądałam zatrzymania dziecka w III klasie. Moja determinacja poskutkowała. Bez dalszych
dyskusji wychowawczyni zawnioskowało o niepromowania mojej córki do klasy IV.
Marysia właśnie po raz drugi zaczęła III klasę. Córka w lot złapała kontakt z nowymi dziećmi - zawsze miała wielką
łatwość nawiązywania kontaktów, więc pod tym względem nie obawiałam się jej startu w nowej grupie. W świetlicy
spotyka również koleżanki ze swojej byłej klasy. Te, z którymi była szczególnie zaprzyjaźniona nadal chętnie się z nią
bawią i zupełnie nie przeszkadza im, że córka powtarza klasę.
Nareszcie jest normalnie. Córka wraca do domu ze zrobionymi w klasie zadaniami. Czasem coś zostaje do
dokończenia, no i nowa pani zadaje prace domowe. Marysie stara się je odrabiać sama, choć jeszcze często przychodzi
do mnie upewnić się, że dobrze pomyślała. Znacznie chętniej zabiera się za ćwiczenia z języka polskiego. Gdy do
zrobienia jest matematyka widzę, że od razu się denerwuje. Wyraźnie chce jak najszybciej pozbyć się nielubianego
przedmiotu. Nawet jeśli zadanie to tylko przerysowania szlaczka według wzoru. Trudno na razie ocenić mi współpracę
z nową wychowawczynią. Wydaje się rozumieć moją decyzję, stara się ustalić wspólny plan pracy i określić obszary,
które wymagają szczególnej uwagi w domu.
Mam duży żal do byłej wychowawczyni, że nie powiedziała mi w pierwszej klasie o możliwości pozostawienia dziecka
na drugi rok. Nie otrzymałam takiej informacji również w państwowej poradni. Nie wiem, czy wynikało to - o zgrozo !
- z nieznajomości przepisów. Czy było świadomym pozostawianiem w niewiedzy rodzica, który uparcie szukał
rozwiązania problemów swojego dziecka. Przedmiotowym potraktowaniem wynikającym z nastawienia "my i tak
wiemy lepiej, co będzie najlepsze dla twojego dziecka, więc nie damy ci wybory i podejmiemy decyzję" - nie biorąc
odpowiedzialności za jej konsekwencje. Te poniosła w największym stopniu Marysia, w dalszej kolejności ja i moja
starsza córka, bo brakowało mi czasu i siły na porozmawianie z nią. Ucierpiała cała rodzina.
Skutek zaniedbań specjalistów, którym powierzyliśmy nasze dzieci był taki, że kilkoro z nich - w tym moja córka tylko w tej jednej klasie już na początku szkolnej drogi zostało skazanych na porażkę. Intensywna praca w domu i
zajęcia dodatkowe nie przyspieszyły ich naturalnego i zgodnego z wiekiem rozwoju. Zaległości w żaden sposób nie
zostały nadgonione. Dzieci zbyt ciężko pracowały, a osiągane wyniki w żadnym stopniu tego nie odzwierciedlały. Ich
rozwój na pewno nie zyskał na tej uporczywej terapii. Inni rodzicie nie wykazali tyle determinacji, co ja. Pogodzili się
z kiepskimi wynikami i nadmiernym obciążeniem pracą. Zapłacili za korepetycje lub założyli, że dostateczny to
wszystko, czego można od dziecka oczekiwać. Ja postanowiłam przerwać to pasmo zbyt ciężkiej pracy i miernych
efektów.
Wiem, że czeka mnie trudne zadanie. Zbudowanie wiary we własne siły u dziecka, które trzy lata dzień po dniu
stawiano przed zadaniami przerastającymi jego możliwości nie będzie ani szybkie, ani łatwe. Przede mną wiele prób
strona 6 / 7
Ratuj Maluchy, sześciolatki do szkół, likwidacja zerówek, protest
Uporczywa terapia sześciolatka czyli sposób na szkolną porażkę
zachęcenia córki do samodzielnego rozwiązywania zadań. Wierzę, że jeszcze nie jest za późno, by poczuła satysfakcję,
jaka płynie z zakończonego sukcesem drążenia problemu. Chcę jej dać odwagę do podejmowania kolejnych prób,
nawet gdy początkowo coś się nie udało. Chcę, by odnalazła dziedziny, które będą ją pasjonowały. Chcę dać jej czas na
wymarzoną naukę gry na gitarze. Niech z radością chodzi na ulubione zbiórki zuchowe. Niech stanie się harcerką - tak
jak tego pragnie. Nareszcie będzie miała na to wszystko czas.
imię dziewczynki zostało zmienione
strona 7 / 7

Podobne dokumenty