kołysała ryba wodę
Transkrypt
kołysała ryba wodę
Justyna Kowalska [email protected] +48 602 266 660 KOŁYSAŁA RYBA WODĘ Zina (sympatyczna, mocno-młodzieżowa osiemdziesięciolatka) próbuje zamontować kamerę – zestaw do prowadzenia videobloga. Nie za bardzo jej wychodzi, więc wertuje instrukcje obsługi. Aby rozczytać literki musi zmienić okulary. Odczytuje parę zdań na głos, próbuje się do nich zastosować – na marne. Dzwoni do wnuka. W trakcie rozmowy dalej walczy z kamerą. ZINA Bartek? Halo? Słyszysz mnie? Ja cię słyszę. Jak to możliwe, że tak blisko jesteś, a tak daleko.... Dobra, już nie filozofuję. Kochanie, przyszła już ta kamera. Chyba działa, ale ja nie wiem jak ją włączyć. Wszystko popodpinałam, prawie.... Słucham? Tak, wg tej chińskiej instrukcji. No jak chińskiej? Normalnie, bo po polsku na pewno nie jest. No, bo czy to jest Polski język: Najpierw podłącz złącze cały czarny (A), z kabel Audio/Video na wyraźne sprzężenia rundy, który jest dołączony do Osprey-50 przez krótki drut srebrny. Tak naprawdę są dwa krótkie kable, złączki z rundy, dołączony do-50 Osprey. Ja nic nie rozumiem, a ty rozumiesz? Albo: Częstotliwość wideo umożliwia kamerze cyfrowej podjecie cyfrowego wideo i zapisać go na sprzęt dla przyjemności... lub Kierowca jest standardowym protokołem umożliwiającym zewnętrznym urzodzeniom obrazu do komunikowania się z oprogramowaniem do przetwarzania obrazu. Kierowca?! To nie mógł tłumaczyć człowiek, tylko chińczyk. A i jeszcze dorzucili takie ważne zalecenia: Nie używać w celu innego użycia, Nie używać podczas snu, Wyłącznie do użytku w pomieszczeniu zamkniętym lub na zewnątrz. Chyba zacznę zbierać instrukcje, dają tyle radości... Dobrze, dobrze, przechodzę do rzeczy, bo majątek zapłacę. Ja nigdzie nie mogę znaleźć tego.... tego... no tej wtyczki, żeby dopiąć ją do komputera. Firewire! Nie, no w komputerze to już znalazłam. No, widzisz, jaką masz bystrą babcię. Oglądnęłam całą tę kamerę, ale nie znalazłam tego wejścia. Nigdzie nie widzę. Że co? Klapka? Gdzie? Sprawdzam. Coś tam niby jest... ale jak to otworzyć? Paznokciem? Dobrze, że nie mam tipsów, bo bym połamała. Dziękuje, Bartusiu, w życiu bym sama nie znalazła! Chyba, że przez mikroskop. Kto to widział, żeby tak ukrywać... Tak, tak, już wpięłam. A co w komputerze mam zrobić? Plag en plej? Aha, że łindołs sam ją zobaczy. To cudownie. Ale jakby nie zobaczył, bo to nigdy nie wiadomo z tym mikrosoftem... Siódemkę. Jarek mi zainstalował. Sąsiad.. Aha, to dobrze. Jakbym miała problemy, to jeszcze zadzwonię. Jest tata? Za godzinę? To zadzwońcie na skajpa, to się zobaczymy nawet. To cudownie. Ucałuj mamusię. I Natalkę! Zina włącza nagrywanie w kamerze. Usadawia się wygodnie przed obiektywem. Drogi mój... mój... Drogi mój videoblogu. Ale to brzmi nieżyciowo. Videoblogu. Jeszcze może przez fał mam to wymawiać? Jak ja mam cię nazywać? Jak miałam dziesięć lat to w takim pięknym, błękitnym zeszycie, od wujka Marka, pisałam: Mój drogi pamiętniczku, dziś zostałam nastolatką... Aha, to musiałam mieć już jedenaście. W każdym razie pisałam: Mój drogi pamiętniczku. Dzisiaj nie piszę w zeszycie, dzisiaj siebie kameruję. Długopis jakoś tak ostatnio niewygodnie układa się w dłoni i bazgrolę jak kura. Kto by to rozczytał? Na pewno nie ja. Tydzień temu zrobiłam sobie dokładne badania wzroku. Metoda ultrasonograficzna, oftlamoskopia, angiografia fluoreceniowa czy coś. Chyba z pół dioptrii rocznie mi leci! Może i przesadzam, ale nie jest przecież coraz lepiej. Ciągle tylko żonglerka tymi okularami. Okulary do dali, do bliży, do komputera, do czytania, do pływania, do oglądania wschodów i zachodów słońca, super przybliżające do czytania ulotek lekarstw, bo te skutki uboczne to dla mrówek chyba piszą i tak dalej, i tak dalej. Tak czy inaczej... Nie te czasy. Pamiętniki do lamusa, teraz się blogi pisze. A ja nie będę pisać, bo szukanie literek na klawiaturze okropnie mnie denerwuje. Zawsze mi się „s” z „a” przestawiają i piszę w tempie żółwio-ślimaczym, na dodatek z takimi błędami, jakbym co najmniej miała te wszystkie cywilizacyjne dysy - dysleksję, dysgrafię, dysortografię, dyskopat.... Ale umieć mówić to ja jeszcze umiem! A jak! Tak więc, pamiętajmy, aby nie zaczynać zdania od więc... Mój drogi videoblogu. Nie dam rady... To takie nieludzkie określenie. Może imię ci nadam? Jakie chcesz? Edek, Fredek? Może Blożek? Nie, Blożek to brzmi jak Bożek. Mój Bożydarze, Bożydarku. Nie, to nie przejdzie. Ale Bodzio...hmm.... Takie zdrobnienie od Bodo. Och Bodo, Bodo... O tak, on był piękny. Eugeniusz Bodo. Amant wszech czasów. Czarne włosy, ciemne oczy... tak, chyba ciemne. I spojrzenie. I kunszt aktorski. Mama się w nim kochała, jak i wszystkie jej siostry. Mama już od dawna była zamężna, a nawet chodziła z Olą w ciąży, jak jeździła do Białegostoku, niby to na pielgrzymkę, albo wizytę u chorej siostry, a tak naprawdę to do kinotearu. Ponoć widziały z ciocią Halinką tę słynną Białą Damę, co się ukazywała kawalerom w okolicach Sienkiewicza i prosiła ich o asystę. Mama mówiła, że wcale taka piękna nie była, jak ją opisywali w prasie. I że stara, bo prawie czterdziestkę już miała, jak się okazało, kiedy zdjęto jej maskę na komisariacie i nie okazała się być wcale duchem. Mama ją widziała tylko przez chwilę, bo się przecież na seans spieszyła. Zamiast się przyjrzeć bliżej zjawie to pobiegły z siostrą