mam wolne poniedziałki

Transkrypt

mam wolne poniedziałki
MAM WOLNE PONIEDZIAŁKI
Włodek często chodził głodny, ale nigdy we wtorki. Tego dnia w jednym ze śmietników znajdował
ciepłego kurczaka w reklamówce
Prawdziwy nur szanuje śmietnik. Nie robi chlewu. Osobno makulatura, osobno szkło, osobno puszki
po napojach i plastik. W śmietniku znajduje jedzenie i spokój. Może oglądać telewizję, zagotować
wodę na herbatę i naładować komórkę. Ma tutaj sypialnię i wc.
Nurek śmieciowy zwykle jest bezdomny, choć zdarzają się i tacy, którzy mają mieszkanie, ale wolą
życie w śmieciach.
Na poszukiwania skarbów chodzą zazwyczaj samotnie. Niektórzy buszują w kubłach nocą, bo wtedy
jest spokojniej. Nie ma ludzi, którzy ich wyganiają. Nie ma dzieci, które się ich boją lub się z nich
naśmiewają. Wieczorem nurki zbierają się na papierosa i łyk alpagi. I godzinami gadają o skarbach.
Litr oliwek tani, bo napoczęty
Bazar na warszawskim Ursynowie. W weekendy nurki sprzedają tutaj swoje skarby zebrane w
tygodniu. Na kocach rozkładają części do komputerów i samochodów, buty w stylu lat 60., kasety
wideo, radia, głośniki, żyrandole, dywany, ramki do obrazów, medale i stare monety.
Dziś można kupić analogowy singel Izabeli Trojanowskiej z lat 80., stare wydanie "Popiołów" Stefana
Żeromskiego i "Człowieka śmiechu" Wiktora Hugo oraz portrety Piłsudskiego.
Smakosze oliwek mogą za grosze nabyć litrowy słój tego rarytasu, jeśli im nie przeszkadza, że jest
napoczęty.
Na bazarze handluje około 20 nurków. Niektórzy mają mętne spojrzenie. Inni, tacy jak Włodek, czyści i
trzeźwi, mieszają się z tłumem zwykłych weekendowych handlarzy.
Włodek: spod bejsbolówki wystają srebrne słuchawki od walkmana, chabrowy T-shirt, dżinsy i trampki,
w których palce ruszają się w rytm muzyki.
Na chudej, opalonej twarzy zaduma i życzliwość. Nie wygląda na 50 lat. Jego skarby to kilkadziesiąt
płyt "Golec uOrkiestra" odczepionych od kolorowego tygodnika (sprzedaje po złotówce za sztukę),
kasety z lat 80., książki dla dzieci i wiersze Broniewskiego, części do komputerów, ramki i stare
wyblakłe obrazki.
Zapytałam, czy zna jakiegoś nurka.
- To my wszyscy - pokazał dwa rzędy sprzedających kobiet i mężczyzn.
Ale nie chce dłużej rozmawiać. Dziś, w niedzielę, pracuje i nie może się rozpraszać.
- Mam czas w poniedziałek - mówi. - Po weekendzie nie ma co zbierać. Przyjdź jutro w południe do
parku. Porozmawiamy, poznam cię z innymi. I nie chcę żadnych profitów - zaznacza.
Zainwestował w stary rower z bagażnikiem
Nazajutrz, jadąc na spotkanie, nie wierzyłam, że Włodek przyjdzie. Ale on już czekał pod drzewem,
popijając herbatę z cytryną.
Uśmiecha się na powitanie.
- To Zenek - przedstawia małomównego, trzęsącego się kompana. - Ale nie będzie z nami chodził,
musi się położyć. Łapie go padaczka alkoholowa, a ja nie mogę na to patrzeć. Później do ciebie
przyjdziemy - tłumaczy Zenkowi. Wyjmuje z kieszeni 100 zł i daje koledze. - Idź, kup, ile ci potrzeba,
żebyś dziś nie zszedł - mówi. - A resztę oddaj.
W oczach Zenka pojawia się radość. Chwiejnym krokiem odchodzi do pobliskiej budki z alkoholami.
Kupuje trzy "hokeje" (tanie wino) po 5,80 za litr. To minimum, które musi wypić, by nie dostać
drgawek. Ma 31 lat, a wygląda na 45. Włodek od miesięcy namawia go na odtrucie, ale Zenek się boi.
Włodkowi nikt nie pomagał, kiedy pił przez trzy i pół roku. Dlatego teraz wspiera kumpla.
