Kiedy wzbijałeś się ponad obręcz, nienawidziłem Ciebie Kiedy

Transkrypt

Kiedy wzbijałeś się ponad obręcz, nienawidziłem Ciebie Kiedy
Kiedy wzbijałeś się ponad obręcz, nienawidziłem Ciebie
Kiedy okradałeś moich idoli z tytułów, nienawidziłem Ciebie
Kiedy po latach oglądam Twoje stare mecze – tęsknię do Ciebie
Dzięki Tobie wiem, że podnieść się po upadku – to sukces
Dzięki Tobie wiem, że trzeba walczyć dopóki starczy nam sił
I. Wprowadzenie
Mój powyższy wiersz nie jest górnolotny. Nie jestem poetą i najprawdopodobniej
nigdy nim nie będę, ponieważ gdybym nim był, to napisałbym ”Pana Jordana” lub ”Potop
Jordanowski”. Nie będę oszukiwał, że moja miłość do Jordana, to ta od pierwszego wejrzenia.
Nasze relacje musiały dojrzeć, musieliśmy się poznać, musiałem zrozumieć jego arogancję,
butność i legendarny trash talking. Jego talent pojąłem od razu, w to nigdy nie wątpiłem. Ten
tekst nie jest próbą wygrania za wszelką cenę super butów czy innych gadżetów, za które
jeszcze 7 lat temu dałbym się pokroić będąc na studiach. Jeśli chodzi o nagrodę, to cytując
mego innego idola Tupaca: ”I don’t give a fuck”. Dostanę ją lub nie, a Jordan, tak czy inaczej
pozostanie w moim sercu na zawsze.
II. Nienawiść
Moim pierwszym koszykarskim idolem był Penny Hardaway. To był letni, bardzo
słoneczny dzień. Właśnie wtedy po raz pierwszy kupiłem Magic Basketball. Numer opisywał
finały z 1995 roku. To był mniej więcej rok, jak interesowałem się NBA na dobre. Wszyscy
kochali Michaela Jordana. Każda sportowa gazeta, każdy news w telegazecie dotyczył
Jordana. Wku… wkurzało mnie to niemiłosiernie, że był wszędzie. Wiedziałem, kim jest i co
mniej więcej osiągnął. Kojarzyłem łysego gościa z numerem 23 z finałów 92, które oglądałem
wraz z bratem ciotecznym u babci w wakacje. Jednak żeby coś więcej… na to nie miałem
ochoty. Dlatego możecie sobie tylko wyobrazić jakie emocje mną targały, kiedy Bulls
pokonali Magic 4 do jaja w Finałach Konferencji Wschodniej w 1996 roku. Po NBA Finals
1996 wszystko się zmieniło…
III. Miłość
Od miłości do nienawiści jeden krok – pewnie o tym słyszeliście. U mnie dokładnie
było tak samo, jeśli chodzi o Michaela Jordana. Słowa, które najlepiej to oddają
wypowiedział kiedyś Molier ”Nie kochaj mocno, bo przyjdzie nienawiść, nie nienawidź
mocno, bo przyjdzie miłość”. U mnie zwyciężyła miłość do koszykówki, którą można streścić
w dwóch wyrazach: Michael Jordan. Wypisanie wszystkich jego osiągnięć lub opisywanie
jego legendarnych meczów nie ma sensu. To jak powiedzieć o papieżu, że potrafi się modlić.
Skąd ta przemiana? Po prostu jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki podczas finałów
nastąpiła zmiana nastawienia. Nagle dostałem olśnienia i doszło do mnie, że mam okazję
oglądać na własne oczy najlepszego koszykarza w historii, a przez swoją głupotę, upartość i
zamknięcie mogę to wszystko stracić. Jeszcze bardziej dociera to do mnie teraz, kiedy mam
prawie 32 lata. Wtedy człowiek jest w miarę ułożony i wie doskonale, że są takie sytuacje,
kiedy można obudzić się z ręką w nocniku ze świadomością, że właśnie spie… zepsułeś sobie
połowę życia. Na szczęście z Jordanem tak nie było.
