Krzysztof Głombowicz_wywiad – pobierz pełną wersję graficzną!

Transkrypt

Krzysztof Głombowicz_wywiad – pobierz pełną wersję graficzną!
O sporcie osób niepełnosprawnych, swoich pasjach, podróżach i swojej
niepełnosprawności opowiada Krzysztof Głombowicz – sprawozdawca sportowy,
konferansjer, współpracownik TVP, autor reportaży poświęconych
niepełnosprawnym sportowcom…
„…Nauczyłem się wychodzić szczęściu naprzeciw, dostrzegać go każdego dnia, choćby w tym, że się
budzę i wschodzi słońce i jest nowy dzień, nowa nadzieja, że ten dzień będzie tylko dla mnie bez
względu, co się wydarzy, bo to tylko MOJE ŻYCIE i nikt go za mnie nie przeżyje…”
Jaki jest Pana ulubiony cytat i dlaczego właśnie ten?
„Człowiek jest tylko Czeladnikiem,
a Ból jego Mistrzem. I nikt nie poznał
samego siebie, dopóki nie zaznał
Cierpienia”.
„Nie ma zbyt wiele czasu, by być
szczęśliwym. Dni przemijają szybko.
Życie jest krótkie. W księdze naszej
przyszłości wpisujemy marzenia,
a jakaś niewidzialna ręka nam
je przekreśla. Nie mamy wtedy
żadnego wyboru. Jeżeli nie jesteśmy
szczęśliwi dziś, jak potrafimy być nimi
jutro?
Wykorzystaj ten dzień dzisiejszy.
Obiema rękoma obejmij go. Przyjmij
ochoczo, co niesie ze sobą: światło,
powietrze i życie, jego uśmiech, płacz,
i cały cud tego dnia. Wyjdź
mu naprzeciw”. — Phil Bosmans
Tych ulubionych cytatów mam kilka, ale te dwa oddają mnie całego. Ten pierwszy
towarzyszy mi od ponad 35 lat, gdy uczyłem się żyć i zrozumieć sens istnienia bólu, nie tylko
tego fizycznego. Z nim możemy dać sobie radę, choćby przez leki przeciwbólowe, gorzej jest
żyć i normalnie funkcjonować z tym bólem, który jest w naszym sercu i głowie - tu nie
zawsze pomagają lekarstwa.
Ten drugi cytat znalazłem przed wyprawą na Kilimandżaro, kiedy podejmowałem decyzję,
że idę, że spróbuję się zmierzyć z czymś zupełnie nieznanym, bo życie jest zbyt krótkie, a ja
już jak miałem te naście lat, to już dwa razy pukałem do Nieba Bram.
Będąc chłopcem, młodzieńcem, młodym mężczyzną i teraz cały czas mam jakieś marzenia,
plany i oczekiwania, ale ileż to razy ta niewidzialna ręka je przekreślała, ale i podawała nam
koło ratunkowe, żeby spróbować, żeby się zmierzyć, dać sobie szansę, gdy ktoś nam ją daje.
Każdy z nas, bez względu na wiek i stan, marzy o szczęściu, tylko gdzie go szukać, co nim
jest? Tu pomogła mi książka „O szczęściu” Tatarkiewicza, gdzie pisał, że ono jest ulotne, że
to chwila i stan uniesienia, gdy trwa moment, kiedy go oczekujemy i czekamy na następny...
Nauczyłem się wychodzić szczęściu naprzeciw, dostrzegać go każdego dnia, choćby w tym,
że się budzę i wschodzi słońce i jest nowy dzień, nowa nadzieja, że ten dzień będzie tylko dla
mnie bez względu, co się wydarzy, bo to tylko MOJE ŻYCIE i nikt go za mnie nie przeżyje.
Po mimo niepełnosprawności od wielu lat związany jest Pan ze sportem… Uprawiał
Pan m.in. podnoszenie ciężarów, pływanie, strzelectwo, narciarstwo klasyczne,
lekkoatletykę. Jako dziennikarz TVP relacjonował paraolimpiady w Atlancie, Sydney,
Atenach i Turynie. Współpracował Pan również z redakcją "Spróbujmy razem"
w TVP2. Dziś jest Pan komentatorem, konferansjerem wielu imprez i wydarzeń
sportowych… Proszę powiedzieć jak się rozpoczęła i jak wygląda do chwili obecnej
Pana przygoda ze sportem?
