Przeczytaj fragment książki

Transkrypt

Przeczytaj fragment książki
5.
„Dużo się mówi o zbiorowej winie mężczyzn i domaga się, żeby mężczyźni z powodu swojej
gwałtownej natury płacili specjalny podatek.”
Moja żona Anita już na samym początku powiedziała mi, że stopień ucywilizowania
społeczeństwa mierzy się według jego stosunku do kobiet, i jednocześnie bardzo cierpliwie
mi wytłumaczyła, że stoi przede mną praktycznie niewykonalne zadanie. Po pierwsze, z
powodu źródłowego grzechu mojej płci, po drugie, gdyż nazywam się Mujić. „Gorszej
kombinacji w Europie praktycznie nie ma” – pociągnęła mnie za brodę i czule mnie
pocałowała – „ale ty będziesz mój. Cud boży, ale tak to jest.”
Moja Anita powiedziała mi ładnie, że czyszczenie patriarchalnych wzorców, którymi
jestem nasiąknięty jak gąbka wodą, będzie musiało się stać moim nowym sposobem życia i
myślenia. „Ulepić porządnego człowieka z bałkańskiej masy – to jest po prostu praktycznie
niemożliwe zadanie” – powiedziała Anita – „ale ja potrzebuję w życiu wyzwań, inaczej
szybko staje się ono dla mnie nudne. Dwie rzeczy” – podniosła palec, a ja zesztywniałem.
Powiedziała mi, że przyjmę jej nazwisko Horvat i że będę uważał na swoje przyrodzone
deformacje patriarchalne w każdej chwili mojego życia. „Musimy uczynić wszystko, żeby
nasze dzieci żyły w lepszym świecie” – powiedziała. „To wszystko.”
Wówczas umarł Emil Mujić i narodziłem się ja, Emil Horvat.
Plan był taki, że pójdziemy do pracy, uwijemy sobie gniazdko, potem pojawią się
dzieci, zaczniemy długoterminowe odkładanie i w ten sposób wszystkim zapewnimy
bezpieczną i szczęśliwą przyszłość. Gdy Anita obroniła dyplom z romanistyki i germanistyki,
jej ciotka, która już od siedmiu lat była w brukselskiej dyplomacji, załatwiła jej pracę w
administracji, a wkrótce moja żona awansowała na tłumacza przysięgłego. Ja od razu
zapisałem się do szkoły wieczorowej i zacząłem szukać pracy. Również to załatwiła ciotka
Anity – zostałem zmywaczem okien w budynku parlamentu. Wiele razy wisiałem na fasadzie
i z dumą obserwowałem ją, jak siedzi w gabinecie ze słuchawkami na uszach albo przechadza
się po szerokich korytarzach, razem z samymi ważnymi ludźmi.
Trzy lata wszystko było w najlepszym porządku. Pracowaliśmy, pilnie się uczyłem i z
każdym rokiem coraz bardziej cieszyłem się na myśl o urlopie macierzyńskim. Z tym się
oczywiście nie naprzykrzałem, przecież wiedziałem, że nie mam prawa zmuszać Anity. Sama
musiała rozważyć, co oznacza dziecko dla jej kariery i oczywiście, który moment jest na to
najlepszy.
Potem zaś nadszedł ten nieszczęsny 1 lutego. Anita wieczorem po pracy jak w każdą
środę szła z koleżankami do sauny, tylko że tym razem, w ogóle pierwszy raz, odkąd
pamiętam, zostawiła telefon w domu. Normalnie szedł z nią nawet do łazienki i do WC.
Nigdy jej nie szpiegowałem, przysięgam. Oczywiście, wielokrotnie mnie świerzbiły palce,
żeby poszperać w jej telefonie albo komputerze, jednak dochodziłem do wniosku, że chodzi o
resztki chęci dominacji nad kobietą i że moją rolą jest przezwyciężenie i stłamszenie tych
porywów. I udawało mi się to zawsze, aż do tej środy. Całą godzinę telefon leżał na stole,
zanim go dotknąłem, później zaś ciekawość stała się zbyt silna. Powtarzam, ciekawość, Anita
bowiem zawsze mówiła, że im lepiej poznasz człowieka, tym więcej możesz mu dać. I ja
chciałem o mojej miłości, o mojej Anicie, dowiedzieć się jak najwięcej.
