Brakujący Zmysł

Transkrypt

Brakujący Zmysł
Łukasz Wieszczyński
Brakujący Zmysł
Dziękuję wszystkim
Bezdomny
- zobacz, łzy potrafią napłynąć do palców,
wtedy nie potrzeba wodociągów i wygód,
bo zawsze jest czym przemyć twarz.
- na imię miała chyba Weronika.
- co za różnica, ręcznikiem czy ścianą?
na tle starych fabryk sól jest jak boazeria
z dzieciństwa – ciepła i cicha.
- znów byłem u komunii.
- i nie mów mi – alkoholik. próbuję to
tylko zrozumieć. jednym zamiast mszy
wystarcza wino bez ciała.
- piękny dzień.
- spójrz, upadł. liczyłeś, który to już raz?
są tacy podobni, ta broda, szmaty,
ciekawe jak ma na imię?
- idziemy.
Kołując nad wysypiskiem (tam upada się by wstać)
tak czysto.
wydaje się, że w środę wieczorem
wywieźli błędy spisane na brudno,
nie pytając czy trzeba, bo przecież tak.
chyba nie podniosłem z ziemi nic.
a to właśnie mewy są jeszcze sobą.
kochają i śmieci i plaże, bo tam głęboko
w piasku są wysypiska godne uwagi,
niegodne mew.
Których dotknie – Józefowi. K
z periodyków poskładanych w jutro, nie wyrwano żadnej strony.
płomienie w rytm Bałkanów proszą do tańca, przyjacielu.
widzimy kafle czerwone z natury, jakby się czerwienią,
i strzyga nam obojgu zaciska się wokół piersi.
ja jeszcze niewinny, kiedy nadgarstki masz naznaczone żelazem.
do czasu tylko nie czuję wyrzutów, przyjacielu.
List
oparty o futrynę nad jeziorem ze snów
odliczam ostatnie minuty purpurowego
słońca, błagającego o to, byśmy przed
nadejściem nocy pozwolili mu spłonąć.
dopiero teraz, w nieokrzesanych blaskach
kominka, widać jak zmęczyło cię zbieranie
dojrzałych owoców. dekorujesz nimi posłanie,
w którym dane nam dziś będzie utonąć.
dom dorastał latami, podobnie jak ogród,
czekając, aż powierzymy mu niewinne
listy. niecierpliwe ściany grają w oczepiny
chcąc zagarnąć welon wspólnych fotografii.
wiem, że nie możesz nadziwić się ciszy
śpiących dzieci. gdy ja naprawiałem donice
pełne ukochanych róż, opowiadałaś im o
Bogu. któż inny tak pięknie potrafi?
pozwól mi tym razem dołożyć do ognia
nieco słów, wczoraj paliły się tak cudownie.
wiem, jak lubisz ten ciepły, cichy trzask,
gdy podsycam wierszami kolejną noc.
pamiętasz jak wiele lat temu obiecałem ci,
że te kilka wersów rozpali się tutaj pierwszy
raz? widzisz, przegramy kiedyś z czasem, ale
póki co, wsuń się delikatnie pod gwieździsty koc.
Ani
Matka
o jedno więcej, czy może raczej mniej.
lub ulica dwa kroki dalej,
od tej z wyrzutem znienawidzonej.
czyżby to już czas,
by wszystko niedopowiedziane
stawiło czoła uchyleniu?
biec nie umiejąc ustać o własnych siłach,
jeśli nikt nie powiedział
- od czasu do czasu zapomnisz?
tutaj na wszystko trzeba zdążyć.
niech to nawet będzie wiadomość,
że pranie na sznurku nie zdążyło wyschnąć.
Nasilenia
w poczekalniach tarczowe zegary mają większe prawo
bytu, ślinią się i garbią jak powietrze nie mogące wpaść
przez okna (tutaj nikt ich nie uchyla). dziwne, że mimo to
wszyscy przynoszą własne, kolorowe, niedokładne, głównie
na rękach dzieci. z wizyty na wizytę coś się w nich zmienia,
wykrzywia, zupełnie, jakby traciły poczucie czasu.
ona o tym nie mówi, ono jeszcze nie umie. to milczenie
przełyka spocony ojciec, ktoś w poczekalni musi być inny.
