Paweł Figurski: „Przyczynowość”
Transkrypt
Paweł Figurski: „Przyczynowość”
Przyczynowość 19 lipca 1990 roku o 16:24 i 54 sekundy Jan Horbowy zamówił w restauracji „R”, jak każdego popołudnia, kieliszek hiszpańskiego wina Dominio de Atauta z winnicy mieszczącej się w Ribera Del Duero, uważanej za jeden z najlepszych regionów winiarskich kraju z Półwyspu Iberyjskiego. Jako stary socjalista, wybierał tylko te roczniki, w których Hiszpanią rządzili politycy o lewicowych poglądach. Tym razem wybrał trunek z 1982 roku na cześć Felipe Gonzáleza Márqueza, ówczesnego Premiera. W tym samym czasie Anna Keller, nauczycielka w Szkole Podstawowej nr 14 na osiedlu Generała Władysława Sikorskiego, wybiegła z ulicy Stanisława Moniuszki w Garncarską. Jej puls, mimo temperatury sięgającej 32,5 stopnia Celsjusza, wynosił 198 uderzeń na minutę. Tuż obok pisklę wróbla zwyczajnego 17 dni po narodzinach po raz pierwszy wyfrunęło z gniazda, odbywając swój poznawczy lot po żorskim rynku. O tej samej porze, kilka ulic dalej w miejskim szpitalu, w sali porodowej numer 2, na świat przyszedł syn Henryka Grajewskiego i Weroniki Grajewskiej. Rodzice nie wiedzieli, jakiej płci będzie dziecko, więc nie mieli przygotowanego imienia. Dokładnie 45 dni później, 2 września 1990 roku, gdy umarł holenderski kompozytor Piet Cornelis Stalmeier, a Naddniestrze ogłosiło niepodległość od Mołdawii, na mszy świętej o godzinie 12:30 w Kościele Miłosierdzia Bożego w Żorach ochrzczono Michała Grajewskiego. Matka Michała, z wykształcenia ogrodnik, pracuje jako bileciarka w kinie Vega. W wolnych chwilach chodzi z sąsiadkami na ogródki działkowe. Uprawia tam marchew, koperek, a do zeszłego lata brzoskwinię, która uschła po polaniu kwasem, o co Weronika oskarża swojego sąsiada spod 4 - Andrzeja Sopla. „To musiał być Sopel, jego żona nie chodzi z nami na działkę, a jej syn nie lubi Michałka”- mówi Weronika Grajewska. Ojciec Michała, z wykształcenia technik budownictwa, pracuje jako brygadzista na budowie. W wolnych chwilach rozmawia ze swoimi sąsiadami i wspomina minione lata. „Oj kiedyś, to było lepiej, panie. A i cieplej było, a nie teraz, we wrześniu w kurtkach siedzimy. A pamiętam, jak w 81 roku na Wszystkich Świętych w samych marynarkach chodziliśmy”mówi do Andrzeja Sopla, sąsiada spod 4. Henryk Grajewski nie lubi rządzących. Wszystkich. Michał Grajewski ma 7 lat. Właśnie po raz pierwszy idzie do szkoły. Spóźnia się na akademię siedem i pół minuty. Na niej poznaje trzy osoby, które na zawsze zmienią jego świat - Karola Keller, syna Anny i Tomasza, Wojtka Horbowy, wnuka Jana, syna Jolanty i Lecha oraz Marcina Ryznera, o którego rodzicach nigdy nie było nic wiadomo. Marcin nie był zbyt długo w ich paczce - w 3 klasie podobno wyjechał z miasta. Najlepszym przyjacielem Michała był Karol, z którym zażyłe stosunki utrzymywał do drugiej klasy gimnazjum. Wtedy ten nadużył dobroci Michała i Wojtka, na zawsze zostając dla nich personą non grata. Michał nie lubi o tym mówić. Jest 15 lutego 2010 roku. Od dwóch lat nie żyje ojciec Michała. Umarł na raka płuc, co zresztą przewidziała jego żona. „Umrzesz na raka płuc od tych papierosów” - mówiła. Michał studiuje zaocznie kulturoznawstwo na Uniwersytecie Śląskim, choć matka wszystkim sąsiadkom opowiada, że jej syn uczy się historii sztuki. „Przecież to to samo”- tłumaczy. W tygodniu Michał pracuje w księgarni na ulicy Moniuszki. Jego mama twierdzi, że to prawdopodobnie zawód na całe życie. Że lepiej byłoby, gdyby poszedł na politechnikę. „Bo co po tej historii sztuki robić? Sztukować historię?”