Andrzej Nowak, Skąd nasz ród, [rozdział dotyczący chrztu Polski]

Transkrypt

Andrzej Nowak, Skąd nasz ród, [rozdział dotyczący chrztu Polski]
1.
Mały wielki wybuch (940-966)
DCCCCLXV Dubrouka ad Meskonem venit
DCCCCLXVI Mysko dux Polonie baptizatur
To są dwa pierwsze wydarzenia zapisane z datą roczną, jakie odnoszą się do historii Polski:
„965: Dubrowka przybywa do Mieszka". „966: Mieszko książę Polski został ochrzczony". W takim
brzmieniu dotarły do nas, przepisywane na początku wieku XII z Rocznika kapituły krakowskiej
dawnego, prowadzonego przez Jordana, biskupa piastowskiego państwa od 968 r. Znajdują swoje
potwierdzenie w najważniejszym źródle pisanym do dziejów Mieszka i Bolesława Chrobrego — w
kronice biskupa Merseburga, Thietmara (975-1018), saskiego autora, znającego język słowiański i
wielu bezpośrednich 'świadków czasów Mieszka i Dobrawy. Pięknie się te nasze historycznie
poświadczone dzieje zaczynają: od przybycia kobiety do mężczyzny, od małżeństwa, od chrztu
księcia. Zaraz potem, najstarsze nasze roczniki dodają trzecią datę: 967: Bolezlaus Magnus natus est
— urodził się Bolesław Wielki. Dopełnienie szczęśliwego związku: w trzecim roku pisanej naszej
historii rodzi się wielki król. Tej daty też nikt nie kwestionuje.
Czy to jednak nie zbyt piękny początek? O pół wieku starszy od Thietmara inny niemiecki
kronikarz, Widukind, benedyktyński mnich z klasztoru w Korbel (Corvey w Nadrenii PółnocnejWestfalii), autor Dziejów saskich, które urywa na śmierci cesarza Ottona I (973), wprowadza inne
wydarzenie do naszej pisanej historii jako chronologicznie pierwsze. W 66 rozdziale III Księgi swych
Dziejów Księżniczka czeska Dobrawa, zona Mieszka I, informuje o buntowniczym watażce saskim,
Wichmanie, który stawał na czele pogańskich plemion wieleckich mieszkających między dolną Łabą i
Odrą. Geron, margrabia potężnej Marchii Wschodniej cesarstwa niemieckiego, na czele której
prowadził w 963 r. podbój słowiańskich Łużyc, miał odesłać Wichmana do „barbarzyńców" — czyli do
Wieletów. Wichman na ich czele z kolei „nacierał w częstych bojach na dalej mieszkających
barbarzyńców. Króla Mieszka, którego władzy podlegali Słowianie, zwani Licikaviki [do tej intrygującej
nazwy jeszcze wrócimy] dwukrotnie pokonał, zabił jego brata, wielki łup od niego wycisnął". Choć
sam Widukind nie podaje rocznej daty klęski Mieszka, to z porównania z innymi niemieckimi
rocznikami wynika, że chodzić mogło właśnie o rok 963. A zatem pisana historia Polski miałaby się
zaczynać nie od szczęśliwego spotkania z Dobrawą i chrztu Mieszka, ale od dramatycznego zagrożenia
Mieszkowego państwa przez zewnętrzny najazd. Tę interpretację wzmocnił jeszcze biskup Thietmar,
który po pół wieku streszczając informacje Widukinda zmienił istotnie ich sens, stwierdzając, że to nie
Wichman i słowiańscy Wieleci pokonali w łupieżczym najeździe sąsiada zza Odry, ale sam potężny
margrabia Geron „podporządkował zwierzchnictwu cesarza [niemieckiego, Ottona I] ... Mieszka wraz
z jego poddanymi". A zatem pisana historia Polski miałaby się zaczynać od podporządkowania
niemieckiemu cesarstwu — w roku 963? To także frapująca perspektywa. Przede wszystkim dlatego,
że stawia od razu na pierwszym miejscu ważny w następnym tysiącleciu problem niepodległości.
Także dlatego, że w połączeniu z datami następnymi — 965 i 966 — pokazuje możliwe polityczne ich
znaczenie. Sojusz z Czechami. poprzez małżeństwo księżniczki z Pragi i chrzest księcia jako odpowiedź
na zagrożenie państwa. Jakże błyskawiczna, jakże skuteczna! Nad tym jeszcze będziemy się
zastanawiać. Tu jednak trzeba podkreślić, że w związku z wielką różnicą między świeżym zapisem
Widukinda i znacznie późniejszą interpretacją Thietmara, historycy spierają się do dziś gorąco o to,
czy sama data roku 963 jest pewna, czy rzeczywiście doszło do bezpośredniego zagrożenia, a tym
bardziej do uzależnienia państwa Mieszka przez cesarstwo w tym czasie. Mamy jeszcze jedno
świadectwo, dotyczące państwa Mieszka — także z lat 965-966. Sporządził je Ibrahim ibn Jakub.
Żydowski handlarz i uczony, a także wywiadowca na służbie kalifa Kordoby, Al-Hakarna II (panował w
latach 961-976). Kalif po swoim ojcu Abd ar-Rahmanie odziedziczył gwardię słowiańską (podobno
ponad 13 tys. ludzi, zasłużonych w podbojach Afryki Północnej i dzisiejszej Hiszpanii). Hakam nie był
wojennym panem, patronował za to nauce, tworząc z Kordoby jedno z najważniejszych centrów
intelektualnych ówczesnego świata (zgromadził gigantyczną bibliotekę, liczącą ponad 400 tys.
manuskryptów). Słowiańscy niewolnicy byli mu raczej potrzebni do męskiego haremu, zgodnego z
1
jego upodobaniami, niż do walki. Czy kupiec Ibrahim wysłany został do dalekich krajów słowiańskich,
by zbadać możliwości skuteczniejszego pozyskiwania niewolników z obszaru nazywanego po arabsku
Sagaliba (czyli Słowiańszczyzna), czy po to, by poznać lepiej kraje pochodzenia wielu przedstawicieli
administracyjnych elit kalifatu — nie wiemy. Wiemy na pewno, że dotarł w swej wielkiej podróży do
Magdeburga, gdzie rozmawiał z cesarzem Ottonem I, następnie do czeskiej Pragi (skąd właśnie
Dobrawa wyruszała do Mieszka), a następnie na ziemie zachodniosłowiańskich Obodrzyców. Ibrahim
mógł nawet spotkać samego Mieszka — w Pradze albo w Saksonii. O ziemi Mieszka był znakomicie
poinformowany. Umiał słuchać i dowiadywać się, czego dowodem są choćby zapisane przez niego
słowiańskie słowa, takie jak mh (mech), sb (szpak), czy tetra (cietrzew). Umiał też z talentem
antropologa i asa wywiadu zarazem opisać egzotyczny kraj, jego obyczaje, dęte i strunowe
instrumenty muzyczne, higienę (sauna), napoje (miód), sady (jabłonie, grusze, brzoskwinie), jak i
system polityczno-militarny. Wymienia Mieszka jako jednego z czterech królów Słowian — obok
władcy Bułgarów, Bolesława — króla Faraga, Bojema i Karako (czyli Pragi, Czech i Krakowa) oraz
Nakona, księcia obodrzyckiego. Dalej pisze tak: „A co się tyczy kraju Meszko, to jest on najrozleglejszy
z ich (tj. słowiańskich) krajów. Obfituje on w żywność, mięso, miód i rolę orną (lub: rybę). Pobierane
przez niego (tj. Mieszka) podatki (stanowią) odważniki handlowe. (Idą) one (na) żołd jego piechurów.
Co miesiąc każdemu oznaczona ilość z nich. Ma on trzy tysiące pancernych podzielonych na oddziały,
a setka ich znaczy tyle, co dziesięć secin innych (wojowników). Daje on tym mężom odzież, konie,
broń i wszystko, czego tylko potrzebują. A gdy jednemu z nich urodzi się dziecko, on (tj. Mieszko)
każe mu wypłacić żołd od chwili urodzenia, czy będzie płci męskiej, czy żeńskiej. A gdy dorośnie, to
jeżeli jest mężczyzną, żeni go i wypłaca za niego dar ślubny ojcu dziewczyny, jeżeli zaś jest kobietą,
wydaje ją za mąż i płaci dar ślubny jej ojcu. [...] Z Meszko sąsiadują na wschodzie Rus, a na północy
Burus (Prusy)". Nie będę cytował tego fascynującego opisu w całości. Tu wystarczy mi stwierdzenie,
że przenikliwy obserwator z dalekiego południa przedstawił kraj Mieszka w roku 966 jako doskonale
zorganizowany, silny militarnie i zasobny system: gotowe państwo, z trzema tysiącami pancernych i
większą liczbą utrzymywanego na regularnym żołdzie wojska!
Na to właśnie chcę na początku zwrócić uwagę. Polska wynurza się w historii pisanej nagle, w
latach 963-966, jakby znikąd, w postaci dojrzałej, od razu jako ważny i poważny czynnik gry
politycznej tego krańca Europy. Widukind nazywa Mieszka królem - po łacinie rex. Ibrahim określa
Mieszka także jako króla (po arabsku malik) - i to w dodatku całej północy. To nie znaczy oczywiście,
że Mieszko legalnie - w świetle norm prawnych łacińskiej Europy - koronował się na króla. Znaczy to
jednak, że jego prestiż jako silnego władcy był podkreślany tak przez saskiego kronikarza, jak i
żydowsko-arabskiego podróżnika. Jak wywodzi profesor Przemysław Urbańczyk, współczesny
archeolog warszawski, najnowszy biograf Mieszka, poszukujący imienia swego bohatera w
oryginalnym brzmieniu, zarówno Widukind, jak i Ibrahim nadali taką transkrypcję imieniu
wprowadzanego przez nich do historii władcy, by budziła jak najdostojniejsze skojarzenia. Zapisane
przez Ibrahima w formie „Mśkh" mogło być odczytane jako „Mashaqqah" - „plaga": zamiast Mieszka
króla północy, byłaby wtedy „plaga królów północy" (jakże ciekawa rola dla przeszłych władców
Polski, a może dla Polski w ogóle, psującej wciąż budowę imperiów europejskiej Północy...). Mogło
też być odtworzone jako „Meshekh" - Meszek, czyli cenny, kosztowny. W Biblii (w Księdze Rodzaju i
Pierwszej Księdze Kronik) było to imię wnuka Noego, szóstego syna Jafeta, a w dalszych księgach
Starego Testamentu - etnonim ludów mieszkających na północy i rządzonych przez wielkiego i
groźnego księcia Goga (Ezechiel, rozdziały 38 i 39). Tak też, z ludu Meszek, wywodziła Słowian w
ogóle część tradycji hebrajskiej.
Widukind z kolei, pisząc „rex Misaco", mógł grać z żywym w kręgu chrześcijańskim
skojarzeniem z Księgą Daniela. Konkretnie z postacią Misacha, jednego z żydowskich towarzyszy
niedoli Daniela, wywiezionego do Babilonu i przezwanego tam „Meszak". Daniel wytłumaczył władcy
Babilonu, Nabuchodonozorowi, jego sen o czterech kolejnych imperiach. -Tym snem interesował się
w średniowieczu każdy, kogo obchodziła poważnie polityka i pytanie, kto aktualnie - po Babilonie, po
Persji, po Aleksandrze Macedońskim, reprezentuje Rzym - ostatnie wcielenie „globalnego" imperium.
W Księdze Daniela, w nagrodę za wyjaśnienie snu, Nabuchodonozor wyniósł towarzyszy żydowskiego
proroka, wśród nich „Meszaka", do rangi zarządców babilońskiej prowincji. I może tak właśnie w
2
intencji kronikarza z Nadrenii miało wyglądać skojarzenie słowiańskiego księcia z punktu widzenia
odnowionego — germańsko-romańskiego — imperium: nowy Meszak-Misaco miał być podniesiony
przez saskiego cesarza do rangi zarządcy ważnej prowincji? (Inaczej odnawia się to skojarzenie, gdy
przypomnimy sobie niedawną, 1040 lat po zapisce Widukinda przyjętą rolę polskiego kontyngentu
wojskowego jako zarządcy — z ramienia współczesnego imperium, amerykańskiego, strefy
okupacyjnej w Iraku: dokładnie ze stolicą w Babilonie, tym samym, w którym rządził kiedyś
Nabuchodonozor i... Meszak.)
Nie wiemy, czy tak istotnie odczytywano imię władcy kraju między Wisłą i Odrą w Roku
Pańskim 966 (w kalendarzu muzułmańskim był rok 355, a w żydowskim 4726), ale podkreślić warto
raz jeszcze, jak nagle się pojawia i odnajduje od razu w geopolitycznym i symbolicznym pejzażu
swojej epoki państwo Mieszka. Wyskakuje na scenę historii jak Atena z głowy Zeusa — od razu w
pełnej zbroi. żadnego nie mamy w historii pisanej przedstawienia czasu dochodzenia do tego
przełomowego momentu. Energia, z jaką Polska (przyszła, bo jeszcze się tak nie nazywała w roku 966)
wkracza do historii jest zdumiewająca. Jest równie intrygująca, jak ciemność, w której pogrążone są
dzieje naszej wspólnoty historycznej przed starciem z Wichmanem, przybyciem Dobrawy i chrztem
Mieszka. Możemy śledzić w historii, jak dochodziły do form swej państwowości plemiona germańskie,
ruskie, madziarskie, czeskie, potem litewskie, jak nie udało się tych form ustabilizować Słowianom
zachodnim: Obodrzycom, plemionom związku wieleckiego. Natomiast o tym, jak powstało, skąd się
wynurzyło, dzięki jakiej ewolucji (czy rewolucji) uformowało się państwo zapisane nagle w kronikach
między 963 a 966 rokiem — nie mamy żadnych źródeł pisanych! Stąd to wrażenie wybuchu,
historycznego big-bangu na ziemiach między Odrą i Wisłą. A jednak, dzięki archeologii przede
wszystkim, także dzięki źródłom pośrednim, z dalszej nieco perspektywy opisującym te ziemie,
możemy —a nawet powinniśmy — zajrzeć w głąb i zapytać: co było przed tą dziejową eksplozją, w
blasku której widzimy gotowe już państwo Mieszka?
Historycy od XIX w. konstruowali obraz długotrwałej ewolucji. Miała wyglądać mniej więcej
tak: po wyczerpaniu impetu wędrówek ludów (V-VI w. po Chrystusie) Słowianie osiedli na
nadwiślańskiej ziemi, a raczej w nadwiślańskich borach, stopniowo, wraz z efektywnością swojego
rolnictwa, zaczęli podnosić także swą organizację lokalną od wspólnoty rodowej ku terytorialnej.
