czytaj PDF - Trzynasty Schron
Transkrypt
czytaj PDF - Trzynasty Schron
ROZDZIAŁ 2 Mateusz „Endvorte” Grzebień Kolejny zwykły dzień Kolejny dzień, razem ze mną, budzi się ze snu. Powoli otwieram zmęczone powieki, po czym cierpliwie czekam aż oczy przyzwyczają się do widoku rzeczywistości. W końcu wstaję z łóżka, rozciągam się na wszystkie strony aby rozbudzić ospałe jeszcze mięśnie, a następnie podchodzę do stolika i sięgam po naczynie, z którego wypijam pozostałe resztki wody. Zaglądam do kieszeni, w której znajduję zgniecioną już nieco paczkę papierosów oraz pudełko zapałek. Wyciągam więc jednego papierosa, odpalam ogień od zapałki, po czym biorę głęboki wdech i po chwili wypuszczam z siebie siwy dym, który rozlega się po całym pomieszczeniu. „Kolejny dzień” - mówię do siebie w myślach - „kolejny dzień w miejscu zwanym schronem”. Już miałem kończyć to moje poranne delektowanie się smakiem tytoniu, gdy nagle do pokoju wbiegł jeden z moich schronowych współtowarzyszy - Belfer. – Nieszczęście, detektywie! Nieszczęście w naszym schronie! Jednakże jak szybko się pojawił, tak szybko też ucichł, gdy tylko zobaczył tytoniowy dym sączący się z pogniecionej bibułki. Przerażony jeszcze bardziej niż na początku, momentalnie skulił się w sobie, po czym zaczął niemiłosiernie kasłać niczym zaawansowany gruźlik. – Ugaś to cholerstwo! Oszalałeś?! – odrzekł, tłumiony raz po raz przez kaszel. – Nie bluźnij. Daj mi skończyć. – Na co ci to potrzebne? Marnujesz tylko nasz tlen i swoje zdrowie! – Uodparniam organizm przed wyjściem na powierzchnię. – Tak, bardzo śmieszne. Belfer jednak miał do mnie jakąś arcyważną sprawę, bo zdołał nawet opanować swoją antynikotynową reakcję i z wielkim przejęciem w głosie kontynuował zaczętą wcześniej myśl. – Musisz natychmiast pójść ze mną! – Hola, hola! – odpowiedziałem, przerywając swojemu towarzyszowi – Powiedz mi najpierw o co chodzi. Nie zamierzam się teraz gdzieś zabierać z byle powodu. – Trup – odparł momentalnie Belfer – Mamy trupa w pobliskiej siedzibie! – Okej. Widzę, że przed nami długi dzień. Ruszyliśmy więc niezwłocznie i po chwili byliśmy już na miejscu. Belfer przegonił gapiów sprzed siedziby, dopchał się do drzwi, po czym wziął głęboki oddech i położył dłoń na klamce. Naszym oczom ukazał się - dla mnie już całkiem naturalny, dla innych pewnie trochę makabryczny - widok martwego ciała. Po chwili jednak zrozumiałem, że coś jest nie tak z tym ciałem, nawet dla mnie. Trup trupem, jednakże temu gościowi nie dość że brakowało jednego ramienia, to na dodatek zgubił gdzieś głowę! – Kim jest ofiara? – spytałem stojącego obok Belfra. – Zamknij drzwi, detektywie. Wydało mi się to dość dziwne, więc bez zastanowienia posłuchałem swojego przyjaciela i zamknąłem drzwi, ostatecznie odrgadzając nas od tłumu gapiów. Belfer spytał mnie: – Nie poznajesz go, prawda? – Cóż mogę powiedzieć. Z twarzy do nikogo niepodobny. – Zignoruję to – odrzekł zgryźliwie Belfer – Zajrzyj do jego kieszeni. Tak też zrobiłem, w wyniku czego udało mi się coś znaleźć w jego lewej kieszonce u spodni. Wyciągnąłem dłoń, a moim oczom ukazał się całkiem jednoznaczny przedmiot – strzykawka. – O kurwa! – odrzekłem momentalnie – Chcesz mi powiedzieć, że właśnie straciliśmy naszego jedynego doktorka w schronie? – Bingo, Sherlocku! – Słodki Jezu. Przed nami faktycznie długi dzień. I tak też było. Razem z moim towarzyszem przedrążyliśmy sprawę wzdłuż i wszerz, aż w końcu doszliśmy do pewnych wniosków. Pierwszą ważną rzeczą jest sam fakt śmierci doktorka. Był on jedynym lekarzem w schronie, więc można śmiało przyjąć że jego śmierć nie była przypadkowa. Z