numer 2 - grudzie 2014
Transkrypt
numer 2 - grudzie 2014
Nr 2. grudzien 2014 SMOLNIAK GAZETKA SZKOLNA GIMNAZJUM NR 44 W tym numerze znajdziecie wywiad z panem Edmundem Srebrzyńskim i recenzję kolejnej książki oraz przeczytacie na temat zainteresowań i pasji waszych rówieśników. Zapraszamy do lektury! I pamiętajcie, że wszyscy chętni mogą wysyłać artykuły na adres: smolniak. [email protected]. Co sobie wywróżyliście? Andrzejki już za nami. Ja mimo to przedstawię wam kilka propozycji na andrzejkowe zabawy: - bierzemy klucz - najlepiej z dużą dziurą. Zapalamy świeczkę, czekamy aż wosk trochę się roztopi i przelewamy przez klucz do miski z wodą. Potem odgadujemy kształty, które oznaczają, co nas czeka w przyszłości. - obieramy jabłko, a skórki wyrzucamy za siebie. Następnie próbujemy odczytać inicjały ukochanego lub ukochanej, które ułożyły się ze skórek. - Wycinamy z papieru andrzejkowe serce. Następnie na jednej ze stron wypisujemy męskie, a na drugiej żeńskie imiona. W zależności od tego, kto bierze akurat udział w zabawie, odwraca odpowiednio serce i przekłuwa je szpilką, próbując trafić w jedno z imion. Imię, w które trafimy, należy do przyszłego ukochanego lub ukochanej. - Na karteczkach wypisujemy nazwy zawodów, następnie wrzucamy je do naczynia i urządzamy losowanie. Każdy z uczestników zabawy wybiera jedną karteczkę i odczytuje na głos to, co jest na niej napisane. - każda z osób układa swoje buty przodem w kierunku drzwi jeden przed drugim. Gdy buty się skończą, układamy te z końca kolejki. Osobie, której but pierwszy przekroczy linię mety, spełni się pomyślane marzenie. Możecie te pomysły wykorzystać w przyszłym roku lub, jeśli nie chce wam się czekać, zrobić je jeszcze w tym, bez żadnej okazji. Miłej zabawy ;) Marta Kranc, kl.3a 42 lata minęły jak jeden dzień… Wywiad z Panem Edumndem Srebrzyńskim Na początku chciałabym serdecznie podziękować, że znalazł Pan czas na udzielenie wywiadu do szkolnej gazetki. Zacznijmy od pytania, dlaczego został Pan pedagogiem? To jest dość trudne do powiedzenia. Z pewnością wynika to z moich doświadczeń z czasów, gdy byłem uczniem. Obserwowałem moich nauczycieli oraz ich podejście do ucznia. Ciekawił mnie ten sposób oddziaływania. Oprócz tego zauważyłem, że dawałem sobie radę z rówieśnikami. Potrafiłem ich zainteresować tym, co mnie pasjonowało, np. literaturą, sportem. Chociaż później o tym zapomniałem. Wróciło to w momencie, kiedy zdałem maturę. Jak już poszedłem na studia, zacząłem się uczyć i odbyłem praktyki, to wiedziałem, że to jest to, czego chcę. To jest to, w czym mogę się spełniać. Jaki kierunek studiów wybrał Pan po maturze? Akurat w tym momencie powstał nowy wydział przy Uniwersytecie Warszawskim - Wyższa Szkoła Nauczycielska, więc zdecydowałem, że spróbuję. Moim pierwszym wyborem była chemia z kierunkiem nauczycielskim. Jednak na chemię się nie dostałem. Zabrakło mi paru punktów. Nie chciałem drugi raz próbować zdawać na chemię, stąd pojawiła się technika. Do wyboru była jeszcze muzyka. Ale o ile raczej nie mam problemu ze śpiewaniem, to mam częściowe problemy ze słuchem, dlatego nie zdecydowałem się na muzykę. Z