Straszna baba z Atlantydy

Transkrypt

Straszna baba z Atlantydy
Anatol Ulman
Straszna baba z Atlantydy
Każdy słyszał o Atlantydzie, ale kto dziś pamięta o Pierre Benoit, który jako jeden z wielu
pisarzy podjął temat tajemniczej wyspy w prozie powieściowej. W swoich czasach, to jest w
latach dwudziestych i trzydziestych naszego wieku, Benoit był głośniejszy niż mit, który stał się
podstawą jednego z najbardziej znanych utworów tego francuskiego pisarza. Atlantydę, bo o
niej właśnie mowa, bardzo cenił sam C. G. Jung, interpretując ją w duchu swoich archetypów
oraz podkreślając wizjonerstwo, którego źródło upatrywał w silnym przeżyciu tematu. Powieść,
uhonorowana nagrodą Akademii Francuskiej i otwierająca autorowi drogę w poczet jej
członków, biła kiedyś rekordy popularności: stała się podstawą scenariuszy dwóch filmów (w
tym jednego z naszą Stanisławą Napierkowską), a imię jej bohaterki, Antinei, wyzyskano jako
chwyt reklamowy dla wielu towarów, jakie wmawia się zwykłym kobietom, by czuły się
tajemnicze i piękne.Co pozostało dziś z tego wielkiego hałasu, z rozgorzałych wokół książki
sporów, a nawet literackiego skandalu, gdyż angielski pisarz trzeciej jakości oskarżył Benoit o
plagiat? Ot, stare sprawy nie budzące wzruszeń. Sam Pierre Benoit powoływał się na znakomite
rodowody swej twórczości, dosyć obfitej, bo jest to w sumie ponad dwieście pięćdziesiąt
powieści. Za mistrzów swych uważał nie byle kogo, bo Prospera Mérimée oraz Stendhala. Ale,
jak to bywa, nie doszedł do sprawności, zwłaszcza głębi psychologicznej swych wzorców.
Atlantyda Benoit ma jednak trochę zalet i warto jej poświęcić czas. Przede wszystkim tę
wartość, że zajmuje się (powierzchownie) jedną z nie rozwiązanych tajemnic ludzkiej
cywilizacji, jaką jest problem Atlantydy. Benoit wymyślił sobie, iż ląd wspomniany przez Platona
w dialogu Timajos przetrwał... na piaskach Sahary, bo tam, a nie na burzliwych wodach
Atlantyku, zawsze się znajdował. Myśl nie była świeża, gdyż już starożytny Diodor z Sycylii
przypuszczał podobnie, tyle że był zdania, iż państwo Atlantów spotkała zagłada podczas
tworzenia się nieistniejącego już w czasach nowożytnych jeziora Tritonis. Pomysłowi Benoit
sprzyjał fakt, iż w jego czasach afrykańska pustynia nie była dobrze znana, a nie istniały
samoloty, by ją spenetrować (akcja powieści toczy się, z grubsza, na przełomie poprzedniego i
naszego wieku). Za znakomity chwyt literacki, który zrobił później wielką karierę i
doprowadzony został do perfekcji w opowiadaniach Jorge Luis Borgesa, uznać trzeba oparcie
fabuły o częściowe fikcyjne źródła. Bibliografia ta została wykorzystana przez Benoit z
umiarem, a prawdziwe fakty powiązane zręcznie ze sprawozdaniem Oliviera Ferriéres
(głównego narratora) z przygody, jaka zdarzyła się kapitanowi de Saint-Avit i jego
towarzyszowi, również oficerowi, nazwiskiem Morhange w ukrytym za kolistymi pasmami gór
państwie Hoggar, czyli w Atlantydzie. Afrykę północną pisarz znał dobrze, gdyż przez wiele lat
przebywał w Algierii oraz Tunezji. Ponadto z zapałem (podobno) przestudiował zarówno
materiały geograficzne, jak i historyczne. Potem zrobił książkę zadziwiającą prostotą, jasnością
i... ubóstwem myśli, gdyż stworzył powieść, która jest niczym więcej jak utworem
przygodowym w powiązaniu z romansem (nieznośnym). Przygoda, trzeba przyznać, posiada
niezłą intrygę: na kapitanie francuskich wojsk kolonialnych de Saint-Avit ciąży nie dowiedziony
zarzut zamordowania współtowarzysza wyprawy w głąb Sahary – kapitana Morhange. Dowodów
nie ma, są tylko przypuszczenia. Mianowany po latach dowódca placówki Hassi-Inifiel kapitan
de Saint-Avit opowiada historię wyprawy swemu koledze ze szkoły oficerskiej porucznikowi
Olivierowi Ferriéres, który zapragnie ją powtórzyć. Benoit tu i ówdzie korzysta za „szkatułkowej”
budowy akcji. Wyprawa posiadająca charakter wywiadowczo-polityczny oraz naukowy
zaprowadziła bohaterów do państwa będącego spadkobiercą Atlantydy, a rządzonego przez
potomkinie boga Neptuna oraz ziemianki Klito. Przez dwa pierścienie skał przeprowadził
oficerów Targijczyk Segheir-ben-Szeik, dzielny człowiek, ale w istocie rajfur. Powieściowy
