Najemnik z Rodezji - Jakub Ciećkiewicz
Transkrypt
Najemnik z Rodezji - Jakub Ciećkiewicz
C 13 AFRYKA DLA POCZĄTKUJĄCYCH Jakub Ciećkiewicz Najemnicy Rozmowa z porucznikiem Patrickiem Olliverem, kombatantem wojny w Rodezji – W latach 1976 – 1980 służył Pan w szwadronie kawalerii Grey’s Scouts (Szarych Zwiadowców), który, na zlecenie białego reżymu Iana Smitha, zwalczał czarną partyzantkę Rodezji. Wziął Pan udział w wojnie niesłusznej i z góry skazanej na przegraną. – Miałem 25 lat. Chciałem walczyć, chciałem przeżyć przygodę, tam, gdzie to słowo jeszcze coś znaczyło. Pewnego dnia wpadła mi w ręce broszurka armii rodezyjskiej pod tytułem „To jest wojsko”, ilustrowana pięknymi krajobrazami Afryki. Dumni biali żołnierze, uśmiechnięci kawalerzyści, dosiadający wierzchowców, patrol posuwający się gęsiego nad rzeką Zambezi, odprowadzany przyjacielskim spojrzeniem słoni... To robiło wrażenie. W dodatku, kiedy się zaciągnąłem, koledzy z Akcji Francuskiej (czołowe ówczesne ugrupowanie rojalistyczne i nacjonalistyczne – red.) feto- HISTORIE Z PARAGRAFEM EwaKopcik Sprawiedliwość po latach W rócił po pracy do domu. Wieczorem miał umówione spotkanie, ale nie pojawił się na nim. Od tamtej pory nikt go już widział. Dopiero po 11 latach udało się wyjaśnić tę upiorną zagadkę. Prokuratura właśnie skierowała do sądu akt oskarżenia w sprawie zabójstwa krakowianina Zbigniewa S. Głównym podejrzanym jest jego syn. Zbigniew S. zaginął z początkiem 2000 roku. Miał wtedy 47 lat. Zajmował się handlem, miał swoje stoisko na placu targowym w Krako- wali mnie jak bohatera. Miałem bronić cywilizacji europejskiej! – Był Pan wcześniej w Afryce? Miał doświadczenie wojskowe? – Zadnego. Zaczynałem jako szeregowiec. A szkolenie w Rodezji też było skromne. Wszystkiego 8 dni w obozie w Inkomo. Jazda konna szła mi jednak łatwo, więc dowódca, doceniając mój zapał, od razu skierował mnie do walki. – Kim byli najemnicy? – Anglicy z SAS, Francuzi z Legii Cudzoziemskiej, kombatanci wojny algierskiej, Amerykanie z Wietnamu, Portugalczycy walczący wcześniej w Angoli, zawodowcy z RPA i Izraela. Grey’s Scouts stanowiła małą, elitarną jednostkę – komandosów z buszu. Dowodził nami mjr Williams, twórca Zielonych Beretów. – Znalazł się Pan wśród zabójców. – I musiałem zdać egzamin z męstwa. Pierwszego dnia służby przeżyłem chrzest bojowy. Bandyci podłożyli minę pod pociąg, którym jechaliśmy do rezerwatu Gona–re–Zhou. Wysadzili tory i próbowali zbiec do Mozambiku. Pognaliśmy śladem tych bękartów. Ich tropy były świeże, wyprzedzali nas najwyżej o pół dnia marszu – nagle z drzewa terpentynowca padły strzały. Mój kumpel, Roy, zeskoczył z konia i ściągnął mnie za nogę na ziemię. Błyskawicznie przymocował granat do FN i strzelił. Drzewo się zatrzęsło. Zgięci w pół podbiegliśmy do osmolonego pnia. – To była dziewuszka – powiedział Roy i kazał mi dokładnie oglądnąć snajperkę. – Nie ma już czerepu ani rąk, wie. 22 stycznia kolega odwiózł go po pracy do domu. Wieczorem miał spotkać się z siostrą i bratem, ale nie pojawił się u nich. Od tamtej pory nikt go już nie widział. Gdy po pięciu dniach siostra zgłosiła jego zaginięcie na policji, dochodzeniowy znaleźli w jego mieszkaniu ślady krwi. Od początku było niemal pewne, że Zbigniew S. został zamordowany. Śledczy zakładali, że związek z jego śmiercią mają członkowie najbliższej rodziny. Zabrakło jednak dowodów i po dwóch latach śledztwo zostało umorzone. – Nie ma zwłok, nie ma morderstwa – taka zasada obowiązuje w niektórych stanach USA, ale nie u nas. Jednak tylko teoretycznie– przyznają dochodzeniowcy. Policji często trudno przekonać prokuraturę, że należy wszcząć dochodzenie w sprawie zabójstwa, a nie zaginięcia, jeśli nie ma ciała ofiary. W takim przypadku konieczny jest nieprzerwany łańcuch