do kina, by wzdychać do ekranu. Tylko musiały chwilę poczekać, bo Żyd - właściciel kina, zapowiadał seanse. A nie mógł zwyczajnie zapowiedzieć tylko całą prelekcję kabaretową odstawiał i nadawał nowe tytuły: Teraz zobaczą państwo film pod tytułem „Zabili go i uciekł”, dziś w programie „Przygody garbatego konia”. To chyba było w tym samym roku, co skandal z Ben Hurem. Film wywołał niesmak. W lokalnej prasie żydowskiej publikowano protesty. Sprawa podobno odbiła się echem po całym świecie: od Warszawy, przez Berlin i Londyn, po Argentynę. Mama mówiła, że kino zdemolowano, właściciela porwano, a film spalono na stosie, zaś w mieście, na skutek rozruchów, ogłoszono stan wyjątkowy. To chyba oczywiście przesada. Ciekawe, jak ten Ben Hur został zapowiedziany... Dziewczyny, to znaczy moja mama i jej siostra, zawsze się śmiały z żartów Żyda, ale nie wtedy, gdy występował Bodo - tak bardzo nie mogły się doczekać, kiedy go zobaczą. Ja się im nie dziwię, Bodo był zachwycający, też się w nim właściwie pośmiertnie zadurzyłam. Chociaż, chociaż... Chyba nawet przedśmiertnie. Przecież pierwszy raz zobaczyłam go tuż przed wojną w kinie objazdowym! Można powiedzieć, że to była moja pierwsza miłość. Zaraz po wujku Marku, oczywiście. Ech, takich mężczyzn to już dawno nie ma... Zina śpiewa fragment piosenki„Zrób to tak” z repertuaru Eugeniusza Bodo ( muz. Henryk Wars; sł. Ludwik Starski i Jerzy Nel): Choć u kobiet w życiu szczęście masz, no i znośną twarz. Nie wystarczy to na podbój dam, wiesz to dobrze sam. Nic uroda nie pomoże, gdy ci sposobów brak. Choćbyś bracie był jak orzeł, to musisz wiedzieć jak. Zrób to tak, najpierw popatrz mile Zrób to tak, potem znów za chwilę na ten znak masz dowodów tyle, że ci ona zachwycona szepnie: tak. Zrób to tak, i nie trzeba więcej Zrób to tak, przytul najgoręcej no i fakt jest już ten mniej więcej, mianowicie że kobiecie pieszczot brak. Tak, będziesz mieć na imię Bodzio. A ja, jak będę do ciebie mówić, to sobie pomyślę o Eugeniuszu i od razu będzie przyjemnie nam rozmawiać. Myślę, że możemy zaczynać. Drogi Bodzio. Mój ty Bodku, Bodeczku. Kupiłam cię na receptę, jak leki przeciw miażdżycy. No, nie w aptece, ale na ebaju z Ameryki ściągnęłam przez mojego Piotrusia, bo on tam mieszka i ma konto. Ale sama zlicytowałam. A co? Nie potrafię? Potrafię. Wiesz ile rzeczy już kupiłam przez internet? Trzeba się rozwijać, to nie średniowiecze. Ja internet mam w małym palcu. Szkoda tylko, że w pozostałych nie bardzo. Na gadu-gadu sobie na ten przykład klikam. Co prawda w tempie zawrotnym, litera na minutę, bo tylko jednym palcem naraz potrafię, a powinno się obiema dłońmi i to bez patrzenia w klawiaturę – tak, jak mój wnusio, Bartek. I tak jestem szybsza od Nadziei, z którą lubimy sobie od czasu do czasu poklikać, albo nawet przeklikać ciekawe linki do interesujących artykułów. Mam swój login: Zineczka lat 67. Oj, cicho. Musisz być taki skrupulatny? Przecież znam swoją datę urodzenia, ale przecież wyglądam młodo, a w internecie to kto sprawdzi. Takie drobne kłamstewko nikomu nie zaszkodzi, a mi może pomoże. Bo może, że właśnie przez nie prawie randkę miałam... Taki wirtualny romansik z panem Jankiem. Klikaliśmy o pogodzie, o zdrowiu, o rozmowach z dziećmi. Bardzo przyjemnym dżentelmenem się wydawał. Na spotkanie w realu jednak nie poszłam. Przestraszyłam się. A jakby się okazało, że to jakiś seryjny morderca albo pedofil?! W internecie to nigdy nie wiadomo. Nie o takich historiach się słyszało. No i przestał ze mną pisać. Wyklikał sobie następną. Ponętną sześćdziesiątkę. Taka z niej sześćdziesiątka, jak i ze mnie! Ale za to spotkałam się z Genią z Lublina. Przyjechała tak daleko do rodziny, to przy okazji się spotkałyśmy pod Adamem i oprowadziłam ją po Krakowie. Bardzo kulturalna dziewczyna, taka oczytana i podróżniczka. Miała bardzo wiele do powiedzenia. Może nawet zostaniemy przyjaciółkami. Chociaż ja to raczej sceptyczna w tych sprawach jestem. Nie za szybko, ostrożnie z tym zaprzyjaźnianiem. Pożyjemy, zobaczymy i może zaufamy. To metoda na lisa z Małego Księcia. Kto wie, może i z tobą się zaprzyjaźnię panie Eugeniuszu... Drogi Bodzio, jak już wspomniałam, kupiłam cię na receptę. Pan doktór mi ciebie przypisał na, uważaj, bo masz mieć wiele funkcji, teraz wszystko jest dwa w jednym, jak nie więcej. Wasz end goł! Po pierwsze na: utrwalanie kontaktów społecznych i podtrzymywanie więzi rodzinnych. To akurat proste. Dzięki tobie mam szansę na regularnie widywanie z synem i wnukami. Na telefonowaniu zaoszczędzimy, a się zobaczymy. Słuchaj dalej: na wspomaganie pamięci krótko- i długotrwałej. To po to, żebym mogła produkować sobie taki dziennik spraw bieżących, ale i wspominkowy, bo to też jeden z celów wspomagania. To znaczy, jak pan doktór mówi: masz dać ujście kompulsywnym napadom reminiscencji. Nie wiesz o co chodzi? Oj, jeszcze się dowiesz, dowiesz. Jak mnie tak nachodzi nagle, na przykład podczas mycia naczyń, to całą szkołę sobie przypominam, włącznie z kolorem majtek, jakie ubrałam w czwartek, kiedy to przyjaciółka mojej starszej siostry Olgi, uszkodziła sobie wzrok w tragicznym wypadku pod tytułem igłą rozdzielę sobie rzęsy, no i wszystkie dzieci w tej szkole pamiętam po imieniu, a kilkadziesiąt tam nas się mieściło: Łukasz, Janek, Alinka, Lenek to u nas było pięć, Marianna, trzech Adasiów... Teraz dam ci spokój, ale jeszcze