Nie wiem, co było napisane w niemieckich, francuskich i hiszpańskich SMS-ach, ale
trochę angielskiego znam i tak się dowiedziałem, że romansuje z jakimś Gilbertem. Dobrze,
wiadomo, katastrofa, ale po pierwsze, to się może zdarzyć każdemu, po drugie zaś, lepiej,
żeby to ona zaczęła, a nie ja. Ale flirtowanie to jedna rzecz, a to, że Gilberto pisał mojej
Anicie, jak zwiąże jej ręce na plecach, zawiąże oczy, jak będzie ją klepał po tyłku, dopóki nie
stanie się czerwony jak pomidor, albo jak nie wiem z kim jeszcze razem zwiążą ją na łóżku,
będą dawać jej klapsy, opluwać i podobne rzeczy.
Żeby było jasne: moja Anita jest prawdziwą damą. Tak na ulicy, jak i w sypialni.
Możecie mi spokojnie wierzyć, że moja Anita nigdy by tego dobrowolnie nie zaczęła. Dlatego
możliwe było tylko jedno rozwiązanie: ten Gilberto, który ma Anitę za swoją seksualną
niewolnicę, trzyma ją jakoś w szachu i szantażuje.
Kiedy weszła do domu, spokojnie i ze zrozumieniem podjąłem problem z tym
Gilbertem. Powiedziałem jej, żeby się nie tłumaczyła i żeby się nie krępowała, niech policja
wykona swoją pracę, ona niech tylko powie, jak ją dostał w swoje brudne i zboczone ręce,
żebym wiedział, jak jej pomóc. Niech się nie boi, nawet jeśli chodzi o tak krępującą sprawę.
Ale w tym momencie stało się coś bardzo dziwnego: moja żona na zawsze zniknęła, na jej
miejscu zaś stanęła najeżona z wściekłości kobieta, która piszczała w szale i wykrzykiwała
trudno zrozumiałe i wręcz niedopuszczalne słowa. Wiedziała, że jestem pierdoloną
zniewieściałą fajtłapą – wówczas po raz pierwszy usłyszałem z jej ust wyraz „pierdolona” –
że nie mam w sobie ani krzty zwierzęcego instynktu i że ja jestem winien, że przez te
wszystkie lata była całkowicie niewyżyta, poniewierana i niezrealizowana, i niech będę
świadomy, że tylko ja jestem winny, gdyż nie rozwijała tej strony swojego życia, która jest
wyjątkowo ważna, wręcz kluczowa dla całkowitego rozwoju osobowości. Pokrótce, wszystko
to wiedziała, nie wiedziała zaś, że jestem też podstępną łasicą i że będę szperał w jej rzeczach,
gdy mi się nadarzy pierwsza okazja…
Stałem jak wryty, przekonany, że chodzi o jakąś pomyłkę, która zaraz się wyjaśni i
wszystko będzie po staremu. Byłem pewny, że chodzi o jakiś atak albo załamanie,
zastanawiałem się, czy tak wyglądają napady epilepsji, które miała jako dziecko, a które
potem cudownie zniknęły. Rozważałem, czy nie zagubiła się gdzieś z powodu nacisków tego
Gilberta i czy nie powinienem trochę poczekać. Ale ona zaczęła mnie histerycznie tłuc i
krzyczeć, żebym ją uderzył, jeśli jestem chłopem, czego oczywiście nie zrobiłem, ale
posunęło się to tak daleko, że musiałem ją chwycić za ręce, co ją rzeczywiście do końca
wyprowadziło z równowagi. Zaczęła histerycznie wymachiwać rękami i tak krzyczeć, że
rozsadzało bębenki.