Władza i możliwości ekonomiczne zaczęły się kumulować w rękach możnych, pozwalając na budowę
warownych osiedli, grodów — czyli na inwestycje o charakterze obronnym, symbolicznym (znak
prestiżu), a także handlowo-strategicznym: przy nielicznych, ale tym cenniejszych szlakach wymiany
towarów (na przykład niewolników). Archeologowie odkrywają wciąż nowe ślady takich osiedli,
czasem bardzo efektowne, jak w przypadku tzw. Troi Północy, czyli w podkarpackiej Trzcinicy, gdzie w
końcu VIII w., na miejscu dwa i pół tysiące lal starszego osiedla z epoki wczesnego brązu, Słowianie
założyli potężne grodzisko, otoczone wałami ziemnymi do 10 metrów wysokimi. Z IX w. mamy już
wiele, rozproszonych od Małopolski i Śląska po Pomorze takich, choć może nie tak obszernych,
grodzisk. Tworzyć się miały wtedy plemiona.
Ich nazwy podpowiada nieznany z imienia mieszkaniec wschodnich rubieży państwa Franków z
połowy IX w., zwany Geografem Bawarskim. Spisał on w klasztorze św. Emmerama w Ratyzbonie listę
grodów i terytoriów z północnej strony Dunaju. Na tej liście znalazły się zniekształcone łacińską
transkrypcją przez frankijskiego mnicha imiona kilkunastu plemion słowiańskich. Są tu Sleenzane,
czyli być może Ślężanie, ulokowani wokół góry o tej nazwie; gdzieś niedaleko mogli znajdować się
wymienieni także Opolanie (Opolini), Dziadoszanie (Dadosesani), Golęszyce (Golensizi), być może i
Lupiglaa (Głupczanie?, Głupie głowy?). Na północy, w okolicy jeziora Gopło lokuje się wymienionych
przez Geografa jako wyjątkowo potężnych Goplan (Glopeani — mieli posiadać aż 400 grodów); na
zachód od nich — Pyrzyczan (Prissani) i Wieluńczan/Wolinian (Velunzani), nad górną Wisłą —
wspominanych także w innych źródłach Wiślan (Vuislane). Nie wiadomo na pewno, gdzie mieliby
siedzieć Lendizi (Lędzianie) — może na wschodzie, między Sandomierzem a Przemyślem? Może da się
ich połączyć z występującymi również w innych źródłach określeniami, które bliskie wydają się
swojskiemu, utrwalonemu przez Wincentego Kadłubka określeniu Lechici — i tak też byli nazwani
mieszkańcy państwa Piastów w kronikach ruskich (Lachowie), podobny etnonim zyskali Polacy w
języku węgierskim (Lengyel — czyt. Lendziel) i językach bałtyjskach (Lenkas). Może łączy się to
3
określenie także z Widukindowym nazwaniem Mieszka władcą ludu Licikaviki — a więc może jednak
Mieszko władcą Lechitów był? Niektórzy badacze uważają z kolei, że ów termin — Licikaviki — może
raczej być tłumaczony jako „ludzie Leszka/Lestka", a zatem potwierdzałby prawdziwość imienia
dziada Mieszkowego, jaki przypisał mu tzw. Gali Anonim. Nie ma na pewno na liście Geografa
Bawarskiego żadnych Mazowszan ani Pomorzan —może byli za daleko. Ale dlaczego nie ma w ogóle,
ani u niego, ani w żadnym innym • źródle z IX czy nawet X w. nazwy Polanie? Dlaczego to
najsłynniejsze — w późniejszej naszej wyobraźni — plemię, od którego miałaby się zacząć cała
budowa i nazwa państwa polskiego — nie ma pewnego potwierdzenia źródłowego aż do roku 1000?
W polemice z całą niemal wcześniejszą tradycją historiograficzną, wspomniany już profesor
Przemysław Urbańczyk postawił w 2008 r. ostrą tezę, iż Polan po prostu nie było. Co więcej — nie
było też żadnych innych plemiennych państewek. Geograf Bawarski nie znajduje dla większości swych
nazw potwierdzenia w innych źródłach, a coraz bogatsze dane archeologiczne pokazują, że nie było w
IX czy X w. żadnych istotnych różnic kulturowych między tymi, którzy mieszkali na terenie rzekomych
Ślężan, Lędziców czy Goplan. „W przypadku Polski przedmieszkowej mamy do czynienia z wielkim,
względnie jednorodnym językowo i kulturowo regionem etnohistorycznym, charakteryzującym się
dość jednolitym stylem życia ukształtowanym w drodze podobnych doświadczeń uwarunkowanego
geograficznie rozwoju gospodarczego" — pisze Urbańczyk w swej pracy z 2008 r. A w biografii
Mieszka z 2012 r. nawet jeszcze ostrzej: „Dotychczasowa geografia tzw. Polski plemiennej jest
dziedziną raczej fantastyki naukowej niż polem badań historycznych". A zatem żegnamy się z
plemionami? Może jednak przedwcześnie.
Owszem, pamiętamy, że Ibrahim używa określenia „kraj Mieszka", Widukind nazywa
poddanych tego księcia Licikavikami. Nawet syn i następca Mieszka wybił pierwszą monetę, denar z
napisem Gnezdun civitas — państwo gnieźnieńskie, a nie Polonia jeszcze. Przytoczona na wstępie
kronikarska zapiska z roku 966, mówiąca o chrzcie księcia Polski, znana nam jest w wersji przepisanej
w XII w., zatem nie mamy pewności, czy kiedy wpisywał ten fakt po raz pierwszy, biskup Jordan użył
oryginalnie słów dux Polonie. Nazwa Polania, jaka pojawia się systematycznie, poczynając od Żywota
św. Wojciecha, spisywanego w Rzymie przez Brunona z Kwerfurtu, była zatem być może wybranym
dla państwa już Bolesława Chrobrego w roku 1000 ogólnym imieniem, nie nawiązującym do żadnej
wcześniejszej, partykularnej tradycji plemiennej. De terra Polanorum, quam dux Bolizlaus proxirnos
christiano dominio procurat, ad uos pro uestra salute uenio — „Z pobliskiego kraju Polan, nad którym
sprawuje rządy chrześcijańskie książę Bolesław, przychodzę do was dla waszego zbawienia". Tak miał
mówić św. Wojciech do pogańskich Prusów w kwietniu roku 997, a zapisał to trzy lata później na
rzymskim Awentynie Bruno z Kwerfurtu, który opierał się na bezpośrednim świadectwie dwóch
innych uczestników tej misji, słuchaczy Wojciechowej mowy do pogan — brata św. RadzimaGaudentego oraz mnicha Benedykta-Bogusza. W tym samym żywocie Brunon opisywał też
wcześniejszą wojnę „Teutonów" z Polanami (actum est bellum cum Polanis). A więc to z Rzymu, z
Awentynu, przyszła do nas nazwa Polania, Polanie, w roku 1000, po chrzcie — od razu z ideą misji
chrześcijańskiej? Teza bardzo ryzykowna. Na pewno zaraz po roku 1000 słowo „Polska" jest już w
swej łacińskiej wersji w częstym, poświadczonym przez rozmaite źródła, użyciu.
Najpoważniejszy obrońca wciąż mocno trzymającej się tezy o istnieniu plemienia Polan, które
nadać miało swoje imię całej, poszerzonej wspólnocie politycznej Mieszka i Bolesława, nieżyjący już
nestor mediewistyki polskiej, profesor Gerard Labuda, twierdził, że Geograf Bawarski pomylił się po
prostu i rzekomym Glopeanom-Goplanom przypisał to, co się należało rzeczywistym Polanom, a więc
miejsce najpotężniejszego plemienia na ziemiach między Odrą i Wisłą. Przytomnie też pytał, skąd
wzięła się nazwa Polenia, Polania czy Polonia od roku 1000 — czy nie od nazwy wziętej gdzieś z
centrum państwa Mieszka i Bolesława? Skoro sam Bolesław Chrobry tak łatwo ją zaakceptował po
roku 1000 i zaczął bić nowe denary — z jednoznacznym już napisem Princes Polonie (i wyobrażeniem
ptaka — może koguta, może pawia, może orła?).
Spór o słowo — ale ważne dla nas — nie jest łatwo rozstrzygnąć. Chyba możemy się zgodzić z
tym przynajmniej, że od ponad tysiąca lat Polonia nie jest już tylko literacką fikcją, ale wiąże się z
nazwą państwa, którą określani są także jego mieszkańcy.
4
Wracam jednak do pytania, co było wcześniej? Spór o Polan dlatego jest tu ważny, gdyż
dotyczy tego ośrodka, od którego niewątpliwie pochodzi skuteczna inicjatywa ekspansji i budowy
czegoś znacznie większego od plemiennego związku, czegoś, co zostanie ostatecznie nazwane
Polanią-Polonią w roku 1000. Jeśli nawet przyjęlibyśmy, że Wiślanie, Ślężanie czy Lędzianie są bytami
umownymi (choć występującymi w źródłach), to na pewno możemy zapytać, dlaczego z terenów,
które przypisuje się ich osiedleniu nie udało się zorganizować ośrodka zjednoczenia tych wszystkich
ziem, które od Odry do Bugu i od Bałtyku do Karpat stanowiły „jednorodny region etnohistoryczny"?
Dlaczego efektywny okazał się właśnie ten ośrodek, którego coraz lepiej poznawane archeologiczne
ślady koncentrują się przede wszystkim na Wysoczyźnie Gnieźnieńskiej, a szerzej na terenie
dzisiejszej Wielkopolski.
Na pewno pomogło położenie geograficzne. Najpierw przez względne oddalenie od
mocniejszych ośrodków kulturowo-politycznego przyciągania. Śląsk i późniejsza Małopolska
(„Wiślanie" i „Lędzianie") były zbyt blisko bezpośredniego oddziaływania, przejściowo nawet kontroli
ze strony państwa wielkomorawskiego (koniec IX w.), a potem - od 1. poł. X w. Czech. Nic mogły się
wybić na trwałą „niepodległość", choć, jak wspominaliśmy, Żywot świętego Metodego mówił o
potężnym księciu „siedzącym na Wiśle". Cóż, kiedy władca Wielkich Moraw pokarał go za pogaństwo
i podbił. Ibrahim ibn Jakub wyraźnie mówi o władcy Czech i Pragi jako jednocześnie panu Krakowa. Z
kolei od naporu cesarstwa - najpierw, w IX w., Franków Karola Wielkiego, potem, w X w.,
odnowionego cesarstwa saskich Ludolfingów, osłaniała Wielkopolskę gruba wciąż warstwa
zachodniosłowiańskich Wieletów i Obodrzyców - wojowniczych, ale cywilizacyjnie nie wyżej chyba
stojących od mieszkańców ziemi nad Wartą. Tych ostatnich od również wojowniczych Bałtów
osłaniały z kolei mniej znane z wojennej sprawności plemiona („plemiona"?) mazowieckie. Blisko było
natomiast z Wielkopolski na Pomorze Zachodnie - najbardziej „zurbanizowany" region późniejszych
ziem polskich w IX-X w., z silnymi już emporiami handlowymi otwartymi na Bałtyk i skandynawskie
szlaki - Szczecinem, Wolinem, Kołobrzegiem. Pomorze było samo zwrócone naturalnie raczej ku
morzu, zainteresowane handlem, musiało przede wszystkim odpierać ataki wikingów, aniżeli
przejmować się południowymi, „zacofanymi" sąsiadami z Wielkopolski. Organizatorom „plemiennej"
wielkości ziem między Notecią i Wartą ułatwiało ich dzieło także naturalne wyposażenie tej ziemi w
gęstą sieć rzeczną, ułatwiającą spływ towarów, przede wszystkim potrzebnego do budowy drzewa, a
także właśnie gęste lasy dębowe i bukowe, zapewniające obfitość budulca i zarazem pokarmu dla
hodowli świń.
Wielki badacz polskich pradziejów, profesor Henryk Łowmiański, wywodzący się z Wilna uczeń
Feliksa Konecznego, po wojnie pracujący w Poznaniu, syntetyzował wyniki prac archeologów i
skrzętnie pozbierane strzępy wiedzy źródłowej w przekonującą do niedawna całość. Punktem wyjścia
— rzeczywistym gniazdem — miało być Gniezno. Jego początek datowano na koniec VIII w. Okoliczne
„małe plemię" miało stąd, opierając się na kolejnych ośrodkach na Ostrowie Lednickim, w Poznaniu
na zachodzie, Gieczu na południu, stopniowo rozwinąć swoją ekspansję na całą Wielkopolskę.
Bogactwem dającym środki na tę ekspansję miała być sól z Kujaw. Przyjmując listę przodków
Mieszka, jaką sporządził Anonim zwany Gallem, Łowmiański uznał, że ten etap ekspansji wypełnił już
w końcu IX w. Siemowit. Największym zdobywcą był syn Siemowita, Lestek, który miał sięgnąć po
ziemie Goplan (z Kruszwicą), Mazowsze i kraj Lędzian. Ten wschodni kierunek ekspansji Polan — bo
tak nazywał Łowmiański większe, skupione przez pierwszych Piastów „plemię" — miał się dokonać w
pierwszych dekadach X w. Syn Lestka (a ojciec Mieszka), Siemomysl, miał się natomiast zwrócić na
zachód i północ, otwierając szlaki podboju Pomorza i wyglądając ku słowiańskiemu Połabiu.
Dziś wiemy na pewno, że historia budowy, a w każdym razie błyskotliwych sukcesów państwa,
które przejął Mieszko, jest krótsza. I przez to jeszcze bardziej błyskotliwa. Nie mamy zapisków
rocznikarskich, które, pomogłyby nam śledzić etapy tej budowy, ale od niedawna zastępują je
drzewne słoje. Marek Krąpiec, uczony z krakowskiej Akademii Górniczo-Hutniczej, przedstawił po raz
pierwszy systematycznie w 1999 r. możliwość wykorzystania w naszych poszukiwaniach
archeologicznych metody dendrochronologii (sama metoda była już praktycznie wprowadzana w
użycie przez naszych archeologów w całej ostatniej dekadzie XX w.). Polega ona na porównywaniu z
cyklami aktywności słonecznej sekwencji przyrostów drewna w ramach tej samej, regionalnej strefy
5
klimatycznej. Metoda stosowana w Ameryce już przed II wojną została przez profesora Krąpca (we
współpracy z poznańskimi archeologami) zaadaptowana do skali przyrostów dębu dla ziem polskich.
Grody budowano z dębu. Teraz drewno używane do ich wznoszenia można datować z dokładnością
co do roku. Wiemy już dzięki temu, że grody w sercu "polańskiego" ośrodka zaczęły powstawać
dopiero pod koniec IX w. (Giecz, może także Poznań). Kilka innych grodów wzniesiono w pierwszym
ćwierćwieczu X w. Wyraźny przełom nastąpił jednak dopiero z końcem lat trzydziestych, na progu lat
czterdziestych owego stulecia. Mieszko był już zapewne na świecie - mógł oglądać jako małe dziecko
ten przełom na własne oczy (chyba że zgodnie z legendą zapisaną przez Anonima zwanego Gallem i
zarazem najbardziej prawdopodobną etymologią swego imienia - Miźko/Mieźko - był jako mały
chłopiec niedowidzący/ślepy/ mrużący oczy...). Około roku 940 powstał gród w Gnieźnie, nowy gród
w Bninie i Poznaniu, a także w Gieczu, Lądzie i Grzybowie. Wybitny mediewista poznański, profesor
Tomasz Jasiński w podsumowaniu nowego etapu badań początków Polski w 2009 r. pisze z
podziwem, że budowlane prace „były prowadzone z tak ogromnym rozmachem, iż ścięto na terenie
Wysoczyzny Gnieźnieńskiej niemal wszystką nadającą się do tego dębinę. Budowa tych grodów to
wielkie dzieło ówczesnej inżynierii i sztuki budowlanej Polan. Inwestycja prawie na miarę budowy
piramidy Cheopsa, jeżeli pamięta się, że budowano równocześnie pięć grodów i w niezwykle krótkim
czasie".
