Aczkolwiek 3 - Gimnazjum nr 4 im. Józefa Piłsudskiego w Otwocku
Transkrypt
Aczkolwiek 3 - Gimnazjum nr 4 im. Józefa Piłsudskiego w Otwocku
• Aczkolwiek • Str. 1 • W NUMERZE Świąteczne powitanie! Wstęp...................................................................str.1 Przed nami święta Bożego Narodzenia- czas odpoczynku, życzliwości, spędzania czasu z rodziną i przyjaciółmi, choć dla wielu przede wszystkim wolnego od pracy i szkoły. Dziś się żegnamy, zobaczymy się dopiero w 2011 r. Na to pożegnanie chcemy podarować wam 9 numer (3 w tym semestrze, a 7 w 2010r!) Aczkolwiek! Nieprzeciętnej wspaniałości teksty i styl godny pozazdroszczenia – oto właśnie ten numer! Składając Wam- czytelnikom najlepsze życzenia zapraszamy do lektury grudniowego egzemplarzu! Gwiazdka już nie długo Świąteczna trauma………………………………….…………str.2 Mikołaju, wróć!………………………………………………...str.2 Świąteczne kolędowanie?………………………………….str.3 Potrzebujący wśród nas Mistrzowie życia…………………………..……………………str.4 Oczami niechcianych…………………………………………str.5 Lokalna społeczność Kobieta w Straży Pożarnej……………………………….…str.6 Bezpłatni ochroniarze………………………………………..str.8 Serce czy Rozum………………………………….……………str12 Winni są uczniowie czy nauczyciele?…………..…..str.13 Może byś tak (…) popedałował?………………………str.15 Rzeczywistość w otwockim szpitalu…………………str.16 Otwocki teatr…………………………………………………..str.17 Ginące dziedzictwo.........................................….str.19 Co się działo w listopadzie?................................str.21 Kamila Winnicka, kl. 2c Sympatyczne zakończenie Gdy spadamy w dół……………………………………..….str.22 Wiersze czytelniczki………………………………………...str.23 REDAKCJA Redaktor naczelny: Kamila Winnicka Zastępca redaktora naczelnego: Kasia Karpińska Redaktorzy: Kinga Konstantyn, Marta Konieczna, Agata Zawadka Opieka nad grupą: p. Dorota Konstantynowicz Korekta: p. Dorota Konstantynowicz Skład i opieka techniczna: Kamila Winnicka Serdecznie dziękujemy: • • • Marcie Rebczyńskiej, Oli Świńczak, Ewelinie Kobylińskiej, Olimpii Kwiatkowskiej, Kasia Kucharskiej, Magdzie Kozioł, Oli Karolak, Basi Ciborek, Anecie Czajkowskiej, Danielowi Mazurowi, Łukaszowi Błażejczykowi, Mateuszowi Majewskiemu, Pawłowi Budzińskiemu za nadesłane artykuły Piotrkowi Dąbrowskiemu za udzielenie wywiadu Tajemniczej EC za wiersze • Numer 3 (9), grudzień 2010 • [email protected] • • Aczkolwiek • Str. 2 • Świąteczna trauma W telewizji roi się od Mikołajów z wielkimi worami. Radio coraz częściej serwuje nam świąteczne utworki. Radosne wystawy sklepowe zachęcają nas do zrobienia zakupów, a za oknem śnieg. Wniosek stąd jeden – niedługo święta! My - uczniowie czujemy do nich szczególny sentyment – chodzi tu oczywiście o przerwę świąteczną. Ostatni tydzień lekcji ogranicza się zwykle do rozmyślania o błogim lenistwie i oczekiwania na ostatni dzień. Wreszcie nadchodzi – klasowa wigilia. Wymiana prezentów, słodycze, opłatek i... wolność! Radośnie przekraczamy próg domu. Plecak szybko ląduje na dnie szafy. Kanapka w dłoń i do komputera, aby obejrzeć świąteczne demotywatory! Z błogim uśmiechem delektujemy się jedzonkiem i czarnym humorem internautów, gdy z zapowiedzą nadchodzącego kataklizmu otwierają się drzwi... Mama. Ze szczotką w dłoni marszczy brwi i złowieszczo – niczym surowy nauczyciel – rozgląda się po pokoju. Wzbiera w nas niepokój. Z przerażeniem kalkulujemy, jak niespostrzeżenie wyłączyć monitor i schować kanapkę z pieczenią, która miała zostać nienaruszona aż do Bożego Narodzenia. Talerz z jedzeniem trafia pod gazety, a ukryty za plecami monitor wyłączony. Uff... Radość jest –niestety- przedwczesna. Mama podchodzi pewnym krokiem i wciska nam do reki szczotkę. „Świąteczne porządki” brzmi niczym marsz pogrzebowy. Widzimy już swoją długą i bolesną agonię wśród tumanów niewycieranego przez pół roku kurzu i dziesiątek papierów. Zostajemy sami – na środku pokoju, otoczeni z każdej strony. Wszystko stracone. Sztuczka z ospą już się nie sprawdza, termometr też nie przejdzie, a my jak na złość idealnie zdrowi. Możemy ufundować sobie popołudniową kąpiel w śniegu, ubrani jedynie w podkoszulki. To niestety, może skończyć się szpitalem – nasza desperacja ma jednak granice. Pozostaje nam sprzątanie. Jak jednak wytłumaczyć kochanej rodzicielce, że zmierzenie się z zawartością pokoju nas przerasta? Nie możemy, rzecz jasna, powiedzieć tego wprost, bo podda się i postanowi sama posprzątać, a jak wiadomo tak skrajne sytuacje kończą się utratą połowy cennych przedmiotów. Jak uświadomić mamę, że 72 kapsle z Tymbarka są nam niezbędne do życia; tak samo jak 5 stosów gazet (co z tego, że pomazaliśmy połowę, a kot – desperat rozszarpał drugą)? Sytuacja staje się coraz bardziej dramatyczna. Wigilia zbliża się wielkimi krokami, a ponowny nalot mamy wręcz biegnie. Ostatnia nadzieja w tacie, któremu trzeba towarzyszyć przy zakupie choinki. Niestety, tam ewentualność gwarantuje nam zaledwie chwilę wolności. Zdesperowani brakiem perspektyw poddajemy się i bierzemy za sprzątanie – jak co roku… Katarzyna Karpińska kl. 3c ……………………………………………………………………………………………………… Mikołaju, wróć! Mikołaj – człowiek, bez którego świat nie wyglądałby tak samo. Na pewno każdy z nas pamięta, gdy jako dzieci czekaliśmy na jego przyjście. Eleganckie ubrania, pięknie udekorowany stół i choinka pełna błyszczących ozdób. Za oknem zima. W domu rozlegają się dźwięki kolęd. Z kuchni dobiegają apetyczne zapachy. Kot stara się wdrapać na stół, a my szukamy pierwszej gwiazdki. Jest! Mruga radośnie na ciemnym niebie. Potem następuje dzielenie się opłatkiem. Tata wychodzi, aby poszukać Mikołaja. Po chwili ktoś wchodzi do pokoju czerwonym kożuchu, z brodą i ogromnym workiem. Mikołaj! Uśmiecha się życzliwie i zaczyna wyjmować pięknie zapakowane paczuszki. Cieszysz się do szaleństwa, rozrywając ozdobny papier. W końcu worek jest już pusty, a Mikołaj odchodzi. Słyszysz jedynie ostatnie „Ho ho ho!” w tym roku. Nagle wraca tata, a Ty ze śmiechem krzyczysz, że spóźnił się na Mikołaja. Potem wigilijny posiłek, wspólne oglądanie „Kevina” i z uśmiechem kładziesz się spać. Piękna wersja, która sprawdzała się jeszcze kilka lat temu. Niestety – życie jest brutalne, nawet bardzo. Kiedyś musiał nadejść TEN dzień! Dzień, w którym dowiedzieliśmy się, że Mikołaj nie istnieje! U każdego wyglądało to inaczej. Jedni dowiedzieli się od kolegów. Inni nakryli rodziców na podkładaniu prezentów. Jedno jest pewne – przynajmniej u części z nich wywołało to traumę- może nie na całe życie, ale na • Numer 3 (9), grudzień 2010 • [email protected] • • Aczkolwiek • Str. 3 • tydzień. Setki mokrych oczu, wylewających swoje łzy w poduszki. Rozpacz biednych dzieci, których całe dotychczasowe życie legło w gruzach. Na szczęście rozpacz nie trwa długo. Kiedyś musi nadejść radość. Setki materialistycznych główek kalkulują swoją sytuację: prezenty kupują rodzice, więc nie trzeba się bać, że list nie dojdzie lub niedobra pani na poczcie go zabierze; nikt nie pomyli paczki i nie dostanę podarku dla kogoś na drugim końcu świata; rodzice mają tylko mnie (ew. plus rodzeństwo), a nie miliony dzieci, więc prezentów będzie więcej! Optymizm to podstawa! Niektóre rzeczy się zmieniają. Teraz my również kupujemy prezenty bliskim. Jeśli Mikołaj, to na pulpicie komputera. Jednak pozostają rzeczy niezmienne: 12 potraw wigilijnych, puste nakrycie dla zbłąkanego wędrowca, no i oczywiście „Kevin sam w domu”. Wesołych świąt! Katarzyna Karpińska kl.3c ……………………………………………………………………………………………………….. Już za kilka dni Boże Narodzenie. Po Wigilii przy stołach rozbrzmiewać będą kolędy i pastorałki. Wśród naszych uczniów wielu jest tych, którzy potrafią nie tylko śpiewać, ale i akompaniować na różnych instrumentach. Kinga Konstantyn przeprowadziła krótki wywiad ze swym kolegą z klasy- Piotrkiem Dąbrowskim, któremu nieobce są dźwięki gitary. Czy w Jego domu także rozbrzmiewa świąteczna pieśń? DK ŚWIĄTECZNE KOLĘDOWANIE? Kinga: Na czym grasz? Piotrek: Gram na gitarze klasycznej i elektrycznej, częściej- na tej pierwszej. Kinga: Od kiedy? Piotrek: Na klasycznej gram od trzech lat albo czterech (nie pamiętam dokładnie), zaś na elektrycznej od około miesiąca. Kinga: Dlaczego wybrałeś akurat ten instrument? Piotrek: Głównie dlatego, że mój tata grał. Gitara była mi najbliższa ze wszystkich instrumentów. Kinga: Jak zaczęła się Twoja przygoda? Piotrek: Nie jest to szczególnie piękna historia ☺ Zaczęło się od tego, że mój tata grał, a jazafascynowany jego grą – też chciałem się nauczyć. Prawna była taka, że gdy już kupiłem gitarę, bardzo rzadko na niej grałem. Dwa lata upłynęły mi na nauce kilku najprostszych akordów. Potem kupiłem Guitar Hero III. Z czasem zacząłem słuchać muzyki rockowej i poczułem, że chcę porządnie nauczyć się grać na gitarze. Nie miałem „elektryka”, więc poszedłem na gitarę klasyczną. Kinga: Jak często ćwiczysz? Piotrek: Ćwiczę , ile mogę. Niestety, zawsze gdy zaplanuję sobie dzień, w którym chcę długo i porządnie poćwiczyć, coś mnie zatrzymuje. Kinga: Masz jakąś ulubioną piosenkę świąteczną? Piotrek: Generalnie nie lubię piosenek świątecznych. Kinga: Czy muzykę, której słuchasz, również grasz? Piotrek: Pasjonuje mnie dźwięk gitary elektrycznej, ale granie klasycznej jest równie inspirujące. Kinga: W domu śpiewacie kolędy do Twojego akompaniamentu? Piotrek: Czy podczas Wigilii śpiewamy kolędy? Nie, raczej nie. Kinga: Dziękuję za rozmowę. Kinga Konstantyn, kl. 1a • Numer 3 (9), grudzień 2010 • [email protected] • • Aczkolwiek • Str. 4 • Mistrzowie życia Niedziela 24.10.2010 r. to dzień szczególny. Nie myślę tu o pięknej jesieni, lecz o wyjątkowym święcie. Na terenie Centrum Zdrowia Dziecka w Międzylesiu miały miejsce obchody 11-lecia pierwszego rodzinnego przeszczepu wątroby wykonanego w tutejszym szpitalu, przez zespół prof. Piotra Kalicińskiego. Patronem medialnym imprezy została Jedynka Polskiego Radia. Jechałem na to spotkanie z wielką radością, choć nie ukrywam, że w głębi serca byłem przejęty, wzruszony i pełen obaw. Wiedziałem, że spotkam wielu wybitnych lekarzy, rodziców i ich dzieci, którym przeszczep narządów uratował życie. Najpierw marszobieg wokół szpitala w Międzylesiu, promujący ideę transplantologii, pod hasłem „Biegnij – Życie czeka”. Wyjątkowy, bo wszystkich uczestników dało się namówić do podpisania deklaracji woli, czyli zgody na pobranie narządów po śmierci. Nie brakowało też śmiałków do uczestnictwa w podchodach, w zamkniętych na co dzień podziemiach szpitala. Nagrodą był lot symulatorem śmigłowca na lotnisku w Bemowie. W południe Premier Donald Tusk i Minister Zdrowia Ewa Kopacz zaingurowali Narodowy Program Medycyny Transplantacyjnej. Bohaterami dnia była ponad setka maluchów. Krzyczały, bawiły się i dokazywały. Aż trudno było uwierzyć, że każde z nich miało w przeszłości przeszczep. „Możliwość ratowania życia drugiego człowieka poprzez oddanie swojego narządu to piękna i ważna sprawa” – mówił premier podczas wizyty w Centrum Zdrowia Dziecka. Donald Tusk podziękował lekarzom za ich wkład w rozwój transplantologii. Ewa Kopacz obiecała, iż od przyszłego roku Ministerstwo Zdrowia będzie wydawać 45 mln zł rocznie na program transplantologii. „Ten program sprawdza się dzięki ludziom, którzy mają w sobie determinację i wierzą w to, że można to, co było niemożliwe, zrobić w bardzo krótkim czasie. Mimo doby kryzysu należy finansować transplantację, traktując ją jako przedsięwzięcie priorytetowe i jako rzecz najważniejszą , czyli dawanie nowego życia ludziom, którzy na to czekają” – powiedziała. Pewnie nie byłoby święta w Światowy Dzień Transplantacji, gdyby nie historia sześcioletniego Tomka, który w sierpniu zatruł się muchomorem sromotnikowym. Jego historię śledziła cała Polska. Chłopiec ma już drugą wątrobę po tym jak organizm odrzucił pierwszą. Jego stan, niestety, wciąż jest nie najlepszy. Najważniejszymi uczestnikami obchodu są biorący i dawcy narządów. „Bałem się tej operacji, okazało się, że zupełnie niesłusznie” – mówił Rafał Krawczyk, tata blisko dwuletniego Aleksandra, który nosi fragment jego wątroby. – „Życie bez kawałka nic się nie zmieniło. Nadal jem i piję wszystko, na co tylko mam ochotę, a mam coś bezcennego. Syna – mówił dumny ojciec. – „Po śmierci też chcę oddać organy. Na nic mi się nie przydadzą. Cieszę się, że podobnie zaczęła myśleć cała nasza rodzina” – dodał. Wśród zaproszonych gości biorących udział w rodzinnym pikniku znaną i lubianą postać medialną. Przystojny, silny i męski – mężczyzna jak z kobiecych marzeń, to nikt inny tylko Przemysław Saleta. Odnalazł równowagę miedzy życiem osobistym, zawodowym i rodzinnym. Przewartościował swoje ideały, robiąc bilans zysków i strat. Zakomunikował światu, że przerywa występy w „Tańcu z gwiazdami”, bo ważniejsze dla niego w tej chwili jest życie Nicole. Córka od dłuższego czasu źle się czuła. Okazało się, że jej nerki nie pracowały. Zaczęły się uciążliwe dializy, w końcu niezbędny stał się przeszczep. Rodzice Nicoli nie chcieli czekać, a pan Przemek bez • Numer 3 (9), grudzień 2010 • [email protected] • • Aczkolwiek • Str. 5 • wahania zgodził się oddać swoją nerkę. Jak powiedział, dla niego to nie była trudna decyzja. Uważał, że nie ryzykuje życia, ale ewentualnie dalszą karierę sportową. Choć był dawcą idealnym, przytrafiły się komplikacje, które zwykle zdarzają się raz na osiemdziesiąt tysięcy przypadków. Tato Nicol po przeszczepie zapadł w śpiączkę farmakologiczną. W tym momencie kibicowała mu nie tylko rodzina, ale i cała Polska. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło. Efektem tych zdarzeń jest zmiana podejścia pana Przemka do świata. Często powtarza, że od tamtej chwili zwolnił w życiu, więcej czasu spędza z dziećmi, nie poświęca się już tak pracy. Jego maksymą stało się zdanie: „żyj tak, jakby każdy twój dzień miał być ostatnim, nie warto odkładać na później tego, co jest dla nas wartościowe.” Mocno akcentował, jak ważne dla solidarności między ludźmi są zgody na przeszczepy narządów. Zaangażował się w promowanie transplantologii i mimo braku jednej nerki, sił mu nie brakuje. Wyciągnijmy wnioski i pomóżmy wszystkim chorym i potrzebującym, którzy są wśród nas. Daniel Mazur kl.3F ……………………………………………………………………………………………………….. Oczami niechcianych Schronisko dla zwierząt imienia Adolfa Dygasińskiego to placówka społeczna istniejąca dzięki darom wszystkich tych, którym los zwierząt nie jest obojętny. Przed dziesięcioma laty została spełniona wola pani Płachcińskiej, która oddała swój dom wraz z terenem o powierzchni blisko trzech hektarów w celu stworzenia schroniska. Cały majątek służy wyłącznie zwierzętom. W placówce znalazło dom około sześćset pięćdziesiąt zwierząt. Są to koty i psy. Znajdują się one w boksach, we wnętrzu domu oraz w budach. Najczęściej czworonogi trafiają tu od czerwca do września- z powodu wakacji. Ludzie, jadąc wypocząć, porzucają swoich przyjaciół, często dlatego, że w hotelach nie mogą przebywać zwierzęta. Ludzie zostawiają swoich pupili z błahych powodów. Często oddawane są bez wyraźnych przyczyn, na przykład, gdy właścicielom znudził się ich pies lub decyzja o jego przygarnięciu była nieprzemyślana. Często ludzie, biorąc zwierzę pod opiekę, nie zważają na inne zajęcia, które mogą przeszkadzać w opiece nad nimi. Trafiają do schroniska w różny sposób. Część przywożą znalazcy, którzy nie mają możliwości • Numer 3 (9), grudzień 2010 • [email protected] • • Aczkolwiek • Str. 6 • zapewnienia im właściwych warunków, czasem też pracownicy placówki ratują je, odpowiadając na alarmy społeczeństwa. Zwierzęta potrafią odczuwać bardziej niż ludzie, zazwyczaj są bardzo przywiązane do właścicieli. Porzucenie i zmiana środowiska jest dla nich bardzo trudnym doświadczeniem. Psy często płaczą i wyją. Czworonogi zamykają się w sobie, przez jakiś czas przebywają w samotności. Mają wciąż nadzieję na powrót właściciela. Niektóre zwierzęta trafiają tutaj po ciężkich przeżyciach. Zawsze znajdą tu opiekę i trochę serca. Leczone i odpowiednio żywione wracają do zdrowia. Jeśli chodzi o spacery nie ma ścisłego harmonogramu. Czworonogi najbardziej potrzebują serca, prawdziwego domu oraz miłości i opieki właściciela. Schronisko nie dostaje funduszy od państwa. Utrzymuje się z darów od społeczeństwa. Pomóc można, wpłacając pieniądze na konto lub przynieść karmę, koce itp. Wszystkie dary i datki wykorzystywane są z największą rozwagą i gospodarnością. Oczywiście, najlepszą formą pomocy jest przygarnięcie kota lub psa. Przy adopcji najważniejsze jest, by się dobrze zastanowić i wziąć zwierzę na całe życie. Bardzo istotną kwestią jest również to, by naprawdę kochać to stworzenie. W schronisku pracuje szesnastu opiekunów. Nie ma wolontariuszy. Praca