Sophie Julie Dźwięki odbijały się od murów jasno oświetlonej sali
Transkrypt
Sophie Julie Dźwięki odbijały się od murów jasno oświetlonej sali
Sophie Julie Dźwięki odbijały się od murów jasno oświetlonej sali, tworząc nuty, radośnie wirujące wokół kryształowych żyrandoli, migoczących i cicho podzwaniających za sprawą delikatnych powiewów wiatru wpadających przez otwarte okna, za którymi rozciągało się bezkresne niebo gwiazd. Cudowną muzykę wytwarzało dwunastu najlepszych muzyków Melodii, planety, na której rodzili się wybitni twórcy. Oprócz tego w sali panowała cisza, gdy każdy z gości wsłuchiwał się w dźwięki dochodzące z instrumentów, będących pozornie zwyczajnymi przedmiotami, jednak w rękach odpowiedniej osoby przeistaczały się w jakby ożywione stworzenia. Pośród tego skupienia dało się usłyszeć cichy jęk otwieranych drzwi, a potem dyskretny stukot obcasów. Muzycy powoli obniżali tony muzyki, aż w końcu całkiem umilkła, by zostać pochwyconą przez jedne jedyne skrzypce, trzymane przez długowłosą dziewczynę, stąpającą wolno w kierunku środka sali. Jej granatowe włosy kontrastowały z bielą sukni, tworząc piękne zjawisko. Dziewczyna wyglądała tak, jakby była sama zanurzona w innym świecie, świecie spokoju i równowagi. Inni goście na ten krótki czas również się przenieśli - nie liczyły się ich wykwintne suknie, kelnerzy lawirujący między nimi, był tylko ten inny świat, czarujący, porywający. Jedni widzieli potęgę morza i jego czasem gwałtowne fale; inni byli wśród połaci kwiatów, a obok nich szemrała rzeka; niektórzy latali wśród chmur, a też nie zabrakło tych, którzy znaleźli się wraz z rodziną. Bo w końcu różne są ludzkie pragnienia, a każdy chciałby, by jego własne zostały spełnione. Nuty raz szybkie, raz wolne, docierały do każdej osoby. Chwila gry dziewczyny była ulotna, melodia stopniowo cichła, aż w końcu trzeba było otrząsnąć się z jej czaru. Rozległy się gromkie oklaski, gdy dziewczyna wykonała ukłon i delikatnie się uśmiechnęła. Dwunastu muzyków znowu zaczęło grać, a mężczyźni zaprosili do tańca partnerki. Na parkiecie ludzie stworzyli aureolę barw. Dziewczyna zbliżyła się do grupki czekających na nią przyjaciółek. - Muuuusoo! Byłaś wspaniała! - krzyknęła Layla, której udało się poskromić burzę loków w zgrabny kok. - Popieram, choć tamci i tak pewnie mają o sobie zbyt wygórowane mniemanie, by dostrzec coś więcej niż nuty przed swoim nosem - prychnęła głośno Stella, zupełnie nie przejmując się tym, że ktoś może to usłyszeć. I Bloom, i Tecna przewróciły oczami, natomiast Musa poczuła przyjemne ciepło. Darzyła swe przyjaciółki olbrzymią sympatią, przeżyły tak wiele, że każda z nich rozumiała się bez słów. Czasem myślała, że to im zawdzięcza siłę do tworzenia własnej muzyki i do występowania na tak ważnych balach. - Dziękuję wam, dziewczyny - powiedziała cicho. Zanim zdążyły odpowiedzieć, podbiegła do niej dziewczynka, około ośmioletnia, trzymająca bukiet różowych kwiatów. Na twarzy miała uśmiech, powodujący dołeczki w policzkach i wesołe iskry w oczach. W blond włosy wplecione miała coś na kształt korony, z delikatnie świecących roślin. Na twarzy Flory można było dostrzec ciekawość, gdy uważnie przyglądała się tej misternej ozdobie. - Ja... przepraszam.... T-to... To dla ciebie! - wyjąkała, wciskając Musie bukiet do ręki, a potem prędko uciekając. Obdarowana zaskoczona zamrugała, a potem spojrzała na kwiaty. Poczuła, jak coś rośnie jej w gardle, a oczy stają się podejrzanie mokre. Tak mały podarunek, a tak bardzo wzrusza. - Ciekawe, ile podejście do ciebie ją kosztowało - zastanowiła się Tecna, zawsze nieco nieśmiała w kontaktach z innymi i przez to doceniająca wszelkie przejawy