Kilkanaście grodów w ciągu kilkunastu lat, po roku 920, w tym pięć kluczowych w okresie
dwóch-trzech najwyżej lat, około roku 940 - wszystko to na powierzchni nie przekraczającej 5 tys.
km2. To wielka, dobrze skoordynowana akcja, przeprowadzona najpewniej przez ojca Mieszka. To był
prawdziwy „polański" big-bang. Ale co go spowodowało? Tomasz Jasiński stwierdza, że nie dałoby się
zmusić ludności tego obszaru do tak ogromnego wysiłku, gdyby nie poczucie poważnego,
bezpośredniego zagrożenia. To nie byli tylko niewolnicy, jak w Egipcie Cheopsa, wspomnienie
niedawnego słowiańskiego egalitaryzmu było zbyt świeże. Pokierowani i zorganizowani przez swego
księcia, ludzie Wysoczyzny Gnieźnieńskiej stworzyli błyskawicznie potężny system obronny grodów
między Wartą na zachodzie i Notecią oraz Wełną na północy i wschodzie. Powodem tej społecznej
mobilizacji mogło być zagrożenie z zachodu: kolejne powstanie Słowian połabskich przeciw dominacji
saskiej, wsparte przez Czechy - i nowa ofensywa króla niemieckiego Ottona I (od 936 r.), oparta na
zorganizowanej wówczas pod władzą wspomnianego już tutaj Gerona Marchii Wschodniej, a na
północ od niej marchii pod zarządem Hermana Biliunga. Dużym echem - aż po Wartę - musiało się
odbić wiarołomstwo Gerona, który w 939 r. zaprosił na wielką ucztę trzydziestu naczelników plemion
łużyckich i serbskich –i otruł ich. Nowe wynikające stąd walki tuż za Odrą koncentrowały się około
940 r., kiedy upadła m.in. twierdza Stodoran — Brenna (Brandenburg).
Jeśli nie bliskie widmo saskiej ofensywy, to może powodem obaw mieszkańców (a zwłaszcza
elit rządzących) Wysoczyzny Gnieźnieńskiej stał się napór od południa Czechów? Od 935 r. pod
energicznym panowaniem Bolesława I Srogiego Czechy próbowały strącić zależność od niemieckiej
Rzeszy, wspierały militarnie Połabian i być może właśnie wówczas też dokonały przyłączenia Śląska
pod swoje zwierzchnictwo, a w każdym razie umocniły zdecydowanie tam — czyli na południowej
flance władztwa Mieszkowego ojca — swoje wpływy? Może sam wybuch powstania Słowian za Odrą
przyspieszył państwowotwórczą reorganizację nad Wartą? W każdym razie wielki wysiłek włożony w
budowę potężnej struktury obronnej zmienił na trwałe sytuację na terenie znanym nam pod nazwą
Wielkopolski i uczynił z niej rzeczywiste gniazdo Polan (już nie w węższym, plemiennym znaczeniu, ale
w takim, jakie zaakceptował i upowszechnił Bolesław Chrobry). Wzmocniona pozycja drużyny wojów
pozwoliła wykorzystać sprzyjającą koniunkturę kolejnych dwóch dekad. Królestwo niemieckie i jego
wschodni reprezentanci mieli wciąż „na głowie" walki ze Słowianami między Łabą i Odrą, aż do 950 r.
prowadzili także walkę z Czechami, wiążąc zatem jednocześnie siły władcy Pragi, Bolesława Srogiego.
Wtedy właśnie — jak potwierdzają to dane dendrochronologiczne kolejnych budowanych grodów —
władcy Gniezna i Poznania podporządkowali sobie całą Wielkopolskę, Kujawy, być może Pomorze
Gdańskie i część Mazowsza.
A więc wszystko to dokonało się błyskawicznie, na przestrzeni życia jednego pokolenia:
pokolenia ojca Mieszka I (choć na gruncie przygotowanym już inwestycjami z pierwszego
dwudziestolecia X w. z generacji Mieszkowego dziada raczej). Pozostaje jednak nadal otwarte
6
pytanie, skąd wzięła się ta energia, ale i — mówiąc dzisiejszym językiem — know-how twórców
potęgi państwa nad Wartą? Tak szybko i sprawnie potrafili doprowadzić do budowy sieci grodów,
odpowiedzieć na zagrożenie, rozpocząć własną, skuteczną ekspansję?
Niektórzy historycy, nie dowierzający możliwościom „miejscowych" elit, szukali odpowiedzi w
teorii najazdu. Wymyślona w połowie XIX w. przez Karola Szajnochę, wsparta potem przez Franciszka
Piekosińskiego, sugerowała zorganizowanie państwa Piastów przez normańskich najeźdźców, tak jak
miało to na pewno miejsce w przypadku Rusi. Historycy odrzucili tę teorię już dawno. Najnowsze
ustalenia archeologiczne jednoznacznie ją wykluczają: dotąd nie odkryto na terenie Wielkopolski
żadnych śladów nie tylko skandynawskiej obecności, ale nawet jakichkolwiek kontaktów
bezpośrednich z „wikingami" sprzed końca X w. (pojawiają się dopiero takie ślady wymiany z kolonią
skandynawską założoną w Wolinie po 967 r.).
Ostatnio zwolenników zyskuje za to inna koncepcja zewnętrznej inspiracji piastowskiego
przełomu. Miałyby one nadejść z upadłego pod ciosami Madziarów na początku X w. państwa
wielkomorawskiego. Archeologowie odnajdują w grodach wielkopolskich zabytki, które znajdują
swoje analogie wyłącznie na terenach państwa założonego na początku IX w. przez Mojmira. Poznań,
miasto którego nazwa pochodzi według zgodnej opinii językoznawców od imienia założyciela —
Poznana — może także odnaleźć swego eponima na Morawach. Tam właśnie, w okolicach Nitry,
ważnego grodu władztwa Mojmira działał ród Poznan... Tezę o sile wpływów wielkomorawskich w
Wielkopolsce, a może, nawet w samej dynastii Piastów (i jej pochodzeniu) wesprzeć może wreszcie
imię Świętopełk. Było to imię wielkiego władcy Wielkich Moraw w końcu IX w i jego syna,
Świętopełka II, który po najazdach Węgrów i Bawarów znika po 906 r. z historii wraz ze swoim
państwem. To wyjątkowe imię odnajduje się następnie w genealogii Piastów: Mieszko nadaje je
pierwszemu synowi z drugiego małżeństwa, z niemiecką żoną, Odą. Może - podpowiada
przywoływany już tutaj odnowiciel obrazu początków Polski, Przemysław Urbańczyk - to imię nadał
Mieszko swojemu synowi po... dziadku? Może Mojmir zawędrował po rozbiciu swego państwa na
daleką północ, nad Wartę - i tam dał impuls nowej, czy też odnowionej dynastii i państwowości?
Wcześniej już znakomity mediewista, Stanisław Zakrzewski zakładał, że córka morawskiego
Świętopełka I mogła być żoną Lestka, Mieszkowego dziada - i stąd odrodzić się mogło imię Świętopełk
w rodzie Piastów. Teraz jednak otwierałaby się nowa, bardziej rewolucyjna perspektywa: ród Piastów
okazałby się ostatecznie rodem... Mojmirowiców, wspaniałą kontynuacją pierwszej słowiańskiej
dynastii, a Polska - bezpośrednią kontynuatorką Wielkich Moraw. To przesuwałoby początki naszej
historii na czasy... Karola Wielkiego.
Ta interpretacja przez wielu badaczy poddawana jest w wątpliwość; niezbyt mocne są jej
argumenty, wielka za to śmiałość w odrzucaniu dorobku poprzedników. Na pewno idzie ona daleko,
nie tylko wstecz. Trudno ją rozstrzygnąć nawet badaniami DNA, gdyż nie dysponujemy doczesnymi
szczątkami ani Mieszka, ani Bolesława Chrobrego, ani Mieszka II, groby bowiem pierwszych trzech
historycznych władców Polski zostały splądrowane przez najazd czeski w 1038 r. Dopiero kości
Władysława Hermana i Bolesława Krzywoustego (odpowiednio prawnuka i praprawnuka Bolesława
Chrobrego), złożone w katedrze płockiej można by poddać takiemu badaniu. Czy znajdziemy
„materiał porównawczy" z rodu Mojmirowiców - też nie jest pewne. I tu więc pozostaje znak
zapytania i kolejna, wspaniała możliwość historycznych spekulacji. Ewentualność emigracji na teren
Wielkopolski jakiejś części nawet, jeśli nie samej dynastii to elit państwa wielkomorawskiego (Poznan
się kłania) oraz jej wpływu na przyspieszenie rozwoju państwa nad Wartą, jest przecież
prawdopodobna i chyba warta uwzględnienia w naszych rozważaniach przyczyn błyskotliwego
sukcesu bezpośrednich przodków Mieszka.
Obok pewnej politycznej dojrzałości i organizacyjno-technicznych umiejętności, jakie
potrzebne były do przełomu z roku 940, konieczne były także materialne środki, by go dokonać. Skąd
organizatorzy państwa Mieszka - jego ojciec i dziad - mogli czerpać dochód, który pozwolił im
sfinansować wielkie budowy i potężną siłę „pancernych"? Sól z Kujaw, o której pisał profesor
Łowmiański, niemal na pewno nie wystarczyła. Głównym bogactwem eksportowym całego regionu
dzisiejszej Polski, a nawet szerzej - całej Słowiańszczyzny - pozostawali w X w. niewolnicy.
Wspomnieliśmy już o tym wątku przy okazji misji i relacji Ibrahima ibn Jakuba. Wielki szlak importu
7
słowiańskich niewolników z północy, zza Karpat, prowadził ku Bizancjum i ku arabskim kalifatom
najpierw przez Morawy, a kiedy drogę tę zablokowały na czas jakiś (z początkiem X w.) najazdy
węgierskie, szlak przesunął się na zachód. Praga, gdzie spotykał się szlak ze wschodu, z Kijowa, a
także właśnie z północy, zza Sudetów i Karpat — stała się jednym z głównych węzłów tranzytowych
tego handlu. Władcy „plemiennych" ośrodków z tej północnej peryferii mogli bogacić się i zwiększać
potencjał materialny swoich organizacji militarnych właśnie przez dostarczanie niewolników na praski
rynek. Albo — inną drogą — dalej na północ, poprzez ośrodki handlu bałtyckiego. Jak wielka była
skala zjawiska, świadczyć może potwierdzona w licznych źródłach arabskich ogromna liczba
słowiańskich niewolników (i niewolnic) w służbie kalifów od Bagdadu przez Kair (założony zresztą w
roku 969 przez Dżohara al-Saqlabi, słowiańskiego dowódcę wojsk i wezyra na dworze kalifa
Fatymidów), Sycylię, Maroko, aż po przywoływaną już wcześniej Kordobę. To były setki tysięcy.
Niektórzy zrobili karierę na dworach swoich panów, weszli w skład wojskowych czy administracyjnych
elit, znaleźli uznanie i pozycję w haremach... Można było nawet awansować na pozycję zarządcy
biblioteki albo innych, mniej intelektualnych rozkoszy w którejś z cywilizacyjnych stolic ówczesnego
świata (Kordobę czy Bagdad można pewnie porównać w X w. do tego, czym dla wielu mieszkańców
globalnych peryferii były w XX w. Nowy Jork czy Los Angeles; Bizancjum odgrywałoby pewnie rolę
Paryża...). Ogromna większość pozostawała jednak na najniższej pozycji społecznej — niewolników, w
dodatku obcych, z dalekich krain, z którymi (ze swoimi bliskimi) kontakt stracili na zawsze.
Przypominam ten problem, to zjawisko, by zastanowić się nad istotą państwa —kiedy
dochodzimy do momentu jego założenia między Odrą i Wisłą. Państwo może funkcjonować, może
„akumulować kapitał" swoich władców, swoich elit — poprzez maksymalizację wyzysku poddanej
ludności, może nawet eksportować tę ludność, by coś zyskać albo żeby pozbyć się ciężaru... Tak było
w X w., choć chyba nie tylko wtedy. Państwo jednak może również służyć tym, którzy w nim
mieszkają, wszystkim — jeśli zorganizuje skuteczną dla nich ochronę przed zewnętrznym najazdem
czy wyzyskiem, kiedy broni się przed drenażem ludzi, kiedy zapewnia im bezpieczeństwo wewnętrzne
przed chaosem nieograniczonej przemocy. Żeby osiągnąć zdolność spełniania takich funkcji —
skutecznej obrony przed najazdem zewnętrznym, instrumentu. stabilizacji i bezpieczeństwa
wewnętrznego, podnoszenia poziomu materialnego i cywilizacyjnego, poziomu życia, nazwijmy to
najprościej, swoich mieszkańców — musi najpierw przekroczyć próg właśnie akumulacji,
nagromadzenia środków ekonomicznych, militarnych, organizacyjnych oraz (niemniej ważnych)
ideowych. Taki próg przekraczało państwo Mieszkowego ojca, może już dziada — w 1. poł. X w.
Istotnym sprawdzianem wartości państwa jest to, co z osiągniętymi możliwościami robi dalej: czy
nadal eksportuje niewolników, czy też zaczyna się rodzić w ramach tego państwa pewna więź, nie
łańcuch i nie powróz, ale więź poczucia wspólnego interesu, może nawet wspólnego losu, który
próbuje się wspólnie dalej poprawiać.
Państwo przodków Mieszka przekraczało najpierw barierę wspólnoty rodowej, kiedy obcym —
zatem kandydatem na niewolnika — był każdy spoza własnego rodu. Kiedy panowanie rozszerzało się
z Gniezna pod Kruszwicę, już wtedy można było znaleźć niewolników „na eksport". Potem, tym
łatwiej, kiedy wojowie Mieszkowego ojca przekraczali Noteć na północy i szli na Pomorze albo" Wisłę
— i szli na Mazowsze czy na ziemie „Lędziców/Lędzian" albo na południe — na Śląsk. W końcu, kiedy
ścierali się ze Słowianami zza Odry albo z Czechami, albo z Sasami. Podkreślany już brak istotnych
różnic etnokulturowych między kolejnymi, przyłączanymi do wielkopolskiego centrum ziemiami, a
raczej zamieszkującymi je ludźmi, na pewno ułatwiał pokonywanie bariery obcości, mógł sprzyjać
budowaniu wspólnoty szerszej. Dalszy przełom jednak przynosiło dopiero połączenie struktury
państwa z przyjęciem wiary chrześcijańskiej. Nie tylko dlatego, że Kościół formalnie zakazywał handlu
chrześcijańskimi niewolnikami. Przede wszystkim dlatego, że nauka Kościoła — naturalnie nie od razu
przyjmowana dogłębnie — jednoznacznie mówiła o przyrodzonej każdemu człowiekowi, każdemu
ochrzczonemu na pewno godności, zasadniczo równej godności dzieci Bożych. Człowiek stawał się w
tej perspektywie osobą. Dopiero poprzez przyswojenie chrześcijaństwa można było zacząć kruszyć
niewidzialne mury „barbarzyńskiego kolektywizmu", charakteryzujące pogański etap funkcjonowania
tak germańskich, jak i słowiańskich plemion.
