Kogo kocham kogo lubię
Transkrypt
Kogo kocham kogo lubię
Copyright©byWydawnictwoW.A.B.,20I0WydanieI Warszawa20I0 Spistreści O,nadkomisarzGajewski! Stukilowyduch Naturalnenarzędziezbrodni Stowarzyszeniesfrustrowanychpolicjantów Baby,achtebaby Czymtopachnie? Zadymawśrodkuwiosny Smakduńskiegopiwa Brzydkaona,brzydkion Reporterzy,pajaceiinneprzypadki Będziecieskończeni! Muzeumniegdysiejszejsławy BłędnyrycerzSroka Haftawangardowy EPILOG Podziękowania O,nadkomisarzGajewski! Bywają mężczyźni, którzy popadają w głęboką melancholię, wracając do domów wypełnionych szczebiotem licznych dziatek i pohukiwaniem nielicznych żon. Taaa, pomyślał nadkomisarz Jan Gajewski i potknął się na wystającejpłytcechodnika.Choćutrzymałrównowagę,tobalansując,przydepnąłpołęnowiuteńkiegotrenczawkolorze khaki.Próbowałzakląćadekwatniedosytuacji,alewdrukowanewjegopamięćnapomnieniamatki,babekiciotek skutecznie blokowały ścieżkę dostępu do samczych fraz, których z wyraźnym upodobaniem używali koledzy z wydziału zabójstw. Przegrawszy walkę z zagnieżdżonym w świadomościmatriarchalnymchórkiem,policjantzająłsię usuwaniem szkód. Nim jednak z wypolerowanej na błysk aktówkiwydobyłpakietchusteczekhigienicznych-najlepszych,trójwarstwowych-dyskretniesięrozejrzał.Inapotkawszy rozbawiony wzrok dwu niekompletnie odzianych niewiast,którewtowciążjeszczechłodnawe,choćwiosenne, popołudnie wystawały pod niezapaloną latarnią, spłoniłsię,zafrasowałizdenerwowałalbotosamowinnejkolejności.O,nadkomisarz Gajewski, pomyślały niekompletnie odziane niewiasty. O,kobietylekkichobyczajów,pomyślałGajewski. Trudno,żebywyletnioneprzodowniczkipracyniezwróciłynaniegouwagi-bliskodwumetrowypolicjantrzucał sięwoczy.Dziękisystematycznymbiegomiodwiedzinom nabasenieJanzachowałsylwetkęsprzedkontuzjiłokcia,z powoduktórejszybkopożegnałsięzmłodzieżowąreprezentacjąsiatkówki.Wyglądałjakatleta,leczmiałwsobie też coś misiowatego: pulchne, zmysłowe usta, duże jak bochnydłonieidługierzęsypowiększoneprzezszkładalekowidza. I pewną powolność w ruchach, jakby przed każdymkrokiemzastanawiałsię,czyjednakwartogozrobić.Byłwręczstworzonydorolidobregopolicjanta,biadajednaktemu,ktodałsięzwieśćfizjonomiirosłego,nieco przygarbionego niedźwiedzia z mrocznych zakątków Peru. Zwykłwracaćzpracynapiechotę.Byćmożelubiłspacerować, prawdopodobnie dobrze robiło mu świeże powietrze,bezwątpieniadbałokondycję,aleniewykluczone też,żezwyczajnieodwlekałmomentpowrotudodomu,w którymciszabyłazjawiskiemrównierzadkimcozaćmienie słońca. Ze spuszczoną głową, powoli szedł więc w stronę rodzinnego gniazda, w którym dziś na pewno nie mógłsięspodziewaćspokoju,atodlategożejegożonazaordynowała na wieczór grill party. Przez moment miał ochotę zabawić się w dziecinną grę: trzy kroki naprzód, dwadotyłu,aleszybkoprzywołałsiędoporządku-wszak todoniegonależałoprzyrządzeniekarkówkiàlaHannibal Lecter. Wystarczyło, że pchnął furtkę i wszedł na swoją posesję,przedmałydomekzniewielkimogródkiemnaPodgórzu,któryodziedziczyłporodzicach,azarazwuszyude- rzyłgojazgottrójkipotomstwa,apotemcharakterystyczny stukotdziesięciocentymetrowychszpilek: - Gdzie ty się włóczysz, Cmoku, przecież miałeś być wcześniej!Wszystkonamojejgłowie,jakzwykle-warknęła Ewa i odwróciła się na pięcie. Gajewski na próżno ułożyłustadopowitalnegocmoknięcia,odburknąłcośniewyraźnie.Bezsłowaprotestupowlókłsięzażoną,wysłuchał kilku poleceń i jednoznacznie brzmiących ocen własnegonieodpowiedzialnegozachowania,cieszącsięwduchu, że połowica nie zarejestrowała uszczerbku na jego odzieży. -Dobrze,dobrze,jużci pomagam, ale muszę się przebrać-rzekłiniezwłocznieprzystąpiłdoukrywaniadowoduswojegoniechlujstwa. Co nie było łatwe, bo w domu Gajewskich każdemu przedmiotowi przyporządkowano jedyne właściwe miejsce, a za samowolną zmianę przewidziane były dotkliwe kary. W przypadku dzieci mało wymyślna, acz skuteczna: okresowyzakazoglądaniatelewizjilubkorzystaniazinternetu w zależności od stopnia przewinienia. Ale niepoprawny wzór do naśladowania traktowany był znacznie bardziej surowo - każdy romans z chaosem odpokutowywał,noszącprzeztydzieńkrawatwbałwanki.Robiłwięc, co mógł, by się nie narażać. Tym razem jednak było po ptokach,aprzytymniemiałwieleczasu.Ani,prawdępowiedziawszy, pomysłu, gdzie przechować płaszcz tak, by bezpieczniezabraćgozkryjówkiizanieśćdopralni. - Zasnąłeś tam, czy co? - Jego filigranowe szczęście, rozmiar 34, obdarzone było głosem, który mógłby rozsadzaćściany. Nieodpowiedział,bowreszcieprzyszedłmudogłowy zbawiennykoncept.Szufladanakrawaty.Schowek,doktóregojegodomowycerberzaglądałtylkowtedy,gdydoszło do złamania domowego regulaminu. Zgrabnie lawirując pomiędzyplączącymsięmupodnogamipotomstwem-w duchubłogosławiłpolicyjnetestysprawności-przemknął dogarderobyizniejakimtrudemupchnąłtrenczdoszuflady z krawatami. Potem szybko wciągnął czarne dżinsy i szary pulower. Był gotowy, by po raz kolejny zadziwić wszystkich pokazem niebanalnych umiejętności kulinarnych. Ewa, choć zawsze lubiła wtrącać swoje trzy grosze, kierowana niezawodną intuicją niedużych kobietek, wiedziałakiedyzamilknąć,więcinspektormógłterazwspokojuprzygotowywaćniezwykłemarynaty,zaskakującezestawieniami smaków dressingi, egzotyczne sałatki. No i mięsa, szczególnie lekko krwistą karkówkę z grilla, jego popisowynumer,któregotajemnicyniezdradziłdotądnikomu.Powolischodzilisięgoście-wwiększościzaprzyjaźnione dzieciate małżeństwa. Dom i ogród wypełniały sięgwarem,alemistrzkulinarnejceremoniitylkowitałsię zdawkowoisygnalizowałmowąciała,żejestbardzozajęty. Apotemzaczęłosięto,zaczympandomuzdecydowanie nie przepadał - konsumpcja, której towarzyszyła konwersacjabogatawmęczącelicytowaniesięprzygodamii przewagamipociech,wrednymiszefamiinajnowszyminabytkami. Nadkomisarz najchętniej wyłączyłby się z niej, odpłynąłmyślamigdzieśwmilszeokolice,ot,choćbypróbując sobie wyobrazić, jakie niespodzianki wykombinuje PaulSmithwkolekcjijesień/zima.Alewylogowaćsięnie mógł, bo gdy tylko zdarzyło mu się zamilknąć na dłużej, zaraz czuł na sobie karcący wzrok żony, której zależało, żebyjejukochanymążzachowywałsięjakchodzącyideał. CzaswlókłsięJanowiniemiłosiernie,wolałjednaknie spoglądać na zegarek. I kiedy nieomal pogodził się już z tym, że tego wieczoru skazany jest na długie męki small talku,stałsięcud.ToznaczyGajewskiwcudaniewierzył, jakrównieżwprzeczuciaczyintuicję,byłbowiemprzekonany,żenajlepszeefekty,zarównowżyciu,jakiwpracy, przynieśćmożejedynie„nadludzkiwysiłekwnieludzkich warunkach". Wyczytał to w jednej z modnych powieści głośnychautorów,jakiewciążpodtykałamuEwa,dbając o jego kulturalne obycie, choć on zdecydowanie wolał mroczne kryminały, na których okładki żona patrzyła tak jaknaśladybłotapozostawionenaświeżowypastowanym parkiecie. Cud zapowiedziało trzaśnięcie zbyt mocno pchniętej furtki, a potem szuranie i pochrząkiwanie - jakże dobrze znanenadkomisarzowi,jakżeczęstowyprowadzającegoz równowagi,alenietegowieczoru;tymrazemucieszyłsię, że zaraz zobaczy Marka Srokę. Swojego najbliższego współpracownika, pod pewnymi względami nieocenionego,podinnyminieznośnego. -Dzwoniłem,dzwoniłem-zadudniłtubalnygłosMarka, któryjakzwyklezapomniałsięprzywitać,zupełnieignorującwbitywniegowzrokzaciekawionychimprezowiczów. -Dobrywieczór,podkomisarzu-powiedziałGajewski. -Dzwoniłem,aleitakprzyjechałem.-Srokachrząknął donośnie,jednocześniedrapiącsiępobrzuchuopiętymnazbytciasną,wymiętolonąkoszuląflanelowąwgranatowoczerwonąkratę. -Tak?Kiedy?-WtymmomencieJanprzypomniałsobie,żekomórkęzostawiłwpłaszczu. - Abonent nie raczył był odebrać, a głos abonenta z pocztyobiecywał,żeoddzwoni.Cotukryć:kłamał.Spróbowałemnastacjonarny,zpaniąEwągadałem. Nadkomisarz spojrzał pytająco na połowicę, która uśmiechnęłasiępromiennie: -Ach,wypadłomizpamięci,zresztąniemyślałam,że tocośważnego. -Jaktonieważne,jakto...-zapieniłsięMarek. - Do rzeczy - uciął Gajewski, widząc złe błyski w oczachżony.-Cosięstało? Sroka wskazał głową na zasłuchaną publiczność. Na twarzach gości malowało się napięcie. Z gatunku radosnych: to się dzieje naprawdę. Załapawszy sygnał, Ewa stuknęławidelcemotalerz. -Jedzcie,kochani,bowystygnie.Jasiu,włóżcośinnego ipostarajsięwrócićprzedpółnocą. -Nowłaśnie,jedzcie,kochani-zaleciłżyczliwieSroka -żebyniewystygło,jaktamten. Pod,nad-mruczałMarek,otwierającdrzwizabłoconego, zdezelowanego volkswagena golfa, który pewnie pamiętał czasy wypadów do Berlina Zachodniego po tani sprzętrtv.-Przydałbysięawansik,alemisięniechce.Oj, Jasiu,jakmisięniechce. -Mógłbyśtuczasemprzewietrzyć. Zwnętrzasamochoduwydobyłasięfalapodłycharomatów.Potu,„mocnych"iczegośjeszcze,wcoJanwolałnie wnikaćzbytgłęboko.Hamburgerczwartejświeżości? -Zakurzyłobysię,co?-Srokamiałgdzieśmodęnaniepalenieijejkilkumiesięcznego,jaktoneofici,zatwardziałegowyznawcę.-Będziesztomusiałjakośprzeżyć. Gajewskibezsłowachwyciłzakorbkęotwierającąszybę.Odpadła,ledwiejejdotknął.Chciałnasadzićjązpowrotem na śrubę, ale wytarty gwint słabo trzymał. Westchnąłispróbowałuchylićokno,ciągnącszybępalcamiw dół.Jegoniedźwiedziasiłananiewielesiętujednakzdała. -Możepoprostuprzywalzpiąchy-zarechotałSroka. Plama,korba,Srokawapogeumswojegodowcipu,cóż zapechowydzień,pomyślałGajewski. -Włóżjądoschowka,szkodniku-powiedziałMarek.Jeślisięzmieści.Ciąglezapominamprzykręcić,alekiedyś sięwezmę...-Ijużzbierałsię,byzaśpiewaćznanyswego czasuprzebójElektrycznychGitar,aleJan,wiedząc,cosię święci,zgromiłgowzrokiem.-Dobra.Let'sgo. -Właśnie.Bowkońcuniepowiedziałeśmi,dokądje- dziemy. -Niedaleko,naZabłocie,resztęsobiesamzobaczysz.A teraz,panieipanowie,Raaamsteeeein. Odtwarzacz-cozaprzykraniespodzianka!-działałbez zarzutu,więcogłuszonyOhnedichGajewskizulgąprzyjął koniecpodróży.Rączowyskoczyłzsamochodu.Ekipazabezpieczająca miejsce zdarzenia nie robiła wprawdzie dużo zamieszania, ale i tak w pobliżu zgromadził się tłumekgapiów.Kilkorostaruszków,dwajmłodzianiewpodróbkachAdidasa,puszystablondynkawwiekumocnopostbalzakowskimimężczyznatrzymającynasmyczydorodnegolabradora.Obserwowaliakcjęzzaniewielkiegoparkanu,którymotoczonokamienicęprzeznaczonądorozbiórki, bez zażenowania wpatrując się w nowych bohaterów, jacywłaśniepojawilisięnascenie. GajewskiiSrokaniemusieliwyciągaćlegitymacji,bo nastrażyporządkustałamłodszaaspirantBeataŹrenicka. Ostrzegawczym gestem ukróciła wylewność Sroki, który jak zwykle rozpromienił się na widok imponującego bius tukoleżanki.Nieraz,niedwamusiałaradzićsobiezkomplementamiMarka,należącymidokategoriitrudnych. - Cześć. Zapraszam. Tylko uważajcie, bo dziur tu tyle, copsichkup.Wśrodkuteżzaciekawieniejest. - Wszystko już zabezpieczyliście? - zapytał Gajewski, wciąż jeszcze nie wiedząc, jakaż to atrakcja czeka go za chwilę. - Siedzimy tu od godziny, więc tyle, ile się dało. Na dolechybawszystko,alechłopakiszukająjeszczepodsa- mymdachem. -Dobra,popatrzmy. Gdytylkoweszliprzezresztkiledwietrzymającejsięna zawiasach, obłażącej z licznych warstw farby w rozmaitych kolorach bramy, owionął ich gęsty fetor stęchlizny i moczu,przemieszanyzjeszczeinnymprzykrymzapachem, słodkawym i mdlącym. Pod butami chrzęściła szklana stłuczkaigruz.Iznowupiękneokolicznościprzyrody,pomyślał Gajewski, ale zaraz przestał się nad sobą rozczulać. Mężczyzna leżał na dole zrujnowanej klatki schodowejiniewyglądałbynajgorzej,gdybyniejegoprawanoga skręconapodnienaturalnymkąteminiewielkakałużakrwi w kształcie spłaszczonej poduszki. Gajewski spojrzał w górę,przeliczyłpiętra.Trzy.Możeniedośćnanatychmiastowezejście,alezmarłynienależałdochuderlaków.To właśniezpowoduswojejmasyciałonieprzypominałoteraz połamanego konaru, lecz całkiem foremny balon. Jakieśdwametryodniegoleżaławojskowalatarka. -Samodzielniesfrunął? -Sfrunął?-Marekodstópdogłówwyrażałzdziwienie. -Motylemtoonniebył.Zdrowopierdolnął. -Podkomisarzu...-skrzywiłsięGajewski.-Trochęszacunkudladenata. - Trudno powiedzieć - chcąc jak najszybciej uciąć sprzeczkę, Źrenicka pospieszyła z wyjaśnieniem - w każdym razie nie widać, żeby się bronił. Barierka się chyba samaniezłamała,zdajesię,żektośprzyniejkombinował, musimy to jeszcze sprawdzić... Jak załatwimy więcej re- flektorów,trzebabędziedokładnieprzeczesaćcałągóręi schody. Janznówprzeciągnąłwzrokiempopiętrach. -Jakrozumiem,chłopcyteżniedostalisiętamnaskrzydłach, więc ewentualne ślady na schodach możemy sobie wsadzić - rzucił Sroka - do innej bajki. Szkoda, w tym pyle fajnie by się odznaczyły. Nadgorliwość nie jest pierwszymszczeblemdokariery. Nadkomisarzniemiałjednakzamiarubawićsięwedukowaniepodwładnej: -Dośrodkateżsiętrzebajakośdostać.Terazzaciemno, jutro przeszukamy dokładniej cały teren. Lekarz już był? - Tak, doktor Ostrowski, ale dużo nie wykombinował. Tyleżedelikwentleżytuconajmniejodwczoraj. -Aktogoznalazł? -Facet.Właściwiejegopies.Czekajązapłotem. -Porozmawiaszznim,Marek?Możecoświdział. - Wy nie wiecie, a ja wiem, jak rozmawiać trzeba z psem. Bo mieszkałem w jednej wsi i poznałem język... Sroka dysponował całkiem przyjemnym basem i nie fałszował. -Samjesteśpies-uciąłGajewski.-Pospieszsię.Beatko, niech chłopcy skończą przynajmniej na górze, a jego jużchybazabierzemy. -Tak.Ciekawe,żemiałprzysobiedowód.Nazywasię, nazywał, kurde. - Właścicielka przecudnej urody biustu pracowaławsłużbachtylkotrzylatainiepróbowałauda- wać zaimpregnowanej. Przyrzekła sobie, że nigdy nie spróbuje. - Jacek Płatek. Lat dwadzieścia dziewięć. Zamieszkały... -Jasne.Trzebazawiadomićrodzinę. Chłodnawy wiosenny wieczór zdążył się w tym czasie zamienićwzimnąnoc,asłabywietrzykwsolidnewietrzysko,hulająceterazwpozbawionejszybkamienicy,zmagającesięzresztkamirynien,któreocierającsięodziurawy mur,wydawałyzłowieszczedźwięki.Mimotogapiewciąż tkwilinaposterunku. -„Cośsiędziejewreszcie,gwałcąwnaszymmieście"zanuciłcichoJan,aleskarciłsamsiebiewmyślach.Zbyt długie przebywanie w towarzystwie Marka wyraźnie mu szkodziło,zaczynałprzejmowaćjegonawyki.Zapiąłkurtkę pod szyją, po czym kiwnął na Srokę. Marek pożegnał sięzeświadkiem,podrapałpsazauchem. -Dowiedziałeśsięczegościekawego?-spytałGajewski. -Niespecjalnie.Facetmatuweterynarzawokolicy,po wizycie psina chciała jeszcze na sikundę, zaczęła ujadać kołorudery,najpierwmyślał,żetomeneleznowurobiąjakiśdym.Znalazłtrupaityle. -Taaa... -No,nadkomisarzu,namojeokozdążymyprzedpółnocą.Szanownamałżonkanapewnobędziekontenta. RodzinaPłatkaoddawnajużnienależaładoświatażywych.Osieroconyponaddwadzieścialattemu,wychowy- wałsięwdomudziecka.DwadnizajęłoBeacieodszukaniekogoś,ktogopamiętałimógłsiępodjąćidentyfikacji. Emerytowanej już dyrektorki bidula nie można było wprawdziezmusićdobezpośredniejkonfrontacjizciałem, alewystarczyłojejzdjęcie.ZapamiętałaJackajakojednego z najlepszych wychowanków. Żadnych problemów, wrodzonainteligencjaiupór,ażchciałomusiępomagać, żeby nie skończył jak wielu z nich. Udało się: dostał mieszkanieistypendium,zrobiłdyplomzinformatyki.Pracowałwdomu,paniAnnaniewie,czymsiędokładniezajmował,nieznasięnakomputerach,alechybanieźlesobie radził.Corokprzysyłałjejkartkęnaświęta.Niezwierzał sięwprawdzie,niesądzijednak,żebykogośmiał.Wrogowie?Kobietarozpłakałasię,jakbydopieroterazuświadomiłasobie,cosięstało-dzieciaki,odziwo,golubiły.To było łagodne cielę z masą kompleksów, muchy by nie skrzywdził. Trzydziestometrową kawalerkę prawie w całości wypełniał sprzęt komputerowy. Wysokiej klasy. Dobrze zabezpieczony przed intruzami. Kiedy policyjni informatycy zabrali się do dzieła, Sroka udał się na oględziny reszty mieszkania.Wlodówceznalazłjedyniedwiezgrzewkipo dwadzieściajogurtów.Widaćchłopaktoczyłzesobąciężkąwalkę.Odniedawna,bojogurtymiałyjeszczemiesiąc przydatnościdospożycia.Nieznalazłszynicinnegodojedzenia, Marek zadowolił się sokiem stojącym na parapecie. Bez namysłu złapał za karton. Było przecież mało prawdopodobne,żebymordercaPłatkawpadłtuwcześniej napodwieczorekizżyczliwościdlaorganówściganiazostawiłparęwizytówek.Wychyliłnapójduszkiem.Chłopcy komputerowcy przynosili do roboty własne termosy z kawą. Właziencetakżenicniewskazywałonato,żegłównego lokatora ktoś odwiedzał. Sroka nie mógł powstrzymać uśmiechunawidokparymonstrualnychgacistarannierozwieszonychnasuszarce.Jakożesamdomotylinienależał, przymierzył je w myślach. Jak by to ujął stary Joe Alex: człowiekumiera,ajegogaciewciążtęskniewypatrująnosiciela.Noprawiedorymuwyszło.Obracającwpalcach pedantyczniezwiniętądopołowytubkęzpastądozębów, rozważałnagłos: -Ktocięubił,dziecko?Wielorybkutybiedny. -Marek!-zawołałDanielkomputerowiec.-Onsięlogowałnaodciskpalca.Niedamyrady. -Tojak,mamytuprzetransportowaćzwłokiczyobciąć odnośnączęśćciała? - Chyba wszystkie dziesięć palców. Na miejscu nie damyrady,kretynie,musimyzabraćsprzętdonas. -Okej,itaksięoniegoniktnieupomni.Ilewamzajmie demontaż? -Trochęzajmie. Odpuściwszy sobie poszukiwanie papierowych śladów typu chłopięcy memorbuch, bo w mieszkaniu Płatka znajdował się jedynie papier toaletowy i sterta magazynów komputerowych, Sroka postanowił przejść się po sąsiadach.Iniezdziwiłsię,żewkamienicyJacekpełniłfunk- cjęstukilogramowegoducha.Grzeczny,cichyjakmyszka, rzadkowychodził,niktgonieodwiedzał.Jednejzsąsiadek nieraz pomagał wnieść zakupy, inna odebrała za niego przesyłkę kurierską. Emerytowanemu nauczycielowi z pierwszego piętra zainstalował internet. Krótko mówiąc: dupablada. Widząc na wyświetlaczu komórki numer Gajewskiego, Srokaprofilaktycznieskarciłsięzaużyciesłowaniepożądanegowlepszymtowarzystwie.Kartonuposokujużsię pozbył. - No co tam?! - wrzasnął nadkomisarz, bo tylko w ten sposóbmógłprzebićsięprzezrozdzierającywrzaskjednegozeswoichlicznychdziatek. - W mieszkaniu nic. Informatycy muszą pogrzebać w komputerze.Właściwiewtychtrzech,któremiałbył.Ajak tamsekcja? - Co?! Zaraz jadę! - darł się wciąż Gajewski. Ryk wzrósłoparędecybeli,anichybidopłaczącegodołączyły posiłki. -Jasiu,kałachemich.Tujedzieszczydoprosektorium? Nadkomisarzzpewnościąnieusłyszałpierwszegozdania. -Do...rium,och,cichojużbądźcie,tatuśzarazprzyklei oczkomisiowi. -Temu,kurwa,misiu-rzekłsamdosiebieMarek,zakończywszyrozmowę. PatologDobrzanieckiszybkouporałsięzzadaniem.De- natrównież-sercewysiadłomu,zanimosiągnąłparter,a obrażenia wewnętrzne dopełniły dzieła. Żadnych obcych tkanek za czymkolwiek i w czymkolwiek, żadnych innych mikrośladów, włókien, a więc na pewno się nie bronił. Potwierdziło się też, że Płatek zszedł mniej więcej dobę przedznalezieniemciała. Chemicyniedziałalibytakszybkoisprawnie,gdybynie niezawodnaŹrenicka.AraczejjejstarszasiostraEla,obdarzona przez naturę biustem jeszcze bardziej imponującymodBeatkowego. SrokanieodmiennienazywałjąPameląAndersonztrupiegopatrolu,nacośmiejącsię,odpowiadałanieodmiennietaksamo:Alecyckimamprawdziwe.Miałateżspecyficzne poczucie humoru, które onieśmielało Gajewskiego. Zresztą nie tylko ono. Nadkomisarz czuł się w towarzystwie starszej Źrenickiej wyjątkowo niepewnie, mimo że zazwyczajniemiewałproblemówwkontaktachzkobietami.Wystarczyłojednak,żeprzypadkowo-jakżebyinaczej - zabłądził wzrokiem w okolice głębokiego dekoltu zawsze niedopiętego białego kitla Eli, że usłyszał nieco schrypniętygłospanidoktor,azarazspinałsięwewnętrznie. Musiał wtedy zamykać oczy i powtarzać w myślach odpędzającądemonymantrę:lubiętylkomałekobietki,lubiętylkomałekobietki.Wyglądwampazdośćjużstarych filmów był jednak nieco mylący - starsza Źrenicka uchodziłazajednegoznajlepszychbiotechnologówwokolicy. Rozległej... Zanim Jan wszedł do budynku laboratorium kryminalistycznego,zadrżałiwziąłgłębokioddech,prze- widującstresogennąsytuację. Stresniestres,wartobyło.SiostryŹrenickie-Gajewski odetchnąłzulgą,widzącaspirantkę-miałydlanadkomisarzaprawdziwąbombę. -No,ruszamytropemtrupa-zamruczałaEla. Gajewski nieuważnie przyjął nic, nic i nic oraz nieco psiejsierściznalezionejnarękawiepłaszczadenata.Dużo ciekawszarzeczukrytabyławkieszeni.Gdybyto Sroka znajdował się na miejscu Źrenickiej, wręczeniu znaleziska towarzyszyłoby triumfalne „ta dam". Podając nadkomisarzowifoliowątorebkę,Beatazachowałajednak powagę.Janzałożyłrękawiczkiidelikatnierozwinąłbiałe płócienkozłożonewkostkę.Wroguchusteczkidonosaz delikatnejbawełnyzobaczyłwyhaftowanynapis. „Grubas". Litery wyszyto równiuteńko. A chusteczka nosiła ślady kilkakrotnegoprania. -Grafolognicbytuniewskórał-stwierdziłaBeata,zaglądającGajewskiemuprzezramię.-Topismotechniczne, pamiętamjezzetpete. -Ahaftowaniasięuczyłaś? Przezchwilęobojepróbowaliwyobrazićsobiekobietę, którazdołałabyzepchnąćPłatkazpiątegopiętra.IjużGajewski byłby skłonny uwierzyć w zdeprawowaną wersję Agaty Wróbel, gdyby nie zapach. Będąc pewnym, że nie znajdzienapłótnieżadnychśladów,nadkomisarzprzybliżyłjedonosa.NastoprocentL'HommeDiora. Stukilowyduch Ma26lat.Wczorajchciałpopełnićsamobójstwoipostanowił skoczyć z okna na 6. piętrze. Gdyby nie mieszkańcy bloku, determinacja dyżurnego komendy i działanie dwóch policjantów z sekcji kryminalnej, być może spełniłbysamobójczyzamysł... -Cmoku,śniadanie! Policjanciwyciągnęlizestudni28-letniegomężczyznę, którypoawanturzezeswoimbratempróbowałpopełnić samobójstwo.Funkcjonariuszeprzekonalidesperata,aby chwyciłsięzrzuconejdostudnilinki.Mężczyznaznajduje sięterazpodopiekąlekarzyspecjalistów. Nietylkoniedzielnyranek,takijakdziś,Gajewskirozpoczynał od filiżanki mocnej kawy i spacerku po sieci. Lektura wieści ze świata policji wprawiała go zwykle w dobry humor. Ujęli, wykryli, rozszyfrowali, zapobiegli. Z największąradościąnadkomisarzwczytywałsięwnotkio niedoszłych samobójstwach, które w wyselekcjonowanej masieskładałysięnaobrazporażającyoptymizmem.Wystarczytrochęczujnościiznowusukces.Acorobipolicja węgierska,noco?Łapiepalaczy,pomyślisobieinternauta jeden z drugim. Anonimowym, pomyślał Jan, dumny z osiągnięćkolegów. Błogieoddawaniesięnicnierobieniuwymagałopewnego wysiłku - Jan musiał wywalczyć zakaz swobodnego wstępurodzinydojegodomowegosanktuarium.Mieściło się ono w piwnicy, liczyło zaledwie sześć metrów kwadratowych i co najważniejsze, wiodły do niego zdezelowane drewniane schody, które doskonale sprawdzały się jakosystemwczesnegoostrzegania.Gajewskimiałzawsze wystarczającodużoczasu,byzamknąćstronęinternetową alboukryćpodbiurkiemczytanywłaśniekryminałiprzyjąćpozęszaleniezapracowanegofunkcjonariusza. ChoćsześcioletniAdaśchudybyłjakprzecinek,wstopniewaliłniczymdwastadasłoni. - Tato, bo mama mówi, że jak natychmiast nie przyjdziesz,todawszystkoFelkowisąsiadów-wydyszałchłopiecpotym,jakwcześniejzrozmachemotworzyłdrzwi. - Tyle razy powtarzałem, że masz pukać - westchnął nadkomisarz.-JakiemuznowuFelkowi? -No,kotowi-wyjaśniłmały. -Kotu,synku.Iniezaczynajzdaniaod„no". -Kotu-poprawiłsięsyn.-AledlaczegoFelkowi,nie Felku? Gajewskichciałjużuciąć„abotak",leczczułsięzobowiązanywobecjedynegoczłonkarodziny,któryokazywał mu szacunek. Najszczerszy: Adaś wpatrzony był w ojca jakwobrazekinaprawdębrałsobiedosercaconajmniej połowęjegodobrychrad.Tęokoniecznościpukaniazzapałem ignorował. Jan próbował ułożyć w głowie krótką, aletreściwąprzemowęwstyluprofesoraMiodka,ozawiłościachgramatykijęzykapolskiego. Szybko jednak złapał się na tym, że sam nie za bardzo już pamięta formułki wkuwane w zamierzchłych czasach. Taksięmówi,botaksięmówi,błąkałamusięwmyślach tautologiczna reguła. Ale jak to jeszcze wytłumaczyć sześciolatkowi?Taktyczniezmieniłtemat. -Cojestnaśniadanie? -Płatki-skrzywiłsięchłopiec. Ztymdokarmianiemkotatojednaknietakizłypomysł, skonstatowałnadkomisarz,lecznagłospalnąłrzeczjasna mówkęozdrowotnychwalorachzbóż.Marzyłojajecznicy natłustymboczku,alegdyprzypomniałsobie,iletruduzajęłomuostatnioprzepłynięciedwóchkilometrów,doszedł downiosku,żeustalaniejadłospisupozostawijednakżonie. Dziewczynkijadłybezszemrania.Kasia,uczennicaklasy trzeciej, była już wprawdzie nieźle obyta w temacie dbania o linię, wtajemniczyły ją koleżanki, ale jej matka rozprawiła się z młodzieńczą anoreksją w trzy sekundy, oświadczając,żebardziejtrendyjestjeśćimiećiPoda,niż niejeśćiobnosićsięzobciachowymodtwarzaczempłyt. ZatopięcioletniejAninależałostalepilnowaćprzedpochłonięciemczterechpączkównaraz. - Siadać proszę - zakomenderowała Ewa, o radości, iskro bogów, całkiem dziś przyjazna. - No i co tam w wielkimświecie? Zamiastudaćobrażonąniewinność,Janzatkałustanieco zimnawąjajecznicą,bezboczkuoczywiście.Rzadkiupołowicy dobry nastrój to jedno, a zwyczajowy nienaganny wygląd, drugie. Perfekcyjnie umalowana, odprasowana i przyozdobionawperełkinaszyi,pięknieharmonizującez kremowąbluzką,Ewamogłabywkażdejchwiliwyruszyć naoficjalnąwizytęucesarzowejJaponii. Jeślitylkozmieniłabydomoweklapkinaszpileczce,jedyne ustępstwo na rzecz weekendu, na coś bardziej stosownego. -Jateżchcętocotato-marudziłAdaś. -Niechcesz,synku,wierzmi. Radę,żebyniedyskutowaćzmatką,Adaśdlaodmiany sobie zapamiętał. Co nie znaczy, że dał za wygraną. Ostrożnie przechylił pudełko z płatkami kukurydzianymi i usypałznichgórkęnaobrusie.Ewabyładziśnaprawdęw pokojowym nastroju, więc machnęła ręką. Jest niedziela, niechsobiedzieckopostrajkuje.Choćbezkrzykówinapomnieństrajkowanieniebyłozbytzabawne,Adaśniemiał jużodwrotuichcącniechcąc,zająłsięukładaniemobrazkazpłatków. -Corobisz?-podjąłzabawęojciec. -Samolot. Kasiaprzewróciłaoczymazpogardą: -Niewytrzymamztymniedorozwojem.Niemogęprzez niegojeść. -Kasiu...-tymrazemEwanieociągałasięzinterwencją wychowawczą. - Wymyśl jakiś lepszy pretekst. I nie wyrażajsię. -Jamogę-wtrąciłaAnia,łapiączatalerzbrata. Boże, niech kogoś zabiją, niech ktoś zadzwoni, prosił bezgłośnieGajewski. Błagajcie,awszyscynaglepokochająwędkarstwoalbo wpadną do cioci na imieniny. Na szczęście małżonka postanowiła spędzić niedzielę po bożemu i razem z potomstwem zasiadła przed telewizorem. Po zmyciu sterty naczyńGajewskimógłwięcznówudaćsiędoswojejsamotni. Umościł się w fotelu i z lubością wgłębił w oglądanie obrazków z najnowszego numeru „GQ", edycja brytyjska, stwierdziwszy jednak, że Dylan Jones & S-ka wciąż nie lansująkrawatówwbałwanki,przerzuciłsięnaMemento moriIanaRankina.Odłożyłksiążkęmniejwięcejpoczterdziestustronach. -Taa-powiedziałdosiebie.Poseł,któryskoczyłalbo ktoś mu pomógł. Żadnych świadków zdarzenia, żadnych śladów walki, tylko ten niepokojący krzyk, kiedy spadał. Denat, jak Płatek, stracił rodziców, ale znacznie później. Skrawkiubrańpozostałychofiarjakchusteczkazmonogramem. Książkękupiłniedawno.Trzebagdzieśsprawdzićmiesiącwydania,możetuchodzićonaśladownictwo.Może... Nie, to bez sensu. Trzeba się upewnić, że nie zrobił tego sam,żeniewłożyłsobietejchusteczki,żebypamiętać,kim jest. Marek nie znalazł tych perfum w mieszkaniu, innych chustek też nie. Zero podręczników do haftowania, igły z nitką też swoją drogą nie. Komputerowcy już się ponoć włamali do sprzętu Płatka, jutro mają się z nimi spotkać. Ciekawe,gdziesiękupujetakisprzęt?Przejrzećprzelewy, bowśródrachunkówniczegoniebyło. Chustka,chustka.ZDiorem.Ijeszczetadeskaprzybarierce.Byłojużpewne,żeniepękłapodwpływemuderzenia.Ktośjąwcześniejpodpiłował. Nadinspektor Andrzej Gruszka intensywnie ruszał szczęką. Nicorette schodziła w zastraszającym tempie. Z kieszeniwyjąłjeszczejednąispojrzałnazegarek. -Siedemminutobsuwy.Ciekawe,cotałajzatymrazem wymyśli? - Grat nie zapalił - podpowiedzieli chórem Źrenicka i Gajewski. -Niebędęsięzakładał. - Darujcie, drodzy - wysapał Sroka. - Grat znowu nie zapalił.Półgodzinyznimwalczyłem. Ogólnerozchełstanie,wystającazzapaskakoszula,potarganewłosy,niedogolonepoliczki,wszystkotonieprzemawiało za jego wersją wydarzeń, lecz oczywiście nie udawał,żesiętymprzejmuje. - Zmieńcie płytę, podkomisarzu Sroka. I budzik sobie kupcie.-KiedyGruszkaleciałfraząmilicyjną,Marektracił wszelką chęć do polemik. - Dobra, dawaj, Jasiu. Co mamy?-ZerknąłnaSrokę,którytymczasemusadowiłsię wkącie,przybierającpozę„takimały".-Ijeszcze,dlaporządku, jeśli znowu będziesz miał ochotę na chwileczkę zapomnienia,tozapomnijopodwyżce. Marekskuliłsięjeszczebardziej,aGajewskireferował sprawę. -Możemyzałożyćdwawarianty.Pierwszy,żePłatekza- aranżowałswojesamobójstwo.Idrugi,żektośgozwabił wpułapkęizabił.Pytaniebrzmi:dlaczego?Przypadekto na pewno nie był. W grę wchodzą jakieś osobiste porachunkialboszantaż.Zagodzinębędziemywiedziećwięcej -cośmusibyćwkomputerze.Przynajmniejnatowłaśnie liczę. „Umiarkowanie licząc się z innymi", chciał skwitować Marek, lecz tylko mocniej zacisnął szczęki. Wiedział, że dzisiajniepowiniendrażnićGruszki-Sruszki. -Jeślicośtambędzie,tojednodrugiegoniewykluczawtrąciłacichoBeata.Bałasiękozaczyćprzyprzełożonym. -Ajakiśprzypisdlamniejrozgarniętych?-odważyłsię Sroka. - Mógł się komuś zwierzyć... Nie wiem, na przykład wejśćnajakieśforumdyskusyjne,prowadzićbloga.Mało kto sam się z tym gryzie, nie woła o pomoc... Może czat dlasamotnych,grubasów... - Obrońców wymierających gatunków - znów nie wytrzymałMarek. - Żółta kartka, Sroka - ponownie zgasił go Gruszka. Dobrzekombinujesz,Beata,ale-machnąłrękąnadinspektor-nierozumiemwtakimrazie,pocosiedzimytuipitolimybezsensu.Idźciejużsprawdzićtekomputery. Trójce policjantów nie trzeba było dwa razy tego powtarzać. -Zatydzieńwszystkowrócidonormy-stwierdziłMarek,gdyjużodeszlinabezpiecznąodległość. -Dlaczegozatydzień?-zdziwiłasięŹrenicka. -Tylejeszczedajęszefuńciowi.Zobaczycie,żemusię nieudarzucić.-Zachichotał.-Àpropos,nasimagicyzwyklesięniespieszą,więcmamyjeszczechwilkę.Tojaidę sobiezapalić.Seeyou. Na dyżurze był niestety tylko Damian Poniatowski. Uwielbiał pokazywać ignorantom, gdzie jest ich miejsce. Odrazuzaznaczył,żeniebędziesiębawiłwobjaśnianie, jak to zrobili. Gajewski nie naciskał - w końcu za to im płacą. -No,możnabysięodniegonauczyćparupatentów,pracowałprzyzabezpieczeniach,niezłąmieliśmyztymzabawę. I nie tylko - kontynuował Poniatowski, demonstrując szeregi cyferek, które w istocie były dla zebranych jak stronychińskiegokalendarza.-Tonapewnowasniezainteresuje,mysobieconiecopożyczymy,aleto-naekranie ukazała się historia odwiedzanych stron - z pewnością. Jestkilkaportalików,naktórewartozajrzeć. Cociekawe,byładministratoremdwóch,dlategonarazie nie możemy wleźć do jego bazy danych. W poczcie chybanicciekawego,aletojużwysobieposprawdzajcie. - Taa, istne żniwa. Operacje na koncie? - zapytał Gajewski. -Nie,musiciesobiewziąćzbanku.Potwierdzeniazakupówoprogramowania.Szacun,wszystkolegalne. -Asprzęt?Miałjakiśnowy? -Miałcośtam-zaśmiałsięzłośliwieDamian,poczym obróciłpłaskimonitor.-Adresjestnanaklejce. -Beata,weźpozwoleniewejścianakonto,Marekjedź dotegosklepu.Aja... -Aty,szefie,narodzinnyobiadek. Płatekzaopatrywałsięwsprzętkomputerowywsklepie przyulicyśw.Krzyża,októrymsłyszałnawetSroka,tykającysięklawiaturyjedyniewsytuacjachwyższejkonieczności. Niezbyt drogi sklep z bogatym asortymentem i sprzedawcami, którzy cierpliwie tłumaczyli co trzeba nawetostatnimlamerom.Srokazajrzałtamprzedpołudniem, łudzącsię,żeniebędziewtedyzbytwieluklientów.Pomyliłsię.Niemógłsięprzebićprzeztłumekkłębiącysięprzy ladach,więczamachałlegitymacjąipoprosiłorozmowęz kierownikiem.Nieliczącnazbytwiele,pokazałmężczyźniewśrednimwiekuzdjęciePłatka. -A,topanAboja-powiedziałkierownik,ledwierzuciwszyokiemnafotkę. -Wsensieżeco?-niezrozumiałMarek. -Przychodzidonasodjakiegośczasu.Robisporezakupy,więcgozapamiętałem.Zresztąnietylkodlatego.Charakterystyczny koleś, taki bardziej nieśmiały. Prawie zawszezaczynazdanieod:„Aboja,abojachciałem..." -Przychodził,robił,zaczynał. -Wsensieżeco?-jakechopowtórzyłkierownik. -PanAboja,awłaściwieJacekPłatek,zszedłbyłztego łezpadołu.Zapewnezczyjąśpomocą. -Chybaniemyślipan,żektośodnasjestwtozamieszany? - Ja nic nie myślę, w końcu jestem tylko policjantem - zarechotałSroka.-Prowadzęrutynoweczynnościśledcze. Podkomisarzdowiedziałsię,żePłatkazwykleobsługiwałniejakiSebastian,któryteoretyczniepowiniennajwięcej o nim wiedzieć. Ale ten sprzedawca miał przyjść do sklepudopieronadrugązmianęopierwszej.Cozrobićz tak pięknie zapowiadającym się dniem?, zastanowił się Marek. Mógł wrócić do komendy i zająć się papierkową robotą,którejnigdyniebrakowało,albojeszczerazprzeanalizowaćaktasprawy.Wtedynatwarzypoczułsmagnięcie wiosennego słońca, a przed sobą zobaczył działający jużknajpianyogródek.Wahałsiętylkoprzezchwilę.Apotemjużbezwahania,rozsiadłszysięwwiklinowymfoteliku,zamówiłpiwo.No,tozaczynamyobserwację,zadecydowałiskoncentrowałsięnadługonogiejkelnerce,której bluzkaściśleprzylegaładowieleobiecującegobiustu. Sebastianokazałsięwymuskanymmłodymmężczyznąw typie metroseksualnym. Patrząc na niego, Sroka przypomniał sobie, o czym między innymi ostatnio rozmawiał z kumplemzdrogówki,zktórymprawiecosobotauskutecznialirajdypoknajpachnaKazimierzu.Kumpeltwierdził, że feministki namieszały we łbach nie tylko babom, ale i facetom;żeterazmłodziakisąwymoczkowate,nipiesto, niwydra,nibychłopy,aleniedokońca.Miętcysą,bardzo miętcy, mówił, wychylając kolejną szklaneczkę wódki z colą.Amy,gościestaregochowu,natymtylkokorzystamy, bo kobiety wolą jednak konkretnych facetów. Sroka miał wtedy na końcu języka pytanie, jak się właściwie trzeba zabrać do sprawy, żeby skorzystać. Z korzystaniem miał problem.Duży.Zzamyśleniawyrwałgogłossprzedawcy: -Toczegowłaściwiechciałsiępandowiedzieć? PokazałzdjęciePłatka,Sebastianrozpoznałgoodrazu: -Aboja. -Tak,jużwiem.Chodzimioto,cokupował,jaksięzachowywał. -Sporoakcesoriówdokomputerów,bojakmówił,ciąglejemodernizował.Brałfaktury,więcmogęprzygotować wykaz, ale to trochę potrwa. A w ogóle to był, wie pan, ciepły. Wydaje mi się, że przychodził tu tak często chyba teżpoto,żebysobiezemnąpogadać. Sebastianprzeczesałasymetryczną,efektownąfryzurę. -Askądpanotymwie?Teżpanjest...?-Srokaczułsię nieswojo,zadająctakiepytania,jakośniemógłłyknąćtych wszystkichznakówczasu. -Janie,alemamokonatakich. -Ico?Składałjakieśpropozycje? - Nie. Przychodził, kupował coś i ględził o portalach gejowskich,dlaktórychpracuje.Nicwięcej. -Akiedypangoostatniowidział?Możezauważyłpan wjegozachowaniucośszczególnego? -Cośzedwatygodnietemu.Nerwowybył,aleonmiał takzawsze. Idąc w stronę swojego zdezelowanego golfa, Marek mieliłwgłowieuzyskaneinformacje.Tosięnawettrzymało kupy: pedalskie gry i zabawy, zawiedziona miłość, zdradzonykochanek...Onipodobnoniesąspecjalniestali wuczuciach.AleżebyodrazuzabijaćWielorybka?Próbu- jąc odpalić auto, co trwało, oj trwało, wybrał numer do RobertaOstaszewskiego,kumplazobyczajówki. -Sobieżyczysz,kochanie?-odezwałsięznajomek. -Dziwki,winoipianino-powiedziałSroka. - Konserwy, muzyka bez przerwy - zakończył ich zwyczajową wymianę uprzejmości Ostaszewski. - Jakiś problem?Kolegajestpotrzebujący?Możeuroczarudaska? - Tym razem wyjątkowo nie. Potrzebuję informacji na tematJackaPłatka,dwurury.Znaczygeja. -Sprawdzę.Acośprzeskrobał? -Ktośgoprzeskrobał.Śmiertelnie. -Oki,zobaczymy. JużnakomendzieodebrałmejlodRobbiego.Nic,tabularasa, Płatek nie był notowany. W zamyśleniu wpatrzył się w gors pilnie stukającej w klawiaturę Źrenickiej. Jej pomarańczki ani trochę nie zmalały. Zwizualizował sobie przyjemneigrcezkoleżanką.Wsceneriirosyjskiejpensji dla dziewcząt, kraciasta spódniczka, białe podkolanówki. Na ziemię sprowadził go Gajewski, bezlitośnie szeleszczącpapierami.Jobjegomać. -Rachunki,drobnezakupy,żadnychwiększychsum. -Perfumykupiłniedawno-rzuciłaBeata. -Diora?-zainteresowałsięnadkomisarz. -Nieee,Valentino. -Nieprzepadam.Marek,widziałeśjeuniegowłazience?Możetonaprezent? -Cośtambyło,aledokładnieniepamiętam. -Resztęprezentów-dodałaŹrenicka,odsuwającsięod biurka-robiłraczejsobie.Wszystkodokomputera. - Jeśli nawet ktoś go szantażował, nie wygląda na to, żebyzdążyłmuzapłacić-głośnomyślałGajewski.-Sponsoringuteżraczejnieuprawiał,nochybażenieprzezinternet. - Można popytać w klubach gejowskich - próbowała jeszczemłodszaaspirant. -Można-przytaknąłodruchowo,aczbezzapałuJan. Srokajużwiedział: -Panieipanowie,tylkoprzypadekmożenasuratować. Naturalnenarzędziezbrodni Grażyna Druszcz lubiła wywiadówki. Zawsze to jakaś odmiana: zamiast młodych kretynów - stare matoły. Pięćdziesięcioczteroletnia weteranka w bojach o wielkość SłowackiegoiŻeromskiegomusiałajednakprzyznaćsobie w duchu, że czasy się zmieniły. Kiedyś naprawdę można byłoporządzić,powiedziećdosłuchu,daćwuchoczylinijkąpołapach,iposprawie.Nikt,anistarzy,animłodzi, nieśmiałpisnąć.Ateraz?Prawaucznia,mobbingniemobbing,dziewięćdziesiątprocentchorychnadysleksję.Iledwiepotrafiąsklecićzdaniepopolsku,bodoszczęściawystarczyimangielski.JakiKordian?JakieDziady?Chyba tezpokojunauczycielskiego.Rodzicetoprzynajmniejstaraszkoła.Owszem,pyskują,robiąaferyudyrekcji,wogóle-życiebyoddalizaswojegoStefankaczyOktawię,ale czasem wystarczy spojrzeć ostrzej, wyćwiczonym gestem poprawić okulary i zaraz przypominają sobie, gdzie jest ichmiejsce. Wzdychającciężko,Grażynaodłożyładziennik.Sięgnęła po torebkę i z kosmetyczki wyjęła szminkę ochronną. Nieprzerwałasmarowaniaust,gdyrozległosiędyskretne pukaniedodrzwi. -Czegośpanzapomniał,panie...? -Zajączkowski-usłużnymgłosempodsunąłmężczyzna. -Możnanachwilę? -Aaa,Zajączkowski.Wywiadówkaskończyłasiędziesięć minut temu. Nie jest pan w stanie wygospodarować półgodzinydlawłasnejcórki? - Przepraszam, pani profesor - wychrypiał Zajączkowski - sytuacja awaryjna w pracy. Żona jest na szkoleniu i wracadopierojutro. -Trudno.Zapraszamwprzyszłymtygodniu.Mamokienkowśrodęodczternastejpiętnaściedopiętnastej. -Niemożemywtedy,żonaijapracujemywtychgodzinach.Ale-nieustawałwzabiegachrodzic-naszaAniato chybaniesprawiaspecjalnychkłopotów? -Dajciemiczłowieka,aparagrafsięznajdzie-stwierdziła sucho nauczycielka i wypróbowała na Zajączkowskimsztuczkęzokularami.Zadziałało,mężczyznazgiąłsię, jakbyzamierzałklęknąćprzedbiurkiem.-Nodobrze.Co my tu mamy? U mnie mocne trójki. Jak widzę, Ania robi równepostępy:zmatematykiśredniawokolicachtrzech,z biologii to samo, z fizyki jeszcze ciepła jedynka. O, z fikołkówdwiepiątkiiszóstka.Toświetnierokuje,takasilnadziewczynazawszeznajdziepracęwBiedronce. Zajączkowskizamruczałcośniewyraźnie. - Jak się postara, to może na kasie. Sprawowanie: poprawne.Byłobylepiej,gdybysiętrochęmniejmalowała. Widaćzajmujejejtozadużoczasu-triumfowałaDruszcz. -Cośjeszcze? -Wystarczy-rzuciłnieoczekiwanietwardoojciecAni. -Przepraszam,żeprzetrzymałempaniąprofesor.Czywobectegopozwolisiępaniodwieźćdodomu?Ciemnojuż. - Nie. Dziękuję. Przywykłam radzić sobie sama. Od dwudziestuośmiulat. -Jakpaniwoli.Dowidzenia. Grażynazamknęłaklasę,pożegnałasięzteżjużkończącympracęwoźnymiruszyładodomu.Poprzejściustumetrów zatrzymała się, dusząc w ustach przekleństwo. Cholernybut.Przykucnęłaitymrazemzaklęłajużgłośno.Nie dość, że oderwany obcas utknął w błocie, to do kałuży wpadłakońcówkajejmetrowego,grubegojakpytonwarkocza. Odrzucając go na plecy, chlapnęła brudną wodą. Jeszczepłaszczdoprania.Podniosłasięikuśtykając,powlokła się przez źle oświetlony park. Kolejne przekleństwonadobreuwięzłojejwgardle. Dzień28marcasiostryŹrenickieodlatspędzaływulubionymtowarzystwie.Swoimwłasnym.Jednaurodziłasię 27marca,druga29marcapięćlatpóźniej,nawspólnącelebracjęwybraływięcdatępośrodku.Jeśliświętowypadałowdzieńwolnyodpracy,urządzałysobiezakrapiany panieńskiwieczór,jeślinie-wybierałysięrazemnaulubionepierogi.ElaiBeatabyłyBaranicamiwkażdymcalu. Sumienne,uparteizasadnicze,wszystkolubiłyrobićsame, zwyjątkiemtego,comożnabyłozrobićzsiostrą.Względniezmężeminspe,alenimElkaniezamierzałasiędzielić.Choćniecoróżniłysięcharakterami,rozumiałysięniczymnóżzwidelcem,nicwięcdziwnego,żeobiezdecydowałysięnapracęwpolicji. - Rety, jak się obżarłam - stwierdziła Ela, masując się popłaskimjakdeskabrzuchu. - No - zgodziła się siostra - ale gdzieś tak za godzinę mogłabym wsunąć jeszcze jedną porcję tych z rydzami. Albozkaszą. -Oj,Beatrice,przecieżmożesztusobiewpadać,kiedy chcesz,choćbyjutro.MnieKubuśbyniedarował,jakbym przezweekendniepolataławfartuszku.Ciąglegotopodnieca-zachichotałastarszaŹrenicka. -Alewsamym?-parsknęłamłodsza. -Nocośty.Podniecagożonajakzmakatki,aniejakaś tam wyzwolona sufrażystka. Zobaczysz, jeszcze i ty poznaszrozkoszeschizofrenii. -Phi-skwitowałaBeata,cokolwieknadrabiającminą. -Okej,płacimy,nie?Twojakolej. Pierogarnię U Vincenta opuściły o ósmej. O tej porze nie było jeszcze problemu z parkowaniem, więc szybko znalazłysięwsamochodzie.Beatanastawiłaradionapolicyjnepasmo. - Oj, wyluzuj, dziecko, wyłącz to. Na dyżurze się utwierdziszwpowołaniu.-Elawyciągnęłarękędoprzycisku,leczsiostraprzytrzymałajązanadgarstek. -Ciii,zaczekaj. ...wparkuFlorianaNowackiegoznalezionozwłokikobiety.Potrzebniludziedozabezpieczeniaterenu... -Tokołonaszejdawnejbudy. Starszasiostraznaczącopopukałasięwczoło.ABeata zgłosiłasięinacisnęłagaz.Dojeżdżającdoparku,zdaleka zobaczyły światła halogenowych latarek. Na miejsce, sądzącpowozach,któretarasowałyścieżkę,dotarłyjużco najmniej dwa patrole. Ktoś przesunął im latarką po oczach. - Ja nie mogę! Siostry sisters we własnych pięknych osobach!-wykrzyknąłentuzjastycznieten,któryjechwilowooślepił. -Pawełek!-odkrzyknęłazrównymentuzjazmemBeatai rzuciłasięnaszyjęnajlepszemukumplowizczasówPiły. -Khm,khm-przypomniałaosobiestarszaŹrenicka,nastawiającpoliczkidocałowania.-Towysobietugruchajcie,gołąbeczki,ajarzucęokiemnanieboszczkę. -Couciebie,Pawciu? - Stara bida - popisał się oryginalnością starszy aspirant. -AjakAdelka? - Jak to Adelka. Niedługo dobije do pół tony. Na sto procentbliźniaki,wczorajoglądałemjenaUSG. - Kurczę, tak się wciąż mijamy, musimy się koniecznie spotkaćnajakimśbrowcu,anie... -Beata!Chodźtuszybko-głosElżbietyniewróżyłnic dobrego. Mimo panujących wokół ciemności, młodsza aspirant mogłaby przysiąc, że jej siostra pobladła jak ściana. Po chwili sama poczuła coś w rodzaju mdłości, choć z tymi debiutanckimi,zdawałobysię,jużdawnosobieporadziła. PrzełknęłaślinęiobjęłaElęwpasie. -Dżizaskrajst,toona. -Kto?Znacieją?-bardziejstwierdził,niżzapytałPa- weł. -Druszczowa.Uczyłanaspolskiegowliceum. -Fajna? -Nie-wyszeptałaBeata. - Nie? Czyli jakaś uczniowska wendeta? - próbował żartowaćkolega. Kobietymilczały.Wciążsięobejmując,odeszłyodciała,bozgromadzonajużwkomplecieekipakryminalistycznazajęłasięzbieraniemśladów.Wprawdzieodpalonoreflektory, ale któryś z policjantów nadepnął na kompletnie ubłoconywarkoczdenatki. -Niecieszsię,Paweł-odezwałasięcichoEla.-Każdy z nas przynajmniej raz życzył jej śmierci w męczarniach. Zliczającwszystkich,todajedobrychparętysięcypodejrzanych.Tylkoproszęcię-uśmiechnęłasięleciutko-odpuśćsobieuwagiowyrywaniuchwastów. -Okej.-PawełRudzkinieprzypadkiemzaskarbiłsobie tak ogromną sympatię młodszej Źrenickiej. - Stawiam na uduszenie, pewnie nie męczyła się d ługo. No chyba że samazesobą. Do starszego aspiranta zbliżył się młodziutki policjant. Toonwczasiepatrolunatknąłsięnazwłoki.PosterunkowyJędrekMaciąg(spodsamiuśkichTater)miałdziśswój wielkidzień. -Sefie,sefie,jescecosik.Kalose-oznajmiłzradością wgłosie.-Tambyły,poddzewem. Tegoroczny fashion week fall/winter w Paryżu zakoń- czył się dwa tygodnie temu, toteż specjaliści od mody prześcigalisięwtypowaniunajlepszychkolekcjinadchodzącego sezonu. Gajewski z niejaką konsternacją wpatrywał się w fotosy z pokazu Husseina Chalayana, który nie ustawał w wysiłkach, by zadziwić światowe elegantki. Tym razem, czytał nadkomisarz, inspiracją dla tureckiego projektantastałasiębudowa:„Wybiegustawiononaspecjalnychrusztowaniach,amodelkiparadowałyponichw kaskach i w płaskich platformach, które swoim kształtem odwoływałysiędoideipustaków.Wkreacjachwykorzystanezostałytakżeodpadydrewniane,beton,taśmymalarskie i fragmenty rur. Akcentem nawiązującym do idei nowej «konstrukcji», odpowiedzi kreatorów na dominującą przezlatadekonstrukcję,stałysięaparatynazębachmodelek,wykonanezestopuzłotaitytanu.«Cudownyibardzo sexy»,podsumowałapokazsamaAnnaWintour". - Cześć pracy. - Marek z nieodmiennym wyczuciem zwykł przerywać upojne chwile. Gajewski pospiesznie przerzuciłstronęgazety. -Noniemogę-zakpiłSroka,zerkającmuprzezramię.Druga liga żużlowa, pora umierać. Z nudów. A gdzie jest światłomychoczu?NaploteczkachuPameli? - Nie wiem - mruknął gniewnie Jan - chyba na jakichś gościnnychwystępach. -Przebranżowiłasię?Znaczyzmieniłaorientacjęseksualną? -Nicmiotymniewiadomo.Gruszkastwierdził,żenie masensumnożyćbytówponadpotrzebę,dałzdjęciePłatka tym od narkotyków, bo i tak tam muszą zaglądać. Może ktośgorozpozna. - A więc dobrze wnioskuję, że nudy na pudy. To może wpadnę z wizytką do Archiwum X, co pięć głów, to nie trzy. -Dlaczegopięć?-zdziwiłsięGajewski.-Czyżbytwój supermózgpracowałzpodwójnąmocą? -Enie-uśmiechnąłsięSroka,bezfałszywejskromności-wrachubieuwzględniłembyłemwydajnośćobecnego tunadkomisarzaGajewskiegoJanaMichała. - Sami się możemy zabawić w Archiwum X - powiedział Jan, bo brak zajęcia rzeczywiście dawał mu się we znaki.-CopowiesznakatarówwSmoczejJamie? - Zwanych Czcicielami smoka - przechwycił pałeczkę Marek-prawdopodobniezamieszanychwsprawędwóch wieżkościołaMariackiego. - Trop prowadzi do niejakiej Hanuli Kózki, handlarki serami,wprostejliniipotomkiniWandyiukochanejszewczykaDratewki. - Zaraz, to Wanda zdążyła się rozmnożyć przed śmiercią? - Nigdy nie znaleziono ciała. Na użytek legendy mówi się,żeutonęła,awrzeczywistości... -PrysnęładoAfrykiipoślubiłaTutenchamonaXIX,co utrwalone zostało na zwoju ukrytym w piramidzie, którą zatopionoprzyregulacjigórnegobieguNilu. - O tym, że zwój istniał, świadczą rysunki znalezione ostatnio wśród nieznanych szkiców Michała Anioła - do- rzuciłakomisarzMajaBartkowiakzsekcjids.nieletnich, któraniewiadomokiedypojawiłasięwdrzwiach. -Nonareszciejakieśatrakcje.-Rozpromieniłsiękompletnie niezażenowany Sroka. - Maju, Maju, baju, baju, Maaajuuu. -Niewiemjakty,Mareczku-korzystajączprzerwyna oddech, powstrzymała jego wycie Maja - ale ja zobaczę dziśmojegosyneczka.Teściowagoprzywozi. Gajewskiemu nieraz przychodziło do głowy, że w tym mieściewszyscysąjakwielkarodzina,świetnieobeznana zeswoimiproblemamizdrowotnymi,stanemmajątkowym, ślubami, rozwodami, narodzinami czy zmianami partnerów. Myślał oczywiście o rodzinie policyjnej, do której rzadkodobijałynowetwarze,nieliczącnarybku-tenmusiałdopierodaćsiępoznać.Gdybynieresztaświata,właściwie nie używałby służbowej legitymacji. Doskonale wiedząc,żeMajanieochłonęłajeszczeporozwodzieiźle znosi przymusowe rozstania z dzieckiem, taktownie nie drążył tematu. Wbrew pozorom Marek również wiedział, kiedysięzamknąć. -TakwłaściwietoszukamBeatki.Niewróciłajeszcze? -Jakwidaćnie,alemożemyciwystarczymy?-zaoferowałsięSroka. -Nie,nie,toprywatna,babskasprawa. - Mówisz „nie wróciła", czyli wiesz, gdzie jest - włączyłsięGajewski. - Na Podgórzu. To wy nic nie słyszeliście? Wczoraj wieczorem znaleźli w parku jej byłą polonistkę. Udusze- nie.PawełekRudzkisiętymzajmuje,aBeatajeszczekojarzytośrodowisko,więcpomagaprzyspieszyćsprawę.W końcuszkołękończyłanietakdawnotemu,atanauczycielkawciążpracowała.Podobnowracałazwywiadówki. -Jakiśgeniuszsięodpłaciłzadwójęzimiesłowów?podkomisarzpodziśdzieńpamiętałswojąszkolnązmorę. -Terazdwójatojedynka,Sroczko.Lichowie,niegadałyśmydługo.Spróbuję,możewłączyłatelefon. Cośnadkomisarzowimówiło,żejużpolabie. Powrót do przeszłości nie był zbyt bolesny. Beata co prawda dobrze wspominała szkolne lata, jednak musiała sięliczyćztym,żeniewszystkopozostałotakiejakdawniej.Byłogruboprzedósmą,więcbyzabićczaswoczekiwaniunadyrektorkęliceum,postanowiłazłożyćkurtuazyjną wizytę w jaskini wroga. Zapukała grzecznie. Drzwi uchyliłysięnajakieśtrzycentymetry,przezszparęwysunął siębliżejniezidentyfikowany,wydatnynochalimałoprzyjaźniezapytał: -Czego?Zarazbędzielekcja. Beata spacyfikowała nos służbową legitymacją. Drzwi uchyliłysiębłyskawicznieiprzezotwórbuchnąłwcalenie dydaktyczny smrodek. Miliardy wypalonych papierosów natrwałewsiąkływstaremury.Kurde,jakwkomorzegazowej, pomyślała Beata. Przed oczyma stanęła jej nagle scenazubiegłorocznejwakacyjnejwycieczkidoMiędzyrzeckiegoRejonuUmocnień.Pozebraniubiletówiprzeliczeniupodopiecznychprzewodnikwpuściłichdośrodka, gdzie najpierw mogli sobie obejrzeć pomieszczenia nad ziemią,poczymnasygnałalarmumielisięzgromadzićw jednym z pokojów. Trzydzieści osób ledwie upchnęło się w pozbawionej okien, pustej salce o powierzchni mniej więcej dziesięciu metrów kwadratowych. Przypominała zdezelowanąłazienkę.Tłumekchichotałnerwowo,spoglądając raz po raz na sufit. „A teraz potraktują nas cyklonem", powiedziała teatralnym szeptem któraś z kobiet. „Nie", uspokoił wycieczkowiczów przewodnik, który wreszciesięzmaterializowałizapodałimjedynieprzetestowany pięćset sześćdziesiąt razy dowcip. „Trzeba sprawdzić, czy ktoś z państwa nie ma klaustrofobii". Podobneuczuciebudziływniejprzylegającedosiebiestolikiikrzesłaupchniętejednoprzydrugim. Właścicielemwybujałegoorganupowonieniaokazałsię nieznany jej młody drągal. Na jego twarzy gościł teraz uśmiechoduchadoucha: -Prosimy,prosimy,czekaliśmynapaniąkapitan. - Młodszą aspirant - poprawiła. - Dzień dobry, Beata Źrenicka. Rzeczywiście, ciało pedagogiczne było już prawie w komplecie i intensywnie żyło śmiercią koleżanki. Beata szybko rozejrzała się po pokoju nauczycielskim, zapewne w międzyczasie pomalowanym, ale poza tym niezmienionym.GwarnotubyłojakwkurnikuzarządzanymprzezMadalińską z Gadalińską. Policjantka rozpoznała większą częśćstarejgwardiiizciekawościązarejestrowałakilkoro młodszych. Choć cała ta sytuacja nieco ją bawiła, za- chowałapowagęstosownądochwili. -Paniwie,paniwie.-Jednazestarszychnauczycielek, drobnaikrągłamatematyczkaDudek,podskoczyładoBeaty i pociągnęła ją za rękaw, chcąc zapewne zniwelować różnicęwzrostu.-Grażynkamiałaprzeczucie. -Tak?-Profesorkimatematykiraczejnienależałobrać naserio. -Tak.Bowiepani,dwalatatemubyłauwróżkinatarocie.Itawróżkazanicniechciałajejpokazaćjednejzkart. WtedyGrażynka... - Przepraszam, pani profesor - ucięła spokojnie Beata, spoglądając na zegarek - ale dosłownie za dwie minuty mam się spotkać z dyrektorką. Muszę iść, zajrzę do państwapóźniej. Beata znała nową dyrektorkę liceum, Helenę Rozwadowską,wychowawczynięEliiswojąprofesorkęodchemii, która z pewnością była właściwym człowiekiem na właściwym miejscu, elegancką czterdziestopięciolatką z klasą: - Cóż, Beatko, mogę ci mówić po imieniu, prawda? Sama wiesz, jak to wyglądało. Oczywiście wybierzemy sięnapogrzeb,musimy,ale,przykromitomówićozmarłej, nie wydaje mi się, żebyśmy długo płakali po pani Druszcz.Próbowałamcośztymzrobić,ciąglebyłynanią jakieśskargi,tylkożezostałjejjeszczerokdoemerytury. Mnieteżkiedyśuczyła-dodałaRozwadowska,wzdrygającsięznacząco.-Jakcimogępomóc? Beatabezradniewzruszyłaramionami. -Czyktóryśzuczniówmiałzniąostatniojakieświększeproblemy? - Cóż, nie ostatnio, ale ciągle. Chwała niebiosom, że zmieniliregulaminmatur,oblewanienajwyraźniejbyłojej hobby. - Hmm, wyobrażam sobie, że coś takiego zapamiętuje sięnacałeżycie. JakowzorowauczennicaBeatamiałajednaknikłepojęcieotegorodzajutraumach.ChoćDruszczniezalazłajej za skórę, z pewnością to nie nauczycielce, ale rodzicom nałogowo pożerającym książki policjantka zawdzięczała miłośćdoliteratury.Rozwijałająwięcnawłasnąrękę,a do wymagań profesorki, sumiennej strażniczki rygorów programowych, przystosowała się dla świętego spokoju. Cośbyłojednaknarzeczy:kiedyważyłysięlosyjejprzyszłychstudiów,niepaliłasiędozostaniadrugąGrażynką. Swojądrogą,jeśliDudkowamówioniejtakpieszczotliwie,toznaczy,żemusiałybyćzesobąblisko.Trudno,trzebabędziejakośprzełknąćtejejbajkizmchuipaproci. - Zosia ci udostępni wszystko, czego potrzebujesz, kochanie. Ale jakoś wierzyć mi się nie chce, żeby zrobił to któryś z uczniów. Może są bardziej bezczelni, czy jak to się to teraz nazywa „asertywni", lecz żeby zrobić coś takiego, trzeba mieć naprawdę nie po kolei w głowie. Nie sądzę,abyukrywałsiętujakiśRaskolnikow.Zauważylibyśmy. Choćmłodszaaspirantmiałabytrochęwięcejdopowiedzeniawsprawie„zauważania"wszystkichbombzegaro- wychzIa,wobecnościdawnejprofesorkiwciążczułarespekt. Stwierdziła więc tylko, że trzeba brać pod uwagę także absolwentów i pożegnawszy się z Rozwadowską, weszładosekretariatu,gdziejużczekałnaniąPaweł. Długonoga Zosia Zybura mogłaby być ozdobą każdej spółki.Ztychnajbardziejwypasionych.Alboświatowych wybiegów.