Bożena Diemjaniuk Adam i Maria − Może ma pani kawałek chleba

Transkrypt

Bożena Diemjaniuk Adam i Maria − Może ma pani kawałek chleba
Bożena Diemjaniuk
Adam i Maria
− Może ma pani kawałek chleba? Jestem głodny.
Maria wyciągnęła z torby czarny chleb z marmoladą i butelkę picia. Podała dziecku.
Chłopiec szybko zjadł skromny posiłek, podziękował i schował się w krzakach rosnących tuż przy
cmentarnym ogrodzeniu.
Kobieta podeszła w tamtą stronę i wyszeptała:
− Wyjdź z tych krzaków i chodź do mnie. Porozmawiamy.
Po dłuższej chwili chłopczyk zdecydował się opuścić swą kryjówkę.
− Nazywam się Adam Rozenfeld. Mam sześć lat. Dziś w nocy mama mnie obudziła i
kazała uciekać. Powiedziała, że z nami to już koniec. Ale ja mam dobry wygląd i mogę przeżyć.
Tylko spodnie podarłem, jak przełaziłem przez ten kolczasty drut. Mama nie miała siły, żeby
bardziej go rozchylić.
Rzeczywiście, dziecko miało dobry aryjski wygląd: jasną cerę, niebieskie oczy i
wysuwające się spod czapki blond włosy.
− Przysiądź na ławeczce. Zszyję ci jakoś spodnie. Zawsze noszę w torbie igłę i nitkę.
Maria myślała intensywnie. Co ma zrobić z tym dzieciakiem? Przecież nie zostawi go
na cmentarzu, to pewna śmierć. Jeśli nawet nie zastrzeli go jakiś hitlerowiec, mały przeziębi się,
dostanie zapalenia płuc i umrze. A na dodatek dziś Zaduszki. Sporo ludzi będzie się tu kręcić.
Chłopiec wcale nie wyglądał tak źle. Owszem, paltko miał przykrótkie i podniszczone,
ale w czwartym roku wojny to norma.
− Pójdziesz ze mną. Nie bój się. Mam dobre papiery.
Maria naprawdę miała bardzo dobre papiery. Od roku była służącą u samego doktora
Müllera. Nie widywała go zbyt często. Za to Frau Müller wymyślała Marii coraz to nowe prace.
Kilka razy Maria mdlała ze zmęczenia. Jednak zaciskała zęby i nie psioczyła na swój los. Dobrze
wiedziała, że to właśnie Frau Sabine przekonała swego męża, by porozmawiał z kim trzeba i
skreślił ich służącą z listy na wywózki w głąb Reichu.
Bez problemu przeszli przez Mostową, minęli rynek, skręcili w Rajgrodzką. Prawdę
powiedziawszy, bardziej niż niemieckich patroli Maria bała się sąsiadów. Tu nie przejdzie numer o
jakimś kuzynie ze wsi. Wszyscy świetnie wiedzieli, co stało się z jej rodziną.
W domu Maria nakarmiła chłopca, przygotowała mu łóżko i przykazała, by nigdzie nie
wychodził i nikomu nie otwierał. Ona musiała iść do pracy.
Wieczorem Adaś poczuł się źle. Miał gorączkę, rzucał się w pościeli, coś mówił, ale
Maria go nie rozumiała. Czuwała przy dziecku całą noc. Nie miała żadnego lekarstwa. Zaczęła
przeglądać szafki i szuflady, szukając czegoś, czym mogłaby zapłacić. Postanowiła iść rano po
doktora Lisowskiego, chociaż ludzie różne rzeczy o nim mówili.
Świtało. Maria otarła twarz Adasia zwilżoną szmatką. Zastanawiała się, co ma
powiedzieć Frau Sabine, by ta zwolniła ją dzisiaj ze służby. Potem uklękła na chwilę przed obrazem
Matki Boskiej Częstochowskiej, wzięła torbę i z ciężkim sercem przekręciła klucz w zamku.
Tego dnia doktor Müller nie wyszedł z domu zaraz po śniadaniu. Coś tam przeglądał w
swoim gabinecie. Frau Sabine kazała Marii zanieść mu świeżą kawę.
Maria zastukała do drzwi. Po usłyszeniu krótkiego „Wejść!” lewą ręką chwyciła za
klamkę. Drżała. Tacę na biurku postawiła tak niefortunnie, że przewróciła karafkę z wodą. Doktor
Müller zaklął siarczyście.
− Przepraszam, panie majorze, to się więcej nie powtórzy.
− Pewnie, że się nie powtórzy, jak moja żona każe cię wpisać na tę listę do Reichu.
Maria nie wytrzymała. Zaczęła głośno płakać. Nie myślała wcale o tym, że doktor
Müller może ją uderzyć czy wyrzucić ze służby. Miała przed oczyma twarz majaczącego w
1
gorączce Adasia.
I stało się coś dziwnego. Doktor Müller zapytał Marię po ludzku, jak lekarz pacjenta:
− Czy ty aby nie jesteś chora? Zachowujesz się dziwnie. Nigdy wcześniej nie
ośmieliłaś się popatrzeć mi w oczy. Na dodatek masz zaczerwienione policzki, a przecież zawsze
jesteś blada jak ściana.
− Panie majorze, przepraszam, zostawiłam w domu dziecko, które majaczy w
gorączce.
− Przecież ty nie masz dziecka.
Maria milczała.
