Edmunda Untulis

Transkrypt

Edmunda Untulis
Edmundas Untulis
Mleczny pył
Słońce wschodziło wielkie i wyraźne. Jego promienie bezgłośnie sunęły po ziemi i
niebie. W niebie nie miały prawie nic do roboty, bo tam rzadko cokolwiek zachodziło im
drogę. A latem na ziemi promienie zawsze miały wiele trosk. Tak i tego ranka łaskotały
kwiaty stuletnich lip, po czym gwałtownie rzuciły się do skrupulatnego przetrząsania obejścia
Michała Šilinisa.
Różowe promienie skąpały komin, zniszczony i poczerniały od jęzorów dymu.
Jasnym, srebrnym proszkiem obsypały mchy porastające dach, ciemnoszare ściany chlewu
opryskały kroplami w odcieniu bursztynu. Przez szczeliny w drzwiach i ścianach wdarły się
do kurnika, aby spiesznie donieść kurom, że czas już wstawać, przetrzepać pióra i
przypodobać się kogutowi.
Nie zapomniały także przenikliwe promienie o pogłaskaniu przeżuwającej leniwie na
łące, ledwo nogami obejmującej wymię, Łaciatej. Wycelowały, żeby zajrzeć w jej czarne
oczy, ale te okazały się być podstępne- zatopiły ciekawskie promienie w swej czarnej głębi.
Zazwyczaj o tej porze właściciel zagrody Michał człapał bosy po rosie, zapominając o
tym, że do lat osiemdziesięciu zostało mu zaledwie pół roku. Niestety, tego ranka zaspał.
Głęboki sen nie pozwolił mu się ocknąć. Wybudził go dopiero piskliwy głos kobiety.
Krzyczała, że już dawno czas doić krowę.
Staruszek z trudem podniósł powieki. Przed sobą ujrzał złowrogo zmarszczony nos
Julianny. Michała trząsł jeszcze chłód, który wytrącił go ze snu. Zebrawszy wszystkie siły,
wygrzebał się z łóżka i wskoczył w spodnie. W oczach majaczyły mu żółtoczerwone kręgi.
Nogi, niczym z gumy, gięły się w kolanach i plątały niczym powoje. Pierś przeszywał
potworny chłód, a skronie pulsowały od palącej gorączki.
Julianna wystraszyła się nie na żarty, gdy zobaczyła twarz Michała. Ta swoim
wyglądem przypominała chudy ser. Tylko w okolicach czoła i na wystającym podbródku
widniały niebieskawe plamki, w kącikach ust zgromadziła się zaschnięta piana. Kobieta nie
widziała go jeszcze w takim stanie. Szpila strachu ukłuła ją pod sercem. „A co będzie, jeżeli
stary naprawdę się rozchoruje i kopnie w kalendarz?” Kto się o mnie zatroszczy? I kto gozatwardziałego starego kawalera, będzie chować?” Julianna zaczęła „strofować” Michała:
- Michał, nie strasz mnie, pozbieraj się!
- Juleczko, to nic strasznego, mam lekką gorączkę… Nie bój się, wywinę się.
- Kiedy zawieziesz mleko do miasta, wstąp do Damulisa i powiedz, żeby od jutra, dopóki się
nie wyleczysz, woził mleko do mleczarni.
- Opamiętaj się, pszczółko. Jak mogę człowieka obarczać kłopotami?
- Mnie to nie obchodzi! Jeśli Damulis nie zaniesie za ciebie mleka do mleczarni, wymówię
mu pastwisko!
- Jula, nie zapominaj, że dopóki jestem żywy, ziemia należy do mnie.
- Tchórz... Zaraz ci pokażę, jak się należy zachować!
- Siedzisz pod moim dachem, powinnaś ostrożniej dobierać słowa.
- Czyżbyś odważył się stary, mnie niedowidzącą, puścić na gościniec gołą, z torbami?
- Pleciesz trzy po trzy. Marnuję z tobą czas, a robota w polu czeka.
- Jeżeli ty trzęsiesz portkami, sama pogadam z Damulisem!
- Daj człowiekowi spokój. On już swoich trosk ma powyżej uszu!,- Michał wymknął się
przez drzwi na dwór. A Julianna wróciła do łóżka, słodko ziewnęła, przeciągnęła się i
zapuściła się w poranną drzemkę.