- Co do kariery to pierwsze kroki i spotkanie ze sportem było już w szpitalach, a właściwie
bardziej w sanatoriach w Trzebnicy i we Wrocławiu, gdzie rehabilitowano nas poprzez
rywalizację sportową. Pierwsze sukcesy osiągnąłem w szkole średniej gdzie w dwóch
ostatnich latach byłem najsilniejszym uczniem w wyciskaniu sztangi, leżąc - podnosiłem
aż 115 kg. W 1979 roku, jesienią, rozpocząłem swoje życie i przygodę ze sportem
w Bydgoszczy - gdzie tak na dobrą sprawę przyjechałem właśnie za SPORTEM. W klubie
"Astoria" Bydgoszcz zacząłem od mojej ukochanej dyscypliny, czyli, ciężarów,
a w następnych latach spróbowałem także innych dyscyplin jak strzelectwo, KBKS, pływanie,
łucznictwo, kręgle, lekkoatletyka, od konkurencji technicznych (kula, dysk i oszczep),
po wyścigi na wózkach. Startowałem w rajdach samochodowych, a także w narciarstwie
klasycznym. Dane było mi reprezentować siebie i kraj na ME i MŚ w ciężarach, LA
i narciarstwie klasycznym także w PE i PŚ. Brałem udział w licznych maratonach w kraju
i zagranicą, a także w USA czy Kanadzie. Wyczynowo uprawiałem sport do 1998 roku.
W 1996 roku zapoczątkowałem przygodę TVP z naszym sportem, na IPO w Atlancie,
następnie w 2000 roku w Sydney, 2004 w Atenach i w 2006 w Turynie. Przez kilka lat
współpracowałem z programem "Spróbujmy razem", gdzie zrobiłem kilkadziesiąt różnego
rodzajów materiałów i reportaży z udziałem osób niepełnosprawnych związanych nie tylko ze
sportem. Od 1998 roku rozpocząłem moją karierę, jako prowadzący m.in. zawody sportowe,
imprezy dla niepełnosprawnych i nie tylko. Z regionalną TVP Bydgoszcz przez ponad dwa
lata realizowałem program kulturalno –sportowo - rozrywkowy, "Żelazna pięść".
W 2000 roku powierzono mi prowadzenie
ME w Biatlonie, które było w Kościelisku,
rok później także Uniwersjadę, a 2002 po raz
pierwszy PŚ w skokach narciarskich. Tych
imprez było naprawdę mnóstwo, w zeszłym
roku miałem to szczęście także poprowadzić
pierwszy w Polsce PŚ w biegach narciarskich
w Szklarskiej Porębie, na Polanie Jakuszyce.
Od stycznia ponownie ruszył program
poświęcony
problematyce
aktywności
i sportowi niepełnosprawnych w TVP Sport
i TVP 1 "Pełnosprawni", z którym także
współpracuję, podsuwając tematy i ludzi.
Aktualnie cały czas jestem związany
ze sportem, choćby przez uczestniczenie
w wielu imprezach, jako organizator czy
komentator.
Co daje Panu sport?
- Z perspektywy czasu chciałoby się powiedzieć, jednym zdaniem, a właściwie słowem
WSZYSTKO! We współczesnym świecie MY wszyscy powinniśmy być skazani
na aktywność ruchową i niekoniecznie musi to być sport wyczynowy, ale na pewno
rywalizacja, która nas motywuje. Nie będę się rozpisywał, ale na pierwszym miejscu
powiedziałbym,
że
sport
pozwala
na ZAAKCEPTOWANIE
SWOJEJ
NIEPEŁNOSPRAWNOŚCI, poznanie siły
i potencjału swojego „niedoskonałego” ciała,
które często zaskakuje swoimi możliwościami
nie tylko nas. Pomaga odkryć nam, że nie
tylko ja mam takie, czy inne problemy
Z czasem i latami uprawiania sportu,
potrafimy się otwierać na innych, uczymy się
nawiązywania
kontaktów,
znajomości,
przyjaźni i sympatii. Sport to szansa
podróżowania, nie tylko po naszym kraju, ale
wraz ze wzrostem poziomu sportowego, także
za granice. Dzięki niemu możemy poczuć
dumę, którą daje nam szansa reprezentowania naszego klubu, miasta, a później dostanie się
do kadry narodowej.
Kiedy pierwszy raz startuje się na ME, MŚ i oczywiście dojdzie do poziomu startu na
Igrzyska Paraolimpijskie są to przeżycia nie do opisania. Przykładem były ostatnie IPO
w Londynie, gdzie nawet doświadczeni sportowcy mówili, jak ogromne przeżyli wzruszenia,
jakie mieli miękkie nogi przy dopingu dziesiątków tysięcy kibiców, nie wspominając już
o Mazurku Dąbrowskiego, który zawsze wzrusza do łez i łamie najtwardsze serca.
