pobierz
Transkrypt
pobierz
6 BIULETYN INFORMACYJNY NR 13 MIKOŁAJKI W PARAFII WOLA RZECZYCKA Fot: Archiwum UG Radomyśl nad Sanem Ona była panienką to ją najpierw zgwałcili, a później dopiero zastrzelili. One widziały wszystko. To było tak, że pancerny samochód wyjeżdżał tylko na górkę i z tamtej górki strzelał pociskami zapalającymi od razu, tak więc masakra. Ten krzyk, ten pisk tych dzieci i kobiet był okrutny, trudno było to wszystko wysłuchać, a myśmy to wszystko słyszeli. No i tak, jak tu wróciliśmy, to popatrzyłem na to wszystko, spotkałem się z ludźmi, ale nie było już płaczu, nie było łez - nikt już nie miał sił płakać. No i dowiedziałem się, że siostra żyje, ojciec żyje. No to chwała Bogu. Mieliśmy jeden dzień wolny - na pochowanie zwłok. Na drugi dzień już Niemcy jeździli bez przerwy, były ciągłe patrole. To tyle widziałem. M.N.: Świadkiem pacyfikacji była też Pani Maria Ryszelewska. Była Pani wtedy dzieckiem? Co pani pamięta? M.R.: Miałam siedem lat, ale tego się nie zapomina. Najpierw to powiem, jak to się zaczęło. Na pierwszy rzut to się zaczął tamten koniec palić. Wjechali do wsi i tam jak mieszka Mozoń - koło studni - było dużo ludzi, to tam zaczęli strzelać. Zaczęli strzelać - to się zaczął tamten koniec palić, a myśmy tu jeszcze byli wolni. Szło okropnie dużo Niemców i jechało ich strasznie dużo - to było nie do opowiedzenia ilu ich tu było. I samochody i piechota. Strasznie dużo. Najpierw czołgami objeżdżali, ustawiali te czołgi w desant. Oni się po prostu na wojnę naszykowali, myśleli że tu jaki opór - było ich kilka tysięcy. A jak strzelali ! Jeszcze ich tu nie było w środku, a już się paliło, bo leciały te zapalające kule. Jak mama to zobaczyła, poszła do stajni, otworzyła furtkę i sio, idźcie na pastwę losu wypuściła wszystko: i takiego małego świniaka i króliki. A ciocia i dziadziuś byli w domu w tym momencie. Ostatni raz byliśmy wszyscy w domu jak było przed dziesiątą. M.N.: To mniej więcej o której godzinie zaczęła się pacyfikacja? M.R.: Ach, może gdzieś o ósmej u nas byli. Na zegarek nie patrzyliśmy, tylko na to, co ostatnio byliśmy w domu. Ale dziadziuś, babcia i ciocia byli jeszcze w domu. Mama mówiła, że to był ostatni moment jakeśmy byli w domu. Jak wpadli do nas Niemcy, to ciocię zgwałcili na łóżku. Mama mi zasłaniała oczy, ale gdzie tam, oczy dziecka wszystko widzą, bo ciekawskie. Tyle tylko, że nie zdawałam sobie sprawy z tego co widzę. Ale zapamiętałam to na całe życie. A jak przyszli do nas - na pierwszy rzut przyszło ich trzech - powiedzieli, że wybije się nas i spali. A później przyszło ich tak strasznie dużo. Boże, dziadziusia obrażali i popychali. Krzyk w domu, pisk niesamowity. Ja piszczałam o tego dziadziusia, a Niemiec mnie łap za fraki i szur na podłogę. Jak się przestraszyłam, to się uspokoiłam i przestałam piszczeć, a dziadziuś mówił: no, jaki ja dziś partyzant, jaki partyzant?. To był taki nasz ostatni moment w domu, a potem dziadziusia i ciocię zabrali do Nowińskich, do Pawelca. W tym czasie tam dwie dziewczyny już były, a my z mamą żeśmy czekali na drodze, tutaj przy furtce. A potem dziadziuś idzie i ciocia idzie i obydwoje płaczą, a mama się ich zapytała, co tam jest?, a dziadziuś mówi: przepadliśmy - to były jego ostatnie słowa. Nie wiem co tam było, bo dziadziuś nie zdążył nam nic powiedzieć. (Można tylko się domyślać, że dziewczyny zostały zgwałcone). I Jeszcze żeśmy się nie obejrzeli, a już Niemiec idzie. Rękawy ma zawinięte, w ręku trzyma kij i zapędza nas do domu. Jak nas zapędzał do domu, to ja jeszcze chciałam zostać z dziadziusiem, bo bardzo kochałam dziadziusia, ale mnie mama łap za rękę i szus za sobą. Najpierw szybciutko pobiegła pod szopę, ale mówi, że tu się spalimy, przecież u wszystko się pali. Wybiegła spod tej szopy, wyrwała sztachety w płocie i położyliśmy się za tym płotem i obserwowałyśmy wszystko. Widziałyśmy, jak przychodzi Niemiec, bierze snopek i podpala stodołę z tej strony, potem bierze