- zobacz co tato kupił w kiosku za rogiem (ono wciąż nic).
Niedopałki
“- przystanek pełen ludzi, a ty?
- dosyć często zastaję zmurszenie”
zbieracze świetlistych mchów
zostawiają po sobie ślady
unikalnej mozaiki z popiołu.
więc i ja, z kieszenią pełną filtrów
wyciągniętych z zapatrzenia w słońce,
wypatruję przemytników jutra.
tutaj gdzie siedzimy, ławki szepczą,
że trzeba z tym skończyć
- mówiąc samemu za siebie.
a tam, ktoś za siebie rzuca
tylko niedopałki,
które inny ktoś pozbiera.
Niewidomy
sądząc po śladach na ciele,
dorobiony klucz trafił
w najczulszy punkt powietrza.
zamiast skrzydeł drzwi
rozszczepiono mi powieki.
wychodząc zmrużyłem oczy.
bez walki z połogiem źrenic,
przez sprawne na powrót palce
stapiam liny ze skórą.
z biegiem lat będzie komu
oddać się w powołane ręce.
Ojciec
z domu zaropiałych świtów
przez szpary w widokach na ulice
wydostaje się bezwonny chłód
świadek zbrodni na niedoszłych Bogach
zawdzięczane pod przymusem
doświadczenia nigdy nieodbyte
mszczą się na staraniach ojca
jak najdalej od krzepnących grobów
mury cuchną wspólnymi posiłkami
o czym dzieci nic nie wiedzą
byle tylko je uchronić
od uśmiechów pełnych słonej piany
pętla nieskończonej żeglugi
której nawet śmierć nie poluzuje
zbiera ciche żniwo wieczorami
fotografii nie sposób podpalić
Oszukany
dwa dni później tylko paragony. prześcieradło dojrzało,
więc pora coś zmienić. uwalniam nadgarstki z opasek,
a ściany śpiewają, że szpiedzy wychodzą z wody.
to takie odległe teraz, kiedy minęło złamanie jedenastego
przykazania – oszczędzaj przebudzenia szanując sen.
oboje zgrzeszyliśmy w ciasnotach kawalerek, choć
wiatr majaczył naiwnie świszcząc między wagonami
- nie zdążycie nawet raz zatańczyć – oszukany.
Pijak
trzeba polubić włoszczyznę (twierdził K.),
kiedy czas wybiela ostatnie posłania
i jemy z niego wszyscy.
pograjmy w kapsle przybite do dachów,
pod nimi dziadek odszedł niespodziewanie
tańczyć z dojrzałym orzechem.
torby pękają od gościnnych łupin,
więc co powiem swędzącym kalendarzom,
to grzech nie zerwać listopada.
styczeń zasługuje na adresy barów mlecznych,
tam nikt nie jada sam wczorajszych próśb,
co najwyżej Zdrowaś Maryjo.
Poronienia
późnym wieczorem łańcuszek z krzyżykiem
tradycyjnie spoczywał na laurach. obok
otwieracza do pęczniejących paznokci
zostawało jeszcze nieco herbaty. ona nigdy
nie zauważała załamania łyżeczki tuż przy
powierzchni, choć w ten sposób się modlił.
odświętne pidżamy zakładane tylko przed
poczęciem nie były w stanie zakryć wszystkich
obskurnych fresków sprzed ślubu. wisząc,
robiły za firanki i okno na łóżka. było ich
niecałe dwa. pościelą wymieniali się tylko
w razie nie wywiązania się z natłoku dni.
jego nogi nie były już tak owłosione, jak
niegdyś. po wojnie rąbał drzewo i nie kochał
jej wcale, piękne czasy – wspominali. teraz jedynie
podwieczorki łączyły ich w bólu, niby u byłego
syna w przedszkolu, rogale ze łzami w oczach.
poroniony pomysł, poronień też niecałe dwa.