zobaczysz. Nie zazdroszczę. Będę tak na ciebie to wszystko wylewać, aż się pewnie nie raz spikselizujesz z niesmaku. A i ja sobie czasem oglądnę. Kto wie czy to nie ostatnie chwile, kiedy w ogóle cokolwiek pamiętam. Będę sobie potem, jak już będę stara, patrzyła i słuchała, i zastanawiała: o kim ta baba gada i gada. Może i przyszłe pokolenia skorzystają. Na stypie sobie włączą, jak opowiadam, jacy to są kochani, że nie obciążają mnie swoją obecnością, tak zatroszczyli się o spokój babci Ziny, że wyjechali na drugi koniec świata. Sobie tak posłuchają i zachlipią: Biedna babcia Zina, taka miła, o jak ślicznie opowiada, szkoda, że nie mogła z nami wyjechać, bo to przecież zbrodnią byłoby jej wywożenie za ocean. Bo STARYCH drzew się nie przesadza. Oj, biedna, biedna Zineczka. Tak, Piotrek pierwszy raz od kilkunastu lat miałby powód przyjechać na ojcowiznę. Zabrałby dzieci, które już kaleczą język ojcowski. Wysiedliby na Balicach, jeśli chmury czarnej z Islandii by nie było. A niech będzie! Będą musieli wtedy przekoczować przed przesiadką w Koloni na lotnisku. Kilka dni! Niech się stresują, kiedy ja marznę samotnie w kostnicy. Jak już by dojechali, to by wynajęli pokój w hotelu, no bo przecież u umarlaka to strach zamieszkać i to jeszcze w takiej dzielnicy. Następnego dnia, odwiedziliby moje mieszkanie, pomyśleli: jak ona skromne żyła, nie tak jak my w tych hamerykańskich pałacach z tektury falistej, ale w biednej kamieniczce, z parapetem pomalowanym abstrakcyjnie przez gołębie, które nielegalnie dokarmiała. Złapaliby się za głowę na widok książek i bibelotów, z którymi coś trzeba będzie przecież zrobić. O jaka ładna lala- wykrzyknęłaby Natalka. Ładna, ładna. Babcia twoja takie sto lat temu sama robiła. Mogę sobie zostawić, mogę, mogę? No jedną możesz, ale co zrobimy z całą resztą?. Może spalimy? Oddajmy do domu dziecka. Barbarzyńcy! Zamiast dla prawnuków trzymać... A potem te całe ceregiele z pogrzebem. Ale i tak mnie przecież do Mostowlan przez całą Polskę nie będą wieźli. Nie uszanują, że koło rodziców bym się położyła na sen ostatni. Jeszcze się miejsce tam znajdzie przy cerkiewce. Och, jak tam cichutko, jak przyjemnie. Drzewa, ptaszki, wstążki na krzyżach, a na Wielkanoc i pisanka na grobie się znajdzie. Zina nuci fragment piosenki ludowej z Podlasia: Oj, już niedaleczko czerwone jajeczko Oj, rano, ranieńko czerwone jajeczko Daj boże doczekać i w rączkach potrzymać Nie, oni nie uszanują, na pewno nie uszanują. Na wieś do domu nie zawiozą, nie przywrócą ziemi, z której powstałam, a do której chciałabym powrócić. Nie uszanują, nie uszanują... Oni mnie na pewno koło Sławka na Rakowicach położą, choć dobrze wiedzą, że przez ostatnie dziesięć lat jego życia się do siebie nie odzywaliśmy. Pomyślą: śmierć ich pogodzi. Gówno: wcale nie pogodzi! To niech ta kurwa raczej z nim leży i się męczy! W zakładzie pogrzebowym, gdzie wydadzą majątek na ten obrzydliwy, kamienny, od sztampy robiony nagrobek, nagle się zorientują, że zapomnieli babci majtek kupić! A bez bielizny to przecież nieprzyzwoite staruszkę grzebać. A ja bym może i nawet wolała - tak w zaświatach pochuljać. Należy mi się, bo za życia to zbyt święta byłam dla tego łotra, drania i kuncwota. Sypną pierwszą ziemię, wzruszeni nędznym, płaskim zawodzeniem wynajętego za pięć stów kapelana, zaczną łzy ronić. Nawet synowa, która mnie z wzajemnością nie znosiła, będzie łzy połykać i szeptać: to taka dobra kobieta była, ta twoja mama, Piotrze. Może nawet i Olgi albo nawet i Władka dzieci się zjadą ze swymi dziećmi, które będą topić dżdżownice w zniczach, bo co ich obchodzi jakaś strasznie nudna antyceremonijka pochówku, jakiejś właściwie obcej im baby. Ale w mieszkanku moim stypę zrobią, a co! Powspominają, kieliszeczek wypiją, nawet dzieciom dadzą kropelkę na języczek, a mi też uleją kapeczkę, śledzika ze słoika zjedzą, zdjęcia obejrzą i sobie przypomną. Przecież to nie obca baba, to Zineczka, ciocia Zina, co to nam szmacianki, kiedyś szyła. I ruskie lalki przywoziła. Matrioszki. Potem włączą sobie nagranie, posłuchają, powzdychają, a ja z ekranu będę śpiewać Piotrusiowi, tę samą piosenkę, co pół wieku temu przy obieraniu ziemniaków: Zina śpiewa fragment piosenki Reny Rolskiej „Ej, Piotr” (muz. Ryszard Sielicki, sł. Andrzej Bianusz): Ej Piotr, ej Piotr skąd ty masz te oczy? Ej Piotr, ej Piotr tyś nas zauroczył. Mam w oczach łzy, to przez Ciebie Piotrze, No powiedz mi, kto mi te łzy otrze? Ej Piotr, ej Piotr, ej Piotr .. straszny z Ciebie łotr! Mój drogi Bodzio, ja w ogóle nie wiem, o co panu Doktórowi chodzi tak naprawdę z tym treningiem pamięci. Mówi, że muszę ćwiczyć mózg. Ja przecież ćwiczę, codziennie sudoku sobie rozwiążę. Nawet można powiedzieć, że byłam przez jakiś czas uzależniona. Jedno za drugim trzaskałam, aż w nocy śniły mi się same cyferki. Raz mi koleżanka, w ramach prowokacji, kupiła rolkę z nadrukowanym sudoku: Teraz, Zineczka, to już nigdy z tronu nie zejdziesz! No i trochę mi przeszło. Ale co do pamięci, to mam niezłą, ba! Niezłą, ponad przeciętną... Bo trenuję i usprawniam, witaminki łykam. Lentilki na przykład. A lecytynka to najlepsza na pamięć witaminka. O matko święta, lekarstwa! Gdzie ja mam głowę?! Na pewno mam alzheimera. (Idzie po lekarstwa ale w połowie drogi coś jej się przypomina) Ooo, mam! Mam! Tak właśnie, tak a propos muszę zapamiętać: skoczek z c6 na