To wszystko daje nam SPORT i te lata ciężkich treningów, zwycięstw, ale także znacznie
większej liczby porażek. Nigdy nie będziemy zwycięzcami, jeśli nie nauczymy się
przegrywać i za słowami Kamila Stocha, który usłyszał je od swojego Taty, powiem
„…musisz 100 razy przegrać, żeby, choć raz cieszyć się ze ZWYCIĘSTWA!”
Jak Pan ocenia sytuacje Naszych paraolimpijczyków?
- W tym momencie chciałoby się zapytać, jak można oceniać zwycięzców, którzy
tak wspaniale wypadli i aż 14 razy słuchali hymnu narodowego? Oczywiście słowa dobrze,
wspaniale, rewelacyjnie nie oddadzą całej prawdy o tym z jak ogromnym wysiłkiem,
samozaparciem, często kosztem rodziny i z wkładem własnych oszczędności zmagają się
olimpijczycy. Te ostatnie lata były bardzo trudne dla sportowców niepełnosprawnych, wiele
zawodów, zgrupowań a nawet Mistrzostw Polski przed Londynem się nie odbyło. Najbardziej
odczuli to pływacy, którzy tak słabo nie wypadli nigdy – wcześniej zdarzyło się, że jeden
zawodnik, czy zawodniczka przywozili aż po 3-4 medale, a tu były tylko trzy: złoty Asi
Mendak, srebrny Oliwi Jabłońskiej i brąz Pauliny Woźniak. Oczywiście prawdziwym
objawieniem był Rafał Wilk, były żużlowiec, który wywalczył aż dwa złote medale!
I w tym momencie ktoś zapyta, dlaczego tak się stało? Dlaczego to aż tak trudne
i nieporównywalne pod żadnym względem do osiągnięć naszych kolegów i koleżanek
z Olimpiady? To oczywiście wina lat zaszłości i patrzenia na SPORT
NIEPEŁNOSPRAWNYCH z politowaniem. Podczas uroczystości pożegnania naszych
sportowców przed IPO w Londynie nie było nikogo z władz rządowych, sejmu, czy nawet
MSiT – bez komentarza. Dlaczego nie było tylu zgrupowań, zawodów, a nawet Mistrzostw
Polski? Niestety nasze władze PZSN „Start” i PKP-ar miały małe przełożenie na tych,
co przekazują pieniądze, czyli na PFRON i główne źródło dofinansowania, czyli MSiT,
a także na media, rządzących itd. Nie do końca jest to wina tych, co mają nas w swoim
portfelu, czy mediów, które chciałyby o nas pisać, mówić i pokazywać, bo dziennikarze są jak
najbardziej ZA, ale to ci, którzy decydują muszą zmienić podejście i swoją świadomość.
Panie Krzysztofie jak Pan myśli, dlaczego podczas paraolimpiad wciąż tak mało
w polskich mediach o wyczynach naszych niesamowitych sportowcach, którzy
zdobywają tak wiele medali?
- Na to składa się wiele czynników, ale ten najważniejszy to my sami, nasza mentalność,
nasza przeszłość i wychowanie w czasach realnego socjalizmu. Kiedy prowadzę zawody,
a robię to już od lat 90, i słyszę nie tylko od organizatorów, ale także samych zawodników
pytanie gdzie są kibice? To jak myślisz, co im odpowiadam? A gdzie są Twoi kibice, rodzina,
rodzeństwo, koledzy i koleżanki? Nic się nie zmieniło do dzisiaj, ostatnio prowadziłem
zawody pływackie w Szczecinie, w ten weekend zawody lekkoatletyczne w Słubicach,
w jednym i drugim przypadku, organizatorzy wystawili wielu zawodników, ale ich rodzin,
czy znajomych nie było wcale!!! Uważam, że powinniśmy spróbować zmieniać świat od nas
samych. Pierwszy raz udało mi się przekonać TVP, m.in., obecnego dyrektora sportowego,
Włodzimierza Szaranowicza, że może dobrze byłoby wysłać kamerę TVP na IPO do Atlanty
w 1996r. Nie było relacji, był tylko reportaż, podobnie było w Sydney – 2000, ale już trzy
reportaże. Pierwsze i jak się okazało jedyne relacje były z Aten w 2004 roku, o co starałem się
ponad rok i co udało się m.in. przy dużym wsparciu PFRON, a także pełnomocnika rządu do
spraw niepełnosprawnych. Po tych relacjach w TVP, udało się po raz pierwszy wprowadzić
naszego najlepszego sportowca na Bal Mistrzów, na którym byłem aż trzy razy. Teraz, po tej
niesamowitej burzy po IPO w Londynie, powstał nowy program o sporcie „Pełnosprawni”,
wiem także od pana Włodzimierza Szaranowicza, że jest już podpisana umowa i będą relacje
z IPO w Soczi 2014 i Rio 2016 – OBY!