snopek i idzie do stajni. A tu jest taka furtka i tu stoi trzech, a jeden do drugiego mówi: zobacz do stajni czy jest bydło i on poszedł - ten trzeci, a tych dwóch przypaliło papierosy - a my w ten czas z mamą za szopę. Jak byłyśmy już za tą szopą, to wiedziałyśmy, że ci nas nie widzą i ten z podwórka też nas nie widzi. Na życie pięknej królewny dybie zazdrosna o jej urodę zła macocha - czarownica. Początkowo każe ją zabić myśliwemu, ale ten lituje się nad dziewczyną i zostawia ją w lesie. Śnieżka znajduje w lesie domek, należący do krasnoludków i zamieszkuje z nimi ... któż z nas nie pamięta tej opowieści?! Oto bajka, która opowiada o ucieczce przed zazdrosną. Królewna zyska siedmiu przyjaciół, a pocałunek prawdziwej miłości ocalił królewnę i przywrócić ją do życia... Dnia 6 grudnia do parafii Wola Rzeczycka przybył Święty Mikołaj, który przyniósł poza prezentami, tradycyjnie już bajkę dla dzieci. W tym roku była to „Królewna Śnieżka i siedmiu krasnoludków”, przygotowana przez harcerzy z Publicznej Szkoły Podstawowej im. Jana Pawła II w Woli Rzeczyckiej. Twórcy realizacji "Królewny Śnieżki" otwarcie odwołali się do disnejowskiej estetyki. Dzięki temu od początku do końca wiadomo, kto jest kim. Z fantazją potraktowano obraz czarów i knowań złej Macochy, scenki z chatki krasnali z humorem. Nieco mniej miejsca poświęcono na lament małych przyjaciół nad ciałem Śnieżki. Udogodnieniem, ale także wyzwaniem, było przygotowanie kostiumów nawiązujących do jednej z najbardziej znanych animacji powstałych w wytwórni Walta Disneya. Mali aktorzy w doskonały sposób wcielili się w postacie z bajki i stworzyli atmosferę prawdziwego teatru. Bajka jest znana dzieciom, ale obejrzały ją z zaciekawieniem i z dużymi emocjami. Przedstawieni, przygotowane pod reżyserskim okiem Pani Doroty Nieznalskiej spodobał się również Świętemu Mikołajowi. Publiczność gromkimi brawami nagrodziła aktorów, a sam Święty Mikołaj obdarował wszystkich prezentami. „Proszę z nami do Betlejem ludzi wszelkich stanów i całkiem ubogich i zamożnych panów” BETLEJEM JEST W KAŻDYM Z NAS mimo że minęło dwa tysiące lat.” Fot: Archiwum UG Radomyśl nad Sanem Małgorzata Nowak: 2 lutego 1944 roku przed świtem okoliczne wsie Borów, Szczecyn, Wólkę Szczecką, Karasiówkę i oba Łążki otoczyły oddziały żandarmerii i SS oraz jednostki ukraińskiego SS-Galizien, w sile ok. 3 tys. ludzi, które mając do pomocy artylerię i czołgi dokonały bezwzględnej pacyfikacji. SS-mani przeprowadzali rewizje domów, ludzi wyprowadzali na zewnątrz i rozstrzeliwali, zabudowania palili. Wielu ludzi zostało spalonych żywcem. W Łążku Chwałowskim jak podają źródła historyczne zginęło 86 osób, spalonych zostało 66 gospodarstw wraz z inwentarzem. Jest Pan jedną z nielicznych osób, które to przeżyły, czy może Pan opowiedzieć nam o tamtych wydarzeniach? Ile miał Pan wtedy lat? Jan Gola: Miałem szesnaście lat. Pierwszego lutego to jeszcze chłopaki mieli zabawy, kawalerka taka, a my mieliśmy ostatnią zbiórkę. No i pościągaliśmy ich na to zebranie - na czyszczenie broni i szkolenie wojskowe. I w nocy, na drugi dzień - drugiego lutego wyszedłem z domu tu od dziadka, usłyszałem pierwszy strzał i strzały na tamtym Łążku. I uciekał chłopak znajomy niejaki Peziu, który krzyknął: „ Janek, bo Niemcy są.” To ja stąd prosto do komendanta placówki i zameldowałem mu, że taka i taka sprawa jest. Roman Bzdal był komendantem placówki i było tam też dwóch studentów z Krakowa. Jak zgłosiłem to, to mówi bierz tych studentów i uciekaj do lasu. A on tam chował do bunkra, gdzie miał taki schowek: broń, gazetki, co tam jeszcze nie wiem, nie przyglądałem się. I uciekłem z nimi za rzekę - z tymi studentami. Ale później tam postaliśmy chwilkę odłączyłem się od nich, bo straszna nawała była artylerii od Gościeradowa. Niemcy strzelali tak, że naprawdę nie wiadomo było gdzie się ruszyć. W tamtą stronę nie, bo była strzelanina wszędzie, więc rozdzieliliśmy się, studenci zostali