d4. Zapisać (zapisuje na instrukcji do kamery): Nadzieja: konik z c6 na d4. Gram w szachy telefoniczne z koleżanką. Bez planszy. Mam ją w głowie. Da się? Da się. Swego czasu potrafiłam kilka takich partii jednocześnie rozegrać. Mistrzyni symultanu na ślepo. Teraz też jestem w takie gry całkiem niezła, jak na moje lata. Potem zadzwonię do Nadziei. Teraz to ona ma lekcję angielskiego na uniwersytecie trzeciego wieku w Warszawie. Nie, ona się nie uczy, to ona jest uczycielką. Nawet kiedyś sama próbowała mnie nauczyć: Łan, tu, sri end sruuu dy łindoł. Ja tam tych angielskich to nie za bardzo, tyle ile trzeba, żeby w komputerze się rozeznać. A tak to ja raczej z tych, co Alfabet uże my znajem, uże piszem i czytajem i wsie bukwy po poariadkie bez oszibki nazywajem. U nas to nawet nie po rosyjsku, u nas to po białorusku się gadało. Dalej tak gadają. Ja się przestawiłam szybko na polszczyznę. Czasem mi tylko dialektem zaleci. A jak czeba to i z krakowska, raz dwa czy, potrafię. Ale Olga... Olga to do końca życia zaciągała. Jej córki to zawsze doczkami byli, no właśnie byli, nie były, no i my szli, my kobiety szli na pierekaczewnik, czyli ciasto, jeśli nie wiesz, ale pewnie wiesz. Próbowałam jej wyplenić, ale się nie dała. Nawet doczki nie dały rady. I tak już do jej śmierci zostało. Świeć panie nad jej duszą. Mój drogi Bodzio. Myślałeś już, jak to będzie być starym? Będą nowe technologie, już nie będzie trzeba kamery, bo kabelek się do mózgu będzie człowiekowi przypinać i cały strumień myśli, wszystkie obrazy, wspomnienia, marzenia, hyc, na twardy dysk w jedną nanosekundę. I co będzie wtedy z tobą? Co, staruszku? Taki przestarzały... Już za dzionek, za dwa. Żyćko szybko leci. Do sklepu z antykami w najlepszym razie pójdziesz i może zlituje się nad tobą jakiś kolekcjoner staroci. W gorszym razie to na przemiał. I co? Zgadzasz się na to? Nie? No to jaką masz strategię? Nie masz? No to musisz coś wymyślić. Nie masz wyjścia. W dzisiejszym świecie nie wypada być starym, to jest takie passé. Dlatego ja wciąż czuje się młoda i ostała moja uroda. Trzeba pielęgnować i umysł, i ciało. Ja na ten przykład do Enceku, na pilates się zapisałam. Pan doktór wspominał, że najlepiej to na jogę. Bo to dobre na kręgosłup. I na nerwy dobre, a ja jestem przecież taka nerwowa. I na ręce, bo gdy szyję, to się trząść zaczynają, jak w delirce normalnie. To poszłam na tę jogę. Jezu, jak ja się tam wymęczyłam. Człowiek nic niby nie robi, tylko oddycha i przekłada się z pozycji w pozycję, a wszystko tak boli! Oj, jeszcze mnie ciągnie, jak o tym wspomnę. Jakieś pozycje wschodzącego psa. A najgorsze to było, jak ta sadystka, instruktorka związała nam pasem stopy i kazała siedzieć w jakiś morderczych pozycjach i jeszcze się kazała uśmiechać, suka! Nogi miałam całkiem fioletowe i wreszcie zrozumiałam, co czuły nieszczęsne Chinki, gdy im zaciskano stopy. Brrr. Tak mnie to zezłościło, że niemal nie przyłożyłam tej siksie od jogi w twarz. Może i trzeba było. No, ale z jogą dałam se spokój. No to, koleżanka namówiła mnie na pilatesa, że niby też taki na plecy. Prawda. Plecy czułam. Czułam wszystko. Ale czemu po pół godzinie zasnęłam? Piłka raz z lewej ręki do prawej, oddech, piłka do ręki lewej, przyciskamy, piłka do ręki prawej i tak sto dwadzieścia osiem razy! Obudziło mnie własne chrapanie. No to idę z innej beczki. Znalazłam klub tai czi dla seniorów. Ćwiczą w parku. Też powolutku, jeden ruch na pięć minut, w sam raz dla staruszek. I oddech. A wiesz, że tym razem nie usnęłam? W jakiś trans weszłam czy coś. Pływałam w powietrzu. I myśli jakoś zwolniły, i lekka byłam, i ręce mi się nie trzęsły tego dnia, gdy zasiadłam do szycia. Chyba będę tam chodzić. Ale to tak rano! Ja jeszcze młoda, a nie taka stara, żeby się o piątej rano budzić. Lubię se pospać. Do dziewiątej. No, a z drugiej strony, ja to potrzebuję czegoś energiczniejszego. Taki już mam temperament. W jednym miejscu nie usiedzę. To pewnie przez to wydaję się młodsza. Jak idę na dancing do Stylowej, to mnie biorą za pięćdziesiątkę, no może sześćdziesiątkę. No i brykam całkiem żwawo. Trzeba żyć. Tak sobie myślę, że ja to powinnam występować w tych reklamach dla seniorów. Twarz geriavitu, albo dopplehertz. Czemu nie? Teraz w tych reklamach to babcie są żywsze od swoich wnuków, co tylko na komórkach klikają. Na rowerach dziadki jeżdżą, wycieczki po górach robią. Normalnie mogą brać udział w maratonach! Są wiecznie szczęśliwi i uśmiechnięci, ciągle zakochani, aż mnie mdlić zaczyna. No, poza tymi reklamami, gdzie stary znaczy głupi i śmieszny, taki co nie wie do czego służy usb. Albo coś. Ja się założę, że połowa czterdziestolatków nie wie co to jest. Szowinistyczna reklama. A ja wiem! No, bo ja jestem z tych „młodych” „starych”. Twarz dopplehertz. Zapamiętać. Mój drogi Bodzio, Bodeczku! Ty nawet nie wiesz, jaka ja jestem dzisiaj szczęśliwa. Nie tyko dzisiaj. W ogóle. Jakoś tak ostatnio chce mi się śmiać, znajomi mówią, że się ze mnie zrobiła flirciara, no po prostu chce się żyć – Bodzio, ja muszę być chora. Bo czy to normalne? Kto to widział, w moim wieku! To pewnie demencja tak wygląda. A może mam kiłę?! (Śmieje się) Ale się dałeś nabrać. To nie moje, to było ściągnięte. W Wysokich Obcasach. Albo w Zwierciadle. Albo gdzieś tam, no... nieważne. W prasie wydrukowali taki artykuł o wpływie niektórych chorób na mózg. I