Ślicznaiwiotkajakprzecinekbrunetka,nieco wtypieKeiryKnightley,wniczymnieprzypominałaniesławnej pani Janeczki, która za czasów Beaty panoszyła sięwszkolnymsekretariacie.Policjantkazzazdrościązerknęłanajejnieomalpłaskąklatkępiersiową,zatoPawcio wpatrywałsięwpięknąsekretarkęwzrokiem,jakimzwykleSrokamierzyłBeacinewalory.Źrenickaztrudempowstrzymała się przed wrzaśnięciem mu „cześć" prosto w ucho. -Dzieńdobry-przywitałasięZosia,ściskającjejdłoń. Policjantka nie spodziewała się, że taka chudzina może mieć uścisk jak imadło, ale oczywiście wolała kobiety, które na dzień dobry nie serwują mokrego karpia. Mężczyzntymbardziej.-Kawki?Właśniezaparzyłam. -Dziękuję,narazienie,zdążyłamjużdziśwypićzetrzy. -Tomożeyerbę?Odkryłamniedawno.Działajakkawa, ale tak nie zamula. Chociaż niektórzy twierdzą - paplała Zosia-żezabardzoichpobudza.Niewiem,mnienicnie jest,niemamtrudnościzzasypianiem. -Dobrze,spróbuję-zgodziłasięBeata.-Aty,Pawełku? Potrzebujesz jeszcze nieco pobudzenia czy może kro- peleknauspokojenie? -Tojaznajdęcośwapteczce.Ajaknie,skoczędohigienistki.-Sekretarkabyłauosobieniemżyczliwości. - Ależ nie trzeba - ocknął się wreszcie Rudzki, nie do końcajednak.-Czytywiesz,żepaniZosiajestmodelką? TylkowystępujepodpseudonimemZoja. -Wagencjipowiedzielimi,żetobrzmitakzrosyjska,a teraz Rosjanki są na absolutnym topie - dorzuciła Zosia bezudawanejskromności.Miaławsobietylezesłowiańskiejkrasawicy,cowartburgzforda.-Alewłaściwieitu, i w modelingu to ja sobie tylko dorabiam, żeby opłacić studia.Zarządzanieimarketing. -Zaraz-zastanowiłasięBeata-alewłaściwiepocotu przyszliśmy?Chybaprowadzimyjakieśśledztwo? -Notak,biednaDruszczowa...-podłapałamodelka,ale niewyszłojejtozbytprzekonująco.-Jatam... Beatęzmęczyłjużtenjednoosobowyshow: -PaniZosiu,powinniśmyprzejrzećlistyjejuczniów. - Ale wszystkie? Z trzydziestu lat? Wie pani, ile to osób? - Zielonego pojęcia nie mam. Ile klas uczyła w tym roku? - Cztery, pensum nauczycieli wynosi osiemnaście godzin, co daje po pięć lekcji na klasę. Oczywiście miała jeszczedwienadgodziny.-Sekretarkaniebyłajednakzupełniebezużyteczna.-Tylkożeprzezteileślattosięzmieniało.Jabymzrobiłatak:sprawdziłatylkozagrożonychz jej klas. Jeszcze - podeszła do szafy i wyciągnęła z niej dwa segregatory - protokoły z matur. Najnowszych nie daję,boterazegzaminatorzysąprzecieżzzewnątrz. - Pani Zosieńko - Rudzki znów się przebudził - a są u was jacyś notowani? My też możemy to sprawdzić, ale skorojużtusiedzimy... -Notowanychostatniotojamamzanotowanychwgłowie.Jedenkibic,kradzieżwsklepie,kilkalattemudiler, tylkotenostatni,ztego,cowiem,wyleciałzwilczymbiletem. Oczywiście wszystkich nie ogarniam, pracuję tu od dwóchlat,aleinanichzebrałamteczkę,lepiejsięzabezpieczyć.-Znówsięgnęładoszafy,prezentującprzyokazji swojeimponującekończynydolne. Policjancipochylilisięnadpapierkami. -PaniZosiu-przypomniałasobiepokwadransieBeata -botomożebyćważne.Wywieszaciegdzieśzawiadomieniaowywiadówkach? -Uczniowiemusządaćrodzicomkarteczkidopodpisu. Alepewniepaniwie,podrobieniepodpisutodladzieciakówbułkazmasłem,więcwszystkieinformacjezamieszczamyteżnanaszejstronieinternetowej.Każdymożesobiesprawdzić. Stowarzyszeniesfrustrowanychpolicjantów Źrenickąobudziłkoszmarnybólgłowy.Ten,zktórympo męczącym dniu kładła się do łóżka, był niczym ukłucie szpilką wobec przebijania się przez centrum mózgu drutu dorobótekręcznychwtejchwili.Miaławrażenie,żenajmniejszyruchspowodowaćmożenieodwracalnestratyw substancji szarej, a jednak nie miała wyjścia i powoli uniosłasięzpościeli.Wiedziała,żewapteczcenieznajdzie aspiryny przeciwmigrenowej, przynoszącej jej ulgę jużpokwadransie,bosprawdzałatowczoraj.Jakiwcałymmikroskopijnymgniazdku,wszafcezlekarstwamipanował idealny porządek. Próbowała się więc oszukać, że samoprzejdzie.Gdybybyłaglinązamerykańskiegofilmu, to pewnie rano miałaby zwyczajnego kaca, strzeliłaby szklaneczkęłyskaczaiwszystkowróciłobydojakotakiej normy.AlejakpopiskiwałcienkimgłosemwokalistakultowegozespołuzMysłowic,„Toniebyłfilm",aiwpobliżu nie znajdował się nikt, kto by mógł ją wyręczyć w wyprawie do apteki. Właśnie w podobnych momentach najbardziejtegożałowała.Przezchwilęrozważała,czynie wziąć dnia wolnego, w końcu wczoraj wyrobiła co najmniejtrzydniowąnormę,leczniemogłabysobiedarować sekcji zwłok Druszczowej. Zdawała sobie sprawę, że jej udział w oględzinach ciała nauczycielki, widywanej kie- dyś tylko w zapiętych pod szyję skromnych żakiecikach, będzie czymś nieprzyzwoitym, nie na miejscu, ale takie widokistanowiłyprzecieżczęśćjejzawodu.Zdołałaprzełknąć ledwie łyżeczkę jogurtu z płatkami, po czym, poruszając się na zwolnionych obrotach, stanęła przed szafą. Tunigdynietraciłaczasu:nawieszakachznajdowałosię jedynie sześć par dżinsów, różnej grubości kurtki, a na resztęskromnejgarderobyskładałysiępodkoszulkiiparę obszernychswetrówświetnieukrywającychtocoś,cood kilkunastulattraktowałajakkłopotliwywybryknatury.Po namyślepostanowiłanicnierobićzsinymidołkami,które wyryłysięjejpodoczyma,itakprawienigdysięniemalowała.WtejmateriisiostraBeaty,mającabiegunowoodmienny stosunek do swoich kobiecych walorów i niezmienniekrytykującalookbabochłopa,szybkodałazawygraną-pomamieŹrenickieodziedziczyływielkieoczyw kolorze orzecha i ciemną oprawę, pięknie kontrastujące z blond włosami. Związawszy je w niedbały, luźny kucyk, policjantkawybrałanumerdosiostry: -Amożespotkamysiętamuwaswbufecienaszybkiej kawie? -O,cośminiezdrowobrzmisz,króliczku-wyczułanatychmiastEla.-Migrenajakdzwon? -Zygmunta-wyjęczałamłodszaaspirant. - Na migrenę to w ogóle najlepszy jest seks, ale co ja tamsiębędęwymądrzała. Beata nie podjęła tematu, więc po chwili ciszy starsza Źrenickadorzuciłanazachętę: -Alewpadaj,wpadaj,dokawymamyciasteczka. Lekarstwo zadziałało niezawodnie jak zwykle, ale po prawie godzinie przebijania się przez korki Beata znów zaczęła pocierać skronie. Na szczęście w saszetce była jeszcze druga tabletka. Donośny śmiech, którego nie sposóbbyłopomylićzinnym,aktóryusłyszała,nimweszłado bufetu,potwierdził,żesiostrajużnaniączeka.Iraczejsię nienudzi.Gwiazdakryminalistykiodzianawspódniczkęo jakieś pięć centymetrów przekraczającą linię klasycznych majtek,którezresztąoddawnazarzuciłanarzeczstringów, siedziała swobodnie rozparta na krześle, kiwając energicznienogązałożonąnanogę.Pochylałsięnadniązdecydowaniemłodszyfacetwbiałymkitlu,opowiadająccośz ożywieniem. MłodszaŹrenickapodeszładostolikaichrząknęła.Ela niezadałasobietrudu,abydokonaćprezentacji,koleśrzucił krótkie „cześć" i zmył się szybko, najwidoczniej nie wytrzymawszytakiegostężeniażeńskiejurody. -Niezłeciacho-zakpiłaBeata. - Ciacho jak ciacho - oceniła Elżbieta. - Nasz praktykant,zabawnychłopczyna. -Zobaczysz,tysiękiedyśdoigrasz... -Ależococichodzi,mojatyrozważnainieromantyczna? -Oto,żetwójKubeczekmożesięwkurzyć. -Oj,Kubuśtonawetjestzadowolony,jakfacecizwracająnamnieuwagę. -Facecisądziwni. -Facecisąprościwobsłudze,tylkotrzebanauczyćsię instrukcji.-Bonmotaminatematrelacjidamsko-męskich Elamogłasypaćjakzrękawa. Beata kolejny raz tego dnia zignorowała temat. Doskonale wiedziała, jak potoczyłaby się dalsza rozmowa, wypełniona dobrymi radami starszej, doświadczonej siostry, przepełnionej troską o życie emocjonalne młodszej. Jako że ten aspekt życia praktycznie dla niej nie istniał, wymowniespojrzałanazegarek. -Aluzjuponiała-uśmiechnęłasięgwiazdakrakowskiej biochemii-tylkodopijętegołyczkaiidziemy. -Doszłydociebiejakieśprzeciekizprosektorium? -No,zostałazamordowana. -Cośtakiego!-rzuciłaBeatazgryźliwie.-Ajamyślałam, że niczym stara Indianka, czując zbliżający się kres ziemskiegożywota,udałasięwustronnemiejsce,żebytam spokojnieskonać. -Odpuśćsobie.Maszmigrenę,niemaszchłopa,dlatego wściekaszsięnacałyświat. - To ty sobie wreszcie odpuść tę filozofię Mariolki z mięsnego. -Dajspokój-powiedziałałagodnieEla.-Torzeczywiścieniejestdobrymoment. Doktor Dobrzaniecki i jego asystent pracowali już od jakiegośczasu.Przyczynazgonubyłaewidentnainiemusielidokonywaćszczegółowychoględzinkażdegozorganówdenatki.DlategoteżoczomsióstrŹrenickichukazała siętylkogórnaczęśćciałanauczycielki,resztęzaśszczel- nieokrywałoczysteprześcieradło. -Nodziewczyny-patologpominąłformułypowitalnemamytubardzociekawyprzypadek.Spójrzcie:otarciana szyinietypowe,szerokie,tworząwyraźny,plecionywzórjakby lina albo szalik. Było trochę pojedynczych włosów na ubraniu, poza tym zastanowił mnie kłąb u podstawy czaszki,tugdziema,nowłaśnie,początekwarkocza.Nie widaćsiniaków,alesprawcawcaleniemusiałjejmocno ciągnąć.Jużchciałemjejogolićgłowę,tylkowtedymógłbymusunąćnarzędziezbrodni.Niebędęsięzakładałoczywiście, bo trzeba sprawdzić, czy w ogóle da się kogoś udusićwłosami.Namojeokowarkoczjestwystarczająco długiigruby. ElabeznamysłuchwyciłazajasnykucykBeaty,delikatnie owinęła jej go wokół szyi i ignorując ostrzegawcze „au",mocnopociągnęłazakońcówkę. -Zakrótki-stwierdziła. - Elka - wyjęczała jej siostra, bezskutecznie próbując sięwyrwać-tyjesteśkompletnieszurnięta. - I dlatego w tej chwili bliżej mi do chorego bez wątpienia umysłu mordercy - stwierdziła spokojnie starsza Źrenicka,tylkoodrobinęluzującuchwyt. Beataszarpnęłasięponownie.Tymrazemudałojejsię uwolnić, ale wykręcając się, pociągnęła nieznacznie za prześcieradłoosłaniającezwłoki.Oczomzebranychukazała się noga zamordowanej, właściwie łydka, którą można by nazwać białą, gdyby nie pokrywał jej gęsty dywan ciemnychwłosów. -Ups-skomentowałaEla.Najejtwarzymalowałosię zgorszenie.-Takazniejbyłażyleta,atuproszę.Prawdę mówiąc,niewiedziałam,żejeszczeterazmożna... -No,mojepanie,chybajużdosyćtegokabaretu-odezwałsięDobrzaniecki.-Zostałonamjeszczeniecodopokrojenia,alewyjużchybaniemacietunicdoroboty.Wynikiautopsjibędązadwie-trzygodziny. RelacjęłączącąGrażynęDruszczzMelaniąDudektrudnobybyłonazwaćprzyjaźnią.Związałjezesobąpaktdesperacji. Polonistka nie miałaby nic przeciwko zachowaniu twarzy jednakowo niedostępnej dla wszystkich, lecz mnożeniezłośliwościpodadresemmatematyczkiuznałaza zbytłatwe.Drugazkobietnatomiastbyłabywstaniepodarować wszystkie organy komuś, kto wytrzymałby więcej niż pięć minut jej zwierzeń. Uczniowie nie wchodzili w rachubę,bonalekcjachmatematyczkanieodstępowałaod zawiłościgeometrii,możnabyłojednakodnieśćwrażenie, żenaukaścisłaograniczająniczymzasznurowanydooporugorset. Siedzącterazsamotniewichdawnymkąciku,zajmującymnajdalejwysuniętyprzyczółekpokojunauczycielskiego, Dudek wyglądała na tak zdruzgotaną, że Beata, nie przymuszającsię,pogłaskałająpomałej,pulchnejrączce. -Proszęsięniemartwić,paniprofesor,znajdziemygo. Dudekpodniosłananiązałzawioneoczyigłośnopociągnęłanosem. -Tak,alejakjaznajdękogoś,ktotakumiałsłuchać? Policjantka powstrzymała się przed zaoferowaniem swoich usług, lecz ta uwaga była jak najbardziej po jej myśli. -Pewniepaniznałająlepiejniżktokolwiekinny? - Grażynka była wprawdzie dość skryta, nie zwierzała mi się, lecz dobry był z niej człowiek. Tylko bardzo nieszczęśliwy. Mój Boże, ileż ona przeszła. Jej mąż, szkoda gadać.NietocomójJózuś,owłaśnie,zapomniałam,wLidlu na pewno będą dziś greckie pierożki, takie mrożone, któretrzebasobiesamemuupiec,mążjeuwielbia.Kosztowałapani? -Spróbujęprzyokazji.Niewieledotąddowiedzieliśmy sięojejrodzinie,tyletylko,żesynmieszkawIrlandii. -Takiesameziółkojakojciec.Grażynkarozwiodłasię zetrzydzieścilattemu,mawiała,żeopięćlatzapóźno. -Atomałżeństwojakdługotrwało? - No właśnie pięć lat. Pani wie, jak Grażynka była w ciążyzGrzesiem,toonzakręciłsiękołoinnej.Oczybym takiej wydrapała. Swojego własnego syna zobaczył, jak małymiałtrzymiesiące.Apotemitakgoprzekabacił. -Tosięzdarza-wtrąciłaszybkoBeata.Choćniebardzotłumaczywypowiedzeniewojnycałemuświatu,dodaławduchu.-Adlaczegopanimówi,żesynjesttakisam? Teżsięrozwiódł? -Tegotoniewiem,aleoddawnanieutrzymywałznią kontaktu. Jakieś tam zdawkowe życzenia na święta. My z Józusiemniestetyniedoczekaliśmysiędzieci,tozpowodu świnki,jakąmążprzeszedłwdzieciństwie,imożetodobrze, bo nie wytrzymałabym takiej znieczulicy. Słyszała pani? - Dudkowa poderwała się gwałtownie, potrącając przytymkrzesło. Młodsza aspirant, do której uszu naprawdę nic nie dotarło, postawiła na głosy, duchy albo ultradźwięki. Najwyższa pora na mały teatr absurdu. Jej typy okazały się jednakbłędne. -Chybaniezakręciłamkranuwpracowni. -Agdziejesttapracownia? - Na drugim piętrze przecież. To ja lecę, a pani tu na mnie poczeka, bo ja koniecznie muszę jeszcze opowiedziećotejwróżce. Beata wymówiła się jednak pracą. Najwidoczniej żałobny nastrój ograniczył zwykły słowotok matematyczki, ale i tak dołożyła trochę danych. Policjantka dowiedziała się wcześniej, że syn Druszczowej mieszka za granicą, miał przylecieć za dwa dni, lecz warto by jeszcze przyjrzećsiębyłemumężowi.Zbliżałasiępiąta,jednakwodruchuobowiązkowości,naktórąniewymyślonodotądinnegolekarstwaniżnaprzykładżycierodzinne,wykręciłanumerdoMarka,atenzakomunikował,żeodgodzinyczeka naniąniejakiZajączkowski. ZielonygolfSrokiwyróżniałsięnaparkingu.Odkółpo dach pokrywała go warstwa wiosennego błota, a resztę objąłwewładaniepył,startyjedyniezlusterkaiprzedniej szyby. Mijając go, Beata nie mogła się powstrzymać od szczeniackiego figla. „Brudas" wykaligrafowała na tylnej szybie.Podrzuciławrękukluczykiodwłasnego,systema- tyczniemytegoiwoskowanegowozu,iruszyładowejścia. Marek dopadł ją przy drzwiach. Nie wyglądał na podekscytowanego, raczej zniecierpliwionego godzinami pustego przebiegu. Bez żadnych wyjaśnień pociągnął koleżankę w stronę poczekalni, gdzie na krześle wiercił się krępy,odzianywpuchowąkurtkęczterdziestolatek.Nawidokpolicjantkiwstałiuśmiechnąłsięniepewnie: -Zajączkowski.Andrzej. -BeataŹrenicka.Podobnonamniepanczeka? -Tak,bodowiedziałemsię,żetopaniprowadzisprawę tejnauczycielki,Druszczowej. -SprawęprowadzistarszyaspirantPawełRudzki,jajestemkimśwrodzajuświadka-sprostowałaBeata. -Aha,tojamoże...-zawahałsięmężczyzna. -Aleocochodzi?Iskądpanotymwie? -Kolega-ZajączkowskiwskazałnaSrokę-mipowiedział, że pani to pani. To znaczy, o wszystkim wiem od mojejAni,chodzidotejszkoły,takiewiadomościszybko sięrozchodzą.Widzipani,jaspóźniłemsięnawywiadówkęichciałemzgłosić,że... -Dobrze,proszęzemnąnagórę. -Chwila,zeznaniemusibyćskładanewobecnościstarszegostopniem-przerwałMarek.-Proszę,panpierwszy. Beata nie zaoponowała tylko dlatego, iż wiedziała, że znudzonySrokaitakznajdziesposób,żebyprzyłączyćsię dozabawy.Intuicjajejniezawiodła. -Oj,pozwól-szepnąłjejdoucha.-Koleśjakiśstraszniespeniany.Jabędętymzłym. -Tosłuchampana-powiedziała,kiedyjużusiedli. Przezchwilęmężczyznabadawczowpatrywałsięwlustra umieszczone na jednej ze ścian. Wyglądał na coraz bardziejzdenerwowanego. - Jasne. Jak już wspomniałem, spóźniłem się, bo przedłużyłamisięnaradawpracy. -Gdziepanpracuje?-wtrąciłzłypolicjant. - W budownictwie. Jestem brygadzistą. Firma Cichy Kącik,spółkazo.o. Źrenicka kopnęła Marka pod stołem. Zrozumiał, że ma nieprzeciągaćstruny,botoinformacjanieistotnadlasprawy. -Cosiędziałonatejwywiadówce?-spytała. -Niewiem.Przyszedłemjużwłaściwiepo,ona,denatka... -MożelepiejpaniDruszcz. -Świętejpamięci-skwapliwiezgodziłsięZajączkowski.-Więcona,paniprofesorDruszcz,najpierwkazałami przyjść w innym terminie, ale jak powiedziałem, że nie mogę,tojednakporozmawialiśmychwilę. -Oczym? -OAni,ojejpostępachwnauce,sprawowaniu,jakto nawywiadówce. -Jakieśproblemy? -Skądże,Aniadobrzesięuczy. -Napewno?-wczuwałsięSroka. - Ma trochę kłopotów z przedmiotami ścisłymi, wdała się w swoją matkę, ona też zawsze była z matematyką na bakier. - Panie Zajączkowski - westchnęła Beata - przejdźmy jużdorzeczy. - Bo tego... Trwało to z pięć minut, zaproponowałem jej,żejąpodwiozę,aleniechciała,powiedziała,żesobie samaporadzi,apotempojechałemdodomu. -Ico? -Ijachyba...byłemostatnim,któryjąwidziałżywą. - Jeśli to pan jej pomógł był w udaniu się na tamten świat-skwitowałSroka-tozpewnościątak. -Coteżpan,paniekomisarzu.Tonieja!-prawiekrzyknąłmężczyzna. -Sprawdzimy. -Żonamożepotwierdzić. -Żepanniezrobiłsobiespacerkuprzezpark? -Marek,noproszęcię...Późniejwidziałjąjeszczeportier,zamykałszkołę.Czymapanjeszczecośdododania? -Nie,jatylkochciałempomóc,żebymniepaństwonie szukali.Jamogę... -Tak? - Mogę wszystko opowiedzieć, jakby ktoś z prasy zechciałotymnapisać.Pamiętamkażdziutkiszczegół. Srokapstryknąłdługopisemiraptownieschyliłsiępod stół. -Narazienieujawniamyżadnychinformacji,dladobra śledztwa. - Sami was znajdą, zawsze was wyprzedzają. Widziałemostatniotakireportaż... Beatastwierdziławduchu,żejednaknadajesięnadobregopolicjanta. -Jeślisięzgłoszą,toodeślemyichdopana,proszęmi zostawić telefon. Aha, zapomniałabym: nie zauważył pan kogośwpobliżuszkoły? -Nie.Awłaściwie...Niewiem.Tak.Tak!Jakprzechodziłem,tousłyszałemjakiśdziwnyodgłos,przyżywopłociejakieśdziesięćmetrówodwyjścia.Poprawej.Nie,po lewej. - Jeśli pan sobie przypomni coś jeszcze, to proszę się skontaktowaćzdyżurnym.Myteżbędziemypamiętać,jakbyco. - Proszę, czujny obywatel się znalazł - skomentował Marekchwilępóźniej. - Słuchaj, a może dla świętego spokoju byśmy jednak zerknęlinatenżywopłot?-spytałaBeata,pocierającczoło,migrenazaczęłaswojenieśmiałezaloty. -Oj,dziecko,niemasprawy,chętniesięztobąprzelecę wteczyinnekrzaki,tylkopokiegogrzyba?Jeszczesekunda,anaszgwiazdorzacząłbyciopowiadaćoszaleńczym pościguzamordercą.Musiszsięjeszczewielenauczyć. Zbliżałasiędziewięćdziesiątaminutafinałowegomeczu mistrzostwświatawpiłcenożnej.PolskaremisowałabezbramkowozBrazylią,cojużitakbyłowielkąsensacją.I wtedySroka,drepczącyniemrawowokolicachśrodkaboiska, zobaczył, że Żuraw rzuca piłkę na wolne pole. Wystartował niczym sprinter. Brazylijski obrońca próbował zatrzymać go, łapiąc za koszulkę, ale nie dał rady. Sroka dopadł do piłki, przyjął efektownie zewnętrzną częścią buta,pomknąłwstronębramki.Musiałjużtylkopokonać bramkarza...Naglerozległsięgwizdek.Spalony? Srokaztrudemrozkleiłoczy.Niebyłnaboisku,tylkow łóżku,naszczęściewłasnym.Niemiałnasobiereprezentacyjnejkoszulkizorzełkiemnapiersi,leczstaryT-shirtz napisem „Od roboty strzeż nas, Panie!", tak przepocony, jakbyfaktycznierozegrałdziewięćdziesiątminuttoczonego wmorderczymtempiemeczu.To,couznałzagwizdeksędziego,okazałosięzawodzeniembudzikawkomórce.Wymacał ją z trudem na stojącym przy łóżku stoliku i wyłączył.Uff,znówtensen.BohaterskiesnyoswoichniesamowitychwyczynachnaboiskachświatamiewałMarekzwyklewnoceześrodynaczwartekalbozczwartkunapiątek. Atobyławłaśnietakanoc-terazjużwłaściwiepiątkowy poranek.Zgatunkuupiornych. Wgłowiekołatałomusię,żepowinienjaknajszybciej zwlecsięzwyra,obmyćtoiowo,pomknąćdoroboty,bo inaczejznowubędziemusiałrżnąćgłupaprzedGajewskim albo co gorsza Gruszką, wymyślając najdziwaczniejsze usprawiedliwieniaalbostandardowotłumaczącsięusterkamiswojegozastępczegośrodkalokomocji.Naraziejednakzbierałsiły,aniemiałichzbytwiele.Pozatymraziło goświatło,głowazdawałasięważyćtrzyrazywięcejniż zwykle, dłonie lekko dygotały. Próbował zrekonstruować przebieg wydarzeń poprzedniego wieczoru. Skoro zdołał nastawić budzik, nie mogło być tak do końca źle. Choć z drugiejstrony,niebyłoteżdobrze.Umówiłsięzkumplami naoglądanieLigiMistrzówwpubieUZdzichanaswoim osiedlu.Nicspecjalniewykwintnego,leczlokalmiałpewnezalety:znajdowałsiębliskodomu,piwownimbyłotanie i niespecjalnie chrzczone, a telewizor wprost gigantyczny, ileś tam dziesiątków cali, czego Sroka nigdy nie mógłzapamiętać.Noiniktnienarzekał,żecałyczasleci sport. W końcu kto by miał zrzędzić, skoro przychodzili tam prawie sami faceci. Zaczął się mecz, Milan grał z Manchesterem,popijalibrowarazabrowarem,kibicowali, komentowali z kumplami nie gorzej niż Szpakowski, zresztątożadnasztuka,kłócilisięopiłkarskiesprawyfundamentalne.Alenimskończyłsięmecz,ktośwpadłnapomysł,żebynapićsięwódeczki.Wypilijednąkolejkę,potem następne. Z tego, co było potem, Sroka pamiętał już niewiele;szczerzemówiąc,niepamiętałzupełnienic. Wygrzebałsięzłóżkainachwiejnychnogachpowlókł dokuchni.Stojącyprzykuchenceojciecspojrzałnaniego zezłymbłyskiemwoku. -Znowupiłeś,synu. -Oj,dajspokój,tato,osiemnastkęskończyłemdwadzieścialattemu. OdkądojciecMarkaprzeszedłnaemeryturę,większość czasu spędzał, wysiadując w kuchni i gapiąc się przez okno.Wnaturalnysposóbprzejąłmiejscepozmarłejtrzy latatemumatce. - Tak, jesteś dorosły i twoja sprawa. Ale wstyd, synu, wstyd, że na całym osiedlu baby gadają, że ryczysz pod oknami. Marek chciał wtrącić się z niewinnym pytaniem, czy faktycznie„byłośpiewane"tejnocy,leczskwitowałjedynie: -Isłuchaćhadko,co? Sienkiewiczowska trylogia była niezawodnym sposobemnaspacyfikowaniestarego,znałjąnapamięć.Zadziałało i tym razem. Ojciec pokręcił głową i zdjął czajnik z gazu. -Zrobićcikawy? -Nie,chybanapijęsiękefiru-rzuciłMarek,podszedł do lodówki, przez chwilę wahał się, czy wziąć duże, czy małe opakowanie, wybrał duże i poczłapał do swojego pokoju. Już chciał sięgnąć do radia, żeby choć trochę zagłuszyć panującą w domu ciszę, ale ból rozsadzający czaszkęodrzuciłgonałóżko.Ażdziw,żetaktęsknizarytualnymi sprzeczkami rodziców, które zwykle doprowadzałygodobiałejgorączki.Próbowałbawićsięwnegocjatora, groził, że się wyprowadzi, bo nie może ich już znieść.Ifaktycznieprzezchwilęłaziłomupogłowie,żeby pójśćnaswoje,nawetrazwybrałsiędoagencjinieruchomości,żebysprawdzićoferty.Konieckońcówprzywykłdo narastającej z wiekiem upierdliwości rodzicieli, przestał przejmować się ich uwagami i kłótniami. Przywykł. Mieszkaniekątemurodzicówmiałoswojeplusy.Niestety miałoteżminusy,właściwiejedenpotężny.Polatachprzedłużonegodzieciństwapojąłwreszcie,żetakasytuacjanie pomagawbyciuzkimkolwieknastałe.Potymjakpierw- szadziewczyna,zktórąwiązałjakietakienadzieje,nagle straciłazainteresowanie,kiedypokazałjejswójkawalerskipokoikiprzedstawiłrodziców,pomyślał,że„tozłakobietabyła".Alesytuacjapowtarzałasięcojakiśczas.Nie takznowuczęsto:miałprzecieżzadużoproblemów,żeby w ogóle zwrócić na siebie uwagę interesujących go niewiast. Wciąż nie mógł zrozumieć dlaczego. Nie mógł też wpaśćnato,czemuniepróbujeposzukaćsobiewłasnego lokum,choćbyłbytoznaczącyargumentwnegocjacjachz potencjalną kobietą jego życia. Ot, wielka zagadka sprzecznościludzkichpragnień,taksięmuwydawało,najczęściej po kilku głębszych. Ot, zwykłe lenistwo, podsumowałkolegazdrogówki-zktórymodczasudoczasupopijaliwweekendy-uważającysięzaznawcęnaturyludzkiejwogóle,akobiecejwszczególności. Wypiłkefirmałymiłyczkamiiwsłuchałsięuważniew swójorganizm.Niewychwyciwszyżadnegopozytywnego przesłania, westchnął i zaczął się ubierać, wyciągając z półek, co mu akurat wpadło w ręce. Powtarzając swoją zwyczajną poranną mantrę, „nie chce mi się, nie chce mi się,niechcemisię",szukałkluczykówdoauta.Sprawdził kieszeniespodni,marynarki,kurtki,przeszukałpółki,szafki,zajrzałpodłóżko,bezskutku.Westchnąłporazkolejny namyślotelepaniusięzHutydocentrumtramwajem,kiedyzkorytarzadobiegłogocharakterystycznedzwonienie. -Znalazłemjeranowłazience.Wumywalce-powiedział ojciec takim tonem, jakby to było zwykłe miejsce przechowywaniakluczy. Sroka schodził powoli po schodach i gadał do siebie, coostatniozdarzałomusięcorazczęściej,naśladującsposób mówienia spikera telewizyjnego programu o zjawiskachparanormalnych: - Wczoraj, w późnych godzinach wieczornych na osiedluKolorowymwkrakowskiejNowejHuciezaobserwowanotajemniczezjawiskosamoistnejtranslacjikluczyków samochodowychzkieszenispodniMarkaS.doumywalki właziencewjegomieszkaniu.Cotaknaprawdęstałosię w zwyczajnym mieszkaniu w bloku na osiedlu Kolorowym?Jakiesiłytamdziałały?CzyMarkowiS.groziniebezpieczeństwo?Nateiinnepytaniaspróbująwdzisiejszymprogramieodpowiedziećnasieksperci... Ukłoniłsięstaruszcezparteru,leczniedoczekałsięodpowiedzi. Stanął przed klatką. Osiedle Kolorowe wyglądałotegodniawyjątkowoszaro.Uznał,żeniejesttodobry omen. Baby,achtebaby Gajewski, gnany trudnym do określenia niepokojem, przyjechałdokomendywcześniejniżzwykle.Przezchwilę cieszyłsiębłogąciszą,bezpochrząkiwaniaSrokiiodgłosów nerwowej krzątaniny Źrenickiej, zaczynającej każdy dzieńodporządkowaniapapierów.Wpatrywałsięwścianę. Myślał. O Ewie, która nie po raz pierwszy zresztą zgłosiłachęćpowrotudopracyitymrazemwydawałasię głuchanawszelkiejegoargumenty.Zbezruchuwyrwałgo ostrydzwonektelefonu. -Zapięćminutumnie-zarządziłGruszka. Dojściedogabinetuszefazajmowałorównodwieminuty i dziesięć sekund - kiedyś ze Sroką zafundowali sobie kontrolną przebieżkę. Tym razem, bez kojącego w takich wypadkach towarzystwa przy boku, Jan wlókł się całe cztery,zprzerwąnaprzestudiowanieplanowanegonanajbliższy miesiąc grafiku dyżurów. Tabelę płac zdjęto po jednymdniu,bynieosłabiaćduchabojowegowśródfunkcjonariuszy. -Cześć-przywitałsiękrótkoinspektor,byzarazwrócić dorytmicznegopostukiwaniaołówkiemwstół.Nerwowe bolero najwyraźniej nie przeszkadzało aspirantowi LeszkowiPaziowi,rzecznikowiprasowemu,pochłoniętemuzapisywaniem czegoś w notesie. Na widok Gajewskiego przerwał i bez uśmiechu skinął głową. Jego powściągli- wość oznaczała, że nie jest dobrze, lecz nadkomisarz nie spodziewał się przecież entuzjastycznego niedźwiedzia. Dwatygodnieidwojesztywnych,nicsensownegodorzucenianażerprasie,impasjakdiabli. - Czyli na pewno nic nie łączy tych dwóch spraw? upewniłsięretoryczniePaź. -Narazie,Lesiu,łączyszjejedyniety.Inasz,powiedzmy,dreamteam.Trudno,musiszsobiejakośporadzić.Tylkominieprzesadzajzteoriamispiskowymi. Po wyjściu rzecznika Gruszka odłożył ołówek i westchnął ciężko. Było naprawdę źle. Nadkomisarz przyzwyczaiłsiędoszefa,którymiotałsię,wrzeszczałalbotoczył pianęzust,trudnomubyłojednakpogodzićsięzGruszką przyklapniętym. Gruszką zmęczonym. Coraz bliższym przejścia do etapu ciepłych kapci. Gajewski doskonale wiedział,cousłyszyzachwilę. - Przez jakiś czas mieliśmy tu ciszę i spokój, łatwe i miłedrobiazgi,pijaczekzadźganynamelinieprzezkumpli odkielicha,skutecznaprzemocwrodzinie,takietam.Atutajtenpasztet.Dziennikarzejużdobierająmisiędodupy, aniedługo...Nietocokiedyś. Młodszystopniemgliniarzprzypomniałsobieniedawne polowanie na zabójców kantorowców, których ścigali wraz z połową policji z południa kraju. Albo tę makabryczną sprawę sprzed kilku lat, kiedy to zafascynowany Hitlerem,Czyngis-chanemiinnymiprzyjemniaczkamistudentmedycyny,pochodzącygdzieśzKaukazu,skądonbył, z Czeczenii, Kabardino-Balkarii, Gruzji?, zastanawiał się Jan, poderżnął gardło swojemu ojcu, potem precyzyjnie zdjąłmuskóręzgłowy,nałożyłskalpnasiebieiwyszedł nadwór.Przypomniałbysobiepewniemroczneizamierzchłeczasy,kiedywmieścieiokolicachrządziłgangKrakowiaka,alezrozważańwyrwałgoznówgłosszefa: -...więckurwa,Jasiu,przestańciecieszyćsięsukcesami ibierzciesiędoroboty.Już. Wróciwszydosiebie,Gajewskizdałrelacjęzrozmowy zGruszką.Wpokojuzapadłaciszauciążliwaniczymzwały kurzu pokrywające akta sprawy, która z pewnością nie doczeka się rychłego zamknięcia. Sroka i Źrenicka tkwili za swoimi biurkami, czekając, aż Gajewski wreszcie się odezwie, wyda polecenie służbowe, powie cokolwiek. Nadkomisarz nie czekał na nic, z wielkim trudem próbował zneutralizować wypełniającą go gorycz. Śledztwo utknęło w martwym punkcie, fakt, ale czy to jego wina? Niekiedy tak po prostu się zdarza. A może faktycznie za dużoczasupoświęcaswojejtyciejsmerfetceicorazbardziej absorbującym dzieciakom? Może powinien bardziej oddaćsiępracy?Poczuł,żewstępująwniegonowesiły. -Dobra,bierzciesiędoroboty. -Bierzcie,bierzcie-przedrzeźniłgoMarek.-Dziękiza błogosławieństwo.AleJasiu,cowłaściwiemamyrobić? - Jak to co? Wygrzebać jakikolwiek ślad choćby spod ziemi, z rzeczywistości wirtualnej, nie wiem. Sprawdzić jeszczerazwszystkoodpoczątku. - Niekoniecznie - odważyła się Beata. - My z Pawłem dopierozaczęliśmy. - Tak, Beatko - w głosie Gajewskiego pojawiły się zwodniczo słodkie nuty. - Ty, Paweł i ten twój upiór z przeszłości, przebity osinowym kołkiem. A może byś tak poświęciłatrochęuwagitemu,codociebienapewnonależy. - Ona nie została przebita kołkiem - sprostowała nie zrażonaŹrenicka.-Ktośjąudusiłwarkoczem. - Warkoczem? A może szalem od Prady? Najwyraźniej Marek ma na ciebie demoralizujący wpływ... Nie widzę was. Marek trzasnął drzwiami niczym wkurzona kochanka. Gajewskipotarłczoło,apotemrozłożyłnotatkinabiurku. Sprawdzał je dzień po dniu. Może jednak coś przeoczył, drobiazgnapozórbezznaczenia,akluczowydlasprawy, coś,copozwoliłobyruszyćzmiejsca?Możeczegośzaniedbał?Rutynoweczynnościśledcze...Tak,możefaktycznie ostatnio działał rutynowo, bez błysku, który pozwalał mu odnosić sukcesy, jakoś dopadać tych sukinsynów. Strzępy informacjinieukładałysięwżadnącałość,doniczegonie prowadziły. Komu mogło zależeć na śmierci Płatka? Jak ktoś, kto prawie nie wychodził z domu i zajmował się główniegrzebaniemwkomputerachiinternecie,mógłsobienarobićwrogów?Tylkotadziwacznachusteczka,jakiś koszmarnyżart.Wyglądałonato,żesprawabędziesięciągnąćiciągnąć,dopókigośćniepopełnibłędualboniepoczujesięzbytpewnie.Tomusipotrwać.DłużejniżcierpliwośćGruszki. Złożył zapiski w stosik. Niezbyt imponujący. Przez chwilęwalczyłzpokusą,żebyzadzwonićdoEwuniiposkarżyć się na podły los psa - choć żona nie znosiła tego określenia-któryniepotrafipodjąćtropu.Wtedyprzypomniał sobie serię kryminałów Aleksandry Marininy. Jej bohaterka, Kamieńska, stosowała ekstrawagancką metodę analizyzebranychwśledztwieinformacji:braławnawias najbardziejoczywistewnioskiistawiaładzikie,wydawać sięmogło,zupełnieodczapyhipotezy.Iprzynosiłotoefekty.Może...MożewięccośłączyzabójstwaPłatkaitejnieszczęsnejnauczycielki.Aleco? Gajewskipodniósłsięciężko.Niemiałochotywracać dodomu.Poczuł,żechce,więcej-musiruszyćwkrakowskimrok.Krakowskimrokbywazdradliwy... Backspace,lewyshift,„t"i„y"odmówiływspółpracy. Choć maksymalnie je dociskał, klawisze nie wydawały z siebie dźwięku świadczącego o tym, że w którymś z nich tlisięjeszczechoćbyodrobinażycia.Shitzshiftemicałym tym złomem, trzeba wymienić całość. Nie przerzuci się przecież nagle na odręczne notatki, nie po tylu latach stukania. - Musisz zaczekać, złotko - powiedział do monitora. Zaczekasz,prawda? Spojrzałnazegarek.Szósta,spokojniezdążydoserwisu, a jeśli szczęście mu dopisze, może zrobią to od ręki. Odłączyłkable,zarzuciłjezabiurkoispakowałnotebooka do torby. Droga do pogotowia laptopów zajęła mu kwadrans.Niebyłoinnychklientów,jednakserwisantjakzwy- kle gadał przez komórkę i na migi pokazał, że ma usiąść przybiurku.Usiadłwięciwłączyłkomputer. -Ależoczywiście,niczegonieruszymy.Panijakolekarz doskonale wie, co to jest tajemnica zawodowa... Tak, na pewnobędzienajutro,naprawdęsięnatymznam.-Technik mrugnął do niego porozumiewawczo i przekręcił do siebieuruchomionąjużmaszynę. Panijakolekarz...Panijakolekarznasprawachkomputerowych się za diabła nie wyznaje, ale musiała się pochwalić,żebyniewyjśćnakretynkę,pomyślałiuśmiechnął się pod nosem. Sam znał się na tym całkiem nieźle, lecznieprzechowywałwdomuczęścizamiennych. - Klawiatura nie działa. Cztery przyciski się na dobre zawiesiły - wyjaśnił krótko, kiedy mężczyzna zakończył rozmowę. -Okej,damynową.-Serwisantzmiejscazabrałsiędo pracy.Niezignorowałprzytymkolejnegotelefonu,poprostuprzycisnąłkomórkędoramienia.Poluzowałkilkaśrubekitymsamymwkrętakiempodważyłzużytączęśćkomputera.Odeszłałatwojakplaster. Rozbebeszona lenóvka wyglądała żałośnie. Zamknął oczyiwyobraziłsobiegromadkęChińczykówsiedzących przy zestawionych w długi szereg stołach i doklejających kolejnepodzespoły.Dlaczegodoklejających?Byłpewien, żewśrodkuwidziplamyczegoślepkiego.Klejalbordza. Odwrócił głowę. Tymczasem technik docisnął nową klawiaturę, przykręcił wszystko i podał mu do przetestowania. A+lewy shift, AA, tttt, yyyy, sraty taty, backspace, ciach.Chceszzapisaćzmianywdokumencie?Anuluj. -Wporządku-oznajmił.-Ilepłacę? Uregulowałnależnośćiwduchuskarciłsamsiebie,że niepotrzebniestraciłtyleczasu,czekając,ażsprzętzupełniewysiądzie.Teraz,właśnieteraz,wszystkomusidziałać perfekcyjnie. Oglądał tamtą niewiele dłużej niż obnażony organizm maszyny.Szkoda.Tomogłobysięspodobać.Niewytrzeszczone gały, ale grymas wściekłości, który zastygł na jej twarzy.Właściwienigdyniezanotowałuniejinnego,widać tak suce było najwygodniej. Od świtu do zmierzchu obnosiłasięzpogardądoświata,więcświatodpłacałjej tą samą monetą. Doskonały pomysł, fakt. Czuł się już w pełnigotowydowykonaniawłaściwegoruchu.Iniewiele czasu potrzebował. Wybrał model wyjątkowo przewidywalny,byskupićsięnatym,conajważniejsze.Narzędzia trochę nadwerężyły budżet, ale i tak nikt mu nie może wmówić, że jest nadmiernie rozrzutny. Minimalista, zaśmiałsięizarazpotemzakląłgłośno,bozamiastskręcićw Saską, pojechał w lewo przez Ofiar Dąbia. A właściwie to... Nie musi jeszcze wracać. Ani odbierać telefonu. Dzień dziecka. Komórka umilkła, jednak po chwili rozdzwoniłasięponownie: -No?Nie,stary,niczegoniezmienię.Icoztego?Nie, niechsięwalą.Maiść,jakjest.Janiebędę...Niewiem, alezałatwto.Niemogęteraz.Teżciękocham. Gdzie?, zastanawiał się, mknąc już przez aleję Pokoju. Jasne,docentrum.JeślidałbyterazprzezLubicz,tomiałby rzut beretem albo do teatru, albo do parkingu zaraz obok. Godzina powinna wystarczyć, bo jednak warto by jeszcze dzisiaj zajrzeć tu i ówdzie. Znów miał dzisiaj szczęście. Niezamierzałoczywiścieprzyłączaćsiędorozentuzjazmowanegotłumu,aleniepozostawałomunicinnego,jak ruszyćznurtem.Takpoprostu,bezokreślonegocelu.Przystanąłnamomentprzedwystawąsklepuzbutami,gdypoczuł,żektoświeszamusięnaplecach.Obróciłsiębłyskawicznieizobaczyłwysokąbrunetkęosuwającąsięnakolana.Ledwieposiódmej,atylejużzdążyławsiebiewlać? -Boszkurwa-powiedziałazadziwiającotrzeźwymgłosem. - Zabiję się kiedyś. Sorki, możesz podać mi rękę? Samaniedamchybarady. - Coś się pani stało? - „Pani" wyartykułował pół tonu głośniej,bodziewuchamusiałamiećzpiętnaścielatmniej niżon,choćcobezlitośnieujawniałyostreświatławystawy,nałożyłatonępudru,bywyglądaćnastarszą. - Oj nic, chyba. - Poruszyła najpierw jedną, a potem drugąłydką.-Toprzeztebuty. Podciągnąłjądogóry.Pocotakiejdługiejbabieażtakieobcasy?Stojąc,ztrudemutrzymywałarównowagę,ale najwyraźniejniczegosobienieuszkodziła. -Dziękipiękne.Może...? -Spieszęsię-uciął. Nie chciało mu się sprawdzać, czy odmowę odebrała jakoporażkę.Iniebyłbywstanieuwierzyć,żespecjalnie to zaaranżowała, chociaż... Buty... Oddalona dwanaście centymetrówodpodłoża.Wystarczyjezdjąć.Ciekawe,ile wytrzymałabynapalcach? Dyskretniespojrzałprzezramię.Chwiałasię,leczkontynuowała wędrówkę w poszukiwaniu mniej opornych, tymczasem on zmierzał do skrzyżowania św. Tomasza i Sławkowskiej. Nagle zatrzymał się i powściągając lekki atak paniki, zaczął szukać czegoś, za czym mógłby się ukryć.Cofnąłsięokilkakroków.Alegliniarzpatrzyłprosto przed siebie. Jest w pracy czy po? Z tymi gabarytami raczejniemożeodgrywaćtajniaka.Policzyłwmyślachdo dziesięciu,sprawdzisobie.Anużsięprzyda? Zaraz po ślubie, a właściwie jeszcze grubo przed nim, Ewa założyła Janowi bardzo krótką smycz. Co nawet do pewnego stopnia mu odpowiadało. Wcale nie dlatego że miałnaturępantoflarza,żyłwbłogiejświadomości,żenie. Przejawiał za to skłonność do rozmamłania, folgowania sobie,odpuszczaniawsprawach,jegozdaniem,drobnychi niewartychnadmiernegowysiłku.Żonaumiałagozdyscyplinować, świetnie spełniając się w roli zmaterializowanegosuperego.Alejaktozwyklebywaztymi,którzychadzają na smyczy, czasami się z niej zrywał, tłumacząc to wyższąkoniecznością.Miałoto,oczywiście,swojekonsekwencje. Szedłwstronęrynku,zastanawiającsię,wjakiejknajpie zakotwiczyć. Bo chciał się gdzieś przytulić, licząc na to,żeocieraniesięorozbawiony,beztroskitłumtych,któ- rzymająnagłowieproblemyzdecydowanielżejszegokalibruniżon,orazodrobina-możejednaktrochęwięcej?alkoholu,pozwoląmunazresetowanieprzeciążonegosystemu. Wstudenckichczasachczęstoszwendałsiępoknajpach zprzyjemnością,alepotemrobiłtocorazrzadziej,bopraca,żona,dzieciiobowiązkilicznejakpotomstwo,aodkąd rzuciłpalenie,dopubówniezaglądałprawiewcale,unikając zadymionych miejsc. Skutecznie wymigiwał się nawetodrytualnychwyjśćnapiwozkolegamizkomendy.A teraz zbliżał się do rynku i absolutnie nie miał pomysłu, gdziezajść,nieznałmiejsc,doktórychsięchadza,zresztą gdyby nawet znał, to przecież kto za tym nadąży, knajpy pojawiają się i znikają, ktoś otwiera pub irlandzki, nie mijarok,awtymsamymmiejscujestjużrestauracjawłoska, a po paru miesiącach knajpa w niepowtarzalnie krakowskim stylu, określanym opisowo „opróżniamy naszej babci stryszek cały". Mógłby siąść w jakimś knajpianym ogródku,którychpełnowcentrummiasta,alepewniejeszczenieteraz,wciążjestniecozazimno.Pozatymcotoza atrakcja, wkoło pełno turystów z ADHD; jak nie proletariaccy barbarzyńcy, którzy wychynęli z angielskich mgieł wposzukiwaniutaniegopiwaiłatwychkobiet,tokrzykliwiniemieccyemeryci,rozmawiającymiędzysobątak,jakbywydawalirozkazyplutonowiWehrmachtu.Wiedziałcoś o tym, bo kiedyś oprowadzał znajomych Ewy po Krakowie,acikonieczniechcieliposiedziećnarynku,żebypoczuć niepowtarzalny klimat tego miejsca. Faktycznie, kli- matbyłnielada:ciasno,głośno,rzępoliłakapelaludowa, adotegojeszcześmierdziałoprzypalonąkiełbasą,bowłaśnie odbywał się któryś z permanentnych festynów. Tak, krakowskaatrakcja:kiełbasazmusztardąikwaszeniakiem wsamymsercuzabytkowegogroduKraka.Jestzacnyfestiwal Muzyka w Starym Krakowie, powinni jeszcze zrobić międzynarodowyfestiwalgrillowaniaKiełbasawStarym Krakowie,dopieroludziemielibyradochę. SkręciłwSzewską.Wcodrugiejkamienicyrozrywkowyprzybytek,awniektórychpokilka,odpiwnicpopiętra,doskonaleznaneJanowizraportówobyczajówkimiejscaimprezmłodszejistarszejmłodzieży.Awnichiwokół nich drobni dilerzy, lewitujący po bramach goście zbierani hurtowo do izby wytrzeźwień, bójki z użyciem niebezpiecznychnarzędziibez.Przypomniałsobiezabawnąaferęsprzedkilkulat,kiedytowjednejzdyskotekna SzewskiejdwiekoszykarkiWisłybiłysięzfacetami,ito wcale nie one wyszły z tego najbardziej uszkodzone. To zdecydowanie nie były miejsca dla niego. Wciąż przeciskał się przez tłumek wieczornych spacerowiczów, kiedy wreszciewpadłnapomysł,gdziepójść.PiesalboPiękny Pies,przySławkowskiej!Klub,októrymkiedyśopowiadałktośzkomendy,żeprzyjemnemiejsce,żezabawniludzietamprzychodząiwogólewartogoobadać. Zajrzał więc, choć najpierw nie mógł znaleźć Psa, o drogę musiał się dopytać taksówkarza. Wszedł w bramę, przeszedł przez zadaszone podwórko. Z zewnątrz knajpa wyglądała jak gigantyczne akwarium, w którym pływały nieźle już zalane ryby. Uchylił drzwi i zaraz zaatakowała go zbyt głośna muzyka. Może to jednak nie jest najlepsze rozwiązanie, przemknęło mu przez głowę, ale poddał się bezwładowi,niechciałomusiękrążyćiszukaćczegośinnego.Wśrodkuniebyłozbytwieluludzi,jaktowczesnym wieczorem, ale wszystkie miejsca przy barze zostały zaanektowane. Przyglądał się okupującym wysokie stołki, pewnieznajomi,stalibywalcy,ćmybaroweitacy,którym niespieszno do domu, albo też ci, którzy za dom uważają Psa,mniejszaoto.Barmanniezwracałnaniegouwagi,co było mu na rękę. Zastanawiał się, co zamówić. Piwo? Zwyklegozamula,więcraczejodpada.Jakiśnieskomplikowanydrink?Chybateżnie.Zdecydowałsięnałyskacza, zapytał barmana, ile kosztuje pięćdziesiątka ulubionego chivas regala, zdziwił się, że tak dużo, ale zamówił, bo byłomujużgłupiosięwycofywać,niechciałwyjśćnafaceta,któryliczysięzkażdymgroszem.Zajmującwygodną, skórzaną kanapę stojącą zaraz przy drzwiach wejściowych,myślałotym,jakniepostrzeżeniepostępujeinflacja, nibyjesttakminimalna,żeprawiejejniema,alewszystko drożeje,ajegozarobkiwcalenierosną.Nicto,odpędził niewesołemyśliipociągnąłsolidnyłyk.Najpierwpoczuł, jaknachwilędrętwiejemujęzyk.Potem-żejesttodobre. Knajpapowolisięwypełniała,aJanrówniepowolipopijał. Przy zamawianiu drugiej szklaneczki miał jeszcze poważnedylematy,wahałsię,czymożemarnowaćpieniądze na niezbyt zbożne rozrywki, skoro Adasiowi trzeba sprawić nowe buty, a i dziewczynki mają morze potrzeb. Wizja domku dla Barbie rozpłynęła się przy szklaneczce numer trzy. Gajewski siedział, sączył i przyglądał się ludziom.Mgliścieprzypominałsobie,żetochybawłaśniew Psiezwykłprzesiadywaćpewienznanypoeta,którywziął się ostatnio do pisania kryminałów. Jan nawet przeczytał jedenzciekawości,choćzapolskimiwytworaminieprzepadał.Tenbyłcałkiemniezły,choćspecyficzny,okrakowskim detektywie, który ze sporym powodzeniem stosował stylprowadzeniaśledztwa„napijanegomistrza".Zaśmiał się,wyobraziwszysobie,copowiedziałbymGruszka,gdyby to on chodził permanentnie wstawiony po komendzie. No właśnie, Gruszka. Miał przecież jeszcze raz przemyślećsprawęzabitegoinformatyka.Miałteżzastanowićsię, jak zareagować na votum laboratum swej miniaturowej towarzyszki życia. Ale kolejne dwie szklaneczki rozleniwiały go, wprawiały myśli w błogie rozprzężenie. Więc tylkomówiłdosiebiepółgłosem:zastanowięsięnadtym później.Lecztopóźniejwciążsięoddalało,bowknajpie byłjużsporymłyn,ktośsięciągledosiadałdojegostolika zbrakuwolnychmiejsc.Jakiśniemłodyjużfacetzacząłsię godopytywać,czyprzypadkiemniepracujewTVN-ie.A on,dziwiącsięsamemusobie,żemusięchce,zacząłwymyślać, że tak, pewnie, robi przy serialu WII - Wydział śledczyjakoscenarzysta.Szybkookazałosię,żefacettylkopróbujegonaciągnąćnapostawieniekolejki,comusię udało, bo Jana rozbawiła ta zagrywka. A potem, bardzo potem,Januznał,żenajwyższyczassięruszyć,wyszedłz Psaiwdychałgłębokochłodnenocepowietrze.Wpierw- szejchwilipomyślał,żeporawracaćdodomu,wdrugiejże może jednak jeszcze nie teraz, kiedy Ewa pewnie nie śpi. Spojrzał na zegarek, było tuż po północy. Godzina młodzież,pomyślałizniosłogodomijanejknajpy.Zamówiłpiwo,wypił,itobyłbłąd.Fundamentalny.Wyszedłz knajpyjużnauginającychsięnogach.Wpierwszejchwili chciałzadzwonićpotaksówkę,alegdyzobaczyłilośćnieodebranych połączeń w komórce, od razu schował ją do kieszeni. Co z oczu, to i z serca. Dowlókł się na postój, trzyrazypróbowałpodaćtaksiarzowiadres. - Panie, ja nie potrzebuję problemów, wysiadka! warknąłkierowca. Gajewskipróbowałmuwytłumaczyć,żeonteżproblemów nie potrzebuje, chce tylko wrócić do domu. Chyba wyszłotoniespecjalnie,botaryfiarzkrzyknął: -Albokolegawysiada,albowzywampolicję! Nadkomisarzowidoprawdybrakowałojużsił,byzałatwićsprawęklasycznąripostąFranzaMaurera,więctylko pomachał bezładnie legitymacją, a potem wyciągnął dowódosobistyipokazałpaluchemadres.Kierowcapoburczałchwilę,aleruszył.Janwalczyłzacieklezopadającymi powiekami i na pewno by przegrał, lecz na szczęście jazda do domu z rynku po pustawych ulicach nie trwała zbytdługo.Pamiętał,żezapłaciłzakurs,odszukałwkieszenikluczeinawetdosyćszybkotrafiłnimiwzamek.A potemfilmmusięurwał. Pierwszym,cozobaczył,gdyprzebudziłsięnakanapie wsalonieiztrudemotworzyłoczy,byłkrawatwbałwanki przewieszonyprzezoparciefotela. Czymtopachnie? Wniedzielęsłońcewreszciezabrałosiędoroboty.Beata przeciągnęła się leniwie, rozpięła zimową kurtkę. Oj, będzie można zrzucić te polary, szaliki i ciężkie buciory. Wyskoczyćwplener,wgórki.Zerwałabysięnatychmiast, gdyby, cholera, nie była taką maniaczką. Życie jest chyba gdzieindziej,skarciłasiębezprzekonania.Albotużobok. Podeszładoklombu,ukucnęłaispodreszteksuchychliści wygrzebała świeże, zielone. Wkrótce zakwitną. Fiołki. Podniosłasię,widząc,żemężczyźniwychodzązbudynku. - Wszystko w porządku? - Czuła niezręczność pytania, leczzarazemwiedziała,żeniecodzieńoglądasięmartwą matkę.Ibyłążonę:GrzegorzDruszczwkostnicystawiłsię wtowarzystwieswojegoojca,ŁukaszaLasewicza.Przyjechaliprostozlotniska. -Tak-westchnęliobajtyleżzgodnie,conieszczerze. Ojciecisynwyglądaliwłaściwiejakbraciabliźniacy,z którychjedenzaspałiprzyszedłnaświatpodwudziesiątkachlat.Określenie„skórazdjętazojca"wmieścieKrakowiewciążbudziłomakabryczneskojarzenia.Podobieństwotopodkreślałyidentycznegarnituryitakiesameskórzaneaktówki.Czytosłużboweuniformy,czytakamanifestacjajedności?,zastanawiałasięBeata,którejuwaginie uszło również to, że mężczyźni należeli do zdecydowanie przystojnych.Młodszyznichjakbyczytałwjejmyślach: - To się stało tak nagle... Musimy wyglądać jak klony, aleniebyłoczasunazakupstrojówpogrzebowych. - Chcą panowie od razu odebrać rzeczy? Nie możemy oddać wszystkich, bo to materiały dowodowe, ale większość rzeczy osobistych nie jest nam potrzebna. I jeszcze akt zgonu oczywiście, trzeba go przekazać firmie pogrzebowej.Wybralipanowiejakąś? -Tak,znajomypolecił,zabiorąjąopiątej.Więcgdyby byłapanitakmiła-poprosiłstarszy-izaprowadziłanas gdzietrzeba. - Naturalnie, to kawałek stąd, więc podjedziemy moim samochodem. PozałatwieniusprawynakomendzieŹrenickazaproponowała im podwiezienie także do mieszkania Druszczowej,gdziezamierzalisięzatrzymać. - Coś już państwo znaleźli? - zapytał Druszcz, usadowiwszy się obok niej. Beata poczuła zapach czegoś cudownegoiztrudempowstrzymałasięodpociągnięcianosem. Gajewski na pewno by wiedział, co to za woda. W towarzystwie dwu rasowych facetów robiło jej się coraz bardziejnieswojo. - Niestety nie. - Pokręciła głową ze smutkiem, bardzo nie chciała go rozczarować. - Wiemy na pewno, co było przyczynąśmierci.Nieznalazłsięoczywiścieżadenświadekzdarzenia,noitrudnowskazaćjakiegokolwiekpodejrzanego,któregoznalibyśmyznazwiska. -Ajakienazwiskasprawdzacie?-zaciekawiłsięLasewicz. PobytwIrlandiiwczasiepopełnieniazbrodnibyłdość sensownymalibi.Beataniewiedziała,jakmężczyźnizniosączarnąlegendę,aleGrzegorzdziśjużporazdrugiwykazałsięnadzwyczajnąprzenikliwością. - Tato, oględnie mówiąc, w rankingach na najmilszego nauczyciela mama była od zawsze na szarym końcu. Nikt jejnielubił.Toteżeufemizm. -Właśnie-skorzystałazokazjiŹrenicka-pamiętam,bo byłamjejuczennicą. - Ach tak. - Siedzący z tyłu Lasewicz przysunął się do niej.-Ico,lubiłająpani? - Ja... - zafrasowała się policjantka. Ledwie zdążyła wyhamować przed czerwonym światłem. Zależało jej na tym, żeby to on zdradził się z emocjami, dlatego musiała odpowiedzieć. - Nie miałam z panią Druszcz większych kłopotów,więcbyłamiraczejobojętna. -Amnie-Lasewiczwróciłdopoprzedniejpozycji-na początkuniebyła.Potemteżnie,musiałemwyjechaćzkraju,żebyoniejzapomnieć. Niepasowałotodowersji,którąprzedstawiłaDudkowa. - Nie mam nic do ukrycia, a Grześ wie już od dawna, jaktonaprawdęwyglądało-kontynuowałmężczyzna.Jego dłońspoczywałateraznaramieniusyna.-Grażynauroiła sobie, że mam romans, a potem zrobiła wszystko, żeby zrujnowaćmiżycie.Niedałasobieniczegowytłumaczyć, więcspasowałem,alechciałemmóckochaćmojedziecko. MilczącydotądGrzegorzuśmiechnąłsię. -Opowiedzpanioswoichpodchodach. - Dobrze, w tych okolicznościach... No więc, chociaż Grażyna mi tego zabroniła, odwiedziłem Grzesia jeszcze w szpitalu, wystarczyły dwie bombonierki, żeby pielęgniarki wpuściły mnie do niego nocą, kiedy spała. Potem mogłemgooglądaćtylkozdaleka.Zachowywałemsięjak tajny detektyw: poznałem rozkład dnia, śledziłem ją, dosłowniechowałemsięzadrzewami.Naszawspólnaznajomawygadałasię,żeGrażynamnieuśmierciła.PowiedziałaGrzesiowi,żejegoojciecnieżyje.Zanicniechciałem go skrzywdzić, więc postanowiłem poczekać, aż trochę podrośnie.Choćcałyczasprzekazywałempieniądze,Grażynauznaławidać,żestraciłemzainteresowanie.Anirazu mnienieprzyłapałapoprostu.KiedyGrześskończyłdziesięćlat,poszedłemdojegoszkołyiporozmawiałemzdyrektorką.Naszczęścieniktwtedyjeszczeniesłyszałoporwaniach,niebyłotejcałejpsychozyzpedofilami...Dogadałem się tak po ludzku. Nie chciałem się z nim spotkać, jeszczenie,tobyłbyzadużyszok,aleprzekonałemdyrektorkę, żeby pozwoliła mi do niego napisać. Poprosiłem, abyprzeczytałamójlist,ikolejne,botrwałotodwalata. W tym pierwszym liście naturalnie musiałem napisać, że Grześ nie może o niczym powiedzieć matce. Moja krew, niepowiedział.Napisałemteż,żebytąsamądrogądałmi znać,kiedybędziechciałsięzemnąspotkać. -Roktrzymałemtatęwniepewności-wtrąciłGrzegorz. -Aprzeznastępnesiedemlatspotykaliśmysięwtajemnicy.Jegoprzyjacielbyłnasząskrzynkąkontaktową.Kiedy Grześskończyłosiemnaścielat,niemogłamujużniczrobić.Kazałasięwynosićzdomu,toprzyjechałdomniedo Londynu,zczasemrazemprzenieśliśmysiędoIrlandii. -Odzyskałemojcazbonusami:IrenkąiKasią,mojąsiostrą-podsumowałsyn. -Atenrzekomyromans?-odważyłasięBeata. -Kiedymiałnibytrwać,Irenabyłatylkomojąkoleżanką z pracy. Grażyna przyłapała nas gdzieś na ulicy. Zaśmiewaliśmy się akurat z jakiegoś kawału, Irenka się potknęłaokrawężnik,ajazłapałemjąwpasie,żebynieupadła. A potem ona mnie złapała, żebym zupełnie nie upadł na duchu. Wcale nie od razu. Właśnie moja obecna żona podsunęłamitenpomysłzlistami. Zbrodniatoniesłychana,wrednapanisymboliczniezabijapana,pomyślałaBeata,kiedyjużrozstałasięzojcemi synem. Co Lasewicz widział w tej nieciekawej jędzy? I jak sympatyczny Grzegorz mógł z nią wytrzymać, wybaczyćto,cozrobiła?Możejednakpolatachpostanowilisię jejpozbyć,wynajęliprofesjonalistę.Chybaichnatostać. Młodszaaspirantprzywołałasiędoporządku:zbrodniato niesłychana, ale profesor Druszcz, jakakolwiek by była, nikomujużniezaszkodzi. Komórkarozdzwoniłasięjaknaalarm.Beatachwyciła za torebkę. To pewno Elka chce zaciągnąć samotną starą pannę na rodzinny obiadek. Na wyświetlaczu zobaczyła jednaknumerzdziwnymprefiksem.Ktośsięmusiałpomylić. -Źrenicka,słucham? - Tu Grzegorz Druszcz. Przepraszam, nie przypuszczałem, że usłyszymy się znowu tak szybko, ale w skrzynce pocztowejznalazłemjakąśdziwnąprzesyłkę. Świetlówka w pokoju Gajewskiego, Sroki i Źrenickiej zamigotała ostrzegawczo. Zwiastowała zbliżającą się burzę mózgów. Marek ze świstem wciągnął powietrze i po razkolejnyzakląłwduchunazakazpaleniawpomieszczeniachsłużbowych. Chusteczka leżąca na środku stołu wyglądała niemal identyczniejakpoprzednia.Biała,wypranaześladów,ale pachnącaiznapisem.Tymrazem„Małpa". - No, odkrywcze. Bardzo - odezwał się nadkomisarz, któremuwcześniejBeatazeszczegółamiprzedstawiłauroczycharakterdenatki. -Wiesz,czymtopachnie?-spytałaŹrenicka. -Taa...Toznaczynie,niewiem,jakietoperfumy. -Beatcechodzichybaoto,że...-Srokanieumiałukryć ekscytacji gimnazjalisty wybierającego się na pierwszą randkę. -Wiem,ocojejchodzi.Dwiechusteczki,dwapodpisy, dwa najkrótsze na świecie wyroki śmierci - Gajewski machnął ręką. - Marek, nie brzęcz mi nad uchem, muszę chwilępomyśleć. -Alenadczymtumyśleć?!-corazbardziejentuzjazmowałsięSroka. W oczach Beaty dostrzec można było to samo pytanie. Gajewskipodsunąłjejchusteczkępodnos,leczpokręciła głowązrezygnacją.Nierozpoznawałazapachu. -Ewaichnapewnonieużywa.Beatko,atwojasiostra by nie wiedziała? Było nie było, jest specjalistką. Jasne, żenieodtego,możepoprosturozpoznaskład. Źrenickawystukałanumerdosiostry,aJanpodszedłdo biurkaiwłączyłkomputer. Ela zjawiła się po chwili, promieniejąc urodą nieco mniej niż zwykle, bo fartuszek miała tym razem zapięty podszyję,atęszczelnieowinęłajedwabnąapaszką.Tegorocznawiosnaniesprzyjałaseksbombom. -A,toztegozdejmowałamdziśodciskipalców.Mam nadzieję, drogie dzieci, że zachowaliście się regulaminowoiżadnezwasniedołożyłomiroboty.Pamiętajcie:pęsetka,woreczekirękawiczki. Gajewskiparsknąłzirytacjąizbliżyłsiędostołu.StarszaŹrenicka,niczymstewardesapowtarzającatysiącrazy tensamrytuał,wciągnęłarękawiczki,niezbytjejzresztąw tejchwilipotrzebne,iprzysunęładowóddozgrabnegonoska. -Hmm.Mocnyzapach.Napewnoperfumy,aniewoda toaletowa.Pewniewzmocnilitiolamialbocybetem. -Atakpopolsku?-zaproponowałSroka. -Noo,tośrodkiwzmacniającestosowanedozwiększenia intensywności olejków zapachowych. Tiole to grupa związków organicznych, sztuczny wzmacniacz, a cybet to fiksator naturalny. Swoją drogą same w sobie raczej śmierdzą. -Toznaczy?