- mówi. Weronika lubi grę słów, czasem zupełnie bez sensu. Natomiast Michał nie lubi zajęcia, które każdego poniedziałku, trzy minuty po godzinie 11 rozpoczyna na zapleczu księgarni - rozpakowywania kartonów z nową dostawą książek. Tym razem było inaczej. Na prośbę Jej, ukrytej miłości Michała, zgadza się stanąć za ladą, by obsługiwać osoby kupujące książki. Ona, wychodząc ze sklepu dwa kwadranse przed południem, żegna się z Michałem, uśmiecha się do niego i wpada na stojącego w drzwiach mężczyznę. Ten przeprasza. Mężczyzna ubrany w bluzę z kapturem koloru czerwonego z napisem „Krzywo” idzie do działu z lekturami i wybiera z trzeciego rzędu półek czwartą od prawej, dziewiątą w karierze Alberta Camusa- „Dżumę”. Udaje się do kasy, gdzie płaci banknotem 20-złotowym i dwiema monetami 2-złotowymi. Reszty jednogroszowej nie przyjmuje i wychodzi. Michał wie, że właśnie swoją ulubioną książkę sprzedał Karolowi Kellerowi. Mężczyzna wie, że obsługiwał go Grajewski. Nie wie natomiast, że zostawił i na zawsze stracił gaz łzawiący i fiolkę perfum Chanel. W chwili, gdy przypomina sobie o pozostawionej na ladzie torbie zawierającej te przedmioty, czyta słowa „Wszystko, co pragnie przyspieszyć niewzruszony porządek, ustalony raz na zawsze, prowadzi do herezji”, jadąc w autobusie linii Katowice PKS - Pyrzowice Airport, skąd odlatuje do Anglii. Reklamówkę po pięciu dniach oczekiwania na właściciela Michał Grajewski bierze do domu. Gaz chowa do torby na ramię, perfumy daje mamie. Ta uśmiecha się. Uśmiecha się również Michał, któremu matka wręcza list zapraszający go na półroczny staż w Muzeum Czartoryskich w Krakowie. Staż, który ma być przełomowym momentem życia Michała. Ostatnie godziny podróży do Krakowa stoi na korytarzu, ustępując miejsca starszej kobiecie z kotami w klatce. Wychodzi z pociągu, wita go zapach obwarzanków, który upewnia go w przekonaniu, że to miasto jest stworzone dla niego. Po zakupie dwóch - solonego i z makiem - udaje się podziemnym przejściem do hali głównej, skąd ma dostać się do swojego nowego mieszkania na ulicy Grzegórzeckiej. To ostatnie 34 sekundy przed wydarzeniem, które całkowicie zmieni jego poglądy na świat. Po prawej stronie zauważa kobietę sprzedającą kwiaty cięte, dalej mężczyznę oferującego sery z samego Zakopanego, następnie studentów grających na instrumentach. Ona gra na skrzypcach, on na wiolonczeli. W futerale od tego drugiego leżą dwie monety 5-złotowe, kapsel od coca-coli, banknot 10-złotowy, 5 euro i 20 chorwackich kun. Dalej małe dziecko prosi swoją matkę o cheeseburgera w McDonaldzie oddalonym od miejsca zdarzenia o 347 metrów. Matka ignoruje dziecko, po czym jednak odpowiada, że w domu babcia czeka już z gorącym mielonym. Dziecko zaczyna płakać. W tym samym momencie mężczyzna słusznej postury odczytuje SMS-a, wkłada telefon do kieszeni i wchodzi w hali głównej do tunelu prowadzącego na peron 3. Za 17 sekund jego i Michała drogi skrzyżują się. Po lewej stronie oczy Michała skupiają się na plakacie reklamującym miasto Kraków hasłem: „Tutaj warto żyć”. „Mam nadzieję” - myśli. Przez ostatnie siedem sekund nie zastanawia się nad niczym szczególnym. Spogląda na zegarek, którego wskazówka przesunęła się na godzinę 12:21. Z oddali rozpoznaje dźwięki wydobywające się ze strun skrzypiec i wiolonczeli, które składają się na Nokturn cis-moll Fryderyka Chopina. Utwór zagłusza mu mężczyzna słusznej postury zwracający się do Michała. Po chwili rozumie, że ten o coś go prosi. Mówi, że może dać mu brzoskwinię, której nie zjadł podczas podróży. „Lubię brzoskwinie, choć nie są takie, jakie mama przynosiła z działki, ale jako dobry człowiek mogę się podzielić” - pomyślał. Potem jednak słyszy, że nie o jedzenie chodzi, a o wsparcie finansowe w wysokości 10 złotych polskich nowych. „10 złotych to ja daję na Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy, nawet kiedyś 20 dałem. Ale gdy już na przykład zbierają na ofiary tsunami, czy inne „pokonamy falę”, to 5 złotych według mojego sumienia wystarczy. 