w tej placówce jest niezwykle trudna. Opieka nad tyloma zwierzętami nie jest banalnym zajęciem. Trzeba im wymieniać wodę, sprzątać, wyprowadzać. Zwierzęta muszą dostawać posiłki o jednej, stałej porze. Konieczna jest również kontrola ich zdrowia. Najtrudniejsze okresy to lato i zima, ze względu na upały i mrozy. Każdy zwierzak musi mieć stały dostęp do wody, która w zależności od pory roku zamarza lub paruje. Gdy jest gorąco, muszą dostawać znacznie więcej wody niż zwykle. Pisząc ten reportaż, chciałam zwrócić uwagę na los stworzeń traktowanych jak zabawki. Zwierzęta też czują, kochają i cierpią! Człowiek powinien traktować je godnie, zachowywać się odpowiedzialnie, zapewniając im opieka i nie stosując wobec nich przemocy. W zamian otrzyma wierność, przyjaźń i całkowite oddanie. Ola Karolak, kl. 3d ……………………………………………………………………………………………………….. Pomagają nam podczas powodzi, usuwają drzewa powalone podczas wichur, a przede wszystkim gaszą pożarystrażacy. Mało kto wie, że w Państwowej Straży Pożarnej pracują również kobiety. Temat ten podjęła uczennica klasy 3f- Basia Ciborek. Zwróciła się w tej sprawie do pań związanych z PSP w Otwocku. DK Kobieta w Straży Pożarnej Są trzy zawody odpowiadające za bezpieczeństwo i zdrowie człowieka. Należą do nich lekarz, policjant i strażak. Właśnie ten ostatni cieszy się największym zaufaniem i szacunkiem. Na temat straży chcę porozmawiać z Izabelą Tuszowską z Powiatowej Straży Pożarnej w Otwocku oraz z Katarzyną – przyszłym strażakiem. • Numer 3 (9), grudzień 2010 • [email protected] • • Aczkolwiek • Str. 7 • Ile jest wozów strażackich? Kiedy powstała Państwowa Straż Pożarna? W 1913 roku powołano Ochotniczą Straż Ogniową, Mamy trzy wozy gaśnicze, dwa samochody dowodzenia i łączności, jeden podnośnik by móc walczyć z ogniem i ograniczać skutki i jeden samochód techniczny do ratowania pożarów. Na zgodę o zorganizowanie jej trzeba drogowego. było długo czekać, gdyż sprzeciwiały się temu pomysłowi zaborcze władze rosyjskie. Ile jest kobiet, a ilu mężczyzn? Założycielem, organizatorem i pierwszym komendantem został Strzeżymir Rawicz Pruszyński. Większość stanowią mężczyźni, co jest oczywiste. Jest ich osiemdziesięciu ośmiu, natomiast kobiet – dwie. Na czym polega praca strażaków? Czym zajmuje się kobieta - strażak? Jeżdżą do pożarów, wypadków, powodzi, zwalczając pszczoły i szerszenie. Zarówno kobiety jak i mężczyźni mogą wykonywać takie same zadania, aczkolwiek w naszej SP kobiet Co robią strażacy, kiedy nie jeżdżą do pożarów? jest zbyt mało, by jeździły do pożarów. Koleżanka zajmuje się kadrami Są cały czas w gotowości bojowej, co oznacza, że nie mogą np.: spać. Poza tym dbają o stan i m.in. rekrutacją strażaków, a ja pracuję w dziale kwatermistrzowskim, gdzie do moich obowiązków techniczny pojazdów i sprzęt, uzupełniają paliwo, należy zajęcie się zaopatrzeniem i wodę, prowadzą ćwiczenia. Zapoznają się z umundurowaniem. budynkami użytku publicznego, gdzie pozorują akcje gaśniczo-ratownicze, co znaczy, że poznają plany obiektów, uczą się poruszać w zadymionych Dziękuję za rozmowę. pomieszczeniach, udzielają pierwszej pomocy. Na rozmowę z Kasią umówiłam się w Parku Miejskim po zakończeniu lekcji. Przywitała mnie z ogromnym uśmiechem na twarzy. – Byłam dzisiaj z klasą na Strzelnicy w Garwolinie. Dobrze mi szło! – mówiła rozpromieniona. Okazała się jedną z najlepszych dziewczyn w strzelaniu. Przeszłam do wywiadu. • Numer 3 (9), grudzień 2010 • [email protected] • • Aczkolwiek • Str. 8 • Co Cię interesuje w zawodzie strażaka? administracyjno – obronnym. Należę do Ochotniczej Straży Pożarnej w Wiązownie. Później Miłością do tego zawodu zaraziłam się od taty - wybiorę Szkołę Aspirantów w Krakowie lub studia strażaka. Spodobała mi się taka forma niesienia SGSP (są to jedyne takie studia w Polsce). pomocy. Jaki, według Ciebie, powinien być dobry strażak? Jakie szkoły trzeba zakończyć, by zdobyć ten zawód? Myślę, że powinien być pomocny, opanowany, wysportowany i wykwalifikowany. Prawdę mówiąc, wystarczy średnie wykształcenie. Na razie uczę się w liceum na profilu Dziękuję za poświęcony mi czas. Basia Ciborek kl. 3F ……………………………………………………………………………………………………….. BEZPŁATNI OCHRONIARZE SKLEPÓW Otwock - miasto mające możliwość pochwalenia się wieloma atrakcjami turystycznymi i ciekawymi wydarzeniami, zaczęło coraz bardziej przypominać prowincję. Zaobserwowany ostatnimi czasy problem dotyczy miejscowych żuli stojących pod wieloma sklepami. Przechodnie niechętnym okiem patrzą na „ozdobę” obiektów handlowych, toteż rzadziej z nich korzystają i znajdują nowe miejsce, jeszcze niezaatakowane przez szerzącą się grupę pijaczków. Przeprowadzając krótkie, konkretne wywiady z mieszkańcami Otwocka, można dowiedzieć się o ich opinii na ten temat. Pierwszy spotkany przechodzień na pytanie: - Co Pani sądzi o stojących pod wieloma sklepami w Otwocku, pijaczkach? Czy zniechęca Panią ten widok do korzystania z usług danego obiektu?” odpowiada: - Proszę Pani, na pewno mnie to nie zachęca, ale cóż poradzić? W końcu Ci ludzi gdzieś muszą stać, takie życie… Ludzie niekoniecznie przyjaźnie reagują na ten problem, lecz zdarzają się i tacy, którzy najchętniej własnymi rękoma załatwiliby sprawę. Z jednym z przedstawicieli zamieniłam kilka zdań, zadając to samo pytanie co poprzednio. - Powiem Pani szczerze, że mnie biała gorączka bierze, kiedy widzę tych nieudaczników. Zdecydowanie, powinno się z tym coś zrobić, tylko Pani sama widzi, jak władze to bardzo obchodzi. Zanim oni się za to wezmą, to kaktus mi o tu, o tu na dłoni wyrośnie! Jak się sami za to nie weźmiemy, to nikt tego nie posprząta. O, takie jest moje zdanie. • Numer 3 (9), grudzień 2010 • [email protected] • • Aczkolwiek • Str. 9 • Środowisko bezrobotnych, koczujących pod sklepami nie cieszy się sympatią, co więcej, jest wiele osób, które ich dyskryminują i prześladują. Najprostszym zażegnaniem odwiecznej walki byłaby migracja żuli z miejsc publicznych. Niestety, nikt nie może zakazać prawnym obywatelom stać pod owymi centrami. Jednym ze sposobów jest wywieszanie tabliczek przez właścicieli sklepów z zapisem: „Zakaz spożywania alkoholu na terenie sklepu i w obrębie sklepu”. Nie zawsze ten warunek jest przestrzegany, a także nie każdy pijaczek spożywa alkohol, lecz tylko stoi, robiąc zniechęcającą reklamę. Wtedy już zupełnie braknie argumentów na wyproszenie owego delikwenta. Właściciele mają związane ręce, jednym słowem- nic nie mogą zrobić. Zapytałam sprzedawczynię: co uważa na temat tych „bezpłatnych ochroniarzy”, jak próbuje z tym walczyć, radzić sobie? - Do tych ludzi nic nie dotrze, więc nawet nie zaczynamy. Kiedyś, zanim jeszcze tu pracowałam, próbowano jakoś się ich pozbyć, ale bez skutków. Teraz to my się już nawet przyzwyczailiśmy, że tu są. Przynajmniej od czasu do czasu coś kupią. -Jak reagują na nich inni klienci? Czy ich liczba się zmniejszyła, czy zwiększyła? - Oj, toć na pewno zmniejszyła. Czasem ktoś wejdzie, zrobi normalne zakupy, ale nieczęsto, nieczęsto. Raczej patrzą i przechodzą dalej. Chyba tylko w ostateczności robią tu zakupy. W powyższym przykładzie, problem nie ma tak ogromnego znaczenia, ponieważ jest to mały sklepik na obrzeżach miasta. Sprawa inaczej wygląda w większych obiektach handlowych. Tam ekspedienci, właściciele, toczą nieustanną walkę z miejscowymi pijaczkami. Zazwyczaj nie przynosi ona wielkich sukcesów, a bezradność staje się codziennością. Niemożliwe jest ich przegonienie, co wiąże się z dalszą reklamą obiektu. Rozmawiałam przez chwilę z osobą pracującą w takim dużym sklepie. - Czy - według Pani- problem poszerza się czy zmniejsza? - Nie zmniejsza się, tylko jest ich coraz więcej. Nie wiadomo skąd oni się biorą. Z dnia na dzień, jak Boga kocham, widzę nowe osoby. Nie wiemy co zrobić z tym fantem, ale co mogę na to poradzić? - Czy pamięta Pani jakiekolwiek krytyczne lub ekstremalne przypadki związane z nimi? • Numer 3 (9), grudzień 2010 • [email protected] • • Aczkolwiek • Str. 10 • - Tak, było ich mnóstwo. Jak sobie przypominam, to nawet całkiem niedawno przyjechała pod sklep karetka. Zabrali na sygnale jednego z tych meneli. Upił się, były upały, a osoba starsza nie powinna tak nadużywać alkoholu, ale kto im to wytłumaczy? Sytuacja opisana w powyższej wypowiedzi jest tylko jednym z przykładów konsekwencji prowadzenia