pewnością ktoś go kropnął i z pewnością było to morderstwo z premedytacją. Człowiek zabijający w amoku nie urywa gościowi głowy oraz ręki, a tym bardziej nie sprząta potem po sobie dowodów i nie zabiera urwanych organów ze sobą! Pomińmy jednak na razie te zagubione puzzle. Ważniejsze jest pytanie – czemu ktoś miałby chcieć zabić doktora? Szczerze mówiąc, był najbardziej potrzebną osobą w całym schronie. Motyw osobisty? Niekoniecznie. Ludzie tłumią w sobie złość po wydarzeniach z wojny, więc czasem bywają wybuchowi, jednakże nie w stosunku do doktorka. Nie sądzę aby ktoś był na tyle głupi. Wygląda mi to na coś większego. Chęć wprowadzenia zamieszania? Może, tylko po co? Obsesja? To już bardziej. Dodać do tego skrywaną nienawiść do ludzkości, motyw kary i pasuje jak ulał. Zobaczymy. Pierwsze co musimy na razie zrobić to zadbać o brak zamieszania. Tego właśnie chce morderca – wywołać panikę, co pozwoli mu łatwiej uderzyć ponownie. Nie powiemy więc o śmierci jedynego lekarza, tylko o „przypadkowej śmierci jednego z naszych”. Ludzie nie będą zatem myśleć o zagrożeniach związanych z brakiem lekarza, tylko co najwyżej ogarnie ich pewien smutek z powodu straty współtowarzysza niedoli. Nie możemy im także powiedzieć o morderstwie, gdyż zaczną wtedy podejrzewać wzajemnie samych siebie i zrobi się, krótko mówiąc, wielki syf. To, niestety, wszystko co możemy na ten moment zrobić. Potem pozostaje nam już tylko czekać na dalszy rozwój wydarzeń. Panika została zażegnana już w zarodku i wszystko jak na razie szło zgodnie z planem. Ludzie byli w miarę spokojni, a życie – jeżeli tak to można nazwać – toczyło się dalej. Kolejny dzień. Kolejny zwykły dzień z kolei. Obudziłem się, choć byłem jeszcze nieco śpiący, powoli przyzwyczaiłem oczy, rozciągnąłem mięśnie i sięgnąłem po wodę, gdy nagle poczułem jakiś dziwny zapach. Ocknąłem się już ostatecznie ze snu i zobaczyłem na podłodze jakieś pojemne kartonowe pudło. Nie przypominam sobie, abym zostawiał wcześniej coś takiego na ziemi, więc podszedłem bliżej i powoli odchyliłem wieko. Zajrzałem do środka i zobaczyłem tam coś, co aż momentalnie odepchnęło mnie do tyłu. W kartonie bowiem znajdowały się brakujące części ciała doktora! Mimo iż widok zwłok nie robi na mnie już takiego wrażenia jak kiedyś, to i tak się prawie zesrałem ze strachu. W czasie mojej detektywistycznej kariery natknąłem się na wielu pojebańców, ale ktoś tu kurwa odwalił powtórkę z Piły. Takie coś – tutaj w schronie. Jak to w ogóle możliwe? Zaraz. Jak to w ogóle możliwe, że ten karton znalazł się w moim pokoju?! Nie myśląc już za wiele, postanowiłem dyskretnie pójść po Belfra. On, oczywiście, jak zobaczył to gówno, przy okazji sam też prawie padł na zawał. – Skąd żeś to wziął?! – spytał przerażony – Mówię ci, po prostu wstałem i to już tu było! – I po co mnie zawołałeś?! – Dla jaj kurwa! Oczywiście, żebyś mi jakoś pomógł. – Do cholery z tobą! – Pomożesz mi czy nie? – spytałem zawiedziony. Belfer chwilę pomyślał, chwilę pokręcił głową, przeklnął raz po raz, aż w końcu wpadł na pewien pomysł. Zaproponował, abyśmy wrzucili ten karton do kanałów, gdzie oczywiście nikt nigdy nawet nie będzie miał zamiaru zaglądać. Było jeszcze bardzo wcześnie i nikt się w pobliżu nie kręcił, więc szybko się wyrobiliśmy i sprawa była załatwiona. Usiadłem na moment i zastanowiłem się nad zaistniałą sytuacją. Bez wątpienia był to pstryczek w nos od mordercy, cicho podśmiechującego sobie gdzieś za rogiem z porażki naszego śledztwa. Jest pewny siebie. Zbyt pewny. Skąd jednak miał klucz? Jak to się stało, że nie słyszałem kiedy wchodził? A może... Nie, to