Erasmusem być - bwm.pollub.pl
Transkrypt
Erasmusem być - bwm.pollub.pl
„Erasmusem być” Sprawozdanie z pobytu zagranicznego w ramach programu LLP/Erasmus w roku akademickim 2008/2009 – Zaragoza/Hiszpania. Małgorzata Kwietniewska-Sobstyl Erasmus – Zaragoza/Hiszpania 2008/2009 Na pierwszym roku studiów dowiedziałam się o możliwości wyjazdu na studia za granicę. Wtedy postanowiłam już, że nauczę się języka i na piątym roku pojadę do Hiszpanii. W międzyczasie, starsze koleżanki z koła naukowego opowiadały o swoich przygodach w Saragossie. Dlatego właśnie wybrałam to miasto. Saragossa jest piątym co do wielkości hiszpańskim miastem po Madrycie, Barcelonie, Walencji i Sewilli. Dzięki swojemu położeniu spełnia również rolę stolicy Doliny rzeki Ebro. Odkładałam pieniądze przez rok, bo wszyscy mówili, że ze stypendium można pokryć tylko koszty zakwaterowania. Wszystko jednak zmierzało w moim życiu w kierunku Hiszpanii. Początkowo miałam jechać z przyjaciółką, ona jednak postanowiła wyjść za mąż i zrezygnowała z wyjazdu. Stanęłam wtedy przed trudnym wyborem – czy jechać zupełnie sama do obcego kraju z dosyć kiepską znajomością języka i zostawić męża, na co najmniej pół roku? Podeszłam do sprawy jak hazardzista, stwierdziłam, że kto nie ryzykuje, ten niczego nie wygrywa. Okazało się później, że do tego samego miasta jadą jeszcze dwie osoby z mojej uczelni. Kupili bilety na ten sam lot. Wylecieliśmy w sierpniu, aby mieć czas na znalezienie mieszkania i zaaklimatyzowanie się w nowym otoczeniu. Jeszcze przed wyjazdem nawiązałam znajomość z koleżanką, która właśnie wracała z Erasmusa z Saragossy. Odpowiedziała na wszystkie nurtujące mnie pytania, ofiarowała mi mapki miasta, ulotki i przydatne adresy. Skontaktowała się ze swoim kolegą z Hiszpanii, który zgodził się przygarnąć mnie na parę nocy do swojego domu, dopóki nie znajdę mieszkania. Miałam do niego napisać jak tylko wyląduję, o której godzinie dotrę do miasta, aby mógł odebrać mnie z dworca. Przygody zaczęły się już w Warszawie. Moi towarzysze byli zachwyceni lotniskiem, więc Karol niewiele myśląc wyciągnął kamerę. Wówczas podeszło do niego dwóch potężnie zbudowanych strażników lotniska i wyprowadzili go na zewnątrz. Całe szczęście, nie potraktowali go jak terrorystę. W samolocie siedzieliśmy daleko od siebie. W samotności przeżywałam trwogę związaną po pierwsze z lataniem, a po drugie z nieznanym, które czekało mnie za dosłownie 3 godziny lotu. Wytrwałam jednak. Na lotnisku w Barcelonie odebraliśmy bagaże i wyszliśmy szukać jakiegoś środka transportu. Bardzo 2 dobrze pamiętam ten moment, kiedy ok. 19:30, po otwarciu drzwi hali przylotów, w moje nozdrza wbił się porażający zapach. W pierwszej chwili przemknęło mi przez głowę: „Hiszpania śmierdzi”. Jak się później okazało, w tak upalne dni, kiedy temperatury sięgają 40 stopni, wieczorem odparowują ścieki z kanalizacji, co niestety wiąże się z nieprzyjemnym zapachem. Po kilkunastu sekundach jednak przestałam już czuć cokolwiek. Ania i Karol postanowili zostać na noc w Barcelonie. Na dworcu zostałam sama, nie rozumiałam informacji na bilecie. Zapytałam kogoś, jednak uciekł mi autobus, bo stałam w nieodpowiednim miejscu. Wpadłam w panikę, ale znaleźli się Hiszpanie mówiący po angielsku, którzy wytłumaczyli mi, dokąd mam się udać. Musiałam kupić następny bilet. O 3 w nocy dotarłam do Saragossy, a tam odebrał mnie z dworca Brazylijczyk o imieniu Branco. Zabrał mnie do swojego domu, gdzie mieszkał z kolegą Jesusem. Odwiedziły ich akurat koleżanki, które próbowały ze mną rozmawiać, ja jednak jeszcze trochę w szoku i tak niczego nie rozumiałam. Z Branco zaś rozmawiałam po angielsku. Po podróży spałam kilkanaście godzin. Na drugi dzień postanowiłam wyjść z domu i spędzić kilka godzin sam na sam z mapą. Saragossa okazała się miastem pośród pustkowia, tętniącym życiem, pełnym ludzi wszystkich narodowości, życzliwych i radosnych. Strasznie znosiłam upały, tym bardziej, że o godzinie 23 było nadal powyżej 30 stopni. Skontaktowaliśmy się z koleżankami z uczelni, które pracowały