plastyką jest podobnie. Czyli nie jest pan artystą? Nie, nie jestem artystą. Dlatego też plastyka i muzyka odpadły w przedbiegach. Została technika. Były to studia połączone z nauczaniem początkowym. Czyli ogólne przygotowanie uczniów, wówczas w klasach 1-4, a potem zajęcia techniczne w klasach od 5 do 8. A jak Pan trafił na Smolną? To była pierwsza szkoła, w której Pan uczył? Nie, swoją karierę zaczynałem w liceum, w Batorym, tam stawiałem pierwsze kroki w tym zawodzie. Jedną z moich uczennic była Grażyna Torbicka, znana prezenterka telewizyjna. Z tym, że między nami różnica wieku była wręcz żadna. Ona miała wtedy 15 lat, a ja 23. Potem uczyłem jeszcze w innych szkołach. Na Smolną trafiłem w 1990 roku. Zatem uczy Pan tutaj już 24 lata? Tak, 24 lata. Przy czym zaczynałem w szkole podstawowej, a potem w 1999, przekształcono ją w gimnazjum, w którym pozostałem do dzisiaj. Można powiedzieć, że spędziłem w tym miejscu ponad połowę swojego życia zawodowego. Zanim został Pan wicedyrektorem, był Pan nauczycielem w tej szkole? Tak, byłem nauczycielem zajęć technicznych w szkole podstawowej nr 219 przy ulicy Smolnej 30 w Warszawie, przekształconej potem w gimnazjum. Zatem jak długo wykonuje Pan ten zawód? W sumie, mój staż pracy to 42 lata. To bardzo długo. Dlatego odszedłem na emeryturę, mam już dość. Po tylu latach następuje zmęczenie organizmu. Odszedł Pan ze stanowiska wicedyrektora, ale będzie pan nadal uczył? W tej chwili zostałem jeszcze na te parę godzin, a co będzie w przyszłym roku, nie wiem. Jeśli mi zdrowie pozwoli, a dyrekcja mnie zatrudni, to może jeszcze trochę popracuję. Trudno jest się oderwać, od razu odciąć i zostawić wszystko za sobą. Czasami dobre jest takie wolne zejście. Natomiast powiem tak: jestem już zmęczony, praca w moim wieku jest męcząca. Osiem godzin pracy od 8 do 16 to już jest za wiele. Trzeba odpocząć. A czy przez te 42 lata zauważył Pan jakieś zmiany u uczniów, np. w zachowaniu, itp.? Każde pokolenie różni się od poprzedniego w jakiś sposób, ale to są niuanse. Jeśli popatrzymy globalnie na to, co prezentują młodzi ludzie wówczas i dziś, to się praktycznie niczym nie różnią. Może jakieś szczegóły. Natomiast zasady rozwoju, funkcjonowania są takie same. Młodzież popełnia te same błędy, robi to samo, zachowuje się podobnie, wręcz tak samo. To podobieństwo jest o tyle przydatne, że można wypracować pewne standardy pracy. Natomiast koniecznie trzeba pamiętać, że nie zawsze sprawdzą się one w stosunku do każdego. Ile razy był Pan wychowawcą? Nie wspominając o liceum, w klasach podstawówki byłem chyba 3 razy, a potem w gimnazjum raz. W 1999 roku, jak powstało gimnazjum, zostałem wychowawcą klasy, ale ze względu na to, że byłem wicedyrektorem, nie mogłem pełnić dwóch funkcji jednocześnie. W związku z tym w 2002 roku przestałem pełnić funkcję wychowawcy. To był pierwszy rocznik gimnazjum, który opuścił tę szkołę. Wówczas była to klasa G. G? Bardzo dużo klas. Tak, było ich bardzo dużo, gdyż sieć gimnazjów nie była wówczas zbyt wielka. Tego typu szkół było jeszcze mało, a i rocznik był dość liczny. Dużo młodzieży kończyło szkołę podstawową. Czy nauczyciel