nie na miejscu. Ale to może mieć sens... Reszta dnia minęła całkiem normalnie, choć niestety bezowocnie dla śledztwa. Zero nowych poszlak, zero dowodów, a tym bardziej żadnych śladów po sprawcy. W nocy obudził mnie jakiś przytłumiony, choć wyraźnie niepokojący dźwięk uderzenia. Tej nocy spałem dość lekko, przez tą wczorajszą akcję z kartonem, toteż mój zmysł czuwania był bardziej wyostrzony. I to, jak widać, nie na marne. Zerwałem się więc szybko z łóżka i pobiegłem do drzwi. Wyjrzałem na korytarz i dostrzegłem w pobliżu pewien dynamicznie poruszający się cień. Bez chwili zastanowienia, skierowałem się pospiesznie w tamtą stronę, po czym wychyliłem się aby sprawdzić otoczenie za rogiem. Zobaczyłem dwie osoby w podejrzanie uciekających pozach, zmierzające w moim kierunku. Wyczekałem na odpowiedni moment i sprawnym ruchem obezwładniłem podejrzanych. Unieruchomiłem ich, a następnie pobiegłem do miejsca skąd uciekali. Dotarłem do nieznanej siedziby, do której drzwi były jeszcze otwarte. Dyskretnie zajrzałem do środka i moim oczom ukazała się leżąca na ziemi sylwetka kobiety. Wszedłem do pomieszczenia i przyjrzałem się bliżej jak wygląda sytuacja. Okazało się, że kobieta była już martwa. Obok niej za to znajdowało się perfidnie upuszczone, jak widać w pośpiechu, narzędzie zbrodni. Zanim się obejrzałem, mieliśmy już z Belfrem przygotowany pospieszny pokój przesłuchań. W końcu przełom w śledztwie! Para podejrzanych – mężczyzna i kobieta. Oboje w młodym wieku – tak na oko jakieś dwadzieścia parę lat. Ale to nie było teraz ważne. Ważniejsze było samo przesłuchanie i to, co z niego wynikało. Para upierała się, że jest niewinna. Mało tego – okazało się że ofiarą była ich pobliska sąsiadka. Usłyszeli hałas, więc chcieli sprawdzić co się dzieje. Wyjrzeli na korytarz i zobaczyli otwarte drzwi u znajomej, dlatego poszli w dwójkę zobaczyć czy wszystko w porządku. Kiedy tam dotarli, sąsiadka leżała już na ziemi w kałuży krwi, więc z przerażenia zaczęli uciekać. Potem trafili na mnie. Po przeprowadzonym przeze mnie przesłuchaniu, zacząłem rozważać w samotności całą sytuację. Przyznam szczerze, że z jednej strony cała ta opowieść brzmi bardzo prawdopodobnie. Z drugiej jednak, wygląda to nieco zbyt idealnie, zbyt korzystnie dla samych podejrzanych. Mój przyjaciel był również takiego zdania, toteż zdecydowaliśmy że na razie ich przetrzymamy – oczywiście w tajemnicy przed innymi, co by nadal nie wywoływać paniki. Wszystko szło bardzo zgrabnie. Mieliśmy podejrzanych, dowód zbrodni, a także okoliczności wskazujące na winnych. Jedyne co się nie zgadzało to motyw. Owszem, mogła to być kwestia przesadzonego wybuchu złości, ale coś się nie zgadza. Patrząc na pierwsze morderstwo, wyobraziłem sobie zabójcę jako pogrążonego w obsesji. Na to także wskazuje ta chora akcja ze zwłokowym kartonem. A teraz takie coś. Jakby to było zaplanowane. Moje rozważania przerwał kobiecy krzyk dochodzący z korytarza. Wyjrzałem na zewnątrz, żeby zobaczyć co się dzieje i dopadło mnie to, czego najbardziej się obawiałem. Panika. Ludzie zaczęli biegać po korytarzu jakby coś im momentalnie odwaliło. Przedzierając się przez szalejący tłum, dotarłem do przyczyny tego ataku szału. Ktoś zostawił na korytarzu schowane wcześniej przeze mnie i Belfra pudło z częściami ciała doktora. Panika. Ktoś na pewno ma zamiar teraz na tym ugrać. Ale to nie koniec. Jest tylko jedna rzecz, która przychodzi mi na myśl... Prowadzony przez dziwne przeczucie, dotarłem do miejsca zwanego wyjściem ze schronu. Uruchomiłem windę wiodącą w dół, a gdy już prawie dojechałem, zauważyłem poruszającą się szybkim