niebezpiecznego i nieodpowiedzialnego trybu życia. Nie przynosi ona korzyści ani dla pijaczków, ani dla właścicieli sklepów. Zamieszanie, które powstaje w czasie takich wypadków, negatywnie wpływa na reklamę sklepu. Zdrowie również ucierpi z powodu nieodpowiedniego stylu życia, obranego przez poszkodowanego. Jaki jest więc sens w tym zajęciu? Czy to hobby? Sposób na spędzanie wolnego czasu, czy po prostu „praca”? By znaleźć odpowiedzi na te pytania, udałam się na konwersację z jednym z owych lekkoduchów. Podstawowe pytanie brzmiało „dlaczego”? - A co ja innego mam robić? Po prostu stoję. Co, w tym kraju to już stać nie można?! - Jak długo dziennie Pan tu stoi? Ile lat, miesięcy? - Kochaniutka, ja codziennie tu jestem. Wiosna, lato, jesień, zima, ale Heńka nie może zabraknąć. - Rozumiem. Czy ma Pan rodzinę, mieszkanie, pracę, jeśli wolno spytać? - Miałem dom około dwa lata temu. Niestety, żona zmarła, dzieci dorosły i wyszło tak jak wyszło. - A mieszkanie obecne? - A to tu, a to tam. Oo, najczęściej to w opuszczonych domach, jest tu taki niedaleko, ale nie zawsze jest miejsce. Czasami to trzeba się nawet przespać na takiej zimniuteńkiej ławce na osiedlu. Żeby Pani wiedziała, jaka ona niewygodna. A i trzeba uważać na straż miejską, bo oni to przyjaźni nie są. -A praca? - Cha, cha, praca? Nie, to nie dla mnie. Kiedyś to może i pracowałem, nawet mogę szczerze powiedzieć, że dużo. Byłem maszynistą, a za czasów komuny jeździłem na taksówce. To były złote czasy. - Nie ma pan pracy, więc jakie są Pańskie dochody? Emerytura? - Coś tam zawsze odbieram na poczcie. Niewiele tych pieniążków jest, oj niewiele, ale jak mam, to się dzielę! O, zawsze sobie pomagamy. Pożyczamy, jak nie mamy i ludzie też nam pomagają. - Jak ludzie pomagają Panu? - A to wrzucą mi czasem do kubeczka dziesięć, dwadzieścia groszy. Zawsze to coś. Kilka takich osób się trafi, to i sobie coś do picia kupię. - Czy wyganiają Pana spod sklepu? • Numer 3 (9), grudzień 2010 • [email protected] • • Aczkolwiek • Str. 11 • - Oj tak, tak. Wiele razy próbowali, ale co oni mogą mi zrobić? Cha cha, nico! Jestem obywatelem Polski, muszą mnie szanować i przestrzegać moich praw. Kiedyś nawet musiałem się o to porządnie wykłócać. - Więc robi im Pan na złość, specjalnie psuje Pan wizytówkę sklepu? - Nie, nie. Ja to dobry chłop jestem. Bardzo dobry. Ooo, a jak drzewo spadło na dach, jak była burza, to kto im pomagał go reperować ? Ja, ja pomagałem. - Dlaczego więc, skoro jest Pan tak przyjaźnie nastawiony, nie ułatwi Pan życia właścicielom i przestanie Pan koczować w owym miejscu? - A gdzie indziej mam pójść? Już się przyzwyczaiłem. Stoję tu, stałem i będę tu stał, dopóki nie umrę. Tak jak moi przyjaciele. Ja myślę, że ludzie to nas lubią. - Po czym Pan tak wnioskuje? - Od kiedy tu stoję, jest ich coraz więcej. Przychodzą, odchodzą. Ooo, ale najgorsi są ci smarkacze. O tak, oni to potrafią człowiekowi życie uprzykrzyć. - Co takiego robią? - Aaa, dużo tego, oj dużo. Podjeżdżają na tych swoich dziwnych, małych rowerkach i plują, i przeklinają, i śmieją się. Ooo, a niektórzy, to proszą, by kupić im alkohol lub fajki. - Co Pan wtedy robi? - Kupuję im. W końcu jak już mówiłem - pomagam bliźnim. - Rozumiem. Kiedy młodzież dokucza Panu, co Pan wtedy robi? - A co mam robić? Nic nie robię. Czekam aż pójdą i tyle. Zdarza się, że są bardzo niemili, ale są i tacy, co chcą porozmawiać. Takich to lubię. Rozumieją człowieka. - Mam nadzieję, że jest ich naprawdę dużo- tych pozytywnie nastawionych do Pana ludzi. Serdecznie dziękuję za udzielenie wywiadu. Życzę Panu szczęścia, zdrowia i sukcesów osobistych. Do widzenia. Życie podsklepowego lekkoducha nie jest łatwe samo w sobie. Gdy ludzie coraz bardziej uprzykrzają je, człowiek naprawdę nie wie, co robić. Obie strony konfliktu nie potrafią znaleźć języka porozumienia. Rozwiązania sytuacji jak na razie nie widać i nie możemy się go spodziewać w najbliższym czasie. Rzadko można znaleźć sklep, gdzie klient nie musi oglądać „odrzucającej zewnętrznej witryny” lub spotyka się z obiektami handlowymi, w których są tylko profesjonalni ochroniarze, a nie ci „bezpłatni”. Aneta Czajkowska, kl. 3d • Numer 3 (9), grudzień 2010 • [email protected] • • Aczkolwiek • Str. 12 • Niedawno niektórzy uczniowie klas drugich zastanawiali się, czym powinni kierować się w życiu: uczuciami, porywami serca czy rozumem? Postanowiliśmy na łamach „Aczkolwiek” umieścić jedną z prac. Zapraszam do lektury. DK SERCE CZY ROZUM? Czy w życiu powinniśmy kierować się przede wszystkim uczuciami czy rozumem? Na to pytanie jest jasna odpowiedź. Kierować należy się rozumem. Wiele osób zastanawia się, czy mam rację. W dalszej części rozprawki postaram się rozwiać wasze wątpliwości na podaną przeze mnie tezę. Poprę ją kilkoma argumentami. Każdy człowiek jest kowalem własnego losu i sam decyduje o tym, jak to życie ma mu upłynąć. Czy skupić się na zabawie, czy na pomocy bliźniemu? Wiadomo, ilu ludzi, tyle na swojej drodze napotykamy charakterów. Nie każdego musimy lubić, ale tolerujmy wszystkich. Teraz przejdźmy do sedna sprawy. Wysłuchajcie moich argumentów. Rozum pozwala młodej osobie wybrać to, co będzie dla niej lepsze w przyszłości, aby wieść godne życie godne. Natomiast gdyby człowiek kierował się sercem, najpierw wybrałby zabawę i życie towarzyskie. Po pewnym czasie każdy chce się ustatkować, ale wtedy może być już za późno na podjęcie właściwych kroków w dążeniu do dorosłości. Posłużę się argumentem z literatury, który także potwierdza moją tezę. W balladzie „Świtezianka” napisanej przez Adama Mickiewicza występuje dziewczyna, którą luby prosi, aby mu się oddała. Ta jednak wymaga, żeby najpierw to on wyznał przysięgę, że będzie jej wierny. Dziewczyna ta nie kieruje się emocjami, jakie w tym czasie mogły jej towarzyszyć, lecz zachowuje się rozsądnie i chce mieć pewność, że wybranek będzie jej wierny. Prawdopodobnie większość panien na jej miejscu postąpiłaby kontrastowo, ale jednak wiadomo, czasy się także zmieniły. Mam jednak nadzieję, że takiej rozsądnej młodzieży nadal jest dużo na kuli ziemskiej. Ostatni argument jakiego użyję w tej rozprawce nawiązuje do życia prywatnego, a określając ściślej mówi o stosunku seksualnym. Jak wiadomo, młodzi ludzie bardzo często chcą przeżyć swój pierwszy raz nie z osobą, którą darzą uczuciem, lecz z przypadkową partnerką czy partnerem. Często nie zdają sobie sprawy z tego, jakie mogą wyniknąć później konsekwencje. W młodych ludziach buzują hormony, nad którymi niektórzy nie potrafią zapanować. Wtedy również popełniają różne głupoty, których mogą żałować. Przejdźmy do sedna argumentu, ponieważ hormony są rzeczą ludzką i nie opowiadają się za rozumem czy uczuciami- to po prostu taki wiek ludzi. Kształtuje się dopiero ich świadomość - wkraczają w dorosłe życie. Rozum często w dylemacie podpowiada NIE, natomiast serce domaga się adrenaliny. Często ludzie wybierają adrenalinę, ponieważ tłumaczą, że żyje się tylko raz. Zapominają o konsekwencjach takich jak: zakażenie wirusem HIV, który często prowadzi do zespołu nabytego upośledzenia odporności (w skrócie AIDS), nieplanowanej ciąży, czy też innych chorób nabytych drogą płciową. Później dopiero zaczyna się wielki lament i rozpacz, gdy osoba dowie się o swoim stanie zdrowia po takim nieprzemyślanym stosunku. Zgodzicie się, że po wysłuchaniu moich argumentów teza, jaką na początku przedstawiłam jest prawdziwa. Podsumowując, mam nadzieję, że przekonałam Was, aby w życiu kierować się rozumem. Wiadomo, szczypta szaleństwa nie zaszkodzi, ale znajmy umiar i nie zapominajmy o zdrowym rozsądku przez całe życie. Magda Kozioł, kl. 2b • Numer 3 (9), grudzień 2010 • [email protected] • • Aczkolwiek • Str. 13 • Przed sądem. Winni są uczniowie czy nauczyciele? Pozwoliłem sobie poruszyć ten temat, gdyż zażenowało mnie zachowanie niektórych nauczycieli i uczniów. Na podstawie własnych doświadczeń życiowych zauważyłem prawo rządzące w szkołach. Reguła ta jest bardzo prosta do zrozumienia, a mianowicie: kto się uczy, ten dostaje dobre stopnie, a osoba, która edukować się nie chce, otrzymuje oceny negatywne, takie jakimi są np. dwóje lub jedynki. Z mojego punktu widzenia mogę powiedzieć, że zasada funkcjonująca w taki sposób bardzo mi odpowiada, lecz nie wszystko jest w niej sprawiedliwe. Pozwoliłem sobie przeprowadzić