Andrzej Zieliński - "Chciałbym wyhodować chociaż

Transkrypt

Andrzej Zieliński - "Chciałbym wyhodować chociaż
Serwis KochamKonie.pl
30/11/2011
Andrzej Zieliński - "Chciałbym wyhodować chociaż jednego
wspaniałego konia!"
Rozmowa z Andrzejem Zielińskim, laureatem Nagrody "Never say die" (Nigdy nie
poddawaj się).
Andrzej Zieliński jest obecny na wyścigach od połowy lat 90., najpierw jako dzierżawca i właściciel
koni, a później przede wszystkim jako hodowca i właściciel. Prowadzi ośrodek hodowlany w Nowej
Wronie k. Nasielska. Do tej pory jego najlepszymi końmi były Dawton (zwycięzca nagród Golejewka i
Widzowa, oraz zdobywca drugich miejsc w St. Leger i w Wielkiej Warszawskiej w 2002 r.), Princess of
Leone (pierwsza w Oaks i Krasne, oraz druga w Derby i trzecia w Wielkiej Warszawskiej w 2008 r.),
a także Desert Dabby (podwójna oaksistka z Wiednia i Warszawy w 2006 r.).
Jako hodowca i właściciel koni na takiego cracka jak Prince of Ecosse czekał pan
kilkanaście lat. Wiązał pan z tym rewelacyjnym dwulatkiem wielkie nadzieje i nagle
okazało się, że doznał poważnej kontuzji. Jak pan przyjął tę wiadomość?
Zaskoczenie było duże, chociażby dlatego, że Prince Ecosse jest bardzo prawidłowy. Trener Andrzej
Walicki uważa, że takiemu koniowi nie powinno się przydarzyć żadne nieszczęście. Ale jak się
okazuje, licho nie śpi. Nie jesteśmy w stanie takich przypadków losowych przewidzieć. Walicki,
informując mnie o tym przykrym fakcie, był załamany. Ja mam taką naturę, że w pierwszej chwili
zareagowałem ze stoickim spokojem, jakbym usłyszał, że koń nie wyjada ze żłobu. Dopiero po
nieprzespanej nocy i na drugi dzień, zaczęło do mnie docierać, że moje marzenia i plany związane z
Prince of Ecosse mogą lec w gruzach.
Jak ciężka jest to kontuzja? Co się konkretnie stało?
Koń wracał do stajni z toru roboczego. Nie wiadomo czy to był wynik "zmęczenia materiału", jakaś
nierówność terenu, czy na coś stąpnął. Wiemy jedynie, że staw pęcinowy nie wytrzymał. Musiał być
tak duży nacisk, że nastąpiło pęknięcie chrząstki ponad stawem i jeszcze ponadto pękł nieduży
odcinek kości (2 cm).
Prince of Ecosse jest już po zabiegu operacyjnym. Gdzie został on wykonany, przez kogo i
jakie są rokowania?
Koń doznał kontuzji w czwartek 17 listopada, a operacja ściśnięcia pękniętej kości dwiema śrubami
przeprowadzona została przez dr. Bernarda Turka w szpitalu na Wolicy na Ursynowie w poniedziałek
21 listopada. Gdy kość się zrośnie, śruby w niej pozostaną. Tak zaproponował mi dr Turek. Mam do
niego pełne zaufanie, więc wyraziłem na to zgodę. Gdy koń opuści szpital, na ok. 2,5 miesiąca
zabiorę go do swej stadniny w Nowej Wronie. Potem wróci do treningu na tor. Dzięki temu, że nie
będzie drugiej części operacji, czyli wyjmowania śrub, być może uda się przygotować Księcia do
Derby.
W Warszawie czy również za granicą?
Prawdę mówiąc, po wygraniu Nagrody Mokotowskiej wstępnie planowaliśmy z trenerem Walickim, że
Prince of Ecosse nie pobiegnie w Derby na Służewcu, lecz za granicą. Teraz sytuacja dość istotnie się
zmieniła. Będziemy mu się przyglądać w pracy treningowej i po pierwszym, ewentualnie drugim
starcie podejmiemy decyzję. Na wszelki wypadek być może zgłosimy go do wyścigu Derby na
Słowacji, który corocznie odbywa się później niż w Polsce.
Czy nie żałuje pan teraz, że nie sprzedał pan Księcia w końcu października?
