Sukces sam nie przyjdzie

Transkrypt

Sukces sam nie przyjdzie
Źródło: http://old.mimowszystko.org/pl/aktualnosci/biezace/3993,Sukces-sam-nie-przyjdzie.html
Wygenerowano: Czwartek, 2 marca 2017, 12:49
Sukces sam nie przyjdzie
Wśród gwiazd sportu, które, w niedzielę, 19 czerwca, gościć będą na krakowskim Rynku Głównym, pojawi się
także Przemysław Saleta – mistrz Europy i interkontynentalny w boksie zawodowym oraz mistrz świata w
kick-boxingu.
– Z czego wynika kolejna Pana obecność, pośród niepełnosprawnych
sportowców, na Ogólnopolskich Dniach Integracji „Zwyciężać Mimo
Wszystko”?
– Po raz pierwszy trafiłem na to wydarzenie już dobrych kilka lat temu, ale często,
podczas treningów, spotykałem się z niepełnosprawnymi sportowcami. Podobało mi
się zawsze to, co robią. Od początku śledzę drogę Jaśka Meli, który kiedyś
powiedział: „To, że ktoś jest niepełnosprawnym, nie jest żadnym
usprawiedliwieniem, aby w życiu nic nie robić, żeby nie mieć pasji” . Tak
rzeczywiście jest. Nie patrzę na tych ludzi jak na niepełnosprawne osoby, ale jak na
każdego sportowca. Bez wyjątku.
Przemysław Saleta (pierwszy z lewej)
podczas Ogólnopolskich Dni
Integracji „Zwyciężać Mimo Wszystko”
– Co sądzi Pan o niepełnosprawnych sportowcach? Czy to ma sens, aby
niepełnosprawne osoby uprawiały sport zawodowo?
– Oczywiście, że to ma sens. Osoba nie jest niepełnosprawna z jej własnej winy czy wyboru. Nikt nie może jej zakazać
posiadania pasji albo robienia cokolwiek tylko jest możliwe. Osoby, które spotykam na Rynku podczas Ogólnopolskich Dniach
Integracji „Zwyciężać Mimo Wszystko”, to są prawdziwi sportowcy. Trenują jak pełnosprawni zawodnicy, z profesjonalnym
nastawieniem. Oni wiedzą, że trzeba zrobić, co trzeba, aby osiągnąć jakiekolwiek wyniki. To, że ktoś nie ma nogi czy ręki,
nie jest żadnym usprawiedliwieniem.
– Czy na przestrzeni lat widzi Pan różnicę wśród naszego społeczeństwa
w postrzeganiu niepełnosprawnych sportowców i osób z dysfunkcjami w ogóle?
– Dostrzegam tę ogromną różnicę, tak samo w naszym społeczeństwie, jak i u siebie samego. Pamiętam, jak w 1991 roku,
po przeprowadzce do Stanów ze względu na boks zawodowy, który wówczas uprawiałem, zszokowała mnie jedna sytuacja.
Otóż spotkałem tam chłopaka, któremu motorówka, podczas nurkowania, obcięła nogi. Tego chłopaka spotykałem regularnie
w klubie fitness, gdzie przychodził, aby pobiegać. Na początku szokował mnie jego widok: zaraz przy wejściu do klubu
przebierał protezy „cywilne” na sportowe . Tak samo jak ja przebierałem buty. W Polsce wówczas w ogóle nie mówiło się o
sporcie niepełnosprawnych. Teraz myślę, że nadganiamy ten czas i braki w świadomości. Uważam, że jest coraz lepiej. Nie
jest jeszcze tak jak w Stanach czy w Europie Zachodniej. Ale taka impreza jak Ogólnopolskie Dni Integracji „Zwyciężać Mimo
Wszystko”, zmienia naszą świadomość i pokazuje nam właśnie, że jest coraz lepiej.
– Czy uprawianie sportu przekłada się na walkę z przeciwnościami losu?
– Na pewno w takiej walce pomaga. Sport uczy wytrwałości, odporności psychicznej, uczy nas radzić sobie ze stresem.
Wreszcie, uczy systematyczności i odpowiedzialności za to, co się robi. W życiu codziennym też pomaga. Kiedy pojawia się
problem, człowiek nie panikuje, lecz zastanawia się, jak ten problem rozwiązać. Zawodowe uprawianie sportu na tym polega.
To tak naprawdę ciągła walka z przeciwnościami losu, z kontuzjami i, w końcu, z przeciwnikiem, którego trzeba pokonać.
Sportu zawsze przekładał się na moje życie prywatne.
– Jak radził sobie Pan z porażkami sportowymi?
– Na początku nie było łatwo. W kick-boxingu, po pierwszej porażce, zastanawiałem się, czy to w ogóle ma sens. Potem
nabrałem trochę dystansu. Przecież to jest tylko sport, a życie toczy się dalej.
– A trudności prywatne?
– Kiedy były komplikacje po oddaniu córce nerki i po 2 tygodniach, o 17 kg lżejszy i niezwykle słaby fizycznie, opuszczałem
szpital, wiedziałem, że to nie jest problem. Potraktowałem to wtedy jak projekt: aby w ciągu najbliższych trzech miesięcy
odzyskać pełnię sił i powrócić do kondycji, którą miałem przed operacją. Wiedziałem, że będzie ciężko i potrzeba czasu, ale
podjąłem się tego wyzwania. Ważne jest robienie czegoś. Jak się nic nie robi, to sukces sam nie przyjdzie. A w sporcie na
każdy sukces trzeba ciężko zapracować. I ta świadomość bardzo się przenosi do życia prywatnego.
– Czym jest dawanie siebie innym?
– Transplantologia, czyli takie dosłownie dawanie siebie innym… Na to ciężko nawet znaleźć określenie. To jest
nieprawdopodobne przeżycie, że można osobie, która się kocha, ofiarować kawałek siebie. Ponadto uważam, że osoby, które
odniosły sukces i są jakoś tam rozpoznawalne, mają wręcz obowiązek dzielenia się tym sukcesem. Od ludzi dostałem w
swoim życiu mnóstwo energii i wsparcia. Teraz wypada i trzeba to oddać innym. Bardzo często biorę udział w różnorodnych
akcjach charytatywnych. Traktuję to jako swój obowiązek, ale zawsze też jest to dla mnie wielka radość i coś, co daje mi
zawsze osobistą satysfakcję.
Rozmawiała Małgorzata Segda
Tweet