I to by było na tyle. W następnym kadrze w pokoju była policja. Nie wiem, kiedy i jak
weszli do środka. Przypominam sobie policyjną cholewę, która wali mnie w brzuch, gumową
pałkę, która spada na moją głowę, policjanta, który krzyczy, że u nich w Brukseli kobiet się
nie bije… Ostatni kontakt z Anitą to garść włosów, które mi wyrwała. Wszystko pozostałe
jest dla mnie tylko jedną wielką tajemnicą: Anita nie odpowiada na telefony i w żaden sposób
nie mogę się dowiedzieć, gdzie tkwił błąd.
14.
„Znany serbski twórca słoweńskiego pochodzenia, który ponad pół wieku tworzył w Serbii,
zmarł wczoraj w wieku 79 lat po długiej i ciężkiej chorobie.”
„Nie mam niczego” – powiedziałem, chociaż Joe, Zły i Budda dobrze wiedzieli, że to
nieprawda, i było to wyraźnie wypisane na ich twarzach. „O drugiej pędzę na pogrzeb. Do
Belgradu. Stary mi umarł” – co było prawdą. Po tym oświadczeniu wszyscy trzej wyglądali –
i te typki są niby moimi najlepszymi kumplami – na kompletnie rozjebanych. W tej samej
chwili już nie wiedzieli, co mają począć tam na mojej kanapie; jak nie ma skręcania jointów,
to nie ma już nic. To było tak oczywiste, że właściwie aż poniżające: dosłownie wywaliłem
ich za drzwi i przysiągłem, że nie będą już pasożytować na moim towarze. Jeśli na tym
polega całe nasze kumplowanie, to mówię poważnie, dziękuję bardzo i do widzenia.
Szybko się spakowałem, wziąłem gram nowego towaru i zaniosłem go do Instytutu
Jožefa Stefana do jakiegoś Štefa, który pracował w laboratorium i był niepoprawnym
wielbicielem koksu. Za gram zrobi mi analizę każdej nowej przesyłki i powie, ile i jak
powinienem w niej zmieszać. Ta przesyłka znów jest niby bezpośrednio z Kolumbii i niby
taka czysta, że niby w Lublanie jeszcze takiej nie było, co się zresztą i tak mówi o każdym
nowym towarze. Ale przy tej partii zmartwiły mnie małe brązowe kropeczki; jeśli to
przypadkowo, na skutek jakiejś dziwnej pomyłki, jest hera, to po kilku dniach ścigałaby mnie
cała Lublana – od babć, większości lublańskiej snob-socjety, aż do profesorów, dziennikarzy,
polityków i nawciąganych kryminalistów. Nie uwierzylibyście, że wszyscy w tym kraju biorą.
Już raz jechałem pociągiem do Belgradu, ale wtedy stary był jeszcze żywy. To było
mniej więcej przed czterema laty, kiedy wykryli u niego raka płuc, i nie wiem po ilu latach
zadzwonił do mamy, ja zaś przypadkowo byłem obok. Chociaż tysiąc razy się zaklinałem, że
nie będę rozmawiał z tym typem, wziąłem słuchawkę. Nic szczególnego się nie zdarzyło.
Chwilę pogadaliśmy, zaprosił mnie do Belgradu i po jakimś miesiącu rzeczywiście
pojechałem. Oczywiście interesowało mnie to, że był niby jakąś grubą szychą.
Teraz, kiedy nie żyje, wiem, że rzeczywiście był w jakiś dziwny sposób szychą. Przed
czterema laty, kiedy widziałem go żywego pierwszy i zarazem ostatni raz, wydał mi się
zwykłą bydlęcą katastrofą. Po pierwsze, był największym egomanem, jakiego spotkałem w
życiu. Podczas dwóch dni, które tam wytrzymałem, mówił tylko o sobie. Prawie w ogóle nie
pytał, co u mnie słychać, co robię i jakie mam plany. Pokazywał mi swoje książki, wywiady
w gazetach, paplał, gdzie to nie był, w czym nie grał i czego nie reżyserował. Wieczorem
zawlókł mnie do restauracji, gdzie kelnerzy i cały lud kłaniali mu się w pas (również
taksówkarz, który przywiózł nas do knajpy, poznał go i nawet nie chciał słyszeć o wzięciu
pieniędzy). I tak przy drugim litrze Tugi za jug1 przyszła kolej na jego kobiety. Jeśli to
prawda – a według mnie przynajmniej część tego musi być prawdą – to miał ich na pęczki. I
tak jak wszystko, „kochał je całym sercem”, oczywiście moją matkę także. I tu mnie trochę
wyprowadził z równowagi. Niech bajeruje, kogo chce i jak chce, ale mnie nie będzie. Lepiej,
gdyby chociaż był cicho. Ani razu się nie pokazał, dzwonił raz na rok, ani razu nic nie wysłał.
