Poligraf na tropie zab?jcy

Transkrypt

Poligraf na tropie zab?jcy
Ryszard Jaworski
Poligraf na tropie zabójcy
Wrocław 2013
Copyright © Ryszard Jaworski, 2013
Redakcja wydawnicza
Lucyna Jachym
Skład wersji e-book
WolneEbooki.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu
niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą
kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym,
magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.
Zastrzeżone jest wykorzystanie zawartych w książce wątków jako scenariuszy
filmowych. Nie podlegają prawom autorskim fotografie wykonane podczas śledztw
reprodukowane w niniejszej książce oraz wyraźnie cytoane fragmenty zeznań, opinii
biegłych i uzasadnień zapadłych rozstrzygnięć. Podlegają im reprodukowane kopie
zapisów poligrafu.
Spis treści
CZĘŚĆ PIERWSZA
Nieco teorii i historii............................................................................................................7
Rozdział 1 Zanim powstał poligraf......................................................................................8
1.1. Pierwsze „techniki" wykrywania kłamstwa.............................................................8
1.2. Pierwsze próby „mierzenia" uczuć.........................................................................13
Przypisy do Rozdziału 1................................................................................................14
Rozdział 2 Od „czarów" do pomiarów..............................................................................16
2.1. Jak zajrzeć do serca zbrodniarza?..........................................................................16
2.2. Układ oddechowy. Pomiary i zapisy oddychania (pneumograf)............................34
2.3. Czy przestępca jest „mokry ze strachu"?...............................................................36
2.4. Zbrodniarz trzęsie się ze strachu? Rejestracja ruchów ciała..................................39
2.5. Równoczesna rejestracja kilku parametrów. Od sfigmografu i pneumografu do
poligrafu........................................................................................................................40
2.6. Nieporozumienia terminologiczne - poligraf czy wariograf?................................44
2.7. Poznawanie nowych zjawisk fizjologicznych towarzyszących uczuciom.............44
Przypisy do Rozdziału 3................................................................................................47
Rozdział 3 Czy niewinny boi się tego samego, co przestępca?.........................................49
3.1. Czy objawy różnych uczuć są jednakowe?............................................................49
3.2. Czy tylko przestępca odczuwa strach? Badania psychologów na potrzeby wojska
.......................................................................................................................................53
3.3. Czy żołnierz idealny to ten, który nie odczuwa strachu?.......................................57
Przypisy do Rozdziału 3................................................................................................59
Rozdział 4 Czy do zdemaskowania przestępcy wystarczy sam aparat?............................61
4.1. Test skojarzeniowy.................................................................................................61
4.2. Technika „wiedzy o czynie"...................................................................................62
4.3. Technika pytań „związanych ze zdarzeniem" i „niezwiązanych ze zdarzeniem"..64
4.4. Przebieg badania poligraficznego..........................................................................65
4.5. „Lepsze" i „gorsze" techniki badawcze.................................................................66
4.6. Czy można popełnić błąd podczas badania albo analizy zapisów?.......................66
4.7. Badania eksperymentalne nad trafnością badania poligraficznego........................67
4.8. Analiza wyników uzyskiwanych w praktyce.........................................................67
4.9. Czy można oszukać eksperta?................................................................................69
4.10. Inne sporne problemy...........................................................................................70
4.11. Inne zastosowania poligrafu.................................................................................70
Przypisy do Rozdziału 4................................................................................................72
Rozdział 5 Od teorii do praktyki........................................................................................73