-zaciekawiłsięnadkomisarz. -Tiolewzmacniająwydzielinęskunksa,acybet,nonie wiem, czy państwo naprawdę chcieliby to usłyszeć, otóż cybet pozyskiwany jest z gruczołów okołoodbytnicznych pewnychssaków.Podobniezresztąjakpiżmo. - Boże, dziękuję ci, że nie zostałam chemikiem. I ty to wszystkoczujesz? -Oczywiścieżenie.Tylkowiem,jaktosięrobi.Pomijającjużnabytąodpornośćnawonie,zktóryminapewno niechcielibyściemiećdoczynienia. -Tomożenieróbsobiejaj,co? - Dobrze już, dobrze. Pewnie mogę w jakimś stopniu rozpoznaćskład,alechybanictoniedawtymprzypadku. Mnie to przypomina perfumy Laurenta. Albo Romance, albotennowy,Notorious.Głowyzatoniedaję,trzebasię przejść do sklepu. W każdym razie to zapach dla kobiet. Siostra,jakmaszchwilę,tochodźnasłówko. Gdydziewczynywyszły,Gajewskizasiadłprzykomputerze.Wpisałcośdowyszukiwarkiipochwiliwpatrywał się już w wyświetlone rekordy. Miliony. Nieoficjalne, więc głównie amatorskiej roboty: portale, blogi, a nawet foradyskusyjne,naktórychktośprosiolinkdozdjęćofiar bandyMansona.Sąteżoczywiścieportrety,sporoich.Ale tylkonanielicznychodznaczasiępiętnoszaleństwa,większośćwyglądajakzwyklifacecizsąsiedztwa.GarstkakobietzAileenWournosnaczele.Jeśliodjąćtefilmoweczy literackie,itakdajetoobraz-przezsekundęnadkomisarz szukałwłaściwegosłowa-obrazchoroby.Nigdynieprzypuszczałby,żeażtyluludzitopodnieca.Czyoniwszyscy sąstuknięci?Srokawisiałmujużnadramieniem: -Orany,Jasiu.Szukaszwsieciseryjnegomordercy? Gajewskizaperzyłsię. -Aco?MamiśćdoGruszkiizażyczyćsobiekonsultacji utychdziwakówodprofilowaniazWesterplatte? - Święta racja, ci z Westerplatte są dziwni, ale to normalneutakich,którzyodlatbroniąwysuniętejplacówki. -Cotymituchrzanisz?!-zniecierpliwiłsięJan. Użyciesłowanagranicyprzekleństwazwiastowałonadejściewybuchu,Srokadorzuciłwięcpojednawczo: -Nic,nic.Chciałemtylkopowiedzieć,żeniemasensu mnożyćkosztów,jakwszystkomamynakliknięciemyszką. - Przysunął krzesło do biurka Gajewskiego i wskazał na ekran.-Otu,zobacz:„wpolskimprawiekarnymokreślenietoniefunkcjonuje".Ijeszczetainformacja,żeliczysię dopieroodtrzechzabójstw.Mogęsięzałożyć,żeszeftego niekupi. ...togowyślijnadrzewo.Cośjeszcze?-nawetrozmawiając przez komórkę i kiwnięciem odpowiadając na przywitanie,nadinspektordochowywałwiernościgumiez nikotyną.TojegomachaniepaszczązaczynałodziałaćGajewskiemu na nerwy. - Okej. Później pogadamy. Cześć, cześć.Okurwa,chodu.-Gruszkaraptowniechwyciłpodwładnegozarękawipociągnąłdosiebie,poczymbiegiem puściłsięprzezkorytarz.Janpojął,żetonieczasnatłumaczenia i również biegiem ruszył za szefem. Nadinspektor dopadłdrzwiwyjściowych,zatrzymałsię,obejrzałzasiebieiwciążtrzymającGajewskiegozarękaw,wysapał: -No,udałosię.Zgubiliśmygo. -Kogo? -Zadymę.Pałętasiętuodgodziny.Niedługosewyrobi identyfikator rezydenta. Nie, tu nie jesteśmy bezpieczni. Chodźmysięgdzieśprzejść. Gajewski z lubością wciągnął w płuca ciepłe powietrze. Przez chwilę szli w milczeniu, bo Gruszka ciągle jeszcze walczył z rozregulowanym oddechem, po czym wskazał Janowi pustą ławkę. Kiedy usiedli, szef sięgnął dokieszeni,gdzieukrytaprzedświatemspoczywałapaczkacamelilight.Zapaliwszy,nadinspektorzakaszlałkrótko. Toniebyłkaszelkilkutygodniowegoabstynenta. Jannajpierwspojrzałnaszefakarcąco,alezarazsięroześmiał. - Marek chciał się zakładać, że nie wytrzymasz dłużej niżtrzytygodnie. -Aco?Ktomadawaćdobryprzykładwpracyjaknie szef?Rzuciłeś?Nowłaśnie,otochodzi.Tylko-wypuścił dymnosem-czemuprzytymtakcierpię?Icojaporadzę, żetopoprostulubię? -Teżniepowiem,żebymnielubił.Aleterazjestemnawetzadowolony,żemisilnejwolistarczyło.Andrzej? -Tak,Jasiu.-Nadinspektorpochyliłsięistrzepnąłpyłek z czubka buta. - Domyślam się, co chcesz mi powiedzieć. Z grubsza się domyślam, bo czytałem raporty, ale oczywiście do końca nie wiem, co ci się w główce roi. Wamwłaściwie.Dwamorderstwa,dwapodpisy,noniby tasamatechnika... -Naraziedwa. -NiebawmisiętuwKasandrę,tylkodawajpowiązania.Więcej,szybciej.Oilewiemzrzadkoużywanejliteratury przedmiotu, seryjni zwykle się rozkręcają. Może zresztą nie od tego zaczął. Albo zaczęła. Jak rozumiem, maciejużjakieśdanedosporządzeniaprofilu.Obazabójstwawymagałysiły,więcmożemywykluczyć,żechodzio kobietę.Cobytujeszczepasowało? -Niezostawiażadnychśladów,nieimprowizuje.Wpobliżudrugiejofiaryznaleźliwprawdziebuty.Kalosze.Odciskzgodnyześladamipozostawionymiprzyciele,numer 44, chyba używane na budowie. Ale porzucił je przy zadeptanejścieżce,apiesstraciłtrop.Dośrodkanasypałze dwie torebki pieprzu. Rozmiar też niewiele daje, pewnie nienosiwiększegoniż45,inaczejbysięniewcisnął. -Chwila.Zadrugimrazemwysłałchustkępocztą.Jakoś musiałprzykleićznaczek. -Jużwiemyjak,wodąipędzelkiem.Niemaśladówśliny,jestzatowłosek,możetotakiżarcik. -Odciskipalców? -Naznaczkunie,kopertydotykałoniestetysporoosób, sprawdzamypokolei. -Taa-westchnąłGruszka,zapalająckolejnegopapierosa-oczymaduszywidzętegokolesiaiwogólezaczynam wierzyć w tę twoją bajeczkę. Swoją drogą, gładko mu idzie, nie? Działa jak robot. Ale wieść gminna niesie, że tacy najszybciej wpadają. Bo jeśli coś im się omsknie w planie,niezadziałajakiśtrybik,panikująipopełniająba- nalny błąd. No ale czy to bajka, czy nie bajka, już sobie wyobrażam, jak się pismaki posikają ze szczęścia. Lesio pókicoradzisobiezZadymą,alewokółtejnauczycielki narobiłasiękupaszumu.Trzebaimwreszciecośdać,bo nas zjedzą żywcem albo zaczną fantazjować na własną rękę. -Czasemmająrację. -Częściejpieprząodrzeczyinasząrobotęprzyokazji. Ale-dodał,podnoszącsię-tonieznimiwalczymy,aten koncepttowszystko,czegosięnaraziemożemychwycić. Nie muszę ci chyba mówić, że macie trzymać buzie na kłódkę.DopracujcieoficjalnąwersjęprawdyzLeszkiem: śledztwo w toku, dzielna policja czuwa, takie tam. Jeśli, powtarzam,jeślitawaszabujdanaresorachmajakiekolwiekpodstawy,todwasłowazadużoigospłoszycie. -No,niezłyzugzwang. -Cotakiego? -Enic,mójojciectakmawia.Kiedyśnamiętniegrywał wszachy.Cośtrzebarobić,aitakźle,itakniedobrze. - Trzeba, trzeba. Oczywiście nie dryndnę do FBI, żeby przysłalibiegłego,alenasipsychologowieteżniewypadli -Gruszkauśmiechnąłsiędosiebie-srocespodogona,na pewnocośwymyślą.SkontaktujsięztymizWesterplatte. -Aleczytokonieczne?Możejeszczepoczekamy,ażcoś więcejsięwyjaśni. -Wiem.-Gruszkazamachałręką,jakbyopędzałsięod komarów, choć te wcale jeszcze nie pojawiły się wraz z pierwszym wiosennym ciepłem. - Wiem, że wam nie po drodze od sprawy zabójców z kantorów. Nie wnikam nadinspektor uśmiechnął się nieco złośliwie - czy to ty miałeśproblemznimi,czyoniztobą,wogólemnietonie interesuje.Alejeśliwwaszejwersjijest,odpukać,ziarno prawdy,totrzebadziałaćjaknajszybciej.Skuteczniekombinować. I szukać pomocy u kogo się da... Aha, oczywiścieRudzkiwchodzidotwojegozespołu,ajakbyco,pomyślimyoinnychposiłkach. -Dobra-odparłGajewskibezentuzjazmu,bowtejsytuacjinicinnegopowiedziećniemógł. -Kiedyjestpogrzebnauczycielki? -Pojutrze,oilewiem. -TomożezapytajZadymy,onwienapewno. -Zadymytojaonicpytałniebędę,botoonzarazzrobiłbymigruntowneprzesłuchanie.Niejedenodnasmógłby sięodchłopakauczyć,jakwyciągaćzludziinformacje. -Pitbull-rzuciłGruszka. -Chodziciotenserialopolicjantach? -Nie,chodzimiouściskszczęk. -Taaa-załapałJan. -Iniezwlekajztymkomunikatemdlaprasy. Dziennikarzmusiałwmiędzyczasiezgłodnieć.Dyżurny poinformował Gruszkę i Gajewskiego, że wyszedł z budynku przed kwadransem, bezskutecznie próbując go wcześniejnamówić,bydałcynk,gdynadinspektorsiępojawi.NalojalnośćstaregoIwańskiegomożnabyłoliczyć, lecz z młodszymi funkcjonariuszami, mniej odpornymi na socjotechnikę i fizjonomię przekarmionego wiejskiego proboszcza, Michał „Zadyma" Głowacki radził sobie w ułamkusekundy.Wtrosceoto,żebyopiniapublicznanie trudziła się wertowaniem kartek w poszukiwaniu newsa, gotówbyłzagroszsprzedaćwłasnąsiostrę,nicto,żejej niemiał,wedrzećsiędoceliśmierci,jeślibyzniejkorzystano, czy przeprowadzić wywiad z trzytygodniowym topielcem. Nie ukrywał więc rozczarowania, gdy w grę wchodziłczynoniewielkiejszkodliwościspołecznej,irobił,comógł,wyciskajączmałejszkodydramatwielkości Marriotta. Andrzej, Jan i Marek oraz przećwiczony przez nichLesiowprawdzieumieligozbyć,lecznawetonitraciliczasemcierpliwość,konfrontującswojąwiedzęiwypowiedzizradosnątwórczościąGłowackiego. Tym razem się pomylili. I to bardzo. Gdy już podjął trop, Głowacki nie zwykł odpuszczać. Zrozumiał jedynie, że akurat w tym momencie jego ulubiona strategia na upierdliwegoZadymęnieprzyniesiewielkichefektów,postanowił się więc przyczaić. Podskoczył tylko na chwilę naKarmelickądosklepu,kupiłzestawkanapekidwared bulle, a potem wrócił pod komendę i ukrył się w bramie kamienicynaprzeciwko.Zprzepastnejtorbyreporterawojennego wyciągnął składane krzesełeczko rybackie, z którymnierozstawałsięnigdy,irozsiadłsiętak,żebymiećw poluwidzeniawyjściezkomendy.Pojadałkanapki,zapijając je enerdżajzerem. Dobra, myślał, wierchuszka i ten złotousty palant Lesio nie chcą ze mną gadać, ale znajdą się tacy, którzy nie wykręcą się od rozmowy. Poczeka na wesołegoMarunia.He,he,he,zaśmiałsiębezgłośnie,nie ma to jak dobry hak. Swego czasu od jednego ze swoich głębokich gardeł dowiedział się, że Sroka w stanie ostro wskazującym na tankowanie został zatrzymany przez drogówkę.Oczywiście,rękarękęmyje,niematojakpolicyjnasztama,więcsprawaniemiaładalszego,nieprzyjemnegodlaMarkaS.,ciągu.Alegdybytaknapisaćwgazecie, że stróże porządku urządzają sobie pirackie rajdy po ulicachmiastabezżadnychkonsekwencji?Możnaby.Zadyma razczydwaskorzystałzeswojejwiedzy,alebezprzesady. Wiedział,natylejużpoznałludzi,żeSroka,mimoznanego wszemiwobecrozmemłania,nienależydofacetów,których można naciskać bez końca. Chyba że w wyjątkowej sytuacji.AlbozdybieŹrenicką.Zastanawiałsię,jaktakiez lekka mimozowate i dość płochliwe dziewczę daje sobie radęwpolicji.Albotomagiatychjejcycków,albodysponujejakimiśinnymi,bardziejukrytymitalentami.Tak,postanowił, kończąc kanapkę z szynką, warto przyjrzeć się jejbliżej. Zostałamujużtylkoresztkaredbulla.Beknąłzadzierzyścieiporazkolejnyprzemieliłwgłowiezebraneinformacje. Zabita nauczycielka. Niby nie co dzień ktoś morduje takąpaniąodpolskiego,nawetgdytajest,jakmówią,niezgorsząsuczą.Nibypierwszyrazsłyszał,żebyktośudusił babę jej własnym warkoczem. Żadne gumowe ucho nie mogłobyczegośtakiegowymyślić.WtakiejsytuacjiLesio powinien jednak wydać dość standardowy komunikat, że wokolicznościachtakichitakichzamordowanazostałana- uczycielka Grażyna D., że powołano specjalną grupę dochodzeniowąiprowadzonesą,ajakże,zakrojonenaszerokąskalędziałaniawceluwykryciasprawcy.Tymczasem psynabraływodywustaalbochowająsiępokątach.Coś siędzieje,aleniktniewiedokładnieco.Sprawamusibyć więcowielepoważniejsza,niżsięwydaje.Ion,Zadyma, dowiesię,cojestgrane,choćbymiałtutkwićdousranej śmierci.Noprawie. Godziny jednak mijały, a żadna z osób, które interesowałyGłowackiego,niewychyliłanosazkomendy.Palanci siedzą w tej swojej papierologii. Przez chwilę ważył w myślach opcję powrotu do redakcji. Skrobnąłby jakiś tekst, zarobił wierszówkę. A nuż jednak coś przeoczy? Siedziałwięctwardowzatęchłejbramieisnułmarzenia. Już na polonistyce wiedział, czego chce. Przebywanie dzień w dzień z niedoszłymi wieszczami i koleżankami, którecałąenergiępoświęcałynazłapaniemężazpolibudy,nadobrewyrobiłownimprzekonanie,żezdecydowanienietędydroga.Znalazłwięcinną.Nieprzezprzypadek jużwliceumdorobiłsięksywkiZadyma,kiedyrozbiłbutelkęniecałymetrodkordonuzomowcówiniedałsięzłapać. Alezajmowałsięreporterkąkryminalnąnietylkodlatego,żetobyłłatwyiprostysposóbtrzepaniatekstów.Miał większeambicje.Zamierzałnapisaćbestsellerowykryminał i szukał tematów. Ciągle, nawet teraz. Czasami zastanawiałsię,pocotorobi.Ijużpochwiliznałodpowiedź. GajewskinieczułsięporozmowiezGruszkąprzesadniezmotywowany,wręczprzeciwnie.Byłznużonyidziwniezniechęcony.Jakrzadko.Aleteżodjakiegośczasunic nieszłopojegomyśli.Potrzebowałspokoju,choćbypoto, aby dojść do ładu z żoną, a tymczasem sprawy zabójstw PłatkaiDruszczowejcorazbardziejsięwikłały.Zabójczy Hafciarz,prychnął.Ciekawe,jakochrzczągopismacy,gdy już wywęszą, o co chodzi. Musiał jednak wziąć się w garść,działać,niemiałprzecieżinnegowyjścia.Skrzyknął swojąekipęnaodprawę,wściekającsięprzytym,żenie możesiędodzwonićdoRudzkiego. -GdziePaweł?-zapytał,gdyjużŹrenickaiSrokarozsiedlisięzaswoimibiurkami. - Ja tam jego niańką nie jestem - powiedział Marek. Ale zdaje się, że Beatka ostatnio z nim kolaborowała, możewięccoświe. -Przestańbłaznować-syknąłnadkomisarz. -Jateżniemampojęcia.-Beatarozłożyłaręce.-Ado czegojestnampotrzebny? - Od dzisiaj, jak się pewnie domyślacie, prowadzimy jednocześnie dwie sprawy, a Rudzki dołącza do naszej ekipy. Sroka nabrał już w płuca solidny haust powietrza i chciałznaczącozagwizdać,alewostatniejchwilisiępowstrzymał. -Musimyjeszczerazprzyjrzećsięuważnieofiarompod kątemichewentualnychpowiązań-oznajmiłGajewski. -Nieporazpierwszystwierdzam,żeniewidzężadnych -wgłosieŹrenickiejniebyłopewności. - Czyli co? - Jan zabębnił palcami po blacie biurka. Naszspecjalistaodhaftuiwymyślnegokatapultowaniana tamtenświatspokojnieprzechadzasiępoulicachijakktoś musięniespodoba,togozabija?Tojestseryjniak,atakie typy,oczymwiemy,niedziałająbezplanu,nachybiłtrafił. Ofiary coś musi łączyć, klasyczne już pytanie brzmi: co? Dlategoty,Beata,pojedzieszdotejswojejszkoły,itakjuż przetarłaśtamścieżki,isprawdzisz,czyPłatekmiałznią jakieśukłady.AMareczeksprawdzijeszczerazśrodowiskoPłatka. - Jakie środowisko?! Wielorybek żył przecież sam jak palec...-zafrasowałsięMarek. Jannawetnieskomentowałjakżeuroczejksywki,którą Mareknadałofierze,tylkorzuciłkrótko: -Maszpoprostuwszystkosprawdzićodpoczątku.Dobrze,koniecgadania,doroboty.Iniezawracajciemiprzez jakiśczasgłowy,bochcęwspokojuwysmażyćnotatkęna konferencję. BeataiMarekwyszlizpokoju,przystanęlinakorytarzu. Nakomendzietrwałacodziennakrzątanina. -Houston,mamyproblem-stwierdziłaŹrenicka. -Napewno.Atodopieropoczątek.Jaksięszybkoztym nieuporamy,tobędziemymiećprzesrane. -Tojaspadamdoszkoły.Atycobędzieszrobił? -Noniewiem,Beatko.Torobotagłupiego,alecóż,pan każe, sługa musi, pogrzebię w aktach Płatka, podzwonię dlaświętegospokojutuitam.ApotemzameldujęJanko- wi,żewicie,towarzyszu,rozumicie,dokładaliśmystarań, nieszczędzącsiłiśrodków,alegównoztegowyszło. -Lepiejniedrażnićrekina-zaśmiałasięmłodszaaspirant. -Siępostarambardziejeufemistycznie.Alesensbędzie dokładnietakisam. Srokapożeglowałgdzieśkorytarzem,apolicjantkawyszłaprzedbudynek.Przezchwilęstałanachodnikuzprzymkniętymioczami,rozkoszującsięwiosennymciepłem.W sumie nie trafiło się jej najgorsze zadanie. Zamiast tkwić na komendzie pod bokiem bojowo nastawionego Gajewskiego, przejedzie się do szkoły, pokręci się, popyta. Tak samo jak Marek nie była przekonana, czy ma to większy sens,alezdrugiejstronyzdawałasobiesprawę,żezazwyczajwkażdymśledztwiejesttakimoment,kiedybezwiększychefektówdrepczesięwmiejscu.Niechętnieotrząsnęłasięzogarniającegojąrozleniwieniaichciałaruszyćdo zaparkowanego nieopodal samochodu, ale tuż przed nią wyrósłjakspodziemiZadyma. - Witam panią aspirant - wysapał dziennikarz, poprawiającnaramieniupękatątorbę. -Młodsząaspirant. -O,najwyższyczas,abypanipracazostaładocenionai nagrodzona jakże zasłużonym awansem - podlizywał się Głowacki.-Jaksprawy? -Aocopanwłaściwiepyta?Spieszęsię. Próbowałagowyminąć,aleZadymazrobiłkrok,tarasującprzejście. -Cośostatniowszyscyodwasbardzosięspieszą-wyrzucał z siebie słowa niczym karabin maszynowy kule. Nikt nie ma nawet chwili, żeby porozmawiać z przedstawicielemczwartejwładzy.Władzy,podkreślę. -Odtakichrozmówjestrzecznikprasowy. -Rzecznik,pewnie.Aleczemudwojeinteligentnychludziniemiałobyuciąćsobiepogawędki? -Jestemwpracy,niemamczasu. Wykorzystując moment, kiedy znowu poprawiał torbę zsuwającą się z ramienia, Beata wyminęła go i poszła w stronęsamochodu.Dziennikarzzarazpodreptałzanią,nie przestającnadawać. -Ale,ale,przecieżwszyscyjesteśmywpracy,takilos, więcniemasięcoobruszać.Żebyjednakmordowaćkobietęjejwłasnymwarkoczem... -Tojestfizyczniemożliwe-przyznałaŹrenicka. -Aaa,więctojednakprawda. Beataugryzłasięwjęzykkilkasekundzapóźno.Zadymadalejtrajkotałbezopamiętania: - Czyli coś jest na rzeczy. Psychol krąży po mieście, bezradnipolicjanciniewiedzą,cojestgrane,byćmożezabiłjeszczekogoś.Paniaspirant,jaktonaprawdęwygląda? -Młodszaaspirant-ucięłaBeataiprawiebiegiemdopadła samochodu. Zaćwierkał zwolniony zamek centralny auta.Zanimzdążyłazłapaćzaklamkę,Głowackioparłsię odrzwiizrobiłdoniejmaślaneoczy. -Wiem,żedziejesięcośwyjątkowego-zaczął.-Prędzejczypóźniejitakdowiemsię,ocochodzi.Alegdyby powiedziała mi to sama pani aspirant, mógłbym wspomniećopaniwartykule.Atobynapewnoniezaszkodziło... Źrenickazebrałaostatkisił. -Puścimniepandosamochodu,czymampanaskuć? -Lubięzdecydowanekobiety-rzuciłZadymaiodkleił sięoddrzwiauta. Beataszybkowskoczyładośrodka,odpaliłasilnikiruszyła.Apotemciężkoodetchnęła. Zadymawśrodkuwiosny Gajewski rozkoszował się dzwoniącą w uszach ciszą. Przezchwilę.Zarazdotarłodoniego,żemawybórmiędzy złym i jeszcze gorszym. Musiał albo zająć się sporządzaniemnotatkidlaprasy,albozadzwonićnaWesterplattedo doktora Januarego Wyrwy-Krzyżańskiego. Nie uważał się zawyjątkowoodpornegonanowinki,alepomysłcałkowitejotwartościnawspółpracęzmediaminiewydawałmu się najszczęśliwszy. Uważał to za zwykłą stratę czasu. W końcuLesiowizacośpłacą.Toonpowinienwziąćnasiebie kontakty z pismakami, Gajewski i s-ka powinni zaś skupić się na łapaniu zbójów. A doktor January WyrwaKrzyżański?Szkodagadać... Z dwu beznadziejnych opcji wybrał tę gorszą. Właściwie od początku ich znajomości nie było mu po drodze z Wyrwą-Krzyżańskim.Współpracowałznimtylkoraz,przy sprawie zabójców kantorowców, po czym przyrzekł sam sobie, że nigdy więcej. Psycholog był zwariowany i nieznośny. Traktował policjantów - to najbardziej Jana ubodło - jak dzieci, które nie mają o niczym pojęcia, więc trzebaimwszystkotłumaczyćpodziesięćrazywprostych słowach.Niedawałsięwżadenmożliwysposóbzdyscyplinować, miał gdzieś wszelkie zasady i regulaminy, pracował, jak chciał, kiedy chciał i z kim chciał. Zadręczał wszystkich dziwacznymi pytaniami, nie racząc wytłuma- czyć,kuczemuzmierza.Wydzwaniałokażdejporzedniai nocy, męczył rodziny i znajomych ofiar wielogodzinnymi przesłuchaniamidotegostopnia,żezaczęligooskarżaćo nachodzenie.Akonieckońcówokazałosię-itozirytowałoGajewskiegonajbardziej-żemagicznesztuczkidoktora przyniosłyskutekiprzygotowanyprzezniegoprofilprzestępcypozwoliłnamierzyćspokojnegonapozórplantatora truskawek,którybyłmózgiemganguzabójców. Janodszukałwnotesienumertelefonunaukowca,zrobił głęboki wdech i zadzwonił. Psycholog odebrał natychmiast. - ...i niech pan nie tłumaczy się kłopotami rodzinnymi, bopanjeszczeniemapojęcia,cotosąkłopotyrodzinnenadkomisarz usłyszał tubalny głos w słuchawce. - Słucham. -Dzieńdobry,paniedoktorze,Gajewskisiękłania. -Awitam,witam,jużmyślałem,żepanzupełnieomnie zapomniałalborzuciłpracęwpolicji,ach,cotobyłabyza szkodadlasłużbmundurowych.Apanniechsięnieunosii niewstaje,proszęsiadać,niemapowodudoobrazy. Policjantbyłniecozdezorientowany. -Paniedoktorze,chybaprzeszkadzam,możezadzwonię później? -Ależnieprzeszkadzapan,skądże.Mamytuzjednymz moichstudentówdrobnyproblemzzaliczeniem.Niechpan się wreszcie, mimo kolosalnych problemów rodzinnych, spróbujeskupićisklecićkilkasensownychzdańnatemat terapiisystemowej.Apananadkomisarzasłucham. DouchaGajewskiegodotarłprzytłumionygłosstudenta. Co to za zwyczaje, myślał Jan, dzwonię do niego, a ten dziwakegzaminujewnajlepsze. -Alesprawajestpoważnai... - Panie nadkomisarzu, ja mam do czynienia z samymi poważnymisprawami,zmnóstwempoważnychspraw.Na szczęście mam też bardzo podzielną uwagę. - WyrwaKrzyżańskizaśmiałsięgromko.-Więcpowtórzę:słucham. -Zdajesię,żewKrakowiezaczynasięrozkręcaćseryjnyzabójca. - Zdaje się, że się rozkręca, czy rozkręca się w rzeczy samej? Odrobinę precyzji, panie nadkomisarzu. A pan niechsięniepowołujenateksty,którychpannieczytał,co najwyżej rzucił pan okiem na co lepsze kawałki, jestem tegopewien. Gajewskipostanowił,żeniebędziesięniczymprzejmował,powie,comadopowiedzenia.Ityle. - Dopiero pracujemy nad sprawą, są dwa trupy, prawdopodobnietensamsprawca,któryzostawiadosyćoryginalne,bytakrzec,listy. - Oryginalne, powiada pan. Pisze coś krwią na ścianach?Iwidzipan,można?Można.Poproszęindeks. -Nie,zostawiachusteczkizwyhaftowanymisłowami. -Dowidzenia. -Halo?-zdziwiłsięGajewski. -Jestem,jestem.Jakimisłowami? -Zapierwszymrazem„grubas",zadrugim„małpa". - Ciekawe, ciekawe - zamruczał z lubością psycholog, jakby w tej właśnie chwili smakował markowe wino z wyjątkowo dobrego rocznika. - Teraz nie mam czasu, ale widzimysięopiętnastejuNoworola.Dozobaczenia. Doktorrozłączyłsię,policjantprzezchwilęwsłuchiwał sięwsygnałwsłuchawce,ztrudemdochodzącdosiebie. Tak, pomyślał, żeby z nim współpracować, trzeba mieć anielskącierpliwość. Otworzył nowy dokument Worda i zastygł na długo z palcami nad klawiaturą komputera. Co może sprzedać dziennikarzom? Jak najmniej, co sugerował Gruszka. Ale jak tu nie skłamać, a przy tym prawdy nie powiedzieć? Media niespecjalnie zainteresowały się sprawą Płatka, więcrzeczywiścieniemasensuoniejmówić.Trzebasię skupić na Druszczowej. Jaką podać wersję? Zemsta gnębionegoucznia?Raczejnie.Możezasugerować,żebyłto zwyczajny napad rabunkowy, wieczór, ciemno, park, to trzymasiękupy,przynajmniejteoretycznie,ażeniespecjalnie wiele ma wspólnego z faktami? Cóż, prowadzone są intensywneczynnościśledcze,badanesąrozmaitehipotezy, więc prawdopodobne jest, że również hipoteza kradzieży.Tylkoileonijużwiedzą?TakiZadymabywawyjątkowo dobrze poinformowany. Sprzedać informację o uduszeniu warkoczem? To by był dla pismaków łakomy kąsek.Alezarazzaczęlibysnućkosmiczneteorie. Zbuntowałsię,coniebyłouniegozwyczajne.Postanowił,żenapiszewpunktach,copowinnobyćwnotatcedla mediów,iniechdalejmęczysięztymLesio,niechzłożyto wszystko w kilka zgrabnych, niespecjalnie wiele mówią- cychzdanek.Poklepałchwilęwklawiaturę,zapisałdokumentiposłałgomejlemdorzecznika.Spojrzałnazegarek, byłokilkaminutpoczternastej.Miałjeszczetrochęczasu dospotkaniazWyrwą-Krzyżańskim.Odchyliłsięwfotelu, położył nogi na blacie biurka, co robił rzadko, zamknął oczy i zafundował sobie odrobinę prywaty. Co też zrobi moje maleństwo, myślał. Nie odzywa się, w ogóle zdaje się go nie zauważać, więc sprawa wygląda na poważną. Bywałojużtaknieraz,niedwa,aleterazwyczuwałnapięcie,zktórymniemógłsobieporadzić.Spojrzałzniesmakiemnakrawatwbałwanki.Całeszczęście,żeniktniekomentowałtegokuriozum.Wkońcutojużniepierwszyraz. Wszyscywiedzieli,żewdni,kiedyobnosisięztymkonfekcyjnym cudem, nie należy go drażnić. Nawet Marek. Dobrze,bałwankibałwankami,cichednicichymidniami. Mniejszaoto,żetymrazemtrwaływyjątkowodługo.Wiedział,biłsięwrozległejakstepyMongoliipiersi,iżjego piątkowy wypad w miasto nie miał sensu, zdawał sobie sprawę, że będzie musiał ponieść karę. Ale żeby aż tak, ależebyakuratwtymmomencie?!Tobyłodlaniegotrochęzawiele.JeżeliEwkawrócinapełnyetat,cobędziez dziećmi? Ztrudemzwlókłsięzfotela.Niemusignaćjakwariat, Wyrwasłynąłzeswojegonotorycznegospóźnialstwa.Kolejnazagrywkasłużącaumniejszeniuwartościinterlokutora.Postanowił,żeprzespacerujesięnarynek,złapieodrobinęsłońcaimożechoćtrochęlepszynastrój. Szedł powoli Karmelicką, popatrując na kobiety, które ciepły,wiosennydzieńwykorzystały,bywreszcieodsłonić to i owo. Kobiety są piękne, Kraków pięknieje z każdym dniem, czegóż chcieć więcej, przekonywał sam siebie. A kłopoty?Każdymajakieś.Najważniejsze,żemacudowną -mimowszystko-żonę,udane-nicto,żeczasemnieznośne-dzieciaki,ciekawą-nawetjeśliczasamistresującąpracę.Taa,niejestźle,choćoczywiściezawszemogłoby byćlepiej. WkawiarniwSukiennicachjakzwyklesiedziałopełno dystyngowanych ultrakrakowskich pańć, plotkujących niespiesznienadkawąiciasteczkami,atakżewieluniemieckichemerytów.Janniemógłzrozumieć,dlaczegoWyrwaKrzyżańskinieodmienniechciałsięspotykaćuNoworola. Jemutomiejscekojarzyłosięzprowincjonalnymmuzeum, którego od dawna nie stać na zakup nowych eksponatów. Zamówił skandalicznie drogą kawę. Płacąc, śmiał się w duchu,żejednakmimowszystkojestrasowymcentusiem. Popatrywałnaprzelewającysięporynkutłum.Pomyślał, że chłopaki z tutejszego komisariatu znowu będą mieli masęroboty,bojaksłyszał,słynniposzukiwaczealkoholowychatrakcjizAnglii,którzywynieślisięzKrakowa,gdy funtspadałnałebnaszyję,teraz,kiedykursjestkorzystniejszy,znowupowróciliwwielkimstylu,więcbędziesię działo,ojbędzie. Psychologspóźniłsiętymrazemtylkodwadzieściaminut.Nienagannieskrojonyszarygarnitur,którynosiłzniedbałąakuratnością,ibordowamuszkawniewielkiebiałe groszki przyciągały wzrok pańciowatych plotkarek. Nim usiadł,jużpytałoseryjnego.Janstreściłpokrótcedoktorowi,codotejporyustaliliwsprawachPłatkaiDruszczowej. - I dopiero po drugim zabójstwie skojarzył pan nadkomisarz, że sprawa jest naprawdę poważna? - WyrwaKrzyżańskiwzniósłdogóryręce,jakbymiałzamiarciskać w policjanta gromami. - Gdzież się podziała pana słynna ażpoTrzebinię,amożenawetpoKatowice,ktowie,intuicja? Jaka, do licha, intuicja?!, obruszył się w duchu policjant. Przecież zależało mu na tym, by cały rejon docenił jego znajomość wiązania ze sobą czystych konkretów, a nieto,jakzgrywajasnowidza,uciąłwięc: - Nie rozmawiamy o mnie, tylko o seryjnym zabójcy, który... - Wiem, wiem, który się rozkręca. „Chyba", jak raczył pan nadkomisarz zauważyć w rozmowie telefonicznej. W tym przypadku mogę powiedzieć, nawet bez gruntownych badań,żejesteśmybardzodalekood„chyba",aniezwykle bliskodo„napewno".Aprzezpananadkomisarzastraciliśmywielecennego,wtakiejsytuacji,czasu. Janresztkąsiłpowstrzymałsięprzedskomentowaniem ostatniegozdania.Doskonalezdawałsobiesprawę,żewe wszelkiego rodzaju sprzeczkach, które psycholog nieodmiennienazywał„pobudzającąwymianąopinii",finalne słowonależałozawszedodoktoraWyrwy-Krzyżańskiego. -Właśnie,jeślijużmowaoczasie,toczymogęliczyć, że pan doktor od razu zajmie się sprawą i niezwłocznie przygotujeprofil? -Oczywiście,jaktylkoprzeanalizujęakta,którejaksię spodziewam, dostarczy mi pan nadkomisarz jeszcze dzisiaj, zobaczę miejsca zbrodni, choć nie sądzę, żebym po tyludniachznalazłtamcośinteresującego,popytamtegoi owego,będęmógłcośpanunadkomisarzowipowiedzieć. -Możepandoktorpodaćjakąśorientacyjnądatę? -Niewcześniejniżpoczątekprzyszłegotygodnia. -Aleprzecieżmówiłpandoktor,żeczas...-zaprotestowałGajewski. - Czas czasem - przerwał mu January - ale niech pan nadkomisarz nie wymaga ode mnie rzeczy niemożliwych. Jestem naukowcem, a nie powieściopisarzem, więc nie stworzę panu profilu, jak mawia jeden z moich szanownychprofesorów,„zgłowy,czylizniczego". Doktorniedopiłnawetkawy,tłumaczącsię,żeniestety nie ma czasu na pogaduszki. Tak, tak, myślał Jan zgryźliwie,patrzącnazmierzającegodostojnymkrokiemdowyjściapsychologa,samepoważnesprawy,wymagająceniezmierzonego wysiłku pana doktora. A ja to niby na wywczasachjestem?!Powlókłsięwstronękomisariatu.Spotkaniezprofileremtylkowzmogłoniepokójnadkomisarza. ZWyrwą-Krzyżańskimnigdynicniewiadomo,tymczasem może wyjdzie na jaw coś konkretnego. Coś, co pchnie śledztwo do przodu. W najbliższych dniach pozostaje mu jużtylkoliczenienaślepytraf.Albona,niechjużbędzie, cud. Przypominał sobie mgliście, że jest jakiś święty patron,doktóregonależymodlićsięwintencjachnierokują- cychzbytniejnadziei.Alektóryto?Zaczynałżałować,że wdzieciństwienieprzysłuchiwałsięzbytuważnieswojej babci,którazlubościąraczyłagoopowieściamiożywotachświętych. Srokakręciłsiępokomendzie,bardziejudając,żerobi cośkonkretnegowsprawieinformatyka,niżrzeczywiście działając.Sprawdziłuchłopcówidziewczynekzobyczajówki,żewtemacie„Płatekpedałdupęsprzedał"niema nowychnewsów,aistaresięnagleniezmaterializowały. AlboWielorybektakdobrzesiękamuflował,albobyłwyjątkowo ostrożny: bezpieczny seks, sprawdzeni partnerzy trzymającygębęnakłódkę,zeroekscesów.Istniałajeszcze jednamożliwość:niepotrafiłznaleźćpartnera.Alezakładając, że każda, nawet najobszerniejsza, potwora prędzej czypóźniejznajdzieswojego... Niebędziewnikał,niechJandzieliwłosnaczworow tej sprawie, jeśli ma ochotę. Postanowił zajść jeszcze do rastapolicji,specówodnarkotyków,bomożePłatekbrał, mimożeniewyglądałnatakiego.Cikomputerowcyczasamilecielinadopalaczach.Jegokomórkawydałaprzeraźliwyryk,słodkiryk,świetnyryk,czylipoczątekrefrenupiosenki Mastodona z ostatniej płyty. Spojrzał na wyświetlacz. Numer opatrzony mianem „kutas" nie zachęcał do zdjęciamajtekprzezgłowę,mimotoodebrał. -Nooo-rzuciłtonem,którymiałbrzmiećzniechęcająco. -Witaj,Mareczku-zagruchałZadyma. -Popierwsze,niemówdomnieMareczku.Podrugie, uprzedzając twoje pytanie, nic nie wiem, niczego nie pamiętam,zarobionyjestem. -Możedałbyśsięnamówićnasznapsa? Marek przeczuwał, co się święci, ale pozostawała mu jedyniegranazwłokę.Choćwtejchwilimyślałraczejo zwłokach Zadymy podskubywanych przez zmutowane wiślańskierybki. - Ho, ho, ho, kwiat dziennikarstwa zna wyrafinowane słówka.KolegapodczytujeKopalińskiegoprzedsnem? -Jestemodpisania,anieodczytania.Swojejużprzeczytałem. - Ja bym nie był taki radykalny, nawet u was jeszcze możnapoczytaćpodpisypodobrazkami. -Dobrze,wystarczytejgrywstępnej.-Bezczelnygnój, pomyślałMarek.-Wpadnędotwojejulubionejknajpyna Hucie,powiedzmyopiątej,topogadamy. -Askądtywiesz,jakajestmojaulubionaknajpa? -Dziennikarzjestodtego,żebywiedzieć. -Tosięteraznazywadziennikarstwo? -Fuckyou.Widzimysięopiątej. I Głowacki się rozłączył. Nie jest dobrze, nie jest dobrze, skandował Marek w myślach. I ni chuja się nie poprawi. Ta menda doskonale wie, jak popsuć mu humor. Stracił resztki ochoty na dalsze pozorowanie pracy, powlókł się do pokoju, z którego jakiś czas temu wyprosił ichGajewski.Drzwibyłyzamknięte,więcJanmusiałsię gdzieś oddalić, na szczęście. Zasiadł za biurkiem, próbu- jąc zebrać myśli, lecz prawdę powiedziawszy, niewiele tegobyło.Jasnasprawa.Zadymapotrzebowałkonkretnych informacji, nie da się zbyć byle czym. I nie ma najmniejszychwątpliwości,żejeodMarkauzyska.Porazkolejny zastanawiał się, w jaki sposób definitywnie rozwiązać problemzGłowackim.Zastosowaćstrategięnaskruszonegogrzesznika,ogłosićwszemiwobec:tak,ja,funkcjonariusz policji, zhańbiłem mundur, tak, oczywiście, prowadziłempopijaku,tak,jaknajbardziej,mamproblemzalkoholem,proszęmniewysłaćnaleczenie.Alecozrobiłby Gruszka, gdyby przeczytał artykuł Zadymy o ekscesach podwładnego? A gdyby tak dziennikarzynie przytrafił się nieszczęśliwy wypadek? Eee, bzdury. Najlepiej jak od razu pojedzie na Hutę i poczeka na pismaka w barze U Zdzicha,gapiącsięnajakiśmecz,boprzecieżmeczelecą tamnaokrągło. Późnympopołudniem,którenieprzeszłojeszczewwieczór, w knajpie panował smutek tropików. Było duszno, świeżepowietrzestanowiłonieznacznydodatekdochmury papierosowego dymu, bo królujący za barem Zdzich nie znosił przeciągów, toteż wietrzył z rzadka i niechętnie. Srokazamachałnapowitaniedowłaścicielaibarmanaw jednym,rozejrzałsiępociasnozastawionejstolikamisalce.Takjakprzewidywał,otejporzetkwiłowknajpietylkokilkufacetów,którzyjużparęgodzinwcześniejspisali dzieńnastratyimetodyczniesięupijali.Zamówiłpiwoi pięćdziesiątkę, siadł przy stoliku, wlał wódkę do piwa, przepiłdoCristianoRonaldo,którynaekranietelewizora prezentowałwłaśniepostrzeleniubramkiboską,wydepilowaną klatę, i wlał w siebie dwa szybkie, solidne łyki. Tak, w tej sytuacji tylko klasyczny uboot mógł pomóc w gładkimprzepłynięciuprzezrozmowę,którejniedałosię uniknąć. Zadyma także zjawił się przed czasem, siadł blisko Markaibezwstępówrzucił: -Dajesz! Policjant, który był już na etapie poznawania mocy i osiągówdrugiegou-boota,postanowił,żejednakodrobinę siępodroczy. -Anienapijesięwcześniejkolegawszystkowiedzący? Tylkotakodrazu:dajesz?! -Niemamczasunapierdoły. -Ajamam,więcgozabijam. -Cotowogólezagadka? - Konwersacja z kretynem. Zdrowie! - Marek przyssał siędokufla. Zadyma zapienił się, chciał najpierw coś powiedzieć, ale tylko wydął wargi. Zaczął grzebać w przepastnej torbie,zktórejwyjąłpomiętąkartkęzkomputerowymwydrukiem. Pomachał nią tuż przed twarzą Sroki, nie dając mu żadnych szans na bliższe przyjrzenie się jej zawartości, i tokował: - Wiesz, co to jest? Powinieneś wiedzieć, ale może wóda wyżarła ci już mózg, więc przypominam. To opis twoichosiągnięćwrajdachsamochodowych.Mamteżdeser:kilkafotek,naktórychbardzowyraźniewidaćnumer rejestracyjny.Więcskupsięigadaj,cojestgranewsprawieDruszczowej! Marek skończył drugiego drina, zapalił fajkę, wydmuchującdymprostowtwarzGłowackiego.Tylejegosatysfakcji.Podkręconyalko,zdecydował,żepowie,comado powiedzenia,żebyjaknajszybciejspławićhienę. -Mamyproblemzseryjnym. - Łaaaał! - Zadyma nie potrafił ukryć emocji. - Kto, gdzie,jak? -SorryBatory,niemogępowiedziećnicwięcej. -Achceszzostaćjutrogwiazdąmediów? -Więcmówię:DruszczowąiPłatkazabiłtensamskurwysyn. -Comituzaściemysprzedajesz!Tychsprawnicniełączy. -Łączy. -Aleco? -No,podpis. -Codokładnie? -Onhaftuje. -Rzygawmiejscuzbrodni?-zarechotałGłowacki. -Nie,wyszywa. -Cotakiegowyszywa? Marek uznał nagle, że właściwie nie wszystko ma do straceniaimożesobiepozwolićnadrobnąściemę. -Roz.I,roz.2. -Rose?-upewniłsiędziennikarz. -Nie,notuj.Rjakramol,ojakosioł,zjakzgaga.R-o-z. - Może rozdział pierwszy, rozdział drugi? - Na twarzy ZadymyrozkwitłuśmiechwstyluPomysłowegoDobromira. -Teżnamsiętakwydaje-zgodziłsięzwysiłkiemSroka.-Maszłeb.Jakbycięwyrzuciliztegotwojegoszmatławca,towiesz,gdzienasszukać. -Zkapralaminiepiję.Cośjeszcze? - Nie, nic, naprawdę. Reszta póki co w rękach tych z Westerplatte. - Aha, styka. - Zadyma wstał, chwycił torbę, wyjął z kieszeni dwadzieścia złotych i rzucił na stolik. - Walnij sznapsanakontomojegokolejnegosukcesu. Ijużgoniebyło.Marekpatrzyłnabanknotleżącynapowypalanejpapierosamiceracie.Gnójprzesadził,myślał,a gnoje,którzyprzesadzają,kończąwjedensposób,zmordamiwgnojówce.Jużonsięotopostara.Odniedopałka odpaliłnastępnąfajkę.Westchnąłizgarnąłforsęzestolika. Należałmusiękolejnyu-boot. Nibyniebyłtopierwszycichydzień,nibypowiniensię jużprzyzwyczaić,alekolejnerodzinneśniadaniebezsłowa,kiedynawetdzieci,wyczuwającenapięciemiędzyrodzicami,niedokazywały,wprawiłogoodsamegoranaw ponury nastrój. Szybko zebrał swoje rzeczy i wyszedł z domu, gryząc się, że - co tu kryć - ucieka przed problemem,zamiastspróbowaćgorozwiązać.Alenatoprzecież potrzebaczasu,któregoterazakuratniemiał.Marneusprawiedliwienie,pomyślał. Zdecydował, że pójdzie do fabryki na piechotę, żeby nieco się wyciszyć i spokojnie pomyśleć. Spaceroterapia zawsze dobrze mu robiła. Włączył komórkę, która zaraz zaczęłabrzęczećidzwonić.Lesiokilkarazypróbowałsię z nim skontaktować. Znowu, tak samo jak poprzedniego dniawieczorem.Itrudno,toproblemLesia,onzrobiłswoje.Równykrokzrelaksowałgo.Gdydotarłnamiejsce,był jużcałkowiciespokojny.Przynajmniejtakmusięwydawało. Dyżurnyzatrzymałgo,gdytylkowszedłdokomendy. -Nadkomisarzu,szefwzywa. -Alezarazmamspotkaniezpismakami... -Odwołane. -Czemu? -Mnietamwszczegółyniewtajemniczali. Gajewski powlókł się do gabinetu szefa, przewidując, że czeka go niespodzianka z rodzaju niechcianych. Zapukał,rozległosiędziarskie„wlazł!"inimzdążyłdojśćdo biurkaGruszki,usłyszał: -Mamykreta. -Toznaczy?-BrwiGajewskiegopodjechałydogóry. Nadinspektorpodałmugazetę.Nierozłożoną. SeryjnymordercagrasujewKrakowie Takiego przełomu w bulwersującej Kraków sprawie GrażynyDruszcz(54l.)niktześledczychnigdybysięnie spodziewał! Wszystko wskazuje na to, że nauczycielka jest ofiarą seryjnego mordercy. Przy zwłokach Druszcz, znalezionejwparkuiuduszonejprzypomocyjejwłasne- gowarkocza,znalezionodziwną„wizytówkę".Pozwoliło tonapowiązanietegozabójstwazesprawąniewyjaśnionejdotądśmierciJackaPłatka(29l.).Mężczyznazginął winnysposób-jegosercestanęło,gdyzostałprzezzwyrodnialca zepchnięty z dachu starej kamienicy. Ale przy jego zwłokach morderca pozostawił ten sam niezwykły ślad. Kawałekmateriałuzwyhaftowanymnanimpodpisem. Dlategoprowadzącyśledztwonadalimupseudonimoperacyjny„Kordonek"-tonazwaniciużywanejdorobótek ręcznych. Sposób, w jaki dokonane zostały oba zabójstwa, wskazuje na osobę nadzwyczaj silną. Lecz niewykluczonejest,żepotwórniedziałasam. Konferencjaprasowawkomendziewojewódzkiejzapowiadanajestdopieronadziś.Dlaczegonasistróżeprawa tak długo zwlekają z podaniem szczegółów opinii publicznej?-niewiadomo.Czyżbyzamierzalizespokojem czekaćnato,ażpsychopatazaatakujeponownie?Odmomentuśmiercipolonistkiminęłojużosiemdni,amordercajestwciążnawolnościicichoszykujesiędonapisaniakolejnegorozdziału.Niemażadnychwątpliwości,że tociszaprzedprzerażającąburzą. Autor:MichałGłowacki -Kordonek?-zapytałretorycznieJan.-Iocomuchodzi,dolicha,ztymkolejnymrozdziałem? -Pierdu,pierdu,apublisiawyjezrozkoszy.-Jakzwykle w chwili najwyższego poirytowania Gruszka nieomal wył z tęsknoty za fajką. - Ale nie uwierzę, że sam na to wszystkowpadł.Chociażkręcisiętucałądobę,cooczywiścietrzebaraznazawszeukrócić.Niewiem,jakzłapię to gumowe ucho, osobiście nogi z dupy powyrywam. No nic, Jasiu, muszę pomyśleć, co z tym fantem zrobić, a ty wracajdoroboty. Do komendy musiało dziś trafić chyba z pół nakładu „BezOsłonek".GdybyśmytakmieliteśrodkicoFBI,rozmarzyłsięGajewski,zmieliłobysięwszystkoipokłopocie. Tylko kto by przypuszczał, że coś takiego się wydarzy? Pewnie ten, który sypnął... Jan wszedł do pokoju, gdziezastałBeatęiMarkapogrążonychwdyskusji.Każde miało swój egzemplarz gazety. Trzeci spoczywał na jego biurku.Nadkomisarzzamachałszmatławcemniczymmuletą. -Jakieśpomysły? -Noo-zacząłSroka-niewiem.Zatojakzwyklemogę się założyć, co szykuje Gruszka: łamanie kołem. Nie, to zbytwymyślne.Nogi.Z... -Nudziszmniejuż,Mareczku.Oddawna-przerwałGajewski,chowająctwarzwdłoniach.-Pozatymniemówię ozabawiewkotkaikreta.Wciążmamywplecy,atadzisiejszaaferaniepolepszanaszejsytuacji.Beatko,czyekipanapogrzebgotowa? -Tak.Paweł,jaijeszczetrzechmłodziaków. -Lepiej,żebyściewszyscybylipocywilnemu. - Oczywiście. - Źrenicka powstrzymała irytację i chęć dodania„tato"tylkodlatego,żewtejchwilinurtowałają innarzecz.Czyabyniemapoczątkówparanoi. Wysypującysięzautokarówtłumszybkowypełniałplac przedwejściemnaCmentarzPodgórski.Pożegnalnyorszak składałsięgłówniezmłodzieżyiwychowawców.Ci,jak psypasterskie,trzymalisięswoichgrupekikrzykiemnapominali uczniów, którym trudno było zachować powagę. Bali się, że na tym starym, pnącym się w górę wzgórza cmentarzu pełnym wijących się we wszystkie strony wąskichalejek,dzieciakisięrozproszą,bylenieuczestniczyć wnudnejceremonii.Ostrzeżenianauczycieliwybijałysię ponadgwar,BeataiPawełniemieliwięcproblemuzwyłowieniem nielicznych dorosłych, jacy stawili się na pogrzebieGrażynyDruszcz.Pozaprzybyłymituzobowiązku profesoramibylitogłównierodziceiledwiekilkainnych osób, przypuszczalnie absolwentów szkoły. Chyba z różnychroczników,bonietrzymalisięrazem.Toimbyćmoże należało się przyjrzeć uważniej. Wśród zgromadzonych Beata rozpoznała Zajączkowskiego, trzymającego za łokiećpannęodstóppouszyodzianąwczerń,anichybicórkę. Strój dziewczyny nie był wyrazem hołdu dla zmarłej, leczobwieszczałświatujejmrocznąosobowość.Gotycka strzygaidealniepasowaładotegomiejsca,choćwolałaby pewnieodstraszaćwpojedynkę,aniewlecsięwkompromitującym towarzystwie. Mimo że Zajączkowscy znajdowali się dość daleko od niej, młodsza aspirant widziała, jakciężkoglanydziewczynyszurająopodłoże. Ustawienie licealistów w pary nie wchodziło oczywiściewgrę,mimotoopiekunomjakośudałosięichokieł- znaćisprawnieprzeprowadzićprzezbramę,gdyjużrozległy się pierwsze dźwięki dzwonów sygnalizujące koniec mszyżałobnej.Beataodwiedziławcześniejkaplicęiniespecjalnie zdziwiło ją, że w bezpośrednim pożegnaniu uczestniczytylkogarstkaludzi.Lasewicz,jegosyn,Melania Dudek z mężem i kilka starszych kobiet, zapewne sąsiadekdenatki,liczączksiędzem,możetuzinosób.Kilkoro przedstawicieli mediów grzecznie trzymało się na zewnątrz,początekpolowaniawyznaczającsobienapóźniej. Byłoby ich zapewne więcej, gdyby Druszczową zaatakowanosiekierąwtrakciedużejprzerwy. Krewnizmarłejbylizwolennikamikremacji,alezorientowawszysię,żewymagałobytowywiezieniazwłokpoza Kraków,cowydłużyłobysprawęokilkadni,wybralitradycyjny pochówek. Skromny i bez fanfar, lecz wtajemniczeniwichrelacjęzchowanąwłaśniekobietąniebraliim tego za złe. Nikt nie spodziewał się tu rozdzierających scen rozpaczy ani nawet łez, choć te i owszem, pojawiły sięwoczachjedynejprzyjaciółki.Wkażdymrazieintensywnietarłajechusteczkąwkratkę.Chusteczką.Czymordercatakżechciałniąpomachaćnapożegnanie? Źrenickaponownieogarnęławzrokiemzgromadzonych, którzyzwartymkordonemotoczyliprzyszłygrób.Niebyło jużsłychaćśmiechówczynagan,jedyniepojedynczegłosy itłumiącyje,bowypowiadanyprzeztubęmonologksiędza prowadzącego ceremonię. Nie znając zmarłej, beznamiętnie robił swoje. Trudno sobie wyobrazić, co by powiedział, gdyby spotkali się za jej życia. Czy w tej właśnie chwili profesor Druszcz automatycznie przeszła na jasną stronęmocy? Trumnazjeżdżaławłaśniepodziemięiniewyglądałona to,żebyten,ktosiędotegoprzyczynił,przyszedłnacmentarz i chciał dodać postscriptum. W międzyczasie jednak do konduktu dobił Zadyma. To on oraz jego nie mniej upierdliwikoledzypofachubyligłównympowodem,dla któregodziśsiętuznaleźli.Dyskretniespojrzałanazegarek. Zbliżała się jedenasta trzydzieści, zaraz koniec ceremonii.Jakaśkobietaprzeprosiłają,bymócprzecisnąćsię douklepanejjużpryzmypiachu,przyozdobionejczterema wieńcamiikilkomawiązankami.Ofiarowująctępojedyncząróżę,nieznajomadopisałanieboszczcemałyplus. Policjantka podeszła do kolegi i porozumiewawczo wskazałanadziennikarzy.Sprawdzalimikrofony,wstępnie typowali rozmówców, mobilizowali się. Zadyma zdawał sięcałkowiciepochłoniętyrozmowąprzezkomórkę,aleto nie uśpiło ich czujności, bo ledwie ruszyli, natychmiast znalazł się przy dyrektor Rozwadowskiej. Dwie osoby ustawiłysięwpobliżu,czekającnaswojąkolej,resztazaatakowałanauczycieli.Uczniowiezcałkowitymspokojem przyglądalisięzamieszaniu. -Nie,tato.Powiedziałam:nie! Wampirzycy wreszcie udało się postawić na swoim. Wyrwała się ojcu i schowała wśród koleżanek. Zajączkowskiprzewróciłoczyma,dającdozrozumienia,comyśliodzisiejszejmłodzieży,zapiąłguzikmarynarki,ukradkiem dotknął rozporka i promiennie uśmiechnął się do młodziutkiejreporterkiztelewizji. -Ktoto?-zapytałzrozbawieniemPaweł. -A,mówiłamci,tennibyświadekzwywiadówki-wyjaśniłaBeata.-Kretynzparciemnaszkło.Chodź,posłuchamy. - ...nie mogę przestać myśleć, że gdyby zgodziła się, abymjąodwiózłdodomu-mężczyznazniżyłgłos,chcąc munadaćdramatyzmu-możedziśbyjeszczeżyła. -Hmm-szepnęłaŹrenicka-możeiracja. -Dobra,mamyto,dzięki-powiedziaładziennikarka. - Ale ja jeszcze... - próbował zaprotestować Zajączkowski. -Proszępana.Tobędziemateriałnajwyżejnaminutę,a jajeszczemuszęzmieścićzetrzy,czterysetki. -Trzysetkiosób?-zdziwiłsięRudzki. -Onitakchybamówiąnawywiady.Orany,Zadyma. Głowackinieużywałdyktafonu,bopopierwszenagraniaograniczałyjegoinwencję,apodrugiezajmowaniesię sprzętem przeszkadzałoby w oswajaniu klientów. A właściwieklientek:zminąWujkaDobraRadaZadymamaglowałterazdwieuczennice.Rysującasięnajegotwarzypoczciwość nijak się miała do tego, co w tej chwili czuły małolaty. Na widok policjantów dziennikarz z miejsca przerwał i zrobił w tył zwrot, zdążywszy jeszcze rzucić funkcjonariuszomzłośliwyuśmieszek.Jegorozmówczynie wyglądałynamocnoprzejęte. - Przepraszam, dziewczyny. Jesteśmy z policji. O co waspytałtenfacet? -Byłzprasy-wymamrotałapierwsza. -Tak,znamgo-powiedziałaBeata.-Jakzłyszeląg. - Najpierw pytał o to, czy nie boimy się teraz wracać parkiem.Iczyktóryśznaszychkolegówczymśjej,toznaczypaniprofesor,groził. Odważniejszazdziewczynspojrzałanakoleżankę.Musiałypodjąćdecyzję.Beatadomyśliłasię,cojepowinno uspokoić. -Bezobawy.Chodziłamdotejszkoły.-Poczymdodała konfidencjonalnie:-Strasznazniejbyłamałpa. -Bo-ośmieliłasięwreszciedruga,awgłowieŹrenickiejwyświetliłasięnamomentDruszczowa:„Siadaj,imbecylu,idajmiznać,kiedynauczyszsięniezaczynaćzdaniaod«bo»".Pannachybaniejestorłemzpolskiego.-Bo naNaszejklasiemamyswojeforumiwszyscytampiszą. Beata przeklęła w duchu samą siebie. Nie sprawdziła tego.Niewidziałaniczłegow„niebyciu"naNaszejklasie.AleiGajewski,takprzecieżobeznanyznetem,nato niewpadł. -Wyteżpisałyście,prawda? Nie musiała czekać na odpowiedź. Nauczyciele zaczynaliwłaśnienawoływaniadoewakuacji,zczegouczennice skwapliwie skorzystały. Policjantka ruszyła w stronę „Irlandczyków", by się z nimi pożegnać. Jutro odlatywali doDublina. Cmentarz na jakiś czas wracał do właściwego sobie sennego rytmu. Beata zapowiedziała, że do komendy wpadniedopierootrzeciej,mogławięczostaćjeszczetro- chę. Lubiła to malownicze miejsce, szczególnie wiosną, kiedyzaczynałykwitnąćlicznetutajkasztanowce,których nie zmogły ani szrotówek kasztanowcowiaczek, masakrującydrzewawobrębiePlant,aninowamoda,każącaogałacaćnekropoliezdrzew.Niewytłumaczalnyimpulskazał jej sprawdzić, co u Płatka, pochowanego niedawno także tutaj.Organizacjąpochówkuzajęłasięfirma,wktórejpracował.Źrenickaniebyławprawdzienapogrzebie,alebez większychproblemówodnalazłagrób.Osypującysięwieniec i kilka przybrudzonych ziemią szarf zapowiadało przyszłelosytegomiejscaspoczynku.Lecznagrobieleżałocośjeszcze.Czerwonejabłko.Świeżeiledwienadgryzione-śladypozębachdopierozaczynałybrązowieć. Klepnęłasiępokieszeniachkurtki,wiedziałajednak,że nie znajdzie w nich rękawiczek, które wraz z nadejściem prawdziwejwiosnypogrzebałanadnieszuflady.Naszczęście wciąż nie pozbyła się skórzanej kurtki. Zdjęła ją, przez materiał sięgnęła po owoc, owinęła go starannie i bezociąganiasięruszyładowyjścia. Na Sroce można było polegać - zawsze pojawiał się tam,gdzienietylesięgoniespodziewano,ilebardzonie chcianozastać.Tymrazemteżjakieśzłelichokazałopodkomisarzowiwyleźćnakorytarz. -Comasz? Beataścisnęłatrzymanąwrękukurtkę. -Ślinę,odciskizębówipalców. -O,znaczywobroniewłasnejwyrwałaśkomuśsztucz- nąszczękę?Akikutdłonipewnoukryłaśbyłaśwkieszeni? Potemzwinęłaśwwęzełekiwtepędyprzyniosłaś? -Nie.Znalazłam.Jabłko. -Jabłko?-parsknął.-Gdzie? -Nacmentarzu. Marekprzywołałnatwarzwyrazpowagi. -Zauważyłaśkogośpodejrzanego? - Niezupełnie. Poszłam na grób Płatka i tam to znalazłam.Nazwijmytoprzeczuciem. Ostentacyjnierozłożyłręce. -Nieno,wobecżelaznejbabskiejlogikijapasuję. -Aleśmniezaskoczył-zakpiła.-Ateraznastąpsię,co? Ubrana w szczelny fartuch, rękawice, maskę i okulary Ela wyglądała, jakby do laboratorium wparowała prosto zestrefyradioaktywnej.Nieodezwałasięinieprzerwała pracy,tylkorozcapierzającpalce,poprosiłaopięćminut. Koniec pracy zaakcentowała entuzjastycznym: yes, yes, yes,dodając,żewłaśnieudałojejsiędorwaćgwałciciela. Beatanerwoworozejrzałasiępopokoju. -Spoko,nietrzymamgotuwsłojuzformaliną. Siostrapodałajejzawiniątko. - Nie wiem, czy to może być dowód, ale sprawdź je proszęiniekażmitłumaczyćdlaczego.Zdjęłamtozgrobu JackaPłatkadziśodwunastej. - Dotykałaś go? - spytała Ela, delikatnie chwytając owoc. -Wzięłamprzezkurtkę.Niewiem,cośmnietknęło.To możebyćczystyprzypadek,pewnietak.Nochybaniezaj- miecitowieleczasu... Pamelabezociąganiazabrałasiędoroboty. ABeatyniezdziwiłspecjalniewidokSroki,całkowicie pochłoniętegostudiowaniemlaboratoryjnegografikadyżurów. -Ico?-zapytałnibyzdawkowo. - Co „i co?" Elżunia nie jest cudotwórczynią. To musi potrwać. Zresztą, Mareczku - podjęła szybką decyzję, że teraz albo nigdy - obawiam się, czy to, co ci w zaufaniu przekażę,niezostanieprzypadkiemwykorzystaneprzeciwkomnie. ReakcjaSrokiniepozostawiaławątpliwości.Marekbył stworzony do kabotyńskich zagrywek drażniących otoczenie. Tolerowano je, bo podkomisarz z powodzeniem używałichpodczastrudnychprzesłuchań.AleSrokaniezdążyłsiędotądpodszkolićwrolachtragicznych,niemiałpotrzeby. Chwila, którą zajęło mu przywołanie oczu do porządku, spojrzenie w bok i skierowanie wzroku na twarz Źrenickiej, trwała długo. Za długo. Znów poddał się bez walki. -Kiedyimotympowiesz? -Zastanawiamsię. Zrobiło się jej żal kolegi. Wydawał się autentycznie podłamany.Pewnie,watmosferzenapięciakażdemumogła sięzdarzyćtakawpadka,ionamiaławtejsprawieswoje za uszami, ale tu w grę wchodziło jeszcze coś innego. Utrata pieprzonego męskiego honoru. I to na rzecz tego kretyna Zadymy. Marek nieraz zachowywał się jak skoń- czonypalant,leczbywałteżnaprawdęzabawnyiniebrakowałomuzdrowegorozsądku.Pozatym:jedenzawszystkich,wszyscyzajednego.Byłoniebyło,graliwtejsamej drużynie i zamiast go gnębić, powinni teraz wspólnie naprawić błąd. Inna rzecz, że trudno jej było przekonać współpracowników do tej jakże prostej filozofii. Woleli najpierw dowieść swojej niewinności, następnie dopaść sprawcę i rozszarpać na strzępy, po czym łaskawie przystąpićdozamiatania.Praca,kurde,zespołowa. -Zastanawiamsię,czypowiem. Położyłamurękęnaramieniu,kiedyjednakSrokarozpromieniłsiętak,jakbydotknęłagoczarodziejskąróżdżką, błyskawiczniejącofnęła. -Chybamamjeszczecoś,cowartosprawdzić.Napewnomam.Nigdybyśniezgadł,żewpadłnatoZadyma.Był napogrzebie. -Mamnadzieję,żepotemniewyciągnąłciębyłnaploteczki? - Marek - z trudem powstrzymała irytację - lepiej będzie,lepiejdlaciebieidlanaswszystkich,żebyśmytrzymalisięzdalekaodGłowackiego. -Okej,okej,więccotakiegomasz? -Wiem,copomyślisz,alemusimywejśćnaNasząklasę. Srokapostanowiłzachowaćuszczypliwościdlasiebiei uzbroić się w cierpliwość. Nie zamierzał nagrabić sobie nawszystkichfrontach. -Dobra,towejdźmy. Żadneznichniemiałokonta,ale,jaksięokazało,ibez niegomoglisiędostaćnalicealneforum.Beatarozpoznała nazwisko jednej z koleżanek, kliknęła więc na założony przez nią wątek. Dopisało się do niego jeszcze kilka jej starychznajomych,dumnieświecącychdwojgiemnazwisk. Przezchwilękusiłająmaławycieczkawprzeszłość,araczejteraźniejszość,odłożyłatojednaknapotem.Najakieś pięćlat,żebysentymentynabrałymocy.Wtymmomencie najważniejszebyłosprawdzenie,czynaforumznajdącoś na temat Druszczowej. Nie musiała specjalnie szukać, sprawajejtajemniczejśmierciznalazłaodbicieitu.Zcorazwiększązgroząwczytywałasięwdziesiątkikomentarzy.Ichautorzy,nieukrywającynazwisk,nawetniepróbowalitaićniechęci.Dwanajbardziejsubtelnegłosynawoływałydouszanowaniapamięcizmarłej,zarazzresztązostałyzakrzyczane.Innyzwypowiadającychsięskwitował rzecz niedwuznacznym „uff". Rozwadowska miała rację nikt,absolutnieniktniepłakałpopaniprofesor.Wszyscy wręcz rwali się do tego, żeby wylać własne wiadro pomyj.Beatawydrukowaławątekizaczęłaprzeglądaćstarsze. Znów się nie zdziwiła, widząc, kto przodował na liście szkolnych zmór. Wśród zabierających głos w wątku rozpoznałanazdjęciachdwiedziewczynyspotkanedziśna cmentarzu. Do chóru niezadowolonych dołączyli i starsi, znajdującwtymokazjędoodreagowaniapolatach.Jedno było zadziwiające: czy obecnym uczniom wydawało się, żeniktznauczycielituniezagląda?Czyczulisiędotego stopniabezkarni? SiedzącyobokSrokapodzielałjejzdanie. - Tylko patrzeć, aż jakiś adwokacina zwietrzy tu złoty interes. Większości można by wytoczyć proces o zniesławienie.Muszęotympomyśleć. -Noo,aterazpomyśl,doczegonamsiętoprzyda. - Trzeba sprawdzić tych największych krzykaczy. Nie sądzę, żeby to coś dało, ale jak się trochę zestresują, to możenastępnymrazemniebędątacyszczerzy. -Właśnie-mruknęłaŹrenicka,zniedowierzaniemwpatrującsięwewpispoświęconyjejdawnejwychowawczyni.Najwyraźniejniewszyscyjąuwielbialitakjakona. Otwierającfurtkę,Gajewskiomalniestratowałkotasąsiadów,którywracałwłaśniezdrugiegoobiadu.Zwierzak miauknął z urazą i bez specjalnej gracji, bo napełniony brzuchoraztylnełapyprzezchwilęzawisływpowietrzu, wspiąłsięnapłot.Pochwilijednakzeskoczyłidostojnym krokiempomaszerowałdosiebie. Nadkomisarzwszedłdoholuizulgązrzuciłnowebuty. Chybajednaktrzebabyłowziąćopółnumeruwiększe,jak zresztąsugerowałaEwa.Bezradościpomyślałokolejnej wymianieinformacjiniezbędnychdofunkcjonowaniapodstawowejkomórkispołecznejiomroźnejciszywsypialni.Taa,cośtupodejrzaniecicho.Jaktoszło?Ciszaprzed przerażającąburzą?Kwiecistościstylumiejskiegospecjalistyodmieszaniatymrazemnieprzyniosłymupociechy. Coświsiałonaddomowymogniskiem.Iniebyłtowcale kociołekdosyta. Obrazek,jakiujrzałwsaloniku,byłzaisteniecodzienny. Trójkajegopociech,któreczęstowrazzżonąpodejrzewali o nadpobudliwość ruchową, grzecznie tkwiła na kanapie.Przywyłączonymtelewizorze.Jużmiałzapytać,czego sięnajedli,gdykątemokazauważył,żeAdaśtrąca Kasięłokciemwkolano,wskazującprzytymgłowąna ojca. Starsza z córek ze złością syknęła na brata. Buzia małego wygięła się w podkowę, wiedział jednak, że tym razemniemożepoprosićojcaowsparcie.Choćcałejtej pantomimie w wydaniu nieletnich nie brakowało uroku, Gajewskimusiałjąprzerwać. -Czyktośmiwyjaśni,cosiętuwłaściwiedzieje? Dziecinadalmilczałyjakzaklęte. -Gdziemama? Drugie pytanie wywołało pewne poruszenie wśród zgromadzonychnakanapie,lecznieprzyniosłowiększego efektu. - Dzieci, jestem już po pracy i naprawdę mam dość przesłuchańnadziś.Gdziejestwaszamama? -Wpracy-wyłamałsięAdaś.Zuchchłopak. Umysł Gajewskiego przeszedł na tryb superkomputer. Dobra,toterazwybierzmynastępującywariant,możeniezbytwychowawczy,alepowinienzadziałać: -Zostawiławassamych? Janniespuszczałwzrokuztrójkispiskowców,więcnie umknęłomunerwowewierceniesięAni. -Chceszsiusiu? Zawstydzona dziewczynka skinęła główką, wstała i truchcikiem pomknęła do toalety. Gajewski wykorzystał okazję, by przysiąść się do pozostałych. Siostrzyczka i braciszekskulilisięjakparapiskląt,kiedyzpięterkadobiegłjakiśdźwięk. -Mama?