I miejsce - "Fuksiara" - przystan
Transkrypt
I miejsce - "Fuksiara" - przystan
„Więcej Szczęścia Niż Rozumu” Zostałam zaproszona do małego pokoiku. Od reszty mieszkania oddzielało mnie dwoje drzwi. Mogłam mieć pewność, że nikt inny w mieszkaniu nie usłyszy tego, co powiem. - Słucham - powiedziała kobieta siedząca naprzeciwko mnie. Nie bardzo wiedziałam, co jej odpowiedzieć. - Jaki pani ma problem? – zapytała. Swoją miną pewnie dałam jej do zrozumienia, że nie bardzo wiem, o co chodzi. - Skoro pani tu przyszła, to pewnie ma pani jakiś problem. – zachęcała mnie do mówienia Hmm.. w zasadzie to ja nie mam problemu. Przyszłam do niej po prostu dlatego, że moja psychoterapeutka, do której regularnie co tydzień chodziłam, wyjechała na miesiąc do USA i poradziła mi, bym w czasie jej nie obecności chodziła do niej. Myślę, że chyba mam depresję. Jakiś czas temu pomyślałam, że potrzebuję pomocy i zgłosiłam się do psychoterapeutki, którą mi polecił znajomy ksiądz. No i jej powiedziałam o tym, co mnie boli… Pewnie tej też powinnam powiedzieć, ale najpierw zacznę o czym innym. - Ja chyba mam depresję, ale w ogóle to mam taki problem, że wszyscy mnie testują. Na przykład dzisiaj. Wróciłam wczoraj z wycieczki do Egiptu, a dziś się okazało, że będą u nas wymieniać liczniki gazu. I przyszedł właściciel i monterzy. A oczywiście moja siostra poszła do pracy, ale zostawiła specjalnie obie komórki na biurku i nie mogłam do niej zadzwonić… Przez chwilę opowiadałam o mojej skomplikowanej sytuacji. Opowiedziałam jej też o tym, jak mi ciężko. Nagle zobaczyłam, że psychoterapeutka rusza oczami z prawa na lewo i z powrotem. I poczułam to. Poczułam, że się przełączam. - Dlaczego Pani tak rusza oczami? –zapytałam. - Bo myślę. – odpowiedziała. - Wie pani, mi się wydaje, że mam więcej niż jedną osobowość. Ja czuję, jak się przełączam. I właśnie jak pani tak rusza oczami, to mnie przełącza. - Ma pani urojenia. – usłyszałam. - To znaczy? Co to jest? - Odbieramy ze świata informacje, a potem nasz mózg je odtwarza, tak jak płytka CD. Tylko, że pani płytka jest nieco zarysowana i nie odtwarza tak jak trzeba. Wypiszę pani receptę na lek antypsychotyczny. - Ja potrzebuję lek na depresję. Kiedyś brałam Coaxil. - Dobrze. Zapiszę pani ten lek na depresję oraz Mepharis. I dam pani 2 tygodnie zwolnienia z pracy. Mijała już godzina spotkania i trzeba było się pożegnać. Wzięłam recepty i pojechałam do domu. Wracając do domu intensywnie myślałam nad tym, czego się dowiedziałam. Mam urojenia. Ale co to w ogóle jest? No i pytanie czy brać te leki, czy ich nie brać. Bo to wszystko było naprawdę podejrzane. Powoli wszystko zaczęło się układać w mojej głowie. Wspólnota przy kościele, do której należę, to chyba jest sekta. Ksiądz polecił mi psychoterapeutkę, do której poszłam z problemem, a ona tę specjalistkę, z którą się właśnie spotkałam. I teraz ona przepisuje mi jakieś psychotropy. A co robią sekty? Pranie mózgu i czasami podają psychotropy. Mam chyba do czynienia z jakimś spiskiem. Robi się niebezpiecznie. Może jednak nie powinnam brać tych leków? Z drugiej strony wiedziałam, nie wiem skąd, iż są takie choroby, w czasie których człowiek nie wie, że jest chory. Nie wiedziałam, gdzie mogłam przeczytać tę informację, ani jakich chorób mogła ona dotyczyć. Jeśli chodzi o mnie, to prawdopodobieństwo, że znajdowałam się w takiej sytuacji, było oczywiście naprawdę znikome. Ale może warto było wziąć je pod uwagę? Jeżeli to jest spisek, to nie ma sensu brać leków, ale jeśli naprawdę jestem chora i nie zacznę się leczyć, to może stać się coś bardzo poważnego. To był prawdziwy dylemat. Na szczęście mieszkałam z siostrą i miałam dobre relacje z rodziną. Wiedziałam, że w sytuacji kryzysowej mogę liczyć na ich wsparcie. Tak więc po rozważeniu wszystkich za i przeciw postanowiłam wstąpić do apteki i wykupić leki z recepty i zacząć je brać. Jeśli wpadłam w macki jakiejś sekty, to rodzina da radę mnie z niej wyciągnąć, a jeśli jestem chora, to lepiej zacząć leczyć się od razu. Wróciłam do domu i powiedziałam siostrze, że jestem chora i mam zwolnienie na 2 tygodnie. I że chyba mam potrójną osobowość i urojenia. Kilka dni później zobaczyłam na pralce nożyczki. I nagle się przestraszyłam, że może ja zrobię coś złego mojej siostrze. Nie było powodu, by jej zrobić krzywdę, wcale tego nie chciałam, ale bałam się, że może stracę nad sobą kontrolę i zrobię jej coś złego. Zaczęłam