Włodek pierwszy raz zanurkował w śmietniku 16 lat temu, gdy stracił dom i wylądował na bruku. Nie
chce opowiadać, jak trafił na ulicę i jak zaczął pić. Gdy był bliski śmierci, sam zatelefonował po
karetkę. Trafił na detoks. Po opuszczeniu szpitala po prostu postanowił nie pić.
Wytrzymał już ponad rok. Dzień zaczyna od jogurtu i mleka. Na obiad kupuje pół pieczonego kurczaka
i dwie bułki. Popija darmową wodą oligoceńską, którą czerpie z ursynowskiego źródła. Potem łazi po
śmietnikach w poszukiwaniu skarbów i odwiedza znajomych.
Kiedy przestał pić, zainwestował w siebie. Za 50 zł i skrzynkę "hokei" kupił stary rower z bagażnikiem.
Mógł już nurkować w całej Warszawie. Z wyłowionymi skarbami najpierw chodził na bazar Różyckiego
na warszawskiej Pradze, potem na Stadion Dziesięciolecia. Próbował szczęścia na Ochocie, ale tam
śmietniki i handel zaczęła kontrolować mafia, a on nie chciał kłopotów.
Tak zawędrował na Ursynów.
Nowiutki siemens 330 i mały blaupunkt
Wysoki brunet o śniadej cerze to Stiepa. Podchodzi do nas podniecony. - Mam problem - mówi
schrypniętym głosem. Kilometr stąd, przy śmietnikach koło remontowanego bloku na Natolinie, widział
stos metalowych części po starych windach. W skupie złomu mógłby zarobić z 50 zł.
Idziemy więc poszukać nurka z wózkiem. Przy skupie makulatury spotykamy Roberta. Od rana w
ciągu czterech godzin uzbierał 35 kg papieru. Na Ursynowie za kilogram makulatury płaci się 10
groszy. Robert zamierza dziś zarobić przynajmniej 10 zł, przed nim jeszcze wiele godzin buszowania
w śmieciach.
- No, pożycz - przekonuje go Włodek - albo idź ze Stiepą, podzielicie się zyskiem.
Robert jest nieugięty. Włodek wyjmuje ratunkową alpagę z torby i wręcza ją właścicielowi wózka.
Transakcję przerywa pojawienie się policyjnego radiowozu. Policjanci, nie wysiadając z samochodu,
każą się nam wylegitymować. Nie wierzą, kiedy mówię, że jestem z "Gazety Wyborczej".
- Wszystkie kurwy mówią, że są dziennikarkami - komentuje jeden z nich.
Trampki, spodenki, koszulka z napisem "Nie biorę narkotyków" i zero makijażu - przyglądam się sobie
i zastanawiam, co ich skłoniło do takich podejrzeń.
Włodek mówi, że spisują ich kilka razy dziennie.
- Po co? - pytam. - Przecież was znają?
- Marnotrawią czas i pieniądze - rzuca Włodek w stronę mundurowych.
- Stul pysk! - słyszy.
Po 15 minutach jesteśmy wolni.
Niektórzy policjanci są klientami nurków, chętnie kupują telefony komórkowe, radia samochodowe,
monitory, wcześniej sprawdzają tylko, czy nie kradzione.
- Raz w kubłach przy stacji benzynowej znalazłem kilka pudełek po telefonach komórkowych opowiada Włodek. - W jednym była ładowarka, w drugim nowiutki siemens 330, a obok śmietnika stał
mały telewizor Blaupunkt. Ale się ucieszyłem. Telefon schowałem do torby, a telewizor niosę w ręce. I
nagle zajeżdża radiowóz. Myśleli, że ukradłem. Odnaleźli numer do gościa, który pozbył się komórki,
zapytali, czy wyrzucał, gość potwierdził, kupił sobie lepszy. Ależ byli zdziwieni. Ale kupić nie chcieli.
Telewizor jednak zabrali, bo nie mogłem udowodnić, że nie kradziony.
Włodka kusiło, by zatrzymać komórkę, ale nie miałby do kogo dzwonić. Sprzedał ją za 60 zł
znajomemu Ormianinowi z Bazaru Europa.
Myślałem, że śnię: butelki były zwrotne
- Kiedyś wyłowiłem tutaj szwajcarski, ręcznie robiony budzik z pozytywką - ożywia się Włodek przy
kolejnym śmietniku. - Chodził, ale za mocno nakręciłem i pękła sprężynka, musiałem go zanieść do
zegarmistrza.
Włodek nigdy nie sprzedaje zepsutego sprzętu. Zaprzyjaźnił się z kilkoma rzemieślnikami, u których
sprawdza lub naprawia cenne przedmioty.
Ma speca od napraw sprzętu RTV i AGD, zegarmistrza i znawcę staroci, który jest jednym z jego
lepszych klientów.