Przekłamania
powiedzmy, że nie przeszkadza mi przepaść
między krzykiem – podwójne raz – a szmerem
bankowego holu. nie lubię tylko słuchać przy
jedzeniu, że prawie się żyje, a tamtemu na górze
najlepiej nie przedłużać umowy o dzieło.
przepraszam, ale jeść można i bez modlitwy
- zapewnił sięgając po solniczkę student, a reszta
zazdrościła utłuszczonych jeszcze kącików ust.
co z tego, jeśli ktoś wychodząc z budynku obok
wyśmieje równie tłustą koszulę od matki.
pozostaje tylko dla pozorów zostawić napiwek,
który kobieta z kuchni wyrzuci razem z widelcem.
tu niby wszyscy się posilają i schodzą w wigilię
połamać się kiełbasą, z brunatnym uśmiechem
oraz słowami na ustach - na biednego nie trafiło.
Ptaki
bezbolesna kula
to tylko plotka,
skoczył.
ptaki śmiały
się z niego.
mówiły, że nawet
nie kiwnął palcem,
by latać.
Serwetki
na początku dziwił się matce, że uczy go
składania serwetek, papierowych, rzecz jasna.
bo widzisz, w dobrych domach przekleństwa
zapisuje się na jednorazowych chusteczkach
i podaje z rąk do rąk. potem dzieci w ten sam
sposób uczą się miłości lub milczenia - mówiła.
ćwiczył zatem palce w origami - nikt na wsi nie
widział takich łabędzi. trzydzieści trzy lata później
kupił działkę uzbrojoną w szarości bez trudu.
niedługo dom postał, słowa zbyt trudne, więc
ostatni raz poskładał z papieru ogród i na jedwabnej
serwetce zmieścił – przecież nie czujemy do siebie nic.
Strych
powykręcane bezpretensjonalnie
puste spojrzenia lalek
obok nich przewrócony świat
w kącie siedzi mały Bóg
oczy dopiero co odpoczęły
od setek zdań w tomikach poezji
- tak jakby chciał dla nas lepiej
na jego twarzy widać zmartwienie
żadna z zabawek nie okazuje zrozumienia
smutny to widok
Trochę Inny Świat
pamiętasz towarzyszu obozy dla dzieci,
ile tam skromnych ścierw wychowano,
pamiętasz
lubiana kurza ślepota, szkorbut, a jakże,
słuchały się pięknie za ryby świąteczne,
trzeci kocioł
czasem sprzedaż skoczyła od chleba,
nawet samogwałt ku uciesze dziewcząt
był modny
brzydkie dzieci mamy, domy jak muzea,
to z czasem się zmieni, a szkoda niszczyć
pamiątki
W domu
kiedy przychodzimy do siebie
drzwi nie mają znaczenia
w przestrzeń dziecięcego zasłuchania
wchodzimy inną drogą
chociaż nie nauczył nikt
gdzie kilka doniczek
pukają okna aromat dnia
a my zapraszamy nawet
wspomnienie zasłonek
które zawisną za moment
i poduszki takie jak ty
i męskość niby ja
dom
Wstążka
kiedy odeszła, miała
we włosach różową.
nie lubiła jej.
ciągle prosiła,
żebym kupił białą.
nie zrobiłem tego.
wmawiam sobie,
że zapomniałem.
Zanik (It's the sense of touch)
w P tramwaje są podprogowe, wypada spuścić wzrok
i namacać przepełnione haki, prócz gzymsów to jedyna
spuścizna miast.
rzadkością są jeszcze miejsca, gdzie sytość nie ma z tym
nic wspólnego. przy wręczaniu napiwku pozwalasz się
dotknąć, gestem rozebrać ciasnawe mankiety.
wracając do P, wielu nie chce wracać. kieszonkowcy
są zimni, ucięli sobie dłonie. ręczniki w toaletach
tylko papierowe.
Poznań, 14.05.2006r.