opisali tam wizytę u lekarza pewnej stuletniej staruszki. Ona właśnie mówi: Panie dóktorze, jestem ostatnio taka zadowolona z życia. Zrobiłam się taka radosna, filuterna, figlarna. Ja muszę być na coś chora!. No i szybko się okazuje na co. Jako młódka, to ona była taka nie do końca grzeczna, można powiedzieć wyzwolona była, więc się zaraziła syfilisem i przez lata całe uchował się w jej mózgu jeden maleńki krętek kiły. Tak, to przez niego ona tak poweselała, więc babcia dalej do lekarza: Panie dóktorze, wie pan, ja to bym chciała, żeby pan mnie tak nie całkiem wyleczył. Tak się staruszce nowe życie spodobało. Jak ten artykuł przeczytałam, to od razu wpadło mi do głowy, że może i mi właśnie wpadł kiedyś do głowy taki krętek, bo czuję się taka szczęśliwa. Normalnie chce się żyć! I muzyki! Muzyka! Leci ulubiona piosenka Zineczki. Zina też ją podśpiewuje. Mowa o piosence w wykonaniu Haliny Kunickiej (muz. Urszula Rzeczkowska, sł. Jan Tadeusz Stanisławski ): Pa pa pa pa ra pa pa pa pa ra. . . Niby nic, a tak to się zaczęło, niby nic, zwyczajne "pa pa pa". Jest w orkiestrach dętych jakaś siła, bo to było tak: Babcia stała na balkonie, dołem dziadek defilował, ledwie go ujrzała, nieomal zemdlała: skrapiać trzeba było skronie. Dziadek z miejsca zmylił nogę, pojął: czas rozpocząć dzieło! Stanął pod balkonem, huknął jej puzonem, no i tak to się zaczęło Pa pa pa pa ra pa pa pa pa ra. . . Niby nic, a tak to się zaczęło, niby nic, zwyczajne "pa pa pa". Muzyka cichnie. Gdzie mi cichnie? Czy ja powiedziałam, że ma cichnąć. Ja chce śpiewać. Dobra, to następna! (Zaczyna lecieć cichutko „Piosenka o Nowej Hucie” muz. Jerzy Gert, sł. Stanisław Chruślicki. Zina od czasu podśpiewuje) Może być o Nowej Hucie. To moja młodość. I płynie piosenka murarska wysoko. Oj, płynęła. I myśmy popłynęli, to znaczy pociągiem przyjechaliśmy, by budować Nową Hutę, nasz Nowy Dom. O Nowej to Hucie piosenka, tada tada. Piękne czasy, piękne. To znaczy najpierw Sławek tu przyjechał. Kolega z wojska, a tam z Wojska, z AK, nagrał mu tu robotę. To było dobre miejsce, żeby się tu ukryć. Bo przecież za AK to wtedy kulka w łeb, a no i za dezercję, bo z Armii naszej uciekł, bo nie mógł znieść tej głupoty. I łączy dwa brzegi jak most. Dowódca krzyczał: Zbiórka na piecu i wszyscy jak te głupki leźli na ten piec kaflowy. A piec, no jak to piec, pod takim ciężarem leciał. Dowódca więc krzyczał: Za pięć minut piec ma stać! Idiota. I taka najmilsza z melodii. No nie zdzierżyli tego, z tym kolegą i zdezerterowali. Nowe papiery. Bo Sławek to naprawdę nie Sławek, Tylko Mietek, a w AK to miał pseudonim Henio, więc ja poznałam najpierw Henia i w Heniu się zakochałam, a nie w Mietku, ani Sławku. Teraz to można mówić głośno, ale całe życie się bał. I łączy dwa brzegi jak most. Z stąd pewnie tyle pił i ten zawał. Przecież on młody - miał, ledwie sześćdziesiąt dwa, albo cztery lata... kto wie ile, już mi się ta jego fałszywa data urodzin z prawdziwą myli. No i przyjechał, te mury stawiał, a potem to już w kombinacie robota. Ja dojechałam i muszę wyznać, ciężko tak ze wsi w miasto było się przestawić. Miało być pięknie, praca, ludzie kultura, a tu dookoła sama hołota. Ta pokój i dobro nam śle. Cygany całymi taborami na siłę nazwozili i się dziwili potem, że oni w mieszkaniach ogniska palą. Ludzie ze wsi to też nie lepsi. Kury, kaczki hodowali na pokojach. I moja mam też się popisała. Jak przyjechała na poród i przy dziecku pomagać, to przywiozła kosz jajek i żywą gęś. Jak ta gęś się w pociągu uchowała, to ja nie wiem. Przecież tyle godzin się wtedy jechało. Ale wszyscy tak jeździli. No i musiałam ją potem zarzynać z tym brzuchem, ale to jeszcze nic, bo potem te darcie pierza. I nowa jak Huta jest Nowa. Ręce całe czerwone, spuchnięte jak dwa bochenki chleba – no bo ja uczulenie na pierze gęsie miałam, no ale wtedy nie wiedziałam, że to jest alergia, tylko nie-wiadomo-co – ale darłam, płakałam i darłam, bo przecie przykrości matce własnej nie zrobię. Najlepsze było, jak mama zobaczyła pralkę: Ło, Jezus, ło Jezus, krzyczała i klękała przed maszyną przez calusieńkie pranie. Pralka wirowała przez trzy godziny chyba wtedy. Czasami przystawała, i wtedy mama zasypiała na chwilę. A tu pralka nagle znowu w wiry... A matka się żegna i płacze, że to jakieś szatany. Ona cała w strachu, a my ze Sławkiem się z niej śmiejemy. Oj, od razu mi się przypomniało. Jak już jedna czyjaś głupota się przypomni, od razu w pamięć lezą następne. Pamiętam, pamiętam, pamiętam.... jak Ola (Zina nie może zacząć ze śmiechu) To znaczy tata... Tatko pojechali na targ i jak wrócił to przywiózł nam takie śliczne niebieskie palta. Nie chciałyśmy ich z siebie zdjąć. Matce zaś przywiózł petelnię, taką dużą, żeliwną. Olga nie wiedziała, co to jest, więc zabrała petelnię i poszła zjeżdżać z górki. Zima była. I jak wsiadła, to za sekundę wylądowała w rzece, bo petelnia niosła i szybciej, i dalej niż sanki. A ojciec krzyczy, że ona w nowym palcie. Zawsze, jak smażę jajka i patrze na petelnię, to widzę tę zmokniętą Olusię. Ola rzadko jakieś głupoty robiła, ale tym razem to jej się udało. Ale Lenka. Była u nas we wsi taka głupia Lenka. W każdej wsi jest jakaś głupia Lenka, albo Lenek. Nasza Lenka usłyszała, że w święto Wielkiej Nocy może sobie usunąć piegi, a twarz miała tak obsraną, że strasznie się do tego pomysłu napaliła. Można to zrobić, gdy