to zawód, który może być wykonywany przez każdego? To jest zawód społecznego zaufania, który należy szanować, lubić i przed wszystkim mieć do niego powołanie. Bez poświęcenia samego siebie i bez zrozumienia drugiej strony, czyli konkretnie uczniów to jest bez sensu. Do niczego nie prowadzi. Bo nauczyciel musi rozumieć ucznia pod każdym względem. Wtedy, kiedy robi dobrze i wtedy, kiedy robi źle. Nie ma prawa się na niego obrażać. Nauczyciel może zwrócić uczniowi uwagę, ale potem wraca do normalności i traktuje ucznia zawsze tak samo. Czyli trzeba mieć do tego powołanie? Moim zdaniem trzeba mieć predyspozycje, umiejętność kontaktu z innymi, z grupą. To są takie umiejętności, które trzeba posiadać, ale też się ich nauczyć. Nauczyciel uczy się również przez doświadczenie. Popełnione wcześniej błędy nie powinny się potem powtarzać. Aczkolwiek, każdy rocznik, każdy uczeń jest indywidualnością i nie jest tak, że raz zastosowana metoda zawsze się sprawdza. Zawsze trzeba coś zmienić. Jest to dość trudne, skomplikowane, ale trzeba chcieć. Trzeba dużo własnego wysiłku i poświęconego czasu. W którymś momencie rzeczywiście następuje zmęczenie organizmu. Dlatego nie można być cały czas wychowawcą, nauczyciel musi odpocząć. To jest praca pod ciągłą presją. Presją uczniów, presją rodziców, presją dyrekcji i innych osób. Ponieważ oprócz ucznia, nauczyciel musi się również dogadać z rodzicami… Kiedyś szkoła była instytucją zaufania publicznego. Wszyscy wierzyli, że to, co się dzieje w szkole jest dobre i nauczyciel spełnia jak najlepiej swoje powinność, nie popełnia błędu. Natomiast w tej chwili uważa się, że szkoła jest jak sklep. Wchodzi się do sklepu i kupuje się coś. Uważa się, że do szkoły przychodzi się kupować wiedzę. Nie można kupić wiedzy. Wiedzę można zdobyć, ale to wymaga zaangażowania dwóch stron i porozumienia. Tam gdzie uczeń nie może, nauczyciel pomoże i odwrotnie. Na tym to polega. I właśnie dlatego, że szkoła zaczyna tracić zaufanie publiczne, z niektórymi rodzicami pracuje się trudno. Rodzic nie wierzy w to, że nauczyciel dlatego stawia jedynkę, czy zwraca uczniowi uwagę, że tamten robi coś źle, a nie dlatego, że nauczyciel jest złośliwy. Rodzic nie zawsze dostrzega winę swojego dziecka. Ale może to też wynikać z faktu, że część uczniów czasami manipuluje. wracałem i znowu poświęcałem godzinę na naukę. Nie odkładałem nic na potem. I było super! Działało. Powróćmy teraz do czasów, gdy sam pan był uczniem. Pamięta Pan swoją pierwszą otrzymaną jedynkę? Czy ja wiem, czy dobrze… nie miałem problemów z nauką. Miałem problemy z pewnymi przedmiotami, z chemią, ale dałem sobie radę, nawet później chciałem na nią zdawać. Z polskiego dużo czytałem, więc nie miałem nigdy problemów. Natomiast przedmioty ścisłe troszeczkę sprawiały mi kłopot, ale dałem sobie z tym radę. Nie wszyscy są geniuszami. Pamiętam do dziś, jak przyszedłem ze szkoły z pierwszą jedynką. Dostałem ją za ortografię. W dyktandzie zamiast zdania „pies goni zająca” napisałem „pest gry zajca”, co w dzisiejszych czasach jest typowym zachowaniem dyslektycznym. Wtedy nie było dysleksji. Pamiętam, że jak pokazałem