8
Chrześcijaństwo otwierało perspektywę łagodzenia sporów między państwami, ale ich nie
usunęło, jak wiemy. Przyczyniło się jednak do skutecznego usunięcia, przynajmniej ograniczenia,
gigantycznego problemu eksportu niewolników z krajów, które do chrześcijańskiej wspólnoty
dołączyły. Ktoś może powiedzieć, przecież w Czechach chrześcijaństwo zaprowadzane było
przynajmniej od początku X w., a jeszcze w końcu tego stulecia, kiedy Wojciech z rodu
Sławnikowiców miał objąć biskupstwo w Pradze, nie mógł pogodzić się ze swymi „owieczkami", które
chciały nadal żyć z handlu niewolnikami — już chrześcijańskimi niewolnikami... I musiał biskup z Pragi
uchodzić. Może jednak dlatego, że Czechy, choć dawno ich książęta byli ochrzczeni, nie mieli wszakże
bardzo długo (bo aż do 973 r.) swego biskupstwa, które mogłoby zorganizować pracę Kościoła,
wzmocnić także prestiż chrześcijaństwa na tej ziemi. Książę z Gniezna i Poznania otrzymał dla
swojego państwa osobnego biskupa już w roku 968, ledwie dwa lata po swoim osobistym chrzcie. Nie
sam chrzest, ale także tak szybkie uzupełnienie go przez odrębną organizację kościelną, choćby jej
zalążek, ale z własnym biskupem — dopełni zjawisko polskiego historycznego przełomu, jaki dokonał
się w ciągu trzydziestu lat między czwartą a siódmą dekadą X w. po Chrystusie w państwie
stworzonym przez Mieszkowego ojca i dziada.
Zaczął się ów przełom od zdolności miejscowego przywództwa do zorganizowania lokalnego
społeczeństwa do wielkiego wysiłku obronnego, budowlanego i militarnego w najbardziej korzystnym
momencie. Potem od wykorzystania tej siły w „wewnętrznej" ekspansji, którą wspierał materialnie
zysk ze sprzedaży pozyskanych w toku tejże ekspansji niewolników. Dalej prowadził przez względną
łatwość tej ekspansji, słabość (poświadczoną przez ustalenia archeologów) oporu stawianego jej na
terenach później nazwanych Wielkopolską, Mazowszem, Pomorzem Gdańskim, Małopolską i
Śląskiem. Wreszcie — poprzez błyskawiczne zabezpieczenie zdobytej pozycji przez umiejętny sojusz z
Czechami w roku 965 i (utwierdzony od razu własnym biskupstwem) chrzest, z jego gigantycznymi
konsekwencjami nie tylko politycznymi, ale także kulturowymi i moralnymi.
To będziemy jeszcze rozważać za chwilę. Tu jednak dodajmy tyle: w połowie XI w. napływ
niewolników słowiańskich do arabskich kalifatów zamiera całkowicie. Ten zyskowny dla tak wielu
handel — zanika. I zastanówmy się teraz, czy możemy sobie wyobrazić perspektywę, w której trwałby
on nadal — w XI w. — czy to sascy potentaci, czy to południowi sąsiedzi z Czech (gdyby utrzymali
poziom mentalności czy świadomości kulturowej praskich „owieczek" św. Wojciecha z poprzedniego
stulecia) wywożą nadal dziesiątki tysięcy niewolników rocznie z terenów między Odrą i Bugiem, na
północ od Karpat i Sudetów. Wyobraźmy sobie teraz, że to nasi przodkowie - i że trafiają nie na
„zmywak" w londyńskim barze czy na budowę w New Jersey, ale na arabskie galery na Morzu
Śródziemnym albo Czerwonym... Spróbujmy odnaleźć się teraz w roli ich potomków, gdzieś w Kairze,
Sudanie, albo w Bagdadzie. Przecież miliony takich potomków słowiańskich niewolników tam żyją do
dziś. Różnie się mają. Jedni wspaniale, inni mniej. Twórcy państwa, któremu trwały kształt i imię
nadał Mieszko i jego syn, Bolesław, sprawili jednak swoją energią, swoimi decyzjami, że setki tysięcy
ludzi, Słowian przede wszystkim, pozostało między Odrą i Bugiem - nie jako ośrodek eksportu
niewolników do krajów egzotycznych albo sąsiednich, ale jako pewnego rodzaju wspólnota.
Stopniowo odrębna wspólnota historycznego losu, ale też wzbogacająca się kulturowo w kolejnych
pokoleniach, związana - przez chrześcijaństwo w łacińskim obrządku - z Europą. Z niej się wywodzimy
albo z ludzi, którzy do niej dołączyli w kolejnych wiekach, przywabieni jej dziwną, na rozmaite
sposoby rozumianą atrakcyjnością.
Tak, większość z nas, dzisiejszych mieszkańców Polski, sięga najpewniej swoimi korzeniami do
tych, którzy stali się w 2. poł. X w. mieszkańcami państwa Mieszka. Tworzymy kolejne ogniwo w
łańcuchu pokoleń, już może czterdziestu, jakie uczestniczą w tej historii, która zawiązana została
między 940 a 968 rokiem.
Ilu ich wtedy było, mieszkańców Gnezdun civitas - gnieźnieńskiego państwa? Gerard Labuda
przyjmuje, że mieszkało w nim ok. 600 tys. ludzi. Po dołączeniu Małopolski i Śląska byłoby to może
900 tys. do miliona. Dla porównania, w roku 1000 demografowie historyczni szacują liczbę ludności
Rusi - na 4,5 do 7 mln, Rzeszy niemieckiej - na 3,5 do 5 mln, Czech - ok. 600 tys., Węgier - podobnie.
Dalej na zachód: w Italii mieszkać miało 5 do 7 mln ludzi, na terenie Francji (w dzisiejszych granicach)
- 6 do 9 mln, na Wyspach Brytyjskich - 2 do 2,5 mln; w Chinach - około 80 mln...
9
Tak wygląda dająca się oszacować liczbą „głów" (nie ich zawartością) wielkość tej
zachodniosłowiańskiej supernowej, jaka wybuchła znad Warty w gwiazdozbiorze europejskich
wspólnot historycznych w połowie X w. Możemy od razu przymierzyć tę wielkość do tak samo
mierzonego stanu w chwili obecnej. Teraz mieszkańców Rosji (rozciągniętej w międzyczasie aż po
Ocean Spokojny) jest 140 mln, Ukrainy - czyli rdzenia Rusi Kijowskiej - 45 mln, Niemców jest 80 mln,
Czechów 10, Węgrów 10, mieszkańców Włoch - 60, Francji - 63, Brytyjczyków - 62. Nas, mieszkańców
Polski, jest około 38 mln.
Ta ostatnia liczba zaczyna się już kurczyć. Według najnowszego szacunku Wydziału Ludności
ONZ w roku 2100, według tzw. średniej (czyli najbardziej prawdopodobnej) prognozy, mieszkańców
Polski ma być 26 mln (tyle ile było w roku 1918). Według wariantu niskiego: 14 mln (tyle ile około
roku 1800). W tym tempie wrócimy przed 1200. rocznicą państwa polskiego znów do 1 mln. Bez
wojen, bez zarazy, bez głodu. Po prostu - z niechęci. Ta historia, której zawiązanie we wspólnotę losu,
polskiego losu, tutaj opisujemy, może być przez nas samych rozwiązana. Polska gwiazda może się
skurczyć do wydrążonego w środku karła, a potem zgasnąć ostatecznie.
Twórcy państwa, które otrzymał w spadku Mieszko, o tym nie myśleli. Nie wiedzieli może nawet, że
kładą fundament pod Polonię/Polanię — państwo przyszłych Polaków. Ale budowali swoje dziedzictwo z
pasją. Wiedzieli, że warto. Ich dziedzice: Mieszko, a potem Bolesław umieli nie tylko to docenić, ale
stworzyli coś trwałego, co przetrwało — na razie — ponad już tysiąc lat. W tym, co zbudowali odnajdywać
będą swój dom, swoje dziedzictwo także inni, spoza rodziny książęcej, spoza drużyny księcia — ci,
których nazwać możemy po prostu mieszkańcami piastowskiego państwa. Tworzyć będą tę więź pracą
kolejnych generacji. Są, niemal na pewno, w tej pracy także nasi przodkowie. Dlatego jeszcze śpiewając
Rotę Konopnickiej, wielu z naszych rodziców, dziadków, powtarzało z przekonaniem i durną przywoływane
na początku tej książki słowa o swej przynależności do „królewskiego szczepu Piastowego". Kołacze się w
tych słowach — napisze współczesny historyk (Karol Modzelewski) — „resztka dawnego przekonania, że
wszystkich nas łączy pokrewieństwo z protoplastą polańskiej dynastii". Ukryte początki tej więzi
odnajdujemy około roku 940. Od 965 tworzą się one już jawnie. Będziemy je śledzili dalej, wchodząc
razem z Mieszkiem w świat historii.
2. Mieszko, czyli wybór chrześcijaństwa i miejsca w Europie
Mieszko przejął władztwo nad swoim państwem około roku 960 (na pewno przed 963). Nie
wiemy, gdzie ani kiedy się urodził. Może w Gnieźnie, między rokiem 920 a 940. Nie wiemy, kim byli
jego rodzice. Możemy przyjąć za Anonimem zwanym Gallem, że ojciec nazywał się Siemomysł, a dziadek
— Lestek (Leszek). Możemy, za współczesnymi historykami (za kontrowersyjnymi tezami Przemysława
Urbańczyka) podjąć spekulacje, czy wśród bezpośrednich przodków Mieszka nie było pochodzących z
Moraw Mojmirowiców — może Świętopełka (II, nieznanego — III?). O pochodzeniu po kądzieli, zatem o
matce, nie wiemy nic. A może imię Świętosława, nadane przez Mieszka jego córce, sławnej później
królowej Szwecji, Danii i Norwegii, świadczyć mogłoby o tym, że wśród jego rodziców czy w pokoleniu
dziadów znalazła się księżniczka z pogańskiej jeszcze Rusi (to imię — Świętosław — nosił jako pierwszy
współczesny Mieszkowi wojowniczy władca Kijowa)? Nie wiemy, ale się zastanawiamy, bo sugerowane
odpowiedzi w tej łamigłówce mają swoje konsekwencje dla wyjaśniania kolejnych, historycznie
potwierdzonych już i niezwykle ważnych dla nas faktów.
Gdyby wśród rodziców czy dziadów Mieszka byli przybysze z ochrzczonych już Moraw,
miałoby to oczywiste znaczenie dla zrozumienia zarówno łatwości, jak i skuteczności zwrotu
dokonanego w 965 r. w stronę Czech. Książę Bolesław Srogi, władca uznanej już od ponad pół wieku
w środkowej Europie dynastii Przemyślidów przyjmuje przecież wtedy na zięcia i sojusznika —
„parweniusza" z północy. Może nie taki był z Mieszka w Pradze roku 965 parweniusz i obcy? Łatwiej
byłoby także, po przyjęciu tej „morawskiej hipotezy", pojąć szybkość, z jaką Mieszko zaakceptował
nową chrześcijańską religię. Gdy w innych krajach „nowej" — słowiańskiej, skandynawskiej, bałtyjskiej
— Europy pogańscy władcy zastanawiali się przez pokolenia nad rezygnacją z obrzędów i tradycji
pogańskich przodków i przyjęciem radykalnie nowej wiary, pierwszy historyczny władca Polski
podejmuje taką decyzję już na samym wstępie swego panowania... Odkryte w 2009 r. na poznańskim
10
Ostrowie Tumskim fundamenty małego kościółka przy pozostałościach książęcej siedziby Mieszka,
a przede wszystkim progowa belka z dębu, ściętego tuż po 941 r., zdają się podpowiadać tę
możliwość, że przy dworze gnieźnieńsko-poznańskiego księcia był chrześcijański kościół jeszcze
przed chrztem z 966 r., przed przybyciem Dobrawy nawet. Może służył (prywatnie, nie
„państwowo" jeszcze) rodzicom Mieszka? Może jakiejś chrześcijańskiej misji, która jednakże
musiałaby „obsługiwać" duchowe potrzeby kogoś naprawdę znacznego, skoro znalazła tak
eksponowane miejsce dla swej świątyni? Takie przykłady znamy z Kijowa choćby, gdzie na długo
przed oficjalnym przyjęciem chrztu dla całego kraju przez księcia Włodzimierza, budowano
kościoły, a już babka Włodzimierza, Olga, przyjęła chrzest.
Z drugiej wszakże strony, gdyby rodzice, czy choćby „tylko" matka Mieszka wyznawała
chrześcijaństwo — dlaczego milczałyby o tym spisywane przez duchownych od czasu chrztu w 966
roczniki? Wiemy też z kroniki Thietmara, że Mieszko aż do ożenku z Dobrawą był „pogrążony w
wielorakich błędach pogańskich", a Anonim zwany Gallem dodaje, że książę „wedle zwyczaju
swego [narodu] siedmiu żon zażywał" i dopiero Dobrawa wymusiła na nim obietnicę porzucenia
„zdrożnego obyczaju". Wspomniana belka progowa z dębu ściętego zaraz po 941 r., znaleziona w
fundamentach poznańskiego kościółka, też nie musi być dowodem wczesnej budowy
chrześcijańskiej świątyni nad Wartą. Przecież, zwracają uwagę praktycznie myślący historycy — na
próg nie wykorzystuje się belki ze świeżego drzewa. Przeciwnie, stara deska bardziej jest od porna
na wyginanie. Kusząca interpretacja profesora Urbańczyka nie jest (na razie?) przekonująca. Jak
świeża deska, może się jeszcze szybko wygiąć.
I Thietmar, urodzony dwa lata przed śmiercią Dobrawy, i Anonim, piszący sto dwadzieścia
lat później, zgodnie podkreślają wielkie zasługi czeskiej księżniczki dla nawrócenia jej męża. I nie
mamy powodu w nie wątpić. Trzeba jednak zapytać najpierw, dlaczego Mieszko zdecydował się
prosić o jej rękę? Dlaczego zwrócił się w 965 r. (albo nawet już rok wcześniej) do P ragi?