Przypisy do Rozdziału 5................................................................................................82
Rozdział 6 Postęp technologiczny w konstrukcji poligrafu...............................................84
6.1. Udoskonalanie poligrafów.....................................................................................84
6.2. Komputer zamiast człowieka-eksperta?.................................................................85
6.3. Poznawanie innych metod analizy funkcjonowania układu krwionośnego...........87
6.4. Objawy emocji w mowie i głosie człowieka..........................................................88
Przypisy do rozdziału 6.................................................................................................89
Rozdział 7 W poszukiwaniu prawdziwego „źródła" uczuć...............................................90
7.1. Elektroencefalografia (EEG)..................................................................................90
7.2. Pomiar fal mózgowych, fala P-300........................................................................91
7.3. Pozytonowa tomografia emisyjna (PET)...............................................................91
7.4. Tomograf................................................................................................................91
7.5. Magnetyczny rezonans jądrowy (MRI).................................................................92
Przypisy do Rozdziału 7................................................................................................95
CZĘŚĆ DRUGA
Poligraf a tropy błędne i trafne..........................................................................................96
Rozdział 8 Miłość, która zabija.........................................................................................97
Rozdział 9 Matka podejrzana o zabójstwo córki.............................................................128
Rozdział 10 Na tropie pomocnika zabójcy......................................................................161
Rozdział 11 Zagadkowy motyw napadu na wartownika.................................................193
Rozdział 12 Długa lista podejrzewanych o zabójstwo dziewczynki...............................209
Rozdział 13 Kiler amator.................................................................................................246
Rozdział 14 Ojciec niesłusznie posądzany o zabójstwo córki.........................................264
Wykaz niektórych publikacji naukowych autora dotyczących poligrafu …...........294
CZĘŚĆ PIERWSZA
Nieco teorii i historii
Rozdział 1
Zanim powstał poligraf
1.1. Pierwsze „techniki" wykrywania kłamstwa
Konflikty między ludźmi powstają na różnym tle, przybierają różnorodne formy
i mają różny stopień nasilenia. Jeśli nie będą szybko i trafnie rozwiązane, to będą się
nasilać i w końcu zdezorganizują społeczność. Warunkiem trafnego rozwiązania sporu
jest ustalenie sytuacji początkującej konflikt, a nie zawsze jest ona oczywista.
Twierdzenia przeciwników konfliktu są sprzeczne, zeznania świadków są rozbieżne,
a często świadków nie ma. Kto mówi prawdę, a kto kłamie? Bardzo dawno temu ludzie
zauważyli, że inaczej zachowuje się człowiek mówiący prawdę, a inaczej kłamiący lub
ukrywający jakieś informacje. Już na etapie wspólnoty pierwotnej, a więc zanim
powstało prawo i wymiar sprawiedliwości w dzisiejszym tego pojęciu, prawdziwość
wypowiedzi człowieka posądzanego o złamanie norm plemiennych oceniano,
obserwując jego zachowanie i poddając go różnym próbom. Takie grupy żyjące na etapie
wspólnoty pierwotnej podróżnicy „odkrywali" w XIX wieku w głębi Afryki, na wyspach
Oceanii, a nawet obecnie - w wieku XXI - w dżunglach Amazonii natrafia się na takie
plemiona[1]. Przykład wykrycia zabójcy za pomocą takiej próby w jednym z plemion
żyjących na etapie wspólnoty pierwotnej opisuje amerykański psycholog H. Eysenck[2].
Próba ryżu
W pewnym plemieniu został zabity wódz. Było pięciu podejrzanych, którzy mogliby to
zrobić, ponieważ doznali od niego różnych krzywd. Wykryciem zabójcy zajął się
czarownik. Ustawił członków plemienia w półkolu, a naprzeciwko nich stanęli
podejrzani. Czarownik wygłosił [3]sławiącą zabitego, a potępiającą mordercę. Oznajmił,
że wykryje zabójcę za pomocą czarów. Odprawił czary i taniec obrzędowy, a potem
rozdzielił między podejrzanych równe miarki suchego ryżu. Powiedział, że czary
spowodują, iż niewinny spożyje ryż bez trudności, a sprawca nie przełknie go, ponieważ
zbrodnia jest tak przeciwna naturze, że nawet rośliny (ziarna ryżu) nie chcą mieć nic
wspólnego z zabójcą, który będzie ukarany poprzez rzucenie go na pożarcie krokodylom.