− A może kogoś nielegalnie przechowujesz? Likwidujemy teraz cały ten smród na
Barakach i myślę sobie, że kilku mogło uciec.
Maria nie mogła przełknąć śliny.
− Wiesz, że za to grozi kara śmierci? Zresztą, co mnie to obchodzi. Zapisz mi swój
adres. Przyjdę wieczorem zbadać dzieciaka. Tylko licz się z tym, że wasi mogą ci głowę ogolić, bo
rozpowiem, tak na wszelki wypadek, że jesteś moją kochanką.
Maria rzuciła się, by ucałować ręce doktora, ale ten ją odepchnął.
− Weź te tabletki i dawaj mu co kilka godzin. Idź do domu. Powiem Frau Sabine, że
chyba masz tyfus. Ona się tego śmiertelnie boi.
− Dziękuję, panie majorze – zdołała wydusić z siebie Maria i szybko znalazła się przy
drzwiach wyjściowych.
Adaś był bardzo słaby. Ciągle majaczył. Ledwie przełknął tabletkę, którą Maria dostała
od doktora. Wreszcie zasnął. Ale nie był to sen spokojny.
Doktor Müller przyszedł koło dziewiątej. Od razu zbadał chore dziecko i bez ceremonii
wyjawił Marii całą prawdę:
− Jest gorzej niż myślałem. Bardzo ciężkie zapalenie płuc. Jeśli wytrzyma tę noc, może
będzie żył. Ale to mało prawdopodobne.
Marię zamroczyło. Nie mogła się podnieść, by odprowadzić doktora do drzwi.
Wkładając płaszcz, doktor Müller dodał jeszcze:
− On coś bredzi o niebie i aniołach. Czy żydzi wierzą w niebo?
Kobieta długo nie mogła ruszyć się ze swego stołka. Obudziła się z odrętwienia, gdy
Adaś podniósł się na poduszce i poprosił ją po polsku o coś do picia. Maria szybko przyniosła
kubek z naparem z malin. Chłopczyk wypił do dna i powiedział:
− To był bardzo dobry chleb, proszę pani.
Maria pomyślała, że dziecko znowu majaczy. Dotknęła ręką jego czoła. Zdało się jej, że
gorączka trochę opadła. Adaś leżał spokojnie. Dopiero po jakimś czasie dotarło do Marii, że
chłopiec nie oddycha. Kobieta zaskomlała jak zraniony pies. Po chwili jednak powiedziała sama do
siebie:
− Muszę go pochować.
Umyła dziecko, przebrała w czystą koszulę i owinęła prześcieradłem. Potem poszła do
szopy, wzięła łopatę i zaczęła kopać przy starej wiśni. Zdążyła ze wszystkim, zanim wzeszło słońce.
Maria spojrzała na termometr za oknem. Dwadzieścia stopni o siódmej. To może nie
będzie takiego upału.
W ostatnich dniach, gdy temperatura w słońcu znacznie przekraczała czterdziestkę,
Maria nie miała czym oddychać. Zawsze narzekała na płuca, a w tej gorączce to i serce zaczynało
dokuczać.
No ale czego mogła się spodziewać, jeśli za kilka dni będzie obchodzić swoje
dziewięćdziesiąte drugie urodziny.
Obchodzić. To za dużo powiedziane. Kto do niej przyjdzie? Może Ewa, ale tylko wtedy,
gdy stawy za bardzo nie będą ją bolały.
2
Maria odkurzyła mieszkanie, wzięła chłodny prysznic i wyciągnęła z szafy ulubioną
ostatnio sukienkę.
Sukienka była ładna. Bawełniana. Nieprześwitująca. Na liliowym tle delikatne, drobne białe, błękitne i bladoróżowe kwiatki. Do tego koronkowy kołnierzyk. Góra lekko dopasowana,
zapinana na guziczki z imitacji masy perłowej, dół plisowany. Istne cacko.
Maria wyszczotkowała swoje siwe, a właściwie to już białe włosy, wzięła torbę z
resztkami chleba, zamknęła drzwi na dwa zamki. I poszła nad Nettę karmić łabędzie.
Po drodze zaszła do kościoła. Akurat było Podniesienie. To dziwne, ale nigdy wcześniej
nie trafiła na ten akurat moment.
Nad rzeką było już sporo ludzi. Staruszkowie, jak ona. Dla turystów to raczej zbyt
wczesna pora.
Maria usiadła na „swojej” ławce. Zaczęła rzucać kawałki chleba łabędziom, które
właśnie podpłynęły. Było ich sporo. Ale nie tyle co zimą.
Po wysypaniu resztek pieczywa z torby kobieta starannie ją złożyła, schowała do
koszyka, łyknęła trochę augustowianki i rozpoczęła paczkę miętowych (strong) mentosów.
W pewnym momencie Maria poczuła, że ktoś usiadł na „jej” ławce. Nie za bardzo to
lubiła, tym razem jednak jakoś wcale się nie zdenerwowała. Powoli odwróciła głowę i uśmiechnęła
się do siedzącego obok niej blond chłopczyka.
− Może ma pani kawałek chleba? Jestem głodny.
Maria przepraszająco pokręciła głową, wskazała na parę łabędzi, a potem podała
dziecku cukierki.
Nagle zawyła syrena. Karetka pogotowia wybierała najkrótszą drogę. Na miejskich
bulwarach zrobiło się zamieszanie.
Łabędzie powoli odpłynęły. Przy „ławce Marii” na ziemi leżała ledwie napoczęta
paczka mentosów.
3