to mamie, to się wszyscy zaczęli śmiać w domu. Dlatego dużo czytałem. W ten sposób wyrobiłem u siebie pamięć wzrokową. Przestałem mieć problemy z dysleksją i dysortografią. Jak wspomina Pan czas swojej edukacji i relacje z rówieśnikami? Zawsze byłem najmniejszy w klasie. Musiałem to jakoś nadrabiać i imponować innym, żeby zaistnieć w grupie. Nadrabiałem to np. wiedzą różnego rodzaju, a przede wszystkim czytaniem. Pamiętam, że w podstawówce przeczytałem chyba całą bibliotekę, która była dostępna. Potrafiłem w ciągu jednego dnia przeczytać 2-3 książki. Oprócz tego uprawiałem też sport. Najwięcej grałem w piłkę. Uprawiał Pan jakieś inne dyscypliny? Uprawiałem to, co było wtedy możliwe. Lekkoatletyka, piłka nożna… Grałem tyle, ile się dało. Potrafiłem spędzać dziennie od dwóch do trzech godzin, grając w piłkę nożną. Miałem swój system. Przychodziłem ze szkoły, jadłem obiad i siadałem do lekcji. Zajmowało mi to godzinę z minutami. To, co miałem do zrobienia, robiłem na bieżąco. Potem szedłem na 3 godziny na dwór, Czy dzięki temu systemowi dobrze się Pan uczył? Na zakończenie chciałabym poruszyć jeszcze jeden temat związany z pełnieniem funkcji wicedyrektora. Nie darowałabym sobie, gdybym nie zapytała o zastępstwa… chyba wszyscy uczniowie je uwielbiają… Rola wicedyrektora w wykonywaniu tych zastępstw jest określona. Musi on zapewnić uczniom bezpieczeństwo. Musi być też odpowiedni nauczyciel, który będzie prowadził te lekcje. Dlatego zastępstwa tworzy się pod kątem nauczyciela. Jeśli jest to pierwsza lub ostatnia godzina, a nie ma opiekuna, który uczy daną klasę, to bez sensu jest trzymanie jej w szkole. Natomiast jeśli nauczyciel ma jakiś temat do nadrobienia i wchodzi do tej klasy na zastępstwo, wtedy ma to sens. Dlatego czasami rzeczywiście próbowaliście wywierać presję, żebym was częściej zwalniał, lecz to nie zawsze było możliwe do zrealizowania. Ułożenie takiego planu nie jest trudne do zrobienia, ale że mam astygmatyzm, czasami zdarzało się, że przestawiałem nauczycieli albo klasy i trzeba było poprawiać. Bardzo Panu dziękuję za rozmowę. Również dziękuję. Rozmawiała: Izabela Gierko, kl. 3a WARTO CZYTAĆ, bo… Recenzja książki pt. „Baśniobór” „Baśniobór” odkryłam przypadkiem. Nigdy wcześniej nie słyszałam o tej książce, nikt mi jej też nie polecał. Pewnego dnia wybrałam się do księgarni, gdzie od razu przykuła moją uwagę. Tajemnicza i oryginalna okładka spodobała mi się od razu. Oczywiście „nie wolno oceniać po okładce”, ale w tym wypadku muszę się z tym stwierdzeniem nie zgodzić. Książka okazała się wspaniała. Niezwykłe zwroty akcji, niebanalna fabuła - to wszystko sprawiło, że nie mogłam się doczekać każdej kolejnej części z pięciotomowego cyklu. W książce podobało mi się to, jak autor opisywał emocje i uczucia postaci. Wcielał się w każdą z nich perfekcyjnie, mimo iż miały różne charaktery. Znakomicie opisywał to, co w danym momencie czuli bohaterowie. Książka ta jest napisana niezwykle lekko i ciekawie. Brandon Mull opisał wszystkie wydarzenia, jakby sam brał w nich udział. Czułam się tak, jakbym była w Baśnioborze, przeżywała to samo co Kendra, czy Seth. Każda