Czeka nas nowy pakiet klimatyczny?
Transkrypt
Czeka nas nowy pakiet klimatyczny?
Czeka nas nowy pakiet klimatyczny? Autorzy: Stanisław Tokarski - prezes zarządu Tauron Wytwarzanie Jerzy Janikowski - szef Biura Regulacji WspółpracyMiędzynarodowej Taurona („Polska Energia” – lipiec 2013) Wiele wskazuje na to, że historia lubi się powtarzać także w Unii Europejskiej. Trwa walka o odtworzenie scenariusza znanego z 2007 r., gdy kraje członkowskie decydowały o realizacji pakietu klimatycznego. Podczas spotkania Rady Europejskiej szefowie państw Unii dyskutowali o dwóch zagadnieniach związanych z energią oraz o podatkach. Konkluzje spotkania, które odbyło się 22 maja w Brukseli, odnoszą się w dużej mierze do wspierania konkurencyjności, zatrudnienia i wzrostu gospodarczego (w czym niezwykle istotną rolę odgrywa dostarczanie energii po przystępnej cenie). Jednak część zapisów można potraktować jako przyzwolenie dla działań Komisji Europejskiej w kierunku wskazanym w Zielonej Księdze, a dotyczącym polityki klimatycznej i energetycznej do roku 2030. Jest tam także mowa o potrzebie stworzenia dobrze funkcjonującego rynku uprawnień do emisji dwutlenku węgla po roku 2020. Wydawałoby się, że takie stwierdzenia wyglądają neutralnie. Jednak, uwzględniając dotychczasowe działania Komisji, która od wielu lat wszelkimi sposobami próbuje zaostrzyć politykę klimatyczną, trzeba brać pod uwagę, że uchwały te mogą być wykorzystywane jako polityczna akceptacja dla proponowanych przez nią działań. Tak oto wyłania się widmo nowego pakietu klimatycznego. Konkurencyjność głównym wyzwaniem Szefowie krajów członkowskich na spotkaniu Rady podkreślili konieczność zachowania konkurencyjności gospodarki UE: niezbędne jest zapewnienie stałych dostaw energii do gospodarstw domowych i przedsiębiorstw po niewygórowanych i konkurencyjnych cenach. W tym obszarze wymieniane są także działania Komisji w zakresie rynków mocy wytwórczych. To propozycje jak najbardziej słuszne, mające znaczenie dla gospodarek państw UE. Niejednoznaczne zapisy W konkluzjach słusznie wskazuje się, że wymienione cele wymagają dużych inwestycji w infrastrukturę energetyczną. Jednak dalej czytamy, że „Rada Europejska z zadowoleniem przyjmuje Zieloną Księgę Komisji w sprawie ram polityki w zakresie klimatu i energii do roku 2030 i powróci do tej kwestii w marcu 2014 r. - po przedstawieniu przez Komisję bardziej konkretnych propozycji". Wydaje się, że takie stwierdzenie brzmi neutralnie i nie pociąga za sobą konkretnych zobowiązań. Doświadczenie ostatnich lat pokazuje, że jest odwrotnie - niejasności czy brak wykluczeń zostaną bardzo szybko zinterpretowane zgodnie z intencjami nie krajów członkowskich, lecz Komisji. Wskazanie marca 2014 r. jako daty dalszych działań absolutnie ich nie opóźni, zostanie interpretowane jako moment podjęcia ostatecznych decyzji. Zielone światło? Polska w ubiegłych latach bardzo skutecznie blokowała propozycje jednostronnego zaostrzenia celów redukcyjnych zgłaszane przez DG Climate Action, jak również propozycje długoterminowych zobowiązań w postaci Mapy Drogowej 2050 czy Energetycznej Mapy Drogowej 2050. Wszystko to nie miało zatem żadnej mocy wiążącej. Konkluzje Rady Europejskiej stały się w tym momencie dla DG CIimate Action długo wyczekiwanym przyzwoleniem na wcześniej proponowane działania w zakresie zmian w systemie handlu uprawnieniami do emisji i ustanowienia celów na 2030 r., o czym z wielkim entuzjazmem poinformowała na Twitterze komisarz Connie Hedegaard. Zapowiedzi przedłożenia jesienią dokumentów z konkretnymi propozycjami Komisji złożył również Jos Delbeke, dyrektor generalny departamentu ds. klimatu w Komisji Europejskiej. Nowy porządek? W najbliższym czasie będziemy świadkami próby wprowadzenia tzw. backloadingu, to jest przesunięcia części uprawnień do emisji dwutlenku węgla dostępnych na aukcjach z początku trzeciego okresu rozliczeniowego na jego koniec. Ma to służyć podbiciu rynkowego poziomu cen uprawnień do emisji. Na początku lipca Parlament Europejski nieznaczną większością głosów przyjął poprawkę, która dopuszcza jednorazową interwencję Komisji Europejskiej w harmonogram trzeciego okresu rozliczeniowego unijnego systemu handlu emisjami (więcej o tym napiszemy w następnym numerze). Można się więc spodziewać ponownego wykorzystania przez Komisję Europejską nadanych jej w ten sposób nadzwyczajnych uprawnień i wprowadzenia przez nią tzw. set-aside, czyli trwałego