się w Wielkanoc umyje twarz w wodzie, w której gotowały się jajka na pisanki. Postanowiła to zrobić. Nagotowała jajek, ale tak się nie mogła doczekać, że ręce wsadziła do wrzątku. Strasznie się poparzyła, a piegi ma do dziś, jeśli żyje. Dziś tak myślę, że my okrutni byliśmy, bo cała wieś się śmiała, a Lenka przez kilka tygodni ręce w szmatach owinięte miała. Tak se myślę, że ta głupia Lenka, to wcale taka głupia nie była. Nauczyła kota krowy paść. No tak, chodził za nią pręgowany burasek, to go sztuczek uczyła. Potrafił aportować, skakać przez kijek, ale te krowy były najlepsze. Na własne oczy widziałam, jak ten mały pypeć je zaganiał w lewo - to szły w lewo, a jak w prawo - to szły w prawo. Normalny pies z tego kota. Ale u nas to w ogóle zwierzęta były mądre. Same się pasły. Trzeba je było tylko na pole wyprowadzić, ale same wracały. Zawsze o tej samej porze, wszystkie zwierzęta, konie, krowy, kozy, owce... Wszystkie przebiegały przez wieś i każda do swojego gospodarstwa, przez swoją furteczkę, do swojej zagrody. Kochałam ten widok. Codziennie wieczorem szłam przed chałupę, by patrzeć na tabun zwierząt wracających przez jedyną we wsi uliczkę. Z kocich łbów notabene. Ale jak już przy zagrodach jesteśmy, to taka jedna historia szczególnie mi się do pamięci przykleiła. Sąsiadka miała gęś. No oczywiście, że o gęsi, bo ja się z tymi gęsiami miałam się w życiu od tego uczulenia, co to wtedy uczuleniem się nazywało. Klątwa jakaś chyba. Bo całe ręce mi puchły przy darciu pierza. Jednego dnia wszystkie baby we wsi się zbierały i darłyśmy, i śpiewałyśmy, i darłyśmy. A ja tylko taka biedniutka, że zamiast śpiewać to zawodziłam z bólu, bo ręce czerwone i wielkie normalnie, jak bochenki chleba. A wtedy to bochenki były konkretne. Aha, no i ta gąska sąsiadki, szczególnie ukochała sobie naszą mamę. Codziennie rano przebiegała pół wsi, łaziła za mamą krok w krok, to do obory, to na pole, do izby, na mogiłki – wszędzie ta gąska. Pewnie mamy pilnowała, aby jej się nic nie stało. A wieczorem, gąska grzecznie, tup, tup, tup - wracała na noc do sąsiadki. I rano znowu do mamuśki. W końcu sąsiadka oddała mamie gąskę, skoro i tak sama se właścicielkę wybrała. Uff, alem się zmachała tym gadaniem. Muszę coś się napić, na gardełko. Może likierek, likierek brzozowy. Smaczny i zdrowy. Mocno wyborowy. Sama robiłam. Zina idzie po likierek, ale dzwoni telefon, więc szybko podbiega do telefonu i gubi jednego kapcia. Halo? Jaki Piotrek? Ja żadnego Piotrka nie znam... Jezus Maryja. Babie się już wszystko we łbie popier... oj przepraszam.... Nie wiem skąd ten język, ale ty mnie synu stąd do siebie zabierz, bo mam sklerozę postępującą, żeby swego syna nie pamiętać! Ja już nie mogę, siedzę tu taka sama, a wy nigdy do mnie nie dzwonicie! Kto do mnie dzwonił? Bartek? Jaki.... (Zina milknie przestraszona) Nie, nic synku... Zaczynam zrzędzić, jak stara baba, ale ty się nie tym przejmuj. Nie, nie wszystko, ze mną dobrze. Troszkę tylko roztargniona dziś jestem, bo się nie wyspałam, a poza tym wybiłeś mnie z rytmu, byłam czymś zajęta. Nie, synku nie histeryzuj, nie mam alzheimera, nie musisz mnie jeszcze w domu starców zamykać! Kocham cię i do widzenia. Rozłącza rozmowę i się zamyśla. Telefon przez jakiś czas dzwoni, ale ona nie reaguje. Znajduje karteczkę, z instrukcją obsługi kamery i notatką, jaką wcześniej zapisała - w zamyśleniu międli ją w rękach. W końcu decyduje się przeczytać, co jest na niej napisane. „Żongluje” okularami. Odczytuje notatkę. Nadzieja: konik z c6 na d4. Nadzieja: konik z c6 na d4? Nadzieja? Na co? Nic nie rozumiem? Na konia? A gdzie ja tego konia będę trzymać? I te znaki? C6? Konik z c6. Dziwne Bodzio, konik, konik... (nagle ożywia się) O, tatuś mój to strasznie ukochał sobie jeden typ konia! Zawsze miał takiego samego. Koń piękny, biały cały, tylko na zadzie miał siwe jabłka. No, nie jabłka. Ja tak nazywałam te plamy na jego tyłku, bo wyglądały jak dorodne jabłka - tyle, że siwe. Właśnie nie czarne, tylko siwe. I jak nam taki konik kiedyś zdechł, to tata jeździł po gospodarstwach. Udało mu się znalazł dokładnie takiego samego. A mama za to lubiła hodować malutkie kogutki. Ludzie to mają dziwactwa, nie? Ja, mój drogi Bodzio, też mam swoje. Nie, nie zbieram zeschłych wiechci, ani pocztówek, ani nalepek z chleba, ani nie hoduję tchórzofretek. Moim konikiem są lalki. Pierwszą to tatuś kupił w Rosji, Matrioszkę, którą na początku dwudziestego wieku zaczęli masowo produkować Rosjanie. Dał mamie, a mama dała mi. Drugą lalkę sama mi uszyła, ze słomy, pierza i swojej chusty. Tak, z pierza, więc jak się raz rozerwała, to od razu uczulenia dostałam. Bo mi przecież od razu ręce puchły, jak tylko dotknęłam gęsiego pierza. A może Inka była z kurzego pierza, a nie gęsiego... A od czego innego było to uczulenie... Hmm... chyba tak, ale coś.... chyba jakąś dziurę mam. Muszę pamiętać, żeby nie zapomnieć, powiedzieć o tej dziurze doktórowi. Może to jednak alzheimer? Ale uczulenie raz miałam. Ale czy właśnie od Inki? A lalka miała na imię Inka, po cioci Halince. Nie umiałam wymówić pełnego imienia, więc została Inka. Inkę zabierałam ze sobą wszędzie. Nawet do kąpieli. Dlatego nie przeżyła. Z wiekiem zaatakowała ją wilgoć i żadna klinika lalek nie mogła jej wyleczyć. Pochowałyśmy ją z Olą w Świsłoczy. Zbudowałyśmy łódkę z kory, zrobiłyśmy wianek i tak puściłyśmy Inkę