NA MARGINESIE ZAWIESZENIA W PRAWACH UCZNIA SŁÓW KILKA
Transkrypt
NA MARGINESIE ZAWIESZENIA W PRAWACH UCZNIA SŁÓW KILKA
NA MARGINESIE ZAWIESZENIA W PRAWACH UCZNIA SŁÓW KILKA Według art. 2 Konstytucji jesteśmy demokratycznym państwem prawa, urzeczywistniającym zasadę sprawiedliwości społecznej. Jest to punkt wyjścia, gdy zabieramy się do jakiejkolwiek debaty nad rozwiązaniami prawnymi w naszym państwie — w tym dotyczącymi praw i obowiązków obywateli Rzeczypospolitej. Karanie uczniów — o którym od pewnego czasu głośno za sprawą incydentu w Toruniu, stanowiącego przykład zjawiska dużo powszechniejszego niż wielu wciąż przyznaje — to zagadnienie z tego właśnie zakresu. Mniej więcej w tym samym czasie rozgorzała dyskusja nad karą zawieszenia ucznia w jego prawach, a ściślej mówiąc nad jej legalnością. W dyskusji tej, jak mi się wydaje, dochodzi do pewnego nieporozumienia, spowodowanego dwiema sprawami: 1) niestety złą jakością polskiego prawa oświatowego; 2) chyba nie najwłaściwszym odczytywaniem norm prawnych, w tym konstytucyjnych. Na początek krótka uwaga: zawieszenie ucznia w prawach może mieć dwa różne oblicza. Może wszak dotyczyć ograniczenia ucznia w jego prawach o charakterze szkolnych przywilejów gwarantowanych wyłącznie przez statut danej szkoły, jak również ograniczenia jego praw wynikających z przepisów powszechnie obowiązujących. Przywileje ucznia mogą polegać na przykład na prawie do zgłoszenia nieprzygotowania. Prawa ucznia wynikające z ustaw i rozporządzeń są rozrzucone w wielu aktach prawnych i dotyczą choćby konieczności poinformowania go i jego rodziców o możliwości postawienia mu na semestr czy koniec roku oceny niedostatecznej na co najmniej miesiąc wcześniej, jakkolwiek ma to w zasadzie charakter terminu instrukcyjnego. Prawa zawarte w prawie powszechnie obowiązującym można znowu podzielić na dwie kategorie: mające charakter nielimitowalny oraz takie, które można by w pewnych sytuacjach ograniczać. Gdy mowa jest o zawieszeniu ucznia w prawach ucznia, właściwie nikt nie podważa tezy, że jeżeli w statucie szkoły znajduje się przepis, który pozwala na zawieszenie ucznia w jego przywilejach, to wolno to uczynić bez cienia wątpliwości. Przywileje są zapisywane w statutach w rożnym zakresie i istnieją jedynie wtedy, gdy w statucie zostały pomieszczone, chyba że jakiś nauczyciel zechce się zgodzić na mocy kontraktu zawartego między nim a klasą na takie przywileje, których w statucie nie ma. (Pozostaje pytanie o moc obowiązującą takiego kontraktu w sensie prawnym, ale to nie miejsce na taką analizę.) Problem zaczyna się w momencie, gdy szkoła wpisze do swojego statutu możliwość ograniczenia uprawnienia wynikającego z prawa powszechnie obowiązującego. Szczegółowa analiza wszelkich przypadków zajęłaby mnóstwo miejsca, dlatego pozwolę sobie skupić się na problemie zawieszenia w prawach polegającego na odmówieniu uczniowi uczestnictwa w lekcjach przez jeden lub więcej dni. O ile rozumiem, niektórzy podnoszą w tym sporze kwestię konstytucyjności obowiązku szkolnego, co ma implikować niemożliwość ograniczenia tego prawa-obowiązku. Tymczasem w art. 70 Konstytucji czytamy wyłącznie o prawie do nauki dla każdego oraz o tym, iż nauka do 18 roku życia jest obowiązkowa. Zwracam na to uwagę: obowiązkowa jest nauka, a nie konieczność chodzenia do szkoły. Owszem, w ostatnim zdaniu ust. 1 art. 70 mówi się o obowiązku szkolnym, ale tylko w kontekście odesłania w tej materii do ustawy, co oznacza, że obowiązek szkolny nie jest na tyle doniosłą sprawą, by opisywała go szczegółowiej Konstytucja, ale na tyle już doniosłą, by koniecznie regulowała go ustawa, a nie akt o charakterze wykonawczym. Wnioskiem z takiej dokładnej lektury odnośnych przepisów Konstytucji jest stwierdzenie, że nie ustanawia ona wcale