Tu się zaczęły obelgi z obu stron. Sprawa się szybko spotęgowała i skończyło się to
krzykiem. Niewiele brakowało, a bym go uderzył, mówię całkiem poważnie. W obelgach był
mistrzem, chociaż był niby wytwornym intelektualistą. Najbardziej opluwał Słoweńców. W
sensie, że jesteśmy najbardziej pipowatym narodem na świecie, a że ostatnim wielkim
człowiekiem był Stalin i że jeszcze tylko Serbowie mają na tyle jaj, żeby nie bawić się w całe
to planetarne pierdolenie. Myślę, naprawdę, że kocham Jelinčicia, ale to w ogóle nie jest
1
Tuga za jug (mac. tęsknota za południem) – marka macedońskiego wina.
ważne. Czegokolwiek by stary nie powiedział, ja się mu sprzeciwiałem. Z czystego buntu. W
ten sposób chyba wszystko zostało powiedziane. Na koniec stwierdził, że nie mam się co
martwić, bo prędzej czy później wszystko się rozejdzie. Dlatego nie ma dzieci i przyjaciół. Z
Belgradu wyjechałem bez pożegnania.
Podczas tych czterech lat od wizyty rozmawialiśmy parę razy. Potem zaś umarł, a ja
wsiadłem w pociąg i pojechałem na ten pogrzeb, gdzie ostatecznie przekonałem się, że stary
był ciężkim popierdoleńcem pierwszej klasy, ale jednak grubą szychą. W jego domu w
Belgradzie najpierw wcisnęli mi w ręce telegramy kondolencyjne od prezydenta Łukaszenki,
z Hagi dostałem kondolencje od Šešelja, otrzymałem kondolencje od Nikity Michałkowa,
który jest zajebistym reżyserem, i od kupy innych typków, których już nie pamiętam. Starego
pochowaliśmy obok Ivo Andricia2, Danila Kiša3 i Zorana Djindjicia4 – o trzecim wiem, że był
cool, zakładam, że dwaj pierwsi też. Mój przyrodni brat Saša wyjaśniał mi podczas przemów,
kto się znajduje w tłumie, i dłoń uścisnęli mi i wyrazili współczucie między innymi brat
Radovana Karadžicia5, Ceca6, brat szefa klanu zemuńskiego7 i kupa podobnych postaci.
Przyznam, że podczas tej procesji zacząłem szanować starego.
Wieczorem przeżyłem najlepszą imprezę w życiu. Stary miał rację: Słoweneczki
nawet w przybliżeniu nie potrafią zrobić czegoś takiego. Kropkę nad i postawiła mała
Nataška, która się ze mną zabawiła i w której się mimochodem tak zabujałem, że następnego
dnia w pociągu do Lublany byłem całkiem ogłupiały i w najmniejszym stopniu nie
odczuwałem, że wracam do domu. Przeciwnie; zdawało mi się, że z niego wyjeżdżam i tylko
kwestią czasu jest, kiedy przyjadę z powrotem.