w świat. A potem była..... Ooooj, mój drogi Bodzio, tak myślę, że mi doktór podstępnie ciebie zapisał, żebym historie mego życia zdigitalizowała... A to podstępnik jeden! Ale ja nie chcę żadnej autobiografii! Każdy stary zabiera się za autobiografię. Ja ani nie czuję się stara, ani mnie się podoba ideja autobiografii. Kogo interesuje, co ten stary piernik plecie? Trzeba do przodu, trzeba żyć, a nie ciągle się za siebie oglądać. A i jeszcze o wojnie bez przerwy rozprawiają, jakby nic innego im się w życiu nie wydarzyło. A co ja mogę o wojnie? Ja dzieckiem byłam, to co mogę pamiętać. To, że raz żyliśmy za Ruska, a raz za Szwaba, a potem znów za Ruska. Mogę tylko powiedzieć, że za Niemca było chyba lepiej. Bo jak Ruskie właziły do chałupy, to rozkradały wszystko, co popadnie i że ojciec z bratem się ukrywali w stodole, żeby ich do armii nie zaciągnęli. U nas to ta wojna w miarę lekko przeszła. Żydów nie mięliśmy. Tam po inkszych wioskach to byli, ale u nas keine Juden. Tam dalej, w lasach się ukrywali. Niemców to ja tylko trochę pamiętam. Najbardziej to pamiętam tego sprzed wojny. Był właścicielem młyna. Lubiliśmy latać do młyna z dzieciakami, patrzeć jak ziarno się miele. Czasem Niemiec pozwalał nam sobie pomóc. Jak wybuchła wojna to jego starszy syn uciekł. Wrócił z Niemcami, już jako gestapowiec. Nie wiem dokładnie co dalej z nim było i jego rodziną, ale w czterdziestym czwartym, jak wojska niemieckie wycofywali się pod naciskiem wojsk radzieckich, ten syn własnoręcznie spalił młyn oraz ojcowy dom, żeby one nie trafiły do rąk rosyjskich. Tyle o Niemcach. A skoro już się pytasz o Ruskich, to co ja tam mogę pamiętać, przecież ci mówiłam - dzieciakiem byłam. Ja tylko pamiętam rumianych żołnierzy, jak nam kury wyżerali, chlali śpiewali piosenki, wrzeszczeli, kazali sobie wódki donosić - w sumie zupełnie, jak nasze chłopy - tyle, że strzelali, żeby siać strach. Pamiętam jeszcze, jak raz dowódca buty sobie kazał zdejmować Władkowi... (Zina zauważa, że jest w jednym kapciu) A co to ja tak siedzę tak w jednym? Jak to wygląda? Bodzio, czemu mi nie mówi? Tak pozwala, jak kretynce w łapciu jednym siedzieć? Gdzie ja mogłam schować? (Zina zaczyna szukać kapcia) No nigdzie nie ma. Alzheimer czy co? Ale ja chyba o czymś ci mówiłam? (Zina kontynuuje opowiadanie i jednocześnie szuka kapcia, może nawet na chwilę pójdzie za kulisy nie przerywając opowieści) Mówiłam wcześniej, że brat się z ojcem ukrywał, żeby nie zaciągnęli? A gdzie tam, to przecież niemożliwe on jeszcze za młody był! Przecież on ode mnie ledwie rok starszy. No więc, ściągać Ruskowi te buty, to on musieć musiał. Na takim zydlu specjalnym, i jak Władek się pochylił to Rosjanin kopnął zydel i wybił nim okno. No dla Ruskich to było zabawne. A Ojciec jak się przed nimi chował, żeby go nie zaciągnęli, to i ukrywał gdzieś część drobiu i krowy. Ale gdzie? Nie wiem. No i Oleńkę też zabierał, bo już dorodna panna była, po co miała kusić to bydło. Ojciec mego męża był sybirakiem. Był naczelnikiem poczty, a nie chciał cudzej korespondencji czytać i donosić, no to go wywieźli. Wpakowali do wagonu, zabrali dokumenty i na koniec świata. Ale wrócił. W sam raz na nasz ślub. Sławek był katolikiem. U nas to wsio rabno było czy katolik, czy prawosławny. Bóg jest jeden. Jak we wsi nie było cerkwi, to się można było modlić w kościele, a od święta tylko pielgrzymka do cerkwi. Dlatego do nas w święta ciągło więcej ludu, niż na co dzień, bo do nas się zjeżdżali z innych wiosek. Podczas ślubu się dowiedziałam, że ta tolerancja to jednostronna. Sławek zdecydował się na ślub w naszej cerkwi. Tu całuje ikonę, a tam naraz przed cerkwią jakieś rozpaczliwe śpiewy żałobne. Ojciec Sławka płaczki najął! Na znak protestu. Do ślubu i tak doszło. (Zina rezygnuje z szukania kapcia) No nie ma kapcia-łapcia – jest jeden. Potem zrobiliśmy drugi, już w Krakowie, w kościele, dla rodziny Sławka. Wyśmiewali go, że za Ruską poszedł. Taki to szacunek okazywali. A ja nie Ruska, ja Polką przecież byłam, jak i nią do dzisiaj jestem. Choć, jak z matką gadałam o białoruskich korzeniach, to pluła przez ramię i po białorusku zaklinała, że my czystej krwi Polaki. Taka duma narodowa. A po białorusku to do śmierci nawijała. Bolało, jak mnie tak za wiarę i język poniżali, ale co zrobić, męża kochałam – ślub przetrwałam. Jak Sławek umarł to już inaczej było. Rodzice jego już dawno na mogiłkach, chwała Bogu, panie świeć nad ich duszami. I wtedy zobaczyłam całe jego rodzeństwo. Na ślubie tyla ich nie było, bo po wojnie nie wszyscy jeszcze wrócili, ale na pogrzebie to było ich a było - siedmiu braci się zjechało! Siedmiu pięknych, wysokich braci. Ciemnookie diabły. Widać, że w potomkach kozak jakiś był. Nie widzieli się całe wieki, więc harmider nie do opisania. Tu brat w mogile właśnie spoczął, a oni jeszcze nad trumną śmiechy i wspominki. O daj Boże, żeby i nad moim grobem była cała rodzina. Żeby śmiali się i płakali i cieszyli, że wszystkie znowu razem, tylko bez Zineczki, ich matki, cioci, siostry-laleczki. Tak, pewnie Władek się postara i ciało moje sprowadzi na ziemię rodzicielską. Nie po to z tej zapyziałej dziury uciekałam, aby tam na wieki wieków wracać! Ja chcę położyć się cichutko obok mojego Sławeczka. To mój mąż przecież jedyny. Ja mu przed Bogiem przysięgała. I to dwa razy! To ja, jego żona pierworodna, a nie ta kurwa, co se