na EXPO 2008 w pawilonie polskim. Okazało się, że ich szefowie szukają ludzi do pracy. Takim sposobem, po niecałym tygodniu pobytu w Hiszpanii, dostałyśmy z Anią pracę do 14 września, ja na stanowisku barmana, przy czym zawsze marzyłam o sprawdzeniu się w tym fachu, a Ania jako kelnerka. Praca była ciężka, ale w zespole wspaniałych, energicznych młodych ludzi. Wspomnienie EXPO na zawsze zostanie w mojej pamięci. To jakby czas i miejsce przestały mieć znaczenie, gdy cały świat znalazł się w jednej pigułce. Wiele narodowości, kultur obok siebie, wręcz namacalne zjednoczenie naszego małego świata. Nie potrzeba było 80 dni na podróż dookoła świata. Wystarczyło ich zaledwie kilka, aby zobaczyć choć odrobinę i poznać kraje najbardziej odległe od miejsca naszego zamieszkania. Każdego dnia odbywały się koncerty, imprezy etniczne, pochody. Temat przewodni wystawy brzmiał: „Woda, a zrównoważony rozwój”. Głównym celem była próba przedstawienia relacji między wodą, a człowiekiem, maskotką była zaś stylizowana kropla wody o nazwie Fluvi. 3 Podczas jednej z imprez plenerowych na Placu Pilar w Saragossie, kilka krajów i organizacji miało własne stoiska. Odwiedziłam wszystkie, zebrałam pamiątki i przekazałam ekipie moich współpracowników, że Rosjanie mają kiszone ogórki. Szef odrzekł na to: „Bierz pierogi, szaszłyki i idź się z nimi pozamieniaj”. Myślał oczywiście, że nie pójdę. Ja jednak poszłam i rzeczywiście udało mi się wymienić te pierogi na ogórki i knedle. Atmosfera była niesamowita, kiedy witali się ze mną całując trzy razy w policzek, ja mówiłam po polsku a oni po rosyjsku. Mimo to, rozumieliśmy się doskonale. Potem nawzajem się odwiedzaliśmy. Podczas tej samej imprezy, otrzymałam też zadanie zamówienia w niedzielę w samo południe dostawy 60 kg lodu, co było tym bardziej trudne, że Hiszpanie w niedziele pracują tylko w barach. Ale też się udało. Polskie jedzenie robiło prawdziwą furorę, podobnie jak piękne Polki. Najbardziej oczarowani byli Arabowie, którzy zakochiwali się w naszych jasnych oczach i chcieli nas kupować za wielbłądy. Dostałam od nich w prezencie parę drobiazgów. Bardzo pozytywne wrażenie wywarli na mnie Hindusi. Dobrze znali język angielski, potrafili opowiedzieć o swojej kulturze w przystępny dla europejczyka sposób, byli bardzo pozytywnie nastawieni do życia i tolerancyjni. Od nich również otrzymałam prezent, bransoletkę na ramię. Na uroczystym zakończeniu EXPO kierownictwo ofiarowało pracownikom upominki i młotki do rozbiórki pawilonu. Potem zabawa trwała do białego rana. Krótka przygoda, ale zapadnie w moje serce na długie lata. Oczywiście, jednocześnie szukałam mieszkania. Jednak ze względu na EXPO ceny były dużo wyższe niż normalnie, w dodatku ludzie wynajmowali je przyjezdnym turystom. Ciągle mieszkałam z kolegami, którzy mieli mnie przygarnąć na parę dni. Jesus porozumiewał się ze mną na migi, albo w formie bezokoliczników, aby zapytać np. czy jestem głodna. Bawiło go niezmiernie nauczanie mnie języka. Dzięki żartom kolegów i zmuszaniu mnie wręcz do mówienia i pytania, szybko przyswajałam nowe wiadomości. W końcu okazało się, że muszą się wyprowadzić. Stworzyliśmy tak zgrany zespół, że stwierdzili, iż wynajmą większe mieszkanie, żebym mogła z nimi mieszkać przez te pół roku. Każdy dzień z nimi, zaczynał się od śmiechu i żartów, każdy posiłek jedliśmy razem jak rodzina. Lubili, kiedy gotowałam, bo robiłam to na swój sposób. Ja z kolei wolałam, kiedy oni przygotowywali jakieś hiszpańskie danie. I na swój sposób byliśmy rodziną, każde z nas z innego kraju, bo połączyła nas przyjaźń. Ciągle to podkreślali, że jesteśmy „una gran familia”. 