chwila spędzona z tą książką była niezwykła. Autorem serii jest Brandon Mull. Urodził się w 1974 roku. Pracował m.in. jako aktor komediowy i copywriter. Mieszka z żoną i trójką dzieci w Ameryce, w stanie Utah. „Baśniobór” to jego debiut powieściowy. Jest również autorem powieści: „Pingo”, „The Candy Shop War” oraz „Beyonders”. Bohaterami powieści są piętnastoletnia dziewczynka o imieniu Kendra i jej młodszy, jedenastoletni brat Seth. Pewnego lata rodzeństwo udaje się do swoich dziadków - Sorensonów. Znają ich mniej niż drugich dziadków - Larensów, którzy zginęli w tragicznym wypadku. Sorensonowie mają wielki dom, ogród, a całą tę posiadłość otacza ogromny las. Na początku dzieci czują się nieswojo. Do tego dochodzą dziwne i liczne zakazy: nie wolno opuszczać ogrodu, nie wolno zbliżać się do stodoły… Jednak zwycięża ciekawość, dzieci łamią zasady i odkrywają tajemnicę, która jest początkiem niezwykłej i niebezpiecznej przygody. Obydwoje będą musieli wykazać się odwagą, aby uratować świat i ocalić życie swoje i swojej rodziny. Cóż, zachęcam do przeczytania „Baśnioboru” (wszystkie części są w naszej bibliotece). Mam nadzieję, że spodoba się wam tak jak mnie. Gorąco polecam także „Pozaświatowców” i „Zwierzoduchy” tego samego autora. Natalia Matysek, kl. 2A Kiedy dziennikarstwo jest pasją. Piłką zacząłem interesować się w wieku 8-9 lat. Po lekcjach leciałem na boisko, żeby pograć z kolegami. Ale w moim przypadku na tym się nie kończyło. Jeszcze ważniejsze od samej gry w piłkę, było dla mnie oglądanie meczów (meczÓW, a nie meczy, pamiętajcie!). Zamiast oglądania bajek (często durnych), wolałem obejrzeć Ligę Mistrzów czy nawet mizerną polską ligę. Oprócz meczów, oglądałem rozmaite futbolowe programy i czytałem piłkarskie gazety, co dla innych było po prostu nudne. Od początku wiedziałem, że piłkarzem nie będę (bo nawet nie chciałem), ale marzyłem o pracy dziennikarza sportowego. Marzyłem o pracy, która będzie dla mnie jednocześnie pasją. Fajna pensja (bo nie ma co ukrywać, że to też się liczy), oglądanie meczów, co dla większości jest tylko rozrywką, chodzenie na mecze na trybunę prasową, a do tego to, co w tym zawodzie jest najfajniejsze, bezpośredni kontakt z piłkarzami, których wszyscy znają jedynie z TV. Kiedy miałem okazję porozmawiać z dziennikarzami sportowymi, zawsze doradzali mi jedno - PISZ. Gdziekolwiek, ale pisz, aby wdrożyć się w tę dziedzinę. Posłuchałem ich i zacząłem wysyłać maile do różnych redakcji. Począwszy od największych (Polsat, Piłka Nożna, Przegląd Sportowy), a kończąc na tych nieznanych. Rozesłałem ok. 40 wiadomości, w których opisałem swoje zamiłowanie do piłki i dziennikarstwa. Na odpowiedzi czekałem kilka miesięcy. A dostałem ich zaledwie kilka. Większość miała prosty przekaz: "Masz 14 lat. Jesteś za młody! Odezwij się w przyszłości". Do jednej gazety zostałem nawet przyjęty, ale po omówieniu tego, jak wyglądać miałaby nasza współpraca, kontakt się urwał, przestano odpisywać mi na maile... W końcu postanowiłem, że nie mogę siedzieć bezczynnie, czekając na ewentualne odpowiedzi i założyłem własnego piłkarskiego bloga. Jednak długo na nim nie