Powód pierwszy musiał być polityczny. Mieszko odziedziczył bardzo już poszerzony kraj
„polański". Już nie otaczały go puszcze i znajdujące się nad przedpaństwowym etapie organizacji
plemiona słowiańskie czy bałtyjskie. Swoimi granicami sięgał Czech pod energicznymi rządami
Bolesława Srogiego (panował w latach 935-972). Przez Łużyce, które w 963 r. podporządkował
kontroli cesarstwa margrabia Geron (kierował wielką Marchią Wschodnią w latach 937 -965),
księstwo Mieszka zetknęło się bezpośrednio z ambicją niemieckich panów. Kontynuując zaś
dążenia swych bezpośrednich poprzedników w Gnieźnie i Poznaniu do opanowania strategicznie i
handlowo arcyważnego szlaku dolnej Odry i jej ujścia do Bałtyku, Mieszko nie tylko musiał mier zyć
się z plemionami pomorskimi („Wolinianami"), ale i wejść w rywalizację z Danią pod panowaniem
(od 958 r.) Haralda Sinozębego. Harald próbował uniezależnić swoje władztwo od Rzeszy i
zarazem rozszerzyć je na południowo-zachodnie wybrzeże Bałtyku. Bezpośrednim sąsiadem i
wciąż silnym rywalem Mieszkowego państwa był związek plemion wieleckich. To na ich czele
stawał saski awanturnik Wichman. Wieleci mogli być w tym czasie sojusznikami Czech, tak jak
bywali nimi wcześniej, kiedy książę Pragi Bolesław Srogi starał się rozluźnić zwierzchnictwo króla
niemieckiego nad swoim księstwem.
Wiemy na pewno, że około roku 963 właśnie Mieszko poniósł niewątpliwą porażkę. Niezależnie
od tego, czy tylko Wichman i Wieleci walczyli z nim wtedy i pobili sromotnie, czy także margrabia
Geron, wykorzystując trudne położenie gnieźnieńskiego księcia zmusił go do przyjęcia zwierzchnictwa
i płacenia trybutu z jakiejś części gnieźnieńskiego państwa — Mieszko musiał zdać sobie sprawę z
niebezpiecznej izolacji, w jakiej się znalazł. Przegrywając dalej, narażałby także swoje panowanie w
samym Gnieźnie. Władzę księcia, który schodzi pokonany z pola bitwy, traci terytoria, mogli
zakwestionować choćby najbliżsi krewni (wiemy, że Mieszko miał co najmniej dwóch braci: jeden
miał zginąć w walce z Wichmanem w 963 r., drugi Czcibor — wystąpi dziewięć lat później w
zwycięskiej roli pod Cedynią). Mieszko widział już jasno potęgę największą, z którą się zetknął poprzez
Marchię Gerona. Otton I koronował się właśnie w 962 r. na cesarza — odnowił karolińskie imperium,
a wraz z nim roszczenia do zwierzchności nad wszystkimi księstwami i królestwami łacińskiej Europy.
Pogańską jej północ mieli nawracać — słowem i mieczem — jego pobratymcy. Na wydzieranych w
ten sposób ziemiach Słowian połabskich rozciągały już swoją misję nowo utworzone biskupstwa w
11
Hawelbergu (Hobolinie) i Brandenburgu (Brennej). Otton zabiegał o powołanie nowej archidiecezji,
która skupiłaby te misyjne wysiłki. Miała powstać w Magdeburgu. Opór cesarskiego brata,
arcybiskupa Moguncji, z której terenu trzeba byłoby wykroić część nowego arcybiskupstwa, opóźnił
sukces tych zabiegów do roku 968. Już jednak kilka lat wcześniej, kiedy Geron podbijał Łużyce,
dochodząc do Odry, było wiadome, że w zasięgu tej samej akcji, tego samego impetu misji łacińskiego
chrześcijaństwa poprzez niemiecką siłę zbrojną, może się znaleźć także państwo Mieszka.
Przekonywało o tym również doświadczenie Czech. Poprzez Bawarię niemieckie królestwo narzuciło
im swoją formalną zwierzchność już na początku X w. Bolesław Srogi próbował ją strącić w
wieloletniej, przegranej jednak ostatecznie w 950 r. walce przeciw Ottonowi.
Zwrot Mieszka w stronę Czech był w tej sytuacji wyborem najlepszym. Rozbijał (ewentualny)
sojusz czesko-wielecki, bardzo dla Gniezna niebezpieczny. Pozwalał nawet na wsparcie kolejnych
wypraw militarnych Mieszka posiłkami czeskimi. Dawał jego wychodzącemu dopiero z nadnoteckich
borów państwu uznanie ze strony księstwa już zaakceptowanego w rodzinie łacińskiej Europy — i to
na zasadach równoprawnych, potwierdzonych mariażem córki Bolesława z Mieszkiem. Pozwalał tą
drogą — a nie poprzez saskich biskupów i baronów — sięgnąć do źródła wiary chrześcijańskiej.
Przyjęcie chrztu oczywiście było decyzją o konsekwencjach najdalszych. Wyobraźmy sobie, że
Mieszko tego nie robi. Pobawmy się przez chwilkę w historię alternatywną: Mieszko, po
niepowodzeniu w roku 963, broni dalej swego władztwa starymi środkami. Może próbuje
sprzymierzyć się z Widetami przeciw naporowi saskiemu? Musi wtedy raczej zrezygnować z dalszej
ofensywy ku ujściu Odry, bo to by się wspierającym „Wolinian" Wieletom nie podobało. Rusza za to
na południowy zachód, pod pogańskimi „sztandarami", by walczyć o wspólną słowiańsko-pogańską
sprawę, przeciwko marchiom odnowionego cesarstwa. Może odnosi nawet przejściowe sukcesy.
Jednak chrześcijańskie Czechy ma raczej przeciw sobie. Bolesław Srogi, a potem jego następcy
wykorzystują przecież fakt, że mogą walkę z Mieszkiem i jego państwem prowadzić pod hasłem
chrześcijańskiej misji przeciw poganom. To daje władcom Pragi oczywiste „punkty" u cesarza
niemieckiego. Jak w tej sytuacji miałby Mieszko zdobyć Śląsk, będący obszarem spornym między
władztwem Mieszka i czeskiego Bolesława, strefą buforową, a najprawdopodobniej jednak po prostu
strefą dominacji Czech? Tym bardziej pytanie to dotyczy Krakowa, w którym panowanie czeskie jest
w roku 966 poświadczone źródłowo. Pogański książę Mieszko mógłby chyba tylko bronić co najwyżej
stanu posiadania odziedziczonego po swym ojcu. Przypomnijmy też, że od 988 r. również wschodni
potężny sąsiad, Ruś Kijowska jest ochrzczona — z Bizancjum. Jej władcy mogą kontynuować
ekspansję na ziemie Lędzian/Lechitów/Lachów także pod znakiem krzyża, tyle że prawosławnego. Nie
ma jeszcze oczywiście ostatecznej schizmy (podziału między wschodnim i zachodnim
chrześcijaństwem) i książę kijowski Włodzimierz czy jego synowie mogą się porozumieć z
przedstawicielami cesarstwa niemieckiego, by wspólnie wypełnili, podzielili tę „lukę" w
chrześcijańskiej Europie, jaką stanowi wciąż ziemia pod rządami pogańskiego Mieszka. Pamiętajmy,
że dyplomacja ruska potrafiła już sięgać daleko, skoro wnuczka Włodzimierza Wielkiego zostanie
wydana aż za króla Francji, Henryka I.
Bardziej generalne konsekwencje hipotetycznego trwania Mieszka (i jego następców) przy
pogaństwie trudno podważyć. Wiemy, że ostatecznie żadne państwo pogańskie nie ostało się w
Europie. Ostatnia była Litwa, ochrzczona po 1385 r. Tyle że Litwa „schowana" była jeszcze w X-XI w.
daleko za borami, które o kilkaset kilometrów oddzielały ją od energicznej forpoczty łacińskiej
cywilizacji: od niemieckiego cesarstwa. Władztwo Mieszka, jak już mówiliśmy, znalazło się w
bezpośredniej styczności z cesarstwem już w roku 963, przez Łużyce. Tu nie było już możliwości
unikania konfrontacji. Trwanie w pogaństwie czyniłoby tę konfrontację nie tylko nieuchronną, ale
także zabójczo alternatywną: kto kogo? Przed takim wyborem stali Słowianie połabscy - i wybrali,
inaczej niż Mieszko, trwanie przy pogaństwie. Musieli rozpaczliwie walczyć, żeby przetrwać.
Przewyższający ich „ludzkimi rezerwami", a przede wszystkim rezerwami cywilizacyjnymi,
organizacją, systemem wojennym przeciwnik - cesarstwo - był nie do pokonania. Doświadczenie
związku wieleckiego i plemion obodrzyckich pokazuje jeszcze jeden aspekt wart naświetlenia jako
konsekwencja wyboru chrześcijaństwa - bądź jego odrzucenia. To fakt, że pogańskie kulty nie
sprzyjały państwowemu zjednoczeniu, podtrzymywały decentralizację, każde plemię czciło swoich
12
bogów, miało odrębnych kapłanów, próby stworzenia „zjednoczonego" pogaństwa zawiodły.
Chrześcijaństwo dawało tymczasem potężne narzędzie skupienia politycznego, integracji,
przezwyciężenia takich podziałów, na jakie Mieszko (a nawet jego następcy) musieli napotykać nawet
na względnie „jednolitych etnohistorycznie" obszarach, które dołączał jego ojciec i on do
Wielkopolskiego rdzenia ich państwa: choćby na Mazowszu, na ziemi Lędzian (Małopolsce), na
Śląsku.
Wymieńmy jeszcze skutki tak wielkie i dalekosiężne, że zapewne przekraczające wyobraźnię
dokonującego wybór w roku 966. To wprowadzenie państwa i jego mieszkańców (stopniowo, w
kolejnych pokoleniach) w obręb wielkiej cywilizacji łacińskiej Europy. Tego, że będzie to cywilizacja,
która nada ton rozwojowi świata przez następny tysiąc lat, nie można było przewidzieć. To, że chrzest
oznacza otwarcie na pismo, na kamienne budowle, na wyższy poziom kultury materialnej i duchowej
- było jednak jasne już w roku 966. Można to było zobaczyć już choćby porównując Pragę roku 965,
roku ślubu z Dobrawą., z Gnieznem. Św. Wojciech mógł z kolei opowiedzieć trzydzieści lat później
synowi Mieszka, jak murowane kościółki Pragi różnią się od bogactwa kulturalnego Rzymu i
benedyktyńskiej stolicy Europy - Monte Cassino, gdzie święty spędzał lata nauki i kontemplacji. Już
wnuk Mieszka - Mieszko II, będzie znal grekę... Przez chrzest państwo wchodziło na długą drogę,
które prowadziła do największych, zrodzonych w grecko-rzymskiej tradycji skarbów ludzkiego ducha.
Zaczną w klasztorach, w kapitułach katedralnych powstawać pierwsze szkoły (ich znanym adeptem
będzie już wnuk Bolesława Chrobrego - Kazimierz Odnowicielem zwany), służyć im będą pierwsze
zbiory książek na polskiej ziemi. Nie tylko z pism kościelnych złożone. Najstarszy polski katalog
biblioteczny z katedry w Krakowie z roku 1110 wymienia już m.in. zbiory praw, reguły gramatyczne,
listy Owidiusza, Boecjusza klasyczne dzieło O pocieszeniu, jakie daje filozofia, pisma historyczne
Salustiusza, komedie Terencjusza. Wśród dzieł tego ostatniego może i to: komedia Sam siebie
karzący, w której zapisane zostało zdanie wyrażające istotę humanizmu: Homo sum, humani nihil a
me alienum pulo - „jestem człowiekiem i nic, co ludzkie, nie jest mi obce...". Nie było innej drogi do
Europy w końcu X w. jak poprzez chrzest, nie było dalej w Europie innej drogi do humanizmu jak
poprzez chrześcijaństwo. To nie była droga prosta, usłana różami i pięknymi maksymami. To była
droga przez męczeństwo pierwszych misjonarzy i przez męczeństwo tych, których „nawracano" także
mieczem i ogniem. Ale powtórzmy tę datę: rok 1110 - katedra wawelska, na niej czyta się już dzieła
starożytnych klasyków. W tym samym czasie dogorywa, dobijana przez, kolejne krucjaty pogańska
siła między Łabą i Odrą. Obodrzyce będą walczyli bohatersko jeszcze pół wieku - ale polegną. Nie
napiszą swojej historii - napiszą o nich ci, którzy ich podbili. Kolejne pokolenia mieszkańców
piastowskiego państwa tymczasem zaczną stopniowo zdobywać zdolność samodzielnego pisania i
kontynuowania swojej historii, wpisywania jej, w coraz bardziej dojrzały, wieloaspektowy sposób - w
dorobek kulturalny Europy. To był także, jak się okazało, skuteczniejszy środek utrwalania
niepodległości.
Dwie drogi. Jedną wybrał Mieszka (jak przed nim Borzywoj i św. Wacław dla Czech, po nim
Włodzimierz Wielki dla Rusi, książę Geza i jego syn, św. Stefan dla Węgier) - drugą drogą poszli
plemienni władcy Obodrzyców, Wieletów, Redarów, Łużyczan... Gdyby Mieszka trwał na drodze
pogańskich książąt Słowiańszczyzny połabskiej nawet jeszcze choć dwie, trzy dekady dłużej - do końca
swego życia, to Mielibyśmy pewnie dokładniejsze opisy pogańskich wiar i obrzędów na polskich
ziemiach. Opisy dokonywane przez szturmujących te ziemie, jak ziemie nad Łabą właśnie, saskich
panów i towarzyszących im duchownych-misjonarzy. Ale nie mamy takich opisów dla ziem między
Odrą i Wisłą. Jak zauważył z żalem jeden z badaczy, ziemie polskie są prawdziwą „czarna dziurą" na
mapie naszej wiedzy o pogańskich obrzędach Słowian. Wiemy sporo o takich obrzędach, obyczajach i
formach kultu u Słowian połabskich, a także na Rusi - gdzie długo pozostały żywe i na wieki utrwaliły
się w kulturze pogańskie tradycje (aż po odtwarzające je arcydzieło muzyki XX w. - wielkie Święto
wiosny Igora Strawińskiego). Wybór Mieszka, dokonany w kilka lat zaledwie po przejęciu władzy
przez pierwszego księcia zapisanego w naszej historii, sprawił, że zabrakło czasu nie tylko na
utrwalenie, ale nawet na wytworzenie jakiejś pogańskiej tożsamości polskiej. Wiemy, że były silne
pogańskie centra kultu: na Łysej Górze, na górze Ślęży, kilka na Pomorzu, także Gniezno pełniło taką
funkcję na kilka dekad wcześniej jeszcze zanim zbudowano w nim piastowski gród. Ale raczej tylko
13
przez analogie z relacjami na temat połabskich i ruskich tradycji pogańskiej Słowiańszczyzny możemy
konstruować nasze wyobrażenia na temat kształtów i znaczeń owych kultów.