-spróbowałponownie. -Nie,babcia-poddałasięKasia.-Widoczniewszafie jestzagorąco. Janpoczuł,żeopadazsił,aledziecijużodzyskałynormalnążywotnośćimówiłyterazjednoprzezdrugie. -Tobabcia. -Niemama. -...mamapowiedziała,żemamytuusiąśćinicniemówić. -Jakprzyjdziesz. -Jachcędomamy!-nawszelkiwypadekrozdarłasię Ania. Wciąż nie radziła sobie z naciąganiem rajstop na pupę, która coraz bardziej zdradzała jej nieposkromiony apetyt. -Zamilcz,złotko-powiedziałspokojnieJan,doprowadzającubraniedziewczynkidoporządku.-Jeślimamajest w pracy, to chwilowo muszę ci wystarczyć ja. Mamo krzyknął-możemamajużzejść,pobitegary. Teściowejnietrzebabyłozachęcać.Wysunęłasięzsypialniirówniedostojniejaknapotkanywcześniejkotpokonałaniewielkieschody,przybierającprzytymminęMarii Callas. Choć równie drobna i szczupła jak córka, nie miałaproblemuzwejściemwrolędiwy.Janprzypieczętowałentréestosownymioklaskami. -Zapraszamytudonas.Kawaczyherbata? - Dziękuję, obejdzie się - powiedziała chłodno pani Barbara.-Chciałamtylkopomócmojemujedynemudziecku.Niemożetakbyć,żeby... - ...nieletni uczestniczyli w przedstawieniach dla dorosłych-przerwałJan.-Lekcjeodrobione? - Moje tak, tato - skwitowała rezolutnie pierworodna, zakładającnogęnanogę.-Aoniprzecieżjeszczeniechodządoszkoły. -Wtakimraziepokażrodzeństwu,coichczekawprzyszłości.Już,bezdyskusji.Izamknijdrzwi,proszę.Takżebymusłyszał. Usłyszał. Nie tylko starcie drzwi z futryną, ale także charakterystycznystukotiszczękzamkaprzywejściu.Ewa anitrochęniewyglądałanaskruszoną. -Cześć,jużjesteś?-Pocałowałagowpoliczekiprzysiadłaobok,nadobrąchwilęzbijającmężaztropu.-Oj, home,sweethome. -Taa-zabłysnąłGajewski.-Kawki,kochanie? -Zrozkoszą.Napijeszsię,mamusiu? -Owszem.Bezcukrupoproszę. - Rzeczywiście - mruknął Jan - tyle go dziś w powietrzu. Ewazrozbawieniemprzewróciłaoczyma. -Tak,tak.Wiem,Cmoku,żenienawidziszpolitykifaktów dokonanych. Ale dzisiaj powiem ci tylko tyle: no to trudno.Będzieszsięmusiałztympogodzić.JakJanMaria Rokita. -Kupiłaśsobiejużkapelusz? -Możetoidobrypomysł...Ijeszczesprawięsobiegustownekoronkowerękawiczki,bojakwiesz,Nellyniepokazujesiębeznichpublicznie.Będziemipasowałodonowegokostiumiku.Pokażęci,mamo. Gajewskipoczuł,żecośniebezpiecznieściskamugardło.Toniebyłgniew,leczprawiezapomniane,dziecinne rozżalenie na niesprawiedliwość losu. Losu, który wciąż kazał mu przegrywać na setkę z Waldkiem Rumką. Albo nasyłałgrypęwprzeddzieńklasowejwycieczkiwBeskidy,októrejśniłprzezwielemiesięcy.Wtejsytuacjimożnabyłozrobićtylkojedno.Zejśćdopiwnicy. Smakduńskiegopiwa Jestśmierdziel.Jakzwykleotejporze.Tacymająwłasny sposób na odmierzanie czasu. Słońce to jedno, ale jeszczetaprecyzja.Jakbysięstopiłzprzepitymzegarkiem. Mylą się najwyżej o pięć minut, we właściwy kwadrans trafiająbezpudła. Zapiętnaścieszósta,jeszczechwilaisięściemni.Tamtenprzysiadłnaławce.Rozłożyłnaniejswojeskarby.Od najkrótszego, co najwyżej na jednego macha, do najdłuższego, na prawdziwą ucztę. Na potem. Oszczędne, pomarańczoweświatłonieukryłodrżeniarąk.Dwaniedopałki upadły na ziemię, ale te lepsze, nie do zmarnowania. Chuchnął na nie i schował do woreczka. A potem go zauważył. Nochodź,marudo.Ruchy,ruchy,pomyślał. -Kierowniku,poratujeszfajką.-Tacywyjątkowoszybkorezygnująztrybupytającego.Majągest. -Jasne.-Uznał,żezachęcającyuśmiechmożegospłoszyć.Podsunąłmuprawiepełnąpaczkę. - A mogę dwie - zaryzykował, bo jakże by nie mógł. Znówbezpytajnika. Uderzyłwdenko,żebysobiepomóc. -Oj,kochanieńki,wrękęucałuję.Daj,nodaj. -Przestańsiępanwygłupiać. -Pan?-Ajednakniezapomniał.-Jakipan?Staszekje- stem,Trybuś.Staszekwystarczy. Dobrypiesek. -Jakbyśpanczegopotrzebował,towszyscymnieznają nadzielnicy,trzebapytaćoStaszka,każdyjedenpowie.Byławtymnawetodrobinaprzekonania. -Ajakbympotrzebowałteraz? Trybuś chyba już żałował swojej nadgorliwości, ale trzymałfason: -Tak? -Widzisz,Staszku,muszęsięzkimśnapić. -Ooo-zdołałtylkowygulgotaćtamten. Cierpliwieczekał,ażskończykaszleć. -Ooo,jatomamdzisiajszczęście.Tylko,kurwa,czego byśmy się napili? Do monopolowego kawałek. Ale za dwieulicedalejmieszkatakajedna,którapomoże. -Wporządku,nietrzeba-przerwałidlapotwierdzenia zabrzęczałreklamówką.-Wszystkojest. -Noto,komuwdrogę,temutrampki-powiedziałzwahaniem.-Gdziekierownikchce. -Ciepłodziś,chodźmytuobok,napolankę. Nawijając ciepło - zimno - deszcze - burze - wczoraj przedwczoraj-lato-wiosna-kwiecień-plecień,Staszek dreptał u jego boku, roztaczając woń zastałego moczu. Przyspieszył kroku, ale niewiele to pomogło. Musi się z tymuwinąć,boniewytrzyma.Dałbysobieradęjużteraz, jakzwyklebezświadków.Pókico.Lepiejjednaktrzymać sięplanu.Noplan,nofun.Niezamierzałgodotykać,nie mógł.Tamtenzdążyłjużprzerzucićsięnapolitykę,zupeł- nieniezrażonytym,żeodpowiadamonosylabami. Upewniłsięrazjeszcze.Nikogo. -Chwilunia,kierowniku. Nie. Trybuśzniknąłwzaroślach.Pewniechcesięodlać.Po chwili jednak wyszedł, ciągnąc za sobą dwa spłaszczone kartony. -Ciepło,ciepło,ależebyśmywilkaniezłapali. Stop.Odciski. -Chodźjuż,Stasiu,bomniesuszy. Przezchwilęudawał,żemocujesięzkapslem.Tensam manewrzeswojąbutelkąwypełnionąherbatą. -Noto,tego,zdrowie. Stuknęlisię. -Dziwnejakieś.Gorzkie,kurwa.-Trybuśpodniósłbutelkę i zabełtał, jakby chciał sprawdzić gęstość osadu na ściankach.-Ipianyprawieniema. -Duńskie,kolegaprzywiózłmidwieskrzynki.Gorzkie, bododajądoniegowięcejpszenicy. -Aletam.Darowanemukoniowi... Dodna,dodna.Jeszczetylkochwilka. -Ijak,szefie,lepiej? -Tak. -Amniecoś...Nieważne.Dobry,kurwa,dobry.Takiego browcajeszczeniepiłem. -Nie. Nie był pewien, czy dawka jest odpowiednia, ale zadziałało. I nie robiło dużego bałaganu, niepotrzebnie brał tepapieroweręczniki.Założyłrękawiczkiiostrożniewyjął butelkę z rąk nieprzytomnego, starając się nie patrzeć na jego twarz. Przełożył ciało na wznak, gdyby organizm próbowałsięjednakbronić.Niematakiejopcji,sztywny bezdwóchzdań.Zatykającnos,odchyliłTrybusiowipasek i wetknął „wizytówkę". Dość głęboko, tak by jej od razu nieznaleźli.Wciążżadnychzakłóceń.Policzyłdotrzechi jeszcze raz rzucił okiem na scenerię. W ostatniej chwili zauważył w trawie coś czerwonego. Długopis, cholera, jest. To na pewno wszystko. Wyczuł na nosie mokrą kroplę,potemdrugą.Zaczynapadać,jakzapowiadali.Chyba zaczniewierzyćwprognozy. Przebiegłprzeztrawnik,będącjużnachodniku,zmienił buty.Szybkowciągnąłnasiebieczarnyortalion.Niecierpi moknąć. Gajewski jak zwykle o minutę wyprzedził budzik. Nie musiał tego sprawdzać, lata ćwiczeń. Pospiesznie sięgnął pozegarek,byalarmniepoderwałnanogiresztydomowników.Przekręciłsięnadrugibokipochwilidotarłodo niego,żeEwamusiałajużwstać.Idzieprzecieżdopracy. Niemasensupakowaćsiędołazienki,bonapewnourzęduje tam jeszcze, robiąc się na bóstwo. Baby. Poświęcą godzinę snu, żeby przez półtorej usuwać skutki niedospania. -CzyżbyCmokiotworzyłyoki?-zapytałasłodko. -Przestańsiępodlizywać.Łazienkawolna? Dojegonozdrzydoleciałintensywnyzapach.Bliżejnie- zidentyfikowany. -PodobacisięnowyKenzo?-zaświergotałażona,podsuwającmupodnosszczuplutkinadgarstek. -Rozumiem,żeSimpledodałtakigratisdokostiumu? -Nocoty?!Wypłacilimitroszeczkęzaliczki.Kosztareprezentacyjne. Nie dopytywał, co za „troszeczkę". I co kryje się pod słowem „reprezentacja". Dwie miesięczne pensje inspektora jak nic. O procedury wypłacania kasy akonto też nie miał zamiaru się wykłócać. Jeśli pracodawczynią jest przyjaciółkazeszkolnejławy...Przynastępnymposiedzeniu grillowym pokaże psiapsiółce, co znaczy przedawkowaćpiripiri. Ewa usiadła przy toaletce, by wykonać ostatni szlif błyszczykiem. - To tak. Ty się zbieraj, a ja idę przygotować dzieci. Mama powinna być za czterdzieści minut, więc Ani jeszcze nie budzę, a starszyzna się ubiera. Niestety musisz je dzisiaj odwieźć. Ale za to zrobię śniadanko. I co to ja jeszczechciałam? Podziękować za wszystkie hojne dary, z mężem kretynemnaczele,pomyślał,ajednocześniezłapałsięnatym, żewłaściwiejąrozumie.Amożebytak,dywagowałprzekornie, wyciągając się na łóżku, rzucić pracę w diabły i dlaodmianypobawićsięwgosposię?Zamienićkrawatw bałwankinafartuszekwbaranki?Gajewskapociągnęłaza kołdręztakimrozmachem,żetaodleciałanadobrecztery metry,leczzarazjąpodniosłaipomagającsobiekolanem, zwinęławrulonik. -Nielenićsię,nadkomisarzu. Chybaporazpierwszyzobaczyłżonę,którawsuwakanapki na stojąco. Widok matki, zadeklarowanej przeciwniczki fast foodów, łamiącej święte rodzinne zasady, w zdumienie wprawił także dzieci. Na krótko, bo w przeciwieństwiedoJanazostałylepiejprzygotowanedorewolucji. -Jakbyścieztatąbyliczarni,tobyściewyglądalijakna tymteledyskuBeyoncé.Chociażmamasięniebardzonadaje. Beyoncé jest przecież strasznie gruba - stwierdziła Kasia, która już od dziesięciu minut toczyła walkę z niewielkąkromkąrazowca.Pierwsząztrzech. Ewaniestraciłarefleksu. - Jaka gruba? A ty kiedy zamierzasz wszystko zjeść? Daszradędokońcatygodnia?Mamsermiędzyzębami?Wyszczerzyłasiędomęża. -Jatunicniewidzę. - Nie szkodzi. Na wszelki wypadek umyję jeszcze raz. Zamówmitaryfę,proszę. -Tonieprzydzielilicilimuzyny? -Wprzyszłymtygodniu-zawołałajużzgóry. Gajewski cierpliwie przeczekał, aż Adaś zabierze z domuwszystko,czegozapomniał,czyliplastelinę,worekz kapciaminazmianęinowenaklejki(zatrzecimrazemsyn uwinął się w naprawdę rekordowym tempie), wcisnął Kasi do ręki ostatnią kanapkę i z westchnieniem odpalił samochód. Byli już oczywiście spóźnieni, więc wysłał jeszczewkosmosprośbęozielonąfalę. WmiaręszybkoudałomusięwyjechaćzbramywPłaszowską; wykorzystał moment, gdy tleniona blondyna w beemcemalowałaoko,patrzącwewstecznelusterko.Potem powoli przesuwali się do przodu. Jak to zwykle na Płaszowskiejzrana.Gajewskiemuchciałosięwykląćambitną połowicę, prezydenta miasta Krakowa Jacka Majchrowskiego, który nie robi nic, żeby ruch na ulicach był płynniejszy, prezydenta kraju, Lecha Kaczyńskiego, bo... No, dobrze, jego mógł wyklinać niezależnie od czasu, miejscaiakcji.Wreszciepopiętnastuminutachdotarlido skrzyżowania. Gajewski na żółtym skręcił w lewo w Powstańców Wielkopolskich, pocisnął gaz, ale zanim dotarł doTandety,musiałhamować.Zpiskiem.Jakiśkoleśwskoczyłmuprawiepodkoła.Janprzycisnąłhamulecipoczuł, jakdwiezimnestrużkipotuspływająmupoboku.Tymczasemniedoszłaofiarazaczęłamachaćrękomajeszczeżwawiejidrzećsięwniebogłosy: -Stop,zatrzymajsię,stop! Nadkomisarz z impetem wjechał na trawnik. Otworzył okno,leczjużpochwilichciałjezamknąć.Facet,którynatychmiast dopadł do okna, był zdecydowanie wczorajszy. Alechybanieponiósłżadnegouszczerbkunazdrowiu. -Cosiędzieje? - Panie, masz pan komórkę? Tam, w krzakach, tego... urwał,zauważającmałoletnichpasażerów.-Tamleżytaki jeden...Staszek.Napolicjętrzeba,tego. Gajewski westchnął i szybko przyłożył odznakę do okna. -Wow-wyrwałosięKasi. Mężczyzna przyglądał się blasze przez dłuższą chwilę. Nieraziniedwamiałdoczynieniazwładzą,alemundurową,anietakąwgarniturze. Nie otwierając drzwi, Jan wykręcił do dyżurnego. Zostałojeszczedziesięćminutdoprzyjazduekipy,więcpospieszniewystukałnumerŹrenickiej. - Cześć, Beatko. Przepraszam, że tak wcześnie, ale jak cię znam, od świtu jesteś na chodzie. Mam tu małą katastrofę,musiszmipomóc. -Dobrze-odparłaraźno.-Gdzieprzyjechać? Podałjejnamiary.Ledwieskończył,usłyszałjękambulansu. Dopiero wtedy wyszedł z samochodu, przykazując dzieciakom,bygrzeczniezaczekały. - Co z nim? Żyje? - zapytał, choć nerwowość kolesia niepozostawiałazłudzeń. -Nie.Sprawdzaliśmy. -Sprawdzaliście?! -Notak,zPiotrkiemiLubkiem.Zostalitamprzynim. -Niechpantamidzieipowie,żebyniczegojużnieruszali. Gajewskiwolałsobieniewyobrażać,jakwyglądałareanimacja.Iilerobotygłupiegobędziemiałaponiejekipa. Zniecierpliwościąspojrzałnazegarek.Powinnijużbyć.Z ulgąprzywitałpierwszedwasamochody,wtymwypucowaneautkoBeaty. - Bardzo cię przepraszam, ale moje szkraby - wskazał nadwiebuzietkwiąceoczywiścieprzyoknie-musząbyć zaraznalekcjach.Odwieźje,proszę,iwracajtudomnie. -Okej.Masakrajakaś? -Jeszczeniewiem.Przypadkiemprzejeżdżałem. - Jasne, później. Dzieńdoberek państwu. - Ucałowała dzieci.-Wramachakcji„Najszybszadrogadoszkoły"testujemydzisiajsamochodyidlatego,mojedrogiekróliczki,musiciesięterazprzesiąśćdomojego.Prędziutko. -Atato?-marudziłAdaś. - A tato zapewne nie przewidział wypasionych prince polodlauczestnikówtestu.XXL-ki! -Ciociu,alejaniemogę,bosięodchudzam...-usłyszał jeszcze Gajewski, poinstruował ratowników, bo także już dojechali,iruszyłtam,gdzieprzedchwilązniknęłaekipa kryminalistyczna. Przy Kiełkowskiego, na małym, opadającym w dół trawniku osłoniętym zaroślami, trzech szczęśliwych znalazców deliberowało w najlepsze. Wyglądało na to, że wyskoczylizrananajedno,awsumienasześćpiwek,z którychtrzyzdążylijużwypić,itrafiłaimsięniemiłaniespodzianka.NieznoszącymsprzeciwugłosemJankazałpijaczkomodstawićbutelki.Rzutokanależącegonieopodal mężczyznę potwierdził jego przypuszczenia. Tamten nie dawałznakużycia. -Ruszaliściego? - My... - odezwał się jeden z pozostałych, Lubek albo Piotrek. -Myśleliśmy,żemożeprzysnął-włączyłsięten,który zaalarmowałGajewskiego.-Jemusiętakzdarzało,słabą głowęmiałchyba. -Jakrozumiem,wszyscytrzej?-kontynuowałzniecierpliwionynadkomisarz.Śladówbędzieaśladów,czesania natydzień.Odruchowozerknąłnaichbutyiręce,tominimum. -Mówiłpan,żegoznacie,tak? -WszyscyStaszkaznalinadzielnicy-objaśniłmilczący dotądtrzeci. -Zdzielnicowymnaczele-rzuciłdrugiitercetzachichotałzgodnie,zarazsięjednakuciszył.Przynieboszczyku niewypada. -Dowiemsię.Kiedygoznaleźliście? -No...-zacząłpierwszy,leczzarazzamilkł,dośćbrutalnieszturchniętyprzezdrugiego. -Acomyztegobędziemymieli?-zapytałchytrze. - Paragraf za utrudnianie śledztwa - wyręczył GajewskiegoposterunkowyPeszke,któryodkilkuchwilprzysłuchiwałsięrozmowie. Ociągając się, potwierdzili, że przyszli na znaną miejscówkę, żeby sympatycznie zacząć dzień, znaleźli kolegę, próbowaligocucić,postanowiliposzukaćpomocy.Trzeba ichjeszczeprzycisnąć. Jan poprosił posterunkowego, by spisał personalia i przetransportował świadków do komendy. Paragraf faktyczniebysięnależałzanaświnienienamiejscu...Nowłaśnie,zbrodni?Niewiadomojeszcze.Cokolwieksiętustało,będąmielinowytematdorozmówprzyporannympiw- ku. „Kryzysmogęznieść Janiemuszęjeść Lecz niech przestaną truć". Sroka wydzierał się tak, że mógłbyiśćwkonkuryzpłaczkamiżałobnymi.Akompaniował sobie przy tym, wybijając rytm na blacie biurka. Na koniec każdego wersu dodawał głośniejsze o trzy tony „i ją,iją".Całkowiciepochłoniętyśpiewaniemnieusłyszał skrzypnięcia otwierających się drzwi. Oprzytomniał jednak,kiedyBeataenergiczniestrzepnęłazmoczonąkurtkę. -Cotomabyć?-zapytała.-Człowiekorkiestra? -Klasyka,mojedziecko,klasyka.Kiedyśtobyły,ech... Niewiem,jakciebie,alemniejużdorozpaczydoprowadzajątecałecovery.Nicodsiebie,śladuwyobraźni,mikserycholerne.Jaktodalejszło.Odkądciętubrak?Odkąd ciebiebrak? -„Tracędobrysmak"-podpowiedziałairazemzakończyli. -Błagam,Pepe,wróć. -Iją,iją-spuentowałMarek.-Punktdlaciebie,moja panno.Awłaśnie,padajeszcze? - Jeszcze! - prychnęła. - Padało, pada i będzie padać. Połowaśladówspłynęła. -Jakichśladów? -Nieważne.Takiemujednemulumpowisięzeszło.Zawieźliśmy go na oględziny, ale raczej nic ciekawego tam nieznajdą. -Metanol? -Lichowie.Laboratoriummusizobaczyć,bobutelkęteż jakośzmyło. -Aten...Jaktamtwojejabłuszko? -Wszystkopodanejaknatacy.Tylkounaswbaziego niemaniestety. Sroka powstrzymał się od komentarza. Spolegliwy się zrobił ostatnimi czasy. Z czego Beata nie omieszkała korzystać,ilesiędało,choćzaczynałojejjużbrakowaćniedawnegoMarka. -Byłbyśtakkochanyizrobiłbyśmiherbatki? -Bymbył.Zwkładką? -Zwariowałeś. - Kto nie pije, ten kabluje - rzucił bezwiednie i zaraz tegopożałował.Zwestchnieniemschowałdoszafyopróżnionąjużdopołowybutelkęrumu.NieumknąłmuironicznyuśmieszekBeaty. -Àproposalkoholu-zdecydowałsięMarekpodłuższej chwilimilczenia-czywiesz,jaksięleczyzatruciemetanolem? -Nie. -Otóż,mojadroga,choremutrzebapodaćalkoholetylowyosilniejszymstężeniu,najlepszyjestspirytus. -Żartujesz? -Nie.Chodziospowolnieniemetabolizmu.No,żebysię świństwodalejniewchłaniałodoorganizmu. -Zapamiętamtosobie,jakbymiprzyszłachętkanalewą wódkę. Tak czy siak, nasz dzisiejszy nieboszczyk też nie miałotympojęcia.Ijaktam,szefie? -Uff,cozakoszmar.-Gajewskiopadłciężkonakrzesło iotarłspoconeczoło.-OpowiadałaśMarkowi? -Owszem,zgrubsza.Pewnosięnapatologiiucieszyliz dostawy? -Taa.Dobrzanieckiniemógłodżałować,żewłaśniepozbyłsięstażysty.Zamiękkipodobno,alecozaróżnica,z dzień by jeszcze wytrzymał. Denat był raczej na bakier z mydłem. -Aprofesorekwolałbytakiegowstanieciekłym? -Fuj,Marek. -Eee,jakbyśpracowałodwczoraj. -Fakt.Janku,niezdążyłamcięzapytać,dlaczegotydzisiajodwoziłeśdzieci?Toznaczy,żadenkłopot,sąkochane,tylkoEwadotąd... -Właśnie,dotąd-odparłniechętnienadkomisarz.-Ale to było przed restrukturyzacją. Ewka wróciła do pracy i zarządziła nowy podział obowiązków. Ja nie wiem, jak damradę,przecieżunassiętakodtąddotądnieda.Najlepszyprzykładdzisiaj.Gdybyniety,Beatko... - Powiedziałam już, że nie ma sprawy. W zasadzie to rozumiem twoją żonę, ile można siedzieć w domu? Poza tymwiesz:kasa. - Myślałem, że to lubi - skwitował bez przekonania. Jedno mnie zastanawia: taka z niej pedantka, aż do bólu, jak to wszystko teraz będzie wyglądało? Sprzątaczkę zatrudni? -Wiesz,jaksięobsługujeodkurzacz?-zakpiłabezlito- ściBeata. - Ta solidarność jajników. - Marek pokręcił głową. Wlazł! DoktorPrzywolski,asystentprofesoraDobrzanieckiego, byłchybajedynym,któryzadawałsobietrudpukaniaprzed wejściem. Rudzielca z patologii cechowała chorobliwa wręcznieśmiałość. -Dzieńdobry,japrzepraszam,żeprzeszkadzam,alepan profesorprosił... -Aczemudonasnieprzekręcił?-zdziwiłsięJan. -Bo... -...panprofesorztych,cowoląsięwyręczyćumyślnym. Jakieś tam internety, komórki, panie dzieju - dokończył Marek. -Tonieto.-Przywolskizdecydowanienienadawałby sięnaadwokata.-Tylko... -PandoktortobysięmógłzatrudnićuHitchcocka.Całymsobączuję,jaknapięcierośnie-pastwiłsięSroka.Szkoda, że stary Alfie zimny od lat, ale to w sumie pana doktoradziałka... - Uspokój się już - zirytował się Gajewski. - Przepraszamzaniego,paniedoktorze.Cosięstało? Mrucząc coś do siebie, Przywolski gorączkowo przeszukiwałkieszenieczystego,choćwymiętolonegokitla. -Ja...Przepraszam,momencik,chybazapomniałem.Zarazwracam...Nie.Przepraszam.Mam.-Wyciągnąłwreszcie plastikowy worek. - To... Znaleźliśmy przy denacie. Chyba... Wszyscy dostrzegli już znajome płócienko. Gajewski chwyciłizarazodsunąłodsiebie,krzywiącsięzniesmakiem.Tymrazemominieichzabawawodgadywaniezapachowychnut? -Gdziebyło? - Za... - Na twarzy rudego rozlał się zdradliwy rumieniec.-Wepchnięteza... -Gacie?-Marekzdobyłsięwreszcienamiłosierdzie. Przywolskiskinąłgłowąiumknąłbezpożegnania. - O kur... - wyrwało się Beacie. - Co to niby znaczy? „Pierwszy"? Gajewskiniezareagował,zaabsorbowanyczymśinnym. -Takbliskomnie.Jakby... -...cięprowokował?-domyśliłsięSroka.-Hmm,oni takpodobnomają.Ciseryjni. -Alezaraz.-Beatapotrząsnęłagłową.-Dlaczegonapisał „Pierwszy", skoro to trzeci. Trzecia ofiara. Poza tym niczymnienasączyłchusteczki,prawda? Przysunęłamateriałdonosa.Nakrótko. -Odbiedymożnawyczućjakiśproszekdoprania. -Haftsięjednakzgadza.Noinamiejscuposprzątanepowiedziałnadkomisarz. - Tak, zgadza się, poczytał sobie w „Bez Osłonek". Ja bymwzięłapoduwagę,żetomożebyćnaśladowca. Janniewyglądałnaprzekonanego. -Ajabymraczejobstawiałzmyłkę.Chociaż...Nie:Wyrwa-Krzyżański powinien mieć już profil, zobaczymy, jak siętentrzecielementwpasuje.Zadzwoniędoniego.Jeśli, podkreślam,jeślitotensamsprawca. -Przyszłomidogłowy-odezwałsięSroka-żewarto bysprawdzićalibiZadymy.Wkońcuszukategomateriału napowieść,nie? Janobiecałsobieuroczyście,żetenwieczórspędzirodzinnie.Iniebyłatoobietnicabezinteresowna.Chciałodrobić trochę straconych punktów, ostatecznie przekonać słońceswoichdniiksiężycswoichnocy,żenaniczymw życiu tak bardzo mu nie zależy jak na tym, żeby domowe ognisko płonęło jasnym i mocnym blaskiem. Dlatego zasiadłzsynemnadogromnąukładanką,zktórązmagalisię od miesięcy. Statek piracki na wzburzonym oceanie. Od kiedy rok temu podczas letnich wywczasów przepłynęli stateczkiem,któryudawałpiracki,zSopotunaHel,Adaś raz po raz powtarzał, że jak już będzie duży, chce zostać korsarzem.Oczywiściewdrugiejkolejności,bowrankinguprzyszłychzawodówjuniorawciążnapierwszymmiejscuznajdowałasiępozycja„policjant".Topotaciemam, komentował Gajewski, znów przy pomocy przeboju wątpliwejjakości.Paszoł,Sroka,tyzarazo. -Tato,toniebieskietojestmorze?-Adaśpodniósłpokręconegopuzzla. -Możemorze. -Notato...-zacząłchłopiec,alenieskończył,borozdzwoniłasiękomórkanadkomisarza. Janzerknąłnawyświetlacz.Numernieznany. - Witam, doktor January Wyrwa-Krzyżański się kłania, spotkajmysięzapółgodzinynaPlantachprzedpocztą. -Ale... -Żadne„ale",jutrozranalecędoGenewy. -Boja...-próbowałwtrącićGajewski. - Bo ja mam trudną sytuację rodzinną, nieprawdaż? Wyrwa-Krzyżańskizaśmiałsiętubalnie. - Skąd pan wie? - palnął policjant, zanim zastanowił się,comówi. - To już słodka tajemnica krejzoli z Westerplatte. Tak chybanasnazywacie?Nieprawdaż,drogipanie?-Psycholog zasapał w słuchawkę. - Jak pan chce mieć wstępny profiljeszczedziś,tojednakproszębyćpodpocztą. Gajewski chciał jeszcze negocjować, a nawet przejść do ofensywy, żaląc się, że przecież próbował się z nim skontaktować przez cały dzień, bez skutku, mógł jedynie nagraćsięnasekretarkę.Ipoabordażu,skwitował,kombinując,copowiedziećsynkowi. -Tatusiu...-prosiłAdaś. - Skończymy układać jutro. Tatuś musi iść do pracy. Miałnadzieję,żemagicznezaklęciezadziałaitymrazem. Chłopiec skrzywił się mocno, ale tylko na sekundę. Mojakrew,ucieszyłsięJan. Całe szczęście, że Ewa zaszyła się gdzieś w domu, pewnieprzygotowywałasiędokolejnychtransakcjistulecia, więc nie musiał się jej tłumaczyć z wieczornej wycieczki. Odpalił samochód i pomknął w stronę centrum, znacznieprzekraczającprędkośćdozwolonąwtereniezabudowanym.ZaparkowałkołodawnegoDomuTurysty,teraz zamienionego w podrzędny hotel, i ruszył Plantami w stronępoczty.Znaprzeciwkanadchodziłzlekkaotyłyfacet,prowadzącypsanasmyczy.Bokserkę.O,Świetlicki!, pomyślałGajewski.O,jakiśpalantnaPlantach!,pomyślał Świetlickiipomiziałsukępokarku. Gajewskirozglądałsięwokoło,alenigdzieniewidział doktora.Zauważyłtylkodwóchmeneli,siedzącychnaławce przy przystanku. Zaraz, jacy menele... Podszedł bliżej. Wyrwa-Krzyżański wyglądał, jakby przybył tu prosto z planufilmuogangsterachzlattrzydziestych.Chicago,kapelusze,zbytdługiepłaszcze,prohibicjaichrzczonawhiskyzanieludzkącenę. Zanimzbliżyłsiędoławki,jużsłyszałgromkigłospsychologa: - ...bezdomność to nie jest przeznaczenie, lecz wybór, niech Franciszek to sobie zapamięta. - January zamachał dłoniąprzednosemżula.-NiechFranciszekweźmiedziesięćzłotychidobrzejespożytkuje.Zresztą,niechFranciszekzrobizpieniędzmi,cochce. Facet,któregotwarzbyłaniczympamiętnikpełenbolesnych wspomnień, pożeglował w ciemność marynarskim krokiem,gdytylkoGajewskizbliżyłsiędoławki.Doktor napowitanieuchyliłkapelusza. -Witam,witam,trochępannadkomisarzsięspóźnił. -Nowiepan,tojawydzwaniam... -Wiem.Przejdźmysię. Wyrwa-Krzyżański wstał i ruszył alejką w stronę Wawelu,nieoglądającsięzasiebie.Janszykowałsięnakolejnąprzeprawę.Doktormógłmuzostawićpapierywfa- bryce,przesłaćprofilpocztąalbomejlem,aleoczywiście tego nie zrobił. Dlaczego? Otóż lubił wykładać, wręcz uwielbiał oświecać, patrząc na oniemiałą z zachwytu twarzucznia. Jan szedł obok naukowca, cierpliwie czekając na konkrety.Wystarczyłookazaćtrochępokory. -Tociekawasprawa-zacząłpsycholog-ciekawa.Ale raczejdlamnie,aniedlapananadkomisarza.Pannadkomisarzbędziemiałtylkowzwiązkuztąsprawąproblemy. I niech pan nie zaprzecza. - Wyrwa-Krzyżański zatrzymał się na chwilę. - Znam Gruszkę, psychopata taki sam jak waszseryjny. -Notuchybapandoktorprzesadził-zaprotestowałstanowczo. - Chce pan profil Gruszki? - odparował psycholog i znowuruszyłniespiesznie. Perypatetyk je... jeden, pomyślał Jan, z trudem starając się opanować. Chciał tylko jak najszybciej dostać to, co jest mu potrzebne, i rozstać się z doktorem Wyrwą-Krzyżańskim.Obynadługo. -Icoznaszymseryjnymzabójcą? -Powtarzam,toniebędziełatwasprawa.Zanimgozłapiecie,zabijejeszczekilkaosób. Policjantwestchnął,byukryćzażenowanie. -Jużzabiłkolejną. Wyrwa-Krzyżański stanął jak wryty i spojrzał na Gajewskiegozłymwzrokiem. -Jaktokolejną?!Czemujaotymnicniewiem?!Cotam sięuwaswłaściwiedzieje?!Bajzel,jedenwielkibajzel, jakwidzę. Niezamierzałwykłócaćsięzdoktorem.Odczekałchwilę,dającczaspsychologowi,żebyochłonął,apotemopowiedział,codotejporyudałoimsięustalićwsprawiezabójstwaTrybusia. -Takimenel,powiadapannadkomisarz,jaużyłbymjednak określenia „człowiek społecznie nieprzystosowany". To ciekawe, że akurat dzisiaj zagadałem do Franciszka, którego pan nadkomisarz raczył wypłoszyć. Jakbym miał jakieśniejasneprzeczucie... Gajewski odchylił głowę w bok i wywrócił oczami. Taaa,przeczucie,tendoktoreknakażdymkrokupodkreśla, jaką to poważną nauką się zajmuje, a w gruncie rzeczy i takwszystkoopierasięnaprzeczuciach.Niejasnych. -Icomamyrobić?-zapytał. -Niejestemwróżką,tylkonaukowcem. Gajewskizsatysfakcjądopisałsobiepunkt. -Mogętylkopowiedzieć,coustaliłem. -ŻezabójcąjestGruszka?-zakpiłpolicjant. -Panienadkomisarzu,bądźmypoważni,bosprawajest, jak już nadmieniłem, poważna. Na początku miałem problem,żebyznaleźćjakikolwiekpunktzaczepienia. Rzekizaczynająpłynąćkuźródłom,Zakopaneotrzymuje zgodęnaorganizacjęzimowychigrzyskolimpijskich,JarosławKaczyńskirezygnujezpolityki,adoktorJanuaryWyrwa-Krzyżańskiprzyznaje,żemiałzczymśproblem,cuda, istnecuda,zrozbawieniemskonstatowałGajewski. -Ciężkojest-kontynuowałpsycholog-sporządzaćportret wiktymologiczny w sytuacji, kiedy ofiary w praktyce niemiałybliskichosób.ZPłatkiemjasnasprawa,sierota, aletanieszczęsnanauczycielkatojużniemalżepatologia. Porozmawiałem jednak z jej przyjaciółką, Dudek, tak na marginesie: klasyczna nerwica natręctw, powinna się leczyć,dalejzamieniłemparęsłówzbyłymmężemisynem Druszczowej. Wiele się nie dowiedziałem, bo Dudek generalniepapleodrzeczy,acidwajwolelibyozmarłejjak najszybciejzapomnieć,coswojądrogąwyszłobyimtylko na dobre. Jednak co nieco dało się z tego wydedukować. Zastanawiającejest,żeżyciewszystkichofiarbyłomocno zrytualizowane, a przez to przewidywalne, powtarzalny układdnia,przyzwyczajenia,tesametrasy,którymisięporuszali.Płatek,nieśmiałydomator,wychodzącytylkoregularniedosklepuzkomputerami.Druszcz,sumienna,surowanauczycielka,nieodmiennietaksamoubrana,uczesana, wracającadodomuzawszetąsamądrogąprzezpark.Założęsię,żejakbypogrzebaćwżyciutegoświeżegodenata, teżokażesię,żebywałkażdegodniawtychsamychmiejscach,ludziespołecznienieprzystosowanilubiąoswojone przestrzenie. - Ale co z zabójcą? - dopomniał się zniecierpliwiony Gajewski. Wyrwa-Krzyżańskiusiadłnaławceizrobiłzapraszającygestdłonią.ZrezygnowanyJanopadłnastylizowanąna secesyjnąławkę. - Dojdziemy i do tego, panie nadkomisarzu. Ma pan możepapierosa? -Topandoktorpali?-zdziwiłsię. -Zwyklefajkę,aleczasamimamdlaodmianyochotęna cośbardziejplebejskiego. -Rzuciłemjakiśczastemu-obwieściłJanzsatysfakcją. - Mniejsza o to. Przyjrzyjmy się miejscom zbrodni. Co onenammówią? - Niewiele - przyznał uczciwie Gajewski, ale widząc chmurnywzrokdoktora,pojął,żebyłotopytanieretoryczne. - I tu myli się pan nadkomisarz w stopniu znacznym. Obejrzałemnaspokojniemiejscazbrodni,choćtobyłojuż trochę za późno. - Popatrzył z wyrzutem na policjanta. Przejrzałem uważnie akta spraw. Sprawca nie zostawia żadnychśladów,podrzucazatospecyficznekartywizytowe,czylichusteczkizwyhaftowanymnapisem.Stworzenie takiej wizytówki wymaga trochę zachodu. O czym to wszystko świadczy? Nasz seryjny nie improwizuje, nie poddajesięemocjom,każdązbrodnięprecyzyjnieplanuje, prawdopodobniewcześniejobserwujeofiary,poznajeich zwyczaje,azważywszynazrytualizowanieżyciaofiar,nie było to specjalnie trudne. Prawdopodobnie sprawca ma sporekompetencjeinterpersonalne,niemaproblemuznawiązaniem kontaktu z ludźmi, w tym oczywiście z ofiarami,potrafiwzbudzićzaufanieizapewnemanipulowaćinnymi. Nie jest więc wykluczone, że zabójca na co dzień pracuje z ludźmi, może gdzieś w sklepie, biurze obsługi klienta,czymśwtymrodzaju. -Świetnie,tonamzawężakrągpodejrzanychdojakichś stutysięcymieszkańcówKrakowa. Doktorudał,żeniesłyszy,iciągnąłdalej: -Płatekzostałzepchniętyzeschodów,Druszczuduszona własnym warkoczem, swoją drogą pomysłowe, ciekawe, możejakjużbędęmiałwięcejdanych,napiszęnatentemat artykuł.Nacotowskazuje?Sprawcajestprawdopodobnie stosunkowomłody,trzydziestolatek,raczejwysportowany, dbający o siebie pod każdym względem. Do tego pedant, na co wskazuje dbałość o szczegóły i pewne, jak by to ująć,zamiłowaniedoczystości. -Copanmanamyśli? -Zwróciłpannadkomisarzuwagę,jakonzabija? Janrozważałprzezchwilę,czyniejesttokolejnepytaniezseriiretorycznych.Uznał,żeraczejnie.Jużchciałodpowiedzieć, przypomniawszy sobie reklamę środka owadobójczegosprzedlat,naśmierć,alerzekłtylko: -Bardzoskutecznie... - To też, w końcu jest perfekcjonistą. Jednak rzecz w tym,żezabijabezkrwawo.Nielubinieczystości,możedba o formy, na pewno ma wyśrubowane standardy życia. Pewnie żyje samotnie, bo niewiele kobiet może spełnić jegowymagania.Abyćmożeniematakichwogóle,pomijając podrasowane fantomy z reklam kremów ujędrniających.Równiemożliwejest,żewciążmieszkazmatką,któratresowałagowdzieciństwie. - Traumy dzieciństwa, podejrzanie zalatuje Freudem skrzywiłsięGajewski. -Pewnie,żeFreudem.TeoriedziadkaFreudawciążsię sprawdzają. Doktornaglezerwałsięzławkiiporazkolejnyruszył wstronęWawelu,jakbywzgórzeprzyciągałogowtajemniczy sposób. Policjant podbiegł za nim, zastanawiając się, czemu profiler ciągnie akurat w tym kierunku. Aha, przecież on gdzieś tam niedaleko mieszka, zdaje się na Bernardyńskiej. -Powiempanunadkomisarzowicośjeszcze...-January ściszyłgłos,choćotejporzepoPlantachsnulisięwyłączniezmęczenikrakowskimiatrakcjamituryściiwłaściciele psów, skupieni na figlach swoich czworonożnych przyjaciół.-Pierwszyrazzamordowałnauboczu,potematakowałjużwmiejscachpublicznych.Nieznaczytowcale,że jest ryzykantem, po prostu czuje się coraz pewniej i utwierdzasięwprzekonaniu,żepozostaniebezkarny.Poza tymrzucawamwyzwanie. - Wiem, zabił Trybusia niedaleko mojego domu - powiedziałJangłucho. -Oglądajciesięzasiebie. Może coś jest na rzeczy z tym Zadymą, nadkomisarz przeniósłsięjużmyślamigdzieindziej.Wostatniejchwili przypomniałamusięjeszczejednaistotnasprawa. -Aocochodzizesłowem„Pierwszy"przytrzecimtrupie? -Jeszczeniewiem,jakwrócęzGenewy,dampanunadkomisarzowiznać. Taa,czekajtatkalatka. -Akiedymogęliczyćnapapierowąwersjęprofilu? - Ach - westchnął Wyrwa-Krzyżanski - papiery nie są najważniejsze. Opowiedziałem panu nadkomisarzowi wszystko,apapierybędąwewłaściwymczasie. Naturalniespodziewałsiętakiejodpowiedzi. -Aterazdowidzeniasięzpanemnadkomisarzem,muszęsięjeszczespakowaćprzedpodróżą. Gajewskiuścisnąłdłońdoktora,odwróciłsięnapięcie iposzedłPlantamiwstronęDomuTurysty.Naustachpolicjantabłąkałsięuśmiech.Sięgnąłdowewnętrznejkieszeni marynarki, wyciągnął z niej niewielkie urządzenie i nacisnął przycisk „stop". Tak, pomyślał, ziobrofony od czasu doczasubywająprzydatne. Ciekawe - stwierdziła Ela. Nowe buty coraz bardziej dawałysięjejweznaki.Dlakogoonitoterazrobią?Cholera no. Już widzi Dolce z Gabbaną gibających się na dwunastocentymetrowych szczudłach. Chociaż... Może to lubią? Się wczuwać w kobiecą duszę. Ale taka Prada na pewno poświęca się tylko dla fotoreporterów i zaraz wskakujewbalerinki.Źrenickawyjęłazszafkiroboczetenisówki.Nieno,niemazmiłuj.Spuścitecudeńkasiostrze. He,he,małanaobcasach-możegdybypoprosiłająotow ramach ostatniej woli... Jedna fashion victim w rodzinie wystarczy.Pokręciłagłową.Robota,robota.Dwadzieścia trzy próby i nic. Czym ten skurwiel go wykończył? Środkiemnastonki?Jeśligdzieśsięjeszczejakieśuchowały. -Cześć-bezzapałuprzywitałaPiotrka.Znowuspóźnio- ny, znowu zakochany i znowu, taka karma, znudził jej się potrzechdniachprzekomarzanek.Kiedymusiękończyta praktyka?Jakośniebawem,Bogudzięki. - Ślicznie dziś wyglądasz. - Jego entuzjazm najwyraźniejniezmalał.Cóż... - Ja zawsze ślicznie wyglądam - sprostowała oschle. Niebierzmniepodwłos,tylkowkładajmundurekiruchy. Wlepszychdniachpracazaczynałasięodkawusi.Było, minęło,alewciążsięłudził.Trzebagospacyfikowaćmetodąna„szoferaKubusia". -Kiciu-wyjaśniłaElżbietaniecołagodniejszymtonem -mnieniechodziodemonstrację,ktoturządzi,bowiadomo kto. Problem jest. I nie chcę się z nim pieprzyć przez najbliższytydzień.Zwłaszcza-dodała,dorzucającszczyptękokieterii-żemamciebie. Niezastanawiałasię,czybrzmitoprzekonująco.Grunt, żedotarławreszciedopokładówmęskiejambicji.Wtym przypadku trzeba się było nakopać. Chłopak może i był kompletną ciamajdą w sprawach damsko-męskich, ale w laboratoriumpoczynałsobiecałkiem,całkiem.Pewnietrafi na jakąś równie nudną niunię, machną trojaczki, jego dramat,nieważne,wrobociebędązniegoludzie. -Środekochronyroślin?-zaryzykował. -Powiedziałabym„ciepło",gdybyśtegonieprzeczytałz ekranu-westchnęła.-Questionis:jaki?Te,któremusimy wziąć pod uwagę, dzielą się na bardzo toksyczne i toksyczne mniej, jak ci być może wiadomo. I nie kupisz ich sobiewosiedlowymsklepikudladziałkowiczów. -Stawiamnacośbardzotoksycznego-rzekłbezwahania. -Tak?Tylkodlatego,żekolesiaścięłojakchoinkę? -Raczejjakpsa. -Wprzybytku,wktórymsięwłaśnieznajdujemy,tonie jestnajszczęśliwszeporównanie. - Nie chodzi o porównanie. Bo widzisz, moi rodzice mielidziałkęi...Trochęimpomagałemjakodziecko,chybawtedyzłapałembakcyla.Ojciec...-Elawyobraziłasobie małego Piotrusia poświęcającego wakacje na podlewanie ogórków. Albo pokiereszowanego przez malinowy chruśniak. Sama rozkosz. - Więc ojciec ciągle walczył z jakimś robactwem. Raz dostał od znajomego plantatora trutkę na szpeciela. Na takie coś, co żeruje na jeżynach i porzeczkach. -Wiem,roztocza,niszcząteżwinogrona.-Źrenickanigdy nie oddawała pola. Chyba że za jakieś cacuszko od Kruka.Albobuty.Nielicząctychnowych. -Noikiedyśranopodkrzakamiznaleźliśmypsa.Bezpańskiego.Sympatycznyprzybłęda,czasemdawaliśmymu jeść.Byłdośćduży,prawiejakbernardyn. - Waga by się chyba zgadzała - przyznała Źrenicka. Opowieść o nieszczęsnym psiaku zrobiła na niej pewne wrażenie,gdybytakichukochanycockerRonney...-Ana jeżynowcaczytamporzeczkowcapodziałało?Niełatwiej byłobywyrwaćzarażonekrzakiijespalić?Zdrowszedla środowiskaidośćskuteczne. -Wiesz,jaktojest.MądryPolakposzkodzie.Aleudało się.Zarazapadła.Tobyłwłaśnieśrodekopierwszejklasie toksyczności. Rzeczywiście, jak to ujęłaś, byle gdzie się go nie załatwi, tylko w sklepie specjalistycznym, wszystkie zresztą. Od 2004 roku, odkąd jesteśmy w Unii, wiele z nich trzeba było wycofać. Zdaje się, że jest obowiązekewidencjonowaniatych,cokupili.Ijeszczejakieś obwarowaniaprawne.Napewnoregulujetoodpowiednia ustawa.Moment.-Wstukałcośdokomputera.-Mam:legalni nabywcy powinni być w rejestrach producentów przezdwalata.Zarazposzukamtychparagrafów. -No,no-acomubędzieżałować-czyjużcimówiłam, żebędązciebieludzie? -Nie.Miłosłyszeć. -Czasemmiwychodzi.Zadzwoniszpopróbki? -Jasne.Adlaczegowłaściwie? -Właściwieco? -Totakieważne. -Festinalente-westchnęłaEla. -Nierozumiem... -Niczegowasdziśnieucząwtejszkole!Żesiętakwyrażę: przesadziłam z tą szóstką, więc przypomniałam sobie,żetrzebasięspieszyćpowoli.Myślałam,żetopojmujesz.Takiego,cokupujetrutki,łatwiejnamierzyćniżtakiego, który lubi ciągnąć dziewczynki za warkocze. Namierzaniemzajmąsięnasispece,amymusimyimpodpowiedzieć,czegokonkretnieszukać. Gajewski ucieszył się z laboratoryjnych rewelacji. Był wprawdziegorącymzwolennikiemnowoczesnychudogodnień,alenapewnonielekceważyłstarychdobrychmetod. Dedukcja, prowokacja czy określanie maksymalnie wąskiej „grupy ryzyka", niekoniecznie na podstawie DNA uzyskanego z kawałka paznokcia. Błyskawicznie to wszystkoposzło.Alebyłprzecieżdzieckiemprzełomu,należącym do pokolenia, któremu na wejście zafundowano skok na głęboką wodę. Przyspieszony kurs adaptowania siędozmianzachodzącychniemalzdnianadzień.Wciąż brakowałomuczasunazastanowieniesię,czyzatymnadąża. Improwizował, jak wszyscy, nie dbając o to, jak szybko jutrzejsza rewolucja stanie się przedwczorajszym przeżytkiem.Wkońcunajważniejszetorobićswoje,najlepiejjaksiępotrafi. Czekałwłaśnienaewidencjęokolicznychhodowcówz pozwoleniami na niebezpieczne środki ochrony roślin. W grę wchodzili nie tylko badylarze z okolicy, pod uwagę trzeba było wziąć także samych dystrybutorów czy nielegalnądrogęwejściawposiadanie.Ijeszcze,jakzasugerowała Ela Źrenicka, ośrodki naukowe mające dostęp do specyfików zakazanych przez Unię, bo ktoś przecież musiałstwierdzićstopieńichszkodliwości.Sporotego,szum sięrobi.Informacyjny.Swojądrogą,czyzprofiluskleconegoprzezWyrwę-Krzyżańskiegowynika,żesprawcaszanuje cudzą własność? Nie, niby dlaczego miałby mieć skrupuły.Wkażdymrazieniewtedy,kiedyprzyświecamu wyższycel.Fajniebybyłowiedziećjaki.Kliknąćnaodpowiedni link, zastosować odczynnik, odtworzyć rysopis napodstawiecechosobowościowych.Jużtegoniedożyję, uśmiechnął się, ale może moje dzieci... Aż wzdrygnął się namyśloswoichpociechachwrozmiarzeMiL.CzyXL, ku któremu w zastraszającym tempie zmierzała młodsza córka.Cóż,jeszczesporolat,bywybićAdasiowizgłowy, żezostaniekomisarzemjaktata.IjakpułkownikŹrenicki, mistrzskutecznejperswazji. Taa...Marzenieściętejgłowy,skonstatowałzesmutkiem idopiłostatniłykzimnejjużherbaty.Ohyda.Listatoraz, na tę chwilę priorytet, a te wywody z fusów i Freuda dwa.Możeibyłownichdużoracji,niedasięichtakdo końcalekceważyć,aleniespecjalnieułatwiałysprawę.Takie na przykład rytuały. Wielkie odkrycie. Każdy jakieś ma.Naprzykładregularnewizytynabasenie.Doniedawna. Odbywał. I bieganie bladym świtem. Albo wizyty na style.com, by sprawdzić aktualne new faces i wpatrując sięwichelfiesylwetki,wcielaćsięwjednoosobowejury. Hotornot?Dawnojużniezaglądał.RytualneAdasiowe układanki,bojeojedzeniezdziewczynkami.Rytualnykrawatwbałwanki.Któryrówniedobrzejakwarkocznadawałbysiędorytualnegomordu.„Oglądajciesięzasiebie". Odruchowo odwrócił się, by dostrzec jedynie podejrzaną plamę na ścianie, tuż przy biurku Sroki. Grzyb, czy co? Przypomniał sobie jednak, że to efekt jednej z bardziej burzliwychdebat.KubekzkawąsięMareczkowiniechcącyomsknął. O czym to on? Tak, już. Nieskończona lista podejrzanych, o której wspominał w rozmowie z profilerem, to małe piwo przy kilkakrotnie dłuższej liście potencjalnych ofiar. Przecież nie zapewnią ochrony każdemu jednemu mieszkańcowiKrakowa.Zjednejstronyniemajągwarancji,żemordercanieposzerzysobieterenułowieckiego.Z drugiejstrony-tegosięniemusiałuczyćodmegalomanaz Westerplatte-wielewskazywałonato,żetumaswójrewir psychologiczny. Ponieważ udało mu się już trzy razy, chyba trzy, bo nad trzecim przypadkiem trzeba było się niecozastanowić,musisięczućjeszczebardziejbezpieczny.Ijeszczebardziejbezkarny.Oddebiutu-strzałwdziesiątkę. Zakładając optymistycznie, że sprawca zaczął od Płatkainietrzebabędziegrzebaćgdzieśwprzeszłości,w zakichanym Archiwum X. Co pozostaje? Wykluczać, wykluczaćijeszczerazwykluczać. Zawężaćtopoletko,boinaczejniewygrzebiąsięztego dokońcaświata. A może tędy? Włączył ziobrofon: ...Prawdopodobnie sprawca ma spore kompetencje interpersonalne, nie ma problemuznawiązaniemkontaktuzludźmi,wtymoczywiście z ofiarami, potrafi wzbudzić zaufanie i zapewne manipulowaćinnymi.Niejestwięcwykluczone,żezabójcanacodzieńpracujezludźmi,możegdzieśwsklepie, biurzeobsługiklienta,czymśwtym... Przerwał, usłyszawszy energiczne kroki na korytarzu. Drzwiotworzyłysięzimpetem,adopokojuwkroczyłnieznanymubliżejmłokos.Zaszurałobcasamiiprzybrałpostawęzasadniczą: - Panie nadkomisazu, eee, nadkomisarzu, melduje sie posterunkowy Jędrzej Maciąg z ros..., z poleceniem od nadinspektoraGruszki. PewnodopierowyrósłześledzeniaprzygódpsaCywila albowyszedłzwojska,odgadłJan,ztrudempanującnad ciałem,którezanicniechciałogosłuchać.Chłopakspeszyłsięjeszczebardziej. - Spocznij - odparł nadkomisarz względnie opanowanym głosem. Rytuały, rytuały. - Co tam masz? To znaczy, panposterunkowyma. -Spismam.Tych,cokupilitrutkinate...skodniki. Gajewskinieporazpierwszyucieszyłsięznieobecności najbliższego współpracownika. Nie odpuściłby biednemujuhasowi. - Już sobie przypominam, to pan był przy znalezieniu Druszcz,pamiętamzraportu.Igdziejestfajniej:tuczyw terenie? -Bojawim,eee,wiem...-zastanowiłsię.-Wpolicji wogóle. -Iotochodzi-Janniekryłjużuśmiechu-ztakimiwłaśnieludźmichcemypracować.Niechpanpokażetenspis. Sporotego.Czterybitestrony. - Ano - przytaknął gorliwie młodziak. - Duzo roboty było.Ijesce-Maciągpodałmutrzymanąwrękukartkęto. Było zgłosenie na centrale, z Krynicy. Akademia Rolnic...czamatamtakąs...kółkeleśną. -Nieprzejmujsię,Jędrek,wiem,żepochodziszzgór. MłodyrzuciłGajewskiemupełnewdzięcznościspojrzenie,pewnoniemiałlekko.Chociażmógłbysobiewłączyć sprawdzaniepisowniwWordzie.„SpożądziłJędrzejMaciąg",omatkoicórko.Janprzebiegłwzrokiemmelduneko kradzieży w magazynie Akademickiej Placówki Eksperymentalnej w Krynicy-Zdroju. Zginęło kilka substancji o wyjątkowej toksyczności, dlatego wpłynęło to do nich. Spojrzałnadatęraportu.Odkryliwłamanietydzieńtemu. -Hmm,niezłystrzał.Ktonatowpadł?Żebysprawdzić. -Taładnapanidoktorzlaboratoriumprosiła. Chciałbymbyćczasemładnąpaniądoktor.Zawszekrok doprzodu,pomyślałJanzgoryczą. -Dzięki,panieposterunkowy,wracajdoroboty. -Ciupasem-zażartowałmłodyijużgoniebyło. Trzy kliknięcia myszką wystarczyły, by Gajewski przeniósłsiędorozrzuconychwdolincebudynkówAPE.Góry, naszegóry.Domkidośćleciwe,pewniereliktysprzedkilkudziesięciu lat, na jednym ze zdjęć wybija się zakaz wjazdunaparking,ależadnychtamdrutówkolczastych.I ośrodek szkoleniowy do wynajęcia. Nie trzeba być oddziałem antyterrorystycznym, żeby się przedrzeć. Ale co onimogąbadaćwtymlesie? Wszedł na podstronę „Powierzchnie badawcze i doświadczalne",gdzieniemusiałdługoszukać.To,czymw lesie zajmowali się uczeni ekologowie, pozostawało ich słodką tajemnicą. Dostępną wyłącznie u kierownika katedry.Noto... Młodsza aspirant Źrenicka zgłosiła się po trzecim sygnale. - Witaj, Beatko. Masz ochotę na małą wycieczkę do Krynicy? Brzydkaona,brzydkion PodjechałapoddomPawłazapięćsiódma.Rudzkipojawił się na dole niewiele później. Oburącz obejmował wypełnionąpobrzegiwielorazówkęekologiczną,toteżco trzykrokiprzystawałipomagającsobiekolanem,podciągał torbę do góry. Beata wysiadła więc, by otworzyć bagażnik. -Nohej,wybieraszsięnatygodniowąmajówkę?-zapytałanapowitanie. -Janie-wystękałstarszyaspirant-tylkoAdelkapomyślała,żebędziemygłodniitobezsensu,żebyśmysobiezawracaligłowęszukaniemżarciapodrodze. -Atosympatyczniezjejstrony,żepomyślałaiomnie. Pospożyciutegowszystkiegomogęsobiedarowaćobiadki przez najbliższe dwa tygodnie. Zresztą znam niezłą knajpkęwLimanowej,genialnenaleśnikitamrobią. - E tam, zje się. Uważaj, nie upychaj jej tak! I jedźmy już.Wieszjak,czyciępopilotować?-spojrzałdoatlasu.BomówiłaścośoLimanowej,alekrócejbędzienaBochnię.Więcminiemyłukiemtetwojenaleśniki. PrzezKrakówprzecisnęlisiębezwiększychprzeszkód. Choć ta przedwczesna, bo kwietniowa majówka mogła z powodzeniemzastąpićwciążodkładanynapotemwspólny wypadnapiwo,jakośniechciałoimsięgadać.Rudzkibez resztypochłoniętybyłzbliżającymisięnarodzinamidzieci, termin porodu wyznaczono już za pięć dni, Beata całą uwagę poświęciła na dopasowywanie się do sygnalizacji świetlnej.Wkońcuzagaiłakurtuazyjnie: -Maciejużcałąwyprawkę? Dotegorodzajuzwierzeńprzyszłegoszczęśliwegotatusianietrzebabyłonamawiać.Słuchałagozpoczątkucierpliwie, potem już ograniczała się do rzucania co chwilę „hmm" albo „tak?" i wypuszczała informacje drugim uchem. Było nie było, oznaczało to, że niebawem nie będziezRudzkiegowielkiegopożytku,aitakdotkliwieodczuwali już kadrowe niedobory. Dziwiła się Gajewskiemu, że się nie postawił szefowi i nie poprosił o większe wsparcie. Ale też zdążyła go już nieco poznać. Typ Zosi samosi.Najpierwmusipodedukowaćwspokoju,apotem zmobilizować do pomocy choćby i całe miasto. Kontynuującpozorowanydialog,wpatrywałasięwmijanepodrodzewioski.PolskaklasyB,CczyD.Krzyż,chałupaikrowina. Zapadające się pod własnym ciężarem dachy, a do każdegopodpiętytalerz. Zorientowała się, że źle skręciła, ale postanowiła nie mówićotymRudzkiemu,którydawnojużwrzuciłatlasdo schowkaprzysiedzeniu.Krynicaniezając,byleskręcićna NowySącz.WjeżdżaliwłaśniedoPisarzowej,gdywoczy rzucił jej się dość pokaźny szyld, umieszczony na większymbudynku:Głowacki.Mięsaiwędliny.TrąciłaPawła wramię: -Ty,patrz!Tojakaśrodzina? -Co?-Powrótzporodówkidorzeczywistościzająłmu trochęczasu. -No,tu,zobacz,rodzinaZadymy. -Agdziemyjesteśmy? -WPisarzowej. -Uuu,dobranazwa.MożeituznajdująsięrodzinnekorzenienaszegoJankaPisarczyka. Beatazahamowałagwałtownie. -Totywiesz? - Wszyscy wiedzą. Że na szmacie ambicje naszego genialnegoMichałkasięniekończą.Jaksięjużzatrzymałaś, tomożerzucimynatookiem?Masz:sklepikprzyzakładowy. Wkroczyli do niewielkiego pomieszczenia. W jednej dziesiątejwypełnionegoprzezgminnąWalkirię,którarozsiadła się za ladą. Baba stanowczo miała na czym siedzieć.Niezareagowałanadźwiękdzwonkaumieszczonegoniewiadomopocoprzydrzwiach.Możezwykłaprzesypiać część dniówki na zapleczu albo co wydawało się równie prawdopodobne przy jej rozmiarach, znikała tam regularnie,abysięposilić.Jednakżewtejchwilitkwiłana stołkujakzakotwiczona,całkowiciepochłaniałająlektura „BezOsłonek". -Dzieńdobry-zagaiłagrzecznieBeataibezdodatkowych wyjaśnień wypaliła: - Mamy pozdrowienia od Michała,zKrakowa. - Jakiego Michała? - zdziwiła się sklepowa. Nie podejrzliwie, raczej szczerze. Chciała ich zbyć i wrócić do zajęćwłasnych. -Synawłaściciela-niedawałazawygranąpolicjantka. Kobietazciężkimwestchnieniemodłożyłagazetęnakolana. -Niemasyna.Tomójojciec.Kupującoś? Paweł łakomie wpatrywał się w umieszczony za szybą zestawszynek,kiełbasiwędzonek.Nietocomokraweod wstrzykiwanejbezopamiętaniasolankimięskazhipermarketu: -Dobratapodwawelska? -Jakspróbuje,tosiędowie. - Może mi pani - słodził niezrażony - odkroić kawałeczektakityci? -Acoja?Hotesajestem?Braćalbonie,comitugłowę zawracają?! Beataskierowałasiędodrzwi,kiwającrękąnaPawła. - Czym ona właściwie handluje? - zapytał, kiedy byli jużprzysamochodzie. -Dobrymsłowem,panie,dobrymsłowem. Ruszyli.Rudzkichybazorientowałsię,żezboczyli,ale machnął na to ręką. Było ciepło; ponieważ to nie on siedział za kierownicą, mógł złapać ostatnie chwile odpoczynku.Zamknąłoczy,agdyjeotworzył,zobaczyłmałego fiatazaparkowanegowpoprzekrowu.Beatateżgooczywiściezauważyła,więcnatychmiastprzystanęłanapoboczu.Wyszliiprzezdrzwi,szerokouchyloneodstronypasażera,zajrzelidośrodka.Aniśladuczłowieka.Woddali rysowałasiękolejnawioseczka. -Możejestwszokuibłądzigdzieśpopolu?-zmartwi- łasięŹrenicka. -Amożemajątutakioryginalnysposóbparkowania?uspokoiłjąPaweł.-JakichziomalezHimalajów.Słyszałem, że jak ktoś się tam wkopie gdzieś wysoko albo ma awarię,topoprostuzostawiazepsutypojazdnapoboczu, bonapomoctrzebaczekaćkilkadni. Beata nie wydawała się do końca przekonana. Ale też nicniewskazywałonato,żektośtuucierpiał. -Dzwonięnacentralę-powiedziała. - Daj spokój, Betty, hrabiowie się tym zajmą. Prędzej czypóźniejbędątędywracaćzłapanki. Zagadka rozwiązała się sama pół kilometra dalej. Odziany w roboczą kufajkę mężczyzna miał problem nie tylkoztym,żebytrzymaćsięnaliniiprostej.Ztrudemstąpałnadwóchnogach.Mocnozarzucałogonalewo,wkierunkurowu,nadludzkimwysiłkiemprzenosiłwięcciałona prawo i tak metr po metrze zbliżał się do domu. Musiał miećzsiedemdziesiątkę,choćwymuszonepracąobcowanieznaturąmałokogoodmładzałoodzewnątrz. - Oż kurwa jego mać. Widzisz dziada? - wściekła się Źrenicka. -Niedasięnie.Nawalonyjakpegeer.Ale-przytrzymał kierownicę-darujmu.Trafićtrafi,awchałupieKaśkamu na pewno zrobi Tarantino. Jedźmy, jedźmy, bo naprawdę straciliśmyjużsporoczasu. NiemieliproblemuzodnalezieniemulicyLudowej. -Ostrożnie,Pawełku,ostrożnie-ostrzegłaBeata.Otworzyładrzwisamochodupowoli,jakbyniechciałaspłoszyć mordercy,któryzaczaiłsięgdzieśwpobliżuztransparentempowitalnym. -Zwariowałaśchyba-zaśmiałsię. - Ostrożnie - powtórzyła, też się śmiejąc. - Musisz się oswoićzszokiemtlenowym. -Aaa.-Wysiadł,rozprostowałwreszcienogi,przeciągnąłsięiśmiałopoddałdziałaniucudownieorzeźwiającego powietrza. - Bardzo mi się podoba to śledztwo. Nie masz jeszcze kilku takich pomysłów? Niezidentyfikowane zwłokiprzyKasprowym? -Możeicośbysięznalazłopodśniegiem-powiedziała, poważniejąc. - Cholera, pamiętasz te dzieciaki, które wybrały się zimą nad Morskie Oko? Musieli czekać do wiosny,żeby... Pokiwałgłową. -Tak,jasne,żepamiętam.Swojądrogą,fajniejestdla odmiany popracować przy zwykłym włamie, co? Taki małypowrótdoprzeszłości. - Zwykłym albo niezwykłym. Coś mi się wierzyć nie chce, że to wiąże się z naszą sprawą, ale i tak nie mamy dotądżadnychsensownychpunktówzaczepienia. -Dwajużdonasidą. NadkomisarzJarosławMleczkozmiejscowegokomisariatuspojrzałnazegarekirzuciłprzybyszomkarcącespojrzenie.PospieszniecmoknąłBeatęwrękę,którejniezdążyłaschowaćtakżeprzeddrugimmężczyzną,czylikierownikiem administracji placówki Bogdanem Kwaśnym. Rąsia,buzia,pomyślała,izarazsięzacznie,panieaspirancie to, panie aspirancie tamto, a panienka niech sobie skoczy popatrzećnaNikiforazpieskiemalbosiękryniczankąuraczy. Miała rację tylko w połowie. O ile starszy stopniem policjant nie krył pogardliwego stosunku do gówniarzy z Krakówka,otylepankierownikprzezciągnącąsięwnieskończonośćchwilęszacowałwmyślachrozmiarjejstanika,apotemzwracałsięjużtylkodoRudzkiego.Beatarozejrzała się po gustownie urządzonym gabinecie. Może schowalitugdzieśawaryjnąskakankę? Paweł pokrótce zreferował sprawę Kordonka, tłumaczącprzyokazji,skądwziąłsiętenmałostosownykryptonimoperacyjny.Kwaśnyparsknął,aleszybkoucichł,czując na sobie pełen dezaprobaty wzrok nadkomisarza Mleczki. Mając na uwadze wspólną podróż powrotną, Rudzkiprzekazałpałeczkękoleżance. -Jatuniewidzęzwiązku-skwitowałpolicjantzKrynicy.Zmitygowałsięjednak,przypomniawszysobie,żeobok siedzi poszkodowany. - Po oględzinach doszliśmy do wniosku,żesprawcówmogłobyćkilku.Iraczejniktznaszychnotowanych,ale...Całyczaswplacówcesąstudenci,ajeszczewgręwchodząteróżne,pożalsięBoże,szkolenia w ośrodku. Były wtedy dwie grupy: z Duo Banku i RabarbarImport. -Rabarbartochybajakiśzwiązekma-zauważyłPaweł. - Handlują łożyskami tocznymi - dodał Mleczko. - A właścicielemfirmyjestBartłomiejRabarbar.Mająsiedzibę w Kaliszu, więc przekazaliśmy sprawę tamtejszej komendzie.Ztegocowiem,intensywnieichprzepytują. -Atenbank? - Centrala mieści się w Krakowie, ale przyjechali tu przedstawicielezewszystkichoddziałów.Inie,nielekceważymy niczego, zresztą dostaliście przecież raport, bo niektórezeskradzionychsubstancji-spojrzałnakierownika-sąnaprawdęgroźne. -Właśnie-Beataprzypuszczała,żesobienagrabi,lecz miała do stracenia tylko dobre dziś samopoczucie - a zabezpieczeniawmagazynie?Ochrona? -Noo.