obowiązku szkolnego jako normy o charakterze fundamentalnym. Ba, w kontekście przepisu art. 48 Konstytucji można by nawet wysnuć wniosek, iż przepis ustawy o systemie oświaty uzależniający podjęcie przez rodziców trudu legalnej edukacji domowej zamiast szkolnej od woli dyrektora szkoły w rejonie ucznia jest niekonstytucyjny. A to dlatego, że ogranicza prawa rodziców do wychowywania dziecka zgodnie z ich przekonaniami. W końcu rodzice mają prawo uważać, że szkoła raczej utrudni niż ułatwi ich dziecku odpowiedni rozwój. Nie o tym jednak... Obowiązek szkolny regulowany jest przez ustawę o systemie oświaty. Co ciekawe, nie wszyscy, nawet wysocy urzędnicy dokładnie znają jego treść, gdyż raz po raz zdarza mi się w wypowiedziach MEN czy Rzecznika Praw Dziecka znajdować zdania jak to: „zgodnie z obowiązującym prawem obowiązek szkolny i obowiązek nauki dotyczy wszystkich dzieci, bez względu na ich zachowanie” (K. Brzeziński z Biura Rzecznika Praw Dziecka, Gazeta Szkolna 11/2004). Tymczasem ustawa powiada, że obowiązek szkolny dotyczy uczniów do końca gimnazjum, ale nie później niż do osiągnięcia przez nich 18 roku życia. Czyli w liceum czy technikum nie ma już obowiązku szkolnego, jest tylko i wyłącznie obowiązek nauki. Nikt zresztą nie powinien, logicznie rzecz biorąc, nakazywać wypełniania go w szkołach. Teraz powróćmy do zagadnienia zawieszenia ucznia w prawie do uczęszczania do szkoły. Czy można taką karę stosować? Dobrze wiadomo, że stosuje takie rozwiązanie na przykład Wlk. Brytania — wystarczy sięgnąć do jej ustaw uchwalanych pod nazwą Education Act. Otóż moim zdaniem nie ma żadnych przeszkód natury konstytucyjnej, by takiej sankcji w polskim prawie szkolnym nie stosować. Trzeba tylko pamiętać o paru kwestiach prawnych dotyczących karania. Zgodnie z art. 7 Konstytucji administracja publiczna (a szkoła jest zakładem administracji świadczącej) może działać wyłącznie na podstawie i w granicach prawa. Oznacza to, że jakiekolwiek karanie musi mieć oparcie w uprzednio istniejących przepisach prawa. Oczywiście musimy tu odróżnić zwykłą sytuację dyscyplinowania ucznia (np. „nie rozmawiaj na lekcji!”) od oficjalnego upomnienia, które to dopiero możemy zaliczyć do kary i które gdzieś powinno być odnotowywane — choćby w dzienniku lekcyjnym, jakkolwiek lepiej by było, gdyby szkoły były zobowiązane do prowadzenia oficjalnego rejestru zastosowanych kar. Każda bowiem kara powinna być nałożona po przeprowadzeniu określonej procedury, jak wysłuchanie racji obwinianego o niedozwolony czyn ucznia oraz powiadomienie rodziców. Działania takie powinny być odnotowane, poświadczone, by w każdej chwili organ nadzorujący szkołę mógł to sprawdzić oraz by można było w razie odwołania łatwo zweryfikować racje ukaranego i podmiotu karzącego — przynajmniej od strony formalnej, która w prawie postrzegana jest czasami jako fundament ładu społecznego. Wymuszałoby to na szkole konieczność podmiotowego traktowania ucznia, z drugiej strony zostawałby ślad nawet banalnego, mogłoby się wydawać, upomnienia. Z Konstytucji wynikają takie reguły, jak ta, że kara nie może naruszać godności ucznia ani sięgać w sposób bezpośredni czy nawet pośredni do środków finansowych jego rodziców — karzemy bowiem ucznia. Na stosowanie sankcji wobec rodziców musimy mieć wyraźne zezwolenie zawarte w normach prawa ustawowego. Kara musi być także proporcjonalna do przewinienia. Nie może stanowić formy szykanowania ucznia ani pozyskiwania czegokolwiek dla szkoły (np. skoro źle się zachowujesz, to musisz wykonać plakat do sali od biologii na temat szkodliwości palenia), bo wtedy może się pojawiać wśród uczniów przekonanie, że szkoła ściga nie dlatego, że wypełnia funkcje wychowawczą, ale że łata fundusze, a stąd już krok do akcji prokorupcyjnych. A wtedy