Nie ma Polski przedchrześcijańskiej - to jest także jedna z konsekwencji szyb-kiego wyboru
drogi ku Rzymowi, jakiego dokonał Mieszko. A zgodnie z tym, co opisaliśmy nieco wyżej, nie byłoby
może Polski w ogóle, gdyby nic wybór chrześcijaństwa. Jeśli przyjąć kontrowersyjną tezę profesora
Urbańczyka, nie byłoby może samej nazwy Polania/Polonia, którą ziemie Mieszka i jego syna
Bolesława zyskują dopiero od roku 1000, zyskują je w Rzymie... Nawet jednak, jeśli odrzucimy tę tezę,
to zastanawiając się nad prawdopodobnymi skutkami NIEPRZYJĘCIA chrześcijaństwa przez Mieszka w
roku 966, musimy powtórzyć wniosek, że niezmiernie trudno byłoby pogańskiemu księciu Gniezna i
Poznania zdobyć na Czechach Śląsk i Małopolskę z Krakowem - i utrzymać je przeciw. sile nie samych
Czech tylko, ale także przeciw tej potężnej sile, do której ochrzczona Praga mogłaby się naturalnie
odwołać: sile niemieckiego, chrześcijańskiego cesarstwa. A bez Śląska i Małopolski - czy państwo
Mieszka byłoby już Polską?
Nie wymieniliśmy jeszcze tego aspektu chrztu, który jest najważniejszy, a zarazem
najtrudniejszy do wyrażenia, do opisania: to kwestia duchowego, zbawczego sensu chrześcijaństwa
dla tych, którzy przyjmują naukę Chrystusa. Mieszko z pewnością brał pod uwagę kwestie polityczne,
kiedy decydował się na chrzest. Ale czy nie zastanawiał się też nad tym, co przyjęcie nowej wiary
znaczyć może dla niego osobiście, jaki sens nadaje jego życiu, jaką daje mu nadzieję? To dotyczy nie
tylko samego władcy w roku 966, ale po Mieszku kolejnych p3koleń mieszkańców państwa, którym
rządzić będą jego spadkobiercy, a wyposażać duchowo będą następcy pierwszych księży przyjętych
na gnieźnieńskim i poznańskim dworze. To nie tylko wybór politycznej drogi, nie tylko wybór kultury,
nie tylko nawet historycznej tożsamości, ale wybór wiary - na oczekiwaną wieczność.
Ta wiara mogła przychodzić na ziemie polskie już wcześniej, przed rokiem 966. Jakże mocną,
symboliczną wymowę ma w tej kwestii znalezisko z roku 1986, dokonane przez archeologów na
terenie grodziska w Podebłociu (gmina Trojanów, na południowym skraju Mazowsza, ok. 100 km na
południe od Warszawy). Wśród ponad 1400 odkrytych tam fragmentów naczyń, znaleziono także trzy
gliniane tabliczki (fragmenty), wykonane z miejscowego surowca, datowane pierwotnie na koniec VIII
- początek IX w.: czasy Karola Wielkiego (obecnie datację przesuwa się na koniec IX lub nawet 1. poi.
X w.). Na jednej, największej z nich, wyryty jest pierwszy ślad pisma na polskich ziemiach: greckie
litery IX1-1 - monogram imienia Chrystusa z literą H (czyli greckie N: Nika - zwyciężaj). lesos Christos
Nika - Jezu Chryste zwyciężaj - to jest sens pierwszych liter zapisanych między Karpatami a Bałtykiem.
Pewien turkolog próbował nadać im wymowę zgoła odmienną, twierdząc, że to może turskie runy,
znaczące coś zgoła innego (choć jednak nieco bez sensu, przez wewnętrzną sprzeczność): „oddaj
dług, oszukaj". Spór o znaczenie najstarszego znanego zapisu liter na polskiej ziemi nie może być
wolny od symbolicznych konsekwencji. Czy zaczynamy wszystko od handlu i namowy do oszustwa,
czy od wezwania do zwycięstwa w imię Chrystusa... Graficzny kształt liter z Podebłocia daje jednak
niewątpliwą przewagę „greckiej" interpretacji, podzielanej dziś niemal przez wszystkich archeologów
i historyków, zajmujących się tą sprawą. Nie napisał tych liter żaden „Polak", to pewne. Niemniej
jednak ważne jest to, że mamy tu do czynienia ze śladem penetracji chrześcijańskiej wiary aż nad
środkową Wisłę, blisko wiek przed chrztem Mieszka. Napisał je może jeniec-niewolnik chrześcijański,
może kupiec, który zawędrował aż tak daleko na północ, gdzieś z Bizancjum, może z Moraw? Innych
jednak materialnych znaków obecności chrześcijańskich wpływów na północ od Karpat przed 966
rokiem mamy jednak bardzo niewiele. Tabliczka z Podebłocia, to jakby piękne motto do naszej
historii, do chrztu — ale jeszcze nie pierwszy tej historii rozdział.
Spekulacje na temat obrządku słowiańskiego zaprowadzonego rzekomo w IX czy początkach X
w. przez wpływy wielkomorawskie — przynajmniej na terenie Krakowa i okolic — nie znajdują
potwierdzenia. Nie ma przede wszystkim najważniejszego znaku przyjęcia chrztu: pochówków
szkieletowych, nakazywanych tak w wersji łacińskiej, jak i greckiej (ewentualnie słowiańskiej)
chrześcijańskiego obrządku pogrzebowego; ciałopalenie było przez Kościół zakazywane. Cmentarze
szkieletowe pojawiają się dopiero w końcu X w.: po chrzcie Mieszka. Podobnie archeologowie nie
odkryli dotąd żadnych śladów świątyń chrześcijańskich sprzed 965 r.; poza wspomnianą wyżej
świątyńką na Ostrowie Tumskim w Poznaniu (o ile w ogóle można ją datować jako wcześniejszą...).
14
Zatem, choć chrześcijaństwo jeszcze przed chrztem Mieszka mogło sporadycznie zaglądać na ziemie
później nazwane polskimi, to jednak rok 966 zachowuje pod tym względem znaczenie przełomu. Po
tej dacie zaczną powstawać pierwsze kościoły, pierwsze cmentarze potwierdzające przyjmowanie
nowej wiary.
Skoro przypisujemy aktowi chrztu Mieszka tak wielkie znaczenie, chcielibyśmy wiedzieć jak
najwięcej o tym, jak tak brzemienna w dziejowe następstwa chwila wyglądała? Wobec szczupłości
źródeł (poza suchymi zapiskami roczników, opieramy się przede wszystkim na relacji Thietmara, a
także sto lat późniejszych opowieściach Anonima Gallem zwanego oraz czeskiego kronikarza
Kosmasa), zdani jesteśmy na dopowiadające szczegóły domysły. Chrzest najprawdopodobniej odbył
się w Wielką Sobotę, a ta przypadała w 966 r. 14 kwietnia. Mogło to być jednak również w święto
zesłania Ducha Świętego (zielone świątki). Na pewno była to wiosna roku 966. Czy chrzest odbył się w
Pradze — na dworze teścia, Bolesława Srogiego (zarazem prawdo-podobnego ojca chrzestnego
Mieszka, który przecież swemu pierworodnemu nada rok potem to właśnie imię: Bolesław)? Czy
raczej w Ratyzbonie — siedzibie biskupstwa, któremu podlegała wciąż nie posiadająca swojej diecezji
Praga? Czy jednak w centrum państwa Mieszka — najprawdopodobniej w Poznaniu, może w
Gnieźnie? Nie mamy na te pytania ostatecznej odpowiedzi. Kto chrzcił: czy sam biskup Ratyzbony
Michał, czy też kapelani z jego diecezji albo wprost z Rzymu — tego także nie jesteśmy pewni. Mógł
już być w tej grupie księży, która ochrzciła księcia Mieszka i jego najbliższe otoczenie, pierwszy biskup
dla jego państwa pozyskany: Jordan. Wiemy na pewno, że dzieło chrztu Polski zostało przez wybór
praskiego (czy prasko-ratyzbońskiego) pośrednictwa pozbawione związku z podporządkowaniem nie
tylko religijnym, ale i politycznym ambicjom biskupstw saskich, powołanych przez cesarza Ottona I do
nawracania zachodnich Słowian.
Kiedy w roku 968 Ottonowi udało się wreszcie ustanowić arcybiskupstwo w Magdeburgu, które
miało te ambicje realizować najskuteczniej, państwo Mieszka ma już swojego, odrębnego biskupa,
niezależnego od. Magdeburga ani od Pragi, ani od Ratyzbony. Został nim wspomniany Jordan,
najprawdopodobniej Mianowany w tymże 968 r. przez papieża Jana XIII jako biskup misyjny w
państwie Mieszka. Pomóc w tak szybkim i korzystnym dla naszego księcia załatwieniu sprawy mogła
Dobrawa, a raczej jej siostra — Mlada-Maria, która przebywała przejściowo w Rzymie jako ksieni
praskiego klasztoru benedyktynek. A może, jak domyślają się inni historycy, papież zgodził się na tak
korzystne dla wielkopolskiego dworu Mieszka załatwienie sprawy oddzielnego biskupstwa, aby
zapobiec sięgnięciu przez tego księcia do drugiej możliwości dostępnej słowiańskim kandydatom do
chrześcijańskiej wspólnoty: zwrotu ku Bizancjum (choć ostateczny podział chrześcijaństwa na Rzym i
Bizancjum nie nastąpił jeszcze, to rywalizacja między odnowionym na zachodzie cesarstwem i „starym" cesarstwem w Konstantynopolu była ostra). Rzecz ważna także — przeciwko ustanowieniu
osobnego biskupa w Poznaniu (bo tam, na dworze Mieszka, ustanowiona została siedziba Jordana) —
nie zaprotestował kontrolujący w dużym stopniu sytuację w Rzymie cesarz Otton I.
Jak zdołał Mieszko dokonać tej niezwykłej sztuki — pozyskać oddzielne biskupstwo, na pięć lat
przedtem, zanim uzyska je dla siebie Praga — i to z przychylnością tak papieża, jak i cesarza? Tu już
zobaczyć możemy, jak umiejętnie i prędko zbierał Mieszko polityczne owoce swej decyzji o chrzcie.
Oto już w roku 967 występuje nie jako wrogie pogańskie książątko, ale jako amicus imperatoris —
przyjaciel cesarza (czyli Ottona', I). W tej nowej roli wyprawia się znów na Pomorze Zachodnie, by
walczyć z Wolinianami o ujście Odry. Ma do dyspozycji, obok własnych „pancernych", dwa hufce
konnicy czeskiej, jakie przysłał teść z Pragi. Wolinian wspiera znów ze swoimi Wieletami Wichman —
stary znajomy, który tak dał się we znaki Mieszkowi ledwie cztery lata wcześniej. Teraz Wichman
przegrywa bitwę z Mieszkiem i ginie w niej, oddając swój miecz zwycięskiemu księciu. Nie wiemy
dokładnie, gdzie to na-stąpiło — na pewno gdzieś w północno-zachodniej części Pomorza. Spisany w
klasztorze w Liineburgu nekrolog Wichmana zapisał za to datę dzienną tego wydarzenia: był 22
września 967 r. Warto tę datę zapamiętać, bo to pierwsze utrwalone w kronikach historycznych
zwycięstwo oręża, ośmielmy się użyć tej nazwy — polskiego. I to zarazem znakomity, nie zawsze
potem naśladowany, przykład zwycięstwa wspaniale przygotowanego i także wykorzystanego
politycznie. Mieszko bowiem odesłał uroczyście miecz Wichmana, awanturniczego cesarskiego
krewniaka, do samego Ottona I. Dla Ottona był to piękny gest dobrej woli. Cesarz miał niewątpliwie
15
dość kłopotów z Wichmanem, ale musiał zarazem docenić rycerską śmierć krewniaka i jej
poszanowanie przez nowo ochrzczonego księcia. Sam zajęty był akurat podnoszeniem swego syna,
Ottona II, do godności współcesarza (koronacja nastąpiła w grudniu 967 r. w Rzymie).
Najprawdopodobniej Mieszko mógł do swej przesyłki dołączyć prośbę o zgodę na ustanowienie
biskupa dla swego państwa. Decyzja o tej nominacji, tak podnoszącej prestiż i godność młodziutkiego
na mapie Europy państwa, została podjęta w Rzymie, gdzie bawił cesarz i gdzie jego zgoda na tę
nominację bardzo przyspieszyła potwierdzenie Jordana w roli zależnego bezpośrednio tylko od
Rzymu biskupa z siedzibą w Poznaniu. Jak bardzo nie podobała się ta decyzja przedstawicielom
ustanowionego także w 968 r. arcybiskupstwa magdeburskiego, świadczy fakt, że posuną się potem
do fałszerstwa, które będzie miało, już w czasach Chrobrego, potwierdzać, że biskup Jordan im w
istocie miał podlegać. Tego, że potężne siły saskiej ekspansji na słowiańskie ziemie nie były
zadowolone z tej formy samodzielności hierarchii kościelnej w państwie Mieszka, dowodzić może
jeszcze szybciej sytuacja po śmierci Jordana (w roku 983 lub 984): konsekrowany na jego następcę
nowy biskup, Unger nie będzie mógł dotrzeć do Poznania — aż do roku 992. Ugrzązł gdzieś na
niemieckiej ziemi, może zatrzymały go duchowne obowiązki?
Jordan zdążył jednak w ciągu kilku łat swej posługi biskupiej wyświęcić pierw-szych księży na
polskiej ziemi, poświęcić budowę pierwszych kościołów, ochrzcić kolejne grupy poddanych Mieszka
— bez żadnych serwitutów na rzecz zewnętrznej zwierzchności politycznej. Książę najwyraźniej dbał o
tę niezależność. Troszczył się o nią z wielkim wyczuciem sił i możliwości. Kiedy mógł — poszerzał jej
zasięg. Tak było w roku 972, kiedy starł się militarnie już nie z poganami z północy i nie z banitą
saskim, ale z Hodonem, margrabią Marchii Wschodniej. Hodon, reprezentant najściślejszego kręgu
saskiej elity władzy, wychowawca młodego cesarza Ottona II, przejął po podziale wielkiej marchii
Gerona najważniejszą jej część z centrum w Łużycach. Być może poproszony o to przez Wolinian,
którzy nie byli już w stanie opierać się dłużej Mieszkowi, Hodon zdecydował się wystąpić w roli
zbrojnego ramienia saskich interesów na wschodzie, zagrożonych ostatnimi sukcesami księcia z
Poznania. Chciał zapewne przejąć Wolin pod kontrolę cesarstwa. Zapędził się w tej akcji aż pod
Cedynię nad dolną Odrą i tam został 24 czerwca 972 r. na głowę pobity przez wojów Mieszka. Opisał
tę bitwę Thietmar, gdyż brał w niej udział jego ojciec, graf Zygfryd z Walbeck. Saskie rycerstwo
zostało pokonane dzięki chytremu manewrowi pozorowanej ucieczki Mieszka i niespodziewanemu
uderzeniu z flanki zgrupowania, na czele którego stał brat księcia, Czcibor. Kolejny (po 967 r.)
potwierdzony sukces militarny Mieszka utwierdzał bezspornie jego prestiż w państwie, wzmacniał
prze-konanie o słuszności dokonanych przezeń strategicznych wyborów.