odwagi w międzyludzkich kontaktach. Stella, zajęta układaniem sobie włosów, według innych już wyglądających bardziej niż dobrze, z namysłem zmarszczyła brwi. - Wyglądała znajomo... Och, ale nieważne - jej twarz się rozjaśniła - Ktoś do ciebie przyszedł. Musa odwróciła się i zobaczyła zmierzającego w jej stronę chłopaka, który - niebiosa, co on ma na sobie! - miał ubrany garnitur i wyglądał tak, jakby był kompletnie zagubiony w tym eleganckim miejscu. Obraz grzecznego chłopca psuły nieco włosy - uczesane tak, że nigdy nie wiedziała, jak on tego dokonuje, z dziwną kolorystyczną mieszanką rudego z nieco ciemniejszym odcieniem. - Riven! - powiedziała radośnie, biegnąc ku niemu. Na jego twarzy pojawił się nieśmiały uśmiech, który znacznie się poszerzył, gdy zatonęła w jego objęciach. Tymczasem reszta gości wciąż tańczyła na parkiecie, a do nich wkrótce dołączyły dziewczyny z partnerami. Ich suknie mieniły się kolorami, na twarzach widniało szczęście. Nikt nie był świadom tego, że właśnie w tym momencie czyjeś życie zamienia się w horror, delikatna ozdoba z kwiatów spada na ziemię, a dziewczynka przerażona widokiem krzyczy, gdy jej barwny świat zmienia się w czerwony, przesiąknięty krwią rodziców, stanowiących na Melodii prawo i uwielbianych przez innych, teraz czekających na pomoc, która już nie nadejdzie. Ale niekiedy można znaleźć w sobie desperacką siłę i uciec, uciec tak daleko, jak tylko na to pozwolą. A wtedy sprawcy mogą bezczynnie wsłuchiwać się w echo tupnięć małych kroków. Gdy szóstka dziewczyn zbudziła się rano, nic nie wiedzieli o rozgrywających się w nocy wydarzeniach. Nocowały w domu Musy, jej ojciec zgodził się na ich pobyt. Zaspane zwlekły się z łóżek i powoli zaczęły poranne rytuały, oczywiście przy wszechobecnych narzekaniach jedynego w domu mężczyzny, że wszystkie kobiety są takie same. - Proszę pana, może pójdziemy na zakupy, a pan wtedy będzie mógł nacieszyć się chwilą wolnej łazienki - zaproponowała Tecna, gdy po otworzeniu lodówki okazało się, że wymaga natychmiastowego uzupełnienia. Ojciec Musy tylko przytaknął i popędził do łazienki. W mieście panował chaos. Sprzedawcy sklepowi rozmawiali ze sobą, podekscytowane staruszki opowiadały coś zawzięcie, a podczas tego wszystkiego z mieszkań wychodzili Jednostki Ochrony. Łatwo można było ich rozpoznać po eleganckim umundurowaniu i lśniącej oznace, na której widniał znak Melodii - flet, z którego unosił się zawiły wężyk nut. Składali raporty, parę z nich przesłuchiwało mieszkańców. Niektóre sklepy były zamknięte, a na drzwiach widniała karteczka "Zamknięte do odwołania". W wielu oknach żaluzje były zasłonięte, wokół paru domów migotało lekko powietrze znak, że rozpostarto tam zaklęcia wykrywające i ochronne. Winx z wahaniem podeszły do grupy starszych pań. - To wy nie wiecie? - ich oczy jeszcze trochę i wyszłyby z orbit - Para królewska została zamordowana, a ich córka zaginęła. Musa poczuła, jak w głowie jej wiruje, a świat niebezpiecznie kołysze się na boki. Ledwo usłyszała, jak Layla dziękuje za przekazane informacje. Z rodziną królewską nie łączyły jej więzy krwi, ale parę razy widziała królową i dostrzegła, że jest to elegancka i dobroduszna kobieta, obdarzona niezwykłym talentem muzycznym. Jej oczy wesoło się iskrzyły, gdy brała dzieci swych poddanych na ręce. I ona, i jej mąż byli sprawiedliwymi władcami. Następczyni tronu, Julie, miała obecnie osiem lat. - Musimy jej poszukać - usłyszała własny głos. Pozostałe spojrzały na nią, w ich oczach kryło się zrozumienie. Tecna kiwnęła w bok głową i wszystkie weszły do jakiegoś zaułka, poza zasięg spojrzeń innych ludzi. Słońce lekko go oświetlało z jednej strony, tworząc