wywiad z jednym z nauczycieli naszej szkoły, który zapewne potwierdzi moją wątpliwość. Poprosiłem, o to, aby osoba udzielająca mi wywiadu w pełni szczerze odpowiadała na moje pytania. W zamian za to miałem nie zdradzić tożsamości nauczyciela X. Przejdźmy zatem do wywiadu. Łukasz: Dzień dobry, dziękuję bardzo, że zgodziła się Pani X udzielić mi wywiadu. Nauczyciel X : Dzień dobry. Nie ma sprawy, z chęcią odpowiem na Twoje pytania. Łukasz: Chciałbym zapytać, co sądzi Pani o twierdzeniu; „Różni uczniowie jadą na opinii i dlatego mają dobre stopnie”? Nauczyciel X : Hm mmm(śmiech)… . Pytanie jest nieco onieśmielające. Uważam, że jest w tym szczypta prawdy, a nawet więcej. Sama zauważyłam to nawet na swoich lekcjach. Nie mówię tu, o tym, że wstawiam lepsze oceny uczniom, których uważam za lepiej wychowanych, ale z pewnością inaczej patrzę na osobę, która słucha na lekcji i stara się w niej uczestniczyć, niż na taką, która mi ją utrudnia. Łukasz: Inaczej, to znaczy jak? Nauczyciel X : „Inaczej”- mam tu na myśli sytuację, gdy taka osoba robi na mnie negatywne wrażenie i z czasem moja niechęć do niej się spiętrza. Gdy zbliża się koniec roku szkolnego i uczeń ma ocenę „pomiędzy”, jestem bardziej skłonna pójść na rękę młodzieńcowi, który z uwagą uczestniczył w mojej lekcji, aniżeli temu, który notorycznie przeszkadzał mi w prowadzeniu jej i nie uważał. Łukasz: Nie sądzi Pani, że jest to niesprawiedliwe w stosunku do osoby, która nie umie się dobrze zachować? W ten sposób łamie Pani regulamin WSO. Nauczyciel X: Tak, to prawda, co mówisz, lecz z przykrością muszę stwierdzić, że uczeń zachowujący się niewłaściwie w stosunku do nauczyciela też łamie regulamin. Czy to jest sprawiedliwe? W ciągu 45 minut lekcji mógłby spokojnie posłuchać, zyskałby trochę przydatnej wiedzy i nie musiałby się aż tak bardzo stresować szkołą, gdyż pamiętałby coś z lekcji. Łukasz: To prawda, zgodzę się z Panią. Dobrze, przejdę więc do następnego pytania. Czy to prawda, że różni nauczyciele wypatrują sobie tzw. „ofiary”, nad którymi się pastwią? Mam tu na myśli częste odpytywanie czy też wstawianie uwag za małe przewinienie. • Numer 3 (9), grudzień 2010 • [email protected] • • Aczkolwiek • Str. 14 • Nauczyciel X : Ofiara? Trochę za mocne słowo. Uważam, że takie zjawisko nie występuje. Kiedyś zostałam obrzucona takim oskarżeniem. Uczeń zarzucił mi, że się na niego „uwzięłam”. Było to niesłuszne, gdyż miał on bardzo złe oceny. Chciałam mu pomóc poprzez postawienie pozytywnej oceny z odpowiedzi, lecz on za każdym razem nic nie umiał, a dałam mu aż 3 szanse. Po tym zarzucone mi zostało, że się na niego „uwzięłam’’. Była to trudna dla mnie sytuacja, ale uzgodniliśmy razem, aby przygotował się na następną lekcję i udzielił mi odpowiedzi na pozytywną ocenę. Tak też się stało. Sądzę, że my- nauczyciele- nie chcemy źle dla uczniów. Czasem po prostu oni interpretują to po swojemu, gdyż widzą tylko nasze negatywne strony. Sama, gdy byłam kiedyś uczennicą, otrzymałam zły stopień z kartkówki i wszystkie złe myśli przychodziły mi do głowy. Wyobrażałam sobie, że nauczyciel zrobił to specjalnie, aby postawić mi złą ocenę. Teraz jednak wiem, że tak nie było. Łukasz: Uważam odrobinę inaczej, gdyż nauczyciel zdaje sobie sprawę z tego, czy uczeń jest nauczony czy też nie. Do… Nauczyciel X: Przepraszam że ci przerywam, ale nie do końca rozumiem. Jeśli uczeń notorycznie się nie uczy, to już nie jest nasza wina. Mój system pytania opiera się na przepytaniu co najmniej jeden raz całej klasy w ciągu jednego semestru. Zdaję sobie z tego sprawę, że uczeń może nie umieć materiału, ale nie mogę traktować go ulgowo. Łukasz: Rzeczywiście, przyznam tu Pani rację. W takiej sytuacji nauczyciel nie ponosi winy. Przejdźmy więc do następnego pytania. Co Pani sądzi o stwierdzeniu: „Każdy nauczyciel ma swojego pupilka”? Nauczyciel X: Myślę, że jest w tym trochę prawdy. Często w klasach zdarzają się osoby interesujące się przedmiotem przez nas prowadzonym. Angażują się w różne prace, koła zainteresowań lub wykazują się w inny sposób. Sama kiedyś miałam taką osobę w klasie i przyznam, że poświęcałam jej więcej uwagi niż innym uczniom, ale tylko dlatego, gdyż była ona zaciekawiona moim przedmiotem. Z innego powodu nigdy nikogo nie faworyzowałam,. Wiem, że często taka sytuacja ma miejsce wśród moich kolegów i koleżanek. Wynika to najczęściej z faktu, iż osoba wyróżnia się wiedzą na dany temat oraz uczestniczy aktywnie w zdarzeniach z nim związanych. Łukasz: Dziękuję Pani za rozmowę i życzę, by Pani praca stawiała mniejsze przeszkody niż dotychczas. Nauczyciel X: Również dziękuję. Z tego wywiadu wyniosłem wiele nowych informacji na temat sprawiedliwości w szkołach. Przekonałem się, że nie tylko nauczyciele są niesprawiedliwi ale i my sami nie jesteśmy fair w stosunku do nich. Większość uczniów skarży się wciąż, iż została „nagrodzona” złym stopniem bądź otrzymała uwagę mimo tego, iż zachowywała się dobrze. Często występują sytuacje, w których cała klasa prosi o przełożenie klasówki, a nauczyciel się nie zgadza. Czemu? Jest to powód złego zachowania z naszej strony. Oczekujemy czegoś od nauczyciela, a kiedy tego nie otrzymamy, zrzucamy całą winę na niego mówiąc, że ‘’źle uczy” czy też ‘’robi nam na złość”. Muszę stwierdzić z przygnębieniem, iż sami sobie jesteśmy winni i odbieramy poczynania nauczycieli jako niesprawiedliwe, podczas gdy sami dla nich tacy jesteśmy. Warto przemyśleć słowa: „Każdy czasem popełnia błędy, ale nie każdy potrafi się do nich przyznać”. Łukasz Błażejczyk, kl. 3d • Numer 3 (9), grudzień 2010 • [email protected] • • Aczkolwiek • Str. 15 • Za oknem śnieg. Pogoda całkowicie niesprzyjająca rowerowemu szaleństwu. W poniższym artykule przedstawiamy pasję jednego z naszych szkolnych cyklistów. Może przekona Was do tego, by wsiąść na rower i pościgać się – oczywiście- gdy przyjdzie wiosna. Niektórzy potrzebują więcej czasu na przemyślenieumożliwiamy to, drukując tekst Mateusza tuż przed świętami. Może poprosicie świętego Mikołaja o rower? DK „Może byś tak Damian wpadł popedałować…” Na Mazowszu, jak co roku, odbyła się seria wyścigów rowerowych. Ich celem była popularyzacja kolarstwa, zdrowego trybu życia oraz pokazanie nowych trendów w organizacji imprez sportowych w Polsce. Dnia 17 października 2010 r. nastąpiło oficjalne zakończenie tegorocznego sezonu rowerowego, który uwieńczono przez rajd warszawski na Bemowie. Było to częścią programu „Polska na Rowery”. 00 Zawody zaczęły się o godz. 10 na Placu Zamkowym pod Kolumną Zygmunta, gdzie miało miejsce spotkanie z Mistrzynią Świata i srebrną medalistką Igrzysk w Pekinie - Mają Włoszczowską. Obecni byli również jej koledzy i koleżanki z reprezentacji Polski oraz trener kadry - Andrzej Piątek. Pierwszych 500 osób otrzymało specjalne pamiątkowe koszulki. Pani Maja, po rozdaniu autografów, poprowadziła peleton ulicami Warszawy aż 00 na stadion Wojskowej Akademii Technicznej przy ul. Kartezjusza, gdzie o godzinie 11 rozpoczęła się właściwa konfrontacja. Rajd miał charakter wyścigu australijskiego. Po kolei startowali uczestnicy w odpowiednich 00 kategoriach. Trasa była wyznaczona tak, by nie sprawiała wielkich trudności w jej pokonaniu. O 16 nastąpił 00 finał, po którym ogłoszono nazwiska zwycięzców oraz przyznano cenne nagrody. Maraton zakończył się po 17 . Spotkanie zorganizowano z należytą pieczołowitością. Kolarze mieli do dyspozycji stanowiska z jedzeniem, różnego rodzaju zaopatrzeniem, a także serwisem, pomagającym im się przygotować. Uczestnicy posiadali również sporo miejsca do odpoczynku i rozmowy. Nad bezpieczeństwem wszystkich czuwała grupa ratowników medycznych oraz patrol Policji. W razie awarii roweru, na miejscu oczekiwali ludzie z serwisu gotowi, by pomóc w jego naprawie. Swoje miejsce znaleźli też młodsi sportowcy. Urządzano dla nich różnego rodzaju konkursy z nagrodami. Organizatorem czuwającym nad całym wydarzeniem był Cezary Zamana – jeden z najlepszych polskich kolarzy, który miał okazję jeździć u boku takich osób jak Lance Armstrong czy Edward Borysewicz. Po stadionie chodzili ludzie zachęcający do wspólnej jazdy w różnych klubach rowerowych na terenie Warszawy. Każdy, kto chce wystartować w takich zawodach, musi uprzednio zarejestrować się na stronie internetowej Mazovii oraz uiścić odpowiednie opłaty