-Wyraźniewidaćbyło,żetrafiławsłabypunkt. Nicniemówiąc,nadkomisarzwskazałrękąnaKwaśnego. Tenmiałminęjeszczebardziejnietęgą.Machnąłzaciśniętą pięścią,jakbyzamierzałuderzyćsięniąwpiersi. -Niestety,wpewnymstopniustróżodpowiadazacałą sytuację. Z miejsca dostał wypowiedzenie. Oczywiście możecie z nim państwo porozmawiać, tylko szczerze mówiąc...Przytakimniedofinansowaniuniestaćnasnaprofesjonalnąochronę. - Dobrze, jeśli pan nadkomisarz nie ma nic przeciwko temu, porozmawiamy jeszcze ze stróżem i ze studentami, którzybylitutydzieńtemu-rzekługodowoPaweł,ignorującniechętnespojrzenieMleczki.Zdawałsobiesprawę,że przywódcakrynickiejsforyruszasięzzabiurkagłówniew celachreprezentacyjnych,awpierwszymrzuciewysłałna miejscekogośodczarnejroboty.Alemożeituodczuwają braki kadrowe? - Niewykluczone, że coś im się przypomni.Ioczywiściechętnierzucimyokiemnamagazyn. MarekstałwpodcieniachkamienicynaroguStarowiślnejiśw.Gertrudy,dymiłjakwiekowalokomotywaiuparcie wpatrywał się w bramę budynku, w którym mieściła sięredakcja„BezOsłonek".Cojakiśczasuważnielustrował przelewającą się obok niego falę przechodniów. Co będzie, gdy któryś z kolegów go tutaj zdybie? Najwyżej coś ściemni, nie pierwszy już raz dzisiaj. Chociaż wcześniej właściwie nie musiał. Rozmawiając rano z Gajewskim, zastosował starą, dobrą strategię: sprzedać pół prawdy, pozostałą jej część zachowując dla siebie. WcisnąłwięcJankowi,żewpadłnapewientrop,aleniechce naraziezdradzaćzbytwiele,boniejestpewny,czyjego informatorniekoloryzuje.Tokolejnawypróbowanaprzez Srokęstrategia:nainformatora,praktycznieniedosprawdzenia.Gajewskiniedopytywałsięoszczegóły,pozwolił mudziałaćposwojemu. Przydepnąłniedopałekiodrazusięgnąłdokieszenipo paczkępapierosów,odruchowozerknąłnaostrzeżenie. - „Palenie tytoniu w czasie ciąży szkodzi Twojemu dziecku" - mruknął. No to luzik, i zaciągnął się głęboko. Tak, sumienie jednak trochę go gryzło, właściwie nawet mógłby powiedzieć Gajewskiemu, że chce śledzić Zadymę,wkońcurozmawialijużotym,żewartogoprześwietlić,Janpewniebytołyknąłbezpopitki.Prawdabyłajednaktaka,żeMarekniewidziałGłowackiegowrolipodejrzanego.Dziennikarzjakibył,takibył,napewnoupierdliwyjakplutonpoborowychnaprzepustce.Ależebymordować?! Mocny tylko w gębie i piśmie. Sroka doskonale zdawałsobiesprawę,żetototalnaprywata.ChcezdemaskowaćMichałkajako...atosięzobaczy,iwtensposób uwolnićsięodprześladowcyraznazawsze. PodkomisarzzagapiłsięnamalownicząHiszpankę,która w towarzystwie nie mniej urodziwych koleżanek przechodziła obok niego, i o mało nie przeoczył Zadymy. Zauważyłgo,gdytenprzemykałjużobokwejściadoPoczty Głównej, ruszył w jego stronę, ale dziennikarz przebiegł naczerwonymprzezprzejściedlapieszychiwskoczyłdo tramwaju,któryzarazruszył. -Kurwa,tylkonieto-jęknąłSroka. NaszczęścietramwajskręciłwStarowiślną,więcpolicjant pobiegł ku następnemu, niezbyt odległemu przystankowi,rozepchnąłludzistojącychnawąskimchodniku,modlącsięwduchu,bytramwajniejechałzbytszybkoiby dziennikarz nie zauważył jego sprinterskich wyczynów. Zdążyłwostatniejchwili,skuliłsięnawolnymsiedzeniui rozejrzał się po wnętrzu wagonu. Człowiek zajmujący pierwsze miejsce na jego liście wrogów stał na drugim końcuimajstrowałprzykomórce. Próbowałuregulowaćoddech-cóż,kondycjaiwiekjuż nie te. Przypomniał sobie napomnienia ojca: „Oszczędzaj się,Mareczku,bojaktysamniebędzieszsięoszczędzał, to nikt o ciebie nie zadba". Wzruszały go te złote frazy, zwykle kwitował je prześmiewczym hasłem zasłyszanym kiedyśwradiu:„maksymyGorkiego",aleidenerwowały. Próbującchowaćsięzaobszernąstaruszką,wpatrywałsię w Głowackiego i miał mord w oczach. Zastanawiał się, gdziedziennikarskiegogeniuszaniesieiczywogóleciągnięcie się za nim ma jakikolwiek sens. Dużo zachodu, a wynikdziałańoperacyjnych,zaśmiałsiębezgłośnie,mocnoproblematyczny. Tramwaj przejechał przez most Powstańców Śląskich, potem minął plac Bohaterów Getta, który jakiś czas temu znany w świecie i okolicach artysta - Marek zapomniał jegonazwiska,boidlaczegomiałbyobciążaćsobietakimi szczegółamipamięć,tymbardziejżebyłprzecieżzNowej Huty i jak prawie każdy miłośnik małej, nowohuckiej ojczyzny ostentacyjnie lekceważył to, co się działo w Krakówku - upiększył metalowymi krzesełkami, mającymi przypominaćozagładzieŻydówzkrakowskiegoKazimierza. Pamiętał za to urywek dialogu podsłuchanego jakiś czastemurównieżwtramwajuprzejeżdżającymprzeztenżeplac.Jedendziadekzagadałdodrugiego:„Acoto,panie, za krzesełka?", „Pomnik Żydów, co to ich stąd wywieźliizabili",odpowiedziałlepiejpoinformowany.„Ale Niemce to ich przecież gazem truli, a nie na krzesłach elektrycznychzabijali",zdziwiłsiępytający.Terazjednak Sroka nie rozglądał się na boki, nie strzygł uszami, skoncentrował się na celu. Nie chciał powtórnie tego dnia sprawdzaćswoichmożliwościwbiegachkrótkich. Dojechali do przystanku na końcu Limanowskiego, Zadyma wysiadł, Sroka za nim. Nie było możliwości, by schowaćsięwtłumie,bomałoktotuopuściłtramwaj,ale Marek w końcu nie pierwszy raz kogoś śledził, starał się więc trzymać dystans i tak ustawiać, żeby nie znaleźć się w polu widzenia delikwenta. Co nie było znowu takie trudne,botenciąglegadałprzezkomóręizdawałsięnie zwracaćzbytniejuwaginaotoczenie.Takdotarlidoprzystanku autobusowego po drugiej stronie skrzyżowania i wsiedli do I63 jadącego w kierunku Huty. „O Nowej to Hucie piosenka, o Nowej to Hucie melodia", nucił cicho Sroka,apotemzacząłsięzastanawiać,czyniechrzanićtej obserwacyjnejsamowolki,możewszystkosamorozejdzie siępokościach,nieraz,niedwatakbywało,ipoprostu niewrócićdodomu,osuszyćzedwabrowceizasnąć.Zanim oswoił się z tą myślą, już wyskakiwał z autobusu za Głowackim.ZnajdowalisięniedalekoTandety,halitargowej,wktórejpołowaKrakowa,dojakiejzaliczałsięrównież Marek, kupowała od Chińczyków czy innych Wietnamczykówtaniepodróbymarkowychciuchów. Przeszlinadrugąstronęulicy.Zadymaskręciłzabudąz tanimi meblami i zniknął w krzakach. Pewno się odlewa, domyśliłsięSrokaiukryłzaogrodzeniemnajbliższejposesji.Dostrzegłszytabliczkęznazwąulicy,uderzyłsięw czoło.Jasne,toprzecieżmusibyćtu.TuJaśznalazłmenela.Czyliżesobienieodpuścił,dalejwęszy.Albo...Wyłazi!Nasąsiedniejposesji,naktórejstałkoślawydom,pełendziwacznych,stawianychpewniebezpozwoleniaprzybudówek,zacząłujadaćpies.Srokaniewidziałzwierzaka, alesądzącpogłosie,musiałatobyćkurduplowatawredna psina w typie wypasionego ratlera. Zadyma podszedł do ogrodzenia i zaczął przemawiać do wrzaskuna. Policjant niesłyszał,cotamtenmówi,aleefektbyłtaki,żepiessię uciszył.Pieprzonypogromcabestii. GłowackiruszyłwstronęMarka.Tenzrobiłwięcwtył zwrot,szybkimkrokiemruszyłwkierunkustacjibenzynowej i dopiero po stu metrach dyskretnie się obejrzał. Dziennikarzszedłnaprzystanek,znowuględzącprzezkomórkę. Sroka siedział mu na plecach, cały czas próbując trzymaćdystans. Po raz kolejny tego dnia zaczął się kołowrotek z tramwajami,autobusamiiprzesiadkami,chowaniemsięwtłumie. Marek, coraz bardziej głodny i zirytowany, powoli zaczynałtracićnadzieję,żecokolwiekwskóra.Wyskoczył z tramwaju pod Koroną i powlókł się za Zadymą przez placykprzykrytymbasenie.Naławkachrozsiadłasię,popalając papierosy i wyjąc beztrosko, bardzo młoda młodzież z pobliskiej szkoły gastronomicznej, znanej podkomisarzowiażzadobrze.Wzdrygnąłsię.Przyszkoledziałała restauracja o wdzięcznej nazwie Pokusa, do której swegoczasuzawlókłgokumpelzdrogówki,zachwalając, że można zjeść tam tanio i smacznie. Tanio było, ale nie miałjużzamiarurobićzakrólikadoświadczalnegodlapoczątkującychkucharzy.Wystarczy,żesamodczasudoczasueksperymentujebezlitościnaswoimżołądku. Przeszliobokkomendydzielnicowejiskręciliwpnącą się ku znajdującemu się na wzgórzu budynkowi telewizji ulicęKrzemionki.Zadymaewidentniezmierzałkuszkole, wktórejdoniedawnarozrabiałanieboszczkaDruszczowa. Pytanietylko-pocotamsiępchał?Gwiazdadziennikarstwastanęłanachodnikuprzedszkołąiznowusięgnęłapo komórę. Miliony darmowych minut, tylko w naszej sieci, wpadnij w nią, skwitował Sroka. Zadyma ględził jakiś czas przez telefon, wyraźnie wzburzony, a potem zaczął krążyćnerwowopoulicy,wgóręiwdół,jakbyniemógł zdecydować się, co teraz robić. Wreszcie stanął, sięgnął dogigantycznejtorby,wyjąłzniejrybackiekrzesełeczkoi rozsiadłsięwbramiekamienicyprzedszkołą.Znadzieją, żenareszciecośsięzaczniedziać,Srokazabunkrowałsię zarogiemdomuuwylotuulicy. Podwóchgodzinachbyłjużnieomalpewien,żesiępomylił-niewydarzyłosięabsolutnienic,rósłtylkokopczyk petówujegostóp,aGłowackiwciążwysiadywał,niczym bohaterka dramatu, który widział w teatrze jeszcze w liceum, ale zapamiętał na zawsze, bo wynudził się wtedy okrutnie. Minęła czwarta i znowu zaczął się zastanawiać, czy nie rzucić w diabły całej tej obserwacji. Już miał pójść, gdy ze szkoły wysypała się grupka ludzi, a wśród nichprzecudnejurodybrunetkawmini,którenapewnonie zjednywałojejsympatiiżeńskiejczęściciałapedagogicznego. Chyba gdzieś już ją widział. Nie mógł jednak, niestety,skupićsięnapodziwianiujejwalorów,bootoZadymazerwałsięnarównenogi,upchałkrzesełkodotorbyi schowałsięzapniemdrzewa.Coonkombinuje?,zastanawiał się policjant, wodząc wzrokiem od dziewczyny do dziennikarzaizpowrotem.Ślicznotaruszyławrazzdosyć szpetnąkoleżankąwdółKrzemionek.Rozmawiały,razpo razwybuchającśmiechem.Michałekczaiłsięztyłu.Marekwcisnąłsięwewnękęwmurze,przepuściłpięknośćz brzydulą, potem Głowackiego, odczekał chwilę i poszedł zanimi. Jakpołączeniniewidzialnymsznurempodążaliwstronę Kazimierza - brunetka z koleżanką, sto metrów odstępu, Zadyma,stometrówodstępu,Sroka,niczymwjakiejśporonionejkomediikryminalnej.PrzeszliprzezmostPiłsudskiego,powleklisięKrakowskąwstronęcentrum,dotarli prawiedoDietla.Nagledziewczynyzatrzymałysię,pożegnaływylewnie,pięknaskręciławMiodową. Michałpobiegłzanią,Marekzanimi,klnącszpetnienie pierwszy raz tego dnia. Ledwo wyhamował przy budce z preclami, gdy zobaczył, że laska stoi z kluczem w ręku przedbramąnajbliższejkamienicy,aZadyma,klarującyjej cośzprzejęciem,obokniej.Niesłyszałich,alewyglądało totak,jakbydziennikarzpróbowałjąnacośnamówić.Na co? Dałby wiele, żeby się tego dowiedzieć. Nagle Głowackizłapałjązaramię,dziewczynakrzyknęła,strząsnęła jegorękę,szybkoprzekręciłakluczwzamkuizatrzasnęła mu drzwi przed nosem. Zadyma wgapiał się w nie, czochrającsiępogłowie.Istnywioskowygłupek. DziennikarzposzedłMiodową,skręciłwBożegoCiała, Srokazanim.Ktowie,cosięjeszczedzisiajstanie,myślał Marek,możetrafiędwiekaczkijednymstrzałem?DoczłapalidoAlchemii,Zadymawszedłdośrodka,aSrokazasiadł w ogródku sąsiedniej knajpy. Odczekał piętnaście minut,przeszedłsięwzdłużpopularnegolokalu,spoglądającwokna.Głowackisączyłbrowcaiskrobałcośwkajeciku. Wrócił do ogródka, zamówił żywca. Zapalił i zaraz spłynęło na niego olśnienie: już wie, skąd zna tę boską chudzinkę,widziałjąwreklamiebielizny.Znaczymodelka! Trochę jej natura poskąpiła górnych walorów, ale na pewnoniewygoniłbytakiejzłóżka.CotusięMichałkowi dziwić. I jej, że się odgania od tej pokraki. Po godzinie znowu przeszedł się wzdłuż lokalu. Zadyma wciąż sączył browca,pewniekolejnego,inieodmiennieskrobałwnotesie.Jużchciałznowuzasiąśćwoswojonymogródkuizamówić... -Koniecpicia.Ikonieczabawynadzisiaj.Dopadnęgo jutro-powiedziałgłośno. Przechodzącaobokkelnerkaspojrzałananiegozpolitowaniem. Studencisiedzielijeszczenazajęciachimożnaichbyło złapać dopiero podczas przerwy obiadowej. Policjanci poprosiliwięcKwaśnego,abyzaprowadziłichtam,gdzie doszło do włamania. Kierownik administracji wydawał sięcorazbardziejzakłopotany,lecznieoponował.Wkrótcezrozumielidlaczego-nawetdzieckoniemiałobywiększegoproblemuzodnalezieniempomieszczenia,doktóregowchodziłosiębezpośrednioodpodwórza.Nadrzwiach wymalowano rzecz jasna ostrzegawczy napis i zapewne dla wzmocnienia efektu przytwierdzono mocno teraz pordzewiałą tabliczkę zakazującą fotografowania. Choć ślady przestępstwa zostały już skrzętnie usunięte, zamek nie wyglądałnabardziejsolidnyodtego,którywcześniejwyłamano. Pojemniki, jak mogli się tylko domyślać, zabez- pieczonowprawdziebezzarzutu,niemusieliwięcwdziewać na siebie specjalnych kombinezonów, ale niełatwo było wyczuć, czy już nie po fakcie. Za to nietrudno było dociec, czemu nadkomisarz mówił o wielu sprawcach. Prawdopodobnie to, co unosiło się w powietrzu, nie mogłozabićnawetmuch,któreitakumierałymasowowzdobiących wszystkie rogi pajęczynach, lecz widać było, że nikttusięspecjalnienieprzejmowałsprzątaniemczyodnawianiem ścian. Czy pięknie odbita na przybrudzonym tynkuczarnałapaznalazłasiętamnocąową,czydwalata temu,tegoniewiedziałaniKwaśny,anizapewneniktinny. Niewidzialnaręka.ŹrenickaiRudzkiniespodziewalisię przecież rewelacji czy pozostawionego tu gdzieś cennego drobiażdżku. Jeśli nawet, to zginął w masie brudów, których w takim wypadku nikomu normalnemu nie chciałoby sięprzetrzepywać. Pokręcilisięwięcpookolicy,zajrzelidoopustoszałego teraz ośrodka konferencyjnego, zaczerpnęli powietrza na zapas i z przyjemnością dorwali się do torby z prowiantem. Czekali jednak na próżno, bo studenci nie zdradzali wielkichchęcidowspółpracy.Oj,napewno,nie,nie,nie, żaden z nich, wiedzieli, czym to grozi, i tak dostawali w tyłekodprofesorki,więcwieczoramipadalidołóżekjak kawki.Niczegoniewidzieli,niczegoniesłyszeliinicnie wskazywało na to, że ściemniają. Jak jeden mąż powoływali się na tajemnicę badań zdeponowaną w głowie kierownikakatedry,paniprofesorRożen-Lipińskiej.Niestety, przedtrzemadniamimusiałapilniewyjechaćdoKrakowa, a obecni na miejscu doktor Muszyński i doktor Cemka równieżwymówilisiębrakiemupoważnienia.Jakbykonstruowalitunowąbombębiologiczną.Alboszykowalisię do oblężenia nieokreślonego jeszcze dzikiego raju, który miałbyćzłożonywdarzecywilizacjiitępymwieśniakom, bosięimmarzyłskrótdomiasta.Krakowscyekologowie nierazjużzaleźlizauszyzomoziezmuszonejdozbierania ichzdrzew.Cotłumaczyłoichrezerwę. Bydotrzećdobyłegojużochroniarza,policjancimusieli przejechać przez uzdrowisko. Choć do pełni sezonu było jeszczedaleko,pomiasteczkusnułosięsporokuracjuszy. Emerytówwierzącychwewłaściwościwódizmagających sięzupływemczasupań,pielgrzymującychdosłynnychw całej Polsce spa. Kobitek zdecydowanie mniej, pewnie o tejporzecierpliwieleżakowałypodzwałamimagicznych glinek Ireny Eris. Uliczka, przy której znajdował się dom TomaszaBeniowskiego,wyłożonabyłakamieniamiiwiodła mocno pod górę, zostawili więc samochód, średnio przystosowany do takich eskapad, i pokonali ją pieszo. Choćdoprzejściamieliniewięcejniżstometrów,toioni odczuliswojenieprzystosowanie.Wcalenielekkodysząc, dotarli do sporego obejścia, ogrodzonego niskim, drewnianym parkanem. Za prawdziwą ochronę odpowiadał tu jednakogromnyowczarekpodhalański,ztakichcoto„dobiegamdobramywpięćsekund,aty?"Samigospodarze nie odstraszali jednak intruzów żadnym tam „złym" czy mającym „nerwowe usposobienie" brytanem. Próżno by szukaćtabliczki. - Baca, Bacuś, do nogi - zawołała kobieta, która właśniewyszłazdomkuzmiskąpełnąprania.Postawiłająna ziemiiosłaniającdłoniąoczyprzedśmiałosobiepoczynającym słońcem, popatrzyła na przybyszów. Owczarek już doniejdobiegłwradosnychpodskokach,więcjednąręką złapała go za obrożę, a drugą kiwnęła zapraszająco. Na pewnoprzekroczyłajużpięćdziesiątkę,alewciążmogłaby uchodzić za wzorzec dorodnej góralki. Przedstawili się. Nieokazałazaskoczeniaidodając,żenicimniegrozi,puściłapsa.Bacaprzyjaźniezamajtałogonem,poczymwyłożyłsięnaplecach,odsłaniającbrzuch. -Mogę?-upewniłasięBeata. -Tak,tak,ontouwielbia,gamońjeden.Chciałamtakiegobardziejostrego,alesynuśsięuparłnategoikoniec,co miałamrobić?-zaśmiałasięgospodyni,niemniejprzyjaźniemachającgrubymwarkoczem.Ładniejszymniż... -TomaszBeniowskitopanisyn?-domyśliłsięPaweł. Kwaśnynieuściślił,kogowłaściwiemająsięspodziewać. - Syn, syn. Jest w domu, śpi. Zaraz spróbuję go dobudzić - w jej głosie zaznaczyła się ledwie uchwytna nutka niepokoju.-Możesiępaństwomleczkanapiją? NakosztowalisięjużdziśMleczkaczyMleczki,lecznie wypadało im odmówić. Ani nie żałowali, ani nie bronili sięprzeddolewką.Wymówilisięjednakprzedwchodzeniem do środka i przycupnąwszy na wygodnej ławeczce, wystawili twarze do słońca. Przywoływanie Tomasza do przytomnościtrwałodłuższąchwilę.Wreszcienapodwórzupojawiłsięwysokiirówniejakmatkaurodziwydwu- dziestolatek.Ziewnąłrozdzierająco,niepróbującprzytym zasłaniaćzdrowegouzębienia,iuśmiechnąłsięserdecznie. -Przepraszam,ja... - To my przepraszamy, że przerywamy piękny sen -odparłaŹrenicka.Trwaj,chwilokrynicka,trwaj. -Piękny?-zdziwiłsięszczerze.-Możeipiękny,niepamiętam. -Nodobrze.-Paweł,odpornynawdziękimłodychgórali,przeszedłdorzeczy:-Atamtąnoc,kiedybyłowłamaniedomagazynu,panpamięta? - Tomek - sprostował chłopak. - I nie, niczego nie pamiętam. -Takpoprostu? - Mmm - zastanowił się Beniowski. - No tak. Tak. Już mówiłem. Bawienie się w złego psa było dziś ostatnią rzeczą, o której chciało się myśleć Rudzkiemu. Ale widocznie musiał.Zdaćsięnakumpelę. -Wiemy,wiemy-potwierdziłałagodnie.-Jednakmoże cisięcośprzypomniałowmiędzyczasie? Chłopak przykucnął przy Bacy i drapiąc go za uszami, pokręciłgłową. - Nie. Dlatego właśnie mnie zwolnili. Ja... Mam z tym problem. -Nudnabyłatapraca,nie?-dodałaBeniowska.Niez kpinąjednak. -Wkażdejbymzasnął.-Chłopakzakołysałsięnapiętachizamknąłoczy,jakbychciałtozmiejscaudowodnić. - Zanim zaśniesz, zajrzyj do owiec - westchnęła jego matka. Podniósłsię. - Ja naprawdę wtedy spałem. Ciągle chce mi się spać. Niemogęwampomóc.Isobie. Beniowskaodprowadziłasynasmutnymwzrokiemirozłożyłaręce. -Wolęgomiećtu,naoku.Przynajmniejguzasobienie nabije,bopadabylegdziejakkłoda.Ciężkojestznim,ale jakoś sobie radzimy. Ja dorabiam sweterkami, a mąż ma takiswójinteresikwKrakowieidobrzezainwestowałna giełdzie.Wpadatucoweekend. Beatajużwcześniejzauważyłarozwieszonenaoparciu ławki dziergane cudeńko, autentyczne jak cała ta ludowa hacjenda. Pewnie słono sobie za nie liczy. Pożegnali się, wiedzielijuż,cospędzasenzoczuBeniowskiej.Piesodprowadziłichdofurtkiiwpięćsekundodniejodbiegł,by wykonać slalom wśród rozwieszanych przez gospodynię prześcieradeł. -OnmachybatocoKożuchowskawSenności.Narko... -zacukałsięRudzki. -Narkolepsję.Toteżmiałten,RiverPhoenixwMoim własnymIdaho. -No,staroć,alestraszniefajny. BeataobróciłasięispojrzałaporazostatninadomBeniowskich.Tomekwróciłjużzowczarniiusiadłnaławce, agłowazarazopadłamunaramię.Bacazaległprzynim. Pilnował. Zrozumieli,żewyjazdbyłpustymprzebiegiem,ależadneznichniechciałowypowiedziećtegonagłos.Gajewski mówił przecież o wycieczce i każde z osobna przetłumaczyło sobie, dlaczego mu się należała. Niby można było jeszcze podrążyć, żeby się nikt nie przyczepił do raportu, moglitojednakbezbóluzepchnąćnaszefa.Pawełzaoferowałsię,żepoprowadzi,ichoćBeatapaniczniebałasię powierzać swoje autko komukolwiek, ze zmęczenia się zgodziła.Prawiemomentalniezapadławpłytki,nerwowy sen,przezjejgłowęprzewijałysięstrzępkiobrazów,nieprzedstawiających niczego, co byłaby w stanie zidentyfikować. Obudziło ją dotkliwe pragnienie, po ciemku wymacała butelkę z lemoniadą. Paweł cichutko wtórował BasiTrzetrzelewskiej. - Daj głośniej - wymruczała - ja już nie śpię. Piękna jest,muszęsobiekupić. -Chcesz,tociwypalę. -Enie,słyszałam,żejestunastańsza,niemasprawy. Mojawieżaczasemstrajkujeprzykopiach.Możecięzmienić? -Spoko,zakwadransbędziemy. -O,toładne,popolskuśpiewa.Maszgdzieśokładkę? -Wschowkuposzperaj. Poświeciła sobie komórką i szybko znalazła „Amelki śmiech".PrzezchórBasietconsortesprzedarłsiędźwięk Pawłowegotelefonu.Naszczęściebyłpodtymwzględem tradycjonalistąiopołączeniupowiadamiałgonajzwyklejszyMozartzfabrycznegopakietudzwonków.Szczerzenie znosiłakrowiegomruczeniaczymszalnychzaśpiewów,zabawnych tylko za pierwszym odtworzeniem, albo technodisco-jungle,rozrywającychuszyprzygodnychsłuchaczy. -Cotam,misiu?-zapytał,rozpływającsięmomentalnie niczymśmietankazptysia. „Adelki śmiech", odgadła Beata. Chciała odsunąć się choć trochę, by nie przeszkadzać w dialogach intymnych, leczniemiałajak. -Co?!-wykrzyknąłPaweł,zaciskającrękęnakierownicy.-Alepoczekaj!Jezu. Niemusiałnicdodawać. -Stań,Pawka,japoprowadzę. Nieprzerywającrozmowy,zahamowałiwtrymigazamienilisięmiejscami. -Tylkogazu.Tojuż,już!Nie,Adzik,doBecimówiłem, tymaszzaczekać!Namnie.Oddychaj,nieoddychaj.Nie: wdechiprzyj,wydech.Boże,cojapierdolę?!Luz,luz,to może być fałszywy alarm. Jesteś pewna? Mierzyłaś? Oddychaj,miarowo,takjaknasuczylinakursie.Raaaz,dwaaa, trzyyyy. Cholera jasna, no. Betty, dawaj, ona jest tam sama.Sama! -Możekaretkęwezwie?Boniezdążymy. -Zdążymy,jeślisięprzestanieszzachowywaćjakpiczka zasadniczka i przyciśniesz wreszcie pedał - w słodkiego PawkęwstąpiłterazMrHyde.-DoBecimówiłem,kochanie.Cierpliwości,maleńka.Spokojnie,spokojnie,chwilka jeszcze.JużKraków.Comitenchujektumacha?Nie,kotulku,mówiłemdoBeci,misiu,drogówkanaszastopowa- ła. Gdzie moja blacha, szlag. Oddychaj, oddychaj. Pokaż swojąkretynowi,janiemam.DoBeci... Sponiewierana Becia przepraszająco uśmiechnęła się domłodegochłopcaradarowcaipokazałalegitymację. -Posłużbiejesteśmy.Wracamyzdelegacji.Itemutam drącemusiężonawłaśnierodzi. -Jaaasne-rzekłzprzekąsem.Aledojegouszuniemogłaniedoleciećpołowarozpaczliwegodialogu.Nieprzerywającopóźnianiaakcjiporodowej,Rudzkirzuciłwściekłespojrzenielodziarzowi. -Sorry,rozumiem,tylkozjedźnachwilęprzedtegotira, żeby się kierowca nie pokapował. Koguta sobie trzeba byłozapuścić. Beata posłusznie wyminęła pudło i znów przystanęła. Młodydobiegłdonich,bydokończyćprzedstawienie. -Siaraztymkogutem-stwierdziła. -Dobra,tylkowtakimrazieuważaj.Stotrzydzieściw zabudowanym, ładnie. Z kryminalnego jesteście, to musicie znać Mareczka Srokę? My się przyzwyczailiśmy, ale taki jeden koleżka dziennikarz ze szmaty się na niego uwziąłpodobno.Lichonieśpi,terazkażdymożesiępobawićwfotoradar. ŹrenickazobawązerknęłanaRudzkiego.Niemaszans, żebyusłyszałizatrybił. - Cze, szerokości - pożegnał ich przyjazny funkcjonariusz.-Możenajakąśkawękiedyś? - Może... - udała, że rozważa. Przy wtórze kolejnych „oddychaj,oddychaj"ruszyła.Zwolniładosetki. Było ciepło, ale pierwsza wiosenna burza już krążyła ospalenadKrakowem.Szarechmuryocierałysięowieże kościołówjakwtrailerzethrillera.Alenazwiastuniesię skończyło,duchotatrwaławnajlepsze,ahejnalistazwieżymariackiejzagrałtakjakzwykle.Ledwieodłożyłtrąbkę, starzy niemieccy turyści ruszyli tłumnie do stylowej budki, w której na niezwykle korzystnych warunkach, za kilka nędznych euro, można było nabyć dyplom poświadczającywysłuchaniekultowegoprzeboju. CałytenpiekielnydzieńupłynąłGajewskiemunaprzedzieraniusięprzezzaległeibieżącestosypapieru.Dosiebie powlókł się więc utrudzony niczym stachanowiec. Przezdobrekilkachwilwertowałtorbęisiedemkieszeni wposzukiwaniukluczy.Przypomniałsobie,żeswójkompletdałteściowejiwciążniebyłojakośczasu,żebydorobićzapasowy.Pukał,dzwonił.Długo.Coonatamrobi?W drzwiachpojawiłasięjednakniematkaEwy,tylkoAdaś, któryranomiałstanpodgorączkowy,uznaliwięc,żelepiej zatrzymaćgodziśwdomu.Małycmoknąłojcawpoliczek i natychmiast wrócił do swoich zajęć. Jan uodpornił się już na sztukę naiwną uprawianą z zapałem przez każdą z pociech,alenajnowszedziełosynacokolwiekprzekraczałoznanemustandardy. -Atoco? -Czesio,któremuwypadłmózg-objaśniłzdumątwórca. -Ktotaki? -NotenzWłatcówmóch... Niektórzyartyści,czytam„tfurcy",chybabardzowcześniekończylićwiczeniazrysunku,albojegopotomekjednak nie kroi się na Durera. Napis na T-shircie zdradzał prawdziwe ambicje Gajewskiego juniora: „Chcę być taki jakmójtata". - Skąd masz tę nową koszulkę, dziecko? - wolał się upewnić, choć wiedział, kto jest sprawcą. Zamachu na jegoojcowskiautorytet,azwłaszczanajegodobrygust. -Dziadekmikupił.Fajna,co?! -Niemówisię„co"-poczuł,jakogarniagofalaznużenia-bo... -Boco? -Późniejcipowiem.Aniapewnieśpi,ababciawkuchni? MałykiwnąłgłowądwarazyiprzystąpiłdouzupełnianiaekipyCzesia.Zajętaprzyrządzaniemswojejpopisowej potrawy,czylipulpetów,którymiuszczęśliwiałaichjużod tygodnia, teściowa powitała go sucho, mrucząc coś o tak zwanej punktualności. I wzajemnie, mamo, i wzajemnie. Codzieńpojawiałasięwostatniejchwiliprzedichwyjściem. Jakby nie nakładała trzech warstw tuszu na rzęsy, tobysięniespóźniała. - Mamo, naprawdę nie musi mama robić nam obiadu powiedział.Chybażewreszciecośinnego,tegojednaknie dodał.-Poradzimysobie,najważniejsze,żeby... - Jak to sobie poradzicie? - przerwała. Nie perorę. Chceszotrućdziecirakotwórczymtłuszczem?Wiem,żelu- bią, wiem. Ale oni tam tak zwane przywabiacze dodają, jakdokociejkarmy.Albonaśmierćzagłodzić.Niechsię naciesządomowymjedzonkiem,pókimizdrowienatopozwala.Niepowiem,żebymsięnajlepiejczuła,alesąsiadkapoleciłamitaki... Cudowny hipersuperspecyfik wieloskładnikowy, który nosorożcapostawinanogi.Niedziś,mamo,niedziś,prosiłwduchu.Głodnedzieci,taa.Samatopotwierdziła:na tymetapieżyciamaluchymogłybyjeśćsamefrytki,aKaśka posolone powietrze. Nie odpuszczali im zupełnie, ale teżnienaciskalizabardzo.Kwestiaczasu.Zresztąmówiąc o dzieciach, teściowa miała na myśli przede wszystkim swojąidealnącóreczkę.Któratocóreczkajużprzestawiła sięnasushi-niczegoinnegoniewypadałojeśćnabiznes lunchach,asushibaryzajmowaływszystkietelokale,którychniezdążyłyzaanektowaćbanki.Takasymbioza. - Dobrze, mamo. Jesteśmy ci niewymownie wdzięczni, naprawdę. Jednak bardzo proszę o zwracanie większej uwagi na dzieci. Anula jest na szczęście leniwa jak kot, tylkobyspałaijadła,alemałymaciąglejakieśgenialne pomysły.Możesobiezrobićkrzywdę.Iniepowinienoglądaćtelewizjijakleci. -Nieogląda,pilnuję-zaperzyłasię.Zanicnieobeszłabysiębezswoichpięciuulubionychseriali.Grochościanę,ścianazcegły,leczgrunttosięniepoddawać. -Pozatymdlaczegoojciecmuciąglekupujetobadziewie z bazarku? Do wyrzucenia od razu po praniu. Nie szkodanatopieniędzy?Jużniewspominająco... PaniBarbararaptowniezamieszaławgarnku.Kilkałyżeksosuwylądowałonakuchence.WMjakmiłośćtakie rzeczyniemiałyprawasięzdarzyć,bojakczystyrealizm, tomusibyćczysto. -Własnemudzieckużałujesz?!Adasinekskakałzradości, a Stefan przecież nie pójdzie do Zary, nie ma takiej znowuwielkiejemerytury.Chociażniewiem,czymniejszą niżtatwojatakzwanapensja.Dobrze,żeEwuniamyśliza dwojeiżemogępomóc,dopókimizdrowienatopozwala. I jeszcze, i jeszcze raz, i znowu. Tutaj ptasie radio w brzozowymgaju.Takzwane.Akiedyśpewniefajnabyłaz niejkremówka. Odstawiłagarnekzgazu,więcszybkopodbiegłiprzetarł blachę, na pewno byłoby na niego. Teściowa wzięła ścierkę, by poprawić. Ewa też tak zawsze robiła. Nie chciałomusięczekaćnaziemniaki,więcignorującpro-testy Barbary, ukroił sobie chleba i z talerzem udał się do piwnicy. Ktośtambył. Ktoś,ktomaciąglegenialnepomysły. Intruzusłyszałwprawdzieojca,alebyłojużzapóźnona ucieczkę. I usunięcie dowodów przestępstwa. Nie wypuściłzrękizdjęcia,którymmiałzamiarzwieńczyćukładankę,wjegooczachmalowałosięprzerażenie,aresztabuzi przybrała wyraz prośby o łaskę. Gajewski poczuł, że się gotuje,leczzdołałsięopanować.Zagryzłzłośćpulpetem, co raczej nie podziałało na niego kojąco - przez siedem dnimamuśkaniepoczyniłażadnychpostępów-aledzięki temuzyskałnaczasie.Niezamknąłwczoraj,kluczjestw komplecie,którypożyczyłteściowej.Jutrodorobinowy. Małyspisałsięnazłoto.Sześćelementówpuzzlipasowałodosiebieidealnie.Płatekdo„Grubasa",Druszczdo „Małpy",aTrybuśmusiałzostać„Pierwszym",boniebyło innej opcji. Jan pogratulował sobie intuicji: na szczęście niewziąłdodomufotekdenackich,czylizdjętychpo,tylko jeszczezdecydowaniezażycia,skopiowanychzichdokumentów.Mieliniejakiproblemzeznalezieniemaktualnych dowodówtożsamościTrybusia,alewkońcuwydobyliod jego byłej żony ślubną pamiątkę, którą - nie bez zachęty ofiarodawczyni - dla celów śledczych przecięli na pół. PosunąłsięStaszek,fakt.Gajewskizawszeposługiwałsię takimi właśnie portretami nie tylko po to, by odsunąć od siebiemyśl,żeutrwalonymnanichludziomjużnicniepomoże,leczbyzobaczyćemanującąznichaurę.Tojedyne czary-maryjakieuskuteczniał,izanicwświecienieprzyznałbysiędonichżadnemuzkolegów.Hm,ajeślitymrazemnieobejdziesiębezodrobinyezoteryki? Zaczynał już trochę rozumieć Wyrwę-Krzyżańskiego, jego niekonwencjonalne podejście do sprawy. W końcu dawałotoefekty.Wstuprocentachrozpatrywanychwspólniezdoktoremprzypadków.Tymjednymdotąd,znaczysię, ale...Możetojednakbędziepoczątekpięknejprzyjaźni? -Dajmito,synu-powiedziałwreszciedoAdasia.Ten zrozumiałjuż,żemusięupiekło,izciekawościąprzyglądałsiępogrążonemuwzadumierodzicielowi.-Albonie, połóżnamiejsce. Chłopiec sięgnął po plastikową teczkę, z której wcześniejwyjąłwszystkiezdjęcia. -Oj,nietu-zniecierpliwiłsięJan.-Dokończukładanie. Dobra, a teraz powiedz mi, dlaczego położyłeś przy tejpaninapis„Małpa"? - Bo małpa to przecież pani małpa - podjął ochoczo przyszły detektyw. - Ten pan jest gruby, a ten trzeci jest pierwszy,toznaczy...Niewiem,tupoprostuniemawięcejelementów. -Elementów,taa. -Noprzecieżmówię,tato.Adlaczego,tato,ichtudałeś idlaczegooniwszyscysątacybrzydcy? -Niesą.Tapaniprzecieżnie.-Przemówiłaprzezniego polityczna poprawność. - Chociaż jak widziałem ją potem... -Gdzie? -Tymtosięlepiejnieinteresuj.-Nagleuświadomiłsobie,cosięwłaściwiestało.-Nonie,mytugadu-gadu,a tylerazycimówiłem,żebyśmituniewchodziłbezpukania. -Pukałem,tatusiu,alebyłeśnagórzeiniesłyszałeś. -Wiesz,ocochodzi,tymądralińskijeden.Zpukaniemi bezpukania,chybażecinatopozwolę.Aterazszorujmi stąd,pewniemamusiajużwróciła. Brzydcy. Dlaczego oni są tacy brzydcy? Czy właśnie dlatego trzeba ich wyeliminować? Czy to znaczy, że on... Że,kurczępieczone,eureka?! Tobyłjakiśtrop.Dobrytrop.Musikonieczniesięztym przespać.Alenajpierwpowiniensięwykąpać.Pókijeszczezapracowanakobietainteresuniezaanektowałałazienki. ...itenlodziarzmówi,żebyśmyzjechalinachwilę,boby się ten drugi pokapował. Ja zjeżdżam grzecznie, a Paweł cały czas to swoje: „oddychaj, oddychaj", wściekły na krawężnikajakdiabli.Darłsiętakcałądrogę,alezdążyliśmyoczywiście,boonbyłbardziejspanikowanyniżona. Podrzuciłam ich jeszcze pod szpital. I chyba o czwartej dzwonitendureń,niewiem,jaksięzdążyłtakurąbać,bo zdążył, i drze się, że został ojcem bliźniaków. Co ja mówię - śpiewa mi kocie serenady do słuchawki. Jakby wcześniej nie było wiadomo, że bliźniaki. Swoją drogą, obsługiwaćtakichdwóchgnojkównaraztotrzebasiębać, aniecieszyć. -Jakbymielizedwadzieścialatwięcej,toczemunie?rozmarzyłasięEla. -Atytylkoojednym-szczerzezgorszyłasięjejsiostra. Ziewnęłapotężnieizrobiłasobietrzeciąjużdzisiajkawę. Czuła,żeoczymaczerwonejakkrólik.-Wkażdymrazie niewyspanajestemjakcholera.Chceszteż? -Nie,dzięki.Jatamsięostatniowysypiam. -Aco?Kubamadużopracy?-udzieliłojejsięmimowolnie,zawszesięudzielało. -Eee,tylecozwykle.Alekiedyśmutonieprzeszkadzało.Wiesz,tojużtakaprzechodzonachemiamiędzynami. Beatawolaładalejniedociekać,byniewyjśćjakzwykle na ignorantkę. Jej związki kończyły się średnio po trzech, czterech miesiącach. Czasami czuła tę sławetną chemię,leczprzeszkadzałajejcałareszta,więcodchodziła.Winnychwypadkachczekała,ażcośzaiskrzy,alebez skutku,więcteżdawałasobiespokój.Niebyłotegoażtak dużo,bezprzesady,niezawszetoonazrywała,anarazie nie szukała na siłę, wychodząc z założenia, że gdy trafi właściwie,napewnosięzorientuje.Miałaczas.Zerknęła nazasępionąsiostrę,aleniepospieszyłazesłowamiotuchy.Rozpoznałasyndrom:Elamajużkogośnaokuiwłaśnie próbuje sobie załatwić błogosławieństwo razem z rozgrzeszeniem.ZKubąbylijużdziesięćlat,więccomieli przejść,todawnoprzeszli.ProblememElżbietybyłaorganiczna niechęć do monogamii, co najwyraźniej nie przeszkadzałoKubie.Wiedziałoconajmniejtrzechwyskokach ukochanej, zawsze wybaczał. Nie rozumie ich, ale chyba niechcerozumieć.Zamiastwięcrozczulaćsięnadniedopieszczonąsiostrą,zastosowaławypróbowanyfortel: -Ładnemaszbuty. -Naprawdę?!Podobającisię?Bowiesz,zobaczyłam, kupiłambeznamysłu,apotemstwierdziłam,żegłupiozrobiłam,bomamjużwdomuprawietakiesame.Włożyłam ze dwa razy, więc może byś chciała? Trochę kosztowały, aleoczywiścienieodsprzedamcizatyle. -Aplasterkidodaszgratis?-parsknęłamłodszaŹrenicka,wskazującpalcemnaodsłoniętąpiętęsiostry.-Trzeba było chociaż skarpetki włożyć, tobym się może nabrała. Pozatymgdzieja?Natakichszczudłach? -Jakieskarpetki,tyabnegatko,ty?Dosandałów? - A czemu nie? - włączył się zgrabnie Gajewski, który oczywiście nienaganny jak spod igły wszedł właśnie do pokoju.-Tobardzomodne.Odkilkusezonówprojektanci lansująsandałynajesieńizimę,adonichgrubeskarpetki albo podkolanówki. Żebyście nie biegały na bosaka po mrozie.Ładnebuty. Elaskrzywiłasięzniedowierzaniem.Niebędziejejtu facet dyktował, co jest trendy. Nie ten. Chociaż musiała przyznać, że z rozlicznych znanych jej panów ubierał się najlepiej.Zwizualizowałasobiepołączeniesandałaiskarpetki,leczefektniezbytjązadowolił. -Czyjawiem?Niepowinnosiętegołykaćbezkrytycznie. - Nie musisz, ale to wcale niegłupi pomysł, przynajmniejpaskibycięnieocierały-tłumaczyłspokojnieJan. Tosięnazywacentralnienadepnąćnaodcisk,pomyślała Beata.Sądzącpominiesiostry,kroiłasięgorącadyskusja. Ale potencjalny przeciwnik, który wręcz tryskał dziś dobrymhumorem,niespodziewaniezgasiłjąwzarodku. -Tokwestiaprzyzwyczajenia,Elu,adodobregoiwygodnegołatwiejsięprzyzwyczaić. -Wsumiemaszrację.-Elitrudnobyłopolemizowaćz takąoczywistością.Jakiwszczynaćkrwawybójzpowodu skarpetki.-Pomyślęotymjutro. -Tak,tak-mruknąłGajewski,ażzawyraźniedającjej dozrozumienia,żeprzestałsłuchać. - Dobra, spadam do swojego ogródka - stwierdziła i wkładającwtopewienwysiłek,odmaszerowała.Unosiła nogijaksamaMariacarlaBoscono. Nadkomisarz oparł łokcie o biurko i uśmiechał się tajemniczo.Czekałnazachętę.Beataniezamierzałamujednakdawaćsatysfakcji,zwłaszczażejaknajszybciejchciała mieć za sobą relację z wycieczki po nic. Tak jak się spodziewała, nie słuchał zbyt uważnie, wyliczył, czego i dlaczego nie należy sobie jeszcze odpuszczać, i ogólnie machnąłręką.Nieprzejąłsięteżzanadtoinformacjąonagłymuszczupleniuzespołu.Pewniedlategożewidziałsię jużwrolisamotnegojeźdźca,któryzapierniczanaratunek całemuświatu.Każdyznichtakczasemmiał. -Szkoda,żeMarekniedotarł,aletrudno-powiedział.Jakoś sobie poradzimy bez tych jego komentarzy. Lepiej usiądź,bo...Bochybagomamy.Toznaczymamyklucz. Usiadłaposłusznie. - Myślałem wczoraj znowu o powiązaniach między ofiarami.Przyglądałemsięzdjęciom,przyłożyłemdonich napisy na wizytówkach. Płatek miał problemy z tuszą. Druszczzesobą,żartuję,izułożeniemsobierelacjizinnymi,możnająnazwaćsocjopatką,wiedźmączymałpą.Jakoś tak. Może to wygląda na kompletną dziecinadę, ale żadneznich,Trybuśteż,niegrzeszyłourodą.Niespodobali mu się. I to by się zgadzało z tym, co wysnuł doktor Wyrwa-Krzyżański.Żemordercajestperfekcjonistąima, jaktoujął,wyśrubowanestandardyżyciowe.Jeślichodzi o jego podejście do życia, to sobie fantazjujmy póki co, alemożechodzioestetycznepoprostu? -Przepraszam-przerwała-jeślidobrzekombinuję,to wiem,dlaczegomałpa.Przypadkiemzobaczyłamnasekcji: onasięniegoliła... -Gdziesięniegoliła? -Niedepilowała.Nieusuwaławłosówznóg.Itobyło naprawdę widać. Wiem, wiem, powinnam skojarzyć od razualbocipowiedzieć,tylkowydałomisiętozagłupie, żebybyłomożliwe. - Taa, przywiązana do swoich włosów. - Przez jego twarzprzebiegłgrymasobrzydzenia,alezarazzamieniłsię wkolejnyuśmiech.-Zobacz,myteżsiękrzywimy,chociaż tacynibyjesteśmykulturalniitolerancyjni. - Ja się nie krzywię na widok grubasa. Chociaż... Za lumpamiteżoczywiścienieprzepadam. -Towszystkomożebyćniestetyprawda,tylko-Gajewskiugryzłdługopis-tylkoczyktoś,potencjalnynaśladowca,jednakniewpadłnatoszybciej,iktomożebyćnastępny? Wszyscy, którzy odstają od ideału piękna? Przecież każdymajakieśułomności. Ranek był rześki i ciepły, co nie powinno wprawiać Srokiwprzesadniedobryhumor,bonieznosiłzwlekaćsię skoro świt z wyrka. Tym razem jednak czuł się świetnie, wręcz bosko. Złożył sobie wczoraj obietnicę i dotrzymał jej. Nie skończył dnia jak zwykle w domu z puszką piwa przedtelewizorem,zaległgrzeczniezsoczkiem,ażojciec, zdziwionynagłąodmianą,zapytał:Coty,synek,choryje- steś?Roześmiałsiętylko,niezdradziłojcu,żepostanowił radykalnieodmienićswojeżycie,alepocosięztymwyrywać, w końcu kto wie, jak długo uda mu się wytrwać. Tymczasem w prawdziwie strażackim tempie uszykował siędoroboty,nastojącopołknąłdwiekanapkiiczymprędzejwyszedł.Niematotamto-obleśnyamatorlicealistek dziśmusięniewymknie. ZnowustałwpodcieniachkamienicynaroguStarowiślnejiśw.Gertrudy,tymrazemjednaknieodpalałjednego papierosaoddrugiego,fajkiteżpostanowiłograniczyć,ale bezprzesady,nieodrazu,he,he,Krakówzbudowano.Mijały kolejne kwadranse, a Zadyma wciąż nie nadchodził. Dziwne, bo z tego co wiedział, dziennikarz był typem skowronka:doredakcjiwpadałrano,apopołudniugrasował w terenie. Marek złamał się i zapalił, zaciągając się głęboko,zwyraźnąulgą.Postanowił,żeodczekadodziewiątej,apotemwkroczydobudynku.Nimwybrzmiałhejnał,ruszyłkubiurowcowi.Pchnąłciężkiedrzwiiznalazł sięwobszernymholu.Zagadałdogrubawegoochroniarza: -JestemumówionyzredaktoremGłowackim.Przyszedł jużmoże? -Askądmamwiedzieć?Dużotychredaktorówizrana strasznymłyn. Stanąłnaśrodkuholuipopatrzyłwgóręklatkischodowej.Naszczęściemielituwindę.Niepozostawałomunic innego,jakpojechaćdoredakcji.Westchnąłciężko,kwiatamigoraczejniepowitają. Chłopakkrólującywrecepcji„BezOsłonek"wyglądał jak, cokolwiek przerośnięty, emo. Fabrycznie zniszczone trampkiirówniepieczołowiciesteranerurki,wszystkoraczejzgórnejpółkicenowejiostentacyjniewyeksponowanenastole.NawidokMarkagrzecznieodłożyłegzemplarz „Świata Nauki", odsłaniając przy tym podkoszulek z E.T. orazstaranniewykonanymakijażoczu.Długie,patykowate nogipozostawiłtam,gdziebyły.Zpewnościąniemiałnic wspólnegozbysiemodpierającymatakistaruszekprzychodzącychnaskarżyćnasąsiada,cozalałimbalkon,orędownikówpowszechnejlustracjiodpierwszegodoostatniego pokolenia, proroków jednoosobowych Kościołów, admiratorówjamnikówszorstkowłosych,fanówJoliRutowiczi innychleśnychdziadków,którzypalilisiędowspółpracy. Do spławienia ich potrzebny był świr tego samego sortu, botylkowariatdogadasięzinnymiwariatami.Srokazdawał sobie sprawę, że nie wygląda zbyt dostojnie, lecz przybierającmajestatycznąpozę,mógłbyzmylićnawetrecepcjonistę wprawionego w spławianiu petentów wygłaszających swoje prawdy bez zmrużenia oka. Postanowił sięniewygłupiaćiszybkowyciągnąłblachę,dodającprzy tym: -KomisarzKrzysztofMrowiński. -Bond.JamesBond. -Cotozażarty? - Żart za żart. Marek Sroka, czyż nie? - zapytał recepcjonista, zsuwając kończyny z biurka i niewiele bardziej dbale rozsiadając się w obrotowym fotelu. - Stopnia nie pamiętam,soreks.Widziałemtylkodużystopieńzamrocze- nia,żesiętakwyrażę.Jaktamlusterko?Założonejuż? Trudnobyłowtejniezręcznejsytuacjizłapaćgówniarza zagrzywkęipacnąćniąparęrazyoblat.Jakośzatanioby to wypadło. Wyczuwając jego zakłopotanie, świr obrócił się dwa razy na krześle, wrócił do pozycji wyjściowej i uśmiechnąłbezczelnie. - Jak rozumiem, to nie jest słodka tajemnica Michała Głowackiego?-odgadłMarek. -Poniekąd.Onniewie,żejawiem,ajalubięwiedzieć wszystko.Takijużjestem.-Chłopakschyliłsiępodbiurko,pogrzebałprzezchwilęwplecaczku,wyciągnąłzniegotorebkęśmiejżelek,azniejgarśćgalaretek,którąwcałościwepchnąłdobuzi.Mrużącwymalowaneoczy,czekał naripostę. Zabijęchuja,zagotowałsiępolicjant. Młodywykończyłwtymczasiepaczkęcukierków. - Ale spoko wodza. Zachowuję tę jakże cenną wiedzę dlasiebie.-Uśmiechnąłsięjeszczeszerzej.-Noicoteż pana, powiedzmy, komisarza sprowadza w nasze progi? Potrzeba podzielenia się ze społeczeństwem statystykami wykrywalnościczynakazmoże? - Na razie nie - odzyskał rezon Sroka. - Tylko dostaliśmyzgłoszenie,żewambombępodłożyli. -Atominowina!Iżebyjeszczeprawdziwa...-Chłopak wyciągnąłpaprochzkącikaoka,starającsięnierozmazać czarnejkreski.Przezjegotwarzprzemknąłwyrazznużenia. -Wiepan,cojatumamwpierwszympodręcznymspisie telefonów?Dwiekomórkiidomowynumernaszegopraw- nika. Telefony do dwóch asystentów. I jeszcze telefon do żonyiżonyasystenta.Idokochankigłównegosobiezapisałem. Żaden tam brak zasięgu, panie władzo. Właściwie niemuszęnawetdonikogowydzwaniać,ciągletuprzesiadują,jakniejeden,todrugialbotrzeci.Pozwy,zastraszenia, nakazy i tak w koło Macieju. Miliony razy poszlibyśmy z torbami, gdyby się tak nie starali. No, nie powiedziałbym,żebyzadarmo,alekażdychceżyć. -Jasne-skwitowałMarek,łapiącsięnaodruchusympatiidlamałegosukinsyna.Ontylkowykonujeswojąpracę.Igłupiniejest. - To co? Czym mogę panu, powiedzmy, komisarzowi służyć? -Jestmójprzyjaciel? -Nie,mistrzczęstotworzywdomualbopałętasięwterenie.Tutajniepilnujemygodzinpracy,tonieurządmiejski. -Awiepanprzypadkiem,gdzieonmieszka? -Żadenproblem.-Chłopakwyszczerzyłsiębłazeńsko. Chwilę wertował notes i podał Sroce żółtą karteczkę samoprzylepną. Marek nie był już w stanie dziwić się czemukolwiek, alezapytał: -Awłaściwiedlaczegotorobisz? -Marnujęmłodelatawtymprzybytku? -Wiesz,oczymmówię. Chłopak podciągnął kolano do góry i zastygł w pozie Stańczyka. -Bogo,kurwa,jakośnielubię. PolicjantzbiegłzeschodówipopędziłnaSarego,gdzie zostawił swojego zdezelowanego golfa, powtarzając pod nosem: kurwa, kurwa. Podążająca właśnie na codzienną wymianękrakowskichsensacjizasuszonapańciaspojrzała na niego z odrazą. Zrozumiał, że popełnił błąd, „wielbłąd", jak zwykł mawiać komentator futbolowy, niegdyś znany z barwnej kariery piłkarskiej, obecnie przede wszystkimzeskłonnościdowysokoprocentowychalkoholi. Powinien dziś zaczaić się przed mieszkaniem Zadymy. Dotarłdosamochodu,wyciągnąłzkieszenispodnikluczyki, ale zaraz je schował, zobaczywszy żółtą klamrę na przednimkole.Pieprzonepatafianyzestrażymiejskiej,pomyślał, potem się tym zajmę. Całe szczęście dziennikarz niemieszkałzbytdaleko,bonaksiędzaBlachnickiego,na Grzegórzkach.Marekruszyłtamwięczbuta. Szedłszybko,alerozglądałsięciekawiedokoła,dawno nie szwendał się w tej okolicy, jakoś się nie składało. Z DietlaskręciłwGrzegórzeckąidotarłpodHalęTargową. Wzwykłydzieńniebyłotutakmalowniczojakwniedzielę,kiedynastraganachkrólowalipodejrzanihandlarzestarzyznąiwszelkiejmaścikolekcjonerzy.Terazplacopanowalisprzedawcytanichciuchówipodwiędłychwarzyw,a najegoobrzeżachswojeskarbyrozłożylismętni,zniszczenipijaczkowie,próbującznaleźćchętnychnaradio,które ostatnirazgrałopewniezedwadzieścialattemu,wykoślawione damskie szpilki czy pożółkłą ze starości firankę. Dzieci boże, pełne wiary, że tego dnia uda im się jakimś cudem zebrać na kolejną flachę czegokolwiek, byle uszczęśliwiło.Skręciłzahaląipokilkuminutachstałjuż przedblokiemZadymy.Cośmuniepasowało,cośbyłonie tak,aleniemiałbladegopojęciaco. Jakterazzadziałać?Zamiastpodziwiaćwątpliweuroki Grzegórzek, powinien opracowywać gry plan. Myk „na ulotki"?Acobędzie,jakdomofonodbierzektośinny?Kto wie,możeZadymazkimśmieszka,kogośma?Dotarłodo niego, jak w gruncie rzeczy niewiele o Głowackim wie. Cotukryć,kiepskoprzygotowałsiędoobserwacji.Machnął na to ręką, nie ma planu, trudno, pójdzie na żywioł. Wdusiłprzyciskdomofonuznumeremmieszkaniadziennikarza,zeroreakcji,odczekałchwilęinacisnąłrazjeszcze, długo.Bezodzewu.„Toja,toja,toja,słyszysz-wołam ciebie ja, Brzoza", w sytuacjach stresowych jak zwykle przypominały mu się przyśpiewki, takie natręctwo, miał nadzieję,żeniegroźne.Dlapewnościzadzwoniłjeszczena komórkęswojegoprześladowcy,choćoczywiścieniemiał zamiaruznimrozmawiać.Głuchytelefontojestto,niech gnój wie, że Sroka czuwa. Głowacki nie odbierał. I nie zmienił nagrania na sekretarce: „Jeśli masz newsa, nawijaj,jeślinie,spadaj". No i kicha. Pokręcił się jeszcze chwilę przed blokiem dziennikarza,wreszciepostanowił,żewrócidokomendy, w końcu najwyższy czas, żeby się tam pokazał, tak dla przyzwoitości.Niemiałjużochotynaspacerekpodszkołę, więc poszedł w stronę ronda Grzegórzeckiego, żeby złapać tramwaj. I wreszcie dotarło do niego, co jest nie tak, czego mu brakuje. Lata temu, jeszcze gdy chodził do liceum, miał w tej okolicy kumpla, do którego czasem wpadał,iwtedyzawszezadziwiałgozapachtegomiejsca. Czekoladowy.NiedalekoBlachnickiegobyłaFabrykaWyrobów Czekoladowych Wawel, co zabawne, znajdująca sięprzyMasarskiej.Ruszyłwstronętejulicy.Icozobaczył?Szarą,nagąjamęogrodzonąwysokimpłotem.Napis natablicybudowygłosił,żepowstajetuapartamentowiec. Marek chciał zanucić Filandię, ale się powstrzymał. Nawetonwiedział,żecytowanietekstutejpiosenkitoobciach. -Proszę,proszę-zaśmiałsięnapowitaniestaryIwański-kogomojepiękneoczywidzą!Jużmyślałem,żekolegaposzedłwochroniarze. -Todopierozaparęlat,jakbędęnaemeryturze,kupię sobietelewizorekizacznęcieciowaćnaparkingu.-Sroka przybiłdyżurnemupiątkę. -Gajewskiociebiepytał. -Ktopyta,niebłądzi. -Cotakiego?! -Enic,zarazsięznimspotkam. -Niebardzo,właśniegdzieśwybył. Świetnie, przynajmniej nie będzie musiał się spowiadać. Poszedł na górę, zaczął gmerać w zamku drzwi ich pokoju. Poczuł szarpnięcie i pierwsze, co zobaczył, to opiętyzielonymtopembiustBeaty. -Cze...-rzuciłzaskoczony. Policjantka odburknęła coś, czego nie zrozumiał. Nie przejąłsiętym,przecieżnicgorszegoniżzgubienieZadymyniemogłomusięjużdziśprzydarzyć. - Gdzie jest Janek? - zapytał, gdy cisza zaczęła mu już doskwierać. -Gdzieś. Lakonicznośćkoleżankiniewróżyłaniczegodobrego. -Ocobiega,okresowewahnięcianastroju? -Turlajsię. -Toczłowiekwleczesięwpoczuciuobowiązkudofabryki,pełensiłientuzjazmu,acogospotyka?Szykany. Beata wbiła w niego przenikliwy, zimny wzrok. Nie przypominałsobie,żebykiedykolwiektaknaniegopatrzyła. -Cojestgrane?Janekcięopieprzył?-zapytałMarek. -Janektuniemanicdorzeczy. - Niechby nasz boss to usłyszał... - próbował zażar tować. -Cowłaściwieterazrobisz?-wybuchnęła. -Czytyabynieprzesadzasz,mojapanno?Robię,codo mnienależy. -Aleraczejniepotrzebujesznikogodopomocy? JużchciałuciszyćBeatęswojąhistoryjkąotajemniczym informatorze,kiedytawypaliła: -SammusisztozałatwićzZadymą,prawda? -Żeco?-zagrałnaczas. - Że to! Zadyma ma argumenty nie do odparcia. I błagam, nie próbuj robić ze mnie idiotki. Przypadkowo spo- tkałamsięzchłopcemzdrogówki,którysprzedałmiciekawąopowieść.Domyślaszsięchybanajakitemat? Gówniara w roli pierwszej sprawiedliwej i lodziarz. Zakłuło. Zanim zdążył odpowiednio zareagować, dziewczynabezlitośniegodobiła: -PanpodkomisarzSrokabawisięwprywatnąwendetę, amyurabiamyręcepołokcie... -No,przejażdżkadoKrynicytoznowuniejest... -Tobyłopoleceniesłużbowe.—Źrenickaznerwową starannością zaczęła porządkować papiery na biurku. Chceszsięjeszczekłócić? Nie chciał. Jedyne, czego teraz pragnął, to być pluszowymmisiemciśniętymwkątinadobrezapomnianym. -Icoztymzrobisz?-zapytałzrezygnacją. -Aty? -Próbujęsięztegowywikłać. -DlategoolewaszrobotęibiegaszzaGłowackim? -Tak.Toznaczynie.-Zdałsobiesprawę,żewtejsytuacji nie powinien więcej kręcić. - Najpierw faktycznie chciałemtylkoprzygwoździćgnoja,alejakjużzacząłemza nimłazić,zrobiłosięinteresująco.To,żepolazłnamiejsce zgonu tego Trybusia, jeszcze niespecjalnie mnie zdziwiło.AlepotemzaczaiłsiępodszkołąDruszczowej. -Poco? - Czekał na jakąś młodą laskę, pedofilut jeden. Swoją drogą,niezwykledekoracyjną.Śledziłją,apotempróbowałdoniejzagadywać,alemuzwiała. - A to sensacja. W sam raz dla „Bez Osłonek", złotem cięobsypią. Beata podeszła do stolika imitującego kącik socjalny, włączyłaelektrycznyczajnik.Patrzyłaprzezokno,zaktórymmajaczyłyniewyraźnekonturykamienicy.Pożółkłafirankapowolifalowaławprzeciągu.Brud,wszędziebrud. -Więccoztymzrobisz?-chciałjednakwiedziećSroka. Nieodpowiedziałaodrazu,poczekała,ażpstryknąłwyłącznik czajnika, zalała kawę i upiła łyk. Sparzyła się w język. - Nie mam bladego pojęcia, Mareczku. - Beacie było żal,żeażtakzawiodłasięnakimś,komunaprawdęufała. Marekopadłnakrzesłoprzyswoimbiurkuiprzezdłuższąchwilębezmyślniewgapiałsięwwyłączonymonitor. Wściekłybyłnasiebie,żeprzezwłasnągłupotęwpakował się w aferę, która może go całkowicie pogrążyć. Czy po czymśtakimnapewnoznajdziewsobiedośćsiłiuporu, żeby się podnieść? Kilka godzin temu chciał zmieniać swojeżycie,terazwielewskazywałonato,żebędziemusiał. -PodobnoJanekmnieszukał-przypomniałsobie. - Tak, ale nie mówił, czego od ciebie chce - w głosie Źrenickiejdalejpobrzmiewałaniechęć. -Acowogólesiędzieje? - O, witamy z powrotem. - Nie lubiła siebie w roli wrednejsuki,więcdorzuciła:-Krynicaniewypał.NaZachodziebezzmian. - Sama widzisz. To co mam robić w takim układzie? Maszjakiśpomysł? -Arób,cochcesz... Uciekł, jak zwykle w podobnych sytuacjach, to mu zawsze świetnie wychodziło. Prawie wybiegł z komendy, stanąłprzedwejściemizapalił.Przemknęłomuprzezłeb, żebywrócićdoHuty,zaszyćsięwpubieUZdzichaiposzukać odpowiedzi na pytanie, co robić, na dnie kufla. Takapolskaodmianachińskiegociasteczkazwróżbą. Reporterzy,pajaceiinneprzypadki Pomarańczowozłota rybka wielkości piega była niesamowicie żarłoczna. Na razie jednak niewiele mogła zrobić,bysięnajeść,zatowiększośćpływającychwakwenie pomarańczowych, różowych, a przede wszystkim niebieskichstworówmogłojąpołknąć.Jednymkłapnięciemsygnalizowanymdonośnym„gulp".Kiedytojejudałosiędorwaćżywypokarmogabarytachmniejszychniżjejwłasne, bekała z radością. Musiała się nieźle natrudzić, chcąc uniknąć zjedzenia, a w międzyczasie regularnie wrzucać cośnaząb.Imwięcejżarła,tymbardziejbyłabezpieczna. W miarę wzrastania masy ciała zmieniał się jej kolor: z pomarańczowego,poprzezróżowy,nanajbardziejpożądany niebieski. Niebieskiej mało która mogła podskoczyć. Odrybkidorybskadzieliłojąjednakkilkadziesiątpełnych grozy minut. Każde „gulp" oznaczało natychmiastowy koniec gry i konieczność nizania pokarmowego łańcucha na nowo. Beata docisnęła do oporu lewą strzałkę, każąc animowanemu karaskowi zniknąć na ułamek sekundy z ekranu i pojawić się zaraz po prawej stronie. Błyskawicznie zadziałałakursoremskierowanymwdół,dziękiczemurybka zwiałasprzednosawiększejróżowej.Uff,niewielebrakowało,ryzykantkaztejmałej.Przezchwilętrzymałabohaterkęnaśrodkuzbiornika,pozwoliłajejprzezmomentdry- fowaćwspokojuiuśmiechnęłasiędosiebie.Tylerazyjuż graławFishy,nauczyłasięwpełnipanowaćnadczterema strzałkami,wiedziałateż,jaktosięskończy,alewciążbawił ją ten podwodny slalom i finał gry. Rozrośnięta do rozmiarówcałegoakwenurybakładłasięnabokuileżąc bezruchu,czekała,ażwszystkosamowpłyniejejdogardła,akiedytosięstało,niebieskiekranzachodziłczerniąi na tle rybich szkieletów wyświetlały się gratulacje dla tego,któryzniszczyłcałyekosystem.Zakończyłapiątąkilkuminutową partię. Nie była w stanie się skoncentrować. Trzybardzonieostrożneszprotkimusiałypolecwwalcez ogromną rybą młotem. Brzydkie rybki. Gulp. Zamknęła grę.Niesmaczneporównanie. Możnabyzagraćwcoś,przyczymnietrzebamyślećo grze,tylkopomedytować.Jakieśpuzzlenienaczas.Byle, westchnęła,zapomniećotejcholernejliście.Zdawałasobiesprawę,żeniemożnadefinitywniewykluczyćanitego, żezabójcazwinąłtruciznęwkrynickimmagazynie,anizałożyć, że nie ma związku z niepełnym przecież spisem plantatorów i działkowiczów, jakim dysponowali. Fajnie byłobysprawdzićponazwiskach,alenietylkonatejpodstawie.Elaupierałasięjednak,żebynieporzucalipodjętego tropu. Nie tak trudno nabyć szkodliwy środek, lecz przygotowaniepreparatuwymagajużwiększejznajomości rzeczyiwprawy,koleśmógłprzytymzrobićkrzywdętakżesobie.Dlategoteraznieatakuje. Porównałanazwiskazostatniejstronyspisuzlistączarnych owiec wyizolowanych ze szkolnych papierów. W kompletność tej drugiej wątpiła jeszcze bardziej, choć samająrobiła.Możetrzebabędzieprzeskanowaćwszystko i przekopać się pod innym kątem. Tylko jak się z tym niby uporać? W pojedynkę? Wprawdzie Jędrek Maciąg pomógłjejsięprzedrzećprzeztekilkastron,alewidziała, żechłopakażsiępali,bywrócićdoprzeczesywaniamelin,izrobiwszystko,żebyuciectamprzypierwszejnadarzającejsięokazji. JaniMarekprzyszliwespółwzespół.NawidokSroki cośjąwśrodkuzakłuło,choćniebyławtakbojowymnastroju jak wczoraj. Złość szybko jej przechodziła, poza tymniemiałaambicji,żebyzmieniaćinnych.Niechkażdy dbaosiebie.Obajsięspóźnili,couSrokibyłonormąod zawsze,auGajewskiegooddwóchtygodni.Jednaktonie jej musieli się tłumaczyć, choć już parę razy kryła ich przedGruszką,któryitakwiedział,cojestgrane,leczniespecjalniesiętymprzejmował.Kwadranswtączywtamtą,gdyniechodziłoowezwanienamiejscezdarzenia,nikogoniezbawi.Ajeślinawet,toichproblem,skonstatowała i nie bardzo wiedząc, czym się zająć, przeczekała zdawkową wymianę zdań na temat pogody, sytuacji w Afganistanieistanumiejskichdróg.Wymowniepopatrzyła naszefa,agdynieprzyniosłotoskutku,włączyłaPająka. Typowypasjanskontemplacyjny. -Tu,czarnączwórkęnapiątkękier.Aleniezostatniego, tylkozdrugiegorzędu,bomaszwięcejkartdoodkryciapodpowiedziałMarekzzajejpleców. -Cicho,wiem.