10 złotych to na tacę nie rzucam, prócz jednego razu, gdy na ślubie kuzynki byłem świadkiem i babcia zarządziła stawkę, bo inaczej co ludzie powiedzą. A takim osobom na ulicy to maks dwa złote co mogę dać, ale nie będę wyciągał, bo cały obładowany bagażami jestem” - kontynuuje w głowie. Odpowiada, że nie da i idzie dalej. Mężczyzna denerwuje się. Mówi, żeby zaczekał, że nic mu nie zrobi. Michał jako człowiek ufny zatrzymuje się. Raz tylko zawiódł się na człowieku, o czym jednak mówić nie chce. Z resztą w szkole nauczono go, że ludziom trzeba zaufać. W telewizji słyszy poprawne politycznie tyrady o szacunku dla każdego człowieka i pochylaniu się nad jego dolą. „Może naprawdę potrzebuje pomocy”- myśli. Zaczekał. Odchodzi pod murek, by nie torować przejścia. Tym samym rozpoczynają się trzy najgorsze minuty w jego życiu. Które mijają dla niego jak 3 sekund, a w umyśle przegląda pełne 21 lat wstecz. Mężczyzna podchodzi i mówi „100 złoty polskich nowych i zegarek albo wpierdol”. Po czym wyciąga nóż i dodaje zdanie mieszczące w sobie dwa określenia męskiego członka, odwołanie do matki Michała i kilka przecinków na „k”. Michał zamiera i całą sytuację rozgrywa w rozumie. „Uciekać? Ale dokąd. Pierwszy raz jestem w Krakowie, choć mogłem być wielokrotnie. W klasach 1-3 mieliśmy jechać do stolicy Małopolski, ale wygrała opcja muzeum chleba w Radzionkowie, w gimnazjum do Krakowa pojechała część klasy, druga część wraz ze mną pieniądze od rodziców przeznaczyła na alternatywną rozrywkę i na wycieczkę nie pojechała. Uciekać? Ale jak? Z tą walizką? Przyjechałbym normalnie, jak człowiek, z plecakiem, to walizki mi się zachciało. Niby dostojniej wygląda, ale jak uciekać. Zresztą i tak bym go nie założył po tym, jak w 2000 roku na wycieczce dla wybitnych uczniów miasta mego Żor w mieście węgierskim Mezőkövesd wybiłem bark. To zawdzięczam drugiemu wybitnemu, pewnie nawet bardziej, Wojtkowi. A w sumie to przez Rudego i jego brak kondycji. Bo gdybym stał na bramce, jak wynikało z kolejności, to nie przeskoczyłbym przez plecy jakiegoś Węgra i nie wybiłbym barku. A teraz miałbym na sobie plecak, z którym próbowałbym jakoś uciekać. Kurde, chyba nie mam wyjścia. Nawet nie potrafię sobie przekląć jak mężczyzna. Kurde – to w ogóle nie rozładowuje emocji. Nie ma tego twardego „rwa”. Czy ja z tego powodu nie jestem jakby uboższy? Przecież, gdyby zakazać Polakom tego lapidarnego słowa, mogłaby nastać głucha cisza. A teraz, kiedy ja w sytuacji bez wyjścia stoję, to ma mi wystarczyć samo kurde? Dziękuję za wychowanie, mamo i wszelkie nauczycielki, począwszy od nauczania przedszkolnego. Może, gdybym chociaż na mecze chodził, to bym się nauczył tego i owego. Ale gdzie? Na KS Żory, gdzie nikomu nawet przeklinać się nie chce? No to lipa. Lipa, bo przecież nie wymienię tutaj nazwy narządu kopulacyjnego samców ssaków. Jeszcze ten zegarek. Mężczyzno słusznej postury, gdybyś ty wiedział, że to Armani na cyferblacie to tylko napis. A ta złota bransoleta wcale złotą nie jest. 30 zł maks za to dostaniesz. I dla trzech dziesięciozłotówek mam stracić zęby prostowane przez 4 lata za 4000 tysiące złotych i wybielane przez rok za złotych 1000? Dlaczego ja posłuchałem