Homilia w Lourdes
Transkrypt
Homilia w Lourdes
Archidiecezjalna pielgrzymka do Lourdes Msza św. w grocie objawień Czcigodni Bracia w Chrystusowym kapłaństwie, Drodzy Bracia i Siostry, Kochani Pielgrzymi! Myślę, że każdy z nas pamięta jeszcze z czasów szkolnych piękne zdanie z książki pt. Mały Książe, iż „najważniejsze jest niewidoczne dla oczu”. Często w różnych kontekstach wracamy do tych słów, pokazując, że w życiu nie zawsze liczy się to, co przyciąga uwagę tłumów, czy znajduje się na pierwszych stronach gazet. I jakkolwiek zgadzam się z tym stwierdzeniem, to jednak nie zgadzam się w jednym, a mianowicie w tym, że ich autorem jest francuski pisarz, poeta i pilot de Saint Exupery. Tak naprawdę o tym, że najważniejsze często jest zakryte przed oczami ludzi, mówi nam Ewangelia. To jest wręcz niezwykłe, jak Bóg posługuje się tym, co niewidoczne dla oczu, tym, co małe w oczach świata, by dokonywać wielkich dzieł. Powiedzmy wprost – kto jeszcze 400 czy 500 lat temu mógł przewidzieć, że Lourdes stanie się co najmniej tak samo znaną miejscowością we Francji jak Paryż? Nikomu nie ubliżając, ale to tak, jakby ktoś dziś w Polsce powiedział, że za jakiś czas do małej wioski na Dolnym Śląsku będzie przyjeżdżało tyle samo turystów, co do Wrocławia czy Częstochowy. To sanktuarium i związana z nim historia pokazuje, że Jezus wciąż odkrywa przed nami znaczenie słów, że to, co decyduje o historii ludzkości i wiecznym szczęściu każdego człowieka, jest zakryte przed „mądrymi i roztropnymi” –czyli takimi, którzy nie kierują się logiką wiary, natomiast „zostaje objawione prostaczkom”. To jest logika działania Boga od samego początku. Warto zauważyć, że kiedy w małym miasteczku Betlejem nikomu nieznana młoda kobieta urodziła Syna, który w zamyśle Boga był Zbawcą Świata, Bóg – żeby wskazać drogę do tego miejsca – posłużył się gwiazdą. Przecież mógł posłużyć się o wiele większymi zjawiskami czy ciałami niebieskimi. Chociażby nawet słońce, które wprawdzie też jest gwiazdą, ale jest na tyle blisko ziemi, że wydaje nam się duże, ogromne, przy nim można się ogrzać, ono daje życie, czy księżyc, który jak mocno świeci, można spokojnie wędrować w nocy. Natomiast gwiazda – przyznajcie: nie ogrzeje, jest za słaba, żeby dać światło. Ona może jedynie dać znak… Dziś w dobie nawigacji satelitarnych tego nie odczuwamy, ale jeszcze kilkaset lat temu wędrowcy zadzierali głowy do góry i patrząc na gwiazdy szukali, w którym kierunku powinni iść. Kochani, my często w życiu chcemy, żeby Bóg dał nam słońce, które wprowadzi ciepło w moją rodzinę, moją pracę, życie… A Jezus szczególnie w takich miejscach jak Lourdes mówi: Nie dostaniesz słońca. Dostaniesz gwiazdę. Ona ci będzie świecić i pokazywać kierunek, dokąd masz iść. I kiedy poznajemy historię życia św. Bernadetty Soubirous, dziwimy się dziś temu, że ani proboszcz, ani nawet jej matka nie chcieli wierzyć temu, co dziewczyna opowiada. Bóg wybiera to, co małe. Świat dziś przypomina raczej rynki czy place naszych miast w noc sylwestrową. Wielu ludzi wtedy wychodzi o północy z domów i wpatruje się w niebo, ale nie widzi gwiazd. Nawet jeśli nie są przykryte chmurami, uwagę wszystkich przyciągają fajerwerki. One są głośne, kolorowe, atrakcyjne. To jest doskonały obraz naszego świata, który dociera do mnie właśnie tutaj w tej – przyznajmy – niewielkiej i skromnej grocie. Przecież w porównaniu z wystrojem naszych katedr to miejsce jest takie ubogie. Gwiazdy w naszym życiu: Chrystus, moja wiara, moi najbliżsi, moje powołanie, prawda o mnie. To jest wszystko jakby