-Zrobiłaoczywiścieposwojemu. -Eee,bezsensu,noimaszkolejnączwórkę.Dajcofnij. -Teżbymtakzrobił-włączyłsięGajewski. -Ojniemogę,jakmitakwisicienadgłową-zirytowanazamknęłagrę. -Jasne-oprzytomniałnadkomisarz.-Trzebabypopracować. -Jawohl-zgodziłsięMarekiwpisał„bieliznadamska" wwyszukiwarkę.Ujrzawszyszeregrekordów,zczegopołowę stanowiły oferty z Allegro, wybrał zakładkę z samą grafiką. -Sprawdziłamtęlistędokońca,Janku.Niemażadnych zbieżności. Szczerze mówiąc - potarła nos, bo ją zaswędział-brakujemijużpomysłów. - A mnie nie - rzucił Marek, wpatrując się w blondyneczkę,doktórejjakulałpasowałpasdopończoch.Nigdy zżadnejniezdejmowałtakfikuśnegoustrojstwa.Aszkoda. - Nie brakuje? - podjął Jan. - To może się łaskawie z nami podzielisz? I powiesz mi w końcu, gdzie byłeś, jak cięniebyło?Zdajeszsobiechybasprawę,żeniedamysobieradysamizBeatąiniematerazczasuna... -...pierdoły. -Nowiesz! -Oj,przestań,Jasiu,niepamiętasztego?ZkabaretuLipińskiej.„Dajseluz,niemaczasunapierdoły"-zanucił.Czekaj,możetogdzieśjestnaTubie? - Tam inaczej szło - sprostowała nieśmiało Beata - że chybaszkodażycianapierdoły. -Wprzedszkolusiętegonauczyłaś?Mam.Kurcze,pro- fesormniemanologiijakżywy.Jeszczeżywy.O,masz,życia szkoda na pierdoły. Dobrze, że się nie zakładaliśmy. „Zimawasza,wiosnanasza,alatoMuminków"-zawtórował. Słysząc kpiarskie reggae, Gajewski parsknął cicho, przypomniałsobie,ajakże,alezarazzłapałsięzagłowę. -Boże,słyszysztoiniegrzmisz?!Wjakichwarunkach jamuszępracować?Jednasobiekartyukładawgodzinach pracy,drugiudajeszafęgrającą,trzeciudałsięnaurloptacierzyński.Marek,bądźwreszciepoważny,chociażprzez chwilę. I posłuchaj tego, co mam ci do powiedzenia, bo wyobraźsobie,niewszyscyspaliostatnio. - Ależ słucham cię, mój bracie - powiedział spokojnie Sroka. Hipoteza przedstawiona przez kolegę wydała mu się całkiemdorzecznaichoćniespecjalnieprzybliżałaichdo celu,towprowadzałajakiśporządekwchaosiedomysłów. Motywzabójcybyłabsurdalny,fakt,lecz-wtejsprawie zwyklezgadzalisięzJanem-małoktóryzmordercówmyślał racjonalnie. Wyjąwszy zawodowców. Też niezłych psycholi,swojądrogą. - Tak - przyznał więc - tu trzeba oddzielić metodę, tę jego perfekcję pieprzoną, od kretyńskiej, było nie było, misji. Mówię „misji", bo sobie poczytałem co nieco i wiem,żewyróżniasięseryjnych-misjonarzy.Tylkotysam podkreślasz, że „Pierwszy" nie bardzo pasuje do tego wszystkiegoidlategonietrzymałbymsiętejteoriijakojedyniesłusznej.Odbierzesz,Beatko? Źrenickachwyciłasłuchawkę.Dzwonilizdyżurki.Przyjęłarozmowę. -Źrenicka,słucham. - Dzień dobry, Beatko, tu Rozwadowska. Przepraszam, że cię niepokoję w ten sposób, ale Zosia zapisała gdzieś numertwojejkomórki,atowłaśnieoniąchodzi.Ona-dyrektorkaliceumwzięłagłośnywdech-niepojawiasięod dwóchdniwpracy.Toznaczywzięładzieńwolnego,ale dzisiajmiałabyćnormalnie.Nigdywcześniejcośtakiego sięniezdarzyło,tonaprawdębardzosolidnadziewczyna. -Panidyrektor,aleoktórejonawłaściwiemiałabyćw szkole? -Oósmej,jakzwykle. - A jest dopiero jedenasta, musiało jej coś wypaść. Możegdzieśwmieściebyłwypadek. -Wypadek?Imożeona?...Bodzwoniłamjużdodomui na komórkę. Wysłałam też naszego pedagoga do niej do domu,alenikogoniezastał.Potym,cosięstałozGrażyną, bojęsię. -Panidyrektor,spokojnie,zarazsprawdzęzgłoszeniao wypadkach,aleproszęsięniemartwićnazapas.Tomłoda dziewczyna,pewniewczorajgdzieśzabalowała Izaspała. -Racja,kochanie,młoda,tylkoonaniebierzealkoholu doust.Bardzodbaosiebie,boprzecieżmusibyćśliczna. Japoczekam,sprawdź,proszę,tewypadki. -Dobrze.Naprawdę,proszęsięniemartwić,wszystko będziedobrze.Zadzwoniędopanizagodzinę. Koledzy przerwali debatę o pewnym wścibskim krakowskimdziennikarzuijegostylupracy. -Panidyrektor,mówiłaś?Ztegoliceum? -Tak.Jejsekretarkaniepojawiłasiędziśwpracy.Stara panikuje, że jej się coś stało. Słyszałeś, co jej powiedziałam: że dziewczyna pewnie zaszalała i leczy kaca. Nibyniepije,alewszywkichybateżniema,pozatymróżnesąmetodynazapewnieniesobiedobrejzabawy.Inienagannej figury. Dla modelek to nic nadzwyczajnego. A może przedawkowała yerba mate? Strasznie mi ją reklamowała. - Modelek, powiadasz? - Sroka gwałtownie przekręcił sięnafotelu.-Ajakonawygląda? -Jakmodelka.Długa,chudajakszczapa.Bardzoładna. Chociażnosma,moimzdaniem,trochęzaduży. -Alebrunetkaczyblondynka?-nieustawałMarek. -Kiedyjąwidziałam,tobyłabrunetką.Wiesz,oneczęstomuszązmieniaćkolorwłosów.Chociażwinnychwyglądałabyraczejniezadobrze. -Przestań,przestań.Jużzrozumieliśmy,żetomiłośćod pierwszegowejrzenia.Kiedyjająwidziałemprzedwczoraj, była dalej brunetką. Naprawdę - boska. Nie tylko ja tak uważam. Myślałem wprawdzie, że liczy sobie nieco mniej wiosen, jeszcze się uczy, bo... Nieistotne. Wiecie, ktojestjejwielbicielemiktowczorajrozwiałsiębyłjak dym?Ha!Tomożedowiedzsię,coztymiwypadkami,aja sobiewtymczasiezadzwonię.-Wybrałnumeriniezdziwił się tym, że był zajęty. Po chwili spróbował raz jesz- cze.Udałosię. -Jakieśnoweszczegóły,podkomisarzu?-głosZadymy słabo przebijał się przez atakujący słuchawkę uliczny szum.Dzwonektramwajuzagłuszyłkolejnezdanie. -Niesłyszałem,możeszpowtórzyć? -Streszczajsię,boniemamczasu!-wrzasnąłGłowacki. -Obawiamsię,żewkrótcebędzieszmusiałgodlamnie znaleźć. Gorączkakrakowskiejnocy.Choćwłaściwieanitogorączka-wkońcuwiosnaledwieroztoczyłasweuroki,ani noc-skorocałkiemniedawnozmierzchwygoniłdorożkarzyzrynku.SrokaszedłSzewskąkrokiemniechybiającego rewolwerowca.Nawetpodpici,hałaśliwiAngoleschodzilimuzdrogi.Jeszczewczoraj,łamiącswojepostanowienia,szukałpociechynadniekufla,lecznieznalazłtamnic oprócz kaca, na szczęście delikatnego. Ale dziś nastał nowy,lepszydzień,rozwiązanieproblemównawetnietyle majaczyłonahoryzoncie,ilewydawałosięnawyciągnięcieręki.Gdybyokazałosię,żeZadymafaktyczniezamieszany jest w sprawę... Już on go przyciśnie. Wprawdzie Janniechciałnarazieprzesłuchiwaćdziennikarza,niena podstawie samych domysłów, ale nie protestował, gdy Marek uparł się, żeby popytać o niego u źródeł. Źródła zwykłyprzesiadywaćwieczoramiwDymie. Mimożeniebyłoprzesadnieciepło,ogródekprzyknajpiecieszyłsięwielkimpowodzeniem.ZwnętrzaDymusą- czył się jazzik zagłuszany ożywionymi rozmowami, co o tejporzeniedziwiło.Gwiazdykrakowskichsztukwszelakich zdążyły już wprowadzić do organizmów to i owo. Marek karnie zamówił sok porzeczkowy i ze szklanką w rękustanąłwprzejściu,lustrującknajpę.Poznałtomiejsce dwa lata temu, prowadząc sprawę Artychy. Nazwali tak gościa,bospecjalizowałsięwkradzieżachdziełsztuki,a dotegomiałniezwykłytalentdoradzeniasobiezalarmami i wszelkiego rodzaju zabezpieczeniami. Podejrzewali, że to ktoś kręcący się w światku artystycznym, i koniec końcówniepomylilisię.Artychawpadłjednakbanalnie,z pazerności,bozbytszybkochciałopylićobrazMalczewskiego, skrojony jednemu z poważniejszych krakowskich kolekcjonerów. Od tego czasu Sroka zaglądał do Dymu, knajpydośćdziwnejjaknakrakowskiestandardy,wktórej mieszalisięludziezróżnychbajek:nietakznowuszacowniprofesorowiemiejscowejakademiisztuk,dziennikarze, bardzo lokalni politycy, smętni poeci i zawsze nakręceni filmowcy. Dopił sok, zamówił następny, choć nie miał już ochoty się nasączać. Wciąż nie pojawiał się nikt, kogo mógłby wypuścićnapogaduszkioGłowackim,alepostanowiłbyć cierpliwy.Wyszedłprzedknajpę.Tłumwogródkujeszcze bardziejzgęstniał.Bingo!Przyjednymzeskrajnychstolików siedział mimozowaty młodzian z burzą czarnych loków. Opowiadał coś z przejęciem, wdzięcznie gestykulując rączętami. Sroka podszedł do niego od tyłu, pochylił sięizaszeptałprostowucho: -Pudelek,pogadajmy.-Młodzianwzdrygnąłsię,szarpnąłłebkiemiwymamrotałcośniespecjalniezrozumiałego. -Czekamprzybarze. Marekwróciłdośrodkaiusiadłwnajodleglejszymkącie baru. Wiedział, że tamten przyjdzie. Nie było innej opcji. Mógł więc pójść na drobne ustępstwo. Ich drogi skrzyżowały się przed kilkoma laty, choć trudno powiedzieć,żebardzotegochciał.Kolejnazmorazprzeszłości. Ostatnio wpadł mu w ucho - jakaś reklama? - slogan: „Przeszłośćmaprzyszłość!"TakąwersjęprzyszłościSroka chromolił z góry na dół. Bądź odwrotnie. Pudelek był dziennikarzem lokalnego oddziału jednego z ogólnopolskichdzienników,malowniczymtakjakjegotekstyokulturze.WypłynąłprzyokazjisprawyprezesaStowarzyszenia DziennikarzyPolskich,którymieszkałobokbursydlagłuchoniemychchłopcówinazbytdogłębniesięnimiopiekował.Nibysprawasięrozmyła,gdyprezesumknąłzagranicę, niby Pudelkowi nie postawiono żadnych zarzutów... Ale... -Człowieku,czemumitorobisz?-syknąłdziennikarz, gramolącsięnastołekbarowy. -Acojacitakiegozrobiłem,kundelku? -Strzelaszmiobciachprzyznajomych-ciągnąłurażony. - Wiedziałem, że jesteś wrażliwy, ale żeby aż tak?! W twoimfachutochybaniepomaga. -Cotywiesz... -...ozabijaniu?Sporo. Marekdopiłsokjednymhaustem,zastanawiającsię,czy jestwstaniegadaćztągnidąnatrzeźwo. -Dobra,dośćtegomigdalenia.Nieinteresujemnietwojesamopoczucie,waląmnietwoiznajomi,chcęwiedzieć wszystkooZadymie. -Teżsobietematwynalazłeś.Czyżbyzmianaorientacji? -Pudelekpotargałswojepukle. -Zachowajswojebłyskotliwekomentarzedlalasek,o, sorry,dlagłuchoniemychchłoptasi.Jedziesz. Dziennikarzuspokoiłsięnieco,gdydotarłodoniego,że tymrazemtonieonjestobiektemzainteresowaniapolicji. Sięgnął do kieszeni marynarki i wyciągnął paczkę fikuśnychcygaretek.Paliłszybkoinerwowo. -Znampalanta,znam,nawetkiedyśznimrobiłemprzy jakimśreportażu. -Ciągnieswójdoswego. -Co?-Pudelekszybkojaknaniegoprzetrawiłdane.Możeszmnieobrażać,aletojużprzesada.Zadymagraw wyższejlidzeskurwysyństwaniżja. -Toznaczy? - Powiem tak: ja tylko staram się zarobić na bułkę z szynkąinawaciki-uśmiechnąłsięobleśnie-wmniejlub bardziejprzyjemnysposób,aZadymazrobiłsobiezeswojejrobotyreligię.Takąbardziejsatanistyczną. -Przestańmitubredzić,tylkodorzeczy,boszkodaczasu. -Tywłaśniemarnujeszmój.-Widząc,żeSrokaotwiera usta, dziennikarz zamachał rękami w obronnym geście. Dobra, już zeznaję, panie władzo. Zadymy nikt tutaj nie lubi... -Czemumnietoniezaskakuje?-mruknąłMarek. -Nadętybuc,któryuważasięzaniewiadomokogo.Za newsajestwstaniezrobićwszystko.Myślę,żeczęśćswoich historii zmyśla, ale nie wiem, to nie moja działka. I ciąglegadaotrupach.Jakdlamnie,toonjestpsychiczny. Ponoć pisze jakąś rewelacyjną książkę, kryminał czy coś wtendeseń. -Towszyscywiedzą.Aostatnioniezachowywałsięjakośnietypowo? - Cokolwiek to znaczy w jego przypadku. Ale... przyszedłtujakośwzeszłymtygodniu,niepamiętamdokładnie kiedy,bodnimisięzlewają,iględziłbezkońcaoartykule,którypisze.Ponoćmanimzakasowaćkonkurencję. -Noi? -Niehalo.Totypowyścierwojad.Trafiatrupa,matekst, tak to działa. Nie trafia, no to ma, kurwa, problem, bo o czymnibypisać?NochybanieodziałalnościcharytatywnejmiłościwienampanującegoprezydentaMajchrowskiego.Wąskaspecjalizacjabywaprzekleństwem. -Dzięki-ucieszyłsięMarek.-Odrobiłeśtrochępunktów,alewciążjesteśnaminusie,pamiętaj.Fruń,robaczku. Pudelkowinietrzebabyłodwarazytegopowtarzać.Zeskoczyłzestołka,lecznieuszedłdaleko.Policjantchwycił gozapołęmarynarki. - A jakby kto pytał, to gawędziliśmy tu sobie słodko o twoimfryzjerze. Dziennikarz,niekryjącwstrętu,wygładziłubranieipo- mknąłdoogródka.Robisięcorazciekawiej,podsumował Sroka. Tokiedybędą?-zapytałGajewski. -Zyburowamówiła,żezaraz. -Powiedziałaśim,copowinnizabrać? - Jasne. Nie mają niestety kluczy do jej mieszkania. A właścicielmieszkaponoćwRzymie. - Taa - zmarszczył się. - Kto by mógł przewidzieć, że powiedzmyrurapęknie?Możemywejśćoczywiście,aleto ledwiedzień,jabymjeszczepoczekał. -Fakt.Zosianiewyglądanasamobójczynię.Jestdorosła, zdrowa, odpowiedzialna, jak twierdzą jej rodzice i Rozwadowska.Żadnatampierwszakategoriachętnychdo znikania.Nonic,musimyprzecieżprzyjąćzgłoszenie.Różnietobywazeznajomościąnajbliższychosób,apozatym niedasięwykluczyć,żektośjejpomógł... -Dziękizapowtórkęzkursu,mojadroga.Czymaszna myślitego,któregoMarekmanamyśli? - W każdym razie nie tego. - Roześmiała się na widok przybysza.Pawełdołożyłwprawdziestarań,bywyglądać naokazzdrowiaiszczęścia,aleczarnekręgipodoczyma świadczyły przeciwko niemu. Duet małych Rudzkich bez wątpieniadawałwkość. - Hej, L-4 przyniosłem, na tydzień, a przy okazji wpadłem zobaczyć, co słychać. - Potrzepał głową, żeby powstrzymaćziewnięcie.Nieudałosię. -Żebysięnacieszyć,żeciętoominie?-zakpiła.-Ana cotozwolnienie?Naszokpoporodowy? Przezornie nie zareagował na prowokację przyjaciółki. Jakże typową. Wiedział, że akurat Gajewski nie będzie miałdoniegopretensji,bosamprzerabiałtotrzyrazy.Nie mylił się - nadkomisarz zrelacjonował mu bieżące wydarzenia,niekryjącdumyzwłaszczawmomencie,kiedyreferowałswojągenialnąhipotezę.Nietaiłteżsceptycyzmu wobec koncepcji Marka. Beata zdołała wreszcie dorwać siędogłosu: -NoawczorajzaginęłaZofiaZybura. -Aktotojest? -WpewnychkręgachzwanaZoją,kłamczuchu.Myślisz, żeniewidziałam? - Oj, Becia, miej trochę zrozumienia dla świeżo upieczonegotatusia.Naprawdęledwieżyję.Iwiem,wiem-ta śliczna sekretarka, co jest modelką. O rany - dotarło do niego-onateż? -Zaginęła,awkażdymrazieniemazniążadnegokontaktu-sprostowałcierpliwieJan.-Jakjużmówiłem,Marekodkryłwłaśnie,żeZadymasięniąinteresuje. -SzkołączyDruszczową? -Niedworujsobie,Paweł.InteresujesięZyburąoczywiście. Beata z politowaniem spojrzała na Rudzkiego. Podała muprzyrządzonąwmiędzyczasiekawę.Idorazuzaparzyładwienastępne,takżedlaSroki. - Słyszałem. Zaraz powiesz, że to fatalne zauroczenie cięniedziwi.Fatalne,bobezwzajemności-sprecyzował Marek, rzucając kurtkę na oparcie krzesła. - Ale znamy niejedenprzypadek,kiedyźlesiętokończydlaniedostępnej heroiny. Poza tym tak się złożyło, że nasz ulubieniec zniknąłbyłwczorajjakkamfora. -Moment.-DwiekawyobudziłyPawła.-Niechcęsię wymądrzać, tylko... Mam takie jedno skojarzenie. Filmowe.WidzieliścieDrogędozatraceniaMendesa?Ty,Becia, na pewno, gadaliśmy kiedyś o tej zarąbistej, niemej scenie strzelaniny w deszczu. Jarzysz? Całość taka sobie, alechodzimiotegopaparazzo,czytamwtedyjeszcze,bo to się w latach trzydziestych działo, fotografa. No tego, któregograłLaw... -Boże,jakiemuokropnezębyzrobili!-wzdrygnęłasię Beata. - A wielbicielki na widowni umarły były ze zgrozy parsknąłSroka. - Rasowy aktor nie boi się oszpecenia - kontynuował cierpliwie Paweł. - Wracając do tematu: jaką Jude miał ksywkę? Wiem, Reporter! Ty widziałeś, Marek, w końcu czynie? - Filmu nie, ale naturalnie kojarzę boskiego Hey Jude, tosobiewyobrażamsiłęwstrząsu. -WięctenReporterfotografzawszebłyskawiczniepojawiał się na miejscach zdarzeń i robił zdjęcia ofiarom. Jużniebardzopamiętam,oglądałemtokilkalattemu,ale chyba musiał się zakradać przed policją, bo niektórzy z rannych, ofiary gangsterskich porachunków, dajmy na to, jeszczeżyli.AtenpsycholJudechciałmiećnafotcetrupa, dlatego na własną rękę kończył dzieło. Nożem chyba, ale głowyniedaję. -Ico?Jaktobyłaegzekucja,tosięnasekcjinieskapnęli,że...?Oj,przepraszam-wycofałsięJan.-Latatrzydzieste. - Albo ta, jak jej tam, licentia poetica - domyślił się Marek.Nietylkotegozresztą.-Kupujęto,Pawciu,dajpyska. -Dajspo...-wyjęczałRudzki,szarpiącsięwobjęciach kolegi. Ktościchozapukałdodrzwi.Ktośobcy. -Dzieńdobry.SzukamypaniaspirantBeatyŹrenickiej. Można? Lucyna Zybura cofnęła się odruchowo na widok czterechosóbzajmującychniewielkipokój.Tobezwątpienia poniejmodelkaodziedziczyłaurodę,aleraczejnieswoje metrosiemdziesiątwzrostu.PrzymężupaniLucynawyglądała jak... Ewa przy Janku, co sprawiło, że Gajewski z miejscamiałochotęokazaćprzybyłymwięcejżyczliwości. WyczułzakłopotanierodzicówZosi,poprosiłwięcBeatę, byzaprowadziłaichdopokoju,wktórymprzesłuchiwano ofiarynapaści;pomieszczeniazaaranżowanegotak,byzapewnićpokrzywdzonymchoćminimumkomfortuizmniejszyćichstres. Niewieletodało,boledwieusiedliirozpoczęlizbieranie danych do rysopisu zaginionej, Zyburowa rozpłakała się,aŹrenickaniebyławstaniejejuspokoić.Pomógłmąż i dwie łyżeczki neospasminy. Karol Zybura trzymał się dzielnie. Opisał samochód córki, którego nie zauważyli podjejdomem,apotemzgrubszapotwierdził,żeZosiato osóbkazrównoważonaibardzopogodna.Wzasadzieekstrawertyczna,ale,zaznaczył,niezwierzaimsięzewszystkiego.Odsiedmiulatpracuje,aprzedpięciomawyprowadziłasięzdomu.Ibardzoobstajeprzytym,żebyniewtrącalisięwjejżycie.Owszem,dzwonidonichczęsto,średnio raz na trzy dni, uprzedza zwykle o jakichś dłuższych wyjazdach, zwłaszcza za granicę, niemniej dawno już przestalisięjejnarzucać.Różnerzeczysięsłyszyośrodowisku,wktórymsięobraca,alejakdotąd-tugłosnieco musięzałamał-niczłegosięniestało. Zdawali sobie sprawę, że nie pora na kwestionowanie prawdziwościtego,cousłyszeli.Rzeczywiście,różnerzeczy się słyszy, przeważnie niemające nic wspólnego ze składaniemhołdupięknymoczom,alewoleliwtoniewnikać.Zyburapowiedziałimodwóchagencjach,dlaktórych pracowałajegocórka,przypomniałsobienazwiskadwóch przyjaciółekichłopaka. - Niedoszłego narzeczonego - sprecyzował. - PolubiliśmyzLucynkąMichała,żałujemy,żezesobązerwali.Jakieśtrzymiesiącetemu. - Michała? - nie tracił czujności Gajewski. - A nazwisko? -Rzepski.MichałRzepski.Wtymrokukończymedycynę. Zaraz panu podam telefon. O ile wiem, Zosia i on utrzymują ze sobą kontakt. Jak to się mówi - pozostali przyjaciółmi.Lekarzawsumiewartoznać.Zresztądzwoniłem już do niego, ale nic nie wie, ostatnio rozmawiali dwatygodnietemu. - Warto - policjantka ukryła ironię w głosie. Trzeba przecież uwzględnić różne opcje. Na przykład tę, że w nadgorliwości swojej ostrzegli zawiedzionego Romeo. Pogadasięznimjeszczedzisiaj.-Tekontaktybardzosię przydadzą. Im prędzej porozmawiamy, tym szybciej wszystkosięwyjaśni. -Sądzipani,że...-drżącymgłosemzapytałamatkaZosi. - Że się znajdzie cała i zdrowa - skłamał zręcznie Gajewski. Beata spojrzała na niego z wdzięcznością. Choć całkiem niedawno występowała w roli posłańca śmierci, niezamierzałasięwniejspecjalizować.WprzypadkuLasewiczów było to jednak dużo prostsze. Poza tym... Poza tym odsunęła na bok złe przeczucia. Cholerny Marek ze swojąparanoją.Iwogólekurewskapsychoza. OdprowadziłaZyburóważdowyjściazkomendyiwróciładosiebie.Pawełzdążyłsięjużzmyć,apodkomisarz właśniegorączkowoprzekonywałnadkomisarza,żenależy natychmiastzgłosićsprawęprokuraturze.SprawęZadymy, vel Kordonka, vel być może nadgorliwego naśladowcy Reportera. - Marek - przerwała twardo. - Musimy jej szukać. Zaraz.Wiesz,żetoteraznajważniejsze. -No,powiedzmy-przytomniezauważyłJan.-Taksobiespokojnieodkładamynaboktrzymorderstwa,żebysię zająćposzukiwaniemdziewczyny,któramaztymzwiązek otyleoile.Jakbyśmyjużznudówrozglądalisięzapłodozmianem. Srokazerwałsięzobrotowegokrzesła.Zimpetemhuknęłowścianę. -Atyzawszemusiszpostawićnaswoim,co?Itylkoo tocichodzi! Gajewski policzył w myślach od pięciu do zera. Podszedłdokrzesła,przyjrzałsięokruchomtynku,któreposypałysięnawytartąwykładzinę,poczymrzekł: - W pierwszej kolejności mamy do sprawdzenia tego byłegonarzeczonegoiagencjemodelek.Zyburamówił,że ostatnio częściej wspominała o LookAtMe Agency, ale mogła brać zlecenia także od poprzedniej. Dwie godziny cięniezbawią,Mareczku.Możezatopomogądziewczynie, więc łapmy za telefony. Aha, Beatko, uruchom drogówkę,niechposzukająjejsamochodu. Na coś jednak przydała się samowolka rodziców, bo Rzepskinietylkoniewyłączyłtelefonu,alebyłjużwdrodzedokomendy.SzefLookAtMe,niejakiAlexZawistowski,równieżniezamierzałspieraćsięzpolicją.Ponarzekałwprawdzienakoszmarnymłyn,alezaprosiłichdosiebie. -Dobra,tojestjakaśalternatywa.-UdobruchanyMarek wyłączyłkomputerichwyciłkurtkę. -Atygdziesięwybierasz? -Ja?!Nochybamitegoniezrobisz...-Bezsilnieopadł nakrzesło. -Zdamysięnalos.Ktomazapałki? -Nikt-wyczułpodstępSroka.-Zapalniczkasięchyba nienadaje. -Tozagrajmywmarynarza,którezwasjedziezemną. Beata chciała zrazu ustąpić, miała już dość sporów na dziś,alezdrugiejstrony-cośjejsięodMarkanależało. Na „już" Gajewskiego wyciągnęła pięć palców. Piątka przyniosłajejszczęście. Prawieprzydrzwiachminęlisięzprzystojnymdwumetrowym blondynem w szpanerskich ray-banach, w takich sprawachGajewskinigdysięniemylił.Anichybichłopak chciał się rzucać w oczy, za to nie wyglądał na takiego, który miałby coś do ukrycia. Nie zatrzymywali Rzepskiego.Niechsobiekolegasamporadzi. Przejechali przez Wisłę i zaraz za mostem skierowali sięnaDębniki.Beatarzadkozapuszczałasięwterejony. NibycentrumKrakowa,ajakożywoprzypominaprowincjonalnądziurę.Odgadującjejmyśli,Janobjaśnił,żekiedyś było to osobne miasteczko. Z Tynieckiej skręcili w Szwedzkąizatrzymalisięprzedniepozornąposesją. Siedzibieagencjiprzydałbysięgeneralnyremont.Liszajowata fasada wyglądała jak pamiątka z epoki aktywnej działalności podkrakowskiej huty. Efektu nie poprawiała rachityczna barierka okalająca taras. Doskonale widać było przez nią pranie, które upchnięto na dwóch suszarkach. Resztę niewielkiej powierzchni zajmowały rower, zardzewiała lodówka i narzędzia ogrodnicze. Sądząc po trawniku, tej wiosny jeszcze nieużywane. Wszystko to skłaniało przechodniów, by zatrzymali wzrok raczej na pyszniącychsięobokperełkacharchitektury.Albosątuod niedawna,albocienkoprzędą,domyśliłsięGajewski.Nic dziwnego,żeprzypiętynapłocieszyldznazwąfirmymiał rozmiarpocztówki. -No,pierwszaligatotoniejest-skomentowałaBeatai nacisnęła dzwonek. Przez dobrą chwilę nikt w środku na niegoniereagował.Spróbowaławięcponownie.Tymrazemsięudało. -Już,już,niepalisię-odezwałasięwgłośnikuzdyszanakobieta.-Kto? -Policja. Gajewskiszarpnąłzabramkę,lecztaanidrgnęła.Zaraz jednak w drzwiach domku pojawiła się młoda kobieta w fartuszkuikapciach.Przyglądającsięimbadawczo,podeszładobramy. -Państwoniew...?Mogęzobaczyćlegitymacje? -ByliśmyprzecieżumówienizpanemZawistowskimwestchnąłnadkomisarz. WśrodkutrzymająświętegoGraalaitaksiętylkokamuflują. Beatapodałakobieciedokument. -Ładnezdjęcie-stwierdziłapanna. -Jasne.Anażywoniezłeczuczło-zbyłająŹrenicka. - Co też pani mówi?! - Trudno było wyczuć, czy naprawdę się gorszy, czy nie rozumie. - Brat zaraz będzie, wyskoczyłtylkopogazetki.Zapraszamdośrodka.Iproszę mi wybaczyć ten strój - dodała zawstydzona. - Dziecko sprzątaczkizłapałogrypężołądkową,więc... Wnętrze przedstawiało się nieco lepiej, potwierdzało jednak,żeagencjajestconajwyżejnadorobku.BiałeścianyozdobioneplakatamizIkei,salonikprzypominającypoczekalnięulekarza,bukietsuszekwwazonie.Uwagęestetówmogłyprzykućtylkodwaelementywystroju.Wypolerowany do połysku dębowy parkiet i złota tabliczka na drzwiachgabinetu.KrólestwaAlexaZawistowskiego. -Napijąsiępaństwoczegoś?Mamdobrąkawę.Cynamonową. -Japoproszę-uśmiechnąłsięGajewski. -Ajamożewodę.Gazowaną. Kobietakiwnęłagłowąiwyszła,alezarazpojawiłasię zpowrotem. - Przepraszam bardzo. Została tylko rozpuszczalna przyznałazawstydzona.-Wodajest. -Proszęsięniekłopotać,pani... - Oj, co za dzień, normalnie wpadka za wpadką. Lidia Zawiś...Zawistowska.Tojamożeprzyniosę. - Pani Lidio - zaczął Gajewski, kiedy dziewczyna wreszcie uporała się z obsługą - proszę tu z nami usiąść, bo pewnie i pani może nam pomóc. Przede wszystkim dodał bez wahania - chciałbym zapytać, dlaczego podała panizmienionenazwisko? Natwarzydziewczynywykwitłyzdradliwerumieńce.Z przestrachemzerknęławkierunkudrzwiiwyjaśniła: -TaknaprawdęnazywamsięLidiaZawiślak.Tylkobrat stwierdził,żetoniebrzmistylowoiwbiznesieobojeużywamy takiego właśnie. Prawdę mówiąc, Olek też się nie piszeprzez„x".Tochyba-uśmiechnęłasięnieśmiało-nie jestwielkieprzestępstwo.Alebłagam,żebymniepaństwo niewydali. - Spoko. - Beata odwzajemniła uśmiech. - Ile osób tu właściwiepracuje? -Wzasadzietobratija.Ijeszczetrzynazlecenie.Rozwijamysiędopiero. -Ailemodelikorzystazwaszychusług? -Dziesięćmodelekitrzechmodeli-westchnęła.-Tego teżpaństwuniemówiłam.Zresztąbratprowadzirozmowy jeszcze z pięcioma dziewczynami. Może coś z tego wyjdzie.Jestdużakonkurencja,niestety. -Toodkiedydziałacie?IjakdługoreprezentujecieZofięZyburę? -Zoję.Adlaczegopanoniąpyta?Cośsięstało? Nimzdążyłodpowiedzieć,dopoczekalniwkroczyłAlex Zawistowski. Jego chód był równie wystudiowany jak ubiór. Ten zaś zdradzał fascynację, Gajewski odbył ekspresową podróż w pamięci, tak, Etro! Rozbuchanym Keanem,aniebardziejstonowanąVeronicą,odpowiadającą zaliniężeńską.TejwiosnymężczyznaEtromusiałmienić sięwielomabarwami,więcAlexpotraktowałtodosłownie.Błyszczałzłotąmarynarkąwytłaczanąwciemneosty, srebrnymi spodniami w pepitkę i jedwabną apaszką podchodzącą pod lazur. Całości dopełniał czarny słomkowy kapelusz, czarne półbuty oraz plik „Vogue'ów" trzymany podpachą.Zawistowskispojrzałnanichspodrzęs,stanął w rozkroku, jakby czekał na flesze, i wyciągnął dłoń do Gajewskiego. Pod mankietem trzymał ostatniego asa - czerwonyzegarekzogromniastątarczą.Wjegoustach„x" zabrzmiało rzeczywiście jak „x", a nie pospolite „ks". Z wdziękiem opadł na wolny fotel, jednocześnie układając nastoleplikgazetek.Aonipatrzyli.Jednoznieukrywanym rozbawieniem, drugie z odrobiną szacunku. Rasowy fashionista. - Lidziu, honey, dziękuję ci. Już się państwem zajmę. Mogłabyśmizrobićkawki?Tejcynamonowej. SpeszonaLidiapokazałapalcemdrzwijegogabinetu. -Takoczywiście,zarazprzejdziemydomnie.Tylko... Jeszcze bardziej skonfundowana siostra nalała sobie niewidzialnego płynu w kółeczko zmontowane z kciuka i małegopalca. - Bosz, faktycznie, mam ją przecież u siebie. Przepraszamizapraszam. Podnieśli się i dopiero teraz zauważyli postać, która kryłasięwkorytarzu.Blondynkawdżinsach,ramonescei trampkach.Niemusiałaniczegoudowadniać-przemówiła zaniąfigura. -Ach,cozagapazemnie.Pozwólciepaństwo,tonasza gwiazda,Rena. - Dzień dobry. Jaka tam gwiazda - uśmiechnęła się dziewczyna. Wydawała się zupełnie naturalna w perfekcyjniewykonanymmakeupnonmakeup.Zurodyprzypominała nieco Anię Jagodzińską. Jej uścisk był mocny, ale podającrękę,niepatrzyławoczy. Coś tu było nie tak, pomijając, że Zawistowski najwyraźniejściągnąłdziewczynędlawyczarowaniapełnejilu- zji.GdybyAlexmniejinwestowałwłaszki,niemusiałby siętakprężyć. -Czyzajmienamtodużoczasu?-wswoimpytaniuzawarłewidentnąsugestię,żeniepowinno. Gajewskiwzruszyłramionami. -Renuś,słoneczko,zaczekasz,prawda?Maszteneditorialjakwbanku,więcbądźtakakochana. Bezwiedniepowtórzyłagestpolicjantaichwyciłazarosyjskąedycjętopżurnalu. - Z panią także chcielibyśmy chwilę porozmawiać, jak skończymy.-Gajewskizignorowałniemyprotestdyrektora LookAtMe. Art directora, creative directora, stylisty, fotografika i modela w sytuacjach awaryjnych. Pięć w jednym, objaśniał z udawanym zażenowaniem, dodając, że tylko sobie ufa w pełni. No i swojej siostruni, choć bywa nieznośna. Całkowitym milczeniem pominął kwestię konkurencji i „rozwijaniasię",cozrekompensowałcudownymrozmnożeniem liczby podopiecznych należących do „stajni", wskazującprzytymnatrzywielkiefotosywiszącezajego plecami.Najednymznichwystylizowananawampirzycę Rena wbijała zęby w szyję męskiego manekina. Był właśniewtrakcieobiecującychrozmówzFabrizioLunettimz Luny Milano, a także... Przeczuwając, że opowieściom o swoichsukcesachAlexniezwykłżałowaćczasu,Gajewskiprzerwałmuwpółsłowa: -Panwie,dlaczegotujesteśmy,więcprzejdźmyjużdo konkretów.OdkiedypracujepanzZofiąZyburą? - Zoja, Zoja, Zoja - zabrzmiało to jak melorecytacja przeszładonaspółrokutemu.Niestety.-Przygładziłdłonią fałdkę na marynarce. - Za późno. Pod każdym względemzapóźno.Raz,żemodanaRosjankiminęła,aonajednak najbardziej podpada pod ten typ, taką trochę Eugenię V.Volodinąmamnamyśli.TeraznatopiesąSkandynawki i Niemki, czyli to czas Reny. Dwa, że Zośka nie jest już pierwszejświeżości-tuprowokacyjniespojrzałnaBeatę -icojabymmiałrobićzemerytką,którejniktjużwłaściwieniechce?Wprawdziemyślałemo„30+",alemałezapotrzebowanie,awymaganiaitemanierystarychwyjadaczek! Ukradkiemzerknąłnazegarek,jakbytenodmierzałczas biologiczny.Choćmusiałbyćsporopotrzydziestce,siebie niebrałwrachubę. -Zosiamatylkodwadzieściatrzylata-zaprotestowała Źrenicka. - A pan chciał powiedzieć Wołodiną - przyszedł jej w sukursJan.Rzeczywiście,Zosiamiałacośztopmodelki, którazaczynałakarieręmniejwięcejwtedy,kiedynawybiegach zaczęła brylować wciąż wielka Vodianova. Ale piękna jak ikona staroruska Eugenia zniknęła nagle i nikt jej nie zastąpił tak jak Sasha Pivovarova Gemmę Ward. Nie istnieją unikatowe piękności, dla każdej znajdzie się klona,jeślitrzeba. -AnnaiCarinemiałybytrudnościzwymówieniem„ł"rzekł Alex konfidencjonalnie, dając do zrozumienia, że lanczykzcarycamimodytodlaniegochlebpowszedni.- Awtejprofesji,nocóż,zaczynasięikończydośćszybko. Zmianawartycokilkasezonów.Trzylataiwypad. -AleKateMosstrzymasiędzielnie. -Comeon,oczymmymówimy,Katetogeniusz. - Janku - wtrąciła Beata - jeśli pozwolisz, to ja może pójdę porozmawiać z panią Reną. Skoro państwo macie tylezajęć... Z przyjemnością wydostała się z gabinetu. Modelka tkwiła w tym samym miejscu. Miała przymknięte oczy i lekko rozchylone usta. Spała. Kiedy chrząknięcie nie poskutkowało, Źrenicka delikatnie chwyciła ją za ramię. Dziewczyna ocknęła się i uśmiechnęła przepraszająco. Z bardzobliskawidaćbyłojejwymizerowanie. -Chodźmynazewnątrz-szepnęła.-BoLidka... Dziękiodrapanemutynkowiizaniedbanemutrawnikowi rzeczywistośćodzyskaławłaściweproporcje. -Strasznyczaruś,prawda?-wyczułająRena.Jejwzrok skupiłsięnadębierosnącympodrugiejstronieulicy. -Raczejkoszmarnybłazen. Dziewczynazaśmiałasięzezrozumieniem. -Możnasięprzyzwyczaić.Wszystko,comówi,zawsze dzielę przez dziesięć, ale - wciąż wpatrywała się przed siebie-trochęmuzawdzięczam.Ja...Miałamkłopoty.Poważnekłopoty.Itylkoonchciałmidaćdrugąszansę. Beatauznała,żeniebędziejejnaciskaćwtejsprawie. Jakoś trudno było wysłuchiwać zwierzeń kogoś, kto uporczywie odwracał od niej wzrok. Może Rena umiała się skupićtylkoprzedobiektywem?Lubnieporadziłasobiez problemem. -ZnapaniZoję? -Oczywiście.Fajnadziewczyna.Trochępracowałyśmy razem. Tu i dla innej agencji, dla Ani Pobłockiej. Anka dajenamodczasudoczasujakieśzlecenia,alerzadko,no boja...aZosianiejestdlaAniwystarczającodyspozycyjna.Pracuje,studiuje,zadużochcenaraz.Imarację,robi sobie zaplecze. Tylko że w szkole dostaje grosze, więc jeszczeniedałazawygraną.Cholera-modelkawreszcie spojrzała jej w oczy - przecież pani jest z policji, czy coś...? - Nie wiemy. Od dwóch dni nie daje znaku życia, nie pojawiłasięwpracy,jestdorosła,ale...Niemogęujawnićzawiele.Musimysprawdzićwszystkietropy.Możepo prostuwpadławodmiennystanświadomości. -Niewydajemisię-głosRenyzabrzmiałbardzozdecydowanie, po czym delikatnie się załamał. - Zośka jest czysta.Zazdroszczęjej. -Zostawmyto-uspokoiłająBeata.-CzyZosiajestzadowolonazusługAlexa?Pytam,boonniedwuznaczniedał namdozrozumienia,żezamierzasięzniąrozstać. - Chyba ona z nim. Cały Alex. Właściwie od początku im się nie układało i Zosia szukała okazji, żeby się stąd wynieść.Zaraz.Wspominałami,żecośsiękroi,żemacoś nowegonaoku.Niemówiławiele,żebyniezapeszać. -Kiedysięmiałokroić? - Przykro mi, nie mam pojęcia. - Modelka sięgnęła do torebki i wyciągnęła z niej wizytówkę. - Gdybym była jeszczepotrzebna,proszędomnieprzekręcić.Jaksięznajdzie,teżoczywiście.Chybamuszęwracać. Gajewski wciąż się nie pojawiał. Beata podniosła z trawnika suchą gałązkę i zgniotła ją w ręku. Żałowała swoichgłupawychuwagpodadresemZosi.Śliczna,sympatyczna,wszyscyjąlubią.ZwyjątkiemtegopretensjonalnegokretynaZawiślaka.Odwróciłasię,słyszącskrzypiące drzwi. -Żyjesz? Gajewskirzuciłjejspojrzeniepełneudręki. Kordonek wciąż na wolności. Komu jeszcze przyjdzie zapłacićzarażącąnieudolnośćpolicji? -Mnie,nam,społeczeństwu-rzekłdosiebieMarek.-Ty mi,kurwa,powiedz,szmaciarzu. Rzucił gazetę na biurko. Strata czasu. Gdyby Jaś nie upierał się przy pieprzonych algorytmach postępowania, już by go mieli. Algorytmy-srytmy, a intuicja gdzie? Wystarczyłmurzutokanategolalusia,zktórymkazalimusię bawić, żeby z miejsca wiedzieć, że nic mądrego nie powie.Szczerychłopak:zdradzałjąnaprawoilewo,tomu dziewczyna podziękowała za współpracę. Ale należało sprawdzićbliskich,boprzecieżnajczęściej...Tonacoterazpostawią?Nahandelżywymtowarem,żebyniebyłoza prosto? Miny kolegów nie wskazywały na to, że przypadł im lepszykawałektortu. -Ijakmodelki?Dalejtakiechude? -Całajedna,którąspotkaliśmy,bardzo.Alemożeszżałować,żeniewidziałeśZawistowskiego.Todopieromodel! -Normalniemniepowalił-oświadczyłaBeataichwyciłaza„BezOsłonek". -Eee,wiesz,żeniegustuję. -Marekbymusięniespodobał-bezlitośniezawyrokowałGajewski.-Słuchajcie... - ...szefa swego - wszedł mu w słowo nadinspektor Gruszka.-PrzysunąłsobiekrzesłoMarka.-Młodyjesteś, synu, to możesz postać. Muszę jak ta góra do Mahometa, bo ciągle was gdzieś nosi. Ma to jakiś związek z tym, z czym,wydajemisię,powinnomieć,czyznaleźliściesobie ciekawszerobótkinaboku? -Jestempewien,żema-nasrożyłsięSroka.-Imogę... -Proszę,proszę,ajasłyszałemwyłączniejojczeniena brakludzidopracy.Dojakiej,pytamsię?Możemiktóreś zwaspodpowie,coztymwłaściwiezrobić?Aprzyokazji wyjaśni,dlaczegoażpółkomendybiegazajakąśmodelką? Ładnachociaż? - Rzeczywiście, tylko Marek może to wytłumaczyć przyznałJan. WtrakciewywoduSrokinadinspektorcoruszatołapał się za kieszeń, a to drapał po brodzie, a to dla odmiany chwytałzanos.NiepozwoliłMarkowidokończyć: - Dobra, powiedzmy, że to kupuję. Ale cóż ja mogę? Wiem,żetenmałygóralgłupiniejestijeśliniezbytwam pomoże,toniebędziespecjalnieprzeszkadzał.Wrezerwie miałbym jeszcze... - Gruszka rozłożył ręce - Lesia. Chłopakmusisiętrochęporuszać,bozardzewieje.Słyszętrzy razy „tak" - tak? I na przyszłość proszę częściej do mnie zaglądać.PokójII2.-Uśmiechnajegotwarzyprzypominał grymasJokera. -Noładnie-podsumowałaBeata. Gajewskizerknąłnadrzwiiprzyłożyłpalecdoust. -TegoLesiatonapewnozłośliwienamwcisnął-żachnąłsięMarek.-Będziemuowszystkimmeldowałnabieżąco.Którajest?Szóstadziesięć.Tochybafajrant,boniektórym dzieci płaczą. Jezu, nie, nie odbieram. Kto mnie wołał,czegochciał?-jęknąłwsłuchawkę.Przytrzymałtelefonramieniem,bymócoburączzamachaćdoBeatyiJanka,zatrzymaćich.-Okej,dzięki,stary,jedziemy. - To Zyga Lesiak, kumpel z drogówki. Znaleźli ją w Kryspinowie-wyjawił,kręcącprzytymgłową.Narazie niemielidodatkowychpytań. Gajewskiwahałsięprzezchwilę:Ewkazapowiedziała dziś późniejszy powrót. Ale on nie ma teraz siły na idiotycznekłótnie,czyjapracaważniejsza.Wybrałwięcnumer teściowej, oświadczył, że musi zostać, i natychmiast zakończyłrozmowę.Mamuśkasięwścieknie,trudno,lecznie zostawi dzieciaków. Później, wszystko później. Tyle już wytrzymali.Atasprawajestwyjątkowa.Toniejakiśtam kolejnykontraktreklamowy,któryustawifirmęnanajbliższedwamiesiące.Gajewskiwyłączyłtelefondlapewności. Beata wzięła na siebie rolę kierowcy. Marek dorzucił, żelodziarzenajpierwzlokalizowalisamochódZosi,fioletowego fiata pandę, a potem pies doprowadził ich na kąpielisko i do torby z ciuchami. Oczywiście wydobyli już ciało,znaleźlisiętamjacyśmiejscowinurkowie. Dorozpoczęciasezonubyłodobrychparętygodni,anawracającyrazporazchłódzupełnieniesprzyjałwypadom nadwodę.Dlategonamiejscuwyjątkowoniezastaliżadnych gapiów. Gdyby nie pozostawione na widoku, jak strzałka w podchodach, auto, mogłoby to wszystko potrwaćdłużej. Zwłokileżałynaprowizorycznejplaży.Ktośprzykryłje kocemwkratkę,zakrótkim,bydałosięnimosłonićwysokądziewczynę.Policjant,któryprzedstawiłsięjakoposterunkowy Robert Grin, powiedział, że w jej portfelu znaleźlitylkokartękredytową,czyliniemogąmiećcałkowitej pewności. -Wyjąwidzieliście,więcniemaciewyjścia-zadysponowałGajewski. Beataukucnęłaprzycieleipowoliodsunęłakoc,odsłaniająctwarzitors.Tak,ona.Miałaotwarteusta.Policjantkaodwróciławzrok,gwałtownymruchemokryłazwłoki. -Kurwa,tokompletnyabsurd,alewiesz,oczymmyślę? -powiedziała,przygryzającprzytymwargę.-Żezawsze, jakpatrzęnareklamybielizny,nateroznegliżowanepanny...Toznaczyzawsze,kiedyjestmrózalboleje,zastanawiamsię,czyimniejestzimno.Pewniebyło,bostrójkąpielowy.Pływała?Teraz? -Zaraz,zaraz,askądnibywiesz,żetostrójkąpielowy? -Marekponownieodsunąłkoc,odkrywająccałeciałoeksmodelki. -Cotyrobisz?!Zostaw!-krzyknęłaŹrenicka. - Poczekaj. - Sroka przytrzymał Beatę. - Spójrz na jej majtki. -Icojeszcze?! -Napis. Pochyliłasięnieco.Pismowyglądałoznajomo,choćliterybyłymniejszeniżwpoprzednichwypadkach. -„Nowakolekcja". - No to mamy jasność w temacie. Trzeba powiedzieć Jankowi. Gajewskinadalrozmawiałzlekarzem,alepoprosiligo nastronę. -ToZybura-potwierdziłaBeata.-Itoonjąwykończył. -Znaleźliściechusteczkęprzyzwłokach? -Nie,haftartystycznynabieliźnie-doprecyzowałSroka. -Cholerajasna,zarazzobaczę.Naraziezachowajcieto dlasiebie,trzebapogadaćzresztątowarzystwa-zarządził nadkomisarz. Podeszli do grupki złożonej z dwóch nurków okrytych kocamizpolaru,kierowcykaretkiorazGrinatrzymającego w ręku smycz, i starszego faceta, który objaśniał coś gorączkowo. Leżący tuż obok owczarek niemiecki dyszał, wystawiając język, jakby chciał pokazać, że ma głęboko gdzieścałetozamieszanie.Onjużswojezrobił. - Ja, panie, kłopoty mam z nogą, starość nie radość, to niemogętakszybkobiegać.Jakprzyszłem,tojużbyłopo zawodach. -Zawodachstrzeleckich-rzuciłjedenznurkównaużyteknowychsłuchaczy.-Tenpantutajtwierdzi,żenaplaży widziałkogośzdługąbronią. -Aleniemaranpostrzałowych,utopiłasię.-Posterunkowyspojrzałnaciało.-DoktorBuchtamówi,żenadziewięćdziesiątprocent.SylwekzMaćkiemjąwyciągnęli. -Mypokursachjesteśmy,naszczęście-dodałdrugiz nurków i zaraz się poprawił. - Powiedzmy, że szczęście, bo...wiadomo.Podrękąbyliśmy,mamysprzętinawettutaj ćwiczyliśmy kiedyś. Tylko złe warunki. Do czterech metrów coś jeszcze w miarę widać, a potem syf. Trochę się naszukaliśmy. Przydałoby się oczyścić zbiornik, bo straszniedużośmiecianadnie.O,tamleżycoś,co... -Ktoś-sprostowałaBeata. -Przepraszam,niemówięotejpani.Myzkolegązresztątoniestetyniepierwszyraz,napierwszymkursiemieliśmy wypadek, że jeden, nieważne. Tutaj też już kiedyś dzieciaka wyławialiśmy. Człowiek się przyzwyczaja. Ale nie, chodzi mi o ponton, wyciągnąłem go, bo jej się ręka zaplątaławtakisznurekdocumowania,możenanimpływała.Chybadziurawy. -Apanmówił,żezobaczyłkogośzbroniąicopotem?skojarzyłMarek. - Będzie może z kwadrans, jak mi się udało dojść, a z oczamiteżjużpanienietego...-zaznaczyłdziadek.-Właściwiemignąłmitylkoizarazpognałdotegososnowego lasku. Marekpodszedłdomokregogumowegoflaka.Niewiele czasu zajęło mu odnalezienie czterech niedużych dziurek. Czy była przytomna, kiedy ją do tego wsadził, pchnął na wodęizakończyłsprawęjaksnajper? -Łusekniebyło?-Zdawałsobiesprawę,żesięwygłupia,leczwolałsięupewnić. - Może pan sam sprawdzić - prychnął Maciek. - Służę kombinezonem i lampą. Ale to za mało. Peryskop by się przydałalbonoktowizor.Nienaszapółkacenowa. ZawiniętejużwworekciałoZosiwkładanowłaśniedo karetki. Podczas gdy Maciąg emanował bojowym duchem, Paź musiałmarzyćozłożeniuwymówieniazeskutkiemnatychmiastowym.Choćpracowałwpolicjiledwieoddwóchlat ijakwszyscyprzeszedłulicznychrzestbojowy,zdecydowanie najlepiej czuł się przed kamerami albo w swoim królestwie,czylipokojukonferencyjnym,wktórymzaszywałsięnacałegodziny,abynaprzemianklepaćtekstydla prasyićwiczyćmimikęprzedichwygłoszeniem. -Toco?-wbiłsięwciszęGajewski. -Zacznijmyodzsynchronizowaniazegarków-zaproponowałszybkopodkomisarz. BeataiJędrekzachichotalizgodnie. - Nie, zacznijmy od początku - sprostował niezrażony Jan.-Wieciejuż,żemamyczwartąofiaręiżetakjakdruga związana jest ze szkołą. Musimy się więc cofnąć do, nazwijmyto,drugiegopunktu,jeszczerazwspólnieposzukać jakiegoś klucza. Wprawdzie w grę mogą wchodzić dwaj różni sprawcy, bo ostatnie zabójstwo wyłamuje się zeschematu,alewłaśnie,czynapewnopowinniśmysięgo trzymać?Trzypierwszeofiaryodbiedydasięzesobąpołączyć,przyjąć,żesięniepodobałysprawcy,boodbiegały odjegochorychstandardówestetycznych.AleterazdostajemynadokładkęZofięZyburę,któranamtunijakniepasuje.Więcsprawcazostawiłodmiennąwskazówkę,zasugerowałnam,zakładającchybasłusznie,iżtoonnamrzuca wyzwanieidoskonalewie,cosiędzieje,abyśmy,cóż,nie byliniczegopewni.Każdymożebyćjegocelem,więcnie wiadomo, w kogo tym razem uderzy. Ale jedno się nie zmieniło:tojestgra.Aonamusimiećjakieśreguły.Jakieś psychologicznepodstawy.Coś... - Może - wtrącił Leszek - chodziło mu tylko o jedną osobę,aresztajestprzykrywką? Pozostali spojrzeli na niego z zaciekawieniem. Gajewski przyzwalająco kiwnął głową, więc rzecznik kontynuował: -Toznaczymordercafingujeserię,byzabićtylkojedną osobę.Alboinaczej:niewiewłaściwie,czegoszuka,dopieroktóreśmorderstwozkoleisłużyodreagowaniutego, cogoskłaniadokompensacji. -Tytokreujesz,Lesiu,pewnomiałeśszóstkęzpsychologii?-Marekniekryłpodziwu.-Wprawdziedomyślamy się, że zabija z niedojebania, ale może chodzi o zupełnie innepowody.Artystyczneniespełnienienatenprzykład. -Dotwojejhipotezy,Marku,przejdziemypóźniej-zastrzegł Jan. - Teraz skupmy się na konkretach. Na szkole. Tu nie może być mowy o przypadku. Masz tę całą dokumentacjęzeszkoły,Beatko? Źrenickawskazałanaczterykartonypiętrzącesięobok jejbiurka. -Musimyrozszerzyćkryteria.Nietylkonotowani,drugoroczniacy, konfliktowi czy kto tam jeszcze odstaje, ale wszyscy, także obecni uczniowie. Z listy eliminujemy kobiety,zatopoduwagębierzemywszystkichsportowcówi no nie wiem, w sumie prymusów też, szukamy przecież perfekcjonisty. I tak, zdaję sobie sprawę, że to wszystko możebyćponic,ale...Niemuszęwamtegotłumaczyć. -Przydałbysięwiększystół-zauważyłPaź.-Jeślinie macienicprzeciwkotemu,możebyśmyprzeszlidomnie, dokonferencyjnego? - Psydałby sie tez komp, bo mamy wejście na skolny serwer-wtrąciłMaciąg. -Wszystkojest.Kawateż-uspokoiłrzecznik. -Akapciedlagościmasz? Paź spojrzał na Srokę z wyrzutem. Przecież naprawdę sięstarał,awkonferencyjnejnapewnobędzieimwygodniej.Mężczyźnichwyciliwyładowanepobrzegipudła. Obszerne gniazdko Lesia okazało się czyściutkie jak prywatna klinika. Na jego biurku nie było niczego poza płaskimekranem.Panele,stółioknalśniły,awpowietrzu unosiłsięzapachlawendy.Bardzointensywny. -Jesteśpewien,Leszku,żechcesztuwpuścićstadobar- barzyńców?-tymrazemBeataniepowstrzymałasięprzed złośliwością. -Tam-pokazałnadrzwiczęściowoukrytezaregałemmamtakimałyaneks.Jestdużykosz,ajakbyco,znajdąsię teżśliniaczki. -Oki,przepraszam,jużniebędę.Uciebierzeczywiście lepiej.Więcejmiejscanatewszystkiepapierzyska. -Tojamozesprawdze,cyhasłodobre.-Jędrekustawił sięprzybiurkurzecznika. -Tylkonajpierwumyjręce-wymknęłosięgospodarzowi. -Chociażjedenniższystopniem,co,Lesiu?-rozszyfrowałgoSroka. -Jateżmamniższy,boniezrozdzielnika-kąśliwiezaznaczyłaBeata,przypominającodrobnychniesnaskachpomiędzy Szczytnem i Piłą. Lesio otrzymał stopień wraz z dyplomem, ona tymczasem musiała sobie mocno zasłużyć naawans.MożeporozwiązaniusprawyKordonka... - Błagam was, dzieci, przestańcie już sobie dogryzać i bierzmysiędopracy. Maciągzalogowałsięnaserwer,apozostalipodzielili sięrocznikami.Przeztrzygodzinypracowaliwskupieniu, robiącsobieprzerwętylkonazamówionyobiadiodczytanieraportuzsekcjiZybury:jaknajbardziejutonęła.Rena, do której Beata zadzwoniła, by nie nękać już zrozpaczonychrodziców,potwierdziłazaś,żeZosianieumiałapływać.Szybkootrzymaliwynikibadańbalistycznych,mającychnaceluustalenie,jakąbroniąposłużyłsięsprawcai czy zastraszył nią dziewczynę. I ta zagadka nie przedstawiałasięzbytzawile-przebiłpontonzapomocązwyczajnejwiatrówki.Dostępnejbezpozwolenia. -Syćkomampodręką-skwitowałJędrekznadmonitora.-Amisietucoswiesa.Partactwoniestrona. -Niewalmitakwklawiaturę,tylkozresetuj-poradził Leszek,odkładającnabokprzejrzanyjużrocznikI985.Nie znalazłwnimniczegointeresującego. Maciągprzeciągnąłsięmałosubtelnie. -Dobra,robiekawe. -Jajużniemogę-jęknęłaBeata.-Nietknękawyprzez następnyrok. Paźotworzyłusta,jakbychciałzaprotestować,alezrezygnowałiwziąłdorękinastępnyrocznik. -Mamtujednegostrzelca,wI990rokuwygrałzawody regionalne...Hmm,włucznictwie,alenabezrybiu...Trzebagosprawdzić.-Marekwynotowałnazwisko. -Kurcepiecone,naamensiezawiesiło,no. -Pokaż-poprosiłLeszek.-Fakt.Innestronydziałają,to musibyćcośunich.Beata,wiesz,ktosięunichopiekuje stroną? - Chyba nauczyciel informatyki, bo od niego dostałam hasło.Trudnosięmówi,zadzwonięjeszczerazdodyrektorki. -Jatozrobię-zaoferowałsięGajewski.ChoćŹrenicka sięnieskarżyła,wyczuł,jakwielekosztowałyjąrozmowy zZyburami.-Nieznamnie,więcniebędziehisteryzować. Dyrektor Rozwadowska skierowała nadkomisarza do owegonauczyciela,tenjednakwyjaśnił,żestronazostała zamówiona kilka lat temu w firmie Surfer lub Serfer, nie pamiętałdokładnie,idośćczęstomielizniąproblemy. - Pewnie niejeden z dzieciaków mógłby sam machnąć lepszą-zauważyłJan. -Zaraz,tenSurferjużmisięgdzieśobiłouszyczytam woczywpadł.-Beatawydobyłazestosuteczkęzaktami JackaPłatkaiuśmiechnęłasięszeroko.-Proszę. - A łyżka na to: niemożliwe. Dawaj. - Marek podniósł się raptownie, potrącając przy tym kubek. Na szczęście prawiepusty.-Gdziejesttelefondonich? -Wsiecizobace.Pses„u"cypses„e"? -Pses„u".Bezkreski.-Leszekpołożyłnastolepapierowyręcznik. -Mam,podać? - Żeby jeszcze, kurwa, ktoś raczył odebrać - zirytował sięSroka,wsłuchującsięwpiskliwysygnałfaksu. -Próbujdoskutku-westchnąłJan. -Aleteżkomórkajest,wrazieawarii. -Zarazcięuduszę,Jędruś,przysięgam.Halo,dzieńdobry, podkomisarz Marek Sroka, dzwonię w sprawie ze wszechmiarawaryjnej... -O,mamkolejnegostrzelcawyborowego-obwieściła Beata. -...dziękuję,kłaniamsię. -Ico?-niecierpliwiezapytałGajewski. -Musząsprawdzićusiebie,oddzwoniązachwilę.Płatek z nimi tylko współpracował. - Odebrał telefon, a po chwilipokazałimkciuk.-Bingo!Trochętosłabepowiązanie,alezawszejakieś. -Atentrzecizwany„Pierwszym"?Tylkoonbynamzostał...-zaskoczyłanatychmiastBeata. - Pani eks-Trybusiowa nie korzysta niestety z dobrodziejstwtechniki-zafrasowałsięGajewski.-Możezróbmy tak: zostawię was i sam się do niej przejadę. Dałem dziś słowo - dodał zawstydzony, bo nie wszyscy koledzy znali jego rodzinne perturbacje - że będę wcześniej w domu. Niktnieskomentowałrejterady,choćdoprzejrzeniazostałaimjeszczeconajmniejpołowadokumentów.Zbliżała sięszósta.Beatapodparłagłowęnałokciach. -Nieziewajtakszeroko,Marek,bomisięudziela.Nic, tylko nocka na posterunku. Przepraszam was na chwilę, pójdęsięprzewietrzyć.Zarazwracam. -Możewszyscysobiemachniemyprzebieżkęwokółbudynku?Albowalniemypomałympiwku? -Piwkutonie-zaoponowałLeszek.-Ale...Możefaktyczniewyjdźmynachwilę. -Dobra,muszęzapalić.Idziesz,mały? -Tulepiejnie-zastrzegłPaź,kiedyznaleźlisięprzed wyjściem.-Tam,dalej. - Gdzie ty nas, brachu, prowadzisz? Pod latarnię? -zaśmiałsięSroka. -Tujesteście-wgłosieŹrenickiejsłychaćbyłozadyszkę.-Oj,tegomibyłotrzeba,polecam. Ustawili się w kółeczku. Chłodny wieczór nie sprzyjał wystawaniu bez kurtek, których nie chciało im się zabierać.Beatachuchnęławdłonie,tymczasemrzecznikmozolniewydobywałcośzkieszenispodni. - A ja mam coś, co jest lepsze od kawy - zdradził wreszcie.-Chcecie? -Uuu,totakacichawodazkolegi.Siępytaszgłupio. -Tylkouważaj,pierwszajakość.Jędrek? -Nowiecie!-zaprotestowałasłaboBeata.-Ajaknas... ? -Mocna-rzekłzuznaniemMaciąg.-Dobra. - Beata, nie wyłamuj się, dwa machy i zobaczysz, jak będziesz fruwać. O patrz, patrz, Lesiu, jak się przyssała. Zostawcośdlainnych. -Eee,nicnieczuję. -Zarazpoczujesz-ostrzegłLesio. -Tojajużterazrozumiem-MarekwypuściłdymiklepnąłPaziapoplecach-jaksobieelokwencjęwzmacniasz.I wieszco,misiu?Równyzciebiekoleś,ajamyślałem,że takisztywnychujek,cotoaniprzystąp. -Pozorymylą-odparłskromnierzecznik.-Jeszczesporotegoinhalatora,powtarzamykolejkę? -Odczekajmychwilę-zaproponowałSroka.-Jaktam, Jędrek?Trzymaszsię? - Musowo - wolno odparł góral. - Psypomniało mi sie cosik. Pamiętacie taką piosenke z pseckola? To leciało: „Mamchusteckehaftowaną,syćkiecteryrogi". -Kogokocham,kogolubięrzucęmupodnogi-podjęła Beata,chichocząc.-Ups,potknęłamsię. -Dajłapę,dziewczynko,bosobiekrzywdęzrobisz. Przemykającprzezkorytarze,uciszalisięwzajemnie. Źrenickapopadławrozterkę: - Czy ja dobrze widzę, czy ta tablica trochę krzywo wisi? -Odezwałasięta,naktórąnicniedziała-skomentował Lesio.-Lepiejzostaw.Gdziejatenkluczpodziałem,kurkażtwa. -Wkiesenimusi.Agdziemyjesteśmy? -Już,towarzyszkiitowarzysze,włazićdośrodka-popędzałnajprzytomniejszyznichSroka.Sięgnąłpopozostawioną na stole komórkę. - No ładnie, Jasiu zaraz zawału dostanie,trzynieodebrane.-Szybkowybrałnumerszefa.Co tam? Aha, aha, tak. Co?! O ja pierdolę. Zaraz im powiem.Alejaja!Tak,zadzwoniępotem.Cześć.Cześć.Kochani, się dzieje. Ten pijaczek, Trybuś, był palaczem. Ze dwamiesiącezagrzałwszkole,wypieprzyligozachlanie. Żonkaniepamiętakiedy,boczęstozmieniałrobotę.Czyli powiązanyjest,kurwa.Onteż. - Normalnie, wieczór cudów - jęknęła Beata, kładąc głowęnastole.-Chybamitrochęniedobrze.Zarazsięporzygam. Leszekjużtrzymałręcznikwpogotowiu. -Zaprowadzęcięnazaplecze.Amożelepiejdokibelka. - Żartowałam. Mam ręczniczek haftowany, wszystkie cztery... -...rogi-wspomógłjąMaciągizabębniłwstół.Sroka poczułwprawdzieenergetycznegokopa,alenicpozatym. Nałogowi palacze mają większą odporność, zdaje się. SkończyłwłaśnieprzeglądanieteczkizrokiemI983isięgnąłpokolejną,zarkuszamiocen.Ia,Ib,Ic.GarbielIwona, GłowackiSylwesterMichał.GłowackiSylwesterMichał. Będziecieskończeni! Kasiaodkwadransamedytowałanadryżemzjabłkami. Dla uwiarygodnienia iluzji rozłożyła na stole „Bravo Girl". Przewracała kartki pisemka w takim tempie, jakby trzy zdaniowych artykułów uczyła się na pamięć. Próby zniechęceniajejdoświętejksięginastolateknieprzynosiły jednak żadnego rezultatu, bo najstarsza latorośl Gajewskichnietylkoniezaniedbywałaszkolnychlektur,aledość sensownieargumentowała,że„chybaniechceciezemnie zrobić społecznego marginesu" albo „wszystkie koleżanki czytajątebzdury,więcijamuszę".Jedenastoletniacórka zadziwiała nadkomisarza nie mniej niż jego połowica. Wiedział jednak, że mała nie zachowuje całkowitego dystansudotego,copochłania.Zamiastkolacji.Janzerknął naledwienapoczętyryżiprzełknąłślinę.Oj,zjadłobysię, zcynamonkiem.Atujaknazłość,srodzespóźnionemupsu została tylko kiełbasa z rusztu, cudem uchroniona przed Anusią.Wyjąłzszafkiprzyprawęiprzysiadłsiędodziewczynki. -Jakdodaszcynamonuicukru,tozobaczysz,jakibędzie smaczny. Kasia chwyciła za widelec, pogrzebała chwilę w talerzu. -Alejużzimny,tato-jęknęła. -Kaśka,miałemciężkidzień,więcnieróbzemnieidio- ty,proszęcię.Najpierwbyłzagorący,terazjestzazimny, ijakośbiednyciąglesięniemożedociebieprzystosować. Gdyby przypadkiem wszystko grało z temperaturą, tobyś sięprzyczepiładokonsystencji. -Doczego?