Swoją pasję sportową łączy Pan również z pomocą najbardziej potrzebującym, bierze
udział w różnych akcjach społecznych, działa na rzecz Fundacji Anny Dymnej.
Prowadził Pan m.in fantastyczne pokazy sportowe na krakowskim rynku, podczas
X edycji "Zwyciężać Mimo Wszystko"… Dlaczego warto pomagać? Co daje Panu
pomoc innym?
- Dobre pytanie, co daje… ogromną
satysfakcję z tego, że inni dostrzegają we
mnie partnera, że się zwierzają i ufają itd.
Jednak trzeba mieć świadomość, że
dawanie siebie innym jest największym
darem, z którym trzeba nauczyć się żyć
nie oczekując nawet na słowa dziękuję.
„Człowiek jest tyle wart ile potrafi i chce
dać innym”, dlatego staram się być
dobrym człowiekiem i jak najwięcej
dawać z siebie tym, którzy mnie
potrzebują, zapraszają do prowadzenia nawet najważniejszych imprez rangi MP, ME,
czy nawet PŚ, czy MŚ, to wielkie zaufanie i satysfakcja. To także wiara w siebie, że można
komuś coś przekazać, powiedzieć, że to, co robimy jest dobre i doceniane. I to,
co najważniejsze, dobre uczynki wracają po wielokroć, dlatego chcę pomagać jak najwięcej
i to w różnych formach.
Jest Pan osobą bardzo aktywną… Skąd czerpie Pan tak ogromną energię do życia?
Czy od zawsze było w Panu tak dużo optymizmu i „siły”?
- Jest to chyba najczęściej zadawane pytanie, jakie słyszę od lat. Nie będę się nad tym
rozwodził gdyż każdy musi to znaleźć w sobie, ale od razu wyjaśnię, że nie jest to łatwe
i proste. Wiem, co mnie daje siłę do takiego życia, postępowania i zachowania w stosunku do
innych i tego, z czym mam się zmierzyć! To WIARA, MIŁOŚĆ, POKORA i SZACUNEK
- niby nic odkrywczego, ale jak trudno jest wdrożyć w życie te proste zasady? Wiele osób
pyta jak wierzyć, jak kochać, jak mieć pokorę i szacunek, gdy ten świat jest taki, a nie inny.
Wtedy mówię wszystkim, że ten niby świat, to również MY. Ja zacząłem zmieniać ten świat
od siebie samego i zajęło mi to naście lat. Do nastego roku życia byłem totalnie zagubiony,
zamknięty w sobie i obrażony na wszystko i wszystkich, włącznie z wiarą i Bogiem. Droga na
szczyt, którą cały czas kontynuuję rozpoczęła się po 18 roku życia od poszukiwania siebie,
swoich sił nie tylko fizycznych, ale przede wszystkim psychicznych. W tej drodze pomogły
m.in., książki, wiele z psychologii, socjologii, również filozofii, a także mądre filmy
i umiejętność obserwowania życia innych ludzi i słuchania historii ich życia.
Pana praca wiąże się z nieuniknionym podróżowaniem… Podczas swoich wyjazdów
odwiedza Pan piękne miejsca i zakątki, z których robi relację na swoich profilach
w mediach społecznościowych, zachęcając innych do odwiedzania i zwiedzania…
Skąd ten pomysł?
- To byłaby zbyt prosta odpowiedź, jeśli powiedziałbym, że z patriotyzmu, z miłości do kraju
i jego historii. Jednak do tego też trzeba dorosnąć, dojrzeć i umieć dostrzec, że żyjemy
w pięknym kraju z ciekawą przyrodą i historią. Oczywiście długo tego nie dostrzegałem,
szczególnie w latach 80, kiedy po raz pierwszy wyjechałem na zachód - to był szok dla
młodego człowieka. Jeszcze większych przeżyć doświadczyłem w latach 90, gdy jeździłem
już za ocean do USA, Kanady, jak również do Australii, na Hawaje, czy Afryki. Jednak
w moich uszach brzmiały słowa znane wszystkim, „Cudze chwalicie, swego nie znacie….”.
Dlatego mając takie możliwości podróżowania po kraju,
grzechem byłoby nie poznawać jego uroków i historii.