Temu ostatniemu, Pawłowi, sprzedał budzik z pozytywką za 60 zł. Później znawca staroci przyznał
się, że zegar był wart 1200 zł. Ale Włodek sprzedaje mu swoje skarby za grosze, bo kiedyś Paweł
pożyczał mu pieniądze i nie pytał na co.
Zachodzimy do kolejnego śmietnika.
Włodek odsuwa pojemniki. Za nimi na materacach, pod kołdrami, śpią jego znajomi: Wiktor i Szufla.
- W takim śmietniku jak ten można sprawdzić elektronikę - opowiadają. - Podłączyć telewizor,
ładowarkę, wystarczy odkręcić żarówkę z tej lampy na bocznej ściance - wskazują. - I masz coś w
rodzaju gniazdka. Jak się znajdzie grzałkę lub czajnik elektryczny, można podgrzać herbatę.
Szufla zapala papierosa i popija kompotem wiśniowym. Półlitrowy słój znalazł wczoraj obok
pojemników.
- Ludzie czasami myślą - stwierdza Włodek - i nie wrzucają do śmieci jedzenia razem z gazetami,
butelkami i czymś tam jeszcze. Posegregują, a suchy chleb czy przeterminowane konfitury zostawią w
widocznym miejscu.
Jeszcze rok temu Włodek często chodził głodny, ale nigdy we wtorki. Tego dnia w jednym ze
śmietników znajdował ciepłego kurczaka zawiniętego w reklamówkę. Kiedy przestał pić i zaczął
zarabiać, odstąpił śmietnik z kurczakiem innemu bezdomnemu.
Nurki z Ursynowa po jedzenie przychodzą pod małe sklepy i markety. W śmietnikach można tam
znaleźć paczkowaną szynkę, kiełbasę, śledzie w śmietanie, czekolady, konserwy. Są
przeterminowane tylko o dzień, dwa.
- Kiedyś przy MarcPolu znalazłem ze 20 butelek mirindy - wspomina Włodek. - Myślałem, że śnię, bo
butelki były zwrotne. Wylałem napój i oddałem do tego samego marketu. W pół godziny zarobiłem 50
zł.
Ukraińcy kupują stare pralki
Włodek ma nosa do handlu. Przed Wigilią znalazł w śmieciach poroże jeleni, sprzedał za 700 zł.
Doskonale się orientuje, gdzie dają najlepsze ceny za makulaturę, gdzie za aluminium czy szkło.
Ursynowski skup płaci - według niego - nie najgorzej: kilogram gazet i złomu stalowego - 10 groszy,
puszki - 2,80 zł, aluminium - 3,50 zł, mosiądz - 3,20 zł, miedź - 5,20 zł.
Andrzej i jego ojciec, którzy prowadzą skup przy ursynowskim bazarze, przyjmują dziennie dwie tony
papieru, które potem zawożą do Kwidzyna, do fabryki papieru toaletowego. W ciągu tygodnia
bezdomni przynoszą też średnio tonę puszek po napojach.
Stałymi klientami nurków są przybysze zza Buga.
- Rosjanie chętnie biorą butelki po drogich alkoholach, w które potem przelewają swój bimber. Za
butelkę dają nawet po 3 zł za sztukę - opowiada Włodek. - A Ukraińcy kupują stare, ale działające
lodówki, pralki, kuchenki, radia i telewizory (do 300 zł). Wywożą je potem do siebie.
Ty myślisz "za ile?", ja myślę "komu?"
Obeszliśmy już z Włodkiem ponad 40 śmietników. Poznaliśmy wielu nurków.
Marek, sympatyczny, brodaty nurek w T-shircie z napisem "New York", dwa lata temu stracił pracę na
budowie, bo szef zatrudnił tańszych Rosjan. Marek podobnie jak Włodek unika alkoholu i dużo
pracuje, czasem nawet po dwanaście godzin.
Ale większość nurków nie pracuje więcej niż cztery, pięć godzin dziennie. Wstają o świcie, zanim
ruszą śmieciarki. Jak zarobią, kupują alkohol i papierosy. Zwykle piją na pusty żołądek. Dopiero potem
idą na poszukiwanie jedzenia.
Wielu nurków ma strupy na rękach i nogach - często kaleczą się o ostre rzeczy znajdujące się w
pojemnikach. Towarzyszą im kobiety tak samo zniszczone piciem jak oni.
Tym, którym dziś los nie sprzyja w przetrząsaniu śmietników, Włodek pożycza pieniądze. Jednemu
brakuje 1,30 zł na zakup kolejnego wina, innemu na fajki.