grób chciała przywłaszczyć. Wykupiła miejsce obok niego i chociaż zdrowa jak wół, to już kamień kazała se wykuć. I myślała, że jej tak dam?! (Zina we wściekłości podchodzi do drzwi i próbuje je otworzyć, szarpie się z nimi, jakby zapomniała, jak się używa klamki. Wścieka się, ale nie przerywa monologu.) O nie, ja miękkim chujem nie jestem robiona, tylko kolejarskim, jutro tam pójdę i nagrobek tandetny zasikam, rozbiję, podepcę. Nie będzie ta sobaka jego grobu kalać. To ja, jego żona prawowita, to MI przysięgał, MI śpiewał pieśni miłosne i JA z nim leżyć będę i razem do końca świata na wieki wieków amen będziemy! Zina totalnie traci cierpliwość i z tej złości śpiewa nerwowo “Bogurodzicę”: Bogiem sławiena Maryja! U Twego Syna, Gospodzina, Matko zwolena, Maryja, Ziści nam, spuści nam! Kyrie eleison. Zina puszcza drzwi i zaczyna się śmiać. Mój drogi Bodzio, czy ty to pamiętasz?! Jak mama ślicznie się denerwowała. No tak, jak możesz pamiętać, tyś jej nie znał, a ja ci nie opowiadała jeszcze. Mama zawsze, jak byłyśmy z siostrą niegrzeczne, abo tatko ją wyprowadził z równowagi zaczynała śpiewać. Najczęściej... Bogurodzicę. A to jej się barszcz biały przywynglił, to zaraz: Bogiem sławiena Maryja! U Twego Syna, Gospodzina, a to się w palec ukuła: Bogiem sławiena Maryja! U Twego Syna, Gospodzina. Kilka wersów i nerw mija. Spokój. Matka nasza to w ogóle śpiewuszcza była. Jak my mieli z siostrą po cztery, pięć lat to nas codziennie jedną piosenkę uczyła, co nas mama nauczyła to my umieli ... a ona od swojej babci... to są stare, starodawne piosenki. Mamusia śpiewała i przędła, a my siedzieli, posłuchali, patrzyli, no i śpiewali te piosenkę. Wstawali, czwarta godzina, mama budziła, bo trzeba było prząść, tkać... Matka była krawcowa dobra i musiała i szyć i tkać i my wszystko umieli. I ja i moja siostra krawcowe zostali. Ja tera to potrafię i naumiana jestem. Przędę, lalki szyję. Tera to i śpiew wyleciał z głowy, ale wtedy, wtedy to się śpiewało. Kiedyś wieczorem to siadali z robotami, albo kapusta się szatkuje i śpiewało się, albo piora się drze, a ja od tech gęsi to całe ruki miała czerwone, zapuchłe, wielkie jak chliby, ale dalej ta darła piora, darła, bo co robić. Wsie dziewuchy we wsi siadali razem i drzemy, dziewczyny zadowolene, a ja w płacz, tak ręce boleli. Musi uczulenie, alergia – teraz to ja wiem, ale nie wtedy, bo ino skąd to wiedzieć wtedy mieli. Jeszcze jak była młoda to na wieczorynkę się zbierali dziewczyny młode, na wieczorynkę idziem kapustę szatkować, to i chłopcy przyjdą. To tak, my szatkujem, a oni te kaczany łupią, bo to te kaczany dobre i witaminy w tych kaczanach. Słuchajcie dziewczyny, dziś chłopcy wybiorą dziewczyn do ugniatania kapusty i ktora zostanie wybrana, to wyjdzie za mąż i będzie dobrą gospodynią. Jak podrośli to my majowki robili, o tu majowka była, obłożona brzeziną, i tatarak na zielone, dookoła i muzykanty. A to wszystko chodziło! I ładnie grali, ładnie tańczyli... O Matko!, jak pięknie my wyglądali, jak ślicznie! Ja tak lubiła tańczyć! Zina śpiewa podlaską piosenkę ludową: Kolysala ryba wode póltorej godziny Namawiala Kasia Jasia do swojej rodziny A ja nie pójde, tobie nie pozwole Zina niechcący coś naciska - włącza Bo ty bedziesz opowiadac o swojej niedole się dźwięk lub/i projekcja z jej wcześniejszym nagraniem. Zina co Jak ja będe opowiadac ty nie będziesz jakiś czas przerywa śpiew i słucha slyszyc swojego nagrania, może zaśmiać lub Mojej mamy glówka boli, musze do niej spieszyc Mojej mamy glówka boli, musze do niej spieszyc Szla Kasia do domu drobnymi dróżkami Jednej dróżki nie trafila, zalała sie łzami Jednej dróżki nie trafila, zalała się łzami Zalała się Kasia łzami, husteczko obtarla Zabolało Kasie glówka, malo nie umarla coś skomentować... NAGRANIE ZINY: Mój drogi Bodzio. Myślałeś już, jak to będzie być starym? Będą nowe technologie, już nie będzie trzeba kamery, bo kabelek się do mózgu będzie człowiekowi przypinać i cały strumień myśli, wszystkie obrazy, wspomnienia, marzenia, hyc, na twardy dysk w jedną nanosekundę. I co będzie wtedy z tobą? Co, staruszku? Taki przestarzały... Już za dzionek, za dwa. Żyćko szybko leci. Zabolało Kasie glówka, malo nie umarla Przyszla Kasia do domu, Jasiu Kasie pyta Do sklepu z antykami w najlepszym razie pójdziesz i może zlituje się nad tobą jakiś kolekcjoner staroci. W Czego Kasiu zaplakana, zaraz będzie witac Czego Kasiu zaplakana, zaraz będzie witac A ja nie plakala i plakac nie mysle gorszym razie to na przemiał. I co? Zgadzasz się na to? Nie? No to jaką masz strategię? Nie masz? No to musisz coś wymyślić. Nie masz wyjścia. W dzisiejszym świecie nie Spieszylem do domu, ze mnie rosa wyszla wypada być starym, to jest takie passé. Dlatego ja wciąż Spieszylam do domu, ze mnie rosa wyszla młoda i ostała moja uroda Mój drogi, mój drogi... Bodeczku mój. Dobry Bodeczku. Ja mam do ciebie jedna prośba. Ty mnie z tej Huty zabierz, nie pozwól mnie tu zakopać. Ja do domu. Do matki. Do tatki... Wyciemnienie... ------------------------------------------------------------------------------------------------Uwagi: Wspomnienia Ziny i przemyślenia można modyfikować. Skracać, uzupełniać, powtarzać, przedłużać. Zwłaszcza przedłużać. Do dyspozycji jest kilka gotowych słowotoków Ziny, ale polecam tworzenie nowych – korzystając z doświadczeń wcielającej się w Zinę aktorki. czuje się