Kolejnym motorem były słowa lekarza wypowiedziane ponad
30 lat temu - to cud, że chodzę. Postanowiłem zrobić
wszystko, żeby ten cud trwał jak najdłużej. Kolejnym
motorem była i jest pasja do fotografii, a także natura
impresjonisty, który łapie ulotne chwile z otaczającego nas
świata. Od dawna zawsze miałem liczne grono znajomych,
którzy kopiowali sobie moje zdjęcia i nawet zakładali
katalogi. To oni, kiedy w sieci pokazała się NK i FB,
namówili mnie, żebym dzielił się z innymi tym, co robię i jak
żyję !
Co daje Panu
z odwiedzonych
najbardziej?
podróżowanie i jakie miejsce
dotychczas
zachwyciło
Pana

„… Kiedy uda nam się
wszystkim zrozumieć
i pojąć, że „SPRAWNY
KAŻDY Z NAS JEST
TYMCZASOWO”- te słowa
właśnie usłyszałem na
jednym z uniwersytetów
w Toronto, a także, iż
„POMAGAJĄC NAM
DZISIAJ, POMAGASZ
SOBIE JUTRO”, to będzie
nam wszystkim łatwiej
żyć…”
- Ktoś kiedyś powiedział pewnie każdemu z nas, że podróże
kształcą. Słyszałem te słowa dawno temu i nic z tego nie
rozumiałem, ani nie widziałem, żebym się kształcił. Dopiero
z czasem zacząłem rozumieć jak wiele podróże dają nie tylko
pod względem tego, co widzimy, słyszymy, czy przeżywamy.
Podróż daje nam możliwość zmierzenia się z nieznanym,
z nową sytuacją, miejscem i ludźmi, których spotykamy na
naszej drodze. Poznajemy także kulturę i historię nie tylko miejsc, ale także ludzi, a to jest
wielkie bogactwo i kapitał, który w nas pozostaje.

Miejsc, które mnie zachwyciły jest wiele… Jeżeli chodzi o nasz kraj i rejony, to są to
Kaszuby - czyste jeziora i całkiem spore górki, ale też oczywiście moje rodzinne strony, które
kocham - południowy zachód Polski z historycznym zamkiem i zalewem Czocha i cały ten
rejon w dawnym województwie jeleniogórskim. Uwielbiam również zwiedzać i podróżować
po Beskidach, Małopolsce, szczególnie w okolice Krakowa. Kolejny mój ulubiony rejon
to Świętokrzyskie, Mazury i Bieszczady, a także cały wschód. Co do miast to zdecydowanie
na pierwszym miejscu Kraków, następnie Wrocław, Gdańsk, Zamość, Chełmno nad Wisłą,
Toruń, czy Szczecin itd. Zresztą wszędzie można odkryć coś ciekawego i wyjątkowego,
trzeba tylko mieć to coś w sobie. Co do innych krajów to w każdym jest jakiś rejon, który
zwala z nóg, ale na pierwszym miejscu postawiłbym Kanadę, następnie Australię i Afrykę,
oczywiście bajeczne Hawaje z czynnymi wulkanami. W Europie zachwycony byłem Austrią,
Niemcami, szczególnie rejonami nad Renem i Mozelą, nasi południowi sąsiedzi mają także
wiele miejsc. Co do miast to na pierwszym miejscu postawiłbym Pragę, następnie Wiedeń
i moje ulubione miejsce koło Berlina - Poczdam gdzie byłem już kilka razy.
Panie Krzysztofie, który kraj zaskoczył Pana szczególnie pod kontem dostosowania
dla osób niepełnosprawnych – czymś, czego brakuje u nas?
Kraj, który mnie urzekł i to pod każdym względem, - nie tylko tym, że wiele barier jest
przełamanych i nie mam na myśli tylko barier architektonicznych to KANADA. Urzekło
mnie tam przede wszystkim podejście od problematyki niepełnosprawności, to nie tylko
leczenie, rehabilitacja, czy prawidłowe wyposażenie w sprzęt ortopedyczny, ale także uczenie
samodzielności, radzenia sobie w różnych sytuacjach dnia codziennego, samodzielnym
zamieszkaniu przy wsparciu wolontariuszy, opiekunów, czy pracowników socjalnych.
Jak to ma się do Polski? Trzeba być obiektywnym - po 1990 roku zrobiono bardzo dużo,
złamano wiele barier, nie tylko tych architektonicznych, jednak, długa jeszcze przed nami
droga do zmiany naszej zatwardziałej mentalności i świadomości. Kiedy uda nam się
wszystkim zrozumieć i pojąć, że „Sprawny każdy z nas jest tymczasowo”- te słowa właśnie
usłyszałem na jednym z uniwersytetów w Toronto, a także, iż „Pomagając nam dzisiaj,
pomagasz sobie jutro”, to będzie wszystkim łatwiej żyć. Jeden z wielu kluczy i dróg
to otwarte, normalne media. Potrzeba nam normalności, pokazywania NAS, jako partnerów,
uświadamiania, że mamy takie same prawa, potrzeby i oczekiwania jak każdy obywatel.