dziś za lekką mgłą, a wciąż ktoś strzela z fajerwerków: ciągle coś jakby odciąga nas od tego, czego pragniemy na dnie duszy… Bo tu moja kariera, moje pieniądze, moja przyszłość, moja walka o pozycję… To wciąż przyciąga naszą uwagę, bo jest kolorowe, głośne, daje szybki efekt. Ale przejdźcie się proszę kiedyś 1 stycznia rankiem po rynku, kiedy jeszcze nie posprzątają pozostałości po zabawie sylwestrowej. To, co było głośne i kolorowe, leży rozerwane na strzępy, a gwiazdy cały czas świecą. Kochani – historia wielu ludzi to jest historia tej strzelającej petardy. Mieli swoje 10 sekund: eksplozji, radości, kiedy wydawało się, że świat kręci się wokół nich… Później są wypaleni, nieszczęśliwi… Sanktuarium, w którym dziś się modlimy, jest jedną z takich gwiazd na niebie świata. Zapalona przez samego Boga ma wskazywać kierunek życia tym, którzy tu przybywają. Nawet jeśli nie doświadczymy żadnego spektakularnego wydarzenia, nawet jeśli nie będziemy świadkami cudu czy uzdrowienia, sama świadomość, że tutaj zmieniało się życie milionów ludzi, że tu Jezus uzdrawiał ich dusze i ciała, niech przypomina, że najważniejsze jest zakryte przed naszymi oczami. Moi drodzy, Pismo Święte zna taki motyw, wykorzystywany przez autorów biblijnych, zwany motywem wędrówki cyklicznej. Polega ona na tym, że główny bohater wyrusza w podróż, opuszczając swój dom, miasto, rodzinę, jednak po jakimś czasie wraca do miejsca, z którego wyszedł. Najczęściej możemy ten opis zobaczyć u św. Łukasza. Syn marnotrawny wyszedł z domu ojca, dotarł do krainy pogan, ale w końcu wrócił do domu ojca. Uczniowie idący do Emaus po dotarciu do celu swojej podróży, postanawiają wrócić do Jerozolimy, którą wcześniej opuścili. Tym, co charakterystyczne w wędrówce cyklicznej jest to, że główny bohater wprawdzie wraca do tego samego miejsca, z którego wyruszył, ale wraca całkowicie odmieniony, bogatszy o to, czego doświadczył w drodze. Fizycznie jest w punkcie wyjścia, ale jest innym człowiekiem. Pewne podobieństwo widzę w scenie z Kany Galilejskiej. Najczęściej zwracamy uwagę na cud, którego dokonał Jezus, oczywiście przy współudziale Maryi, ale umyka nam niezwykle ważne zdanie, kończące tę perykopę: „Taki to początek znaków uczynił Jezus w Kanie Galilejskiej. OBJAWIŁ UWIERZYLI W NIEGO JEGO UCZNIOWIE”. SWOJĄ CHWAŁĘ I Można zatem powiedzieć, że uczniowie przyszli na wesele jako niewierzący w Jezusa. Szli za nim, bo czymś ich zafascynował, ale nie było w nich wiary. To, co przeżyli w Kanie, sprawiło, że wracali całkowicie odmienieni. Tu widzę sens naszego pielgrzymowania, podczas którego dziękujemy Bogu za kanonizację św. Jana Pawła II. Kiedy nasz papież modlił się tu, wykonał te same proste gesty, które wykonują wszyscy pielgrzymi: ukląkł, ucałował ziemię, zapalił świecę, napił się wody ze źródła, dotknął skały massabielskiej i w całkowitej ciszy długo się modlił. Następnie przypomniał, że z tej groty Maryja przemawia także do nas, chrześcijan trzeciego tysiąclecia. I zachęcał: „Wsłuchujcie się w Jej głos, zwłaszcza wy, szukający odpowiedzi, która nadałaby sens waszemu życiu. Tu możecie ją znaleźć”. Chciałoby się dodać: znaleźć sens i wrócić do siebie. W tej grocie nie możemy pozostać. Nawet na Mszę św. jest tutaj wyznaczony czas, tak by poszczególne grupy mogły sprawować w niej Eucharystię. W Lourdes nie możemy pozostać. Wrócimy do siebie, do swoich zadań, miejsc pracy, do swoich domów. Pytanie: Czy wrócimy inni? Przygotowani na to, by dostrzegać gwiazdy, którymi Bóg posługuje się, by wskazywać nam drogę do zbawienia. Amen.