W Lublanie najpierw zadzwoniłem do typa z Instytutu Jožefa Stefana – te brązowe
kropeczki to nie była hera, towar zaś to nic specjalnego. Wieczorem matka na jednej stronie
stołu prasowała i wypytywała mnie o pogrzeb, ja zaś na drugiej stronie pakowałem koks w
paczki po pół grama i z zapałem opowiadałem o Belgradzie. Po jakiejś godzinie, kiedy poszła
spać, włączyłem telefon służbowy i zacząłem pracować. Był piątek i telefony dosłownie się
urywały. Około wpół do dwunastej zadzwonili Joe, Zły i Budda. Żaden z nich mnie nie
spytał, jak było w Belgradzie, nawet jednym słowem o tym nie wspomnieli. Znów tylko
skręcanie tych jointów, pasożytowanie na mojej osobie. Stałem obok stołu w całkowitej
próżni i patrzyłem na nich. Nie wiem, jak to powiedzieć, ale w tej chwili stało się dla mnie
krystalicznie jasne, że przeprowadzam się do Belgradu nie w ciągu roku czy kilku miesięcy,
ale od razu. Że tego pieprzenia nie chcę więcej oglądać. Nawet mniej więcej. I to jest
wszystko.
2
Ivo Andrić (1892-1975) – jugosłowiański powieściopisarz, nowelista i poeta; laureat Nagrody Nobla w
dziedzinie literatury.
3
Danilo Kiš (1935-1989) – serbski pisarz, poeta, eseista i tłumacz.
4
Zoran Djindjić (1952-2003) – działacz polityczny, przeciwnik rządów Miloševicia, premier Serbii,
zamordowany w 2003 r..
5
Radovan Karadžić (ur. 1945) – przywódca bośniackich Serbów, oskarżony o zbrodnie wojenne.
6
Ceca (ur. 1973) – serbska piosenkarka, wdowa po słynnym nacjonalistycznym polityku, zbrodniarzu wojennym
i dowódcy paramilitarnego oddziału "Tygrysów" Željku Ražnatoviću „Arkanie”.
7
Zemuński klan – organizacja przestępcza działająca na terytorium Belgradu.
30.
„Tak więc można oglądać spektakl wyłącznie jako sympatyczne i zabawne przedstawienie o
codziennej obłudzie i kłamstwach (to znaczy o spacerze z psem będącym pretekstem do
schadzek miłosnych), a być może także jako głęboki obraz pustki świata, który nas otacza.”
Dam ci przykład: kiedy przygotowywaliśmy scenę, w której my na podeście jako
Charles i Ritta mocno zastanawiamy się, dokąd pójść, żeby w końcu uspokoić to erotyczne
delirium, które nas dopada, tę samą scenę z minimalnymi modyfikacjami także faktycznie
przeżyliśmy, bądź odegraliśmy, czy też jak mam to nazwać, parę godzin później w kawiarni
jako realne osoby, to znaczy jako Milena i Jan. Rzeczywiście śmieszne, ale rozwiązania z
dramatu były po prostu logiczne, żeby nie powiedzieć, że aż nam się nam narzucały. Jeśli
chodzi o mnie, to było to dziwne uczucie. Osobiście nie jestem przesadnym entuzjastą takich
gierek i zagadek, jej zaś takie niejasności są pisane – w końcu nie zapominaj, że ma dopiero
27 lat i w przeważającej mierze wciąż jeszcze gra. Tak więc chodzi o sytuację, w której w
kawiarni rozmawiasz poważnie, a jednocześnie nie możesz być całkiem poważny, wszak jeśli
zaczynasz w kawiarni powtarzać dialog ze sceny, jak masz być, na Boga, poważny, a z
drugiej strony, jest dla ciebie krystalicznie jasne, że w żaden sposób nie chodzi tylko o
robienie sobie jaj, przecież cytaty z tekstu dokładnie nawiązują do realnej sytuacji i dlatego
dobrze wiesz, że poprzez to śmieszne cytowanie wypowiadasz bardzo poważne rzeczy. O
czym mówię? Powiem ci, o czym mówię. Przyjmijmy, że Charles i Ritta nie mają gdzie się
spotykać, dlatego urządzają sobie tymczasowe miłosne gniazdko w mieszkaniu przyjaciela
Ritty, który wyjechał na dwa tygodnie do Londynu, i według tej logiki my okupowaliśmy
mieszkanie przyjaciółki i sąsiadki Mileny, która miała przepisaną terapię w sanatorium z
powodu następstw wypadku drogowego, a Milena w tym czasie karmiła jej koty. Tak, mogę
ci dać jeszcze jeden przykład. Powiedzmy, że haczyk jest w uniwersalnym miejscu, w
pytaniu, które brzmi: „Kochasz mnie?” Proste. I ja najpierw się ociągam, zaś potem
odpowiadam słowami Charlesa z tekstu, to znaczy, że nie mogę powiedzieć, że ją kocham.