pisałem. Po przeczytaniu jednego z moich tekstów odezwał się do mnie redaktor naczelny portalu runforest.pl z propozycją współpracy. Zacząłem pisać na tej stronie w sierpniu tego roku. Teraz mogę serdecznie Was zaprosić do odwiedzenia portalu runforest.pl. Przeczytacie tam o sporcie, kulturze, blogosferze, lifestylu, zdrowym stylu życia oraz praktycznie bez żadnego wysiłku zdobędziecie, np. bilety do kina. Pisanie tam to naprawdę genialne zajęcie. Możliwość zrobienia wywiadu ze znanym przez Was wszystkich Wojtkiem Szczęsnym, bohaterem narodowym Sebastianem Milą, siatkarskim mistrzem świata Krzysztofem Ignaczakiem czy jedną z największych legend polskiego futbolu Włodzimierzem Lubańskim, to super sprawa. Jeśli w przyszłości chcecie mieć fajne zajęcie, to zacznijcie myśleć o tym już teraz, bo za jakiś czas może być na to za późno. Samuel Szczygielski, kl.3 a Wycieczka w nieznane, czyli o spotkaniach z dziennikarzami Informacje o świecie nam nieznanym, szczególnie przedstawiane z różnej perspektywy są dla nas bardzo ciekawym i interesującym doświadczeniem. Są to takie krótkie przygody, które zostawią ślad w naszych umysłach na bardzo długo. Mam tu na myśli spotkania klas literacko dziennikarskich z doświadczonymi, znanymi i cenionymi dziennikarzami. Każde z nich miało na celu przybliżenie nam kulis pracy dziennikarza. Na przełomie ostatnich trzech lat odbyliśmy cztery spotkania, każde z inną osobą. Byli to ludzie mogący wypowiadać się na tematy związane z różnymi płaszczyznami dziennikarstwa. Ostatnie z nich odbyło się 24-11-2014. Gościem w naszym gimnazjum był pan Adam Godlewski - znany dziennikarz sportowy i redaktor naczelny tygodnika "Piłka Nożna". Wcześniej w naszej szkole gościli też: pan Wojciech Michałowicz, który jako dziennikarz i komentator sportowy koszykówki wzbudził ogromne zainteresowanie, głównie męskiej części klasy; pan Michał Prokopowicz, młody i bardzo interesujący dziennikarz Antyradia oraz pani Marta Grzywacz, doświadczona dziennikarka programów telewizyjnych, takich jak : "Kawa czy Herbata" i "Wiadomości" jak również dziennikarka radiowa i prasowa. Podczas każdego z tych spotkań mieliśmy okazję dowiedzieć się, jak wygląda powstawanie programów na żywo, jakie sytuacje kryzysowe zdarzają się w studiach nagrań oraz jakie cechy powinien mieć dziennikarz. Szczególnie mocno w głowie utkwiło mi jedno zdanie - "powinniście dużo czytać i pisać", które powtarzane przez każdą z tych osób, utwierdza w przekonaniu, iż zawód ten wymaga ciągłego samokształcenia się i rozwoju. Myślę, że te spotkania jeszcze bardziej rozbudziły w nas chęć do podążania tą drogą. Mam gorącą nadzieję, że w przyszłości będziemy mogli na własnej skórze przekonać się, jak to jest być dziennikarzem. Sylwia Skwarek, kl.3a KALENDARIUM listopad - grudzień Co już za nami: Halloween- wycinanie lampionów Montaż słowno- muzyczny z okazji Święta Niepodległości Dzień zdrowia (25.11) Spotkania dziennikarskie z panią Martą Grzywacz i panem Adamem Godlewskim Światowy Dzień Pluszowego Misia- wizyta w szpitalu dziecięcym Przedstawienie pt. „Dziady” Adama Mickiewicza w wykonaniu klasy 3c Dyskoteka Andrzejkowa (27.11) Co jeszcze przed nami: Mikołajki (6.12) Kiermasz świąteczny Święta Bożego Narodzenia- wigilie klasowe Montaż słowno- muzyczny z okazji Świąt Bożego Narodzenia Opracowała: Zosia Adamowicz, 3a Najlepsza liga świata składająca się z 30 elitarnych klubów należących do 29 różnych stanów USA. Co rok od 1946 zgodnie z tradycją w ostatni wtorek października odbywa się rozpoczęcie sezonu. I walka, walka o tytuł mistrza NBA dla wielu uważany również za nieoficjalne mistrzostwo świata. Słyszeliście kiedyś nazwisko Jordan? Ale nie, Jordan to nie tylko te genialne buty. Za tym nazwiskiem kryje się przede wszystkim 15 sezonów gry na parkietach NBA, 6 pierścieni mistrzowskich, 30652 punktów w karierze, tysiące godzin treningu, talent pasja i miłość do koszykówki. Dzięki tym wszystkim ''składnikom'' dziś uważany jest za najlepszego gracza, jaki kiedykolwiek stąpał po ziemi. Zapraszam do bliższego zapoznania się z historią nie tylko Jordana, który może stanowić dla was wzór do naśladowania, ale również całej ligi. A oto kilka ciekawostek: - Logo NBA powstało na podstawie zdjęcia znanego koszykarza z ekipy LA Lakers - Jerry'ego Westa - W NBA do tej pory zagrało/gra jedynie trzech Polaków, byli nimi: Cezary Trybański i Maciej Lampe, aktualnie występuje tam tylko Marcin Gortat - Najniższy wynik w NBA wynosił jedynie 19:18 - Najwyższy wynik w NBA wynosił 186:184 Tymek Chyliński, 3a Graffiti. Sztuka codzienności Czasy, w których graffiti kojarzyło się jedynie z bezmyślnym wandalizmem i krzywymi literami minęły bezpowrotnie. Obecnie graffiti uważa się za sztukę. Sztukę codzienności. Pierwsze Graffiti powstały w Nowym Jorku na przełomie lat 60 i 70. Stało się to za sprawą wprowadzenia pierwszych wodoodpornych flamastrów. Ludzie zaczęli podpisywać się nimi w każdym możliwym miejscu. Graffiti stanowią obecnie chyba największą grupę prac artystycznych. Często przebijają przekazem i wizualnym wrażeniem dzieła największych artystów. Są po prostu lepsze od wielu obrazów. Graffiti charakteryzują się jedną kluczową cechą, która jest jednocześnie ich zaletą i wadą. Mianowicie – są na ulicy. Ludzie wykonują je na murach, a nie wystawiają w muzeach sztuki. Jest to zaleta, ponieważ każdy ma do nich dostęp. Jednocześnie uważam to za wadę, bo ze względu na to, że codziennie je widzimy, najzwyczajniej w świecie nie zwracamy na nie uwagi i traktujemy jako zwykły uliczny element. Jeszcze słówko o ludziach, którzy graffiti tworzą. To prawdziwi artyści. Odwzorowują na muralach swoje spojrzenie na świat w niekonwencjonalny sposób. Najsłynniejszym z nich jest Londyńczyk podpisujący się pseudonimem Banksy. Jego dzieła znajdują się w wielu zakątkach świata, m.in. na murze izraelsko-palestyńskim czy w londyńskim ZOO (wspiął się na klatkę pingwinów i z dwumetrowych liter stworzył napis „Mamy już dość ryb”). Nie zdradził on swojej tożsamości., choć dociekliwe angielskie gazety próbowały ją poznać. PS Na takie zdanie natknąłem się w internecie. Aż szkoda nie zacytować. Ładne, prawda? „Sprayem codzienności malować graffiti niezwykłości, przekraczając horyzonty własnej świadomości…” Samuel Szczygielski, 3a