Hoggar to państwo kwitnące i bogate, a w kutym w skale pałacu władczyni zgromadzono nie
tylko skarby kultury starożytnej, ale także współczesnej. Czytuje się w nim nawet najnowsze
numery pism paryskich oraz gra hazardowo w karty. Przygoda trwa nadal, ale staje się nie do
strawienia przez współczesnego czytelnika, gdyż zmienia się w straszliwy romans, w którym
główną rolę gra Antinea, będąca po prostu symboliczną femme-fatal, a praktycznie femmepublique. Autor robi psychologię spod znaku najgorszych pomysłów naszego Przybyszewskiego:
Antinea przez zaufanego Segheir-ben-Szeika porywa do Hoggaru przystojnych oficerów (nie
tylko francuskich), dopuszcza ich do siebie (bo jak to inaczej nazwać), potem odstawia i
biedacy konają z rozbudzonej a przerwanej miłości, albo się ich wykańcza i w marmurowej sali
pokrywa jakimś takim oryszalkiem, który kochanków królowej mumifikuje. Nieziemsko piękna
Antinea posiada już kolekcję ponad pięćdziesięciu takich martwych samców. Uzasadnienie
postępowania bohaterki daje jeden z rezydentów Hoggaru, docent staruszek (dlatego
przetrwał), pan Le Mesge. Otóż barbarzyńskie królowe ludów przeszłości były krzywdzone przez
cudzoziemców, którzy wykorzystywali ich urodę, a potem znikali. Antinea mści się więc za tę
historyczną niesprawiedliwość i „... zwabia do siebie młodych i dzielnych ludzi. Ciało jej ulega
im, ale dusza pozostaje nieubłagana”, gdyż bohaterka potrafi rozdzielić miłość i rozkosz.
Nawet autorytet Junga, biorącego serio takie banialuki, nie może dodać historyjce duchowej
głębi. Bardzo poważnie traktuje ten aspekt powieści autor współczesnego wstępu do utworu,
Zbigniew Nienacki, gdyż zachęca do czytania książki także i tych, „których interesują związki
literatury z psychologią”. Co za nieporozumienie, zwłaszcza, że wybitni autorzy francuscy
umieją dokonywać wiwisekcji na kobiecych duszach. Na takie okrutne babsztyle, jak cudownie
prześliczna Antinea, której powaby sugeruje autor pod przezroczystymi szatkami, rada jest
tylko jedna: nie ulec namiętności, zniszczyć sadystkę jej własną bronią. Właśnie tak postępuje
Morhange, który uprzednio przez jakiś czas przebywał w zakonie benedyktynów, gdzie rozwinął
intelekt, a stracił apetyt na kobiety. Nie wiadomo, co by się stało z Antineą (może by z
niezaspokojenia piekielnie zbrzydła?!), gdyby nie śmierć pięknego kapitana. Jak i dlaczego
został zabity, nie zdradzę, by nie psuć lektury ewentualnym czytelnikom, choć rozwiązanie
zagadki jest również młodopolskie, pardon, symboliczne. Trzeba przyznać, że Benoit posiadał
świadomość faktu, iż przesolił w tej dziedzinie. Dowodzi tego zawarta w książce sugestia, iż
być może Antinea nie jest potomkinią mitycznego Neptuna, lecz córką zeszmaconego
szlachcica pijaka – hrabiego Kazimierza Bielowskiego, hetmana żytomierskiego (więc my,
Polacy, byliśmy też w Atlantydzie!) oraz jego kochanki Klementyny, odstąpionej cesarzowi
Tuaregów. Coś bardziej prawdopodobnego i z życia. Tak więc sama Atlantyda jest w powieści
jedynie pretekstem do przygodowo-miłosnych historii nie najwyższego lotu i niezbyt wiadomo,
dlaczego autor tak solidnie się do jej pisania przygotowywał. Słusznie powiedział o Atlantydzie
współczesny pisarzowi krytyk, że jest to książka do czytania w pociągu. Przeczytać, pozostawić
w wagonie i zapomnieć. Zsumujmy: dobra intryga, konsekwencja w jej prowadzeniu, ponadto
oszczędność środków (niezwykła, jak na epokę rozwlekłych grzebań w duszy). Prawie szkoda,
że fantazja autora nie nałożyła sobie rygorów w sferze psychologii, byłoby to wówczas dzieło
znaczące. Atlantydę Pierre Benoit udostępniono nam w przekładzie Kazimierza Bukowskiego
„po niewielu interwencjach redakcyjnych”, jak pisze Naliwajek. Szkoda, że niewielu, bo
niektóre zdania są po prostu niejasne. Zgodzić się jednak można, iż jest to przekład poprawny,
wziąwszy pod uwagę, że Benoit nie grzeszył starannością w zakresie stylu. Czytajmy Atlantydę,
choć wolałbym, aby „Czytelnik” w tej ładnie oprawionej serii i na względnie przyzwoitym
papierze wznawiał rzeczy wartościowsze, których się bezskutecznie szuka.
Pierre Benoit
Atlantyda
Tłum. z franc. K. Bukowski
Wstęp: Z. Naliwajek
Warszawa 1981 Czytelnik
Nowe Książki, nr 9/1981

Podobne dokumenty