ciebie, Wojtku? Że teraz fajnie mieć taki zegarek? To, że w Portugalii każdy taki nosi, bo taki sam ma Cristiano Ronaldo, to nie znaczy, że ja też taki muszę mieć. W KS Żory nie gra żaden gwiazdor - no, może jeden kiedyś grał, więc dalej mogłem chodzić z komunijnym Casio. W końcu jak ja mogłem posłuchać osoby, której największe hobby to jazda metrem warszawskim i wysłuchiwanie pojedynczych wyrazów, które do niej docierają po otwarciu drzwi pociągu. I wysłuchuje pierwszego padającego słowa, po czym wymyśla historię, w której kontekście mogło być użyte. Nikt tego nie rozumie. Jak nie uciekać, to może uderzyć mężczyznę słusznej postury. Ale kurde, spójrz na siebie. Kurde. Ostatni raz pobiłeś osobę, która ukradła ci pokemony. To było jeszcze w czasach, gdy Zygmunt Chajzer odkrywał bramkę numer 3, autobusy w Żorach stawały koło czołgu, zakupy robiono w minimalu i wszyscy jeszcze mówili, że idą na Pstrowskiego. Z takim doświadczeniem to może być ryzykowne. Niby chodziłem na basen, dopóki stał, orliki, jak wybudowali, czy inne wita sporty, ale to raczej nie przeniosło się na siłę ciosu. W końcu jak mógłbym kogoś uderzyć. To mnie zawsze chcieli bić. Każdej minuty przez ten tunel przechodzą setki ludzi i akurat na mnie trafiło. Tak samo w klubach, w Ambasadzie takiej na przykład. Sobie idę, nie wadzę nikomu, ale to zawsze mnie zaczepią. To ja zawsze krzywo się spojrzę. Albo powiem coś niepotrzebnie. Może to z wyglądu wynika. Zobacz, jak ty wyglądasz. Mogłeś włożyć ciemną bluzę z małym znaczkiem najk, zamiast tego sweterka w serek koloru seledynowego wpadającego w turkus. Dlaczego ty w ogóle znasz nazwy kolorów? Zielony, niebieski, ok. Ale turkus? Albo te spodnie, lawendowe, zwężane u dołu. Że niby wygodniej je nałożyć do pociągu, niż jakbyś miał w dresie jechać? Że o chuście na szyi nie wspomnę. Burzę piaskową zapowiadali w centrum Krakowa? To ja się w sumie nie dziwię, że cię napadają. Tylko że nigdy cię nie pobili, zawsze się udawało, a teraz…ta walizka, kurde. Tylko czekać na cud.” O 12:24 cud nastąpił. Michał Grajewski wkłada prawą rękę do bocznej kieszeni torby naramiennej, sięgając po portfel, skąd miał wyjąć 100 złotowy banknot. Nie wyjmuje. Napotyka na gaz łzawiący, którym celuje w twarz mężczyzny o słusznej posturze. Z pojemnika w stronę twarzy napastnika wydostaje się strumień obezwładniającej go substancji. Michał uderza prawą nogą w narząd rodny mężczyzny. Ten o 12:24 i 24 sekundy pada na ziemię. W oddali słychać ostatnie brzmienia utworu Chopina. Puls Michała wynosi 126 uderzeń na minutę, zwalnia. Michał oddycha z ulgą. Dzwoni na policję. Wokół Michała zbierają się tłumy, oferujące pomoc. Jeden z mężczyzn przytrzymuje napastnika. „Teraz kurde to dziękuję. Ale w sumie to w Polsce jestem. Czego mogłem się spodziewać. W tym kraju przecież najwięksi bohaterowie rodzą się w czasach pokoju. Samozwańczy. Bo ci prawdziwi bohaterami nie są, bo uwydatniliby bierność tych pierwszych. Tak więc proszę o pomoc. Niech mają swoje 5 minut” - myśli Michał. Po czasie ich chwały przyjeżdża policja. Michał składa zeznanie. Dalej słyszy kilka zdań, dzięki którym uzmysławia sobie złożoność tego świata. „Teraz pan, Marcin Ryzner, syn Ryszarda i Elżbiety, urodzony 17 sierpnia 1990 roku w Żorach…”. Michał niedowierza. O 13:14 i 34 sekundy wchodzi do taksówki, z której dzwoni do Wojtka. Po 185 sekundach z drugiej strony słuchawki słyszy: „Zajebiście, idź się napij. Może być Dominio de Atauta. Dziadek mówi, że nawet tegoroczne jest dobre”. Michał wyłącza rozmowę i myśli „te słowa na pewno wpłyną na moje życie”. Nie myli się.