Czterech jadło ryż powoli, a piąty zbladł i nie mógł nawet poruszać szczękami. Gdy
spojrzał na pozostałych podejrzanych, przyznał się do zabójstwa wodza. Karę wykonano
natychmiast.
Opisy kilku prób tego rodzaju podaje P.V. Trovillo w artykule z roku 1939
poświęconym historii poligrafu3. Cytuje m.in. znanego brytyjskiego podróżnika
Livingstona opisującego próbę „czerwonej wody" stosowaną jeszcze w końcu XIX wieku
w Afryce Zachodniej.
Próba czerwonej wody
Oskarżony pości przez dwanaście godzin, po czym połyka niewielką ilość ryżu i wypija
dużą ilość wody zabarwionej czerwoną korą z jakiegoś drzewa. Jeżeli podejrzany
zwymiotuje, uznaje się go za niewinnego, a zabija się oskarżyciela. W przeciwnym
wypadku podejrzany zostaje uznany za winnego i zabity. Livingston stwierdził, iż
krajowcy chętnie poddawali się tej próbie, byli bowiem przekonani, że tylko winni
ucierpią. Wyjaśniali to w ten sposób: fetysz ofiary dostaje się do ust wraz z czerwoną
wodą, bada serce pijącego i jeżeli stwierdzi, że jest niewinny, jako dowód wyrzuca na
zewnątrz ryż.[4]
Próba wrzącej wody
Trovillo cytuje też przypadek opisany przez innego podróżnika[5], a dotyczący wykrycia
złodzieja w jednym z plemion afrykańskich:
„Wszystkich sześćdziesięciu kilku krajowców wraz z żonami, narzeczonymi
i dziećmi stanęło w szeregu. Wyjaśniono im, że jest wśród nich złodziej, i postanowiono
zastosować próbę wrzącej wody, żeby go wykryć. Nikt nie zaprotestował, wszyscy
zgodzili się na udział w próbie, więc rozpalono ogień, na którym ustawiono wielki kocioł
z wodą. W skupieniu przyglądaliśmy się, jak woda gotuje się i zaczyna wrzeć. Koło gara
z wrzącą wodą ustawiono mniejszy garnek z wodą zimną i kiedy gorąca woda zaczęła
bulgotać, rozpoczęła się próba. Mężczyźni, kobiety, dzieci duże i małe podchodziły po
kolei. Każdy wkładał prawą rękę do zimnej wody, potem wkładał ją po łokieć do wrzątku
i ustawiał się w szeregu po drugiej stronie ognia. Nikt nie protestował i kiedy test się
zakończył, powiedziano im, żeby powrócili o tej samej porze następnego dnia. Ten, komu
zejdzie skóra albo będzie miał pęcherz, okaże się złodziejem. Powróciwszy, przeszli
szeregiem, pokazując nam wyciągniętą, odsłoniętą prawą rękę. Tylko na jednej widać
było pęcherze i obłażącą skórę. Nikt inny nie miał śladów oparzenia. Mężczyzna
przyznał się do kradzieży i oddał skradzioną rzecz"[6].
Próba żelaza
Trovillo przytacza legendę związaną z przyjęciem chrześcijaństwa przez Danię. Wedle
niej misjonarz Adurabad, ucztując z duńskim królem Haroldem, sprowokował go do
sporu i obraził lokalne bóstwa, nazywając je kłamliwymi diabłami. Król sprzeciwił się
temu stwierdzeniu. Adurabad udowodnił mu przewagę Boga nad duńskimi bóstwami,
biorąc do ręki rozżarzone żelazo. Inna wersja tej legendy głosi, jakoby misjonarz włożył
rozżarzoną metalową rękawicę. W obu wersjach legendy ręka misjonarza nie została
poparzona[7].
Podobną próbę według Trovillo stosowało również górskie plemię z północnych
Indii: oskarżony o przestępstwo mógł udowodnić swą niewinność poprzez dotknięcie
dziewięć razy językiem rozgrzanego do czerwoności żelaza (o ile nie sparzył go po
mniejszej liczbie prób). Gdy oskarżony oparzył język, był skazywany na śmierć[8].