Stary cesarz Otton I, do którego doszła w Rzymie wiadomość o klęsce margrabiego Hodona, nie
mógł już potraktować Mieszka jako pogańskiego watażkę, którego należałoby teraz przykładnie
ukarać. Przecież Mieszko był już nazywany „cesarskim przyjacielem" (w dodatku Thietmar informuje,
że „polański" książę płacił lojalnie cesarzowi jakiś trybut ze swojej ziemi „po rzekę Wartę" — o sens
tego trybutu bez rozstrzygnięcia spierają się do dziś historycy). Władztwo Mieszka było już w każdym
razie elementem uznanej struktury wschodnich rubieży łacińskiej Europy. Z drugiej jednak strony ten
element rozrastał się coś niebezpiecznie, uwierał saskich pobratymców cesarza swoimi sukcesami na
ziemiach pogan (Wieletów, Wolinian), które im przecież — saskim margrabiom i biskupom — miały
przypaść w udziale... Otton wezwał zatem Hodona i Mieszka na sąd rozjemczy do swej ulubionej
siedziby w Kwedlinburgu. Tam stawili się obaj, obok czeskiego księcia Bolesława, posłów z Grecji,
Węgier, Bułgarii, Danii, Benewentu w południowej Italii, a także połabskich Słowian.
Mieszko mógł zobaczyć teraz swoje miejsce w Europie. Nie było to miejsce najgorsze, skoro
dowiadujemy się od Thietmara, że zjazd w Kwedlinburgu, w marcu 973 r., zakończył się polubownym
werdyktem: „Po pokojowym załatwieniu wszystkich spraw i otrzymaniu wspaniałych darów powrócili
wszyscy w radosnym nastroju do swoich krajów". Z innego źródła dowiadujemy się jednak, że
Mieszko musiał przysłać swego syna — Bolesława — jako zakładnika na cesarski dwór. Mały
Bolesław, jeśli nawet pozostał dłużej niż kilka miesięcy u Sasów, to na pewno nie w roli
prześladowanego czy poniżanego wroga. Był synem przedstawiciela najwidoczniej uznawanego już
przez Ottonów członka politycznej elity wschodniej Europy. Interesujące jest jednak i to, że Mieszko
najwyraźniej umiał dodatkowo zabezpieczyć swoją pozycję — i syna — nawet w takiej sytuacji.
16
Wiemy, że w roku 973/974 po postrzyżynach Bolesława, Mieszko posłał kosmyk jego włosów do
papieża, z prośbą o opiekę Stolicy Apostolskiej nad swoim dziedzicem. Umiał już Mieszko, tak prędko,
znaleźć się znakomicie w labiryncie wpływów i prestiżowych gier łacińskiej Europy...
Tę umiejętność i zarazem stałą wolę rozluźniania ewentualnych więzów, jakie mogły wiązać go
zbytnie z potężnym cesarstwem, Mieszko potwierdził w tym samym 973 r., kiedy zmarł Otton I, a
przeciwko władzy jego syna Ottona II, wystąpiła opozycja w Bawarii (gdzie rządziła boczna linia
panującej w cesarstwie dynastii Ludolfingów). Mieszko poparł opozycję, z księciem bawarskim,
Henrykiem Kłótnikiem na czele. Warto przy tej okazji zadać sobie pytanie, czy wolno na stosunki
polityczne Mieszka z cesarstwem przenosić kalki pojęć i emocji związanych ze stosunkami polsko
niemieckimi z XIX-XX w.? Na pewno nie. Cesarstwo Ottonów to z pewnością nie H Rzesza kanclerza
Otto Bismarcka ani tym bardziej III Rzesza Adolfa Hitlera. A i państwo Mieszka to jeszcze nie Polska
Drzymały czy obrońców Westerplatte. A jednak wyraźna po 1989 r. w naszej historiografii tendencja
do pomniejszania realnych konfliktów między niemieckim królestwem (rdzeniem cesarstwa Ottonów)
a Mieszkiem i jego otoczeniem wydaje się nie mniej chybiona. Chrzest, owszem, włączał Mieszka i
jego państwo do kręgu prawowitych uczestników gry politycznej w łacińskiej Europie. Pozostawał
jednak konflikt interesów między dążącym do zdominowania swoich peryferii ambitnym,
odnowionym właśnie imperium — a także ambitnym księciem, który z rolą podporządkowanej
peryferii nie chciał się zgodzić. Pozostawał konflikt interesów z saskimi panami, których pole widzenia
otwarte było na wschód jako na ziemię obiecaną: do misji i do podbojów, do poszerzania ich
osobistych majątków, władzy, znaczenia.
Wreszcie było coś jeszcze: może trudniej uchwytnego, ale jednak dającego się wyczytać nawet
w źródłach z epoki — pogarda, poczucie wyższości okazywane nowo nawróconym Słowianom przez
germańskie elity cesarstwa, a w szczególności przez przedstawicieli saskiej, wschodniej części tych
elit, dla których mieszkańcy państwa Mieszka, Bolesława czeskiego czy Słowianie połabscy byli często
tylko ledwo polerowanymi wodą chrztu barbarzyńcami. To odczucie oddawał wyraźnie syn
pokonanego pod Cedynią grafa z Walbeck, kronikarz Thietmar, kiedy z oburzeniem pisał o
zuchwałości Bolesława Chrobrego, który ośmielał się występować jak równy wobec największych
wielmożów cesarstwa i porównywał go z (udawaną być może?) postawą Mieszka: „Za życia
znakomitego Hodona ojciec Bolesława Mieszko nie odważył się nigdy wejść w kożuchu do domu, w
którym wiedział, że znajduje się Hodo, ani siedzieć, gdy on się podniósł z miejsca". Tak wyobrażał
sobie biskup Thietmar właściwą relację między słowiańskim księciem a germańską elitą. I zapewne
nie tylko saski kronikarz tak myślał i dawał to odczuć. Ale, przyznajmy, byli także inni, przejęci
chrześcijańskim uniwersalizmem reprezentanci elit niemieckich, jak choćby Brunon z Kwerfurtu,
święty kontynuator dzieła św. Wojciecha i autor jego Żywota. Bruno — któremu winniśmy wielką
wdzięczność za pierwsze użycie nazwy Polonia-Polska — nie mniej wymownie niż Thietmar napisał o
„polsko-niemieckich" stosunkach swojego czasu. Komentując walkę pod Cedynią pisał tak: „wiele
stało się złego [...] Prowadzono wojnę z Polanami; książę ich, Mieszko, zwyciężył podstępem;
upokorzona pycha Teutonów musiała ziemię lizać, wojowniczy margrabia Hodo z poszarpanymi
proporcami rzucił się do ucieczki". Pycha Teutonów, na pewno nie raz okazywana „Polanom", musiała
dokuczać tym drugim, była dodatkowym zarzewiem konfliktów i powodem; dla którego władcy
owych „Polanów" szukać będą okazji do okazania swej od Teutonów niezależności.
To też mógł być dodatkowy powód wystąpienia Mieszka przeciw Ottonowi II po 973 r. Tak też
postąpił nowy książę Czech, Bolesław II Pobożny. Otton jego najpierw poskromił i zmusił do ukorzenia
w Kwedlinburgu. Wyprawę na Mieszka cesarz poprowadził osobiście w roku 979. Była tą pierwsza
wyprawa, w której sam cesarz niemiecki zaatakował ziemie za Odrą. Wyprawa skończyła się
niepowodzeniem, które kronikarz przypisał słotnej, jesiennej pogodzie.
Otto miał w tym czasie znacznie więcej kłopotów niż walka ż Mieszkiem. Trwała także wojna
cesarstwa z królem Francji, Lotarem, który latem 978 r. zdobył przejściowo cesarską stolicę w
Akwizgranie, a w odwecie Otton obległ jesienią Paryż - pokój zawarto dopiero w roku 980. Otton,
walcząc o prestiż i wpływy swego cesarstwa, musiał interweniować również w Italii. Na pomoc
wzywał go zagrożony w Rzymie papież Benedykt VII. Od 980 r. też Otton II do końca krótkiego życia
(zmarł w końcu 983 r., w wieku lat 28) poświęcał większość czasu i wysiłków sprawom włoskim.
17
Przywrócił papieża w lutym 981 r., a następnie zdecydował się na podbój południa Italii, znajdującego
się pod panowaniem Bizancjum oraz (na Sycylii) muzułmańskiego emiratu podległego Fatymidom z
Egiptu. W lipcu 982 r. poniósł ciężką porażkę w walce z muzułmanami w Kalabrii. Skala
zaangażowania cesarza na różnych frontach była ogromna — od Paryża na zachodzie po południowy
czubek włoskiego „buta", wreszcie Pragę i Odrę na wschodzie i Danię na północy (tam Otton walczył z
Haraldem Sinozębym, zmuszając go przejściowo do ucieczki do Norwegii). W tej skali możemy
zobaczyć dopiero możliwości prowadzenia polityki przez księcia „polańskiego" wobec cesarstwa jako
całości. Dysproporcja sił była ogromna. Jednocześnie jednak cesarz, o ile zależało mu na utrzymaniu i
poszerzaniu uniwersalnych aspiracji swej władzy, musiał rozpraszać swoje siły na wielu odległych od
siebie odcinkach. Na odcinku wschodnim, słowiańskim, obejmującym stosunki z Czechami i
księstwem Mieszka, jak również z pogańskimi plemionami wieleckimi i Obodrzycami, główną rolę
odgrywali tamtejsi sascy panowie, dla których z kolei sprawy Italii, tak mocno absorbujące Ottonów,
były bardziej obce. Imperium było wielkie, imponujące, ale jednocześnie pozbawione możliwości
efektywnej centralizacji wszystkich swych sił. To stwarzało szansę gry politycznej dla jego mniej
pokornych sąsiadów Mieszko tę grę prowadził w taki sposób, by nie przeciągnąć struny. Był realistą.
Nie czekał na kolejną wyprawę Ottona na swój kraj, ale zdecydował się załagodzić konflikt. Dowodem
tej intencji był nowy ożenek — po śmierci Dobrawy w 977 r. Prawdopodobnie dwa-trzy lata później
Mieszko pojął za żonę Odę, córkę spokrewnionego z cesarzem margrabiego Dytryka (Dietricha),
zwierzchnika Marchii Pół-nocnej. Z poprzedniego małżeństwa, ze szlachetną Dobrawą, udało się
Mieszkowi wyciągnąć nie tylko rzecz bezcenną — chrzest — ale także bardzo konkretne zyski
geopolityczne z sojuszu z Czechami dla swego państwa: dwa zwycięstwa na pół-nocnym zachodzie
(967 i 972), umocnienie pozycji wobec nowych saskich sąsiadów i całego cesarstwa, a także
podporządkowanie strategicznie istotnego szlaku dolnej Odry — ku Wolinowi. Teraz, wzmocniony na
zachodzie małżeństwem z Odą, do którego dodane zostanie kilka lat później także polityczne
małżeństwo, które Mieszko zaaranżował dla swego syna Bolesława (zwanego później Chrobrym) — z
córką margrabiego Miśni, Rygdagą — książę „polań ski" mógł pomyśleć o sukcesach na tym odcinku,
który zajmował właśnie jego dotychczasowy sojusznik: Czechy. Chodziło o Śląsk i Małopolskę z
Krakowem.
Kiedy w 983 r. zmarł Otton II, pozostawiając trzyletniego syna i następcę o tym samym imieniu,
pod regencją wdowy — cesarzowej Teofano, wybuchł w Niemczech dynastyczny kryzys. Z
pretensjami do korony wystąpił znowu przedstawiciel bawarskiej linii, Henryk Kłótnik. Mieszko znów
zdecydował się poprzeć tego pretendenta, jeszcze raz obok księcia Czech występując na zwołanym do
Kwedlinburga w czerwcu 984 r. zjeździe poparcia dla Henryka. Widząc jednak szybką klęskę Kłótnika,
Mieszko równie szybko nawiązał porozumienie z obozem regentki Teofano. Inaczej książę czeski.
Bolesław II Pobożny, chcąc pomścić niedawne upokorzenie wobec Ottona II, który przywrócił lenną
zwierzchność cesarstwa nad Czechami, nie tylko nie uznał jego małoletniego syna i regentki Teofano,
ale też niezbyt pobożnie zdecydował się na odnowienie przeciw nim dawnego przymierza z
Wieletami. Wielki bunt Słowian po-łabskich przeciwko saskiej ekspansji, jaki wybuchł w roku 983, dla
księcia czeskiego stał się okazją do osłabienia dominacji cesarstwa nad Pragą. Mieszko patrzył na to z
innej perspektywy: dla niego plemiona wieleckie były stałą przeszkodą na drodze do utrwalenia
„polańskiej" zwierzchności nad Pomorzem Zachodnim - potykał się o tę przeszkodę w 963, rozbijał ją
w 967 r. w dążeniu do. opanowania Wolina. Kluczowe znaczenie tego pomorskiego kierunku ambicji
Mieszka, odziedziczonego już przecież po przodkach, zyskało w tym czasie także dodatkowe
potwierdzenie w postaci kolejnego ma mariażu politycznego. Mieszko oddał w tym okresie (między
980 i 984) swą córkę, Swiętosławę, za żonę królowi szwedzkiemu Erykowi Zwycięskiemu. Sens
polityczny tego małżeństwa doskonale przeanalizował znawca tego zagadnienia, profesor Jerzy
Strzelczyk z Poznania. Sprowadzał się ów sens do roli przeciwwagi, jaką Eryk, prowadzący wojnę z
Danią, spełniał wobec władców tego ostatniego kraju — najpierw Haralda Sinozębego, potem jego
syna, Swena Widłobrodego, którzy nie kryli swego zainteresowania ujściem Odry.
W 984-985 r. nastąpiło najwyraźniej odwrócenie przymierzy. Książę czeski, w po-rozumieniu z
Wieletami, kontynuował walkę przeciw cesarstwu i uderzył na Miśnię (główny ośrodek marchii
Rygdaga, Mieszkowego zięcia). Mieszko zwrócił się zaś ku cesarzowej Teofano, gotów do wsparcia.
18
walki Sasów ze Słowianami połabskimi i umocnienia w ten sposób swojej kontroli nad dolną Odrą.
Nasz książę ruszył przeciw Wieletom w roku 985. W następnym roku spotkał się na kolejnej wyprawie
z młodziutkim, 6-letnim Ottonem III, któremu przekazał przy tej okazji niezwykły dar: wielbłąda. Nie
wierny, skąd przybyło do kraju Mieszka to zwierzę, które tu nieoczekiwanie przybrało znaczenie
symbolu „polsko niemieckiego" sojuszu. Wierny natomiast, że Mieszko sojusz ten spożytkował
wyjątkowo efektywnie: w walce o Śląsk i Kraków.