poszlak, dowody muszą układać się w logiczną sekwencję. Najmniejsza luka grozi tym, że akt oskarżenia legnie FOT. JAKUB CIEĆKIEWICZ 30.12.2011 Sięgnęliśmy po fosfor. Wioska zapłonęła. ale z ochłapów, które po niej zostały, zobaczysz, że to był dobry towar – powiedział rubasznie. Wszyscy czekali jak zareaguję. Widok był straszny. Dziewczynę rozerwało na kawałki. Z twarzy ocalał jedynie podbródek i dolna część szczęki, rękę i ramię oderwało... Tylko piersi były nietknięte, drobne, krągłe... Nastolatka... Partyzanci zostawili ją, bo zraniła się w nogę i nie mogła dłużej uciekać. Sierżant obciął dziewuszce dłoń nożem sprężynowym i schował do plastykowego worka, bo zostawiliśmy w pociągu papierowe karteczki do zbierania odcisków palców z truposzy... – Nie miał Pan mdłości? – Miałem, ale pokonałem słabość. Po chwili znów goniliśmy bandytów. Zapanowała atmosfera jak na safari – udzieliło mi się podniecenie myśliwego, podchodzącego zwierzynę. Wjechaliśmy do kanionu, rodem z westernu, jak kawaleria USA goniąca Indian. Nadleciał helikop- w gruzach. Gdy prokurator przegrywa sprawę, w żargonie prawniczym nazywa się, że dostał gola. Nikt ich nie lubi dostawać, zwłaszcza że nie pomagają w karierze. Przez lata pokryte kurzem akta spoczywały w policyjnym archiwum. Ściągnięto je stamtąd w 2009 r., bo pojawiły się nowe dowody. Wskazywały na udział w zabójstwie żony Zbigniewa. W efekcie Lucyna S. trafiła do aresztu pod zarzutem podżegania i pomocnictwa w tej zbrodni. Wkrótce powędrował tam też jej przyjaciel, z którym na nowo układała sobie życie. Okazało się, że małżeństwo Zbigniewa S. od lat się nie układało. Jego żona wystąpiła do sądu o rozwód podając, że mąż znęca się nad nią i dziećmi. Oskarżała go o alkoholizm. Ze śledztwa wynika jednak, że oboje nie byli bez winy. Kłócili się, wszczynali awantury i nie raz w ich domu dochodziło do rękoczynów. Ich najstarszy syn, Marek (dzisiaj 31–letni), znęcał się nad ojcem. Na krótko przed zaginięciem, w czasie jednej z awantur, zdesperowany Zbigniew wyskoczył ter, wywołując panikę wśród bandytów. Zaczęliśmy oczyszczać wąwóz. Na zboczu dopadłem partyzanta, próbującego się wyrwać z miejsca rzezi i wpakowałem mu kulę w łeb... Okazało się to łatwe, naturalne. Blask przygody, o której marzyłem zblakł, w porównaniu z tą, jaką przeżywałem teraz, pośród żywych reliktów pionierskiej epoki Cecila Rhodesa. – Wiem, że używaliście broni zakazanej przez Konwencję Genewską. – Powierzono nam kiedyś trudną misję na terenie Mozambiku. Mieliśmy zniszczyć bazę terrorystów. Niestety, razem z oddziałem wyruszył cholerny australijski dziennikarz. Na miejscu znaleźliśmy się pod ostrzałem chińskich moździerzy 82 mm, w obrębie zamkniętego pola i tylko jakimś cudem, pod nawałnicą ognia, dopadliśmy do pierwszych chat. Od razu sięgnęliśmy po fosfor (granaty zapalające). Wioska w jednej chwili zapłonęła, łobuzy Mugabe Przyznał się do zabójstwa. Zaprzeczył tylko, że je planował i ktoś go namawiał do zabicia ojca. przez okno z mieszkania na drugim piętrze, ratując się przed napaścią. Złamał wtedy nogę. Po tej awanturze dla Marka nie było już w miejsca w domu. Pojawił się tam jednak 22 stycznia. Klucze miał dostać od matki. Zaatakował ojca niespodziewanie, bijąc go po głowie metalową rurką. A potem – jak twierdzi prokuratura – z pomocą dwóch kolegów, utopił go w miednicy z wodą. Ciało zawinięte w dywan wynieśli z mieszkania i zakopali w okolicach Krakowa. W trakcie wznowionego śledztwa policja dostała informację, że zwłoki Zbigniewa S. zostały zakopane w rejonie ulicy Z. Herberta w Krakowie. Przez kilka dni przewod- się zmyli, ostatniego dopadł żołnierz Mac Muir i ciosami kolby zmiażdżył mu czaszkę. – wołał – K...! Ścierwo! Sk...! Niestety, właśnie w tej chwili gryzipiórek wszedł na pogorzelisko. Wszędzie