Potem, kiedy spory nie były rozstrzygane przez samą społeczność, ale przez władzę
państwową za pośrednictwem wyznaczonych przez nią sędziów, ci również wykorzystali
objawy emocji do ustalania prawdomówności osób zeznających.
Próba chleba i sera
W średniowiecznej Europie znanym sposobem ustalania prawdy w sporach sądowych
były „sądy boże". Najbardziej znane z nich to przysięgi sądowe i pojedynki sądowe, ale
było ich więcej, a niektóre były bardzo osobliwe i zaskakująco podobne do metod
stosowanych przez wspólnoty plemienne z odległych krańców globu. Jedna z nich,
nazywana „próbą chleba i sera", była podobna do „próby ryżu". Polegała na tym, że z
chleba i sera uciskano grudkę, do której wkładano mały kawałek pergaminu z
wypisanymi przestępstwami zarzucanymi podejrzanemu (pergamin był używany, zanim
wynaleziono papier, nie jest on rodzajem papieru, jest to bardzo cienko wyprawiona
skóra zwierzęca, najczęściej kozia). Podejrzany miał przełknąć tę grudkę. Gdy nie mógł
tego zrobić w określonym czasie - przegrywał spór[9].
Próba zimnej wody
Człowieka poddającego się próbie wrzucano do wody. Najpierw związywano mu stopy
i ręce, przy czym ręce były wiązane z przodu pod kolanami, a pomiędzy ręce i kolana
wkładano kij, aby nie mógł się poruszać. Wokół pasa probant był przewiązany sznurem,
a koniec sznura trzymali ludzie stojący na brzegu. Wcześniej ksiądz odprawiał modlitwy
i kropił staw (rzekę) wodą święconą. Jeśli poddający się próbie tonął, wyciągano go
z wody i wygrywał sprawę. Stosowano następującą argumentację: woda jako czysty
żywioł boski używany przecież przy chrzcie człowieka nie przyjęłaby przestępcy; jeśli
zaś poświęcona woda „przyjmuje" człowieka, to musi on być równie czysty jak ona
sama. Nieczysty, czyli kłamiący, nie będzie przyjęty przez poświęconą wodę[10]. Z
„próby wody zimnej" zrezygnowano po dwóch wiekach jej stosowania, zauważono
bowiem, że jej pomyślne przejście jest łatwe dla kłamiącego.
Faktycznie, aby tonąć, nie trzeba się wysilać, nie trzeba umieć pływać, a nawet
gdyby ktoś to potrafił i chciał utrzymać się na powierzchni, to z rękoma związanymi pod
kolanami byłoby to niemożliwe. Jedynym ryzykiem dla kłamiącego było to, że ci, którzy
trzymają sznur, mogą się trochę spóźnić.
Próba wody gorącej
Była ona podobna do opisanej przez Hubbarda: poddający się próbie miał wyjąć
przedmiot zanurzony w kotle z wrzącą wodą. Jeśli go wyciągnął - wygrywał spór[11].
Inne próby żelaza
Inna próba, o wiele bardziej ryzykowna dla kłamiącego, nazwana „próbą
żelaza",
opisana jest w zbiorze praw polskich z XIII wieku. Istniały dwa sposoby wykonywania
tej próby: „chodzenie po żelazie" i „noszenie żelaza".
„Chodzenie po żelazie" wyglądało następująco: kładziono na ziemi trzy kawałki
rozgrzanego do czerwoności żelaza w odległości jednego kroku od siebie. Kawałki te
powinny mieć taką wielkość, aby mieściła się na nich połowa stopy człowieka. Człowiek
poddający się próbie miał przejść boso trzy kroki po żelazie, a był przy tym prowadzony
przez dwóch ludzi.
