Św. Łucja na szkierach
Transkrypt
Św. Łucja na szkierach
PODRÓŻE MAŁE I DUŻE Św. Łucja na szkierach Anna Siudut Pakujemy kajaki i zaraz opuszczamy przyjazny camping Strandstuviken. Fot. Adam Grzegorzewski „A naprzeciwko patriarchy w chórze Łucja, co niosła ratunek tak rączy” – pisał Dante Alighieri w „Boskiej komedii” („Raj”, pieśń 32, 136). Kiedy osłabł mu wzrok, on sam przyzywał jej wstawiennictwa, bo wiedział, że jest orędowniczką w chorobach oczu. Według bowiem dawnej legendy miała mieć tak duże i piękne oczy, że ściągała nimi na siebie powszechną uwagę. M owa o św. Łucji niosącej światło 13 grudnia każdego roku. Dziś w krajach skandynawskich dziewczyna ze światłem we włosach w te najdłuższe noce wnosi do szwedzkich domów nadzieję na powrót jasności i długich dni. Po raz pierwszy to ja miałam pełnić jej rolę na tym zwariowanym wyjeździe... Oprócz Łucji miało być sześciu panów, pięciu Polaków i jeden Szwed – Stefan. Szybko, biegiem... Czy zdążę na ten pociąg do Warszawy? I gdzie zostawić samochód? Niech poczeka sobie na przystanku, w końcu to tylko cztery dni... Plecak niemożliwie ciężki, ale może się uda. W Krakowie mam tylko cztery minuty na przebiegnięcie na właściwy peron (który!?). Myśl o nabywaniu biletu porzucam więc jako niedorzeczną. Biegiem... – Wsiada pani!? – słyszę wołanie konduktora... W przedziale trzech dżentelmenów wsadziło mój plecak na górę. Dwóch po takim wysiłku momentalnie usnęło, tylko jeden począł mnie dość elegancko emablować. Niestety, nic z tego, usnęłam po 10 min. Wreszcie stolica i blady, późnojesienny świt. Kawa gdzieś w podziemiach i powoli na lotnisko Okęcie-Etiuda. Trudno, zapłaciłam nadbagaż – ale bycie Łucją zobowiązuje... nr 1/2009 Lądujemy w końcu w zadymce na lotnisku Sztokholm-Skavsta, nastrój robi się zgoła wigilijny, zwłaszcza kiedy o zawartości mojego plecaka myślę... I już jesteśmy na campingu w Strandstuviken (ok. 20 min. busem). Panowie sprawnie tipi stawiają, jakby to co wieczór robili. Dookoła sceneria jak ze skandynawskiej bajki. Śnieg sypie jak u Dickensa, jakaś woda (podobno morze) ledwo jest widoczna, choć to tylko 5 m od namiotu, i powoli poddajemy się nastrojowi. W tipi huczy wesoło piecyk (Grzesiu, jesteś wielki!). Robi się ciepło i przytulnie, wracamy ze spaceru już w kompletnych ciemnościach. Ach, jak to dobrze, że w grudniu są takie długie noce... Wreszcie jest szansa na nadrobienie wszelkich zaległości w spaniu. Całą noc padał śnieg Cichy, cichy, cichuteńki Przyszedł świt, a tu świat Cały biały bielusieńki Jakby ktoś świata skroń Gładził chłodem białej ręki I powiedział szeptem doń Nic się nie bój mój maleńki Rano, walcząc z uczuciem dojmującej wilgoci, zwijamy rzeczy i „mierzymy” kajaki – większe, mniejsze... Ruszamy szybko, a tempo zawdzięczamy także owej wspomnianej już wcześniej wilgoci. Morze jest gładkie jak stół, opuszczamy zatokę, z mgły wyłaniają się fragmenty lądu i wysepek – reszta ginie gdzieś w przepastnej, skandynawskiej mgle. O dziwo, płyniemy całkiem żwawo, siąpi deszczyk, a śnieg szybko znika (niestety). Ale ten szczególny nastrój pozostaje. Po trzech godzinach płynięcia, trochę po omacku, zatrzymujemy się na jakimś fragmencie stałego lądu – więcej nie było widać. Szybka herbatka, czekoladka... Mgła na szczęście podniosła się WIOSŁO 5 Fot. Adam Grzegorzewski Fot. Marek Czaczka PODRÓŻE MAŁE I DUŻE Nie mogliśmy oderwać od PLAZMY wzroku... nieco, przepływamy koło małej wysepki z dziwnym kamiennym obeliskiem, za chwilę