Nie wszyscy i nie szybko mu zwrócą.
- A tam, pieniądze - mówi od niechcenia Włodek. - Raz są, raz ich nie ma.
Włodek, który rozpoczął dzień z 280 zł w kieszeni, o osiemnastej ma już tylko 80 zł. Zaprasza mnie na
kawę, potem na colę. Idziemy do chińskiej knajpy. Nie pozwala mi zapłacić.
Przy kawie pytam go, za ile sprzedaje skarby. - Ty myślisz "za ile?", a ja myślę "komu?". Czasami
wolę coś taniej sprzedać Pawłowi, bo widzę, że mu się oczy świecą, niż byle komu za solidną cenę. A
niektórych rzeczy wcale nie sprzedaję.
Zatrzymał na przykład walkmana ze słuchawkami. Teraz, chodząc po śmietnikach, słucha radia. Nie
sprzedał też japońskiego zegarka ze srebrną bransoletą, bo mu się spodobał.
- Słuchaj! - mówi przy pożegnaniu Włodek. - Jeśli będziesz czegoś potrzebować, pieniędzy, jakiś
rzeczy czy co, to nie wstydź się, tylko daj nam znać. My się umiemy zorganizować, pomożemy ci.
[-]
Imiona niektórych bohaterów zostały zmienione
Znalazłam czarnego mercedesa
Z BARBARĄ DEREŃ-MARZEC ARTYSTKĄ PLASTYKIEM I PROJEKTANTKĄ WNĘTRZ ROZMAWIA
IZABELA MARCZAK
Dlaczego zagląda Pani do śmietników?
Nie wchodzę do każdego śmietnika. Raczej zerkam w jego stronę, rzucam okiem, przechodząc obok, i
jeśli zobaczę, że ze śmietnika wystaje coś intrygującego, wtedy zaglądam głębiej i sprawdzam, co to
jest. W śmietnikach można znaleźć naprawdę niezwykłe rzeczy.
A co ciekawego Pani znalazła?
Ze śmietnika mam mercedesa - starą, czarną i bardzo ciężką maszynę do pisania, która jest ozdobą
domu. Nasze (moje i męża) łóżko w sypialni też jest ze śmietnika. To piękne, gigantyczne, metalowe,
kute łoże, starej, cenionej firmy Jarnuszkiewicz. Poza tym znalazłam gigantyczny metalowy dzban,
duży porcelanowy talerz od angielskiego serwisu, drewniany kufer z metalowymi okuciami obity w
środku materiałem i starą walizkę z pierwszego sztucznego tworzywa, jakie w Polsce wyprodukowano.
Dziś np. znalazłam na śmietniku komplet czterech drewnianych krzeseł w bardzo dobrym stanie,
trzeba je tylko trochę wyczyścić. Zabiera je do siebie moja córka.
A czy znalazła Pani coś, co można by nazwać prawdziwym skarbem?
Najbardziej niesamowitego znaleziska dokonał mój mąż. Parę lat temu znalazł w zsypie na śmieci
"Dzienniki" jednej z bardzo znanych osobistości publicznych.
I co się z nimi stało?
Oddaliśmy je autorowi. Tam były bolesne, osobiste wyznania tego człowieka.
Nie wstydzi się Pani szperać po śmietnikach?
To żaden wstyd. Np. na Śląsku nurkowanie stało się zawodem. Tam na śmietnik mówi się hasiok. W
Rudzie Śląskiej poznałam ludzi, którzy wyciągają ze śmietników cenne rzeczy, np. niemiecką "Historię
Śląska" pisaną gotykiem. Takie znaleziska chętnie i za duże pieniądze kupują od nich Niemcy.
Ci ludzie podzielili śmietniki między siebie i bronią do nich dostępu. W tym zawodzie jest silna
konkurencja. Zaglądanie do nie swojego śmietnika może być nawet niebezpieczne.
Czy wielu artystów szpera po śmietnikach?
Znam jednego malarza - artystę z górnej półki - który w śmietnikach szuka materiałów na podobrazia,
na to doskonale nadają się cienkie sklejki od szaf.
Ja również zaglądam do śmietników, szukając bądź materiałów do pracy, bądź ciekawych rzeczy do
mieszkania. Wyciągnięte ze śmieci meble przerabiałam po swojemu i wstawiałam do galerii,
wykorzystuję je też przy projektowaniu wnętrz dla klientów.
[-]
[Podpis pod fot.]
Niewielu nurków ma wózek czy rower. Tak cennych narzędzi pracy nie pożycza się nawet
przyjaciołom
IZABELA MARCZAK

Podobne dokumenty