Bierzemy życie we własne ręce i mamy także coś do zaoferowanie, choć nie mamy rąk, nóg,
nie widzimy, nie słyszymy, ale potrafimy i chcemy. Nie rozumiemy jednak, dlaczego
jesteśmy traktowani inaczej, dlaczego ciągle się nas unika, nie daje pracy, nie widzi się w nas
partnerów… tych, DLACZEGO jest tysiące i ciągną się latami. MEDIA, OŚWIATA,
MEDIA, OŚWIATA, mógłbym to powtarzać jak MANTRE, a może po latach coś by to
zmieniło, ale ja wierzę w Człowieka, w naszych rodaków - to wrażliwe i dobre istoty.,
otoczyliśmy się tylko pancerzem obronnym, który trzeba skruszyć, rozmiękczyć, a będziemy
przykładem dla całego Świata, jak jesteśmy podczas Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy,
Jurka Owsiaka !
W 1983 - 1984 roku, gdy było mi dane wyjechać na zachód do Austrii czy RFN dostrzegłem,
o ile więcej widać niepełnosprawnych i jak wiele istnieje dla nich udogodnień, podczas gdy
u nas w tamtych czasach nie tylko, nie było nic, ale nawet się o tym nie mówiło. Gdy w 1988
poleciałem pierwszy raz do USA, miałem wrażenie, że znalazłem się na innej planecie, taki
to był, pod każdym względem, szok. Australia zaskoczyła mnie pełną dostępnością nawet
w miejscach zabytkowych, historycznych, czy w parkach krajobrazowych, o reszcie nie
wspominam nawet. Dojście do takiego poziomu i zlikwidowanie barier nie tylko tych
architektonicznych, ale i mentalny zajmuje wiele, wiele lat…
W 2008 roku uczestniczył Pan w wyprawie Anny Dymnej – „Każdy ma swoje
Kilimandżaro”, czego nauczyła Pana ta
ekspedycja, co dała i jakie jest
najpiękniejsze wspomnienie …?
- To kolejne pytanie, które często słyszę
i wtedy odpowiadam, że nauczyła mnie
przede wszystkim pokory. Kiedy ruszałem na
tą wyjątkową wyprawę, myślałem, że znam
już wszystkie swoje możliwości od
motywacji, siły woli do wytrzymałości na ból
czy wysiłek, ale ta Matka góra
zweryfikowała
wszystko!!!
Odkryłem
możliwości swojego ciała i ducha, o których
nawet nie śniłem i nie zdawałem sobie sprawy, że tyle potrafię znieść, wyzwolić w sobie
nieodkryte pokłady siły, energii, motywacji i znieść niewyobrażalny ból, który przeszywał
całe ciało.
Co było najpiękniejsze podczas wyprawy? Nocne niebo pełne gwiazd, które zachwyca
do utraty tchu i nigdzie takiego nie zobaczymy. Ma się wrażenie, że nas wchłania,
że odczuwamy dotyk sił nieznanych, a ci, co wierzą, mają poczucie bliskości Boga,
do którego wszyscy się modliliśmy. Kolejne niesamowite wspomnienie to przyroda do 3000
metrów, która skończyła się na wysokości powyżej 4000 metrów i nagle znaleźliśmy się
w miejscu zupełnie nam nieznanym jak na księżycu - to robiło wrażenie. Poza samym
Kilimandżaro, niesamowite były wyprawy do dwóch parków – rezerwatów i na Safari, gdzie
faktycznie człowiek może uwierzyć, że jesteśmy w RAJU.
Podczas wyprawy mimo niewątpliwie pięknych widoków i gwieździstego nieba
towarzyszyły Wam min. duże różnice temperatur, rozrzedzone powietrze, zmęczenie,
Co dla Pana największą trudnością?
- Faktycznie to była wyprawa, która sprawdziła każdego z nas na różne możliwe sposoby:
od letniej temperatury, kiedy ruszaliśmy w koszulkach i w letnim odzieniu, po puchowe
kurtki i mróz, który nam towarzyszył w ataku szczytowym. Była to moja, jak i większości
z nas, pierwsza wyprawa na taką wysokość, poza Krzysiem Gardasiem z Żywca, który miał
już ten szczyt na swoim koncie. Rozrzedzone powietrze znosiłem całkiem dobrze, ale wysiłek
i kilometry marszu dawały się każdemu we znaki. Pierwsze objawy choroby wysokościowej
zaczęli, co niektórzy odczuwać już na wysokości 2700, pierwsza baza. Mnie już wtedy
dopadły rany na rękach i prawej nodze, z którymi musiałem dotrwać do końca wyprawy!
