Jak brzmi echo na Jowiszu?

Transkrypt

Jak brzmi echo na Jowiszu?
Jak brzmi echo na Jowiszu?
O powstawaniu instalacji Alicja w Ogrodzie Saskim opowiada inżynier
Michał Silski
MUZYKOTEKA SZKOLNA: Od czego zaczął się pana udział w tym projekcie?
MICHAŁ SILSKI: Wiosną 2013 roku zakończyłem wieloletni korporacyjny kontrakt związany z internetem i obiecałem sobie,
że zanim zanurkuję w kolejny, zrealizuję odkładane od dawna pomysły, wyżyję się twórczo.
Tak się szczęśliwie zdarzyło, że w tym samym czasie Włodzimierz Jan Zakrzewski szukał jakiegoś inżyniera,
współpracownika do realizacji pomysłów artystycznych wykorzystujących technologie dźwiękowe i interaktywne.
Skontaktował nas Krzysztof Knittel, za co mu przy tej okazji jeszcze raz serdecznie dziękuję. Włodek miał koncept na bardzo
ciekawy, choć od strony technologicznej nieporównywalnie łatwiejszy projekt „Polin”, który z powodzeniem
zrealizowaliśmy.
Ten stosunkowo prosty projekt otworzył jednak drogę do poszukiwań w nowym kierunku. Każdy chyba widział wykres fali
dźwiekowej, waveform. W wielu edytorach można odsłuchać dźwięk jeżdżąc po tym wykresie myszką. Włodek zadał mi
pozornie proste pytanie: czy byłoby możliwe zrobienie takiej „ścieżki dźwiękowej” w większej skali, gdzie kursorem albo
igłą gramofonu byłby poruszający się człowiek? Odpowiedziałem „jasne, da się”, nie wiem jeszcze, jaką techniką, ale to na
pewno możliwe.
W lipcu zeszłego roku zaczęliśmy się zastanawiać, jak to zrobić. Wkrótce potem Włodek przekuł to w „Alicję” i zaczął się
bardzo pracowity okres. Trzeba przyznać, że decyzja ta stworzyła swoisty łańcuch zależności: instytucje zaufały Włodkowi, a
Włodek – mnie. Jakie konkretne problemy techniczne pojawiły się w trakcie pracy nad Alicją?
Już samo wykrycie pozycji osoby w przestrzeni jest dość trudne. Jest wiele metod, takich jak analiza obrazu, pomiary
różnych form energii. Każda ma swoje wady i zalety. Żadna nie była zadowalająca, nie łączyła zasięgu z precyzją i szybkością
działania. Poprzeczkę podnosiło wymaganie żeby aparatura była bezpieczna dla widza, odporna na warunki zewnętrzne,
pozwalała na czystą, swobodną, nieobarczoną niczym interakcję. Sprawdziła się dopiero przemysłowa aparatura laserowa.
Gdy ustaliliśmy położenie widza w przestrzeni, następnym zagadnieniem było przełożenie tej informacji na dźwięk.
Kinematyka ciała a wrażliwość ucha na zmiany tonalne to dwa odrębne światy, kompletnie różne języki. Bezpośrednie
przełożenie daje efekt ciekawy dla fascynatów, ale niekoniecznie dla widza.
Potem weszliśmy na kolejny szczebel, jakim jest kwestia muzyki. Udało nam się przełożyć ruch na dźwięk, ale nie było w
tym muzyki. Dobrą analogią byłaby wysokiej klasy nastrojona gitara i kawałek rozciągniętego sznurka. Mieliśmy więc
metodę, wiedzieliśmy że to działa. Trzeba było to jednak jeszcze przełożyć na instrument.
Inaczej mówiąc, udało nam się przełożyć ruch na dźwięk, ale nie było w tym muzyki. Trzeba było jeszcze zrobić z tego
instrument, zmienić naciągnięty sznurek w skrzypce. Tutaj również wypróbowaliśmy mnóstwo metod i algorytmów.
Włodek wymyślił, by zastosować temperowanie skali dźwiękowej, coś podobnego do progów w gitarze. Dzięki temu błędy
zostają zaokrąglone, instrument zawsze gra czytelnie. Choć to tylko jeden z wielu detali implementacji.
Ostatnim etapem było stworzenie kompozycji na ten instrument, wybór treści dźwiękowej, co znowu przyniosło wiele
niespodzianek. Okazuje się, że zwykły szum albo pojedyncza nuta trąbki otwierają wielkie możliwości.
Clou całego projektu jest kilkudziesięciometrowa ścieżka po wyjściu z namiotu, na której odtwarzana jest muzyka. Jej
przebieg zależy od naszego sposobu poruszania się. Sporo pod względem muzycznym dzieje się jednak też w środku, w
namiocie.