Oglądając finały 96 miałem 12 lat. Każdy zeszyt i książka były dosłownie
obsmarowane gryzmołami z numerem 23. Na butach miałem numer 23, a koszulkę z
wkurzonym bykiem kupioną gdzieś na miejskim bazarku traktowałem jak relikwię. W pokoju
czy na piłce numer 23. Mówiąc krótko numer 23 był wszędzie. Boję się pomyśleć co by było,
gdybym miał dostęp do tego wszystkiego, do czego ma dostęp fan NBA w dzisiejszych
czasach. Penie wynosiłbym rzeczy z domu, niczym narkoman potrzebujący pieniędzy na
działkę. Moja fobia na punkcie Jordana była tak silna, że moja mama potrafiła wymienić
pierwszy skład Bulls . Do dziś mimo upływu lat wie kim był Pippen, Rodman i oczywiście
Michael Jordan. Ile ja musiałem stoczyć walk o to, by plakaty pozostały na ścianie, drzwiach,
szafkach. Imię, które wybrałem na bierzmowanie to Michał. Nie muszę chyba tłumaczyć
czemu. Katechetce też nie musiałem tłumaczyć. Wiedziała bynajmniej, że nie chodzi mi o św.
Michała.
W liceum niewiele się zmieniło. Był Jordan, Jordan i jeszcze raz Jordan. Internet
raczkował w Polsce. Na lekcji informatyki oraz w kafejkach za ciężko zarobione pieniądze z
kieszonkowych ściągałem na dyskietki filmiki z Jordanem, jego zdjęcia, tabele z punktami,
jakieś felietony. O czymś takim jak youtube mogłem tylko pomarzyć. Wyobrażacie sobie
pobierać z Internetu akcję Jordana o wielkości powiedzmy 11-12 MB w paru częściach na
dyskietkach? Ja to robiłem. Prawie bym zapomniał, do liceum dostałem się dopiero po
egzaminie poprawkowym, ponieważ dzień wcześniej grałem w kosza do późnych godzin z
opaską na lewym łokciu, którą zrobiłem sobie z materiału. Na opasce oczywiście numer 23.
Liceum wspominam bardzo dobrze, ponieważ grałem przez 4 lata w licealnej drużynie. Na
butach miałem numer wiecie jaki.
Studia, z wyjątkiem treningów koszykarskich wspominam z mieszanymi uczuciami.
Byłem odizolowanym gościem, którego interesował tylko Jordan i hip-hop. Dziwne jak na
kogoś, kto ma dwadzieścia parę lat. Oprócz tego, że szczęśliwie ukończyłem Akademię
Wychowania Fizycznego w Gdańsku niewiele pamiętam ze studiów. Z jednym małym
wyjątkiem. To było chyba na drugim roku studiów. Moja koleżanka Monika miała jakąś
rodzinę albo znajomych w Chicago. Przed jakimiś zajęciami podchodzi do mnie i mówi: ”To
dla Ciebie”. Patrzę a tam koszulka Michaela Jordana firmy Champion. Cieszyłem się jak nie
wiem kto. Zacząłem wrzeszczeć, dostałem spazmów lub czegoś takiego, czego dostaje
amerykański odpowiednik gimba na widok Justina Biebera. Pewnie dlatego do dziś imię
mojej koleżanki jest jednym z czterech, które pamiętam z ponad 30 osobowej grupy.
Jest 9 marca 2016 roku. Mam piękną żonę, którą kocham ponad życie. Mam też drugą
miłość, którą pielęgnuję równie mocno. To ta do Michaela Jordana. I mam to gdzieś, że ktoś
powie, że jestem nienormalny. Możecie zrobić ze mnie homoseksualistę. Nie obchodzi mnie
to. Moja żona potwierdzi, że nim nie jestem. Jordan zaszczepił we mnie zawziętość i walkę
do samego końca. Sprawił to, że wiem, że nie ilość zwycięstw to sukces, a ilość upadków, po
których się podniesiesz. Dzięki temu uporowi mam cudowną żonę, o którą chciałem się
starać. Dzięki temu jestem szczęśliwym człowiekiem. I za to mogę tak zwyczajnie, po ludzku
kochać Michaela Jordana, jak swego rodzonego brata. Dziękuję Ci Mike.