Dopóki „pani” spała, Michał wydoił Łaciatą i wyciągnąwszy kołek z ziemi zamierzał
ją przeprowadzić w inne miejsce, a ta niczym diabłem podszyta nagle zerwała się z miejsca.
Łańcuch owinął się wokół prawej nogi starca i przewrócił go na ziemię.
Staruszek nie chciał Łaciatej puścić, bo z doświadczenia wiedział, że później na
pewno jej nie dogoni. Mocno owinął łańcuch wokół nadgarstka i pociągnął go do siebie, żeby
powstrzymać krowę. Niestety, zabrakło mu sił w mocowaniu się ze zwierzęciem. Tak pociągnęła
go z miejsca, że temu tylko stawy w ramieniu chrzęstnęły. Michał zazgrzytał zębami z bólu, ale
rogatej nie puścił.
Całe szczęście, że w tym czasie na pastwisko przeprowadzić i wydoić swoje krowy
przyjechał na rowerze Damulis. Ujrzawszy, że krowa wlecze Michała po trawie, zmierzając w
stronę bujnego buraczanego ogrodu, pospieszył mu z pomocą. Damulis też już nie był młody, ale
dziesięć lat młodszy od Michała, dlatego sprawniejszy. Damulis schwycił zwierzę za kantar i
kazał leżącemu puścić łańcuch. Później zręcznym gestem zawiązał szalonej łańcuch na rogach.
Krowa, poczuwszy twardą rękę, od razu się uspokoiła, zrobiła się łagodna niczym pluszowy
zajączek. Pokonany przez krowę Michał leżał wyprostowany na pokrytej rosą trawie. Choć
bardzo łamało go w ramieniu, nie narzekał. I od zimna jakby przestał się trząść. W całym
zamieszaniu staruszek zapomniał, że ma gorączkę. Nie to go teraz martwiło. Stękając, powoli się
podniósł i podszedłszy do przyjaciela cicho poprosił, ażeby ten nie wygadał się Juliannie o całym
zdarzeniu. Damulis obiecał nie tylko milczeć, ale nawet wydoić jego krowę i zawieźć mleko do
mleczarni.
Starzec zadowolony pokuśtykał do kurnika. Zagonił pstrokate kury do zagrody. Przed
wyruszeniem do mleczarni Damulis zaczerpnął cztery wiadra wody, żeby Michał nie musiał się
już męczyć w południe, bo studnia z żurawiem, więc jedną ręką nie wiele by poradził.
Mężczyźni wyruszyli razem. Damulis chciałby z prawie pełnym wiadrem mleka
pędzić do domu, ale nie miał odwagi zostawić Michała samego. Obaj kiwali się gościńcem
prowadząc rowery. Michał swoim rowerem ciągnął aż dwie bańki mleka.
Im bliżej do miasta, tym częściej Michał zatrzymywał się, żeby odpocząć. Po
garbatym nosie na wysunięty podbródek spływały drażniące krople zimnego potu. Zawiśnie
kropla pod nosem, kołysze się na boki, ale nie spieszno jej na dół. Staruszek dmucha. Za słabo.
Kropla dalej się obraca. Żałośnie śmieszna sytuacja. Nie ma wolnych rąk, żeby strącić kroplę.
Tak obaj starcy dotarli do miasta w milczeniu, bez słowa. Przy mleczarni rozeszli się
każdy w swoją stronę. Przed pożegnaniem Damulis obiecał Michałowi, że w południe zaopiekuje
się jego Łaciatą. A ten omal nie rzucił się całować rąk swojemu dobroczyńcy.
Kiedy Michał, brzęcząc pustymi bańkami, wracał do swojej zagrody, słońce już dość
wysoko wspięło się na niebo. Gościniec z delikatnie brunatnego stał się oślepiająco biały. Inne
kolory też wypłowiały. Nawet liście klonu wyglądały niczym oprószone popiołem. Krople rosy,
przestraszywszy się bolesnych igieł słońca z ostrych języczków traw spływały w dół i lgnęły do
ich korzeni, gdzie w końcu ulegały okrucieństwu słońca i zamieniały się w pył.