miękką poświatę na wybrukowanej ulicy. Gdzieś tam, możliwe, że w podobnym zaułku, ukrywała się dziewczynka, której życie sprawiło przykrą niespodziankę. Dzień był bezchmurny, zupełnie jakby nie chciał odwzajemnić nastroju Musy. Ale przecież każdy promyk światła jest dla człowieka symbolem nadziei. Fioletowe, fosforyzujące linie tworzyły ostre krawędzie ulic, budynków i większych obiektów. Magia rzucała poblask na ściany pomieszczenia i twarze sześciu czarodziejek, z których jedna stała ze skupionym wyrazem twarzy. Do rąk podano jej bukiet kwiatów podarowany na uroczystości, który teraz rozjaśniał światłem. Na wymiarowym planie miasta pojawił się punkt w jednym z budynków ich cel. Parcela niczym się nie wyróżniała. Mały ogródek był zadbany, grządki warzyw tworzyły równe rządy, otoczone przez różnokolorowe rośliny. Nad wszystkim zwisały gałęzie drzewa z pięknymi kwiatami i maleńkimi listkami. Sam dom był zadbany, sprawiał wręcz swojskie wrażenie. Ulica trwała w ciszy, słychać było tylko świergot ptaków... i charakterystyczny stukot obcasów. - Stello! - syknęła Bloom. - No co? Zasada brzmi: zawsze, ale to zawsze wyglądaj pięknie. W końcu kobiety istnieją po to, by lśnić! Pozostałe tylko westchnęły. Cicho - albo raczej tak cicho jak się dało - podeszły do drzwi. - Nie wykrywam w środku żadnych poruszających się obiektów oprócz zamierzonego zakomunikowała Tecna. - A jeśli będą siedzieć lub leżeć? - mruknęła Flora. Layla przyłożyła palec do zamka i rozległo się ciche kliknięcie. Nacisnęła klamkę i weszły do małego przedpokoju. Nie było w nim żadnych ubrań ani butów, nie było widać też śladów brudu, komoda i garderoba z przesuwanymi drzwiami lśniły czystością. W dużym salonie regały uginały się od ilości ksiąg; niektóre były stare i miały poplamione grzbiety, inne znów wyglądały jak nowe, prosto spod druku. Na środku pokoju wiły się kręcone schody, poręcz oplatała roślina ze srebrzystymi liśćmi. Dziewczyny skierowały się w stronę piętra i powoli weszły po schodach, gdy Musa stanęła z wahaniem. Reszta spojrzała na nią, a Flora ciepło się uśmiechnęła. - Nie martw się, Muso. Jesteśmy z tobą, cokolwiek by się nie działo. Wzięły się za ręce i poszły w kierunku pokoju, w którym Tecna wykryła obecność zaginionej. Tam, w kącie pokoju, w którym stało tylko łóżko i stolik, kuliła się szlochająca ośmioletnia dziewczynka, z podartą sukienką i splątanymi włosami. Musa rzuciła się ku niej i objęła ją, czując, jak ta, zaskoczona tym wyrazem miłości, lekko sztywnieje. T-to ty! - wyjąkała zaskoczona. - Ja. Jesteś już bezpieczna... Masz na imię Julie, prawda? Julie pokiwała głową. - Tak się cieszę - powiedziała, a po jej policzkach spłynęły łzy. - Ochrona ciebie to nasza misja - na słowa Tecny reszta przytaknęła. - Już dobrze - wyszeptała Musa. Winx z Julie wyszły z domu, a Stella zamknęła drzwi. Ich plan polegał na tym, by ukradkiem przemknąć przez miasto i dostać się do domu Musy, gdzie omówiłyby dalsze kroki. Szanse, by mordercy dowiedzieli się o miejscu ukrycia następczyni tronu, były niewielkie, bo Musa kojarzona była głównie z utalentowaną muzyczką, a nie z czarodziejką, dodatkowo musieliby wiedzieć, gdzie mieszka. Szły ostrożnie uliczkami, Stella zdjęła przy tym buty i trzymała je w ręce. W czasie ich pobytu w budynku niebo zaciągnęło się ciemnymi chmurami, grożąc ulewą. Nagle rozległ się cichy szmer. Zamarły. - No, no... Co my tu mamy... Rozejrzały się, przestraszona Julie przywarła do boku Musy. Nigdzie nie było widać posiadacza głosu. - Widzę, mój drogi... Siedem owieczek wystawionych na rzeź... Śmiech. I nagle prawie niedosłyszalny dźwięk wyciąganej stali i szmer przeszywanego powietrza. Tuż koło Bloom