rejestracyjne na konto organizatora, czyli „Stowarzyszenia Rowerowego Zielony Szlak”. Następnie, trzeba zaznaczyć swój udział na poszczególnych etapach i wybranych dystansach. Na miejscu startu wyścigu cyklista musi się zgłosić do biura zawodów po chip i numery startowe, które później przechodzą w jego posiadanie. Każdy z uczestników startuje w określonej kategorii wiekowej i o odpowiednim czasie. Jest też możliwość startu grupowego lub rodzinnego. Zachęca to wszystkich domatorów do wspólnej jazdy. Czasy są mierzone elektronicznie, więc obywa się bez pomyłek. Do jazdy nie potrzeba mieć profesjonalnego sprzętu. Wystarczy posiadać sprawny rower z hamulcami, dzwonkiem i oświetleniem oraz kask (choć wiele osób, wbrew zasadom, startuje bez niego). Uważam, że takie wyścigi są potrzebne w naszym kraju. Należy popularyzować sport, szczególnie wśród osób młodych. Bardzo podoba mi się taka inicjatywa, w szczególności, że na tych imprezach panuje przyjemna i rodzinna atmosfera oraz zdrowa rywalizacja. Zachęcam wszystkich do sprawdzenia swoich umiejętności w następnym sezonie, w którym zawody będą odbywały się niedaleko Otwocka m.in. w Karczewie, Józefowie oraz w Piasecznie. Mateusz Majewski, kl. 3d • Numer 3 (9), grudzień 2010 • [email protected] • • Aczkolwiek • Str. 16 • Katary, bóle gardła. Częste wizyty w aptekach, a wcześniej- u lekarzy. To nasza grudniowa rzeczywistość. Chorujemy. Wszystko dobrze, jeśli na nasze przypadłości pomóc może wyłącznie polopiryna, gorzej- jeśli potrzebujemy pomocy specjalisty i musimy trafić do szpitala. O stanie tej placówki napisała Wasza Koleżanka- Ola Świńczak. DK Rzeczywistość w otwockim szpitalu Powody do zadowolenia i problemy placówki Budynek szpitala. Wygląda jak każdy inny w Polsce. Widać tu resztki PRLowskiej biedy, ale wiele oddziałów jest już po generalnym remoncie. Placówka nieustannie rozwija się, między innymi dzięki dofinansowaniu przez Urząd Miasta. Przybywa sprzętu nowej generacji. Pracują tu specjaliści wysokiej klasy. Cały personel medyczny troszczy się o dobrą jakość usług, a dyrekcja z determinacją walczy o byt tej placówki. Wydawałoby się , że niczego tu nie brakuje, a jednak - jak większość polskich szpitali- lecznica boryka się z problemami finansowymi. Jedną z przyczyn jest niski kontrakt na usługi medyczne, które placówka wynegocjowała po rozmowach z NFZ, a kolejną są nadwykonania, za które lecznica nie dostała pieniędzy. Wielu pacjentów- mimo wcześniejszej negatywnej opinii na temat szpitala- chce się w nim leczyć. Wciąż ich przybywa, a lekarze mają dylemat: czy dalej wykonywać swoją pracę, czy będą mieli za to zapłatę? W innym przypadku grozi to zamykaniem oddziałów, które wykonały swój limit. Brakuje pieniędzy na leczenie i środki farmakologiczne. Cierpią na tym pacjenci, którzy czekają w długich kolejkach do specjalistów. Przepełnione są oddziały i coraz trudniej o łóżko w szpitalu. Długo też trzeba czekać na zabiegi i operacje. Chorzy zadają sobie pytanie: cóż z tego, że szpital jest nowoczesny , dobrze wyposażony, jeśli nie mogą z tego korzystać? Jak długo potrwa ta sytuacja - nikt nie wie. Dyrekcja walczy z NFZ o zapłatę nadwykonań. Może odzyskane pieniądze poprawią wkrótce sytuację, z którą placówka boryka się od wielu lat. Odetchną pacjenci, którzy odzyskają komfort i wiarę w godne leczenie. Te i wiele innych pytań nasuwają się mieszkańcom Otwocka. Udało mi się porozmawiać z przypadkowo napotkanym pacjentem panem Janem Łuczakiem, który leczy się w tej placówce. Na pytanie: - Co Pan sądzi na temat sytuacji w szpitalu i możliwości leczenia?mężczyzna odpowiedział: - Jestem godny podziwu dla Dyrekcji, że podjęła tak wielkie wyzwanie, jakim jest remont, mimo trudnej sytuacji finansowej. Teraz mamy nareszcie ładnie i czysto, dobry sprzęt, miłą i fachową obsługę. Jestem natomiast przerażony długim oczekiwaniem na leczenie u specjalistów i tym, że na operację oczekuję już dość długo, bo szpital ma wyrobiony kontrakt. Czy zdążę w tym roku? Nie wiem. Ja mogę poczekać, ale jest wielu pacjentów, którzy muszą szukać pomocy w innych szpitalach lub wykonywać zabieg prywatnie, na który nie wszystkich stać. Cieszy nas remont, ale dobrze by było, gdybyśmy mieli łatwiejszy dostęp do świadczeń medycznych. • Numer 3 (9), grudzień 2010 • [email protected] • • Aczkolwiek • Str. 17 • Taka jest polska rzeczywistość: przerażająca i smutna. Nie tylko dotyczy to szpitala w Otwocku. Taka sytuacja ma miejsce również w innych miastach. Brak pieniędzy rujnuje polskie szpitale, a my musimy się leczyć. Żyjmy nadzieją, że przyjdzie dzień, w którym polska służba zdrowia stanie się prężna i silna. Ola Świńczak, kl. 3d ……………………………………………………………………………………………………… Teatr imienia Stefana Jaracza w Otwocku – przeszłość czy też przyszłość ? "Jestem wyznawcą idei takiego teatru, który byłby jednocześnie czynnikiem wychowawczym, ale nic nie tracił na swojej wartości widowiskowo-scenicznej (...) Teatr powinien być dostępny dla najszerszych mas.” Tak mawiał Stefan Jaracz, człowiek, od którego imienia i nazwiska nazwano otwocki teatr - spadkobiercę i kontynuatora najlepszych tradycji rodzimej sceny. Amatorska działalność teatralna ma długie, bogate tradycje, starsze nawet niż dzieje miasta. W okresie międzywojennym amatorska twórczość uprawiana była głównie na scenie Towarzystwa „Spójnia”. Młodzież teatralna walczyła o swoją pasję. „Otwockie Towarzystwo Teatralne” przetrwało okres przedwojenny, kontynuowane było na deskach Otwockiego Amatorskiego Teatru Miejskiego im. Stefana Jaracza. Od 2003 roku teatr nie funkcjonuje. Przetrwał ciężkie czasy, a nie potrafi odnaleźć się w obecnym świecie ? Temat odnowy budynku ucichł już przed paru lat. Stary, rozsypujący się budynek, stoi obok centrum miasta i straszy ludzi. Wokół niego pojawiają się coraz nowsze, piękniejsze mieszkania. Czy to koniec naszego otwockiego dziedzictwa kulturowego? Historia Budynek na początku lat 20. był własnością Nusfeldów, a następnie mieściło się tu kino „Znicz", zamknięte w czasie okupacji. Po wyzwoleniu znalazł tu siedzibę teatr. Powstał on w 1926 r. Jest najstarszym teatrem amatorskim w Polsce, po przemyskim „Fredreum". Został założony pod kierunkiem profesora historii, malarza Edmunda Ajgnera. Po rozszerzeniu składu powstał teatr pod nazwą „Otwockie Towarzystwo Teatralne". Ludzie związani z teatrem własnymi rękami zaadaptowali zniszczoną salę kina „Znicz” . Budynek został rozbudowany, zmodernizowany i otrzymał imię Stefana Jaracza. W teatrze otwockim pierwsze kroki stawiali znani aktorzy: Ignacy Gogolewski i Ryszard Pietruski. Pierwszym scenografem, reżyserem i „dobrym duchem” teatru był Stefan Russek. Jego córka Jolanta Russek-Górzyńska jest znaną aktorką scen warszawskich. Czemu teatr został zamknięty ? Podczas standardowej inspekcji stanu zabudowań Powiatowy Inspektor Nadzoru Budowlanego stwierdził, że budynek zagraża bezpieczeństwu przebywających w nim osób. Stara konstrukcja zapada się, pełen dziur dach przecieka, nie są również spełnione wymogi przeciwpożaro we (łatwopalne tkaniny obiciowe, za małe odstępy między rzędami) i sanitarne. Sala widowiskowa oficjalnie została zamknięta dnia 30 czerwca 2003 roku. 12 czerwca tego samego roku miało miejsce spotkanie kierownictwa teatru (reżyserów, dyrygenta chóru, dyrektora OCK) z Komisją Kultury Urzędu Miasta, dotyczące dalszych losów teatru (terminu rozpoczęcia remontu). Ze strony komisji nie padła żadna konkretna propozycja. • Numer 3 (9), grudzień 2010 • [email protected] • • Aczkolwiek • Str. 18 • Czy będzie nowy budynek ? „Na zlecenie Urzędu Miasta, w marcu 2002 r. opracowany został projekt remontu Teatru Miejskiego im. S. Jaracza. Projekt kosztował ok. 180 000 zł. Harmonogram rzeczowo-finansowy przewiduje realizację prac remontowych w okresie 12 miesięcy. Całość robót rozbiórkowych i doprowadzenie do stanu surowego kosztować ma 804 500 zł. Prace trwałyby 6 miesięcy. Całość inwestycji zamknięta jest w cyklu 12-miesięcznym i wraz z nowym wyposażeniem zamyka się w kwocie 2 008 100 zł.” – fragment artykułu Linii Otwockiej z 25 lipca 2003 roku. Koncepcji architektonicznej, według której miała być odremontowana sala widowiskowa, firmowało przedsiębiorstwo "Prilex" z Radomia, a jego autorem był architekt Zbigniew Chołuj. Co proponował ? Modernizację sali widowiskowej poprzez zmianę