Na wysokości drugiej bazy 3700, prawie wszyscy musieli walczyć z dolegliwościami choroby
wysokościowej, czyli m.in., biegunką, której żadne zwieracze nie są wstanie zatrzymać,
wysoką gorączką, bólami głowy, mdłościami i bólami mięśni, które nie wiemy czy były
wynikiem wysiłku czy wysokości?! Dla mnie największą trudnością były rany, z którymi już
po pierwszym odcinku wyprawy musiałem ruszyć dalej, ale chciałem iść i mogłem tylko
żałować, że czasu mieliśmy za mało, żeby wszyscy stanęli na szczycie Matki Gór.
Z własnych obserwacji proszę powiedzieć,
niepełnosprawnym? Co może zmienić w ich życiu?
co
daje
turystyka
osobom
- Łatwo jest powiedzieć, gorzej jest przekonać innych, że warto się zmierzyć z nieznanym,
że trzeba wiele wysiłku i trudu, aby coś poznać i zobaczyć. To, co może dać turystyka,
to przede wszystkim poznanie tego, czego nie znamy, a nawet jak już znamy, to o każdej
porze roku, inaczej to wygląda. Podczas podróży możemy się wykazać, możemy w czymś
uczestniczyć, a potem możemy się tym z innymi podzielić, choćby za pomocą zdjęć
na portalach społecznościowych. Turystyka, to także pokazanie siebie innym, to dobro dla nas
samych, choćby przez wysiłek fizyczny, jaki ponosimy, dzięki któremu możemy być nie tylko
zdrowsi, ale także odreagować wszelkie napięcia i stresy!
Czy uważa Pan, że Wszyscy mają równe szanse do podróży?
- Równe nigdy, ale każdy może podróżować tam
gdzie tylko zapragnie i zamarzy w zależności
od sytuacji i to nie tej materialnej jak często wielu
ludzi myśli. W moim przypadku ponad 90%
wszystkich podróży było związane ze sportem czy
dziennikarstwem, gdzie nie poniosłem żadnych
kosztów, byłem zapraszany, a jeszcze przy tym
zarabiałem parę groszy na chleb i nie tylko. Trzeba
mieć w sobie pasję, marzenia i szukać różnych
możliwości, a także ludzi, którzy wyruszą z nami
w tą podróż, jako przewodnicy, wolontariusze, czy
nawet tragarze, którzy nas wniosą, czy pojadą za nas.
Jak postrzega Pan sytuację/ integrację osób niepełnosprawnych w Polsce?
Jak wypadamy na tle innych miejsc i krajów odwiedzonych przez Pana?
- Jak postrzegam INTEGRACJĘ… - nie lubię tego słowa, bo już od ponad 20 lat musimy się
integrować i ciągle udowadniać, że nie jesteśmy wielbłądami. Jednak największy problem jest
w nas samych, bo to my między sobą nie potrafimy się dogadać i jechać na jednym wózku
NIEPEŁNOSPRAWNOŚCI.
Podziałów i różnych organizacji, mamy bez liku i każdy ciągnie w swoją stronę. Kiedyś jeden
z dziennikarzy, gdy poznał tylko czubek góry lodowej zwaną niepełnosprawnością, użył
bardzo trafnego określenia; „Wszyscy jesteście murzynami, ale u was są czarni, czarniejsi
i jeszcze czarniejsi”. Integracje trzeba zacząć od siebie, od własnej rodziny i rodzeństwa,
które nie przychodzi na występy czy starty swoich najbliższych. Kiedy wyjeżdżałem
na zachód, za ocean lub Pacyfik, to na nasze zawody przychodziły nie tylko całe rodziny
startujących, ale nawet sąsiedzi. A to jak ludzie na innym poziomie nie inteligencji, ale raczej
świadomości postrzegają niepełnosprawnych pokazały IPO w Londynie.
Fundacja Podróże bez Granic powstała min., aby łamać stereotypy i umożliwiać
osobom z niepełnosprawnością podróżowanie. Ma za sobą stworzenie niesamowitej
wyprawy do Rzymu i Danii, a przed sobą kolejne ekspedycje. Z każdego wyjazdu
planowane jest tworzenie podróżników turystycznych opisujących stolice europejskie
pod kątem ich dostępności dla osób niepełnosprawnych. Przewodnik po Rzymie jest
już dostępny na naszej stronie internetowej dla następnych podróżnych - Dania już
niebawem. Fundacja ma na swoim koncie również wyprawę sportową „Kajaki bez
Granic 2013”. Co sądzi Pan o takiej inicjatywie?