Dwie realizacje dotyczą korytarzy – wyjściowego i wejściowego. Polegają na tym, że osoba przechodząca przez korytarze
ożywia sekwencje muzyczne. Jeśli człowiek idzie w spacerowym tempie, usłyszy cały utwór. Jeśli się zawaha, zmieni ten
utwór, jeśli zacznie się cofać, usłyszy coś zupełnie innego. Jest to rodzaj wędrówki po zapisie, inna wersja „ścieżki
dźwiękowej”. Paradoksalnie, duża liczba osób zwiedzających „Alicję” jest tu utrudnieniem. Instalacja daje najlepsze
wrażenia, jeśli pojedynczy widz ma możliwość spokojnego przejścia tej ścieżki w swoim tempie, bez ponaglania i tłumu za
plecami. Wymyśliliśmy modyfikacje, które mają pomóc, buduję właśnie nowe procesory dźwięku, za moment zastąpią
obecne.
Wiadomo już, że Alicja będzie podróżować – przeniesie się do innych miast. Czy możliwe są jakieś zmiany w kształcie
instalacji?
Jasne, w moim przekonaniu to dopiero początek drogi. Już pierwsze dni konfrontacji z rzeczywistością przyniosły lawinę
nowych pomysłów. Nie licząc tych, których zwyczajnie nie mogliśmy wprowadzić do projektu ze względu na limit czasu i
środków. Poza tym nie będzie nigdy dwóch identycznych realizacji, bo instalację trzeba wpasować w warunki danego
miejsca. Mam nadzieję, że będziemy mogli doskonalić zarówno „Alicję” jak i komunikację wokół niej, znajdziemy
zainteresowanie i szanse na rozwój. Czy są analogie między Alicją a innymi projektami, w których brał pan udział?
Wiele moich projektów miało charakter interaktywny. Chyba w 1993 roku Krzysztof Knittel zaprosił mnie do projektu, w
którym eksperymentował z zamianą rysunków na dźwięk. Miał oprogramowanie, w którym to co narysował, pełniło rolę
partytury nutowej. Robiłem wtedy rzecz odwrotną – pisałem oprogramowanie, które wczytywało dźwięk i zmieniało go w
grafikę. Krzysztof wymyślił instalację, w której mieliśmy dwa stanowiska. On zamieniał rysunek na dźwięk, emitowany na
salę. Ja ten dźwięk zamieniałem z powrotem na rysunek. I rzeczywiście, były korelacje między tymi obrazami, choć
zaskakujące i nieprzewidywalne. To był bardzo kiepski tłumacz w sensie potocznym, ale widoczne były ciekawe zależności.
We wcześniejszych projektach lubiłem improwizować, odkrywać kierunki, które się ujawniają i podążać za nimi. Tutaj w
zdyscyplinowany sposób dążyliśmy do konkretnego celu. Ciekawostką jest to, że na potrzeby „Alicji” zbudowałem
dedykowane komputery z systemem operacyjnym mojej roboty, stworzone tylko do obsługi muzyki i interakcji.
Włodek miał bardzo wyraźną wizję artystyczną tego, jak chce to robić. Świetnie się w tym wszystkim rozumieliśmy. Ja
właściwie występowałem trochę jako człowiek z pogranicza. Mam zbyt artystyczne podejście jak na inżyniera, i zbyt
inżynierskie jak na artystę.
fot. Michał Silski
Czy pańska rola polegała na realizacji technicznej pomysłów autora projektu, Włodzimierza Zakrzewskiego, czy miał pan
swój autorski wkład twórczy? W projekcie, gdzie wszystko powstaje od zera, wkład twórczy jest nie do uniknięcia, w wielkich ilościach i w różnych
dziedzinach. Można jedynie mówić o hierarchii i roli tego wkładu. Włodek sprawił, że projekt zaistniał, zaprosił nas
wszystkich, wymyślił instalacje, nadał kształt. Jednocześnie świetnie się z nim pracuje, ma genialne wyczucie, smak i
widzenie, jak by to powiedzieć, metaartystyczne. Rozmawiamy raczej o celach niż metodach. Chętnie słucham jego
pomysłów, bo czynią rzeczy lepszymi.