jej gabarytów. Zaplanowano obniżenie stropodachu w celu wygospodarowania większej powierzchni na wyższej kondygnacji. Widownia miała być podzielona na dwa segmenty: amfiteatr na 150 miejsc (10 rzędów po 15 foteli) oraz część płaską o czterech rzędach foteli po 15 miejsc. W sumie sala mieściłaby 210 widzów. Fotele z części płaskiej zaprojektowano tak, aby były łatwe do demontażu i pozwoliły szybko utworzyć powierzchnię do dowolnej aranżacji: parkiet do konkursu tańca, wybieg przy pokazie mody, schody dla rewii, spektakle z centralną sceną itp. Scena z proscenium ma być pogłębiona do 6 m, co dałoby większe pole do popisu scenografom i reżyserom. Jednak na planach się skończyło. Od zamknięcia teatru mija 7 lat, a nikt nie ma pojęcia co dalej. Na razie nie możemy spodziewać się niczego nadzwyczajnego. W Linii Otwockiej nie pojawiają sie odrębne artykuły na ten temat. Jedynie od czasu do czasu, wczytując się w tekst możemy się doszukać wzmianek na ten temat. „Nie udało się załatwić sprawy teatru, czy sali widowiskowej na większą liczbę osób, której w Otwocku bardzo brakuje. To prawda, ale jak się Pani orientuje, sprawa teatru wymaga zaangażowania znacznej sumy pieniędzy. Miasta na to nie stać. Tym bardziej, że obiekt ten wpisany jest do rejestru zabytków. Szukamy cały czas inwestora, który chciałby wejść z nami we współpracę. Co do budynku teatru im. Stefana Jaracza, złożyliśmy ogromny wniosek na jego rewitalizację.” – Linia Otwocka, 22 października 2010 rok. Tak tłumaczy się obecny prezydent Zbigniew Szczepaniak Aleksandrze Czajkowskiej reporterce Linii Otwockiej. Funkcjonowanie grupy teatralnej - budynek to nie wszystko Obecnie grupa miłośników sztuki funkcjonuje bez stałego miejsca spotkań. Artyści radzą sobie z ciężkimi warunkami, mając nadzieję, że ich ukochany teatr zostanie odbudowany. Mimo tego cieszą się popularnością. Próby i przedstawienia naprzemiennie organizowane są w klubie „SMOK” – obecnej siedzibie Otwockiego Centrum Kultury, salach Młodzieżowego Domu Kultury lub w plebanii kościoła św. Wincentego a Paulo. Są utworzone 2 sekcje: jedna pod kierownictwem reżysera Krzysztofa Czekajewskiego, a druga pod nadzorem reżysera Edwarda Garwolińskiego. Ostatnio wystawiane sztuki: - „Majster i czeladnik” - „Do trzech razy sztuka” - „Krewniaki” - „To nic nie boli” "Teatr jest dzisiaj niezbędny i musi spełniać swoją misję społeczną" – Stefan Jaracz Miejmy nadzieję, że wkrótce zobaczymy jakieś rezultaty. Ten cytat powinien skłonić naszych polityków do głębszego zastanowienia się nad odwlekaniem tematu odbudowy teatru. Marta Rebczyńska, kl. 3d • Numer 3 (9), grudzień 2010 • [email protected] • • Aczkolwiek • Str. 19 • Świdermajer – ginące dziedzictwo świetności Otwocka „Świdermajer” (styl nadświdrzański) to nazwa drewnianego budownictwa, które powstawało na przełomie XIX i XX wieku na tzw. Linii Otwockiej, czyli w miejscowościach znajdujących się w okolicy Otwocka. Domy tworzone w stylu nadświdrzańskim łączą bryłę budynku alpejskiego z elementami architektury rosyjskiej i mazowieckiej. Cechą charakterystyczną są bogato zdobione werandy i przedsionki, będące ozdobą tego budownictwa. Krótka historia Za twórcę tego stylu budownictwa uznaje się Michała Elwiro Andriollego, malarza i rysownika doby romantyzmu. Jest on znany przede wszystkim ze współpracy z Adamem Mickiewiczem (zilustrował „Pana Tadeusza” i „Konrada Wallenroda”). W 1880 r. zbudował na zakupionej przez siebie posiadłości nad Świdrem, oprócz zaprojektowanej przez siebie willi, kilkanaście domków pod wynajem. Początkowo wyśmiewane budowle Andriollego szybko stały się popularne wśród bogatych mieszkańców Warszawy, którzy poszukiwali miejsca, gdzie mogli odpocząć od zgiełku miasta. Na początku XX wieku istniało ok. 600 willi w stylu „świdermajer”. Żartobliwą nazwę (na kształt biedermeier) wymyślił znany poeta Konstanty Ildefons Gałczyński, który użył jej w wierszu „Wycieczka do Świdra”. Okolice Otwocka porastają gęste lasy iglaste. W 1893 r. karczewski lekarz, dr Józef Geisler założył tu pierwsze sanatorium, wykorzystując sprzyjający mikroklimat. Leczono tu bardzo groźną wówczas gruźlicę. Wkrótce powstała bogata infrastruktura leczniczo-letniskowa. Większość pensjonatów, czy hoteli była budowana właśnie w stylu nadświdrzańskim. Wówczas rozwój architektury „świdermajer”, był równoznaczny z rozkwitem Otwocka. I wojna światowa przerwała rozwój miasta, ale w jej czasie nie zostało ono zniszczone. W wolnej Polsce Otwock był nadal bardzo popularnym miejscem wypoczynku. Wiele osób przeniosło się tu na stałe i zbudowało własne wille. Rozkwit miasta został brutalnie zahamowany przez II wojnę światową. Przed jej wybuchem, aż 75% mieszkańców i jeszcze większy procent lokatorów „Andriollówek” stanowili Żydzi. Byli to ludzie najczęściej bogaci, więc stać ich było na budowanie wspaniałych willi, w których chętnie osiedlali się, korzystając ze wspaniałego mikroklimatu lasów sosnowych. Najpiękniejszy okres w historii Otwocka to w ogromnej mierze ich zasługa. Jesienią 1940 r. Niemcy utworzyli tu getto, w którym mieszkało 15 tys. Żydów. Było to drugie największe getto w dystrykcie warszawskim. W 1942 r. zostało ono zlikwidowane. Część Żydów została zabita na miejscu, pozostała wywieziona do Treblinki. Zginęło ponad 90% mieszkańców getta. II wojna światowa była zmierzchem świetności „świdermajerów” oraz całego miasta, które nie jest już miejscem uzdrowiskowoletniskowym. Większość właścicieli willi umarła, bądź wyjechała z Otwocka. Budynki przeszły na własność komunistycznej władzy, która nie dbała o nie. Te szybko niszczały, zmieniając się w rudery, które grożą zawaleniem. • Numer 3(9), październik 2010 • [email protected] • • Aczkolwiek • Str. 20 • „Świdermajery” dzisiaj Dzisiaj zdecydowana większość „Andriollówek” znajduje się w fatalnym stanie, część z nich grozi zawaleniem. Władza demokratyczna nie zrobiła nic, aby je ratować. Są one uznawane za przeszkodę w rozwoju miasta. Zdaniem urzędników, „świdermajery” są nie do uratowania. Niestety, w części przypadków mają oni rację. „Andriollówki” to budynki drewniane. Materiał ten jest bardzo podatny na szkodliwe działanie środowiska, np. ognia. Upływ wielu lat bez żadnych prac konserwatorsko-remontowych spowodował, że części willi już nie da się uratować. Mimo to, takie myślenie władz miasta jest szkodliwe dla tych zabytków. W okresie komunizmu w willach zostały zakwaterowane rodziny biedne, a „świdermajery” stały się lokalami komunalnymi. Obecnie władza stara się ich pozbyć, by na miejscu tych pięknych budowli „zaprzyjaźnieni” developerzy mogli zbudować nowe osiedla itp., dlatego te zabytkowe budynki są bardzo często podpalane i częściowo, bądź całkowicie niszczone, a następnie rozbierane. Zniszczono w ten sposób wiele bezcennych zabytków przedwojennego Otwocka. Do innej smutnej sytuacji doszło w Falenicy, gdzie Willa Batorówka z 1911 r. została rozebrana i przez prywatnego właściciela przewieziona na jego działkę, nad rzeką Bug. To pokazuje, że dla władz budynki w stylu nadświdrzańskim to problem, który należy rozwiązać wszelkimi sposobami. Dużym problemem przy ratowaniu „świdermajerów” jest sytuacja prawna tych budynków. Choć zdecydowana większość właścicieli nie żyje, to pozostali ich spadkobiercy. Obecnie w sądach toczy się kilka procesów, dotyczących własności willi, które mimo wszystko, wciąż są coś warte. Niestety, sprawy te ciągną się bardzo długo, a podczas ich trwania nie można przeprowadzić żadnych prac naprawczych, a z każdym dniem stan budowli się pogarsza. Ocalić od zapomnienia Na całe szczęście, coraz więcej osób zdaje sobie sprawę, że symbole Otwocka i jego okolic, jakimi są te piękne wille trzeba ratować wszelkimi dostępnymi sposobami. Utworzono wiele organizacji, które walczą o ratowanie tych zabytków. Powstały też strony internetowe np.: www.swidermajer.info, czy www.swidermajer.pl, skupiające miłośników willi. Coraz częściej podejmowane są próby odrestaurowania „Andriollówek”, aby odzyskały one swój dawny blask. W takich domach mieszkają, m.in. polityk Janusz Korwin-Mikke oraz aktor Emilian Kamiński. Obserwuje się również wzrost zainteresowania stylem nadświdrzańskim wśród architektów, zwłaszcza młodych, co powoduje coraz powszechniejsze powstawanie nowych budynków, które są stylizowane na „świdermajery”. W 