„Noszenie żelaza" polegało natomiast na niesieniu rozgrzanego żelaza w dłoniach
przez trzy kroki. Kawałek rozgrzanego żelaza kładziono na kamieniu w taki sposób, aby
można go było uchwycić od spodu. Przed próbą kapłan błogosławił rozżarzone żelazo,
kropił je wodą święconą i odmawiał specjalną modlitwę. We wcześniejszych okresach
oprawa religijna była jeszcze bardziej podniosła: przed próbą odprawiano mszę,
a człowieka po żelazie prowadziło dwóch księży[12]. Tuż po próbie należało stopy lub
dłonie probanta obłożyć poświęconym woskiem, a dopiero trzeciego dnia sprawdzać, czy
występuje oparzenie. Jeśli nie było otwartych ran, to wygrywał spór[13]. Jeśli poddający
się próbie nie wkroczył na żelazo lub zrobił jeden krok niewłaściwie, albo upuścił żelazo
- przegrywał.
Próba rozgrzanego żelaza cieszyła się więc szczególnym powodzeniem na
różnych kontynentach. Niestety brakuje informacji o wynikach tych sądów, podobnie jak
nie ma opisu wyglądu adwersarzy po takiej próbie. Być może sprawca przyznawał się
wcześniej, przecież rozżarzone do czerwoności żelazo musiało działać na wyobraźnię,
ewidentnie kojarząc się z ogniem i bólem, jaki spowoduje samo jego dotknięcie. Było to
oddziaływanie psychologiczne na kłamiącego. Nie jest przypadkiem, że wybrano do tych
prób żelazo, a nie inny metal. Wprawdzie wybór był i tak niewielki, gdyż
w średniowieczu znano niewiele metali (miedź, cynk, złoto, srebro), ale tylko żelazo
zmienia swą barwę pod wpływem ognia - inne metale roztapiały się (przechodziły
w stadium płynne) bez zmiany barwy. Każdy człowiek wiedział, że czerwone żelazo
musi być gorące i jakie będą skutki uchwycenia go w ręce. Nie używano na przykład
rozgrzanego kamienia, a przecież można go rozgrzać do temperatury wyższej niż żelazo.
Kamień nie zmieni jednak swojej barwy i nie będzie miał odstraszającego wyglądu.
Wydaje się mało prawdopodobne, aby niewinny nie poparzył się przy takiej
próbie. Trudno byłoby obecnie powtórzyć te próby; wątpliwe, czy znaleźliby się chętni
do udziału w takich eksperymentach.
Polscy historycy zgodni są co do tego, że opisane próby miały charakter
zastępczy - stosowano je wtedy, gdy z jakichś przyczyn jedna ze stron sporu nie mogła
dowieść swej słuszności w drodze przysięgi oczyszczającej lub pojedynku, gdyż to były
podstawowe formy „sądu bożego"[14].
Przysięgi i pojedynki również oparte były w znacznym, a może decydującym
stopniu na oddziaływaniu psychologicznym na uczestników sporu; powszechne było
przeświadczenie, że krzywoprzysięstwo nieuchronnie spowoduje karę bóstwa, jeśli nie
w życiu doczesnym, to na pewno po śmierci[15]. Wskazuje na to charakter sakralny
przysięgi - składano ją w kościele parafialnym tego miejsca, gdzie toczyła się sprawa, lub
przed tym kościołem. Wyróżniano przysięgę oskarżającą, składaną przez
pokrzywdzonego jako dowód popełnienia przestępstwa przeciwko niemu, oraz przysięgę
oczyszczającą, składaną przez oskarżonego. Przysięgający przegrywał spór, jeśli pomylił
się podczas wypowiadania roty przysięgi lub dotykania krzyża. Rota przysięgi brzmiała:
O co mnie X obwinia, co do tego jestem niewinny, tak mi dopomóż Bóg i Święty Krzyż.
Potem „winien on położyć na nodze krzyża dwa palce prawej ręki, to jest palec
znajdujący się przy kciuku i palec środkowy. Jeśli położy palce gdzie indziej, wówczas
upada w przysiędze. Najpierw winien on wypowiedzieć słowa, a potem dotknąć
krzyża"[16]. Dla oczyszczenia się z poważniejszego zarzutu nie wystarczała przysięga
obwinionego; w zależności od rangi sprawy musiał on przedstawić odpowiednią liczbę
współprzysiężników. Przy zwykłej kradzieży wystarczyło sześciu takich „świadków".