Nie, choć pewien ukraiński oligarcha proponował mi naprawdę duże pieniądze. Nie zrobiłem tego,
gdyż postanowiłem już po pierwszych wygranych tego konia, że będzie on po zakończeniu kariery
ogierem czołowym w mojej hodowli.
strona 1 / 2
Serwis KochamKonie.pl
Jak duża jest obecnie pańska Stadnina Pegaz w Nowej Wronie koło Nasielska?
Do tej pory starałem się prowadzić rozsądną, przede wszystkim jakościową politykę hodowlaną. O
jakość dbam nadal, ale nie wiem czy po prostu jeszcze bardziej się w koniach zakochałem, bo w tym
roku stado klaczy zwiększyło mi się z 7-8 do 12. 11 z nich zostało pokrytych przez Ecosse'a, a jedna
(jego córka Decossa) w Niemczech przez ogiera Kandahar Run. Kilka z nich będę musiał chyba
wybrakować, bo w tym roku urodziło mi się pięć klaczek od świetnych matek. Grzechem byłoby nie
wcielić ich za kilka lat do hodowli.
Czyli, patrząc perspektywicznie, stawia pan na rozwój swej stadniny?
Nie mogę postępować inaczej, bo jestem zdeterminowany, żeby wychować chociaż jednego
wspaniałego konia. Nie mogę patrzeć czy mi się to opłaca, czy nie, bo nigdy celu nie osiągnę, jeśli
będę zwracał uwagę tylko na stronę finansową.
Synami Ecosse'a były w ostatnich latach wicederbista Zico i derbista Soros. W tym roku
zajaśniała gwiazda Prince of Ecosse. Czy w związku z tym wzrosła liczba hodowców
pragnących skojarzyć swe klacze z pańskim reproduktorem?
Mimo wspomnianych sukcesów, Ecosse w Polsce do tego roku nie był zbyt popularny. Być może
decydowała cena stanówki (6000 zł). Przyjeżdżali z klaczami głównie Czesi. W tym roku już zgłosiło
się bardzo wielu chętnych. Oczywiście, nie brakuje głosów, że potomstwo tego ogiera zbyt często się
"urywa". Rzeczywiście, takie kontuzje przytrafiły się kilku dobrym koniom, m. in. wspomnianym
wyżej Sorosowi i Zico, a teraz Prince of Ecosse. Jednak moim zdaniem nie można z tych przypadków
wyciągać pochopnego wniosku, że tę skłonność do urywania się Ecosse przekazuje w genach. Byłoby
to swego rodzaju nadużycie. Jest to na pewno problem bardziej złożony. Wiele przecież zależy od
jakości materiału genetycznego przekazywanego przez matki, a także od wielu innych, często
przypadkowych czynników, związanych ze stanem bieżni wyścigowej czy treningowej. W każdym
razie ja bardzo w Ecosse'a wierzę!
W swej działaniach często kieruję się intuicją. Dwa lata temu postanowiłem, że do trzech już
istniejących budynków stajennych dobuduję czwarty. W tym roku go ukończyłem. Gdybym tego nie
zrobił, nie byłbym w stanie zapewnić warunków dla tak licznych, zgłoszonych już stanówek (ok. 30),
które rozpoczną się na początku lutego 2012 r. Czy przed dwoma laty mogłem przewidzieć, że pojawi
się tak wspaniały koń jak Prince of Ecosse?
Czy żona Joanna podziela pańską pasję, czy tylko kibicuje? Jak konie traktują wasze
dzieci?
Mojej żonie przede wszystkim należą się wielkie podziękowania, że znosi przez kilkanaście lat mój
zawód, który, co tu ukrywać, ograbia rodzinę. W dużej mierze większe pieniądze przeznaczamy na
konie niż na nasze potrzeby. Ale w ciągu kilkunastu lat naszego małżeństwa nigdy nie powiedziała
mi z tego powodu złego słowa. Uważam, że jej bardziej należy się Nagroda "Never say die" niż mnie.
Mamy dwoje dzieci, 9-letnią Laurę i 11-letniego Maksymiliana. Oboje kochają konie, ale większe
nadzieje w tej dziedzinie wiążę z córką. Chciałbym, żeby kontynuowała w przyszłości moją
hodowlaną pasję, ale do niczego nie będę jej zbytnio zachęcał. Jak dorośnie, sama dokona wyboru.
Dziękujemy bardzo za rozmowę.
Rozmawiał: Islander
fot. Mateusz Błaszczak/www.torsluzewiec.pl
Źródło: www.torsluzewiec.pl
strona 2 / 2