-zainteresowałasięcórka. -Gęstości.Zaczęłabyśmitumarudzić,żezarzadkialbo zagęstywłaśnie-wyjaśniłizirytowałsięnasiebiesamego.Cwaniaranapewnozrobiztegoużytek. -Kon-sys-ten-cji-powtórzyła.-Amożechcesztenryż? -Nie,tymusiszzjeść.No,bierzłyżkę-dopingował-i ładnie.Zatatusia,zamamusię. -Dzidziaznowugrymasi-stwierdziłaEwa,wkraczając dokuchni-atatuśznowuniedotrzymałsłowa. Zebrałatalerzezestołuiwstawiłajedonowejzmywarki.CorazwięcejrzeczywdomumiałoJanowiprzypominać,jakimskarbemdlarodzinyjestpracującamatka.Wielkamirzecz,maszynadomyciagarów,doniedawnaonto robiłzeszczerąprzyjemnością,boniematojakdedukcja wrytmszorowaniakociołkapokapuśniaku.Ponieważsamoczynny mop wciąż znajdował się w sferze marzeń gospodyńdomowych,Gajewskachwyciłazawiadroizabrałasiędopolerowaniakafelków. - Kasiu, jeśli przełknęłaś te pięć łyżek, to już zostaw, Aniadokończy.AlbolepiejAdaś,bojemuniezaszkodzi. Cmoku, odkurz w salonie i w przedpokoju, to coś dostaniesz. Wprawdzie sobie nie zasłużyłeś, ale co tam. Masz szczęście, bo klienci odwołali dzisiejsze spotkanie. Już, siomistąd. Jan wyjął odkurzacz ze schowka, wsłuchał się przez chwilęwdychawicznyryksilnika.Staruszekmajużswoje lata, ale - no pasarón, żadnych nowych gadżetów, niech sobieumrzewspokoju.Szybkouwijałsięzrobotą,bynie przegapić dzwonka telefonu. Może jeszcze coś dziś znajdą?Todziwne,żetenPłatekteż...NoiTrybuś,nadkomisarzwzdrygnąłsięnawspomnienierozmowyznamolnym babskiem, komunikującym się w tempie serii wypuszczanejzcekaemu.Jeślitoktośzeszkoły,tocomumusielizrobić?Tam?Czymścisięnaludziach,czynamiejscu?Albo po prostu sobie z nich drwi. Z jednej strony się plecie, z drugiejta„Nowakolekcja",dwapodpisywedługschematu, pozostałe właściwie od czapy. Przejechał szczotką wzdłużproguiwyłączyłstareńkiegosamsunga. - Chodź, guzdrało - niecierpliwiła się jego ptaszyna z salonu.-No,ijak? Wrękutrzymałabajecznieskrojonąszarąmarynarkę. -Żebytylkoniebyłazamała...Niegniećjej,przymierzaj. Niemógłsięjednakoprzećprzedpopieszczeniemmiękkiegorękawa.Izerknięciemnametkę.Armani.Taaa,roztkliwiłsię,dotakichubrańtrzebapodchodzićztakąsamą czułościąjakdokobiety. -Boże-wyszeptał.-Toprzecież...Ile...? -Toczystyjedwab.Kosztowałotyle,co...nic. -Nawagę?-Natychmiastogarnęłogorozczarowanie. -Nie,nie.Chociażwpewnymsensie.Koledzesięznudziła.Onmatak,żepoprzestajenajednymużyciu.Pomy- ślałam, że byłaby idealna dla ciebie. No to, jak zobaczyłamDareczkanalunchu,teżnadwametrydługijakty,musiałam skorzystać z okazji. Za dziesięć procent mi odstąpił. -Ale.Noszona...-Położyłjejmarynarkęnakolanach. -Raz!Dawaj,dawaj,ty,nieporozumienie,ty.Dlaczego ja tak cierpię?! A mogłam wyjść za Bronka Paszutę, tyle prosił, tyle za mną łaził, mamusia była za nim, i co? Się musiałnapatoczyćcholernydrągal. Schowała twarz w dłoniach, ale ten akurat trik rozszyfrowałdobrepiętnaścielattemu,jeszczewokresienarzeczeństwa. Byłby się podroczył dla zasady, czekała na to, lecz nie miał dziś siły ani na żarty, ani na kłótnie. Bez większegoproblemuwsunąłsięworyginalnegoarmaniego izmiejscapoczułjakwdrugiejskórze.Ewaspojrzałana niegozudawanąodrazą. -Okropna,co? -Nie,piękna,dziękuję.-Usiadłobokhojnejkruchozyi pocałowałjąwpoliczek.-Tylko...Wiem,wiem,żenielubisz tego słuchać, ale przesłuchiwałem wczoraj takiego jednego,właścicielaagencjimodelek,bozaginęładziewczyna, która u niego pracowała. Mówię ci, koszmar: już mniejsza, że polukrowana bida z nędzą, że nikt, kto nie musi, się u niego nie zatrudnia... Co za pajac! Przebrany jakchoinka,caływpretensjachiwogóletaki,żeprzynim Yves Saint Laurent to lepszy specjalista od przyszywania guzików.Zbliska,Ewuś,widać,jakietowszystko... Żonapociągnęłazapołymarynarki. -Botojest,Jaśku,Armani,atoPolskawłaśnie.Japrzecieżwiem,żemytaksiętymtylkobawimy,taksobierazemśnimyjakowyprawienaBarbados.Tojeszczenienasze,alemożekiedyśbędzie.-Uśmiechnęłasię.-Acoztą dziewczyną? -Nieżyje. -Dlategosięciąglespóźniasz?-Objęłago. - Między innymi dlatego. To najgorsza sprawa, jaką prowadziłem.Dużoofiar. -Czekaj,cośczytałamufryzjera,tammajątylkotegłupiegazetki. -Ewa-przerwał-mamyumowę.Ichcęsięjejtrzymać, odsuwać od tego ciebie i dzieciaki. Rodzinę. To się niedługoskończy...jakoś.Mamnadzieję. -Ojdobra,wymsknęłocisię.Odbierzeszwreszcieten telefon? Gajewskizerwałsięzkanapyipobiegłdoprzedpokoju. TopewnieSroka.Wysłuchałgowmilczeniu,apotemzrobiłto,cowtejsytuacjimusiał.Alecośwśrodkuuwierało go jak mszyca pod szkłem kontaktowym i dawało znak, żebysięjeszczeniecieszyć. Pięć worków powinno wystarczyć. Nie, może lepiej sześć:podwawkażdymkolorze.Zielonesąmniejsze,na trzydzieścilitrów,atenastodwadzieściazaduże,ciężko upchnąć. Sięgnął po dwa zawiniątka, rozwiązał je, wydobył zawartość,rozłożyłjąnatrzykupki.Zmiąłzbędnąjużczarną folię.Wszystkopodzielone,aletrzebajeszczeprzykryć.Te puszki ostro śmierdzą, choć dopiero dzisiaj je spożytkował.Adodrugiegogazety.Owsianka,odpadkizwarzyw, rękawice dokładniej pociąć, tak. To za duże, rozkręcić trzeba,rozdzielić.Facetzestacjimógłzapamiętaćkurtkę, ją osobno. Spodni szkoda, to tylko piasek, wypierze. Dla pewnościwszystkogdzieindziej,chociażniemaczegosię bać, nie wpadną na to, żeby przetrzepać połowę śmietnikówwmieście.Zapółgodzinyzrobisięciemno.Ustawił workiprzyścianie.Jeszczetrochę.Iznowubędzieczysto. Wprawdziesiępanieipanowieniedośćstarają,aleto wcalenieoznacza,żeonteżniemusi.Chociażjeślidalej to potrwa... Zawsze można zmienić styl. Albo wrócić do tego, co się sprawdziło. Żeby im pomóc. Zrobić ukłon w stronęmniejpojętnychwidzów.Powiedziećcośprościej, dlazachęty,apotem,kiedysięoswoją,podnieśćpoprzeczkę.Nietakjaknormalnie,nieażtak,jakodniegooczekują:trzymaćsięformatu,niewychylaćsięzinicjatywą,bo target tego nie kupi. Łatwizna, od dawna może to robić z zamkniętymioczami,tylkozadługotojużtrwa... Ale oni się nie spieszą, nie rozumieją. Trudno. Równo jest i piękniej niż tamte. „S" wyszło całkiem ładnie gotykiem,lecznad„a"trzebajeszczetrochępopracować.Taka subtelnainnowacjanapewnoniepozostanieniezauważona. Na pewno? Po Gajewskim spodziewał się większej wyobraźni. Może potrzebuje więcej czasu? Może muszą sięlepiejpoznać,kiedyjużwykonakolejnezadanie.Przecież coraz lepiej mu idzie. Dwa pierwsze podejścia nie obyłysiębezbłędów,dopierotrzeciewyszłodoskonalei musiałtozaznaczyć.Pierwszyraz,kiedywszystkowyszło jaknależy.Nowakolekcjawnowejaranżacji.Pracęnależywykonaćpowoliinicniemożegorozpraszać.Wszystkogra,takjestdobrze. Podszedłdomonitoraipopatrzyłnanią.MariaIzabela Kotwicka. Z domu Kotwica, ale to zbyt pospolite jak na taką gwiazdę. Kotwicka brzmi bardziej elegancko. Wolał jejdawniejszezdjęcia,naktórychwyglądałabardziejnaturalnie. Piękny uśmiech, bo wtedy, przed serią bliskich spotkań z chirurgiem plastycznym, mogła się jeszcze normalnie szczerzyć, chociaż zgryz ma teraz lepszy, poprawiony.Dobrenogi,ciekawe,jakwyglądająteraz?Nie,tej niechceoglądaćnago.Niezniesietego.Potejdrugiejnie. Czyztamtąkretynkąjużsiępożegnali?Zmienilizdanie? Kiedytamciznikają,ludzierobiąsięłagodniejsi,nachwilę. Potem znów się zaczyna. Ktoś rzuci hasło do ataku i wszystko wraca do normy. Proszę, oto ona. Tamta. A oni wciążjeszczenicniewiedzą.Więcichzarazoświeci,jak zawsze.Wszedłw„Ulubione"iwybrałstronkęwyspecjalizowanąwrankingachmodyiurody.Zojanienależałado faworytekrozlicznychkomentatorów. Masakra. Ładniejszewidaialam. Wyglądajakćpunkanaodwyku. Ależtocośjestpaskudne. Nawetładna Targowiskopróżności-jakiwkładwnoszatePanie,gło- dzac sie,nie rodzac dzieci? Jakie wartości wnosza? To jestpokreconezyciezaszmal. masakra. jakiś pasztet hardy z niej. weźcie ją, bo mi się nie dobrze zrobiło na jej widok. brzydka jest i tyle. niewiemcowniejsięludziompodoba.alecóż,ogustach sięniedysktuje. cozaróżnicaczyPolka,Chinka,Meksykankaczykobieta (dziewczyna) innej narodowości?!? nie jej zasługa żejesttakaczyinna!genyitylemamwtejkwestiidopowiedzenia!!!!:) fajnymabiustonosz.Ktoswiegdziegomożnakupic? Zojarulez Juzniestetynie~kordonek. Lepiej: nie stety. Albo inaczej, krótko: delete. Dodaj opinię. No,niebójsię.Wyraźopinię.Powiedz,kogochceszzabić...Zrobiętozaciebie.Dlaciebie.Dlaciebiewszystko. Nie,było,więctrzebabędziewymyślićinnytytuł. Och,nieteraz,Wojtek,żachnąłsięnawidokżółtejkoperty atakującej go z dołu ekranu. Każdy wiedział, że po szesnastejniemagodlanikogo.Zapomniałprzykryćsłońce chmurką. Wzdychając ciężko, otworzył okienko gadugadu. Wojtek:gdziejestes???niemozemydlzejczekac..... Ja:Dajmijeszczechwile,konczęjuż. Wojtek- co to znaczy chwile??? ruchy bo wszystkch stopujesz Ja:naprawdę już final, jak mi nie będziesz przeszka- dzać.moment-D Wojtek: ale kotek..... miałeś kupe czasu........imho sie opierdalaszrowno Ja:nie,ktosmisiędobijadodrzwi,czekaj-Już,Baśka, niekrzycz,jużotwieram. Krótkie i jasne „Bierz go!" Rozkaz Gajewskiego rozbrzmiałwgłowieMarkaradosnymitrylami.Mimotegoże automatycznie jeżył się na wszelkie polecenia służbowe. Nadchodziczaszapłaty,ostatnibędąpierwszymi,poniżeni wylecą pod niebiosa. Takie tam - drobna radość zemsty. Spojrzał na towarzyszy niedoli: ich nadmierne ożywienie jużminęło.Maciągpochrapywałnastole,niestawiałwięc oporu,kiedySrokazaproponował,żewezwiemutaksówkę.Źrenickadopijaławłaśniekolejnąkawęiwzrokmiała całkiem przytomny. Także Leszek, rześki jak skowroneczek,nadawałsiędoakcji.Przydadząsięjakowsparciei świadkowie.Marekodczekał,ażrzecznikskończywymianęSMS-ów. -Myślisz,żezdążyszjeszczedzisiajnarandkę? -Jakąrandkę?-obruszyłsięPaź.-Nakazzałatwiłem. -Teraz?Apoco?Przecieżnaczterdzieściosiemsięnie musimyobcyndalać.Wsadzamygoijuż. - Ale to tak na zaś potem. Luśka, to znaczy prokurator Łabowska,tomojadobrakumpela. -Jednoniewykluczadrugiego. -Eee,nie.Niepowiem,fajnadziewczyna,tylko...-Marek wyczuł lekkie wahanie w głosie rzecznika. - Razem chodzimynataichi,jużdwalata,imamytakązgranąpaczkę. -Zespołowoudajeciechińskiegowęża? -Małpę,psa...Jawiedziałem,żetakbędzie... -Dobra,pas,niemasprawy.IcoztątwojąLusią? -Niebędzienamkazałaczekać. -Tobomba.Gotowi? Wyszliprzedkomendę.Marekzapalił,rozkoszowałsię dymemwpłucachichwilą.Gnębiłgomiesiącami,ateraz to on pokaże mu, co znaczy dojść do ściany. Jak najmocniej mu dokuczyć, jak skutecznie go upokorzyć? Już wiedział.Szepniesięsłówkojegokoleżkomzbranży. Zapakowalisiędosamochodu.Choćniemusielisięterazprzebijaćprzezkorki,telepalisiępowoli,bozamkniętojakąśulicęwcentrum,zupełniedezorganizującruch. - No, nie wiem, czy dobrze robimy... - odezwała się wreszcieŹrenicka. -Czegoznowuniewiesz?-Srokazpasjąwcisnąłklakson.Zyskałtylkotyle,żeślamazarnykierowcazsamochodustojącegoprzednimiwystawiłprzezoknodłońzwystawionympalcem.Tympalcem. -Ożesz...Widzieliściekutasa? -Dajspokój-łagodziłLesio-przecieżgoniearesztujesz. -Ktogotamwie,Mareczekjestdzisiajwnastrojubojowym-uśmiechnęłasiękrzywoBeata. -Prosteijasne,niemacownikać,mamyprokuratorski nakaz, aresztujemy podejrzanego, bardzo podejrzanego, i tyle.Czegosięczepiasz? -Totygouważaszzapodejrzanego,bo...-Źrenickaw ostatniejchwiliugryzłasięwjęzyk. -Ocochodzi?-Lesiowydawałsięcałkiemskołowany. - Koleżanka kwestionuje rozkazy naczalstwa. - Sroka nie zamierzał przechodzić do defensywy. - Widziała dowódczarnonabiałym?Widziała.No! -Ale... SrokazpiskiemzahamowałizaparkowałprzyHaliTargowej,niemusiałwięcciągnąćniewygodnejkonwersacji. WprawdziemógłspróbowaćpodjechaćbliżejblokuZadymy, ale myśl o tym, że będzie go prowadził skutego na oczachlicznychjeszczeotejporzeprzechodniów,milego łechtała.Jakzawodowysierżantzakomenderował: -Zwozu! -NiebądźtakiJanekKos-próbowałzażartowaćLesio. - Dziecko, jak ja się bawiłem w czterech pancernych i psa,tywchodziłeśnastojącopodstół,więczamilcz.Dowodzący operacją mówi, więc słuchajcie: wpadamy do chatyZadymy,zwijamyścierwoiwieziemydofabrykina obróbkęskrawaniem. Pokilkuminutachbylijużprzedwejściemdobloku. -Iżebybyłojasne:tojagozwijam,wytylkoasystujecie. -Nikttuniewyskakujeprzedszereg-prychnęłaBeata. Brama na klatkę schodową na szczęście była otwarta, niemusieliwięczapowiadaćwizytyprzezdomofon.Sroka załomotałwdrzwi,gdytylkoprzednimistanęli.Usłyszeli stłumione okrzyki i szuranie. Zadyma otworzył drzwi nagłymszarpnięciem.Nawetnieusiłowałukrywaćciężkiego zdumienia. -GłowackiSylwesterMichał? -Ocipiałeś,palancie? -Obrazafunkcjonariuszanasłużbie,ładnie,ładnie-wycedziłMarek. Szybkimi, płynnymi ruchami wyciągnął z kieszeni kajdanki, wykręcił rękę dziennikarza, pchnął go na ścianę, przydusiłiskuł.Beatakilkarazywidziałajużkolegęwakcji,alezawszedziwiłoją,jaktenślamazarnyogrtorobi. GdydoZadymydotarłowreszcie,cosiędzieje,zacząłsię szarpaćiwrzeszczeć. -Załatwięwas!Wszystkich!Tozamachnawolnośćprasy! -Jesteśpodejrzanyouprowadzenieimorderstwo.Masz prawomilczeć,choćjakcięznam,raczejzniegonieskorzystasz. -Pojebałowas!Jakieznowumorderstwo?! -Niepomagaszsobie.Twójwybór. Na szafce w przedpokoju Beata znalazła klucze, zamknęła mieszkanie, nie ulegając pokusie choćby pobieżnychoględzin.Jeśliwszystkotookażesięwytworembujnej fantazji kolegi S., i tak dość sobie nagrabią. Lesio ze Sroką chwycili dziennikarza i powlekli ze sobą. Wrzaski Michała Sylwestra nie umknęły uwadze sąsiadów, którzy tkwiącwoknach,asystowalimalowniczejgrupie. -Tojawnebezprawie!-ryknąłGłowacki. -Pewnieitaknielubiącięnaosiedlu,aleteraz,chłopczyku, dopiero będziesz miał przechlapane - stwierdził lekceważącopodkomisarz. - Popełniacie błąd. Nasz prawnik rozerwie was na strzępy, a potem rozrzuci z kopca Kościuszki. Jesteście skończeni.Przeliteruję,żebyściełatwiejskumali:s-k-o-ńc-z-e-n-i! -Lesiu,porozmawiajzpanem,toprzecieżtwojadziałka. -Niegadamyzgnojem. -Noiwidzisz,Zadymciu,niktniezamierzaztobąnegocjować. - Inaczej będziesz śpiewał, jak powiem o twoich wyczynach.Załatwięcię,napiszęartykuł. Brwirzecznikapodjechałydogóry. -Machnieszsobiekorespondencjęzwięzienia.Zadbam o to, żebyś miał doborowe towarzystwo pod celą. Jak to się nazywa? Szalejący reportaż? - Sroka aż zatarł ręce z uciechy. -Ocowłaściwiebiega?-dopytywałLesio. -Nicniesłyszałeś-zainterweniowałaBeata. Marek walnął Zadymę łokciem w brzuch. Dziennikarz zgiąłsię,jęcząc. -Inicniewidziałeś-dorzuciła. -Okej,trzymądremałpki,niewidzą,nie... - Faszystowskie kutasy - wycharczał Zadyma. - Niech światsięowasdowie. -Zaraztamświat...Słowopojebanegomordercykontra słowa prawych policjantów. Trzech policjantów. Komu uwierzysąd?-dobiłgoSroka. Zapakowalisiędosamochodu.Dziennikarzzamilkłinie odzywałsięprzezcałądrogędokomendy.Srokarozkułgo dopierowpokojuprzesłuchań.Głowackirozcierałprzegubyrąkipatrzyłnapolicjantawzrokiembazyliszka.Gajewski już na nich czekał. Usiadł obok kolegi, naprzeciwko Zadymy. -Tradycyjnazabawawdobregoizłego?-domyśliłsię dziennikarz. - Specjalnie dla ciebie, misiu, zmienimy podział ról: obajbędziemyźli-sprostowałMarek. -Chciałemzłożyćzażalenienasposóbzatrzymania... -Potem-uciąłJan. -Ocowłaściwiejestemoskarżony?-zatrzymanyuznał, żejednaklepiejbędziespuścićztonu. - O uprowadzenie i zabójstwo Zofii Zybury. Mówi ci cośtonazwisko?-zapytałproformaSroka. -Notak,zbierałeminformacjedoartykułuotymseryjnym,boodwasniczegoniemożnawydusić,ichciałemz niąpogadać. -Aprzyokazjitrochęsięposzarpałeśzdziewczyną? -Co?Nieszarpałemsięznią.Ktotowidział? -Cośpankręci-zauważyłGajewski. -JawidziałemcięzZyburąwdzieńprzedjejzniknięciem-oznajmiłspokojniepodkomisarz.-Więczróbnam tęprzysługęiprzestańkombinować:ococitaknaprawdę chodziło? Dziennikarzpotarłbrodę. - Chcę adwokata. Bez niego z wami nie gadam. Znam swojeprawa. Gajewskipodniósłsłuchawkęwewnętrznegotelefonu. -Dyżurny?Proszęodprowadzićzatrzymanegonadołek. GajewskiiSroka,zmęczenipowczorajszymdniu,który ciągnąłsięniepomiernie,powoliszlidoswojegopokoju. -Niewielemamy-powiedziałJan. -Wystarczy. -Komu?Chybaniesądowi. Gajewski zaczął grzebać w zamku, lecz punktualna jak zawszeBeatagoubiegła.Mężczyźniweszlidokanciapyi rozsiedlisięnafotelach.Nadkomisarzwbiłwzrokwtypowokrakowską,gęstąjakśmietankababunimgłę. -Kawy?-spytałamłodszaaspirant. - Taaa i może jeszcze pączki. - Sroka się skrzywił. Rzygamjużkofeiną.Icałymtymdochodzeniem. - Rozumiem, że wczoraj nie wycisnęliście z Zadymy zbytwiele. -Zażyczyłsobiepapugi. -No,możnasiębyłotegospodziewać. - Intuicja podpowiada mi, że dalej tracimy czas - powiedziałGajewski. - Następny! Z intuicją się wyrywa. Ciągle wszystkim wciskasz,żeniematojakporównaniegołychfaktówistatystyk.Ico-zdnianadzieńcisięodmieniło?!Awahadełkoiszklanąkulęsobiejużkupiłeś?Nostradamussięznalazł, psiamać - pieklił się Sroka. - Nudni już jesteście. Czegonibyniepojmujecie?ŁaziłzaZyburą?Łaził.Szarpał się z nią? Szarpał. Był uczniem Druszczowej? Przez trzy miesiące, ale był. Jest wrednym sukinsynem? Jest. Moimzdaniemwszystkotusięukładawpięknąioczywistącałość. -JakośniemogęsobiewyobrazićZadymywroliwysublimowanegoestety-skontrowałGajewski. Marekspojrzałnaniegozpolitowaniem. - Wysublimowanego, proszę, proszę, jaki się z niego zrobiłJanuaryKrzyżpański.Tuniechodziowyobrażenia, aletymrazemtylkoofakty. -Właśnie,fakty.Sątakie,żenaraziedowodymamyraczejmizerne. Ktośzapukałdodrzwi,więcBeatarzuciłaodruchowo: -Ktotam? -Policja!-Otwierającdrzwi,Paźbłysnąłhollywoodzkąbielązębów. - A coś ty taki wesolutki skoro świt? - zapytała Beata, puszczającokodorzecznika. -MamspispołączeńzkomóryZadymy. -Takszybko?-zdziwiłsięMarek.-Znowujakaśznajomaztańcówgodowychżurawi? -Nie,takzwanegadaneiurokosobisty.-Leszekzaprezentowałkolejnyzeswoichrozbrajającychuśmiechów.-I mamcośjeszcze,aleotymjużwiecie.Położyłprzednimi prokuratorskinakazzatrzymaniaGłowackiego. -No,Lesiu-poklepałgopoplecachSroka-gdybynie my,zwydatnąpomocąZadymy,znanegotakżejakoKordo- nek,zupełniebyśsięzmarnował. Pochylilisięnadwydrukami. - Widzicie! - Sroka dźgał paluchem papiery. - Ciągle dzwonił do Zosieńki. Nawet w dniu jej śmierci. Dowód jakzłoto. -To,żedzwonił,jeszczenicnieznaczy.Możesięzwyczajniewniejzabujał-zaoponowałaŹrenicka. -Halo,toniejestTylkomiłość,tylkoKryminalnizżycia wzięci. Czemu to do was nie dociera? - żachnął się Marek. -Dobra,dobra,niekłóćciesię,dzieci.Trzebaopracowaćstrategięobronną-zaproponowaługodowoPaź. -Jakąznowustrategię?-zapytałGajewski. -A,zapomniałempowiedzieć-zreflektowałsięLesio.Zaraztubędzieprawnikz„BezOsłonek".Gadałemznim przeztelefon.Jaknamojewyczucietotwardyzawodnik. -Twardyjakkaczuszka-zbagatelizowałMarek. -Czemuakuratjakkaczuszka?-zdziwiłsięPaź. -Takiżart. Janprzygryzłwargę. -Jakchcesztorozegrać,Marek?—zapytał. -No,niepodpuszczajmnie,tołatwizna.Zadymazapodziałsiębyłmniejwięcejwtymczasie,kiedyzniknęłanaszanieodżałowanapiękność.Niktniewie,gdziegowcięło.JakdlamniezwiedzałKryspinów.Tutrzebagocisnąć. Corobił,gdziebyłizkim?Daty,adresy,konkrety. - Ja i Marek przesłuchujemy Zadymę - zadecydował nadkomisarz-wyprzyglądaciesięprzezwenecjanina.W razieczegodzwońcieprzezwewnętrzny. Złapałzatelefon. -DajcieGłowackiegodopokojuzwierzeń.-Gajewski przez chwilę słuchał dyżurnego. - To niech przyjdzie na pierwszepiętro. Powoli schodzili piętro niżej. Przed drzwiami pokoju przesłuchań stał skuty Zadyma i swobodny, wypasiony chart. Garnitur? Zegna. Zapach? Zegna Intenso. Gajewski był pod wrażeniem konsekwencji. I w mig zrozumiał, że niebędzielekko. - Witam, mecenas Krzysztof Kotowski, reprezentuję panaGłowackiego-przedstawiłsię.-Jestemprzekonany, żezaszłakarygodnapomyłka. - Wolałbym, żebyśmy na razie powstrzymali się od przedwczesnych wniosków. Porozmawiamy, zobaczymy powiedziałSroka. DyżurnypchnąłZadymędośrodka.Rozsiedlisięiczekali,cosięstanie. -Copanrobiłtrzydniwcześniej?-spytałSroka. -Pan,ty... Prawniklekkonachyliłsięwstronędziennikarza. - Panie Michale, proszę darować sobie komentarze i przejśćdorzeczy. -Siedziałemwdomuipisałemksiążkę. -Ktośtomożepotwierdzić? -Tak,mójkot.Gdybymmiałkota. Kotowski westchnął z rezygnacją. Poprawił perfekcyjniezawiązanywęzełkrawata.Potemwbiłwzrokwumiar- kowanieczystyblatstolika.Cojarobięwtymsyfie,przecieżnawetniemamdoświadczeniawsprawachkryminalnych,rozżaliłsięnadsobąwduchu. Srokapoderwałsięzkrzesła,oparłrękamiostolikizawiesiłwzroknaZadymie. -Wyglądatomniejwięcejtak:ZofiaZybura,młoda,ale niekoniecznie lekkomyślna kobieta, nagle znika, nikogo wcześniej nie uprzedzając. Nieomal w tym samym czasie raczyzniknąćpan,panieGłowacki,irównieżniktniema zielonegopojęcia,gdziepanprzebywa. -Askądwynibyotymwiecie? - Chciałem przypomnieć, że pan jest tu w charakterze przesłuchiwanego, nie przesłuchującego - wtrącił się Gajewski. Marekzignorowałpytanieiciągnąłdalej: - Wcześniej widziano was podczas dosyć gwałtownej scenynaulicy.Wyglądałotonasprzeczkę.Potemokazuje się,żeZyburęktośzamordował.Możepanzatemobjaśnić nam,jakicharaktermiałpanazwiązekzdenatką? - Związek? W co właściwie próbujecie mnie wrobić? Po pierwsze, wcale nie zniknąłem, wziąłem sobie tylko dwa dni wolnego, żeby spokojnie popracować nad moją powieścią. - Wiekopomnym dziełem, którego nikt do tej pory na oczyniewidział. - Możecie sprawdzić w kadrach, składałem podanie o urlop. -Pięknie,sprawdzimy.Icopantegodniarobił? -Mówiłemjuż,siedziałemwdomuipisałem. - Zapytam jeszcze raz i nie chcę już słuchać bredni o zwierzętachdomowych:czyktośtomożepotwierdzić? Zadymazacząłmierzwićczuprynę.Chartrównieżzdradzałdelikatne,leczdlafachowcówłatwedouchwycenia, objawyniepokoju-akcjanierozwijałasięwpożądanym kierunku. - Nie, nikt - potwierdził głucho dziennikarz. - Na co dzień żyję w strasznym zamęcie, więc gdy siadam nad książką,chcęmiećspokój.Wyłączamtelefony,dzwoneku drzwi. -Ciekawe,raczejniesprawiapanwrażeniaosoby,którapotrzebujeażtakwielkiegoskupieniadopracy. - Panowie, wolałbym, aby rozmowa dotyczyła konkretów, a nie wrażeń - odezwał się adwokat, uznawszy, że wartojednakstworzyćjakieśpozorypracy. -Acowtakimraziepanrobiłwczoraj? -Siedziałemwdomuipisałem. - I nikt oczywiście nie jest w stanie potwierdzić pańskiejwersji... -Nie.Chociażtak,tak,wychodziłemprzecieżdosklepu na małe zakupy, tego w Hali Targowej, więc ktoś mnie pewniezapamiętał. - To również jest do sprawdzenia. - Sroka klapnął na krzesełko.-WróćmydopanazwiązkówzZyburą. -Ilemamcipowtarzać,żeniebyłożadnychzwiązków! Dobrzewiesz,żeprzydzielonomiwgazeciesprawęKordonka.Próbowałemtylkopociągnąćsekretarkęzajęzyk. - I dlatego wydzwaniał pan do niej, mamy to w billingachczarnonabiałym,śledziłjąpan,siłowałsięzniąna ulicy? - To wszystko nie tak. - Zadyma ukrył w dłoniach zaczerwienionązirytacjitwarz.-Niechciałazemnągadać, ponoć dyrektorka zabroniła jej udzielania jakichkolwiek komentarzy dla prasy. Ale ja przecież tak łatwo nie odpuszczam. -Wcalewtoniewątpimy-przyznałJan. Elegancik,którydotejporygłówniesiedziałipachniał, ocknąłsięnaglezletargu: - Z tego, co rozumiem, jeśli się mylę, proszę sprostować,głównąpodstawązatrzymaniapanaGłowackiegosą te intensywne kontakty z panią Zyburą w ciągu ostatnich dni. -Ifakt,żepanGłowackidzwoniłdoniejnawetwdniu jej zabójstwa - dorzucił nadkomisarz. - Podejrzany ma równieżpowiązaniezinnąofiarą,GrażynąDruszcz,uczyła go. Mecenas Kotowski zatrzepotał rzęsami, jakby paproch wpadłmudooka. - Nie chciałbym wchodzić w panów kompetencje, ale po co mój klient miałby dzwonić do pani Zybury w dniu jejzabójstwa,skorowcześniejrzekomojąporwał? Marek spojrzał na Gajewskiego, ten mruknął ledwie słyszalnie. -Mająpanowiejeszczejakieśpytania?-FanZegnynajwyraźniejchciałjużzakończyćmęczącespotkanie. -Nie-odezwałsięJan-tojedyniewstępneprzesłuchanie.Tujestnakazzatrzymaniawcharakterzepodejrzanego. - Pchnął kartkę w kierunku prawnika, który ledwie rzucił naniąokiem.-Aśledztwojestwtoku. - Rozumiem, że nie ma szans, aby mój klient już teraz opuściłareszt? -Najmniejszych. Załamanynapozórdziennikarzznowuzacząłsięnakręcać. -Niemożeszmnietu,kurwa,zostawić!Przecieżtojawny spisek. Nie dają sobie rady z Kordonkiem, to próbują zrzucićwinęnamnie,przyokazjimszczącsięzatekstyo ichwtopach. Wrzaski wyprowadzanego przez mundurowego Zadymy nie zrobiły żadnego wrażenia na nikim, a już najmniej na eleganciku. Podniósł z krzesła gustowną teczuszkę, pożegnał się z policjantami i ruszył do wyjścia, dając całym sobądozrozumienia,jakbardzocennajestkażdasekunda jegoczasu.Tużprzeddrzwiamijednaksięobrócił. -Panienadkomisarzu,zapewnepanzdajesobiesprawę, że właściciele „Bez Osłonek" są poważnie zaniepokojeni zaistniałąsytuacjąiżeewentualnebłędywśledztwiebędą miałykonsekwencjeprawne. Ijużgoniebyło. Jan sam nie pojmował, jakim cudem powstrzymał się przedsztubackimgestempokazaniamujęzyka. KomisarzSzpakprzywitałgokordialnie.Alezdążyłjuż dobrzepoznaćtandetnesztuczkigliny.Przeczesałniezbyt zawiłe meandry umysłu przeciwnika, po których mógłby się teraz poruszać z zawiązanymi oczyma. I bez latarki. Podstawowa zasada - pod żadnym pozorem nie tracić czujności.Mulinanieodwzajemniłfałszywegouśmiechu. Milczałwymownie.CzekałwspokojunaLeśniewskiego, drugiegopsa,wpełnigotowynakolejnąrundęśmiertelnejrozgrywki.Nierozgryzągodziś,anijutro,aninigdy. Mógł teraz zabijać tylko czas, co skrzętnie czynił, żeby dostarczyć umysłowi niezbędnej dawki fitnessu. O mięśniezadbapotem,kiedyjużImsięwymknie.Wciążnicna niegoniemieli,leczonmiałplan. Nie,inaczej: ...dopracowaną w najdrobniejszych szczegółach koncepcję ucieczki. Wciąż nic na niego nie mieli, lecz on miał dopracowaną w najdrobniejszych szczegółach koncepcjęucieczki. Wystarczy, bo więcej nie zapamięta. Brak laptopa doskwierał mu nie mniej niż niezmieniane od ponad doby ubranie. I czemu ten jebany paragraf palcem nie kiwnął, żebygostądwyciągnąć?Znikądpomocy.Iletojużgodzin? Czterdzieści. Jak tylko wyjdzie, zrobi wszystko, żeby ten schizofrenik, pijaczek niedomyty miał przechlapane do końca swojego zasranego życia. Reszcie też obsmaruje dupy,więctymrazemniebędągokryli.Poświęcąsięjak nic na ołtarzu cnotliwej sprawiedliwości. Sprawiedliwość,kurwa.Gdzieonisą?Czasleci,gównoznaleźli,nie dowody... JegodrugieimięwszaktoMcGyver.Wszak?Wszakże? Głupawojakoś.Napiłbysiękawyalboczegośmocniejszego.Możetymrazemsprezentująmutęblondpizdencję,to ją wybłaga. Swoją drogą, niewiele mówiła, kiedy go zabierali.Dziwne. -Icopanmyśli,paniedoktorze?-zapytałGajewski. -Jeszczechwileczkę-szepnąłWyrwa-Krzyżański. -Niesłyszynas-zapewniłpolicjant. - Przydałoby się trochę przetrzeć to lustro - stwierdził profilerjużnormalnym,czylitubalnymgłosem. -Zarazkogośpoproszę. - Tak na przyszłość by się przydało. To, co mam widzieć,widzę.-Doktorzdjąłokulary,chuchnąłwnieiniezbytstarannieprzetarłsoczewki. -Toznaczyco? -Nic. Gajewskizacisnąłpięścipodstołemiwziąłgłębokioddech.Psychologspojrzałnaniegoznieskrywanymrozbawieniem.Niezamierzałjednakrozwijaćswojejjakżeodkrywczej konstatacji. Zanotował coś na kartce, potem wziąłdorękisporządzonewcześniejzapiski,położyłkartkioboksiebieistudiowałjeprzeznieznośnieprzedłużającą się chwilę. Odsunął notatki i przez kolejny kwadrans wpatrywał się w Zadymę, którego zachowanie zdradzało coraz większe zniecierpliwienie. Kołysał się na krześle, rysowałpalcamipostole,wstał,zrobiłtrzyprzysiady,powąchałsiępodpachą,skrzywił,podrapałwłokieć,znowu usiadłiznieruchomiał. -Typowe-mruknąłwreszcieWyrwa-Krzyżański. - Typowe dla kogo? - Nadkomisarz umilał sobie czas, rozważając kwestię wewnętrznego utrudniania śledztwa przezzewnętrznychspecjalistów. -Dlakażdego,ktochwilowożyjewniewoli,niemasię w co przebrać i pić mu się chce. Względnie sikać. Ale chyba jestem w błędzie - zafrasował się - bo te przysiady... Gajewski skoncentrował się na alternatywnym warianciedalszychwydarzeń:niedługowypuszcząGłowackiego. Z karteczką zawierającą domowy adres pewnego doktora psychologii, który w końcu nie grzeszy ani urodą, ani czymś,coJanrozumiałpodpojęciemelegancji.Nadobrą sprawęmógłbyodsiebiedorzucićtakżekatalogniektórych nawyków,takichjakregularneprelekcjeudzielanelumpom koczującym na Plantach, tudzież systematyczne wyprowadzanie z równowagi wysokiego funkcjonariusza krakowskiejkomendy. - Dobrze. - Z twarzy psychologa zniknął wreszcie sardonicznyuśmieszek.-Zarejestrowałpantenmoment,kiedy przez dobrą chwilę się nie ruszał? Sprawiał wrażenie nieobecnego,jakbysięwłaśnieprzeniósłdoinnegoświata, stracił świadomość, zachowując jednak przytomność. Gdyby jeszcze przy tym mlaskał albo mrugał powiekami, mógłbym rzec, że to pyknoleptyk. Pomijając fakt, iż jak twierdziVirilio,wobecnejepocewszyscynimijesteśmy, żyjemy w zastępczym świecie, który całkowicie anektuje nasząświadomość.Tylkoczasowo,pókico.Proszętakna mnieniepatrzeć,żartujętylko,jeślichodziodiagnozęin- teresującegonastuprzypadku.Pewniesiępoprostuzastanawia,cowampowiepodczaskolejnegomaglowania.Natomiast to, co ja teraz powiem, raczej nie poprawi panu humoru:Głowackiniejestzabójcą. -Zcałymszacunkiem,paniedoktorze,alezczegopanto wywnioskował?Bochybaniezprzysiadów?!Dostałpan przecież ode mnie całą dokumentację, Marek Sroka widziałgozofiarąwprzeddzieńjejzaginięciaiznalazłjego nazwiskowśródbyłychuczniów.Pozatym-nadkomisarz sięgnąłdoswoichnotatek-„Naszseryjnynieimprowizuje, nie poddaje się emocjom, każdą zbrodnię precyzyjnie planuje,prawdopodobniewcześniejobserwujeofiary,poznajeichzwyczaje,azważywszynazrytualizowanieżycia ofiar, nie było to specjalnie trudne. Prawdopodobnie sprawca ma spore kompetencje interpersonalne, nie ma problemuznawiązaniemkontaktuzludźmi,wtymoczywiściezofiarami,potrafiwzbudzićzaufanieizapewnemanipulować innymi". I o, tu jeszcze: „Do tego pedant, na co wskazujedbałośćoszczegółyipewne,jakbytoująć,zamiłowaniedoczystości".Pasuje,mniejwięcej. - Jest także wysportowany i zestresowany z powodu nieświeżegoubrania,cojakodwóchWielkichBracimożemynaoczniestwierdzić.Ale,ale...Czyjestpanpewien,że panakoleganiewidziałtego,cochciałzobaczyć?-wpytaniudoktoraJanuaregowyczuwałosięażzanadtowyraźną sugestię,jakpowinnabrzmiećodpowiedź. Gajewski nie zamierzał go oszukiwać. Było nie było, grająwjednejdrużynie. -Nie,niejestem. -Więcjakjużpanupowiedziałem:jateżnie.Awłaściwiejestemwstuprocentachpewien,żenie.Żebyjużpana nie stresować dowodami, że przeczytałem parę książek, cóż,parępar,ujmętotak:Głowackijestbezwątpieniamitomanem i megalomanem. Choć pozuje na cynicznego twardziela,ewidentnieźlesięczujewroli,jakąmusiodgrywać,roliznacznieponiżejjegoambicji. -Twierdzi,żepiszepowieść-wtrąciłpolicjant. -Niedziwimnieto.Jegotekstyażkipiątwórczymzapałem. Że sobie w domowym zaciszu czytuję brukowce? Cóż,wkońcuczłowiektomojaspecjalnośćetnihilhumaniamealienumesseputo.Pardon,tojużnałógztymcytowaniem.Jużtłumaczę:nic,coludzkie... -Toijawiemzeszkoły,niejestmiobce-dokończyłz uraząGajewski. Jantakżeodrobiłlekcje.Niebyłotabloidu,któryzignorowałby sprawę dziennikarza. Huczało w prasie kolorowej, wrzało w internecie. Jednemu z czujnych obywateli, zapewnesąsiadów,udałosięnawetzrobićzdjęciewczasie aresztowania. Prawie nieczytelne, przedstawiające całą czwórkę od tyłu, ale przeszkadzało to tylko nielicznym,wietrzącym,żecałataaferajestmedialnąpodpu-chą. Gajewskiniezadałsobietrudu,bypoliczyć,ileosóbopowiadało się za, a ile przeciwko Zadymie, do tych wyborów,jakichmożnabyłodokonać,nieruszającsięzfotela, nietrzebabyłonikogozachęcać.Jedenzplotkarskichportali maksymalnie ułatwił sprawę swoim użytkownikom, ograniczającsiędosondażowegopytania:winienczynie? Ilustrującasondęfotkazastępowałazdanieautorówsondy: dziennikarza„zdjęto"podczassowiciezakrapianejimprezy.Wódkanastole,kieliszekwdłoni,wzrokdziki,suknia plugawa. Osiemdziesiąt siedem procent respondentów na „tak". Po stronie domniemanego Kordonka jednoznacznie opowiedziałosiętylkomacierzyste„BezOsłonek". -On-profilerwskazałbrodąZadymę-teżchybawie, skończył przecież polonistykę. Ale jakoś go nie widzę w rolinauczycielasadystyzIonesco.Filologianieprowadzi dozbrodni,cowięcej,dostarczamiłychnarzędzi,żebysobie kompensować mordercze instynkty. Owszem, ten tutaj zniszczył życie niejednej osobie, lecz mówimy jedynie o śmierci symbolicznej, śmierci cywilnej. Jeśli Głowacki czerpieztegopewnąsatysfakcję,botegotypudziałalności nieuzasadniałbymtylkopotrzebązarabianianachlebirachunki,totomuwystarcza.Pomijając,żenapewnozażąda satysfakcji,kiedygowypuścicie. -Nieprzeszkadzam?-Wdrzwiachpokazałasięgłowa Sroki. -Dajnamjeszczepięćminut-poprosiłGajewski. -Dziesięć-sprostowałpsycholog. -AleJasiu,mamynakazrewizjiwjegodomu.WyzBeatkąwzięlibyściedzisiejszeprzesłuchanie,amyzchłopakamiprzetrzepiemywtymczasieszczurząnorę.Niewątpię,żecośznajdziemy. -Marek,proszę,dziesięćminutcięniezbawi. - Szybki Bill, co? - zapytał Wyrwa-Krzyżański, kiedy Srokasięulotnił,umilkłoteżnuconeprzezniego„Tak,tak, tamwlustrzetoniestetyja".-Iosobliwieciętynapodejrzanego...Wracającdorzeczy.Ten,któregoszukamy,musi być jednak bardziej sprawny. Zastanawia mnie jeszcze jedno: czystość. Oszczędność środków, jakich używa. Za każdym razem inaczej, co by tłumaczyło wskazówkę z nowąkolekcjąimożenawettowcześniejszeodstępstwo. Chciał was zmylić, ale nie rozgryźliście tropu z „Pierwszym", więc w następnym przypadku postanowił pomóc. Nietejegowskazówkisąważne,tylkocośinnego.Panmi dziśprzypomniałtoiowo,leczpominąłinnekwestie.Tak, taksięmilutkoskłada,żewszystkopamiętaminiepotrzebuję dyktafonu... Mam teraz więcej danych do analizy i skoncentrowałbym się na sprawie improwizacji. Co dla nasoznaczatapomoc?Otóż,drogipanienadkomisarzu,to, że musiał zmienić swój plan. Musiał od niego odstąpić i zapewne nie jest z tego powodu uszczęśliwiony. Nie umiempanupowiedzieć,ktojeszczebędziemusiałoddać życie, przykro mi. Pewne jest, że będzie cierpiał dłużej śmierciPłatkasprawcamógłnawetniewidzieć,aletonącejkobietypilnowałdokońca.Zajednodajęgłowę:tym razemmordercasiępomyli. Muzeumniegdysiejszejsławy Spóźniali się już o, Sroka zerknął na zegarek, okrągły kwadrans.Teoretyzowanieteoretyzowaniem,aleniemato jakciepłedowodyniepodważalnejwiny.Wzięligoprzecieżzzaskoczenia,niemógłwszystkiegoukryć.Jeślibędą siędalejgrzebać,ptaszekwylecinawolnośćinieomieszkaposobieposprzątać.Miałwprawdziezamiarniespuszczaćgozoczu,leczwarującpoddomem,niewielewskóra. A przy okazji można by poszukać tych pieprzonych zdjęć... Nieprzejąłsiębadawczymspojrzeniem,którymobrzuciłgoprzypożegnaniudoktorJanuaryWyrwa-Krzyżański. Niech spada do swoich skryptów. Podskoczył do Gajewskiego,machającmunakazemprzednosemiprzypominając,żenajwyższyczaszacząćdziałać. -Jasne-odparłnadkomisarz-aleprofilertwierdzi,że tonieZadyma. -Mamjegozdaniew,otak-Srokaklepnąłsięwtyłekgłębokimpoważaniu. - A według mnie jego argumenty trzymają się kupy. Ja nie wiem, Marek, mogą być z tego naprawdę poważne konsekwencje. Prasa już szaleje i jeśli niczego nie znajdziesz... - Znajdę - upierał się podkomisarz i przywołał ręką nadchodzącego korytarzem Maciąga. - Znajdziemy. Praw- da,Jędruś?Ekipajużczeka. -Nie.Znacy,ceka,alenapananadkomisaza.Zgłosenie jest,zWielicki.Kobieta,latpięćdziesiątcztery,MariaIzabelaKotwicka.Jescenieokreślilipsycynyzgonu,alebyła psywiązana do fotela. Znalazła ją manicuzystka, Gąbka Alicja. - Co ma piernik do wiatraka? - zirytował się Sroka. Niemożetamjechaćktośinny? -Aletakobietaznalazłatezchustecke-dodałciszejJędrek.-Haftowaną. -Noimaszswojegozabójcę-rzekłjeszczeciszejGajewski. - Może sobie trochę poleżała. Jakieś dwa dni? - bez wielkiegoprzekonaniaMarekposłużyłsięjeszczejednym kołemratunkowym.-Okej.Nabroiłembyłem,tojużzjem tężabę,zarazgowypuszczę. -Lepiejnie-zdecydowałGajewski.-Przegryziecigardło.Beatkasobieztymporadzi.Powiemjej,żebygojeszczeprzetrzymała,pograłanazwłokę,skoroitakmamyna toglejt.Pozatym,jakgoznamy,pojechałbyzanamiiznowunamieszał.Idźciejużnadół,dołączęzapięćminut. Ruszylinasygnale. - Coś się tak zamyślił, Jasiu? - Sroka organicznie nie znosiłciszy. -Małotomampowodówdomyślenia? -Fakt.Pamiętaszją? - Kotwicką? Pewnie. Niezła z niej była laseczka. Wszystkiechłopakizmojegoliceumsiępodkochiwały. -Nooo...Niewiedziałem,żemieszkatakniedaleko. - Tak zupełnie to nie zniknęła. Czytałem gdzieś o jej operacjach.Chybanawetgrywałaostatniowjakimśserialu. -CiocięKlocię.Bolatkajużchybaniete,co? -Latpięćdziesiątcztery-przypomniałusłużnieMaciąg. -Swojądrogą,cośKordonkaostatnionosi.-Srokanie miał ochoty pastwić się nad dawnym ideałem. - Kryspinów,Wieliczka.Cotamsięstało,Jędrek? - Nie wiem, dyzurny mówił tylko, ze ta dziewcyna, co dzwoniła,byławstrasnymsoku. Dwudziestoparoletnia Alicja Gąbka czekała na nich w przestronnej kuchni urządzonej w stylu rustykalnym, lecz raczejrzadkoużywanej,bopanowałatusterylnaczystość. Kobietasiedziałaprzystole.Musielijejzaaplikowaćcoś lekkiego na uspokojenie, bo w miarę składnie relacjonowałaprzebiegwypadków.Codwatygodnieprzyjeżdżała, byzrobićaktorcepaznokcie.Drzwidodomubyłyjakzwykle otwarte, bo pani Kotwicka zawsze tak robiła, kiedy spodziewałasięjejprzyjazdu.Naproguznalazłatęchusteczkę,ładniepachniała,myślała,żetojej,zdziwiłjątylko tennapis.Ipanującawdomucisza.Właściwieniecisza, zawahałasięGąbka,bokotypaniKotwickiejbardzogłośnomiauczały.Zawołałają,niktnieodpowiadał.Pomyślała,żejestztyłu,wogrodzie.Poszłatam,alejejnieznalazła.Niemiałażadnychzłychprzeczuć,boaktorkanigdyjakoś nie skarżyła się na zdrowie. Odczekała jeszcze dziesięćminut,wreszciecośjątknęłoipostanowiłazajrzećdo pokojurelaksacyjnego.Światłobyłozgaszone,więcjezapaliłaiwtedyjązobaczyła.Niebyławstaniepodejśćbliżej,znieśćdłużejtakiegowidoku.Kotwickasięnieruszała. - Zobaczymy, proszę tu zaczekać, pani Alicjo, albo lepiejwyjśćnazewnątrziochłonąć.Będzienampani,niestety,jeszczepotrzebna. -Długototrwa-wyjaśniładoktorDorotaRabacka,której potężna postura kontrastowała ze sprawnością, z jaką dokonywałaoględzin-bomusiałamjejzdjąćtaśmęzusti czekałam, aż ekipa zrobi zdjęcia. Reszty nie ruszałam oczywiście. Obrzęk skojarzył mi się ze wstrząsem anafilaktycznym,toznaczysilnąreakcjąnaalergen. -Szerszeńjąukąsił?-Srokapospiesznieomiótłwzrokiembiałeściany,obitewygłuszającątapicerką.Nienawidziłwszystkiego,colataibrzęczy,prawietakmocnojak Zadymy. -Nie,najadłasięorzeszkówziemnych. -Tojakieśżarty,panidoktor? -Wżadnymrazie.Całkiemdużeichresztkisąnatejtaśmie,udałomisięjejniepomiąć,maciejątuwworeczku. Wszystkowzasadziewidać,ktośjąskrępował,wmusiłjedzenie, na które była uczulona, związał ręce, zakleił usta taśmą,żebyniemogłazwrócić.Iprzetrzymałdotakzwanegoczwartegostadium,doniewydolnościkrążeniowej,i szlus,udusiłasię.Czasuzgonuniepotrafiędokładnieokreślić,typujęnasześćdodziesięciugodzintemu. Marek jęknął, ostatnie koło ratunkowe zatonęło ze zło- wróżbnympluskiem. -Aleorzeszki?! -Oiledobrzepamiętam,okołodwóchprocentludzijest na nie uczulonych. I nie znaleziono jeszcze antyalergenu. Jedyne,comożnazrobić,toichniejeść. -Wiedział,żeonaniepowinna-stwierdziłGajewski. -Kimkolwiekjesttenzwyrodnialec,topewnietak-dodałaRabacka-alezdrugiejstrony,ktobyukrywał,żejest uczulonynaorzechy,cytrusy,rybyczyaspirynę?Tożaden wstydwkońcu.Jestpannaprzyjęciu,czymśpanaczęstują, toprzecieżniezrobipansobiekukuzgrzecznościdlagospodarza. -Wydajemisię,żewidziałemMarięIzabelęwtymprogramieKuchnia z gwiazdami, ale wolę się nie zakładać. To chyba da się sprawdzić - przypomniał sobie Marek. Panidoktormarację,zczymtusiętajniaczyć. Wczasiekiedyekipakryminologicznarobiłaswoje,ku ucieszeMaciąga,któryniemiałdotądokazjizobaczyć,jakie czynności przeprowadza się w zamkniętym pomieszczeniu, i z dziecinną ciekawością o wszystko wypytywał, Sroka i Gajewski wybrali się na zwiedzanie włości Kotwickiej.Rozległychistarannieutrzymanych.Jakimwyjaśniła Gąbka, aktorka stale korzystała z pomocy różnych przyjezdnych fachowców, sporo od nich wymagała, ale i nieźle płaciła. Ekipa pracująca w jej domu rzadko się zmieniała,zjednymwyjątkiem:gwiazdawciążniemogła dojśćdoładuzkolejnymigosposiami.Byćmożedlatego, że-jakwyznałaAlicji-nielubiła,byktośpałętałsięjej po domu. Od dwóch miesięcy zatrudniała więc firmę sprzątającą,agotowałasobiesama.Dziewczynawiedziała tylko tyle, ile klientka zechciała jej zdradzić w czasie ich codwutygodniowych krótkich spotkań. Nigdy nie natknęła się tutaj na inne osoby z obsługi, na żadnego człowieka właściwie - być może Kotwicka specjalnie tak to wszystko aranżowała. Tłum panoszący się teraz w posiadłościzapewneprzyprawiłbyjąorozstrójnerwowy. -Niektórzytomająfajnie.-Srokadotknąłwypielęgnowanego krzaczka róży, już zielonego, lecz jeszcze bez kwiatów. Kilkadziesiąt takich krzaków tworzyło szpaler, prowadzącydodrewnianej,oplecionejwinorośląaltanki. Izabelabrałanajwyraźniejzawzórprzydomowypark,jaki przeddwomawiekamizafundowałasobiejejimienniczka w Puławach. Zabrakło tylko świątyni Sybilli, lecz na dobrą sprawę obszerną, parterową willę można było uznać zajejunowocześnionąwersję.Muzeumminionejchwały. -Mieli-sprecyzowałJan.-Głupiomitomówićwtych okolicznościach, ale zobacz: wszystko takie odstawione, uładzone,tylkobezżycia. -Porównujeszdoswojego,jakrozumiem. -Pewnie.Wiesz,jaktojest,czasem,aleniewyobrażam sobie,żebymogłobyćinaczej.Gdybyniebyłomoichdzieciaków,wracałbymdodomuico?Kleiłbymmodelesamolotów? -Albooglądałsobiemeczykzamiastdobranocki-rzekł zprzekąsemMarek. -Chybażesiatkę.Nie,niechciałbymżyćsam.Choćbyi wtakimluksusiejakona. -Teżprzecieżmieszkamztatąi...czyjawiem? Przerwałimjedenzkryminologów,którynieprzyniósł jednakżadnychrewelacji.Nicnadzwyczajnegoniezebrali,więcsięjużzwijająiterazichkolej.Gajewskiemujakośniechciałosięwierzyć,żeaktorkatrzymadokumenty w ukrytym gdzieś sejfie. Miał rację, wszystko, czego potrzebowała, Kotwicka przechowywała w szufladzie w kuchniorazwszafieznajdującejsięwsypialni.Wporównaniu z kuchnią urządzonej ascetycznie. Granatowe aksamitnekotarynaoknie,dopasowanakolorystyczniekapana obszernymłóżku,spodktóregowystawałypuchatelazurowebamboszki.Przezoparciełożaprzewieszonybyłrównielazurowyszlafroczek.Wmontowanawewnękęszafai lampkatakżetworzyłyzgrany,biało-granatowyzespół.Całościdopełniałydwiemarmurowerzeźby:jednaprzedstawiała niewątpliwie Izabelę, a druga, co raczej nie miało związkuzestylemżyciapanidomu,jednorożca. Nie znaleźli żadnych rachunków. Widać Kotwicka powierzyłaksięgowośćkomuśzzewnątrz,copotwierdziłnumertelefonuznalezionywnotatnikuadresowym.Tocenne znaleziskozostawilisobienapotem,anarazieskupilisię naosobliwymzestawiepamiątek.Pięćalbumówzfotosami,dwazartykułamiprasowymiorazkilkaobszernychpudeł z korespondencją, wszystko to stanowiło interesujący materiałpoglądowy. -Zobacz,Jędruś,jakapięknabyła.-Marekpodałposte- runkowemualbumoznaczonynumeremjeden. Maciągchybaniepodzielałjegoopinii. -Eee,Scarlettładniejsa. -Pokaż,profanie.Nonie,wmłodościbyłanawettrochę podobna.Ustanatejfotce,no,wykapanaJohansson.Albo jejmamuśka. -Moze.Imiałacymoddychać,dlategopodobna. -Atujużbliżejszkieletora.-Marekchwyciłzaczwarty album.-Powariowałytebaby,wysuszonejakmumie.Ten - zerknął na pierwszą stronę piątego zbioru, z niechęcią odsunąłgoodsiebie-jestponadmojesiły. -OJezusicku,mutant-zgodziłsięznimJędrek. -Trzebamiećnieźlenarąbane,żebysięoglądaćwtakim stanie.Doczegosięchciałaupodobnić?Dokarpia? -Zostawtojuż-powiedziałGajewski.-Mamcoślepszego.Właściwietoniemapotrzebywtymkopać,alejakietopiękne...Listyodjejwielbicieli.Posłuchajcie:KiedyzobaczyłemPaniąwOnaion,sercemistanęło. -Serceteż-mruknąłSroka. -Niegrajcynikanasiłę,Marek.Posłuchajdalej.Odtej poryniemogłemprzestaćoPanimyśleć.Obejrzałemten filmosiemrazy.Mógłbymiwięcej,alewPszczyniegrali gotylkoprzezosiemdni,ajapracujęnapierwszązmianę. Dawałem radę obejrzeć tylko jeden seans dziennie. Nie,tenjestlepszy.ByłemniepocieszonynajsłodszaPani Izo,kiedykwiaciarkanaSolnympowiedziałami,żesłoneczniki już przekwitły. Tak chciałem wykupić dla Pani wszystkie, bo wiem, jak je Pani kocha. A potem rzucić wszystkiedoPaninajpiękniejszychwświeciestóp.Przepraszam, stu-krotnie, a nawet tysiąckrotnie, że po premierze mogłem Pani oferować tylko bukiet białych róż. Mamnadzieję,żekiedyznowuzawitaPanidoWrocławia, będę mógł oferować mojemu Słoneczku to, co uwielbia. Pani szczerze i na zawsze oddany, Wiesław Zalesiński. Wrocław,październik1975. -Dalej,dalej,kontynuuj,tylkowcześniej,proszę,podaj michusteczkę.Tylkonietę. -Tapojechaładolaboratorium.Jestiodkobiety-ciągnął już trochę urażony, ale jeszcze nie do końca zrażony Jan.-...Kiedy patrzę w lustro, ciągle myślę o tym, dlaczego nie mogę wyglądać tak jak Pani. Już wiem: bo Pani jest niepowtarzalna!... Halinka z Przemyśla. Data niewyraźna,alechybaI980. -Dobra,Jasiu,niebędęsięwygłupiał,boprzecieżmówiłem, że i mnie Izabela nie była obojętna, choć zawsze mi było daleko do Stacha Wokulskiego. Ale oszczędź już tegomiodu,stary. -Miodu...-zamyśliłsięGajewski. - Miodu, laurek, miłosnych peanów czy co tam chcesz. Takiebyłyczasy.Apaszkwilisiępewnieskrzętniepozbywała. -Ktowie,czyjewogóledostawała?-zapytałsamsiebieJan. -Aterazwięksośćnaniąpluje. -Teżjejdziścentralnieprzywaliłeś,Jędrek. -Pseprasam,takmisie... -Eeetam,zawszystkich?-pocieszyłchłopakaSroka. -Pluje,żestara?-Gajewskiocknąłsięzmelancholijnej zadumyipoderwałzkrzesła.-Widzieliścietugdzieśkomputer? -Komputer?Chybanie,alemożemysobiezrobićjeszczejednąrundkępopokojach. Po bezskutecznych poszukiwaniach zapakowali się do samochodu i pędem ruszyli do Krakowa. Maciąg sięgnął doradia,aleGajewskipoprosił,bygoniewłączał. -Nietraćmyczasu,jużwammówię,czegomusimyposzukaćwsieci:artykułów,no,wszelkichwzmianekoKotwickiej, jakichś zdjęć z bankietów, premier i tak dalej. Trzebasiędobrzeprzyjrzećwpisompodnimi,bocośmi sięzdaje,żetamgoznajdziemy. -Chybanieodrazu. -Jakbyśnieznałprocedur,Marek,dasięznakadministratorowi strony, w takim wypadku ma obowiązek udostępnićadresIP,apotemzdamysięnanaszychinformatyków.Proste. - Ale co? - drążył Sroka. - Chcesz sprawdzać każdy bluzg?Ajeślirzeczonyadministratorwyciął? - Nie wiem, najwyżej... Poza tym Kordonek wcale nie musibyćwulgarny. -Ajakniepise,tylkosiedziicyta? -Itobyćmoże,synku.Słyszysz,wuju? Gajewski zapatrzył się za okno. Jeśli Marek przez tyle czasuudawałgłuchegonaargumenty,topobijegotąsamą bronią.Ajeślinawetsięmyli,toprzynajmniejszybciejsię otymprzekonają.MożezresztąJędrekmarację-popapraniec siedzi, czyta, śledzi. Wchłania agresję. Nabuzowuje się. Potem zaczyna widzieć w tych ludziach już tylko to, czegonienawidzi.Idlategoichzabija. Czterdzieściminutwydawałomusięterazwiecznością. Ledwie zaparkowali, biegiem ruszył do wejścia, mało przytymnietaranującBeaty.Przeprosiłjąizbyłkrótkim: Błagam,nieteraz.Marekchciałoczywiściepójśćwślady Gajewskiego,leczrozwścieczonymwzrokiemosadziłago w miejscu. Zdezorientowany Maciąg przystanął krok za plecamiSroki,alezostałspławionyjaknatrętnamucha. Marekwydobyłpapierosyzkieszenizgrzebnejkurteczki. -Noijakakcja„Uwolnićfiuta"?-zapytał. Źrenicka buchnęła serią niewybrednych przekleństw, skierowanychgłówniepodadresemswojegorozmówcy. -Matko-przerwałjejześmiechem-wiesz,żeniejestem nadmiernie wrażliwy, ale żeby subtelna panienka z dobregodomu... - Oj, zamknij się. Ja wszystko rozumiem, że byle aspirantkamusiciąglepłacićfrycowe,aledokurwynędzy,nie takie.Chujzaczekałoczywiście,ażniebędzieświadków, apotemzacząłmigrozić.Żejużsiępostaradowiedzieć,z kim sypiam, z kim sypia moja siostra, i dowieść, że tata brał łapówki. A wszystko, kurwa, słodkim głosem. Oczywiście,żebybyłajakaśsprawiedliwość,dociebieteżzamierzasiędobrać,tylkoniewie,czynajpierw,amniesobiezostawinadeser,czyodwrotnie.Napoczątekobiecał artykulik o łamaniu praw człowieka czy tam zamachu na wolnośćprasy,chujgowie.Ijeszczetenjegoobleśnyadwokacina,któryniespuszczałwzrokuzmoichcycków.No poprostukoszmar.Dlaczegoja? Marek przezornie nie skomentował wyjątkowej urody jej biustu. Nie mógł też zrozumieć, dlaczego Jaś nie powierzył mu tego przykrego obowiązku. Zwykle starał się chronićswojąpupilkę.Możesiębał,żedojdziedorękoczynów?Możechciałwzmocnićjegopoczuciewiny?Wiedział, że poklepywanie jej po pleckach wywoła kolejną eksplozjęrozżalenia,zapaliłwięcdrugiegopapierosa. -Ciii,Becia,jużpowszystkim.Wiem,żetomałapociecha,aleuKotwickiejteżbyłodośćkoszmarnie.Janektak gnał,bowymyśliłkolejnągenialnąhipotezę.Możeisłuszną... Jak tylko spalę, trzeba mu pomóc. Już mówię, o co biega. Gajewski wpatrywał się w ekran. Nie zdziwił się, że możeprzebieraćwwynikach.Dokładnietych,którychszukał. -Japoczytamnapierwszej,wynadrugiej,trzeciejidalej czwarta, Jędrek z Beatą piątą, Marek szóstą - rzucił przezramiędokolegów,którzytakżeodpalilijużgoogle. - Może potem poszukamy Zybury, przypominam sobie, żewinterneciewidziałemjakąśjejreklamę. -Okej.Modelkimająswojefora,tamteżwartozajrzeć. -Ocholewka-jęknąłMaciąg.-Jest! -Toczytaj,bracie. -Japrzeczytam-zadeklarowałaBeata.-„Inacocito wszystko było, Izabelo?" Podpisane ~kordonek. Godzina I2.37.Dzisiaj. Najprostszy, sprawdzony wielokrotnie sposób, czyli wytężonapraca,niezadziałał.Dotegozapaskudziłaświeżo wyprany, śnieżnobiały fartuch odczynnikami. Dlaczego ciągle jej się chce? Niestety, to lubi. Wciągnęłaby sobie teraz pączka albo nawet i dwa, lecz zrezygnowała z tego pomysłu, bo jej nowiutka, wedle wymagań sezonu pomarszczona na biodrach spódnica nie pozwalała na takie wybryki. -Maszjużwyniki,Piotruś? Praktykantpodałjejpowiększoneodbitkiobrazówzmikroskopuelektronowego. - Doktor Sulski mówił, że miałby problem, gdyby te kotyofiaryniebyłyjednejrasy.Jakieśdługowłose,norwesko-rosyjskie,nie,przepraszam,norwesko-syberyjskie. - Wsio rawno jakie. - Ela machnęła ręką. - W każdym raziewiadomo,żepozostałetonietychsierściuchów.No toczyje?Ludzkie? - Nie, to się łatwo da odróżnić po strukturze. Sulski twierdzi,żepsa. -Psa.Tojesteśmywdomu. -Naprawdę? -Oj,niewkurzajmnie-żachnęłasię.-CzywedługciebiewWieliczcewystępujetylkopopulacjakotów?Wyszła gdzieśnapole,pomiziałapsasąsiadów,amytustawiamy na głowie całe laboratorium. Ale na wyraźne życzenie góry:Lesiomusicośzapodaćnakonferencji,amymusimy mu to dostarczyć. Cała komenda na nas wisi... Nie mam pojęcia, co robić z tymi śmieciami, których naznosili. Wieszco,idźmożejeszczepociśnijKrzy-chaorozpoznanieosobnicze.Będziemarudził,aleprzecieżmategotrochęwbazie. Piotrzniknąłzadrzwiami,aEla,pomrukujączłowrogo, oddała się poszukiwaniom w osobistej bazie wspomagaczy. Wreszcie wyprostowała się i podniosła do oczu niewielką torebkę. Czekolada w proszku o smaku waniliowym. Zagotowała wodę, zalała i nie czekając, aż płyn przestygnie,pociągnęłasporyłyk.Sparzyłasobieduże,naturalne,silikon,usta.Skrzywiłasię,aleniezbólu.Wciąż niemogłasięotrząsnąćzirytacji. Ztym,żeKubeczekodpewnegoczasuprzestałbyćgejzerem namiętności, jakoś się pogodziła - z trudem, bo z trudem, ale jednak. Lata mijają, kryzysy się zdarzają, pomyślałojejsiędorymu.Kilkalatwcześniejbezżaluispazmów wymieniłaby go na lepszy model, ale cóż, ma już kilkawiosenwięcej,aprzecieżczaswhierarchiinajlepszych przyjaciół kobiety znajduje się cholernie daleko od diamentów.PozatymzwyczajniesiędoKubeczkapospędzonych wspólnie latach przyzwyczaiła i zupełnie - co stwierdziła z pewnym zdziwieniem - nie potrafiła sobie wyobrazić, jak to będzie, gdy go obok, na wyciągnięcie ręki,zabraknie.Aleto,codziałosięostatnio,byłojużtotalnymprzegięciem.Wracałcorazpóźniejzroboty,tłumaczącsię,żeświatowykryzysubram,więctrzebasięwię- cejstarać.Zrozumiała:wkońcuijejnieraz,niedwazdarzało się zostawać po godzinach. Zagrały też wyrzuty sumienia,stosowałaprzecieżsłowo„nadgodziny"jakoeufemizm - bywało tak niezbyt często, lecz jednak. Do szału doprowadzałojąto,żekiedyjużKubaraczyłzjawićsięw domu,natychmiastzasiadałprzedkompem,żebygodzinami trzepaćwsieciowegobrydżyka.Najpierwmyślała,żekłamie, chcąc ukryć płomienny internetowy romans. Kilka razywpadaładojegopokojuznienacka-alenie,grał,komunikującsięzpartneremprzezskype'a. Nie pomagały zmysłowe szepty, na nic się zdała inwestycja w bieliznę z sex shopu. Gdyby jeszcze Kubeczek zdradzał ją z realną kobietą, jakoś by to zrozumiała, być możenawetprzebaczyła,właściwieludzkarzecz,tymbardziej że sama nigdy nie miała zbytniego przekonania do monogamii. Ale zdrada z komputerem? Miała prawo się wkurzyć. No, może odrobinkę przesadziła. Gdzie ten głupekjest?Dlaczegoniedzwoni? Bez przekonania chłeptała czekoladę, im chłodniejszą, tympaskudniejszą. Zerwała się zza biurka i zerknęła do teczki, w której skrupulatnieułożyładokumentyzwiązanezesprawą.Pojawiłasięjużwniejsierść,potraktowalijąjakzanieczyszczenie, bo to podobno pies znalazł ofiarę. Gdzie to jest? Tu. Kilkanaście włosów. Dwa nawet z cebulkami. Kto tu wtedy urzędował z dzieciaków? Chyba Jola. Jola wzięła kilkapróbek,bopotrzebowaładojakichśswoichbadań.O cotamchodziło?Niepamięta,alemożedziewczynazrobi- ładokładniejszeanalizy.Gdzieśpowinienbyćjejtelefon. MożeSulskima,boznimsporoprzesiadywała. -Cośtakaniecierpliwa?