odczuwać lęk także na widok noży w kuchni. W końcu byłam tak przestraszona, że zadzwoniłam do brata, który mieszkał w tym samym mieście, aby spędził u nas w domu noc, bo ja się boję. Na szczęście okazało się, że brat nie miał żadnych innych planów i mógł u nas zanocować. Wieczorem włączyłyśmy wiadomości, bo brat powiedział, że będzie w telewizji. Rzeczywiście miał krótką wypowiedź dla dziennikarzy. Oczywiście wiedziałam, że to było specjalnie. Wszystko w ramach spisku i testowania mnie. Gdy pojawił się u nas jakiś czas później, spytał się, jak wypadło jego wystąpienie, nie bardzo wiedziałam, co mu odpowiedzieć. Nie do końca dotarło do mnie to, o czym mówił w telewizji, wiedziałam tylko, że to w ramach tego „testowania mnie” był pokazany w telewizji. W międzyczasie poczułam się normalnie. Opuścił mnie lęk, że zrobię coś siostrze. Zaczęło mi być strasznie głupio, że sprawiam mojemu bratu kłopot i powiedziałam, że może jednak nie musi zostawać u nas w domu. Brat jednak zanocował a potem (jak się później dowiedziałam, poinformował o wszystkim rodziców). Minął tydzień od mojej wizyty u lekarki i z niecierpliwością pojawiłam się na następnej. Kluczowym pytaniem dla mnie było czy ja mogę zrobić krzywdę mojej siostrze. Lekarka powiedziała, że nie. To mnie trochę uspokoiło. Zaproponowała mi pobyt na oddziale dziennym w szpitalu psychiatrycznym. Mówiła, że to specjalny oddział dla młodych osób do 35 roku życia. Nigdy nie byłam w szpitalu psychiatrycznym ani jako pacjent, ani jako odwiedzający. Ale czytałam „Lot nad kukułczym gniazdem” no i widziałam parę horrorów, gdzie akcja się działa w szpitalu psychiatrycznym. To mi wystarczyło. Także dzięki pracy korzystałam z prywatnej służby zdrowia, a państwowa jakoś specjalnie mnie nie pociągała… Szpital absolutnie nie wydawał mi się czymś atrakcyjnym. Poza tym czy ja byłam aż tak chora? Bez przesady! - Czy zmusi mnie pani do tego, żebym poszła do szpitala? – zapytałam przerażona. - Nie, jeśli nie stwierdzę, że będzie to dla pani absolutnie konieczne. Może tak się zdarzyć w sytuacji zagrożenia życia pani lub innych osób. Poczułam się bezpiecznie, nie planowałam robić krzywdy ani sobie, ani innym. A lekarka przecież mnie zapewniła, że nie zrobię krzywdy siostrze. W międzyczasie zaalarmowani przez brata rodzice zaczęli działać. Mama postanowiła przyjechać do mnie pod pretekstem wyprawienia mi urodzin, które się zbliżały. Postanowiła zabrać mnie do siebie, kilkaset kilometrów dalej od mojego aktualnego miejsca zamieszkania. Niestety moje dwutygodniowe zwolnienie wkrótce się kończyło. Potrzebowałam kolejnego zwolnienia na co najmniej tydzień. Umówiłam się na dodatkową wizytę u lekarki i psychoterapeutki w jednym i pojechałam tam wraz z moją mamą. Przez chwilę porozmawiałyśmy w trójkę i zostałam sam na sam ze specjalistką. Jakoś specjalnie nie chciało mi się jechać do domu, ale dla świętego spokoju przystałam na tę propozycję, bo czułam, że tracę nad sobą kontrolę, więc może lepiej na razie robić to, co inni proponują. Wiedziałam, że nie mogę sobie ufać, bo leki zaczęły działać i zaczynałam powoli rozumieć, co to są urojenia. Zaczęłam wyczuwać fałsz w moich myślach i to, że nie wszystko co mi się wydaje, jest prawdą. Najgorsze było to, że to co było rzeczywiste, mi się wydawało nierzeczywiste i na odwrót. Czułam, że mam problem z odróżnieniem realnego świata od fikcji i potrzebowałam pomocy z zewnątrz. - Potrzebuję zwolnienia na kolejny tydzień. – powiedziałam. - To może być zbyt ryzykowne. - Ale ja mam urojenia! Ja w tym stanie nie mogę pójść do pracy! W ogóle chcę podwójną dawkę leków, bo one jeszcze do końca nie działają. Jeśli nawet za tydzień miałabym wrócić do pracy, to muszę być w o wiele lepszym stanie. Dostałam zwolnienie, kolejną receptę i zgodę na zwiększenie dawki leków. Pojechałam na kilka dni do domu rodziców, a potem wróciłam do pracy. Przez kilka czy kilkanaście tygodni jeszcze walczyłam z urojeniami, ale jakoś to się nie wydało. Nadal biorę leki profilaktycznie i jestem pod kontrolą lekarza, ale nie mam objawów. Gdyby nie oparcie w rodzinie, „która może wyrwać spod wpływu sekty” i wiedza o tym, że czasem trzeba brać leki, nawet jak się myśli, że się jest zdrowym, to pewnie nie zaczęłabym od razu brać psychotropów i moja choroba mogłaby postępować. Tymczasem zaczęłam się leczyć w bardzo wczesnym stadium. Miałam więcej szczęścia niż rozumu. ******************** „Fuksiara”