Następuje pytanie Ritty, dlaczego nie i teraz dosłownie wciąga mnie w tekst, co znaczy, że
odpowiadam za Charlesem, że każdy, kto jej mówi, że ją kocha, w istocie kłamie, i że ja nie
chcę być taki jak pozostali i nie będę jej oszukiwał, a to po prostu dlatego, że naprawdę
bardzo ją lubię. Myślę, że właściwie nie może być lepszej odpowiedzi, i co prawda w tym
punkcie sytuacja w kawiarni była łagodnie mówiąc dziwna, bo chociaż z jednej strony
mógłbym zacząć się szczerzyć i w ten sposób wszystko razem zamieniłbym na jakiś jajcarski
ton, to jednak było dla mnie jasne, że w istocie rozmawiamy diabelnie poważnie i że
wypowiedzianej treści nie da się żadnym błaznowaniem i cytowaniem wymazać.
Oczywiście, są różnice. Nawet kluczowe. Ritty tego typu pytania i odpowiedzi nie
interesują nawet w najmniejszym stopniu. Jest przedstawicielką silnych, nowoczesnych,
samodzielnych kobiet. Programowo i stanowczo występuje przeciw instytucji małżeństwa,
przeciw rodzeniu potomków, przeciw jakiejkolwiek tradycyjnej postaci współistnienia
mężczyzny i kobiety, każde poważne nawiązanie (oprócz tych do siebie) jest u niej tarczą
ostrego cynizmu, który najpierw analitycznie dekonstruuje, a potem jeszcze emocjonalnie
unicestwia. Z powodu przeciętnej jakości tekstu Rita jest w wielkiej mierze stereotypową
modliszką, która po kopulacji zjada samców. Bohaterkę rozszyfrowuje druga część drugiego
aktu i początek trzeciego, kiedy Ritta, pogrążona, kuca w stanie psychozy albo depresji czy
cokolwiek to jest. Wówczas jej destrukcja obraca się w autodestrukcję i wtedy zamiast świata
młóci siebie na proch.
Milena charakterologicznie nie ma związku z porywczością Ritty. W gruncie rzeczy
nasza rzeczywistość była dużo bliższa romantycznym czarno-białym komediom z lat 60. niż
nowoczesnym dramatom, żadnego shopping and fucking, lecz całkiem niewinne oczy
czekające na jakąś małą uwagę, cicho proszące o jakiś mały komplement i wsparcie,
wyrażające wrażliwość, a w istocie jak zawsze i wszędzie tylko ludzkie zmieszanie i pytanie,
co się dzieje, co teraz i co będzie dalej.
Tak jak dojrzewał dramat, tak rosło tempo naszego romansu. Punkt kulminacyjny
nastąpił gdzieś w okolicach premiery, potem zaś razem wkroczyliśmy w dojrzałą fazę. Do
punktu, kiedy stało się jasne, że czas życia tej konkretnej inscenizacji przemija, że nastąpi
jeszcze pięć czy sześć powtórek i jakiś występ gościnny, w rzeczywistości przemierzyliśmy
całą akcję w dramacie i treściowo dotarliśmy do finałowych scen. Chcę przez to powiedzieć,
jeśli ktoś nie widział dramatu, że nasz romans wyszedł na jaw i najpierw życie zaczęło się
komplikować jej, a potem mnie. Było jasne, że będziemy musieli w jakiś sposób nasz
stosunek sformalizować albo się rozejść. Cóż, stało się samo z siebie: tak jak dyrektor zdjął
dramat z repertuaru, tak nasze życie zniknęło ze swojej sceny. Tak jak przeminął tekst
dramatu i tak jak przeminął czas życia dramatu, tak przeminęliśmy my dwoje. Samo z siebie,
jak zawsze, w gruncie rzeczy.

Podobne dokumenty