dotykamy znanego od dawna dysonansu pomiędzy jawnym ukrytym programem szkolnym: czego szkoła w założeniu ma nauczyć, a czego w rzeczywistości uczy. Kara winna respektować zasadę równości wobec prawa. Pojawia się tu jednak poważny problem. Twierdzi się, że karanie uczniów wynika z istoty władztwa zakładowego przysługującego dyrektorowi szkoły (a nauczycielom na mocy delegacji tego uprawnienia). Niewątpliwie szkoła zastępując rodziców przez pewien czas ma prawo do określonych działań właściwych rodzicom, ale czy istnieje przepis prawa (znów przywołuję art. 7 Konstytucji), dający szkole expressis verbis prawo karania uczniów? Bezpośrednio mówią o tym dopiero rozporządzenia dotyczące statutów szkół. Natomiast cokolwiek nonsensowny w tym zakresie jest przepis art. 60 ustawy o systemie oświaty, który mówi, że „statut szkoły lub placówki publicznej powinien określać w szczególności (...) prawa i obowiązki uczniów, w tym przypadki, w których uczeń może zostać skreślony z listy uczniów.” Czy skreślenie jest prawem czy obowiązkiem ucznia — przepraszam, ale nie rozumiem. Dodatkowo, jako że część uczniów szkół ponadgimnazjalnych jest pełnoletnia, pojawia się problem równości regulacji oświatowych i prawnopracowych. W Kodeksie pracy mamy wyraźny katalog kar do stosowania przez pracodawcę. W Polsce szkoły nie otrzymały takiego katalogu w postaci ustawowej, co może nie jest dziwne, gdy pamięta się o zasadzie decentralizacji i pewnej autonomii pedagogicznej, ale... Niektóre kary mogą dotykać pewnych praw konstytucyjnych, a te można ograniczać tylko w drodze ustawy. Może się zatem okazać, że jedynymi karami, jakie można wobec ucznia zastosować są skreślenie z listy uczniów oraz przeniesienie do innej szkoły, bo tylko takie kary zostały określone ustawowo w art. 39 ustawy o systemie oświaty. No, jeszcze można chyba dozwolić na upomnienie czy naganę, od dawna uznawane przez prawo rodzaje kar porządkowych. I tyle. Jaki z tego wniosek? Wydaje się mi, że w zapale demokratyzacji oświaty zapomniano, że pewne zagadnienia należy regulować mimo wszystko na szczeblu centralnym jako prawo powszechnie obowiązujące. Inaczej powstaje zbyt wiele wątpliwości. Zawiesić ucznia w jego prawach i zabronić mu przychodzenia do szkoły Konstytucja nie zakazuje, jestem pewny. Tylko czy regulacje ustawowe na to pozwalają — oto pytanie. Kolejne pytanie to, czy powinny. Moim zdaniem tak, bo, jak pisze Adam Łopatka w monografii „Dziecko. Jego prawa człowieka” z 2000 r., „gdzie karanie jest nieuniknione, kara powinna być odpowiednia do przewinienia i zrozumiała dla ukaranego”. Na razie natomiast, jak się wydaje mamy sytuację następującą: możemy upomnieć, możemy naganić, możemy kazać przyjść z rodzicem (który często broni dziecka nawet w wypadkach ewidentnych), potem nic, aż dopiero możemy przenieść ucznia albo go po prostu skreślić. Kara zawieszenia, jeśli się nad nią dłużej zastanowić, może wywierać umiarkowany skutek wychowawczy, bo polska szkoła na ogół nie jest miejscem kochanym przez uczniów. Trzeba jednak pamiętać o tym, że mimo wszystko wiele młodych osób traktuje ją jako przestrzeń rozmaitych kontaktów towarzyskich. A tak mieliby na widzenie się z kolegami i koleżankami mniej czasu, za to w domu musieliby się i tak uczyć, bo zaraz po końcu zawieszenia następowałoby przecież sprawdzenie przyswojonej wiedzy. Zawsze oczywiście pozostawałby wybór: można wszak nie troskać się o promocję do następnej klasy. Jest aliści kara zawieszenia w prawie do przychodzenia do szkoły doskonałym exemplum bardzo ważnej funkcji kary, której MEN ani Rzecznik Praw Dziecka zdają się nie dostrzegać. Mowa oczywiście o wielokrotnie podnoszonej przez nauczycieli, choć może nie nazywanej wprost funkcji uniedostępniania czy uniemożliwiania. Chodzi o to, iż szkoła