W ramach Alicji miałem też możliwość zrobienia zupełnie autorskiej instalacji, którą nazwałem roboczo Halą Echa i tak już
zostało. Jesteśmy przyzwyczajeni do określonej percepcji dźwięku. Tu w naszych warunkach, w naszej fizyce, grawitacji
ziemskiej, gęstości powietrza. Ale możemy zadać sobie pytanie, jak brzmiałoby zwykłe, proste echo, gdybyśmy byli
mrówką. Albo jak brzmiałoby to samo echo, gdybyśmy się znajdowali w gęstej atmosferze Jowisza. Powstała instalacja
zajmująca jeden z rombów w pawilonie „Alicji”. Przed widzem skryte są dziesiątki głośników i mikrofonów oraz aparatura
umożliwiająca wytworzenie zmiennych warunków akustycznych (to widz musi wydawać dźwięki, aparatura sama z siebie
jest niema). Na przykład gdybyśmy zamknęli oczy w jednym z miejsc, odniesiemy wrażenie że jesteśmy w wielkiej hali.
Chwilę później wchodzimy na odcinek podłogi przekazujący dźwięki znacznie niższe, niż normalnie możemy słyszeć.
Dysproporcje te nawiązują też do zmian skali z Alicji w krainie czarów. Wiadomo już, że Alicja przeniesie się do innych miast i będzie podróżować. Czy możliwe są jakieś zmiany w kształcie
instalacji?
Jasne, w moim przekonaniu to dopiero początek drogi. Już pierwsze dni konfrontacji z rzeczywistością przyniosły lawinę
nowych pomysłów. Nie licząc tych, których zwyczajnie nie mogliśmy wprowadzić do projektu ze względu na limit czasu i
środków. Poza tym, nie będzie nigdy dwóch identycznych realizacji, bo instalację trzeba wpasować w warunki danego
miejsca. Mam nadzieję, że będziemy mogli doskonalić zarówno Alicję, jak i komunikację wokół niej, znajdziemy
zainteresowanie i szanse na rozwój.
Wiem, że montaż Alicji w Ogrodzie Saskim trwał do ostatniej chwili. Czy wszystko udało się zapiąć na ostatni guzik?
Wraz z ekipą audio, Andrzejem Kijanowskim i Piotrem Zaczykiem wyszliśmy z placu budowy o 6.30 rano w dniu otwarcia.
Jestem zdumiony, że musząc zmieścić tydzień pracy w dwóch dniach montażu zdążyliśmy na czas. Słowa uznania dla
wszystkich, którzy nad tym pracowali.
To pewnie typowe słowa, ale o problemach, które napotkaliśmy można by napisać książkę. Nieprzespane noce to
naprawdę mało powiedziane. Jest też długa lista osób, którym należą się wielkie podziękowania. Chciałbym móc o tym
szerzej opowiedzieć.
Może gdybyśmy żyli w lepszym świecie, mieli większy budżet i więcej czasu, moglibyśmy zbudować próbną instalację,
wszystko przetestować. Tutaj nie było to możliwe. Jestem więc zachwycony tym, że po zmontowaniu i uruchomieniu
wszystko zadziałało.
Rozmawiał Piotr Kowalczyk
Życiorysem Michała Silskiego można by obdzielić kilka osób. Urodził się w 1965 roku w Santiago de Chile. W wieku 11 lat,
zafascynowany muzyką Kraftwerk zbudował swój pierwszy elektroniczny instrument klawiszowy. Okres nastoletni spędzał
wśród alternatywy punkowo-hipisowskiej, wiele jeździł po Polsce, grał z zespołami w klubach studenckich, Budował
aparaturę muzyczną i pisał artykuły do magazynów „Informatyka”, „Wiedza i Życie”, „Bajtek” i innych. Pod koniec lat 80.
zaczął pracować jako inżynier dźwięku m.in. w klubie Hybrydy i w Centrum Sztuki Współczesnej.
W 1990 roku był przy narodzinach Radia Zet, razem z Januszem Weissem organizował szkolenia dla przyszłych radiowców,
zbudował infrastrukturę techniczną stacji. Na początku lat 90. założył własną pracownię eksperymentalną, w której
stworzył oprogramowanie do przetwarzania grafiki i dźwięku, wielokrotnie później wykorzystywane przez artystę
dźwiękowego Krzysztofa Knittla. Zajmował się zarówno projektami technicznymi i telekomunikacyjnymi, jak i organizacją,
rejestracją i transmisjami koncertów, m.in. Phila Collinsa, Iggy Popa, Davida Byrne i wielu innych artystów.
Pracował też jako programista - stworzył m.in. pionierski program do analizy rynku mediów - i dyrektor działu IT w dużych
międzynarodowych firmach. Stworzył również pomysł portalu społecznościowego na długo przed erą Naszej Klasy i
Facebooka. Pracował też jako wykładowca na uczelni im. Leona Koźmińskiego. Jest autorem i współautorem wielu
interaktywnych instalacji dźwiękowo-wizualnych, od 2013 roku współpracuje z Włodzimierzem Janem Zakrzewskim,
pomysłodawcą i autorem instalacji „Alicja w Ogrodzie Saskim”. Strona internetowa: www.silski.net