Chłód już nie trząsł chorym, tylko ogromna słabość gięła w kolanach i łaskotała w
podbródek. Choć łysą potylicę Michała zakrywała skórzana czapka z daszkiem, nie ugasiła ona
kłębiących się w głowie myśli. Roiły się nad dołkiem w czole rozpalone i żądlące. Namnożyło się
tyle, że staruszek nie zdołał ich uporządkować. Te, nie tylko wierciły się jak oszalałe, ale i od
środka bolesnymi igiełkami bodły w oczy. Michał rozumiał, że nie jest w stanie zrobić już ani
kroku, więc postanowił usiąść przy rowie i odpocząć. Usiadłszy obok kretowiska, dotknął
pulchnego czarnoziemu… Chory wyobraził sobie jak zapada się w ziemię, gdzie niecierpliwie
wyczekują na niego wygłodniałe robaki.
Kiedy osłabienie całkiem zaczęło przyciskać go do ziemi, Michał zobaczył
przejeżdżającego obok na rowerze jasnowłosego chłopca. Zebrawszy ostatnie siły, zagadnął
dziecka:
- Zatrzymaj się, chłopcze…Nie bój się…
- Zatrzymałem się, dlaczego nic nie mówisz?
- Poznajesz mnie?
- Jak mam nie poznawać? Cała wieś zna parobka Julianny.
- Jak, jak? Nie dosłyszałem.
- Mój tato mówi, że żyjąc na własnym gospodarstwie, włazisz w dupę Juliannie.
- Jakiś sprytny… Leć do wsi i powiedz, że Michał wzywa pomocy. Pospiesz się.
- Nie wiem, czy ktoś pomoże… Tato jest pijany…i sąsiad pijany…
- Pospiesz się.
- Dobrze… Tylko ty tu wytrzymaj… Jak najdłużej możesz…
Michał gładko, niczym kładł się do puchowej pościeli, włożył dłonie pod lewą skroń i
przytulił do niej głowę. Przedzierająca się przez palce biedronka łaskotała ucho chorego.
Chłopak, wystraszony, żeby staruszek nie umarł w jego obecności, odepchnął pedał
roweru, przełożył nogę przez ramę, zwinnie ruszył do miasta. Nie wiadomo, czy uda mu się z
samego rana dogadać z podchmielonym ojcem i jego kumplami? Jeśli się nie uda, on i tak będzie
kogoś szukał, bo śmierć dla malca to zjawisko niezwyczajne, z którym nie nauczył się jeszcze
godzić.
Pół kilometra od tego miejsca, gdzie wciąż jeszcze słabo dysząc leżał Michał, pasły się
obok siebie dwie krowy. Jedna siwo – pstrokata -- Michała, druga- czarna jak sobol - Damulisa.
Nad ich rogatymi głowami i przy podbrzuszach szalały chmary meszek. Krowy wierzgały,
wymachiwały głowami, smagały ogonami, jednak bezkręgowce były namolne z natury i
zawzięcie domagały się swojego prawa - napić się do syta wonnej, ciepłej i smacznej krwi, która
na ziemi jest jedynie po to, żeby zmusić serce do bicia.
Ktoś pije krew, ktoś bez krwi umiera….Ktoś przybywa, aby żyć, ktoś odchodzi, żeby
umrzeć. Zamknięty krąg. Takim kręgiem wokół słońca krążą planety, wśród nich także Ziemia.
Takim samym kręgiem krążą galaktyki, nawet wszechświaty. Takimi kręgami wokół jąder krążą
elektrony…
Ale Michałowi od tego nie jest ani trochę lżej. Nawet tracąc przytomność, bał się, że jego krąg
może się przerwać… Łóżko… poranek… krowa… mleczarnia… krowa… noc… łóżko…
poranek… krowa… mleczarnia…
Słońce podskoczyło jeszcze wyżej. Jego światło oślepiało nawet wtedy, kiedy od
niego się odwracałeś.
Gościniec, obok którego odpoczywał, a może i konał Michał, stał się tak biały, że chciało się
wierzyć, że idziesz nie drogą, tylko brniesz przez mleczny pył, nie opuszczając swojego
kręgu.
Tłumaczenie: Ewelina Sitarek

Podobne dokumenty