jest miejscem całej gamy zjawisk agonistycznych, wśród których przemoc stanowi element dominujący. Postawmy pytanie, czy zwykły szary uczeń może dobrze się uczyć, ba! czy może w ogóle się skupić na lekcji, jeśli wie, że na przerwie będzie traktowany jak zwierzyna łowna, czego z kolei nauczyciele nie dostrzegą, bo trudno przez wszystkie przerwy pilnować chociażby łazienek, nie dopuszczając do „zabawy” w wodnika szuwarka. A jest jeszcze wiele innych miejsc i zabaw. Poza tym dziewczęta postrzegane jako grzeczniejsze, często grzeczniejsze nie są, tylko ich agresja ma charakter bardziej psychiczny i emocjonalny — trudno ją namierzyć w przeciwieństwie do przemocy fizycznej u chłopców. Wiele badań na ten temat opisuje np. David Buss w swej „Psychologii ewolucyjnej”. Wracając do analizy prawnej: zgodnie z ust. 3 art. 31 Konstytucji „Ograniczenia w zakresie korzystania z konstytucyjnych wolności i praw mogą być ustanawiane tylko w ustawie i tylko wtedy, gdy są konieczne w demokratycznym państwie dla jego bezpieczeństwa lub porządku publicznego, bądź dla ochrony środowiska, zdrowia i moralności publicznej, albo wolności i praw innych osób. Ograniczenia te nie mogą naruszać istoty wolności i praw.” A zatem, nawet gdyby istniał konstytucyjnie narzucony obowiązek szkolny, można by go limitować w stosunku do osób uniemożliwiających innym korzystanie z owego prawa-obowiązku chodzenia do szkoły. Należałoby wręcz pewnie postawić zarzut zaniechania władzom państwowym, iż takiej regulacji ustawowej, określającej sposób karania osób utrudniających innym korzystanie z prawa do szkoły, wciąż nie ma. To samo zresztą wynika z art. 4 i 5 Międzynarodowego Paktu Praw Gospodarczych, Społecznych i Kulturalnych czy z art. 17 Europejskiej Konwencji o Ochronie Praw Człowieka i Podstawowych Wolności. Tylko jeszcze jedna rzecz mnie nurtuje. Jak powinno się w razie czego traktować nieobecności wynikające z nałożenia kary zawieszającej możliwość przychodzenia do szkoły? Usprawiedliwione, nieusprawiedliwione, a może w ogóle nie liczyć do frekwencji ucznia i klasy? Niektóre z powyższych tez idą może zbyt daleko, ale czynię tak z rozmysłem. Twierdzę bowiem, że polskie prawo oświatowe jest źle napisane, bez głębszego zastanowienia nad konsekwencjami wielu rozwiązań. Niektóre na przykład regulacje są zbyt lakoniczne, przez co szkoły interpretują je często błędnie. Mamy przy okazji też do czynienia z tzw. wiedzą potoczną na temat prawa szkolnego i rezultacie choćby zupełnie niepojęte reguły stosowane przy wystawianiu ocen zachowania, gdy bierze się pod uwagę także wyniki przedmiotowych osiągnięć ucznia. Poza tym sfera karania w szkole tak naprawdę jest sferą, w której możemy obserwować wręcz zachowania agresywne w relacjach nauczyciel—uczeń. nauczyciel bowiem oczekuje, że dziecko będzie grzeczne przez 45 minut (albo i więcej, gdy nauczycielowi zdarzy się przedłużyć lekcję), choć psychologia uczy nas, że dziecko robi tak wcale nie dlatego, że jest krnąbrne, ale zupełnie naturalnych przyczyn. Moje upominanie się o karę zawieszenia w prawie do uczęszczania do szkoły bierze się z chęci uporządkowania prawa szkolnego i wprowadzenia kontrolowanej ustawowo rozsądnej stopniowalności kary. Sam bowiem jestem zwolennikiem poglądu Johna Locke’a zawartego w „Myślach o wychowaniu”: „Wielka surowość kar czyni mało dobrego, a nawet wiele szkody w wychowaniu; i sądzę, że można by stwierdzić, iż caeteribus paribus te dzieci, które były najbardziej karcone, rzadko stają się najlepszymi ludźmi.” Zbyt dużo kontrowersji wobec prawa w szkole to wychowywanie młodzieży w kulturze chaosu prawnego, kształtowanie postaw prawo lekceważących, wskazywanie, że prawo prawdziwe to prawo silniejszego. To bardzo niedobrze. To moralna katastrofa. Tomasz A. Winiarczyk