tempem sylwetkę. Nie myśląc za wiele, chwyciłem za schowany wcześniej pistolet, wymierzyłem w uciekającą postać i oddałem strzał. Trafiłem w nogę, więc postać nie zdążyła uciec. Spokojnie podszedłem bliżej, wziąłem głęboki oddech i obróciłem trafioną postać w swoją stronę. Jakież było moje zdziwienie, a zarazem wkurwienie, gdy zobaczyłem kto był tym uciekającym. Nie był to nikt inny i nikt bardziej oczywisty, Belfer. – Ty skurwysynu! Ty... Podniosłem go, postawiłem na nogi, po czym rzuciłem nim o ścianę. Upadł z hukiem na ziemię i splunął zdradziecką krwią. – Skąd wiedziałeś? – odrzekł zawiedziony. – Strzykawka. Dałeś mi tamtej nocy środek nasenny, dlatego nie słyszałem jak wchodzisz z pudłem. Kiedy wyrzuciliśmy ten karton do kanałów, pomyślałem że to chyba jedyne idealne miejsce w schronie do ukrycia czegoś. I potem przypomniałem sobie o strzykawce. Zajrzałem więc ukradkiem do kanałów i znalazłem ją. Pustą. Zwróciłem też uwagę na to, że to ty pierwszy zaproponowałeś aby właśnie tam schować pudło. Tak. Podejrzewałem cię, jednak początkowo nie chciałem w to uwierzyć. Wystarczyło jednak zaryzykować, nie lekceważyć głosu przeczucia. – Chyba muszę ci pogratulować – odrzekł z rozbawieniem Belfer. – Powiedz mi tylko, po co to wszystko? Co ty kurwa chciałeś osiągnąć najlepszego? Belfer wstał z podłogi, oparł się o ścianę i złapał się za ranę na nodze. – To wszystko, te całe schrony i chęć przetrwania to jedna wielka bujda. Ludzkość już dawno wymarła, detektywie. Sam wiesz to dobrze. Jesteś jak dzikie zwierze. Żyjesz, żresz i niszczysz świat, nie wiadomo po co. Przypomnij sobie czasy przedwojenne. Każdy z was tu jest hipokrytą, sprzedaliście własne tyłki, własną godność, byle tylko przeżyć. Byle tylko dostać się do schronu. Myślisz że co, że dostałeś się tutaj bo jesteś dobrym detektywem? Gówno prawda. Przymknąłeś oko na pewne sprawy, które po cichu załatwiały między sobą brudne gliny. Ludzkość jest zarazą, pasożytem, wirusem tej planety. A ja? Zawsze byłem inny, zawsze dążyłem do sprawiedliwości. Dumnie wierzyłem w ideały i dumnie się trzymałem tych ideałów. Nawet jeśli wokół drwili. Ale jednocześnie z każdym dniem narastała we mnie nienawiść do was wszystkich, ludzkich szczurów. Jestem zesłańcem Boga. Tylko ja rozumiem o czym On tak naprawdę mówi. Wy nie chcecie słuchać, chcecie przetrwać mimo wszystko. Szczury. Ktoś musiał wypełnić wolę Boga. Ktoś... – Dobra, zamknij mordę. Mam dość tego pierdolenia. Ale teraz przynajmniej wiem, że miałem rację z tym motywem obsesji. Jesteś zupełnie obłąkany. Nie mam zamiaru tracić czasu na tłumaczenie ci rzeczy, których nawet nie chcesz zrozumieć. – To zakończ to i zabij mnie! No dalej! – Nie. Nie zabiję cię. Masz rację, może i jestem ludzkim szczurem. Ale w tobie nie ma już nawet cienia ludzkości. Idź, uciekaj. Mam to gdzieś. Życie samo cię osądzi. Ale wierz mi, twoje przekonania prędzej czy później zwrócą się przeciwko tobie. Belfer nie odpowiedział już nic. Podążył w stronę wyjścia i zniknął w czeluściach ciemności. Obudziłem się. Kolejny dzień życia w schronie bezpowrotnie minął. Kolejny dzień nastanie jutro. A po nim kolejny i kolejny. Tyle rzeczy się wydarzyło. A może wydarzyć się jeszcze więcej. Lecz kto by się tym przejmował? Powoli otwieram zmęczone powieki, po czym cierpliwie czekam aż oczy przyzwyczają się do widoku rzeczywistości. W końcu wstaję z łóżka, rozciągam mięśnie na wszystkie strony. Wypijam łyk pozostałej wody i sięgam ręką do kieszeni. Wyjmuję z pogniecionej paczki jednego papierosa i odpalam. Dym. Już miałem kończyć to moje poranne delektowanie się smakiem tytoniu, gdy nagle...