-Szefpracownibadaniawłosa uśmiechnąłsięnajejwidok.-Jeszczeniewiem.Kalinko, zobaczyszmyśliwskie,bomisięwydaje,żetowtymkierunku? Jego młodziutka współpracownica otworzyła kolejny folder. Piotr przysunął sobie krzesło i w milczeniu przyglądał się pracy dziewczyny. Od czasu do czasu zerkając naniąnieśmiało. - Nie aż tak, Krzysiu, chociaż znasz sytuację. Sprawa priorytetowa,pierdu,pierdu-powiedziałaŹrenicka.-Ale ja w dwóch innych sprawach. Po pierwsze, mam tu starą próbkęzopisemdoporównaniaiwiem,żewtymwypadku nie trzeba się męczyć, bo parę osób, w tym moja siostra, widziało, więc pewnie go pamiętają, chociaż w raporcie tego nie ujęli. To raz, a dwa, pamiętasz tę dziewczynkę,coskończyłapraktykęgdzieśzmiesiąctemu?Jola jakaśtam. -JolaGabczyk. - Widzę, że wszystko z nami w porządku. Mnie jakoś bardziejzapadająwpamięćchłopcy,atobie... -Córkimojejsiostry.Edytamajeszczejedną.Tojatu ściągnąłemJolę. -Przepraszamcię,stary,niewiedziałam.Aletosięnawetdobrzeskłada,bopotrzebujękontaktudoniej.Robiła badania,któremogąmisięprzydać.Pewnienawetwiesz jakie. -Oczywiście.NawystępowanienikluichromuwwybranychrejonachKrakowa.Chodziłokonkretnieoabsorpcjępierwiastkówprzezwłosyzwierzęce.Prawdęmówiąc, JolazrobiłatonazlecenieEdyty.Mojasiostrajestalergologiem,achromtosilnyalergen.Oresztęmusiałabyśzapytaćsiostrzenicy.Tumaszjejkomórkę. -Dzięki,Krzysiu.Jestjakaśszansa,żedasięztegouzyskaćkonkretnygenotyp?Inato,żezdołaciecośzdziałaćz tymnowympreparatem?Zerknijjeszcze,któryjestwlepszymstanie,botendrugimuszęrozpapraćipewniezniszczę. Sulskiwzruszyłramionami. - Och, Ela. Jeśli to pies rasowy, jest szansa, że nawet jakłańcuchbędzieniepewny,togozestawimyzmodelemi zobaczymy.Alezgwarancjamiwolęsięwstrzymać. -Niebądźtakiskromny.Aty,Piotr,nieaklimatyzujsię tuzabardzo,bobędzieszmizachwilępotrzebny. Elżbieta wróciła do siebie i po krótkiej rozmowie z Gabczyk, która na szczęście była także przy komputerze, umówiłasięnaprzesłanieinteresującejjąanalizy.Zapisałaplik,włożyłanasiebiezestawochronnyiwybrałaodczynniki zgodnie ze wskazówkami Joli. Trudno, jeśli się niewyrobiztymkoksem,Lesiojakośsobieporadzi. Pokilkugodzinachwszystkoułożyłosięwzgrabnącałość.Majągenotypizbliżonyprocentchromu,dużeprawdopodobieństwo,żepiespochodziztegosamegoterenu. Gdzieś w okolicy musi być cementownia czy fabryka barwników.Dlastuprocentowejpewnościtrzebabyjesz- cze zebrać dodatkowy materiał, ślinę albo naskórek tego psa,izrobićpróbęmieszaną.Niechjadąpowęszyć. Pod wewnętrznym zastała tylko Marka, któremu hasło labradorretrieverojasnymumaszczeniuniczrazuniepowiedziało,alepoprosiłochwilę,żebywyszukaćsobieilustrację obrazka. Adres miał w swoim kapowniku: ulica Półłanki. - Zakłady garbarskie. Chrom! Od tej chwili proszę do mniemówićgeniusz-skonstatowałaEla. Kordonekraczejniesiałwizytówkaminaprawoilewo, zatowyszukiwarkasypnęłahojnieadresamisklepówzpasmanteriąiwyrobamihafciarskimiorazautorskimistronami i blogami amatorek wyszywania. Źrenicka nie zamierzałazapoznawaćsięztajnikamimereżkiiograniczyłasię dozapisaniatylkokilkuwynikówjednoznaczniewskazującychnato,żeautorbyłichposzukiwanym.Jednakwsieci sprawcazacierałśladyrówniestaranniejakwoswojonym przez się realu. Po tym, jak fałszywy adres odesłał go na wyspy Bahama, do Hamamatsu i w okolice Astrachania, nawetnieomylnemuzwłasnegozałożeniaPoniatowskiemu zrzedła mina. Wszystko się da, ale za jakiś czas. Który morderca z pewnością znakomicie wykorzysta, w najlepszymraziedosprawdzeniakolejnychmożliwościprogramuAtomizer,czyniącegogoniewidzialnymwinternecie. Gajewskizmyłsiędziśkrótkopoprzyjściu,twierdząc, żewolipopracowaćwdomu.Mareknatomiastwyparował wmiędzyczasie-pewniegłoszkaloryferaprzedstawiłmu nowąinteresującąhipotezę.Beatarozważałaprzezdłuższą chwilę, czy nie zrobić krótkiego zwiadu wśród miłośników luksusowych perfum, oni też muszą mieć sieciowe płaszczyznywymianypoglądów,aleugięłasiępoddruzgocącąlistąwyników.Przecieżtobezsensu:popukająsięw głowę, kiedy im zaproponuje, żeby prześwietlić posiadaczykartySephory.Zresztąkilkadnitemuonateżomałoco niedałasięwciągnąćdoklubu...JużtrzymaławrękupokaźnyflakonikEaudeCartier,dopingowanaprzezrozpływającąsięwuśmiechachekspedientkę,jużmiałaulec,gdy metr przed kasą przypomniała sobie jednak o wycieraczkach-szwankująitrzebabędziejewymienić.Nowaprzyjaciółkazkrainyluksusuanichybiwyzwałająwduchuod ostatnich.Trudnosięmówi. Przetarła nietknięte makijażem powieki i postanowiła zajrzećdoMaiBartkowiakrezydującejnieopodal.WnowejfryzurcenabobaiwładnieożywiającymtwarzmahoniowymkolorzeMajeczkawyglądałaprzeuroczo.Odmiesiącababkiwkomendzierozprawiałyotym,żekoleżance trafiłsięjakiśchłopcudo,lekarz,kawaler,adotegozadeklarowany miłośnik rozwódek z dziećmi. Promieniejąca szczęściem Maja była żywym dowodem na prawdziwość wszystkichtychspekulacji.Źrenickaopadłanapodsunięte jejkrzesło,skomplementowałazmianęimage'uizapytała, czyuroczynarzeczonyniemaprzypadkiembratabliźniaka. PiskliwyśmiechMairozbrzmiałwjejuszachniczymsolo na piłę tarczową. Jeśli ten facet odbiera go jak muzykę sfer,toznaczy,żeonikoleżankasądlasiebiestworzeni. Pożegnałasiępospiesznie,bochciałajeszczepogadaćze swojądomowądoktorHouse. Elapakowaławłaśniefartuchdoszafki.Zamierzaładziś szybciejzwinąćsiędodomu,bypróbowaćzaradzićcośna pełzającyrozkładzwiązku.Możeionatakżeniezachowywałasięostatniofair wobec Kuby. I niepotrzebnie odreagowałazłośćnajegoukochanejfiliżancepoprababci. -O,toty. -Noja,aco?Niecieszyszsię? Wodpowiedzistarszasiostracmoknęłamłodsząwpoliczek. -Cieszę,cieszę,tymójlekunacałezło.Alezdziwiłam siętrochę,bomyślałam,żepojechałaśzeSroką. -ZeSroką?Gdzie? -Litości,Betty.Naprawdęnicniewiesz?Okej,jużmówię:tenowepsiewłosypasowałydopierwszych.Byłam przekonana, że Marek podzielił się tą radosną nowiną i wszyscypognaliścienanalot. -Zaraz,jakiepsie?Gajewskimówiłtylkocośokotach. -Note,odpsa,któryznalazłpierwszegozabitego,Płatka. -JezusMaria!Czyondoresztyskretyniał?Zachowałto dlasiebieipewnosam... -MożeJasiowipowiedział? -Agdzietam.Jużbyrabanunarobił.Osobiściezatłukę debila, o ile tamten wcześniej tego nie zrobi. Gdzie on jest?Odbierz,Janku,no,odbierz.Szlagbyto.Totenświadek... -Czymożeszmnieoświecić,cotujestwłaściwiegrane? - Później, kotek, później, teraz muszę lecieć. - Beata wybiegła z laboratorium, jakby goniło ją stado rozwścieczonychbassetów. ProstowobjęciaZadymy.Tentomiałzdrowie.Wczorajszy główny podejrzany sobie tylko znanym sposobem przedarł się przez zasieki, nie takie widać szczelne. OdświeżonyinapowrótpewnysiebieGłowackizatarasował policjantcedrogę.Wskróciepowtórzył,cojejmożezrobić,byniemalnajednymwydechuzaproponowaćtransakcjęwymienną:informacjazaświętyspokój. -PodobasiępanuEaudeCartier?-wypaliła.Tobyło jedyne, co przyszło jej do głowy. Poza nieco krótszą refleksją:zaco? -Nierozumiem. - A bo tak się zastanawiam, czy sobie nie kupić - ciągnęładesperacko. - Chwilunia, pani aspirant. A w następnym punkcie przejdziemydoważkiejkwestii,czysowabyłacórkąpiekarza,tak? Beata wiele by teraz dała za cudowną różdżkę, dzięki którejwokamgnieniuzamieniłabysięwszurniętąOfelię. Coturobić,cholera? - Co pan tutaj robi? - Oto nierychliwa opatrzność dała znać,żeistnieje.PrzysłałaodsieczwpostaciLesia. - To, co zwykle, pracuję. - Zadyma zachował stoicki spokój. -Atosięnawetdobrzeskłada-rzekłrówniespokojnie Paź. - Nie będę ukrywał, że czuję wyrzuty sumienia w związku z tą niefortunną pomyłką. Chyba coś jesteśmy panuwinni... Źrenickiejrozszerzyłysięoczy:czytemuLesiowikompletniepadłonamózg?Możeznowuczymśsięraczyłalbo takwłaśniewyglądajądługotrwałeskutkipoprawianiasobieelokwencji? -Wobectego-kontynuowałrzecznik-skorojużpantu trafił,możepanbyćpierwsząosobą,którejtopowiem.Zaznaczam,żechodzioinformacjępoufną,iwolałbym,żeby mniepanniecytował. -Jasne-skwitowałironiczniedziennikarz.-Ipanmyśli,żełyknętębajeczkę? Trzymał się, ale z jego głosu można było wyłapać ćwierćnutkęzaciekawienia. - Cóż. Ja się tam nie napraszam i nie naciskam. Chce pan,todobrze,niechcepan,toktośinnysięucieszy.Albo może zaczekam z tym do konferencji, do jutra. Wie pan, ostatnia ofiara była bardzo znana i nie wolno nam dłużej utrzymywaćopiniipublicznejwniewiedzy. Zadymatoczyłzesobąciężkąwalkę. -Nodobra-powiedział.-Wysłuchaćzawszemożna,co miszkodzi. Leszekzniżyłgłos. -Znaleźliśmykolejnąofiarę. -Takszybko?-MichałSylwesterGłowackizdążyłnadrobićzaległości. -Wtymproblem,żewłaśnienie. Beata przestraszyła się, iż nie podoła dramatycznemu zadaniuwyreżyserowanemunaprędceprzezPazia. Skorzystała więc z okazji, by wysłać SMS do Gajewskiego:„Marekwniebezpieczenstwie.Oddzwon,B". -...tenmężczyznaonieustalonejjeszczetożsamościtrochęsobiepoczekałwlesie.Niełączylibyśmytychspraw, gdybyniewizytówka. -Chusteczka? TwarzLesianiewyrażałażadnychuczuć. -Tak. -Cobyłonaniejnapisane? -Tegoniemogęzdradzić,dladobraśledztwa. - Okej, to niech pan powie coś o przyczynie śmierci naciskałZadyma.-Umówmysię,żewzamianwstrzymam się z ujawnieniem wszystkich szczegółów tego, co tu się działopodczasmojego,pożalsięBoże,zatrzymania.Może nawetwamodpuszczę...? - Ofiara, mężczyzna, jak już wspomniałem, była przywiązanadodrzewa.Tużobokmrowiska.Trochętotrwało. Trudnogobyłoznaleźćwgłębilasu. -Czyligdzie? -PodLimanową.Sekcjawykaże,ileczasutamspędził. Totyle. -Iotymwłaśniebędzienajutrzejszejkonferencji? Leszekprzytaknął. - I więcej szczegółów dotyczących morderstwa pani Kotwickiej. -Notodzięki.Azpaniąpogadamsobiekiedyindziej.Zadymaobróciłsięnapięcieiruszyłkorytarzem,unosząc swojegonewsa. TelefonBeatyzasygnalizował,żenadkomisarzznówpojawiłsięwsieci. -Schowajmysięwpokoju,bomożesięprzyczaiłipodsłuchuje-zasugerowałLeszek.Źrenickapodziękowałamu uśmiechem. -Ocochodzi,Beatko?-niecierpliwiłsięGajewski. - Jest afera. Elka znalazła koronny dowód na to, że pierwsza i ostatnia ofiara miały styczność z tym samym psem.Wkażdymraziezjegosierścią. -Rozumiem.-Janprzezmomentprzetrawiałtęrewelację, czując, jak całe jego ciało bierze we władanie fala zimna.-Czylitomożebyćtenfacet,któryznalazłPłatka? Rzekomoznalazł. -Właśnie. -Czekajcie,zarazbędę.AcoztymMarkiem? -Sękwtym,żeMarekchybadoniegopojechał. -Co?! -Mamnadzieję,że...Zarazposzukamyjegoadresu,nie odbierałeśijeszczebyłatu,mniejszaoto.Notozbieram posiłki. - Beata, ale ja wziąłem prawie całą dokumentację do domu. Już szukam, zanotujesz sobie i szykuj ekipę. Tylko oczywiściewszystkomabyćdyskretnie.Jeszczebędąpotrzebne... - Janku? Janku? Słyszysz? - Beata jeszcze raz wybrała numer.-Szlagbyto:abonentczasowoniedostępny...Telefonmusięwyładował. BłędnyrycerzSroka Marek poczuł wilgoć na twarzy. Chciał ją z siebie zetrzeć, ale nie mógł. Tam, gdzie zwyczajowo znajdują się ręce,niczegoniebyło.Poruszałwięcramionamiisyknął, aż poczuł falę mrowienia. Zagryzł wargi i udając, że nie obchodzi go ból, zaczął pracować nad odzyskaniem władzywmięśniach.Dłoniejednaktkwiłygdzieśztyłu,złożonerazemisklejonewnadgarstkach.Wrazzbólemwróciła mu pełna przytomność. Nic nie widział przez gęstą materięzakrywającąoczy.Zatousłyszałcoś,cobrzmiało jakstukaniepazuramioparkiet.Zbliżałosiędoniego.Pies zajął się dla odmiany lewym policzkiem i znowu gdzieś pobiegł.Albobyłotudużomiejsca,bojegodreptaniezamierałostopniowo,ażzupełnieucichło,albousiadł.Sroka szarpnął się, lecz niewiele to zmieniło w jego żałosnym położeniu.Tkwiłnakrześle,któremusiałobyćczymśzaklinowane,bonawetniedrgnęło.Głowęmógłbywprawdzieprzekręcićbeztrudu,zawszejakiśsukces,aleczarny materiał na jego oczach, może szalik, nie przepuszczał światła. Nie,nieprzypominałsobiewszystkiegojakprzezmgłę. Pamiętałkażdyszczegół,aletylkodomomentu,kiedyktoś chwycił go za szyję, przyłożył szmatę do ust i... Tego, co potemdziałosięwtymfilmie,Mareknijakniebyłwstanieodtworzyć.Kurwano,dałsiępodejśćjakblonddzie- wica ścigana przez wampira, która z dwóch możliwych drógzawszewybierzetęwiodącąprostowślepyzaułek.I na co właściwie liczył? Że zaskoczonemu kolesiowi zechce się dalej uprawiać grę z konwencją? Niewątpliwie trafił we właściwe ręce, tylko gówno mu ta wiedza teraz pomoże. -Piesiu,Azorczyjakciętam?Chodź,malutki. -Toona. Srokawyciągnąłgłowęwstronę,zktórejdobiegłgłos. Zadziwiającomiłygłos,możeniecozbytwysokijaknafaceta.Dobrychparęmetrówodniego.Marekodbyłkrótką wycieczkę w przeszłość. Na miejscu zdarzenia było dość ciemno,widziałrysyświadka,aleniewpatrzyłsięwniegoażtakuważnie,bywraziepotrzebymócstworzyćjego portret pamięciowy. Pies znów do niego wrócił, położył ciepłypysknakolanach.Wtedybawiłsięznim,rozpoznał wnimlabradora,towszystko.Trzebabyłozapytać,jaksię wabi - zazwyczaj właściciele chętnie nawijają o swoich pupilkach,zyskałbytrochęczasu,możenawetzdobyłjego sympatię.Suniajużgopolubiła,chętniebyjąpodrapałza uszami.Gdybytylkomógł.Chciałzapytać,czygryzie,tak dlapodtrzymaniagadki,alesamamyślwydałamusięabsurdalna: ze strony zwierzaka raczej nic mu nie groziło. Chyba że pod wpływem komendy gamoniowata suczka przeobrazi się w rottweilera. Nie, nie ma szans: przed oczyma zmaterializował mu się bardzo wyraźny obrazek psależącegonaplecachidomagającegosięgłaskaniapo brzuchu.Uśmiechnąłsiędotejmigawki. Może psie zaloty miały na celu właśnie odwrócenie uwagi?Pieszaskomlałprzymilnie,prosiłMarkaointerakcję. -Wracaj,Baśka.Siad. Jaś powiedziałby zapewne: Taa, wygłupiasz się z jakimś psem, a czas ucieka, pomyślał Sroka. Jeśli już, to bardzowolno.Srokaniemiałpojęcia,nailegodzinstracił łącznośćzeświadomością.Pocieszałsiętylko,żeto,czym gokoleśspacyfikował,niepowodowałospecjalnychskutków ubocznych: nie czuł mdłości ani zawrotów głowy. Jegozmysłyfunkcjonowałybezzarzutów.Myślałtrzeźwo, choćmałokonstruktywnie.Wolałsięterazniebiczowaćza swoją donkiszoterię, zepchnął ją w najdalszy kraniec świadomości.Adresjestprzecieżwdokumentach,Pamelka zna sprawę i głupia nie jest, więc na pewno dotrą po nitce do kłębka. Po kłębku danych do Kordonka. Tylko kiedy? Zaburczało mu w brzuchu tak głośno, że mało uprzejmy gospodarz musiał to usłyszeć. Rzeczywiście, charakterystyczne,intensywnestukaniewklawiaturęnagle ustało, obrotowy fotel szurnął po podłodze. Poruszał się cichutko,jakbymiałnanogachwytłumiacze.Albozamiast kapcinosiłgrubeskarpetki?ZbliżałsiędoMarka,alezatrzymałsiędwa,trzymetryodniego.Donozdrzypodkomisarzadoleciałsłabyzapachperfum.Wizytówka. -Głodnyjesteś? Kolejnygrzmotwydanyprzezjelitawystarczyłbyzaodpowiedź. Sroka nie chciał być jednak niegrzeczny, więc gorliwieskinąłgłową. -Możetojestjakiśpomysł?Śmierćgłodowa?Rozważałem taką opcję przy tamtej lali, ale nie wyglądała na taką,cobywieleżarła.Bałemsię,żetowszystkosięprzeciągnie.Ajanielubięsięcackać.-Oprawcaniemiałjuż nicdoukrycia. -Pomijając,żetojużbyło,choćbywSiedem.Małooryginalne-zaryzykowałMarek,botrochęjednakzapamiętał zeskleconegoprzezprofilerakluczadoduszyzbrodniarza. Noita„Nowakolekcja".Powstrzymałsięodpytania,dlaczego on sam dostąpił łaski odroczenia wyroku. Czy aby niechodzituoto,żeKotwickązabiłojedzenie,więcbazowanienapodobnymchwyciebyłoby,właśnie,małotwórcze.Miałgorącąnadzieję,żewcisnąłmniejistotnyguziki nienarobisobiedodatkowychkłopotów. -Muszęjeszczedopracowaćdetale.Oderwałeśmnieod innejroboty-poskarżyłsięKordonek.-Alecosięodwlecze, to nie uciecze. Teraz skoczę sobie zobaczyć, co tam porabiajedenpan,iprzyniosęjedzenie.Wdrodzezastanowięsięnadczymśoryginalnym. Marekniemógłpowstrzymaćchichotu.Udałosię! -Zczegosięśmiejesz? -Nie,nic.Mamdlaciebienapis,tylkojestdużoliterek. -Napis? - Oryginalny, jak mi się wydaje. - Sroka położył taki samakcentnapierwszywyraz.-„Fromkillerwithlove". Oprawcamilczałprzezdłuższymoment.Czyżbyrozważałtępropozycję? -Nietrzeba,samsobiewymyślę. Zabrzmiało to tak, że policjantowi odechciało się dalszejprowokacji.Milczałwięcpotulnie,amordercamusiał właśniezapalićświatło,leczmateriałowijającyoczySrokiniewielegoprzepuścił,tylebypodkomisarzzarejestrowałszybkitanieccieni.Skoncentrowałsię.Kilkakroków, chybaodsuwanieszuflady.Cośzniejwyjmuje. Broń?Podobnyszczęk.Kolejnedwakroki,podnosicoś. Stawianapodłodze.Tobrzmijakwysuwanieobiektywuz cyfrówki. Robi mu zdjęcia? Tylko dlaczego nie słychać trzasku flesza? Może to kamera? Kat utrwala ostatnie chwile skazańca... Jeśli tak, to nie da mu tej satysfakcji i niebędzieonicbłagał.Jedyne,coMarekmógłspróbować zrobić,tosięwyprostować,przyjąćbardziejgodnąpostawę.Jęknąłzwysiłkiem.Uwięzionynaamen,kurwa.Cisza zaczynałamucorazbardziejdoskwierać. -Skończyłeś?-zapytał. -Nie.Wrócęniebawem.Bądźgrzeczny.Basiacięprzypilnuje. Musiałznówpójśćwgłąbdomu,bodouszuMarkaledwiedobiegłowyraźnetrzaśnięciezamykającychsiędrzwi. Nasłuchiwałprzezchwilę,żebyniedaćsięznowunabrać. Pies skowyczał żałośnie, lecz szybko zrezygnował. To jeszczeoniczymnieświadczy.Odgłoszapalanegosilnika rozwiałjednakwszelkiewątpliwości. -Basia,Baśka. Suczkawsparłałapynajegokolanachiobdarzyłakolejnymmokrympocałunkiem.Byładośćciężka.Zaraz,zastanowił się, przedtem się na niego nie władowała. Musiał miećgłowęniżej.Odgórycośblokowałooparcie,przesunął więc ręce w dół, pochylił się. Mógł prawie położyć się na kolanach, ale ręce zupełnie mu się zaklinowały. Kurwa,terazniejestwstaniewrócićdopoprzedniejpozycji. Wcześniej mu się to przecież udało. Mięsisty język łaskotał go w nos. Widocznie ubzdurała sobie, że w ten sposóbpomożewięźniowi. -Przestańjuż,cholerojedna.Nicto,Baśka,damyradę. Chociaż...-Szafagrającaczekałajużgotowadousług.ZapodałaKozidrakową:„Wednieiwnocy,świataprorocy. Iiiizooostaliśmysaaami,beztaty,bezmamy".Co?Nie podobacisię?Przecieżniefałszuję. Pies chwycił w zęby kawałek materiału zasłaniającego oczyMarka. -Aaa,brakkontaktuwzrokowego?Otochodzi?Dawaj, dawaj, przypomnij sobie tę scenkę, jak Szarik wygryzł knebelJankowi.Dżizas,pojebałomnieno. Ale Baśka skumała bazę. Zsunął głowę niżej, a pies podciągnął szmatę do góry. Warczał przy tym zawzięcie, anichybidoskonalesiębawił.Szalikmocnosięjużpoluzował,niebyłzbytstaranniezwiązany,aniemającdodyspozycjirąk,Marekitakniemógłwielezdziałać.Rozsunął kolanaipochyliłsięjeszczebardziej.Prowizorycznaopaska przesunęła się i na skutek energicznego potrząsania spadłazgłowy. W pokoju panował mrok, nie aż tak gęsty jednak, żeby odwróciwszysię,Srokaniedostrzegłzmyślnejpułapki,w jakiej uwięził go morderca. Oparcie wysokiego krzesła znajdowałosiępodblatemstołu,toonstawiałopór.Każdy, nawet najcięższy stół dałoby się unieść i przewrócić, gdybysięgozaatakowałoodprzodu,wolnymirękoma. - Dupa. Cokolwiek jaśniejsza, ale zawsze. - Pierwszą rzeczą, którą Marek zobaczył, była niewielka kamera na statywie,umieszczonymzedwametryodniego.Czylimiał rację.Tylkoniewielezniejpókicopożytku,więcrozglądałsiędalej.Zarysbiałejościeżnicy,ciemneplamyobrazównaścianach.Poprawejstroniemusiałobyćokno,co wywnioskowałzwybrzuszenia-parapetu,naktórymopierałasięroleta.Przepuszczałatrochęświatła,jużniedziennego, lecz emitowanego przez umieszczoną gdzieś za oknem latarnię. Zamknął oczy i odtworzył w myślach to, co zarejestrował na zewnątrz: latarnia stała kawałek od furtki,pokójjestwięcodfrontu.Parkanzbytwysoki,żeby cokolwiekprzezniegozobaczyćisforsowaćbezpomocy. Niebędzieimlekko.Niepamiętał,gdziepodrodzemijał sklep,coakuratbyłodobrąwiadomością-kolegasympatycznytakszybkoniewróci.Zresztąmówiłprzecież,żenie tylkotomadozałatwienia. Basia przysiadła obok, zastygła jak posąg. Po blisko kwadransiepodniosłasięiwyszłazpokoju.Wróciła,tarmoszącwzębachcoś,cowydawałozsiebieprzeraźliwy pisk.Ignorującitaksłabowidzącąpubliczność,wnajlepszeoddałasięigraszkom,tarzałapodywanie,przesuwała dośćdużązabawkęnosem,skakałananią,krótkomówiąc: odstawiałapolowanie. -Przynieś,Baśka,przynieś. Piesdalejniezwracałnaniegouwagi. -Aport! Tymrazemsuczkazareagowałanapolecenie.Chwyciła piszczącecośizłożyłajeMarkowinakolanach.Byłtorealistyczniepodrobiony,oskubanygumowykurczak. Niechsiędziejewolanieba,westchnąłGajewski,upychając w torbie bezużyteczny telefon. Historia zatoczyła koło,bywrócićdopunktuwyjścia-naPodgórze.Miejsce, któregoświetlanaprzyszłośćwciążoddalałasięwczasie. Przydałobysięwreszciezrobićtamporządnydojazd,cierpliwość kierowców zmuszonych do korzystania z ronda Grzegórzeckiegocorazbardziejsięwyczerpywała. Janodczekał,ilemusiałodczekać,byprzedrzećsiędo newralgicznejstrefy.Ciekawbył,czySrokatylkoprzyczaiłsięgdzieśwpobliżu,czyjednak,nieociągającsię,zaatakował.Bardziejprawdopodobnywydałmusięniestety drugiwariant.Ontakżenieczułsiękomfortowo,robiącw zasadzietosamo,aleniewidziałinnegowyjścia.Historia zatoczyła koło, powtórzył do siebie, i jest w tym jednak cośoptymistycznego.Byletylkoniebyłozapóźno.Ztrudemodpędziłodsiebiezłemyśli,byzrobićmiejscenarefleksjęzwiązanąwyłączniezbłyskawicznymiskutecznym reagowaniem. Zaparkował, wyszukawszy na mapie punkt stosownieoddalonyodinteresującegogoadresu.Mimoże mieszkałniedaleko,słaboznałtęokolicę,liczyłjednak,że udamusięprzemknąćniepostrzeżenie.Chybażemorderca właśniesiedzimunaogonie.Żejuż... Okej, tak się nie da. Musi do tego podejść na zimno. Alboinaczej-naciepło.Adrenalinaponiesiegodozwycięstwa. Pięciopunktowa przewaga przeciwnika nie załamała naszych orłów. Tym razem skutecznie blokują Kordonka.Kapitannazagrywce.Jestaut?NajstarszywdrużynieGajewskitobardzodoświadczonyzawodnik. Nadkomisarz zamknął samochód. Cokolwiek zasmuciły goterazsiatkarskiegabaryty,zpowoduktórychtrudnogo było przeoczyć. Lepiej postawić na szybkość. Puścił się ciemną uliczką, by wyhamować tuż przed pożądanym celem. Schował się w cieniu, chcąc z ukrycia przyjrzeć się posesji.Skutekbyłżaden-zawysokiparkan,dodatkowo przedłużony żywopłotem. Przebiegł wzrokiem spadzisty dach.Brakokiennastryszkufrontu,dobrze:tooznacza,że jeślipodkradniesięzbokuodnieoświetlonejstrony,toz wnętrzadomurównieżniebędziegowidać.Jakpomyślał, tak zrobił. Wzrost stał się na powrót jego atutem, płot na okodwaipółmetra,alechwycisięzatekrzakiipodciągnie. Podskoczył i cicho jęknął z bólu. Jakieś diabelskie kolce. Miał przy sobie tylko cienkie gumowe rękawiczki, wielemuniepomogą. Ale zaraz, w samochodzie zostawił robocze z grubszej gumy. Założy je na te cienkie, to powinno wystarczyć. Wrócił do auta, poszperał chwilę w bagażniku. Z tkliwością spojrzał na dziecinne samochodowe krzesełko, które wymontowywał przed wyjazdem do pracy. Hmm, a może...?Nałożyłdwieparyrękawic,wjednąrękęchwycił fotelik,wdrugąlewarek.Zapiąłpłaszcz.Niezapomniało broni,alepostanowił,żeużyjejejwrazieabsolutnejkonieczności. Choć kto wie, czy poza wiatrówką morderca nie posługuje się czymś większego kalibru. Na ulicy nie byłożywegoducha.Stanąłpodparkanem,obróciłkrzesełkodogóry.Raczejniewytrzymajegociężaru,trudno,ale niechodzioto,żebynanimstać.Przećwiczyłrazjeszcze: hop,noga,ręka,łapszakrzakiidogóry.Samochódjakiś słychać-chodu. Fotelik,zdajesię,przeżyłoperację.Gorzejbyłozkolcami, które jednak przebiły się do rąk. Udało mu się w ostatniejchwili.Autozatrzymałosiętużobokposesji.Gajewskiniezważałaninadobiegająceześrodkadomuujadanie, ani na zadrapania. Przykucnął pod rozłożystym świerczkiem. Ledwie słyszał kroki dobiegające z drugiej strony. Szczekanie przeszło w skomlenie - po prostu pies cieszyłsięzpowrotuswojegopana.Aterazpanwypuści go z domu i po zawodach. Ale z ciebie głuptas, Cmoku, pomyślał. Mężczyzna wszedł do domu, lecz najwyraźniej nie zamierzałzniegowychodzić.Czyżbydziecinnefotelikiwalające się po chodnikach były dla niego normalką? Tylko tenpieswciążposzczekiwałostrzegawczo.Wpokojuzapaliłosięświatło.Janwychyliłsięzzadrzewkaipróbowałprzedrzećsięwzrokiemprzezzasłonę.Tobeznadziejne.Jedynazaleta,żewoknieniemaroletantywłamaniowych.Wszkolezawszemiałpiątkęzeskakaniaprzezkozła. Zginając się wpół, nadkomisarz zbliżył się do okna. Przełożyłlewarekdoprawejręki,wyprostowałsię,zca- łejsiływalnąłwszybęidałsusadośrodka. Wylądowałnaczworakachniemalustópjaknajbardziej żywego Sroki, przewracając przy tym statyw. Morderca stałprzyścianienieopodal,wrękutrzymałpudełkozpizzą. Gajewski spojrzał mu w oczy i zobaczył w nich łzy. Kordonek zadrżał niczym rażony prądem, po czym osunął siępościanie.Zemdlał. GęstastrugakrwizalałaokoJana.Nieczułbólu.Przyłożył rękę do rany. Wyglądało na powierzchowne skaleczenie,alezgłowyzawszestrasznieleci.Pies,któregosię obawiał, nie zwracał na niego najmniejszej uwagi, zajęty wylizywaniemtwarzynieprzytomnegopana.Podniósłsięz kolan. -Nojacięniemogę-skwitowałzrozbawieniemMarek.-Alejazda. Janpodniósłsię.ChwyciłzataśmękrępującąręceSroki. -Nicminiebędzie.Lepiejnimsięzajmij,bomożesię zachwilęocknąć.Tenszalikpowinienwystarczyć. - Nie, wziąłem kajdanki. - Jan podniósł jednak szalik, żebywytrzećkrew,którazalewałamuczołoikołnierz. Chciałpodejśćdonieprzytomnegomężczyzny,lecztym razempiesstawiłopór.Zawarczałostrzegawczo. Gajewski spojrzał pytająco na Marka, ale ten tylko wzruszyłramionami. -Niewiem,corobić.Baśka,botoona,niejestgroźna. Może kurę jej rzuć, o tam leży. Na korytarz i zatrzaśnij drzwi.Lubisiębawić. -Ajakzaniąniepoleci? -Tosiębędziemydalejmartwić. Jan podniósł gumową zabawkę. Fuj, jaka ośliniona. Suczka przerwała ratowanie pana i spojrzała na niego. Wysunęła język. Rzucił kurę, labradorka wzdrygnęła się, lecznieruszyłazmiejsca. -Widzęintensywnąwalkęwewnętrzną.Spróbujjeszcze raz,tylkonajpierwzapipcz,tamwśrodkujesttakiewyjąceustrojstwo. TymrazemBasianieoparłasiępokusie.Zrozumiawszy, żejąoszukano,płaczącpopsiemu,dobijałasiędodrzwi, leczbyłojużpozawodach.Takotowiernasukazdradziła swojegopanaporazdrugi. Gajewskipodszedłdozabójcy. -Poczciwina,co?Możetychceszgoskuć? -Nie.Zasłużyłeśsobie,przyjacielu,jesttwój. Myk, i po Kordonku. Nadkomisarz znów stanął przy swoim narwanym kumplu. Obaj usłyszeli jakiś ruch za oknem.Nadeszłyposiłki. -Jużzostawmnietak,jakjestem.Niezaszkodzidorzucićtakiezdjątkododokumentacji.Pozatym:przyzwyczaiłemsię.„Taktusobiebędęsiedział.Lalala,lalala"-zanucił. - O ile dobrze kojarzę, to w filmie szło inaczej. Jak strażniczkiwalnęłynimoglebę,toMaksniesiedział,tylko leżał.„Taktusobiebędęleżał".Zakładamysię? Haftawangardowy -Trzebagobyłojednakprzycisnąć,Marek-oświadczył Gajewski. - No widziałeś przecież, groch o ścianę. Nic do niego niedociera.Konsekwentnyjest,wiadomożenieztych,co ręka,noga,mózgnaścianie,iszalałnamturaczejniebędzie.Tegozgrywaniaautykasięjednakniespodziewałem. -Alemogłeśwtedy,kiedysięprzytobieprzechwalał. - Nie chciałem go drażnić. A ty byś to zrobił na moim miejscu? -Szczerzemówiąc-przyznałJan-niemampojęcia,co bymzrobiłnatwoimmiejscu. -Niestresujsię,brachu.Najważniejsze,że...Dokońca swojegomarnegożycianiezapomnęcitejakcji.Bolijeszcze? -Eee,nicminiebędzie. -Amożezapodamymunowoczesnątorturę?Weźmiemy żyletkęimuniąpomachamyprzednosem.Wsumiemogę sięnawettrochępociąćdlasprawy.Widziałeśłzywjego oczach?Żebysiętakkażdydałspacyfikować... -Żeteżcisięjeszczechcepotymwszystkim.-Gajewskirozluźniłbandażnaczole.-Czytomusitakswędzieć? -Chcemisię?-zastanowiłsięSroka.-Właściwienie wiem,coterazczuję.Ulgę,tonapewno.Takąwiesz,misjonarską: gadzina nikogo już nie skrzywdzi. Ale tamto? Chybanajbardziejniemogęprzebolećtego,żesiędoniegowyrwałemjakostatniwał. Nadkomisarzanimyślałzaprzeczać. -Jeszczejednadurnarzeczchodzimipogłowie.Cosię terazstanieztympsem?CoBaśkawłaściwiewinna? -Niewiem.-MarekzacząłdziałaćJanowinanerwy.Trafi do schroniska, jest rasowa, miła, ktoś na pewno ją przygarnie.Albo,skorosiętakzaprzyjaźniliście,tosobie jąweź.Żebyśniezapomniał,jaknabroiłeś.Àproposbycia winnym, masz okazję mi się odwdzięczyć. Przez ciebie rozwaliłemfotelikAni,abędziejeszczepotrzebny. - Się wie. Władza musi świecić przykładem. Powiedz, gdziemożnagokupić,ijużlecę. -Sąwcentrachhandlowych,zrobisztoporobocie. -Jakiejwłaściwierobocie?Parędnisięjeszczeznami pobawi,potemtrafiwłapkipsychiatryikoniecbalu,panno Lalu. Może go nawet wypuszczą za dobre sprawowanie? - Szczerze mówiąc, wątpię. Ale chciałbym się jednak dowiedzieć, dlaczego to wszystko robił? Jak to się stało, żepodszedłtylu,inteligentnychwkońcu,ludzi? - Jedno jest pewne, Druszczową podszedł od tyłu wtrąciłaBeata.Złożyłanabiurkugrubąstertęteczek.-Już odpoczęliście, porozmawialiście sobie od serca? Nie przeszkadzam? -Niemaoczymmówić.Coprzyniosłaś? -Naszepapierzyska,trzebajeuporządkować.Aotych wszystkich sposobach to się dowiemy z jego prywatnego ArchiwumY.Poniatowskijużdziała,mówi,żetymrazem nie musiał się wysilać, tylko jest tego od groma. Większośćnamwydrukuje,resztęprzerzucinadysk. -Właśniedoszliśmydowniosku,żeszkodafatygi-powiedziałMarek. -Doszliśmy?My?-zdziwiłsięGajewski.-Jedynakorzyść z tych naszych kaskaderskich wyczynów jest chyba taka,żegozaskoczyliśmyiniezdążyłposprzątaćwswoim centrum dowodzenia. Ale wracając do tematu, Beatko, właśniemówiłem,żeniechciałbymoddawaćtegowalkowerem.Toniemożetakbyć:zamknęliśmykolejnegopsychopatę,jesteśmywolni,czekamynanastępnego. -Jużpewniektośczynizadośćtwojemużyczeniu.Mąż żonęsiekiereczką,żebyzabardzonieutrudniać. -Marek...!Nic,jawkażdymrazieteżchciałabymwiedzieć, jak na nich wszystkich trafił. Dlaczego akurat na nich?Czyliznowunasczekagrzebaniepodokumentach.A możebyposzukaćtych,comdlelinawidokkrwi? -Zustmitowyjęłaś.Alejużsobiesprawdziłem.-Jan stanął przy oknie. - Do hemofobii może dojść na skutek traumy,którąprzeżyłosięjakodziecko,alerówniedobrze czegoś, co stało się już w dorosłym życiu. Pomóc na nią możetylkoterapiaupsychiatry.JakośniewidzęKordonka zwierzającego się na kozetce. To znaczy pewnie tego nie robił,bobyprzyokazjiwyszłyinnejegoskłonności.Choć ktowie?Wkońcuujawniłjedopieroniedawno.Aktośgo wcześniejskrzywdził. -Zawszesiętakmówi-zironiąorzekłaŹrenicka. -Właśnie.Carriemisięprzypomniała.Kojarzycie?To znaczyty,Jasiu,bonaszakoleżankabyłajeszczewtedyna etapie Przygód Bolka i Lolka. Więc jest pięknie, Kopciuszkowa zakłada diadem królowej balu, prawie sika ze szczęścia,żejąwreszciedocenili,naglebums:lecinanią wiadrojuchy.Dziewczynasięwkurwia,noidochodzido rzezi.Przepraszamzatenobrazkowyantrakcik,ale...Jakoś misięwydaje,żezadużochcemyusprawiedliwićtrudnym dzieciństwem. Jasne, jasne - zaznaczył samokrytycznie moje teorie bywają do luftu i dam sobie na wstrzymanie, obiecuję,tylkojeszczetaostatnia.Jakzginęłanauczycielka,trochępoczytałemoróżnychszkolnychmasakrach.Nomenomen, nie zdajemy sobie sprawy, ile tego jest, szum sięrobi,jakzginąconajmniejtrzyosoby.Wkażdymrazie większość gnojków, dokonawszy dzieła, palnęła sobie w łebalboichzłapalipoprostu.Niejedenznichzapowiadał swójwspaniaływyczynwsieci,wkażdymraziewysmarowałtammanifestprzeciwkoświatu,aleco?Siedziećim przezdwadzieściaczterygodzinynaplecachipatrzeć,czy planująpolowanienakolegów,czymożeakuratlikwidują armię gnomów na poziomie czwartym? Pewnie znacie te spekulacje:grybudząagresję,telewizjanieograniczabrutalnychtreści,szkołasięnieinteresujeitd.,itp.Mądregłowyględzą,atuwmiędzyczasiekolejnymłodocianyJapończykbierzeiodreagowuje.Awdomubyłtakimaniołkiem, zawsze bez proszenia wynosił śmieci i w ogóle nic nie wskazywało na to, że zajmuje się czymś innym niż przysposobieniemdokaroshizalatkilka.Swojądrogą,teżja- kiś powód do wkurwienia, po co się tyle męczyć? Czyli, moi drodzy, to przeważnie nie są zdeprawowane sieroty czy biedne ofiary molestowania, tylko cud miód dzieciątka,którymzdotądnieodkrytychpowodówodwaliło. -Wszystkosięzgadza,Marek,tylkojaksiętomadonaszegoartysty?-Beataoparłasięogóręteczek. - Mogę tylko powtórzyć za Jankiem: sam chciałbym to wiedzieć.Bowcaleniejestempewien,czystareszablony tuwystarczą.Jakiegotamartysty?!-zaprotestowałjeszcze Sroka.-Bergmanadlaubogichodwciskanialudziomkitu. W rolach głównych wystąpiły były pasztety i garnki nierdzewne. -Nieważne,alewidziałamjużtenfilm,któryztobąnakręcił.Noprzysięgam,minąłeśsięzpowołaniem.Chcesz sięprzekonać? Rzeczywiście,byłotegoodgroma-możnabyobdzielić całyszwadronśmierci.Poprzeegzaminowaniusiepaczyz historii kina i odporności na pracę w warunkach ekstremalnych. Pewnie wystarczyłoby jednak, żeby zaliczyli krótkiwyjazdnawojnę.Wkońcufotoreporterzyspecjalizującysięwgorącymprzekaziezfrontujakośsięuodparniali.Ustawialiwpozycjineutralnegoświadka,patrzylii pracowali,niezapominającprzytymoświetleikadrowaniu: by pokonać konkurencję na World Press Photo, nie mogli zejść poniżej wymaganego poziomu technicznego. Gajewski,któryniejednoprzecieżwidziałibyłwzględnie zaimpregnowany,wciążmiałwpamięcikilkakadrów,na jakichutrwalonoegzekucjęwykonanąbodajnajeńcutalibie. Zgładzenie przez dekapitację, krok po kroku. Na pierwszej fotce widać przerażonego skazańca jeszcze w całości,nadrugiejmieczunosisięnadjegokarkiem,ana trzecim głowa leży już pod stopami. Sama tak spadła czy ją tam ułożyli, by zwiększyć wymowność kadru? To było rokpoWTC,nawystawiepokazywanejwWarszawie,dokądakuratwysłanogosłużbowo,więczajrzałdoPKiN-u, dominowałymigawkiobrazującenowojorskątragedię. Jaknieta,toinna. -Mamcofnąć?-zapytałDamianPoniatowskizwyczuwalnąwgłosienadzieją,żeJanstanowczomutegozabroni. -Nie,nietrzeba.Sątylkotetrzy?Nieznalazłeśfilmów zdwiemapierwszymiosobami? - Przykro mi, ale nic tu więcej nie ma. Naprawdę wszystkoprzekopałem. -Taa-zastanawiałsięJan.-Jakniema,towidocznie ichnienakręcił. - Robił próbę generalną? - Beata także z ulgą przyjęła koniecseansu. -Albopróbęodporności-dociekałSroka.-Sprawdźmy w folderach. Damian, wydrukuj to wszystko od razu, boitakbędziemypotrzebowalidoakt. -Przejrzałemzgrubsza-odezwałsięLeszek.-Iwyglądaminato,żeMarekmarację. -Chociażraz...-niemógłsobiedarowaćpodkomisarz. -Oj,dajdokończyć.Albojakjużchcesz,tomów. -Dobra,alechybaniemuszę,sprawajestjasna.Płateki Druszcz posłużyli mu jako króliki doświadczalne. Łatwo mu z nimi poszło, poczuł się gotowy, a efekty widzimy, niestety. -Gdzieonukryłkamerę,jakfilmowałTrybusia?Widać, żekręciłtakbardziejzręki,lichogozresztąwie.Zkobietami miał prościej, zwłaszcza z tą ostatnią, bo ją unieruchomiłnafotelu-Damianwyrównałstosikpapierówwyjętychzdrukarki. -ZZyburąteżprosto,widocznienabrałjąnasesjęzdjęciową,ajakjużbyławwodzie,pewniepodmieniłaparat nakamerę-stwierdziłaŹrenicka. -Jakietowszystkoujmującoprostepofakcie-ironicznieskwitowałGajewski. Przezmomentwpokojusłychaćbyłotylkoszumpracującej bez wytchnienia maszyny. Plik dokumentów wciąż rósł. -Dużotegojeszcze,Damian? -Sekundkaalbodwie.Nie,więcej,bomejlezostały.To znaczywśródadresatówniemachybażadnejztychosób, alemożecośtaminnegowynajdziecie. -Właśnie-przyznałJan.-Bowierzyćmisięniechce, żetobyłasztukadlasztuki. - Nie? - Sroka miał wątpliwości. - A te hafty? Jak nic oznaczająporypaniedokwadratu. -Tylkożetomogłabyćzmyłka-wtrąciłLesio.-Cała seriajakoprzykrywkadlajednegomorderstwa. -Całyserial,chciałeśpowiedzieć-zaznaczyłaBeata. -Tytopowiedziałaś,nieprzekręcaj. -Lesiuniu,dajsobiespokójzzabawamiwprofilera,bo szkodaczasu. -Aleja... - Nasz złotousty złapał bakcyla - zaśmiał się Marek. KiedyśwreszciemusimystaćsięjakAmerykanyiwyszkolić własne siły psychologiczne. Żeby się więcej nie męczyćzJanuarym. - Męczyć się? Jeśli już, to ja się z nim męczyłem. Pamiętaj,żegdybynieJanuary,tobyśmysiędalejzabawializ Zadymą.Cozapewnebyłobycinarękę.Naprawdęsięna niego uwziąłeś - Gajewski nie miał zamiaru kryć uszczypliwości. -Atygoszanujeszjakowybitnegofachowca?OMichaleSylwestrzemówię,chociażdoktorektoteżosobliwość zoologiczna... Nadkomisarztylkowzruszyłramionami. - Okej - odważył się znowu rzecznik. - Wróciłbym do tego,coJanekmówił.Żeontegonierobiłtylkodlasiebie. -Świętaracja,żuczku-porazkolejnyprzerwałmuSroka.-Robiłtowosobliwiepojętyminteresiespołecznym. Nie powiem, że za naszą wolność, bośmy się przy okazji natyralijakdzikieświnie.JużsłyszęgromkiśmiechGruszki,jakmuwspomnimyonadgodzinach...Aleon,proszęja was,walczyłzawolnośćsłuszniezagniewanychobywateli.Wkurwionych,żektośmaodnichlepiej. -Coty,Marek...Trybuśmiałlepiej?! -Czekaj,dziewczynko,Trybuśwkurwiałporządnychlu- dzizinnegopowodu. -Chybatego,żeistniał-orzekłaŹrenicka.-Toznaczy, żetacyjakonistnieją. -O,to,to.Żeistniejąiśmierdzą,zwłaszczawśrodkach komunikacjimiejskiej,gdzieczłowieksobieprzeznichnie możewspokojunacieszyćsięwidokiemDorotki. -Moidrodzy-rzekłautorytatywnieJan-przestańciejuż gadaćjednoprzezdrugiego.Ichodźmystąd,boprzeszkadzamykoledze. -FilmywamprzekopiowałemnaCD.Proszę. -Dzięki,Damian. Zgodnieruszylidoprzytulnegolokalurzecznika.Leszek nastawiłekspresdokawy,apozostalipodzielilisiępapierami. Każdej z ofiar morderca poświęcił osobny folder. Dysponowaliwięckorespondencją,historiąodwiedzanych przez niego stron, tym, co udało się wydrukować z gadugadu, oraz spisami kontaktów z programu pocztowego i komunikatorów. -Poczekajciechwilę-poprosiłnadkomisarz.-Wiecie, czegowłaściwiemamyszukać? -Wspólnika?-zapytałanieśmiałoBeata. Gajewskiposłałjejuśmiechpełenaprobaty. -Takmyślę.Toznaczynieprzypuszczam,żebyktośmu pomagał w bezpośredniej, nazwijmy to, akcji, ale być może dostarczył pewnych środków. Naturalnie, trzeba go będzie jeszcze przycisnąć, tylko wypadałoby nie tak w ciemno. Weźmy pod uwagę choćby tę truciznę, którą wykończyłTrybusia.Elamówiłaprzecież,żetrzebaumiećją przygotować, by sobie przy tym nie zrobić krzywdy. Nie mamyteżżadnejpewnościcodotego,czynapewnosam wyszywał te chustki. Zastanówmy się więc, w jakim momenciemusiałskorzystaćzpomocy.Iczytenktoświedział osprawie. - Cóż. Też mi się wierzyć nie chce, że aż taki z niego Batman-zgodziłsięMarek.-Śpiewa,tańczyihaftuje.Co do ostatniego, to znaleźliśmy przecież u niego niedokończonąwyszywankęinarzędzia.Nici,płótnoite,no...tamburyno,Becia? -Mówiłamjuż,żesiętegonieuczyłamwszkole. -Jestpiekielniesilny,nieźlestrzela,znasięnachemiii medycynie, nie wspominając już o tym, że ma niewąski łeb, niestety - wyliczył Leszek, stawiając przed Gajewskimkubekzkawą. -Niezapominajmyoambicjachartystycznych-uzupełniłJan.-Czekanaszresztąwywiadśrodowiskowy,tosię wreszcieczegoświęcejonimdowiemy. -Alepókico,jabymkombinowałtak:robiłtenserial dlakogoś.Zprzeznaczeniemdlafrustratów,tojużwiemy, alestałzatymjakiśzleceniodawca-powiedziałSroka. -Cośmisięskojarzyło-dodałaŹrenicka.-Sątakiefilmy...Horrory.Ociekającekrwią.Jaksięone,kurcze,nazywają... Nie, nie mogę sobie przypomnieć, ale na pewno Pawełbędziewiedział.Mamnadzieję,żeniewyłączyłkomóry. -Hardcorenastoprocent-stwierdziłrzecznik,podczas gdykoleżankaszczęśliwiepołączyłasięzRudzkim. -Gore!-obwieściłatriumfalnieBeata. -Ajagorę?Ajagorę?Wsensie:siępalę?-Marekkomiczniezaakcentowałwszystkiecztery„ę". -Wikiprawdęcipowie,jakzwykle.Aletoraczejnieta ramota,októrejmyślisz. - Już sprawdzam. - Leszek włączył komputer i prawie natychmiastznalazłodpowiedniehasłowencyklopediiinternetowej. - Tylko tu piszą, że krew jest wręcz znakiem firmowymtychdzieł,anaszklientnaniąździebkowrażliwy... - Nowy gatunek. Wariant dla hemofobów - skwitował Gajewski. -Alboleksykonmożliwości-zaproponowałSroka. -Taa...Ajakmyślicie,czemusątylkotrzyfilmy?Przecieżodrazumiałskutekśmiertelny-drążyłJan. -Mówiłemjuż:przypierwszychsprawdzał,czywogólepotrafizabić-przypomniałpodkomisarz. - Zaraz: pierwszych dwóch, za trzecim wyszło. Pierwszy film jest z Trybusiem i dlatego taki dał napis! - wykrzyknęłamłodszaaspirant. Marekpotarłsiępoczoleizacząłdywagacje: - Załóżmy, że badał teren. Sprawdzał, ile potrzebuje czasuijaktowszystkozrobić,żebynicniezostawić. Druszczową zabił w błocku, więc nie obeszło się bez pamiątek,cudemmusięudało,amymożemysobiepogratulowaćprofesjonalizmu.Nicnamniedałytezgubionekalosze, nikt akurat nie przechodził, nic nie widział... To samozPłatkiem-mogłomusięnieudać.Potemuznał,że lepiejjednakwyeliminowaćczynnikiryzyka,więcsięwyniósłzmiasta. - Dobra - przerwał nadkomisarz - a jak wytłumaczysz naszudziałwtymwszystkim?Bojestempewny,żepodpisy były przeznaczone właśnie dla nas. Wyraźnie przecież prowokowałdotego,żebyśmymudeptalipopiętach. -Jakwytłumaczę?Niesiedzęwtymjegopopieprzonym mózgu.Skoronicnieczuł,mordując,tomożepotrzebował innychmocnychwrażeń?Artyścilubiąsięnakręcać. - Mocnych wrażeń - westchnął Gajewski. - Pewno że bymchciałtowszystkowiedziećodniego,alezanimskruszeje... Szukajmy lepiej tego zaplecza. Oby nas nie katapultowało gdzieś do Burkina Faso... Tu coś będzie, to oczywiste. Paź, który w tym czasie przerzucał swój przydział papierów,wzadziwieniupokręciłgłową. - No nieźle. Szczegółowe plany operacyjne to raz, ale onpotemztegorobiłgotowescenariusze.Zobaczcieusiebie. Ja mam tego grubego. Tak pokrótce: poderwał go na czacieiumówiłsięnarandkęwromantycznychokolicznościachprzyrody.Wplikunazywanym„Dokumentacja"jest opis przygotowania terenu, nawet pomiary temperatury skubanyrobił,sprawdziłwcześniej,czyzostawiaśladyna ziemi. O, pisze, że w dniu pogrzebu nauczycielki był na cmentarzui...zaraz,coontu...Dałmujeść?!Ktoświe,o co chodzi? A nie, przepraszam, tu jest zdjęcie nagrobka. Jabłkopołożył? -MiejscespoczynkuGrażynyDruszczteżsfotografował. KtoprzeglądaZyburę?-zapytałGajewski. - Ja. - Beata podniosła rękę. - Też naukowe podejście dosprawy.Cholerajasna,słuchajcie: „Psypodsunęłyminiezłypomysłnakolejnyodcinek". Niepoznająprawdy,Mario.Tylkojawiem,comizrobiłaś.Tozawszebyłomiędzynami,jatodlanasprzechowałem.Naprawdęmnieniezapamiętałaś?Ilutakichjakja przewinęło się przez twoje życie? Chłopców do zerżnięcia... Pobawienia się i odstrzału. Naprawdę musiałaś to zrobić? Powiedzieć „nie"? Wyobrażam sobie, że się przy tymśmiałaś. Piękny miałaś uśmiech, Mario. Uśmiechałaś się, mówiąc:„Nicdlaciebieniemogęzrobić,kochanie".Mogłaś, mogłaś wszystko. Wystarczyło jedno twoje słowo. Co ci zależało? Amożezrobiłaśtowłaśniedlategożemnienatymzależało?Bardziejniżnatobie.Choćchybaciękochałem,Mario.Ichciałemciępokazać,takąpiękną.Aletywolałaśinnego.Bożółtodzióbniegodnytakiejgwiazdy.Czyztamtym też?Dobrzecibyło? Miałaśszczęście,wiesz?Janie.Zmarnowałemtylelat. Nigdywięcejniedostałemszansy...Tyleczasuotymmyślałem. O takich jak ty. Wystarczy, że pokręcą dupą, pstrykną palcem i fiuu, jesteś na szczycie. Ty byłaś, nie mogłaśustąpićtrochęmiejsca? Wyobraźsobietennaszfilm.Zrobiłemgopotemtysiąc razy. Śnił mi się prawie każdej nocy. Widziałem tamten i jestempewien,żebyłbylepszy.Jestlepszy,mamgotu,w głowie.Achtak,powiedziałaśminakoniec:„Ztwojągłowąjestcośniewporządku".Pogoniłaś.Jestemcierpliwy. Chyba to jedno zrozumiałaś, kiedy wróciłem i wreszcie pozwoliłemcizdechnąć:jakbardzocierpliwy. Wkrótce premiera, obiecali mi. Ale ty nie zobaczysz mojegodzieła.Tozakarę,Mario. EPILOG Żegnajcie,bałwanki Kilka dni później nadkomisarz Jan Gajewski równym krokiemwbiegłnaBłonia.Niebardzouśmiechałomusię zakończeniebieguteraz,kiedywyrównałoddech,rozgrzał sięibyłgotowydopokonaniakolejnychpiętnastukilometrów. Tegoroczna wiosna nie sprzyjała mniej wytrwałym biegaczom-deszczubyłotylecowczaspotopu,aludziez niepokojemprzyglądalisiępoziomowirzek,mającwciąż w pamięci lato I997, kiedy to zalane zostało pół Polski. Odtamtejporyskończyłysiękpinyzalarmówprzeciwpowodziowych.Wszystkosięmogłozdarzyć. Od wczoraj jednak aura trochę odpuściła, z czego w niedzielnepołudnieskrzętniekorzystałytłumyspacerowiczów.Janzwolniłnieco,żebynieprowokowaćczworonogów towarzyszącym panom i pańciom. Raz już doświadczyłzłośliwościpewnegoratlerka-dodziśmiałnałydce śladpotejkonfrontacji.Namnożyłosiętychpsiaków.O,a ten to kropka w kropkę jak Baśka, pomyślał, zarejestrowawszynadbiegającegoznaprzeciwkabiszkoptowegolabradoraretrievera.O,nadkomisarzGajewski,pewniepoczochra mnie za uchem, pomyślał labrador Arnold i natychmiast postanowił sprawdzić, czy się nie myli. Policjantzatrzymałsię. - On tylko chce się pobawić - uspokoił właściciel, szczupłytrzydziestolatek. -Taa,wiem.-Poklepałuszczęśliwionąpsinępokarku. Rozejrzał się. Wyrwa-Krzyżański powiedział tylko, że na jakiejś wolnej ławce. Musiał podbiec jeszcze kawałek, aby taką znaleźć. Dotarł do ciągnącego się wzdłuż alei 3 Maja ocienionego starymi drzewami spacerniaka. Jeszcze razsięrozglądnął,sprawdziłczas,zdjąłplecaczekiwyjął z niego małą butelkę wody mineralnej. Coś kolorowego zamajaczyłonadnie.Rozsunąłzamek,poczymnatychmiast gozasunął.Skądsiętuwziąłtennieszczęsnykrawat?Któreśzdziecizrobiłomudowcip,zdajesię.Westchnąłciężko.Dopieroterazspłynęłonaniegozmęczenie.Wyprostowałnogi,alezarazjeprzykurczył,bynietarasowaćdrogi przemykającym co chwila rowerzystom, slalomującym na pełnej szybkości między przechodniami. Potrząsnął kolanami,rozluźniłmięśnie,wystawiłtwarzkunieśmiałogrzejącemusłońcu.Dobrzejest,jużkoniec. - Widzę, że pan nie traci czasu, witam, witam. Piękny dzionek,prawda?-Doktorklapnąłobokniego.Dziśprofilerwystylizowałsięnaangielskiegolordaprzeprowadzającego inspekcję swoich włości: sztruksowa marynarka, sweterek w romby, bryczesy i długie do kolan brązowe trzewiki. Ze skórzanej torby listonoszki wydobył dwa snickersy. -Poczęstujesiępan? -Nie,dziękuję,całymójwysiłekstraciłbysens. -Możejednak?-kusiłdoktor.-Podawcewęglowodanówlepiejsięmyśli. -Słyszałemnatentematróżneteorie. - Kwestia nastawienia. Jeśli pan wierzy, że panu nie szkodzą, to nie zaszkodzą. Świadomość czyni cuda, jak twierdzązwolennicyteoriikwantów,totakapsychologicznajejpochodna.Rzeczywistość,ujmującwdużymuproszczeniuoczywiście,jesttym,copansamsobiestwarza. -Cośjestnarzeczy-przyznałnawszelkiwypadekJan. Doczegoonzmierza? - Po pana minie, nadkomisarzu, widzę, że nie jest pan specjalniezainteresowanydywagacjaminatematprawdziwejnaturyświata.Aszkoda.Gdybypansięotworzył,zobaczyłby pan więcej, nauczyłby się pan zadawać sobie inne,byćmożeważniejszepytania. -Mogęprosićotegobatonika? Januaryuśmiechnąłsięszeroko. -Pewnie. Przez moment skupili się na przeżuwaniu nadzienia z karmeluiorzeszków. -Paniedoktorze-odezwałsięGajewski-taknawiązując do tej teorii... kwantowej, przyjmując, że tworzę rzeczywistość, to czy właśnie ja mógłbym stworzyć takiego potworajakRafałNowaczyk? -Nowidzipan,węglowodanyitakdalej.Oczywiście, że by pan mógł. Podkreślam, iż być może, bo musimy tu poczynić to probabilistyczne zastrzeżenie. Załóżmy taką sytuację:bardzointensywniemyślipanosprawieżycia,o przestępcy, którego ujęcie wiązałoby się z odkryciem w sobie tego, o co by pan siebie nigdy nie podejrzewał, z maksymalnym wysiłkiem umysłowym, awansem lub nie przymierzając, wieczną chwałą. Albo z ostatecznym potwierdzeniem, że pana życie ma sens. Myśli pan, myśli i odkształca pan rzeczywistość tak, aby pana życzenie się spełniło. -Szczerzemówiąc,anijednaztychrzeczynieprzyszła mi na myśl. Wykonywałem po prostu swoje obowiązki, chciałemzapobieckolejnymtragediom. -Iwłaśniedlategopangozłapał.Czyteżstworzyłpan sytuacjęumożliwiającązłapanie. - To raczej zasługa mojego narwanego kolegi Marka mruknąłnadkomisarz.-Noicałejekipy. -MarkaSrokęteżpanwpewiensposóbstworzył.Przymykającwcześniejokonajegowybryki.Takjużpozanaszymgdybaniem,powinienpanztymwreszciezrobićporządek. - Postaram się - zapewnił Jan. - Panie doktorze, przyszłomiterazdogłowy,jeszczeàproposKordonka,tojest Nowaczyka.Mówiliśmywcześniejomisji,ochęciwyeliminowaniazrzeczywistościtego,comusięniepodobało. Tych, którzy, jak to zresztą sam ujął w jednej ze swoich wypowiedzi na forum, obrażali jego poczucie estetyki. Oczywiściejużwiemy,żetowszystkozłożyłosięnadziwacznyzamysłtwórczy,aleciąglenierozumiem,dlaczego oni,anieinni.Idlaczegotraktowałichprzedmiotowo? - Wiem, do czego pan zmierza, ale tu bym się trzymał bardziej tradycyjnych metod analizy. Dzięki temu, jak sądzę,przestawałonichmyślećjakoludziach.Todośćczę- stewśródmordercówtakgłębokozaburzonych-skwitował Wyrwa-Krzyżański-żenieeliminująludzi,tylkozagrażającychimobcych,tworyzchipamiwmózgach,cyborgów. Mogąichdostrzecnawetwnajbliższych,dlategoichbrutalnieatakują. - Ale on nie stwarza wrażenia aż tak stukniętego, nie mówiożadnychcyborgach.Nicjużnierozumiem. - Przyznam panu, ja jeszcze też niewiele. Nowaczyk w końcupęknienadobre,zacznie,jaktosięmówi,śpiewaći dostarczynammateriału,zjakimpsychologiapotrafisobie poradzić.Znudzisiępoprostu.Słyszałem,żezapytałwas tylko,czytambędzieinternet,tak? -Właśnie.Chybapomoimtrupie-zacietrzewiłsięnadkomisarz. -Niechpanuważa,borzeczywistośćcałyczaspanasłucha,możezareagować.Imoże,byćmoże,jakmawiająszanującysięprobabiliści,Kordonekjesttakżeodpowiedzią rzeczywistości na zbiorowe prośby społeczeństwa, żeby poniżyć,wyśmiać,wdeptaćwbłoto.Ostateczniewyeliminować.Zmaterializowaćsięjakonarzędziezemsty.Osobnepytaniebrzmi:zemstyzaco? -Myśleliśmyotymzkolegami,aletrudnotuwyciągnąć wiążącewnioski.Tunietylkochodziłoozawiść.Nopowiedzmy:ZosiaZyburamiałaprzedsobąładnąprzyszłość, aKotwickapięknąkarieręzasobą.Areszta?Martwimnie jeszczejedno:wielewskazujenato,żeswojewyczynypuściłwświatiżeznajdąsiętacy,którzybędąjepodziwiać. Szukamywciąż,jużpozaPolską. -Spokojnie,pomaglujemybestię,myślę,żedasięnato załatwićjakiśgrancik.Możedowiemysiętakżeczegośo jegoodbiorcach.Mapanprzypadkiemcośdopicia?Gorącosięrobiistraszniezaschłomiwgardle. Janchwyciłzaplecaczek,leczprzypomniawszysobieo jego kompromitującej zawartości, szybko odłożył go na bok. -Niestety,miałemtylkojednąbutelkęwodyijużjąwypiłem. -Profilerachcepannabrać?-JanuaryWyrwa-Krzyżańskizmrużyłoczy.-Przecieżzauważyłem:bodziec,reakcja i ni stąd, ni zowąd nagła zmiana decyzji. Co pan chce przedemnąukryć? Gajewskirozsunąłzamek,wyjąłbutelkęipokazałpsychologowiwnętrzeplecaka. -Oj,cozapaskudztwo!Ktopanucośtakiegosprawił? -Żona.Tomojaszatapokutna. -Aha,musipangonosićzakarę-objaśniłsamemusobie Wyrwa -Krzyżański. Sięgnął po krawat w bałwanki, ukryłgowzaciśniętejpięści,atęprzybliżyłdostojącego obok kosza na śmieci. - Jak już tak dziś weszliśmy na kwantowądrogęuświadamiania...Niezmienipanrzeczywistości, jeśli przede wszystkim nie pozbędzie się pan idiotycznych nawyków. Zwłaszcza narzuconych przez innych.Niechpanprzestanieskładaćzsiebieofiaręnaołtarzykumiłości.Niechpansobieniewmawia,żetuchodzio kompromis.Odwagi,nadkomisarzu! - Nie, nie, sam go wywalę - poprosił Gajewski. - Za- pracowałemnato.Wreszciesobienaprawdęzasłużyłem.I już. Podziękowania Mojejrodzinie-zacierpliwość,entuzjazmikilkainspiracji Pierwszymczytelniczkom:Agnieszce,Beacie,Iwoniezapozytywnyoddźwięk KrzyśkowiiAndrzejowi-zakonsultacjespecjalistyczne Kasi-zanieustającągotowośćdosłuchaniaiwieczory relaksujące Marcinowi - za pomoc w oswojeniu kosmicznych dla mnieobszarów Alkowi-zapodkładmuzyczny Kolegomz„Odry":Urszuli,MaćkowiiMariuszowi-za kibicowanie Profesorowi Jackowi Łukasiewiczowi - za wiarę, że damradę Markowi - za nieliczenie impulsów Filipowi - za wszystko Robertowi - bo bez niego zabierałabym się do roboty przeznastępnedwadzieścialat Marta Marcie-bobezniejkończyłbymtęrobotęprzeznastępnedwadzieścialat Robert Książki oraz bezpłatny katalog Wydawnictwa W.A.B. możnazamówićpodadresem:02-386Warszawa,ul.Usypiskowa 5 oraz pod telefonem 0 80I 989 870 handlo[email protected] Redaktorserii:FilipModrzejewski Redakcja: Małgorzata Denys Korekta: Małgorzata Reszewska-Kuśnierz, Katarzyna Pawłowska Redakcja techniczna:IzabelaGołaszewska Projekt okładki i stron tytułowych: Ewa Juszczuk Logo serii: Marek Goebel Fotografia Marty Mizuro: © Zosia Zija Fotografia Roberta Ostaszewskiego: © Marta Eloy Cichocka WydawnictwoW.A.B.02-386Warszawa,ul.Usypiskowa5tel./fax(22)6460I74,6460I75,64605I0,64605 [email protected] Składiłamanie:Tekst-MałgorzataKrzywickaPiaseczno, Żółkiewskiego 7A Druk i oprawa: Opolgraf S.A., ul. Niedziałkowskiego8-I2,Opole ISBN978-83-74I4-82I-4