2010 r. powstała inicjatywa, aby część Otwocka (jego układ urbanistyczny), został objęty opieką Mazowieckiego Konserwatora Zabytków, co uniemożliwiałoby bezkarne rozbieranie i niszczenie „Andriollówek”, a także budowanie obiektów niepasujących do dotychczasowych budowli np. wysokich wieżowców. Niestety, Urząd Miasta Otwocka, na czele z Prezydentem Zbigniewem Szczepaniakiem był od początku nieprzychylnie nastawiony do tego pomysłu i zaczął w lokalnych mediach negatywną kampanię na ten temat. Podkreślali oni wady tego rozwiązania (ograniczenie nowych inwestycji na tym terenie) i w ten sposób nastraszyli mieszkańców Otwocka, którzy podczas spotkania z Panią Konserwator Barbarą Jezierską wyrazili głęboki sprzeciw wobec takiego rozwiązania. Władze miasta kolejny raz pokazały, że nie są zainteresowane ratowaniem „świdermajerów”. Być może projekt ten powróci po wyborach samorządowych. „Andriollówki” stają się coraz bardziej popularne w kraju, a także poza nim. Dzieje się tak za sprawą różnego rodzaju konkursów np. plastycznych. Organizowane są również wycieczki śladem willi, które pozwalają zobaczyć wiele wspaniałych budynków, a także wystawy i wernisaże zdjęć oraz rysunków zabytków w stylu nadświdrzańskim. Wszystkie te działania powodują, że coraz więcej osób rozumie trudną sytuację „świdermajerów” i stara się wspierać walkę o ich renowację. • Numer 3(9), październik 2010 • [email protected] • • Aczkolwiek • Str. 21 • Podsumowanie Wille w stylu nadświdrzańskim to symbol i wizytówka Otwocka, dlatego martwi mnie stan, w jakim się one obecnie znajdują. Mam nadzieję, że do tych, którzy starają się ratować te piękne obiekty, dołączą również władze naszego miasta, a także innych miejscowości, w których znajdują się „świdermajery” (Józefów, Warszawa). Jest to nie tylko dziedzictwo świetności Otwocka, ale też ogromna szansa dla tego miasta, jego wspaniała atrakcja turystyczna. Może „Andriollówki” ponownie przywrócą blask miastu nad Świdrem? Trzeba się jednak spieszyć, bo zbyt dużo czasu już stracono. Dla niektórych willi to już prawie 90 lat bez remontu. Dlatego najbliższe lata są decydujące: czy „świdermajery” nadal będą symbolem Otwocka, a może zostaną już tylko na obrazach i rysunkach, stając miłym wspomnieniem? Paweł Budziński, kl. 3d .......................................................................................................... Co się działo… w listopadzie? 1. Wybory Niedawno, a dokładnie 21 listopada, odbyły się wybory w naszym ukochanym powiecie otwockim oraz w całym kraju. Jednak my skupimy się tylko i wyłącznie na naszym „mieście z dobrym klimatem”. Wszyscy pełnoletni mieszkańcy Otwocka mieli szansę zagłosować na nowych radnych, prezydenta miasta oraz naszych przedstawicieli do sejmiku mazowieckiego. Jedna z siedzib, gdzie odbyło się głosowanie to klub „Smok”. Głosowano także np. w szkołach. My – gimnazjaliści- mogliśmy przekonać się na własnej skórze, że takie wybory nie są łatwe, gdy jak co roku we wrześniu, wybieraliśmy naszych rówieśników do samorządu szkolnego. Jest to dobre przygotowanie do podejmowania roztropnych wyborów w przyszłości. Jak dowiedzieliśmy się dzień po wyborach, na prezydenta nie został wybrany żaden z kandydatów, gdyż nie otrzymał więcej niż połowa ważnych głosów. Najbliżej wymaganej liczby znaleźli się dwaj panowie (Krzysztof Mądry oraz Zbigniew Janusz Szczepaniak), dlatego zostali przedstawieni jako kandydaci drugiej tury wyborów, które odbyły się 5 grudnia. Pozwoliliśmy sobie także zrobić sondę uliczną wśród mieszkańców, aby dowiedzieć się, ilu z nich głosowało i zamierza udać się na ponowne głosowanie: • Numer 3(9), październik 2010 • [email protected] • • Aczkolwiek • Str. 22 • 70% 60% 50% 40% 30% 20% 10% 0% Tak Nie Ilu ludzi brało udział w głosowaniu? 60% 50% 40% 30% 20% 10% 0% Tak Nie Czy będziesz głosować w II turze? Naszym prezydentem ponownie został Zbigniew Szczepaniak. 2. Kwesta na hospicjum Zdajemy sobie sprawę z tego, że nieładnie jest się chwalić, ale gdy w grę wchodzi szczytny cel, myślimy, że zostanie nam to wybaczone. Otóż 1 listopada do otwockiego cmentarza wyruszyła grupa wolontariuszy z naszej szkoły. Chętnych do pomocy zgłosiło naprawdę naprawdę wielu. Celem była pomoc hospicjum Św. Patryka w Otwocku. Wspólnymi siłami zebraliśmy naprawdę dużo, bo aż ponad 10 tysięcy! 3. Koncert Ostatnim niesamowitym wydarzeniem był koncert utalentowanych zespołów szkolnych. Niezwykłe brzmienia muzyki rockowej ej przypadły uczniom do gustu. Niejeden z nich nie potrafił powstrzymać się od tupania nogą w takt muzyki czy lekkiego kołysania się.Tym przyjemnym akcentem kończymy nasz artykuł. Ewelina Kobylińska, Olimpia Kwiatkowska, Kasia Kucharska, kl. 2d ……………………………………………………………………………………………………… ………………………………………………………………………………… Gdy spadamy w dół Miałam ostatnio bardzo oniryczny sen – śniłam, że spadam w dół, do akwenu wodnego i zabiję się na śmierć, naprawdę, to fakt autentyczny! Teraz poważnie. Czy nie sądzisz, Drogi Czytelniku, że powyższe zdanie jest nieco dziwne? Akwen to zbiornik wodny, zatem akwen wodny? A spadanie? Czy miałeś kiedyś okazję spadać w górę lub bok? Raczej nie. Profesjonalnie, zjawisko to zwiemy pleonazmem.. W ramach dogłębnej analizy, zobaczmy, co na ten temat pisze Nonsensopedia: „Pleonazm Pleonazm (z łac. szczotka do butów) – wyrażenie słowne złożone ze słów i masła maślanego. Charakteryzuje się tym, że powtarzają się w nim powtarzające się słowa o takim samym lub identycznym znaczeniu, przez co czytający go czytelnik musi tracić cenne sekundy czasu na czytanie czytanego tekstu, który można by treściwie streścić, streszczając go w jednym krótkim i treściwym zdaniu.” zdaniu 3(9 październik 2010 • [email protected] [email protected] • • Numer 3(9), • Aczkolwiek • Str. 23 • Nie ma to jak dobra definicja... Lepiej wróćmy do starych i sprawdzonych źródeł. Oto zdanie Cioci Wikipedii: „Pleonazm (z gr. pleonasmos "nadmiar"), pot. masło maślane – jeden z błędów logiczno-językowych; niepoprawne wyrażenie, w którym jedna część wypowiedzi zawiera te same treści, które występują w drugiej części.” Teraz drobny test. Spośród poniższych zwrotów, zaznacz te, których używasz. • Fakt autentyczny • Kopnąć nogą • Podnosić do góry • Okres czasu • Spadać w dół • W miesiącu październiku • Akwen wodny • Obiektywna prawda • Cofnąć się do tyłu • Zabić się na śmierć Jeśli zaznaczyłeś choć jedno, masz skłonności do zaburzania sensu swoich wypowiedzi, co może prowadzić do braku zrozumienia w otoczeniu, ośmieszenia oraz pogłębiającej się depresji. Morał tej bajki jest krótki i niektórym znany – gdy język jest poprawny, sukces murowany! Kasia Karpińska kl. 3c ……………………………………………………………………………………………………… „Świąteczne ofiarowanie” płatki śniegu leżące na dłoni, ocalić od zgubnego ciepła malowane mrozem szyby okien, utrwalić dla przyszłych pokoleń zapach świeżej dostojnej choinki, zatrzymać w sobie na zawsze ślady sań Mikołaja przed domem, w wyobraźni rysować co roku dźwięki kolęd śpiewanych radośnie, oczyścić z fałszywych tonów widok bliskich zgromadzonych przy stole, na siłę przywiązać do wspomnień bicie serca dudniącego w piersi świątecznym uniesieniem zapakować w papier miłością zdobiony przystroić wstążką czułości i z dedykacją najszczerszą starannie pisaną w sekrecie ofiarować w gwiazdkowym prezencie tym, których kochamy pozwalając im odkrywać siebie na nowo i otwierać się przed nimi w nowym lepszym istnieniu „Wiara…” Aby umieć na zawsze zachować w sobie tę cudowną wiarę dziecka w Świętego Mikołaja, czuć dreszczyk emocji, mieć świerszcze w żołądku, panować nad ciekawością, wyrabiać w sobie cierpliwość i śmiać się w głos spontaniczną radością na widok wspaniałych niespodzianek. Aby zachować tę dziecięcą szczerość, tę otwartość i dobroć serca, tę niegroźną naiwność, która nie daje spać w nocy w oczekiwaniu na to, czego przewidzieć nie umiemy. Aby zawsze dostrzegać w sobie to dziecko, które nawet jeśli rani, to z pełną nieświadomością konsekwencji swych czynów i niecelowością swych działań. Ubodzy Ci, którzy przestali wierzyć, Biedni Ci, którzy nie mają nadziei na to, co niespodziewane, Nieszczęśliwi Ci, do których już nigdy nie zajrzy uśmiech Świętego Mikołaja. EC • Numer 3(9), październik 2010 • [email protected] • • Aczkolwiek • Str. 24 • • Numer 3(9), październik 2010 • [email protected] •