Środkiem do tego samego celu prowadzącym mogło być kolejne małżeństwo syna Mieszka,
Bolesława. Po wygaśnięciu (nie wierny w jakich okolicznościach) związku z córką margrabiego
Rygdaga, Bolesław otrzymał (około 986-987 r.) rękę nieznanej z imienia księżniczki węgierskiej. Ta
dała mu pierworodnego syna, Bezpryma, a państwu Mieszka polityczny kontakt z Węgrami, które
mogły od południowego wschodu szachować Czechy. Najprawdopodobniej wtedy, czyli między 986 a
989 rokiem, Mieszko przyłączył do swego księstwa ziemie nad górną Wisłą z Sandomierzem, Wiślicą i
Krakowem (choć niektórzy badacze przesuwają datę tego triumfu Mieszka na okres wkrótce po
śmierci Dobrawy, między 977 a 981 rokiem). Z pewnością Kraków należał już do państwa Mieszka
przed rokiem 989/990. Wtedy bowiem wybuchła opisana fragmentarycznie w źródłach wojna o Śląsk.
Bolesław II czeski miał w niej za sojuszników pogańskich Luciców. Mieszko uzyskał wsparcie
cesarzowej Teofano, która przysłała mu niezwykle reprezentacyjne posiłki — m.in. arcybiskupa
magdeburskiego Gizylera, nowego margrabiego Miśni, Ekkeharda i kilku innych grafów. Bolesław
czeski odciął gdzieś nad środkową Odrą ten wspaniały, ale niewielki liczebnie orszak od sił Mieszka,
ale nie odważył się trzymać jego członków w niewoli i zdecydował się wykorzystać ich raczej jako
pośredników w uzyskaniu korzystne-go pokoju. Książę Czech upomniał się wtedy o jakąś wcześniej
zabraną mu przez Mieszka część państwa — najpewniej właśnie Małopolskę z Krakowem.. Bolesław
nic jednak nie odzyskał, wiemy natomiast z suchej zapiski czeskiej kroniki, że stracił w roku 990
kluczową twierdzę na Śląsku — Niemczę.
Archeologowie, próbując uzupełnić skąpe dane roczników, badają pozostałości zabudowy
Krakowa, Wrocławia i innych istotnych grodów z terenów będących obiektem czesko -„polańskiego"
sporu. Jak podsumowuje wyniki tych badań Andrzej Buko, przyłączenie Małopolski i Sląska do
państwa Mieszka miało charakter mało militarny: nie widać śladów wojennych zniszczeń. Czy
potwierdzałoby to tezę Przemysława Urbańczyka, że Małopolska i Śląsk nie tyle należały w pełni
wcześniej do Czech, ile raczej były strefą buforową? Na utratę jakichś ziem na rzecz Mieszka książę
czeski niewątpliwie narzekał w roku 990, podobnie jak czeski rocznik potwierdzał zabór Niemczy na
Śląsku w tym roku. Nie ulega żadnej wątpliwości, że najpóźniej od roku 990 Śląsk, a także Kraków i te
ziemie, które nazywamy Małopolską (zachodnią) zostały włączone pod panowanie Mieszka. I to przy
— dyplomatycznej przynajmniej — pomocy niemieckiego cesarstwa. Jeśli to nie jest największy
majstersztyk w historii polityki polskiej, polityki tworzącej Polskę — to co nim jest?
Do Wielkopolski, zapewne znacznej części Mazowsza, być może Pomorza nazwanego później
Gdańskim — odziedziczonych po przodkach, Mieszko dodał kontrolę nad bogatym i istotnym jako
węzeł handlu Pomorzem Zachodnim, a w końcu Śląsk i Małopolskę. W roku 990 jego państwo
osiągnęło kształt bardzo już blisko przypominający ten, jaki Polska ma dzisiaj, tysiąc lat później.
Gdzie jednak kończyło się to państwo na wschodzie? Kroniki niemieckie nie się-gały tak daleko
swoim zainteresowaniem i wiedzą. Polskich kronikarzy jeszcze nie było. Istotną wzmiankę o tej
granicy poczynił kronikarz ruski, Nestor, redagujący na początku XII w. (a więc współcześnie z naszym
Anonimem „Gaiłem") zbiór najstarszych latopisów, czyli roczników. Pod rokiem, wedle rachuby
bizantyjskiej, od początku świata, 6490, czyli, wedle naszej rachuby, rokiem 981 od narodzenia Pana,
Nestor zapisał: „Poszedł Włodzimierz ku Lachom i zajął grody ich, Przemyśl, Czerwień i inne grody,
które są i do dziś dnia pod Rusią". Wielki książę kijowski Włodzimierz, ten sam, który siedem lat
później przyjął dla swego ogromnego państwa chrzest z Bizancjum, opanował zatem ziemię, którą
ruski kronikarz jednoznacznie określa jako należącą do Łachów. Czyli do kogo? Pisaliśmy już o tej
nazwie wcześniej — związana z występującym w innych kronikach imieniem plemiennym
Lędzian/Lędziców, być może określała po prostu perspektywę wschodnich i południowo-wschodnich
(czyli Litwinów, Rusinów i Węgrów) sąsiadów na tę wspólnotę etniczną, której my dajemy raczej
ogólną nazwę „Polska" i „Polacy". Nie mamy jednak żadnego potwierdzenia, by owe ziemie, a więc
19
Przemyśl, Czerwień, a nawet Sandomierz czy Kraków, należały do państwa Mieszka w roku 981. Był to
obszar zamieszkany wtedy przez naszych przodków Lachów-Polaków, ale podległy raczej wpływom
czeskim. Niektórzy badacze, przesuwający czas włączenia Krakowa pod władztwo Mieszka na okres
tuż po śmierci Dobrawy, spekulują, że może właśnie związany z tym naturalnie konflikt „polańsko"czeski po 977 r. wykorzystał ruski książę Włodzimierz i oderwał przy tej okazji „grody czerwieńskie".
Nie możemy tej wątpliwości rozstrzygnąć. Niewątpliwie za to od chwili, kiedy Mieszko przyłączył
Małopolskę z Krakowem i Sandomierzem pod swe panowanie, zetknął się bezpośrednio z potężnym
sąsiedztwem Rusi Kijowskiej, której władca zagarnął w 981 r. ziemię Lachów. W tym sensie rok 981
zachowuje swe znaczenie jako historycznie uchwytny początek polsko-ruskich stosunków, wytyczając
zarazem wschodnią granicę Mieszkowego państwa, o którą pytaliśmy. Sięgał Mieszko po San,
dziedzicom zostawiając zadanie odzyskania tego, co zagarnął wschodni sąsiad.
Po opanowaniu Śląska i Małopolski, Mieszko był już stary. Panował już około trzydziestu lat.
Towarzyszył jeszcze w roku 991 kolejnej wyprawie prowadzonej formalnie przez 11-letniego Ottona
III na słowiańskich Stodoran znad Haweli. Występuje na Wielkanoc tego roku (5 kwietnia) na
spotkaniu „z innymi władcami Europy" w Kwedlinburgu. Korzystając z tego zbliżenia z cesarskim
ośrodkiem władzy uzyskał wreszcie jeden jeszcze sukces dla swego państwa. Uzyskał, już być może po
śmierci Teofano, kiedy regencję przejęła babka Ottona III, cesarzowa Adelajda, zgodę na przyjazd do
swego kraju biskupa Ungera. Od 992 r. Unger jest już na pewno w państwie Mieszka, które ma
wreszcie, osiem lat po śmierci pierwszego biskupa Jordana, kanonicznego zwierzchnika i organizatora
swojego Kościoła. Być może to Unger (imię może sugerować, że pochodził z Węgrów?) pomagał, już
na zjeździe w Kwedlinburgu w kwietniu 991 r., zredagować niezwykły testament Mieszka: tajemniczy
nieco i budzący do dziś namiętne spory historyków dokument, zwany Dagome iudex. Znamy go z
kopii wypisu sporządzonego ponad osiemdziesiąt lat później przez kardynała Deusdedita, który starał
się na użytek papieża Grzegorza VII (1073-1085) skatalogować wszystkie posiadłości następców św.
Piotra.
Dokument, który przytaczał kardynał, mówił o tym, że „sędzia Dagome i Ota, senatorka" oraz
ich synowie „Misica" i „Lambert" nadali papiestwu państwo, które zwie się „Schinesghe" w granicach
biegnących wzdłuż morza do Prus, dalej granicą Rusi do Krakowa, stąd do Odry i miejsca, które
nazywa się „Alemure", a stąd do ziemi Milczan i dalej Odrą aż do „rzeczonego państwa Schinesghe".
Kancelaria papieska nie pozostawiła już w połowie XII w. wątpliwości, że chodziło o Polskę. Większość
badaczy przyjęła stanowisko, że pod nazwą „civitas Schinesghe" ukrywa się państwo gnieźnieńskie;
Dagome iudex tłumaczono jako pomyłkę kopisty od pierwotnego Ego Mesco dux; nazwa „Alemure"
także budziła spory (czy to Ołomuniec na Morawach?). Niewątpliwie dokument miał na względzie
interes Ody, drugiej chrześcijańskiej żony Mieszka oraz jej małoletnich jeszcze synów: Mieszka i
Lamberta, a darowizna papieżowi miała zabezpieczyć ich prawa do spadku wobec zbliżającej się
śmierci starego księcia i możliwych pretensji jego pierworodnego, dorosłego syna: Bolesława
(Chrobrego). Dokument może sugerować, że Kraków (czyli Małopolska, ziemie „Wiślan") był
zewnętrzną granicą „państwa Schinesgh,e" i że zatem ta nie darowana papieżowi i nie przeznaczona
faktycznie dla Ody i jej dwóch synów ziemia, została wydzielona już za życia Mieszka I dla
pierworodnego Bolesława. Część badaczy uznaje jednak, że Kraków jest częścią „darowizny" Mieszka,
a nazwę „Schinesghe" należy raczej tłumaczyć nie jako określenie państwa gnieźnieńskiego, ale raczej
transkrypcję Szczecina, od którego opis biegu granic w dokumencie miał się zaczynać i na nim
kończyć. Mamy w każdym razie obraz terytorium, który zawiera Wielkopolski rdzeń Mieszkowego
księstwa, Pomorze, Mazowsze (od granicy Prus do granicy z Rusią), Kraków wewnątrz darowizny, albo
wydzielony dla Bolesława, w końcu Śląsk (od „Alemury" do ziemi Milczan i Odry). Rozpoznajemy w
tym opisie Polskę, jej terytorium przynajmniej. Na tym polega znaczenie testamentu Mieszka.
Ale nie tylko na tym. Z chęci wsparcia praw aktualnej żony i wspólnych z nią dwóch synów (w
dokumencie brak trzeciego, zapewne najmłodszego, Swiętopełka) wyniknął akt dosłownie
wiekopomny. Choć Bolesław Chrobry zaraz po śmierci ojca testament ten zlekceważy, jak to często
bywa, i siłą rozstrzygnie losy spadku po Mieszku na swoją korzyść, odsuwając całkowicie Odę i jej
synów, to jednak Dagome iudex okazał się niezwykle trwały jako drogowskaz polityki — a może nie
tylko polityki władców Polski. Wobec potęgi i ambicji bezpośredniej dominacji ze strony zachodniego
20
sąsiada — cesarstwa, Polska oddaje się w opiekę drugiego istotnego autorytetu w łacińskiej Europie:
Stolicy św. Piotra. W ten sposób próbuje chronić niezależność, ale także wskazuje trwały wektor
głębszej orientacji — duchowa stolica Polski, jej kulturowy biegun jest w Rzymie, nie w Akwizgranie,
Kwedlinburgu czy (wieki później) Berlinie. W 991 czy 992 r., kiedy Mieszko wysyłał swój testament do
Rzymu papiestwo nie było jeszcze realną przeciwwagą dla cesarstwa, biskupi Rzymu zależali w
wielkiej mierze od łaski lub niełaski kolejnych Ottonów. Zasada dwóch władz, duchowej i świeckiej,
odpowiednio reprezentowanych przez papieża i cesarza, była jednak znana już od wieków, a za 80
lat, kiedy kardynał Deusdedit przepisywał w kancelarii pa-pieskiej testament Mieszka, była już z
żelazną konsekwencją wprowadzana w życie przez ojca świętego Grzegorza VII. Praprawnuk Mieszka,
Bolesław zwany Szczodrym (albo Śmiałym) będzie wtedy w obozie tego papieża — przeciw cesarzowi.
I ten wybór jeszcze tyle razy w naszej historii będzie się nie tylko powtarzał, ale i potwierdzał...
Jeszcze jeden wybór, w którym rolę drogowskazu przypisać możemy Mieszkowi, pod tyloma
względami Pierwszemu. Kronikarz Thietmar z szacunkiem zapisał dokładną datę jego śmierci: „25
maja roku Pańskiego 992 [...] książę Mieszko, sędziwy już wiekiem i gorączką zmożony, przeniósł się z
tego miejsca wygnania do wiekuistej ojczyzny". Nie wiemy, czy pochowany został w wielkiej,
budowanej od lat z jego własnej fundacji katedrze w Poznaniu, czy w maleńkim, odkrytym w 2009 r.
poznańskim kościółku, najstarszym w jego państwie. Nie wiemy, bo groby pierwszych historycznych
władców Polski splądrował najazd czeski w roku 1038. Zostawił jednak inne, trwałe ślady.
Wprowadził do historii nowe, własne imię, nigdzie wcześniej nie spotykane. Po nim będą je nosili
kolejni Piastowie. W zmienionej, wymyślonej przez siebie formie Mieczysław spopularyzuje je (za
Janem Długoszem) XVI-wieczny kronikarz, Marcin Kromer, który przyjął, 'że imię to znaczyć musiało
„ten, co sobie mieczem sławę zdobędzie". Nie samym jednak mieczem zdobył Mieszko swą sławę,
choć bitwę pod Cedynią i pognębioną tam „pychę Teutonów" wspomina się przez wieki. Mieszko tę
sławę zdobył trwałością swego dzieła: skupił w jednym organizmie państwowym ziemie, które dziś
tworzą Polskę. Dokonał tego z niebywałą zręcznością genialnego dyplomaty - samouka, który potrafił
przymierza zawierać, wykorzystywać i (gdy trzeba) zmieniać. Wprowadził do Europy końca X w. swoje
państwo, zrównując je w ciągu swego życia prestiżem ze starszymi bądź groźniejszymi już dawniej
Węgrami i Czechami, zyskał dla niego respekt w cesarstwie. Co najważniejsze jednak — przyjął
chrzest — przez Pragę z Rzymu.
Nikt już w następnym tysiącleciu naszej historii niczego równie ważnego nie dokonał. Wielki
znawca pierwszych wieków tej historii, profesor Tomasz Jasiński, podsumował w 2010 r. rolę
Mieszka, stwierdzając, że po opanowaniu Śląska i Małopolski „ostatecznie zakończył proces budowy
państwa polskiego". Tak chyba nie jest. Mieszko wniósł w ten proces kształt, który znamy i
rozpoznajemy do dziś, ale proces ten trwa nadal. Jedni budują, inni burzą, nie ma granic danych raz
na zawsze. Mieszko, w swoim kożuchu, z takim poczuciem wyższości opisanym przez niemieckiego
kronikarza, pokazał następnym pokoleniem, jak można i jak trzeba budować, żeby móc się
wyprostować i usiąść — we własnym domu.
21

Podobne dokumenty