4 Zyskałam tam wielu przyjaciół różnych narodowości, z którymi mam kontakt cały czas. Bywały dni, kiedy było mi smutno, ale wspierali mnie ze wszystkich sił a czasem rozśmieszali. Branco jest instruktorem capoeiry i zabierał mnie na każdy występ. Ta muzyka miała na mnie bardzo pozytywny wpływ, choć sport zupełnie nie dla mnie ze względu na liczbę akrobacji. Po niecałych trzech miesiącach dosyć swobodnie posługiwałam się językiem. Nie obywało się bez wpadek, jak np. na początku, pomyliłam wyraz ‘casada’ (zamężna) i ‘cansada’ (zmęczona), i zamiast powiedzieć, że jestem mężatką od dwóch lat, powiedziałam koleżankom, że od dwóch lat jestem zmęczona. Przyjaciele mnie poprawiali, tłumaczyli mi to, czego nie rozumiałam, oczywiście wyłącznie po hiszpańsku. Na uczelni mieliśmy bardzo dobrych opiekunów. Wszystko nam wytłumaczyli, gdzie można pójść na kurs języka, jakie złożyć dokumenty, jakie wybrać przedmioty, aby z naszą znajomością języka nie mieć problemów z zaliczeniem. Uczelnia ma bardzo dobre zaplecze techniczne, często zajęcia polegały na pracy w grupach razem z Hiszpanami. Większość studentów ostatniego roku stanowili erasmusi z całej Europy, prawdziwy skarb kulturowojęzykowy. Początkowo nie rozumiałam zbyt wiele na lekcjach. Jednak z czasem, skrupulatnie odrabiając pracę domową i uważając na lekcjach, byłam cały czas na bieżąco i nie miałam żadnych problemów z egzaminami. Ponadto przedmioty, które wybrałam, bardzo mi się podobały, ponieważ na naszej uczelni nie ma podobnych. Wszyscy sobie pomagali w wykonywaniu ćwiczeń, wymieniali się notatkami. Np. na marketingu on-line tworzyliśmy własny blog, analizowaliśmy jego statystykę, dowiedziałam się o dużo o reklamie internetowej, działalności sklepów internetowych, nowych technologiach identyfikacji produktu a przede wszystkim o społecznym znaczeniu Internetu jako WEB 2.0. W Saragossie jest bardzo dużo różnych świąt, których u nas nie ma. Przede wszystkim święto Pilar, którego obchody trwają tydzień, a ostatniego dnia odbywają się uroczystości na cześć patronki miasta, świętej Marii Dziewicy Pilar. Wszyscy ubierają się w ludowe stroje i uczestniczą w pochodzie, aby złożyć Panience girlandy z kwiatów. Naprawdę niezwykłe święto. Jest wiele innych imprez i okazji do świętowania, których nie da się zliczyć. Czymś niezwykłym jest również tzw. Szampaniada, która odbywa się przed świętami Bożego Narodzenia. Jest to zgromadzenie studentów na uczelni, którzy świętują z okazji przerwy świątecznej. 5 Nie podróżowałam zbyt wiele po Hiszpanii, przede wszystkim dlatego, że sama się trochę obawiałam, a niestety Karol i Ania zamierzali zwiedzać w semestrze letnim, gdy ja wyjechałam już do domu. Jednak parę razy się odważyłam, zupełnie sama zwiedziłam kilka miast. Przydarzyło mi się również coś niezwykłego. Chodniki w Hiszpanii są niemal porcelanowe, ponieważ z tego upału śmieci się wręcz do nich przyklejają. Co dzień specjalne służby je myją. Pośliznęłam się na mokrym chodniku i poważnie zwichnęłam nogę. Do szpitala zawiozła mnie koleżanka, która tłumaczyła lekarzom, co się stało. Nie było żadnych problemów, szybka interwencja i bardzo dobra opieka. Nie obyło się jednak bez gipsu. Dwa tygodnie chodziłam o kulach wypożyczonych z Czerwonego Krzyża. Problemem było dojeżdżanie na uczelnię autobusem, jednak nauczyciele byli wobec mnie bardzo wyrozumiali, gdy opuszczałam zajęcia. Do tego zdobyłam dodatkową umiejętność robienia zastrzyków w brzuch. Trudno było się rozstać z przyjaciółmi i Hiszpanią, którą tak pokochałam. Z drugiej strony chciałam wrócić do rodziny, do Polski. Z perspektywy czasu, uważam, że ten samodzielny wyjazd był najlepszą decyzją, jaką mogłam podjąć. Dzięki temu, otworzyłam się na kulturę hiszpańską, na język i zawieranie nowych znajomości. Z dala od codziennych problemów, poczułam się wolna, zniknęły granice, świat się skurczył. Okazało się, że jeśli się czegoś pragnie, nie ma rzeczy niemożliwych. Samodzielną decyzją, jaką może podjąć każdy student, jest taki właśnie wyjazd. Nie da się opowiedzieć wszystkiego, dlatego radzę, aby każdy, kto ma choć odrobinę odwagi, pojechał na Erasmusa. Warto wybrać się do Hiszpanii, przejść się po piaszczystych plażach, zmoczyć dłonie w górskich wodospadach Monasterio de Piedra, zachwycić się flamenco, corridą, zwiedzić muzea, zamki, stanąć na stadionie Camp Nou czy na starych rzymskich murach Tarragony, odkryć jeszcze wiele pięknych miejsc, po prostu poczuć to w sercu… 6