czuć było pieczone ludzkie mięso. Pyta mnie – Pan też to czuje? Bierze do rąk karabin i rozgarnia dymiące gruzy. Znajduje ciało – pomarszczone, czarne, spalone fosforem... Jego dłonie, zaciśnięte gestem potępieńca, przypominały o potwornych cierpieniach... To jest wojna. – Używaliście napalmu? – Tak, choć żadna armia świata się do tego nie przyzna. – Oskarżano Was o torturowanie partyzantów. – Był taki dziennikarzyna Baughman, który nadużył przyjaźni majora: wziął udział w akcji bojowej i zużył ogromne ilości błony filmowej, a potem, zamiast, jak wszyscy, dać fotki do ocenzurowania w ministerstwie informacji – posłał je w świat. Jedno ze zdjęć pokazywało Murzyna w łach- manach, wleczonego na powrozie zawiązanym dookoła szyi. Nieszczęśnik przebył w ten sposób wiele kilometrów w buszu. Te fotografie opublikowało potem sporo gazet, szefa wylano, a nam zarzucono stosowanie tortur – choć te obrzydliwe praktyki były sprawką pojedynczych osób. – Pana kolegów. – Słyszałem tylko, że Mc Muir przeprowadził kiedyś głupi eksperyment. Przycisnął rebeliantce lufę do skroni i wsadził jej równocześnie rękę między nogi. Kobieta myślała, że ją zaraz sprzątnie, no i wybuchła prawdziwą fontanną... – Pod koniec 1979 r. w Lancster Hous uznano niepodległość Zimbabwe i ustalono datę pierwszych demokratycznych wyborów. Wasi wrogowie – Joshua Nkomo i Robert Mugabe – mieli przejąć władzę w kraju. Co Pan wtedy robił? – Byłem już porucznikiem armii rodezyjskiej i miałem czuwać nad bezpieczeństwem obozu partyzantów w Sinoya. Zaprzyjaźniłem się z ich dowódcą, świetnie wyszkolonym w Moskwie. Zorganizowaliśmy wspólnie mecz piłki nożnej – biali Grey’s Scouts kontra rebelianci. Moi ludzie na szczęście wygrali. – Po wyborach opuścił pan Zimbabwe. – Jak się polubiło jakiś kraj, tak, że zaczęło się go uważać za swoją ojczyznę, przykro patrzeć, kiedy się rozpada. Rozmowa przygotowana na podstawie książki: Patrick Ollivier, Komandosi z buszu, Bellona 1996 nicy z psami przeczesywali okoliczne lasy i łąki. Płetwonurkowie penetrowali znajdujący się tam staw. Z pokładu śmigłowca wspomagała ich kamera termowizyjna. Bez efektów. Tym razem policyjni detektywi nie dali jednak za wygraną. Po roku od tamtych poszukiwań znaleźli na działce kolegi Marka (w piwnicy pomieszczenia gospodarczego) ciało zamordowanego. Dzięki temu, po 10 latach od śmierci spoczęło na cmentarzu w grobie. Sam Marek S. długo był nieuchwytny. Wkrótce po zniknięciu ojca wyjechał z Krakowa, a do 2006 r. zdążył „zapracować” na dwa listy gończe. Kolejne poszukiwania ogłoszono za nim dwa lata temu, po aresztowaniu matki. Wpadł w ub. roku w Szkocji. Ujęto go na podstawie Europejskiego Nakazu Aresztowania. W śledztwie przyznał się do zabójstwa. Zaprzeczył tylko, że je planował i że ktoś go namawiał do zabicia ojca. Według śledczych, głównym motywem tej zbrodni była nienawiść Lucyny do męża. To ona miała zachęcać do niej syna, obiecać mu za to samochód i wszystko zaplanować. Proces kobiety toczy się już przed krakowskim sądem. Ona sama nie przyznaje się do winy. Twierdzi, że owszem, wiedziała, iż syn zaczął planować zabójstwo ojca, ale ponieważ nie znała bliższych szczegółów, nie odwodziła go od tego... W tym procesie, oprócz Lucyny S., odpowiada też trzech mężczyzn. Dwóch oskarżono go utrudnianie śledztwa. Trzeciego – o współudział w zabójstwie. Według prokuratury, Mateusz P., przytrzymywał rannego Zbigniewa, gdy syn topił go w wodzie, zanurzając głowę w miednicy. Z aktu oskarżenia, który przed świętami prokuratura skierowała do sądu, wynika, że był jeszcze jeden pomocnik w tej zbrodni. To Mariusz S., kolega Marka, ujęty niedawno w Irlandii. Nie przyznaje się do współudziału w zabójstwie. Twierdzi tylko, że był przy nim obecny. Markowi S. i jego matce grozi dożywocie.