mijamy latarnię morską i zaczynamy rozglądać się za miejscem noclegowym. Nie obyło się bez dyskusji, jakby to o wybór hotelu chodziło... Lądujemy znów na kawałku stałego lądu, na szczęście nic nie pada, jest ok. 0ºC, a taka temperatura wymusza tempo: tipi już stoi (bez piecyka niestety), ale za to na brzegu mamy ognisko i to jakie – w naszej ojczyźnie mielibyśmy na karku natychmiast straż pożarną. Panowie jeszcze nie wiedzą, jaką niespodziankę im Łucja naszykowała, przystępuję więc do dzieła: kolacja nr 1 to bigos w wersji wigilijnej. Kolacja nr 2 – za kilka godzin, wszak będzie to długa noc. Dookoła skandynawski las, pełen przeróżnych mchów i karłowatych drzew, które nie poddały się smagającym je zimowym wiatrom. Mnie wydaje się, że zza tych drzew wyglądają skrzaty, gnomy i trolle... Przyszedł w końcu czas na drugi posiłek (podany przy ognisku): grzyby duszone – te same, które nazbierałam latem w czasie letniego wyjazdu „Bałtyk pod wiosłem”. Obiecałam wtedy, że przywiozę je na św. Łucję i słowa dotrzymałam! Niestety: w nocy zaczął padać deszcz. Przytuleni do ścian tipi panowie troszkę podmokli. Mnie się upiekło. A tu trzeba dalej płynąć. „Bilans musi wyjść na zero” – śpiewał Kaczmarek. No to teraz zmokłam – woda lała się wprost do moich goreteksowych rękawów ściekając z rękawiczek. Po paru godzinach nasiąkania na przemian wodą słodką albo słoną dotarliśmy do kolejnego skrawka lądu. Tym razem mieliśmy spać pod dachem. W lesie o wszystkich możliwych odcieniach zieleni stało coś w rodzaju drewnianej wiaty, luksusowej, bo z ogromnym kominkiem, stołem i ławami. Tym razem WIOSŁO Aby dostać bułeczkę od św. Łucji, każdy z panów otrzymał zadanie do wykonania... tipi posłużyło do owinięcia całej budowli, a ogień buzujący na kominku dawał nikłą nadzieję na wysuszenie wszystkiego, co mokre. Wnet zabrakło miejsca na licznych sznurkach, a kominek zapewne z racji powodzenia zyskał zaszczytne miano PLAZMY. Tego wieczoru dotarł do nas Stefan – ten przynajmniej nie musiał niczego suszyć. Po kolacji ułożyliśmy się do spania według zasady: jak najbliżej PLAZMY. Już na sam widok robiło się ciepło... A rano zostałam zbudzona przez Grzesia z wyraźnym poleceniem pełnienia roli św. Łucji – wszak był 13 grudnia – Luciadagen. Fot. Marek Czaczka 6 Śnieg przestał co prawda padać, ale przed nami „mleko". Spływ w pigułce Trasa Archipelag Nyköping w Szwecji, z punktem startu i mety na campingu Strandstuviken (ok. 10 km na południowy wschód od centrum miasta Nyköping). Najdalej na wschód dopłynęliśmy do wyspy Ringsön. Termin 10-14.12.2008 r. Transport Tanie linie lotnicze Wizz Air na trasie Warszawa – Sztokholm-Skavsta. Koszt połączenia lotniczego w obie strony wyniósł ok. 300 zł. Transport z lotniska na camping Strandstuviken busem. Noclegi Pierwszy i ostatni nocleg na campingu Strandstuviken (gorący prysznic, sauna, kuchnia), pozostałe na dzikich miejscach biwakowych wzdłuż trasy spływu. Wszystkie noclegi w namiocie. Wypożyczenie sprzętu Na campingu Strandstuviken od 2008 r. działa Polska Baza Kajakowa na szkierach. Aktualnie w kontenerze znajduje się 8 kajaków morskich jednoosobowych, jedna „dwójka” i kanadyjka wraz z pełnym wyposażeniem. Więcej informacji na stronie www.szkiery.pl Trudność Wyprawa dla doświadczonych kajakarzy, którzy wcześniej pływali już po morzu. Dodatkowe trudności związane były z niekorzystnymi warunkami atmosferycznymi w grudniu (lodowata woda, opady, wilgoć) oraz pływaniem nocnym (wymagająca