tu, a ja odbiłem w stronę Zaklikowa. Maszerowałem sam jeden. Podchodziłem już jak drugi Łążek jest, akuratnie zagajnikiem, tam były takie kanały do stawów wodę doprowadzające i tymi kanałami szedłem. I w tym zagajniku zauważyłem Olszowego Janka i Woźniaka Cześka, którzy już tam stali. I ja do nich dołączyłem. I tam żeśmy zostali na cały dzień, bo nie było już ucieczki, bo Niemcy zaskoczyli wszystkich. Drogi ucieczki też były obsadzone RKM- ami i CKM - ami .Widzieliśmy jak te Szwaby się okopywały, wszystko. Później cały dzień strzelały bez przerwy, seria za serią, tak że nie mieliśmy ruchu absolutnie nigdzie. M.N.: Wiedzieliście co się we wsi dzieje? Słyszeliście coś? J.G.: Nic żeśmy nie wiedzieli, tylko to, że mordują, że biją, ale, że się pali to jeszcze nie wiedzieliśmy. Tak, słychać było wszystko: tę strzelaninę, jak te dzieci piszczały, krzyki i płacz kobiet, bydło jak ryczało. Wtedy Olszowy mówi: mordują naszych. No to w tym momencie modlitwa i to dużo, każdy jeden się modlił jak tylko mógł, bo nie wiadomo było kiedy pocisk mógł trafić, bo cięli w te gałązki tak, że choina nas przysypała. Bez przerwy, no nie wolno było się podnieść. I tak przeleżeliśmy cały dzień w tym zagajniku. Później szarówka się zrobiła i już wieczór żeśmy wiedzieliśmy, że wszystko się pali bo była łuna i ogień. Przeszliśmy drogę - to już wiadomo było, że wszystko spalone. Później doszliśmy do tych budynków całych, tam do zagrody, to tam też było ludzi sporo. I ci nam powiedzieli to samo, że jest wszystko spalone, wszystko wybite i tak dalej. O na naszym placu tutaj to było z siedem trupów, o tu gdzie budynek stoi. M.N.: A Wasze rodziny ? J.G.: W domu w każdym jednym pomieszczeniu był jeden zabity - to ciotka z synami była wymordowana. Dalej sąsiady Bednarze, Wojewodzina - popalone kikuty tylko. Przy wejściu na plac leżała zabita matka - miała tak nogę podkuloną, leżała, strzelana w tył głowy. Buty miała ściągnięte z nóg, bo miała oficerki. To, jak moja matka ginęła - to ciotka i jej córka widziały, bo one przechowały się tu zaraz po sąsiedzku. Pod płotem były i widziały tych Niemców. Później widziały jak dziadka zabili, ciotkę, babkę zamordowali, no i ciotkę Józię. W dniu 13 stycznia 2008 roku w sali „pod plebanią” w Woli Rzeczyckiej 22 Gromada Zuchowa „Dzielne Chodaczki” przedstawiła jasełka pt. „Betlejem jest w każdym z nas”. Był to drugi z kolei występ młodziutkich aktorów, bowiem premiera odbyła się jeden dzień wcześniej - w dniu 12 stycznia br. podczas Przeglądu Szkół im. Jana Pawła II w Klimontowie. „Cieszy fakt, że serca ludzkie wciąż gorące, mimo że minęło lat już dwa tysiące. Gorących serc ludzkich pełen cały świat, Okres "jasełek" rozpoczyna się w drugi dzień Bożego Narodzenia i trwa do uroczystości Matki Bożej Gromnicznej. Nazwa "jasełka" tematycznie wskazuje na tematykę tych przedstawień. Jasełka po staropolsku to po prostu żłób, rodzaj drabinek, jeszcze dziś stosowanych, które służą do podawania bydłu czy koniom siana. W żłóbku został złożony Chrystus po swoim narodzeniu. Zatem "jasełka" prezentują udramatyzowane, teatralne sceny na temat przyjścia Chrystusa Pana na świat. Za twórcę przedstawień bożonarodzeniowych uważany jest św. Franciszek z Asyżu. Ich treścią była historia narodzenia Jezusa w Betlejem i spisku Heroda. Początkowo figury Dzieciątka, Maryi, Józefa, Trzech Króli i pozostałych osób dramatu były nieruchome. Za sprawą zakonów franciszkańskich i bernardyńskich wprowadzono w ich miejsce marionetki. Teksty jasełkowe, najczęściej gwarowe, były w większości anonimowe. Przerabiano je wielokrotnie, między innymi ze względu na fakt, że zawierały wątki odwołujące się do aktualnych wydarzeń. Zastęp harcerski z Woli Rzeczyckiej przygotował przedstawienie pod okiem Pani Doroty Nieznalskiej, dzięki której niewyczerpanemu zapałowi oraz zamiłowaniu do pracy z dziećmi i młodzieżą mogliśmy nie po raz pierwszy oglądać tak wspaniałą inscenizację. BIULETYN INFORMACYJNY NR 13 11