opis

Transkrypt

opis
16 czerwca 2014
Katedra Arktyczna była nam po drodze, a poza tym znałem już do niej drogę. Co prawda okazało się,
że nie tak dokładnie, bo oprócz drogi są szczegóły, jak droga jednokierunkowa. 40 NOK (norweskich
koron) i katedra była nasza. Jaka jest? Mi się podobała. Jest jednonawowa, a wszystko w niej jest
nowoczesne. Uwagę zwraca szczególnie witraż za ołtarzem. A potem żegnaliśmy się z deszczowym
Tromsø.
Zanim się wczoraj rozstaliśmy, szwagier mówił, że na Nordkapp będziemy mieli szczęście, bo
powietrze będzie przejrzyste. To, że zimno, to już było oczywiste. Wcześniej jeszcze siostra miała
obawy, że w Laponii będziemy się mogli spotkać z deszczem ze śniegiem, albo nawet ze śniegiem.
Wszystko się sprawdziło, ale na szczęście temperatura nigdy nie spadła poniżej zera. Najniższą
zanotowałem jako właśnie zero.
Dziś przejechaliśmy z fylke (jakby województwa) Troms, do najbardziej na północ wysuniętego
Finmark. A to już norweska Laponia. Drugie śniadanko w górach to prawdziwa uczta. Nie tyle dla
żołądka, ale dla oczu. Góry i fiordy, a czasem bezkresne wyżyny z o dziwo kilometrami prostych dróg.
Drogi w Norwegii są z reguły pokrętne, z wieloma tunelami, czasem zwężające się, z najazdami co
jakiś czas. Tam trzeba uważać, by nie doszło do tego, że któryś z samochodów musi się cofnąć. Nie
zdarzyło mi się to na szczęście, bym cofał na drodze z przepaściami, tam po prostu jechałem, czasem
udając, że nic nie ma. W ogóle to niewiele było strachu, stałem się mniej strachliwy niż 23 i 18 lat
temu. Nawet na górskich drogach z oznaczeniem Fv było ok. A karkołomnymi drogami górkimi nie
jechaliśmy.
Największym miastem, które minęliśmy, robiąc zakupy była Alta. Nie została uwieczniona specjalnie,
bo jechaliśmy jej bokiem.
No i „nadeszła wiekopomna chwila”, jak mówił Pawlak z „Sami swoi”, szczególnie dla żony. Wreszcie
ukazały się nam renifery. Siostra zapowiadała, by uważać, bo co prawda są płochliwe, ale
przekraczają szosę pojedynczo i stadami. Podobnie zresztą jak łosie, z tym, że napotkanie łosia na
drodze jest bardzo rzadkie (zdarzyło się kilka dni temu, gdy łoś przebiegł tuż przed kamperem siostry
szwagra, a my jechaliśmy jak zwykle w bezpiecznej odległości za nim). A dziś renifery. Najpierw z
daleka, gdy szybko jechałem i nie dało się zrobić zdjęcia, a potem? Zdjęcia to systematycznie ukazują.
Udało się żonie fotografować. Nie tak od razu facjaty i poroża, ale najpierw z tyło, potem z boczku i
wreszcie mordki i różki. Wydawało się nam, że renifery mają kolor brązowy, a tu większość z nich jest
beżowa. Pasą się na ogół stadami, tam gdzie jest zimno i pusto. Jednak im trawy nie brakuje. Siostra
mówiła, że te wszystkie stada nie są dzikie, ale , że każdy renifer ma swego właściciela.
Zajechaliśmy w okolice Reppafjorden do hotelu Skaidi, który to hotel zawczasu zamówiłem przez
bookimng.com. Drogi, ale jak dla nas super. To pierwsza noc, podczas której dysponujemy
porządnymi łóżkami, łazienką, e tam, w ogóle bieżącą wodą, a nawet prysznicem. I co najważniejsze,
nie musimy sprzątać po sobie, a śniadanko czeka na dole. Każdy nasz dzień był taki, że po przybyciu
do każdej z hytt, trzeba wnieść toboły, zjeść kolację, pobuszować w Internecie, delektować się
krajobrazem, wypić kawę i pogadać z siostrą i szwagrem, spać, w nocy wychodzić do kibelka. A rano
śniadanie, sprzątanie, zwijanie pościeli naszej własnej, pakowanie do samochodu i jazda. W ogóle te
hytty są drogie nawet dla Norwegów. Ceny, to około 400-600 NOK (po podzieleniu przez 2 mamy
cenę w polskich złotych). Dzisiejszy hotel to prawdziwe cacko. Na dworze padał śnieg, tak, że nawet
spodziewałem się, że będę go odśnieżał. Na szczęście topił się w oczach. Rano nie było po nim śladu.