- Co można sądzić o takich inicjatywach i ludziach, którzy otwierają drzwi przed tymi, którzy
czasami lat potrzebują, żeby wyjść z domy – BRAWO! Jak najwięcej takich i podobnych
inicjatyw, ludzi, którzy pokażą, nie tylko, że można, trzeba, ale nawet należy żyć pełnią życia.
Jednak w takich inicjatywach, powinna być zawsze dla tych niepełnosprawnych uczestników,
nauka jednego - żeby brali życie we własne ręce i szukali dla siebie swojego miejsca na ziemi
i tego, czym mogą podzielić się z innymi.
Które z odwiedzonych przez Pana miejsc poleciłaby Pan, jako następny cel wyprawy
Podróży bez Granic?
- Jak już miałbym polecić to tylko nasz piękny kraj, tym, co nie boją się wody - spływy
kajakowe, choćby historycznym kanałem elbląskim z pochylniami. Dla piechurów, wyprawę
szlakiem Orlich Gniazd, czyli zamków w Ogrodzieńcu, Olsztynie, czy Pieskowej Skale
i licznych tam jaskiń, dla kochających góry polecam piękne Beskidy i łagodne Bieszczady,
które zachwycą każdego, Jeżeli chodzi o miasta, to wschód - Zamość, Białystok itp.,
oczywiście każde ma coś do pokazania, o Krakowie nie wspomnę nawet!
Poprzez swoją postawę, niezwykłe podejście do życia, determinację pokazuje Pan
innym, że jeżeli się chcę - to można, że tak naprawdę nasze ograniczenia tkwią często
w nas samych. Co mógłby powiedzieć Pan naszym czytelnikom, by zachęcić ich
do otworzenia się na świat, ludzi, realizację swoich pasji i marzeń…?
- Najprościej byłoby powiedzieć żeby każdy z nas znalazł PASJE i MARZENIA w sobie,
które często są już na wstępie tłumione, a ludzie
usprawiedliwiają się, że to niemożliwe, że nie
dadzą rady, że nie ma środków itd.
Pasje i marzenia są w ludziach otwartych
na świat, przyrodę i to wszystko, co ich otacza,
włącznie z historią. Współczesny świat niestety
ogranicza nas i przykuwa do gadżetów,
do komputera i telewizji, która niby nam
przybliża świat i to nawet ten odległy, ale nie
sprawia, iż go przeżywamy. Taki świat
przelatuje przez nas jak woda destylowana,
która nic nie wnosi w nasze życie – to są obrazy bez zapachu, wysiłku, wrażeń, odgłosów,
a często także lęków i tej adrenaliny, którą tak bardzo lubimy.
Chciałbym powiedzieć innym, że jeżeli chcą, aby ich życie było bardziej ciekawie,
urozmaicone to niech nauczą się z niego korzystać. Każda podróż z punku A do punktu B,
może zawierać przystanki na zwiedzenie przyrody, ciekawego miejsca i poznania jego
historii, z ludźmi włącznie, a także różnych budowli, choćby zamków, a nawet ich ruin, czy
odnawianych rynków naszych miast z historyczną zabudową. A jak poznacie swoje miejsce
zamieszkania i nauczycie się chwalić to, co macie w waszym regionie, to ruszajcie dalej,
a zobaczycie, że nie trzeba wyjeżdżać za granicę, tylko po to, żeby pochwalić się przed
innymi, że było się w Egipcie, Turcji, Włoszech, czy nawet na Karaibach, bo warto poznać
miejsce, w którym się żyje.
Panie Krzysztofie serdecznie dziękuję za wspaniałą rozmowę… Życzę Panu spełnienia
Wszystkich marzeń tych zawodowych i tych osobistych jak również podróżniczych…
Wszystkich chętnych, którzy chcą podziwiać nasz piękny kraj z Panem Krzysztofem
zapraszamy na stronę :https://www.facebook.com/kglombowicz?fref=ts
Zapraszamy również do wysłuchania audycji z udziałem Pana Krzysztofa Głombowicza "Godzina prawdy" w Trójce, w rozmowie z Michałem Olszańskim
http://www.polskieradio.pl/9/1363/Artykul/870945,Mama-mowila-Bog-daje-krzyz-tymktorych-kocha-Odpowiadalem-sama-sobie-gonies?fb_action_ids=565173523534047&fb_action_types=og.likes&fb_source=other_multilin
e&action_object_map=%7B%22565173523534047%22%3A135637086642345%7D&action
_type_map=%7B%22565173523534047%22%3A%22og.likes%22%7D&action_ref_map=%
5B%5D
Rozmawiała Marzena Pawlak

Podobne dokumenty