w mur budynku wbił się sztylet z kawałkiem rudych włosów. Ręka jej dygotała, gdy podniosła ją do głowy. Jeszcze głośniejszy śmiech. - Siedem króliczków, siedem owieczek... Która będzie pierwsza, pójdzie na czele szeregu, które będą wylewać morze łez za pierwszą? - śpiewał głos. Powietrze przecięły czakramy, a dziewczyny rzuciły się do ucieczki. Bloom machnęła ręką, tworząc osłonę, która odbiła trzy z nich, po czym rozprysnęła się na kawałki. - Winx, transformacja! - wspólny krzyk poniósł się echem po uliczce, rozjaśnianej teraz przez blask magii. Szybkie uczucie mrowienia wspinające się po ciele, lekkie ciepło roznoszącej się magii, powiew wokół włosów - znajome doświadczenie podniosło je na duchu. Layla porwała dziewczynkę w objęcia i uniosła się z resztą w powietrze przy trzepocie skrzydeł Tynixu. - Na większej przestrzeni powinnyśmy być bezpieczne, będą mieć mniejsze pole do manewru! krzyknęła Stella. Wokół świsnęła kolejna broń, jednak tym razem osiągnęła cel - Flora krzyknęła z bólu, po jej nodze pociekła strużka krwi. Na placu rozległy się krzyki ludzi i tupot ich stóp. Winx wylądowały na powierzchni ziemi, przy czym Flora potrzebowała pomocy podtrzymującej jej Tecny, gdyż zraniona noga ugięła się pod nią, a twarz wykrzywił jej grymas bólu. Dwaj prześladowcy stali u wylotu uliczki. Twarze mieli przykryte czarną tkaniną, więc można było zobaczyć tylko ich rozbawione oczy. Tak właściwie to całe ich postacie składały się z czerni - peleryna, buty, spodnie, a nawet kapelusz z rondem. - Nie ujdzie wam to na sucho! - krzyknęła Stella, a jej dłonie poruszyły się, wymierzając zaklęcie w jednego z nich. Zgrabnie zrobił unik, a jego towarzysz stał i się śmiał. I w tej samej chwili jego śmiech się urwał, a z piersi wystawało ostrze miecza. Upadł na kolana, a następnie padł na twarz, gdy stojący za nim chłopak wyciągnął go. - Gdy trzech się bije, czwarty korzysta - skwitował. - Riven! - krzyknęła ucieszona Musa. Miała rzucić mu się na szyję, gdy rozległ się cichy warkot wściekłego towarzysza. Pofrunęła broń i rozpętał się pojedynek. Długo trwało ciągłe skakanie po budynkach dwóch mężczyzn i lot czterech dziewczyn, przy czym pozostałe pilnowały Julie. Poruszanie skrzydłami było coraz trudniejsze - rozpętała się nadchodząca wraz z chmurami ulewa, pokrywając ulice kałużami i zdradliwą śliską powierzchnią. W końcu zdarzył się cud i trafiony magicznym pociskiem morderca spadł z dachu. Jego ciało uderzyło z gruchotem o ziemię, a następnie wygięło się w agonii. Goniący wylądowali na ziemi, a ulga na ich twarzach mówiła wszystko. Dziewczyny odwróciły transformację, a Musa z Julie gorąco podziękowały Rivenowi, któremu chyba po raz pierwszy w życiu poczerwieniały uszy, twarz i szyja. - To koniec - rzuciła z ulgą Flora. - Nie... koniec... - charkot mężczyzny był cichy, ruch dłoni płynny, a zaraz po nim dał się usłyszeć krzyk dziewczynki, gdy zasłoniła swym ciałem Musę. Upadła na ziemię. Przerażona czarodziejka muzyki spojrzała na ciemnego mężczyznę, w którego oczach błyszczał triumf, gdy wstał z trudem, a jego ręka chowała opróżniony flakonik. Chwiejnym krokiem cofnął się w cień, który go pochłonął. Zdrętwiała Musa poczuła na ramieniu dłoń Stelli. Odwróciła się, a świat zawirował po raz drugi tego dnia wokół niej, nie zwracając uwagi na ciche szlochy reszty i powolne zbliżanie się tłumu ludzi i Jednostek Ochrony. Dziewczynka leżała na plecach, na jej sukience wykwitł czerwony kwiat krwi, tworzącej już kałużę wokół niej. Mokre ubranie lepiło się do jej ciała, deszcz spływał po bladej i martwej twarzy, jeszcze przed chwilą przepełnionej szczęściem. Czyż ciemne chmury nie zapowiadały nadchodzącej porażki?