wycofania z rynku wcześniej przesuniętej puli emisji. Komisja przedstawi przygotowane już propozycje nowych celów redukcyjnych, nowy cel dla wykorzystania odnawialnych źródeł energii na 2030 r., jak również propozycje zaostrzenia systemu handlu uprawnieniami do emisji. Wydaje się, że wydarzy się to nie jesienią, jak zapowiada oficjalnie Komisja, ale jeszcze latem, aby te propozycje mogły zostać przyjęte przez obecny Parlament Europejski, którego kadencja kończy się wiosną 2014 r. Nie będzie dyskusji o dokładnym określeniu wspomnianych celów - te zostały już przecież sprecyzowane w Zielonej Księdze. Nie znajdą się w nich także rozwiązania traktujące indywidualnie poszczególne kraje członkowskie, ponieważ zdaniem Komisji to właśnie przez narodowe polityki energetyczne rynek wewnętrzny nie działa skutecznie i ceny energii pozostają na wysokim poziomie. Po długich dyskusjach Komisja zrezygnuje z określenia obowiązkowego celu w zakresie udziału odnawialnych źródeł energii, na który nie chce się zgodzić Wielka Brytania i pokazane to zostanie jako wielkie ustępstwo z jej strony i sukces negocjacyjny (m.in. Polski). Priorytetem będzie czas - stosowne dokumenty będą musiały być przyjęte jak najszybciej, jeszcze za tej kadencji Komisji Europejskiej. Po wyborach może ulec zmianie układ sił politycznych i nie wiadomo, czy jakakolwiek z obecnych propozycji będzie miała szansę na akceptację. Bez niej natomiast ruszą inwestycje w technologie konwencjonalne, czego za wszelką cenę chciałoby uniknąć zielone lobby, które coraz wyraźniej traci rację bytu z powodu permanentnego kryzysu ekonomicznego. Powtórka z przeszłości? Patrząc na treść konkluzji Rady Europejskiej z 22 maja oraz na zapowiedzi Komisji Europejskiej, bardzo wyraźnie widać analogie do wydarzeń z 2007 r. Wtedy to, na szczycie w marcu, szefowie krajów członkowskich Unii wydali polityczną zgodę na przyjęcie pakietu klimatycznego w postaci znanych celów 3 x 20 do 2020 r. Początkowo nie miało to nieść za sobą wielkich obciążeń, lecz stwarzać szansę na rozwój. Okazało się to jednak ogromnym nieporozumieniem. Uzgodnione redukcje liczone są od roku 1990. W 2007 r, kiedy te cele przyjmowano, Polska wypracowała redukcję emisji aż o 30 proc, co stwarzało wrażenie, że nie powinniśmy mieć z pakietem klimatycznym większego problemu. Mało tego wykorzystamy nasze nadwyżki do sfinansowania unowocześnienia sektora energetycznego. Bardzo szybko okazało się, jak odmienne spojrzenie ma Komisja Europejska i jak starannie wykorzystuje na naszą niekorzyść najmniejsze niedopowiedzenia, nieścisłe zapisy czy wszelkie pojawiające się furtki. Po pierwsze, rokiem bazowym przestał być 1990 r., a wielkość początkową emisji, która miała być obniżana, wyznaczono po długich negocjacjach jako średnią z lat 2005-2007. Powodem była rzekomo potrzeba posiadania zweryfikowanych informacji o wielkości emisji, a przed 2005 r. takich informacji dla wszystkich nie było. Powodowało to oczywiście, że nasz wcześniejszy wysiłek przepadał - a dokładnie liczył się jako zrealizowany przez Unię. To co trzeba jeszcze obniżyć, robimy wszyscy wspólnie, w myśl ludowej zasady „weźmy się i zróbcie", ponieważ to właśnie Polska opierająca swoją energetykę w ponad 90 proc. na węglu będzie w największym stopniu obciążona realizacją unijnego celu. Na otarcie łez z puli redukcji wydzielono 10 proc, które „w ramach solidarności i wzrostu we Wspólnocie" można było zwiększyć o kwotę zapisaną w załączniku do dyrektywy i która dla Polski wynosiła „aż" 39 proc. Dla jasności: było to 39 z 10 proc, co daje łącznie po prostym przeliczeniu niecałe 14 proc. Dodatkowo 2 proc. redukcji zostało podzielone pomiędzy kraje członkowskie jako premia za wcześniejsze działania. Polska otrzymała z tej kwoty 27 proc, to znaczy 27 z 2 proc. Jak zatem wyraźnie widać, nasze redukcje policzono jako działania całej Unii, a to, co trzeba jeszcze zredukować, obniżamy wszyscy razem, czyli przy sporym wysiłku Polski. „Rekompensata" w postaci 39 proc. czy 27 proc, jaką Polska „dostała" i o jakiej wyraźnie mówiono, jest w rzeczywistości iluzoryczna. Tak więc bezpieczny teoretycznie cel, na który wyrażono polityczną zgodę, okazał się w rzeczywistości czymś kompletnie innym i niezwykle dla nas kosztownym. Czy wkrótce będziemy świadkami powtórki tamtych wydarzeń? Polskojęzyczną treść konkluzji Rady Europejskiej z 22 maja br. można odnaleźć na stronie internetowej: http://www.consilium.europa.eu