nawigacja). Malowniczość Szlak nadzwyczaj malowniczy! Zalecane mapy Arkusze map turystycznych „Centrala Södermanland” oraz „Nynäshamn Södertälje Studsvik” w skali 1:50 000 wydawnictwa Firma Harry Flam, Uppsala 2001. Do szkoleń z nawigacji nocnej przydały się też mapy morskie z zaznaczonymi latarniami, obejmujące obszar Archipelagu Nyköping. nr 1/2009 Przepływamy przez rezerwat przyrody Rågön (zamknięty od 1 lutego do 15 sierpnia). Do korony z pięciu świeczek dorzuciłam letnią suknię i wkroczyłam pod wiatę z bułeczkami zwanymi lussebullar. Ponoć należy się nimi podzielić z najuboższymi. Wszyscy mieli zziębnięte pyszczki i wyglądali biednie... Ale nic nie jest proste: żeby dostać bułeczkę, każdy z panów otrzymał trudne zadanie do wykonania... Muszę powiedzieć, że wywiązali się z niego znakomicie, niektórzy posunęli się nawet do daleko wyrafinowanej finezji – co widać na zdjęciach. Po śniadaniu i wypiciu grzanego wina, zwanego tutaj juleglogg, mogłam w sukni pochodzić po skandynawskim lesie i wziąć udział w sesji zdjęciowej. Gdybym jednak miała pełnić tę rolę raz jeszcze, sprawię sobie nieco cieplejsze odzienie. Specjalnie na tę okazję. Bo tego dnia czekało nas trudne zadanie: nie trzeba było długo czekać na zmrok i po pikniku przy ognisku na kolejnej wyspie Grześ zafundował nam lekcję pływania w ciemnościach... Orientować się należało według latarni morskich i choć już samo płynięcie dostarczało niebywałych emocji – wszak nie widzieliśmy wody, do której wkładaliśmy wiosło – to niewątpliwie bardzo ekscytującym przeżyciem było odliczanie na wypadek, gdyby się ktoś zgubił. A wszystko przez to, że Stefan musiał odliczać po polsku... – Uda mu się czy nie? – myślałam za każdym razem, kiedy Grześ wołał: – Jeden! Stefan miał numer... trzy. Latarnie morskie mają określony cykl błyskania – każda inaczej – i dzięki temu można się zorientować, jaki obrać kurs. Płynęliśmy raczej przy zgaszonych czołówkach i oprócz wypatrywanych świateł nr 1/2009 latarni dostrzegaliśmy jedynie dalekie światła domostw. Jest coś niesamowitego w gęstej, grudniowej nocy na morzu, kiedy słychać tylko plusk zanurzanych w wodzie wioseł i nasze głosy... Dostrzegałam zaledwie sylwetki moich kolegów. Ach, święta Łucjo, czemu dałaś sobie to z oczami uczynić!? Nie darmo jesteś patronką ociemniałych. Dotarliśmy do bazy w Strandstuviken z ulgą – to było dla wszystkich całkiem nieznane przeżycie. Szybkie klarowanie kajaków, rozpakowanie rzeczy, stawianie tipi... Prysznic, sauna, kolacja w ciepłej kuchni – to chyba dopełniło całości. Nocą zerwał się co prawda wiatr, ale po zamocowaniu kilku dodatkowych odciągów tipi wytrzymało nawałnicę. Czas wracać. Samolot prędko wzbił się w powietrze, wtuliłam się w wygodny fotel. Przed oczami miałam las o najróżnorodniejszych formach drzew i chyba wszystkich możliwych odcieniach mchu. I otulony tymi mchami drewniany szałas z ogromnym kominkiem – PLAZMĄ. Słyszałam włoską piosenkę o św. Łucji, śpiewaną w języku sympatycznych sprawców potopu... Natten går tunga fjät runt gård och stuva. Kring jord som sol’n förlät skuggorna ruva. Då i vårt mörka hus stiger med tända ljus sankta Lucia, sankta Lucia. Noc ciężka zapada w zagrodzie i w izbie. Wokół ziemi, którą opuściło słońce, rozpościerają się cienie. Wtem do naszego ciemnego domu ze światłem wstępuje święta Łucja, święta Łucja. Fot. Marek Czaczka Fot. Marek Czaczka PODRÓŻE MAŁE I DUŻE Przy tym ognisku zajadaliśmy bigos i grzyby, uzbierane latem na szkierach. WIOSŁO 7