Gdy zarzut dotyczył zabójstwa, rozboju, zdrady księcia albo grabieży książęcego mienia,
trzeba było mieć aż dwunastu „świadków". Wydawałoby się, że warto było mieć wielu
kolegów i to takich, którzy byliby gotowi zaryzykować męki piekielne, bo przecież
składając przysięgę fałszywą, trafiliby niechybnie do piekła. W celu ograniczenia tego
typu manipulacji istniały przepisy wymagające wcześniejszego zgłaszania świadków, po
to aby przeciwnik sporu miał czas na oświadczenie, czy aprobuje osobę świadka. Gdyby
później w trakcie postępowania strona zmieniła zdanie na temat uczciwości jakiegoś
świadka, wówczas składała oświadczenie: świadkowie są kupieni, nie zgadzam się na
nich, dlatego chcę się pojedynkować. Świadek, któremu zarzucono przekupstwo, musiał
stoczyć pojedynek z autorem zarzutu. Ryzyko podejmowane przez nieszczerego świadka
było i bez tego bardzo duże, ponieważ jego również dotykały skutki przegranego procesu
- świadek musiał zapłacić wtedy dość wysoką karę[17]. Rota przysięgi składanej przez
świadków była podobna do roty obwinionego.
Pojedynki sądowe
Rycerze pojedynkowali się mieczami, a chłopi kijami. Jeśli spór był pomiędzy rycerzem
a chłopem, to walczyli kijem, gdy pozwanym był chłop, a mieczem, gdy pozwanym był
szlachcic. Ten ostatni mógł do pojedynku wystawić zastępcę, aby nie być zmuszonym do
walki z chłopem. Głowy pojedynkowiczów posypywano popiołem, aby krew nie
zalewała twarzy w przypadku zranienia w głowę (był to zawsze popiół drzewny, bo
innego wtedy nie znano). Jeśli oskarżony przegrał pojedynek, musiał zapłacić wartość
sporu. Gdy wygrał pojedynek, to uznawano, że wygrał spór, był uwolniony od zapłaty,
a oskarżyciel nie płacił kary[18].
Odmienne informacje na temat pojedynku w Polsce podaje Zygmunt Gloger
w Encyklopedii staropolskiej wydanej w XIX wieku:
„Polskie prawodawstwo średniowieczne nie znało pojedynków. Każdy chodził z
mieczem przy boku lub kijem, a obrażony obsypywał obelgami swego przeciwnika
i staczał z nim bójkę. Jeżeli go zabił, płacił grzywny jego rodzinie lub krewnym, podług
prawa. Za pokrzywdzonym ujmował się zwykle cały jego ród, tak zwani stryjcowie, czyli
stryjeczni różnych stopni, stając do walki z przeciwnikiem i jego poplecznikami. Tak
było u ludów słowiańskich, ale inaczej na Zachodzie, gdzie rozwinęło się rycerstwo nie
dla samej obrony kraju, jak w Polsce, ale jako stan z oddzielonym obyczajem i prawami
towarzyskiemi. Z fanatycznych i zabobonnych pojęć wypłynęły tam słynne »sądy boże«,
czyli pojedynki przez próby z wodą, ogniem, rozpalonem żelazem lub walkę, której
wynik, poczytywany za zrządzenie boże uznawano za dowód winy lub niewinności. Tym
sposobem pokrzywdzony bywał nieraz trzykrotnie karany: raz przez krzywdę mu
wyrządzoną, potem, gdy wyzwawszy przeciwnika, nie sprostał mu w próbie lub w walce,
a wreszcie przez wyrok, uznający jego sprawę za złą. Prawodawstwo polskie tem może
się pochlubić, że »sądy boże« nie były jego płodem i nie weszły do obyczaju
narodowego. Za poniesioną lub zdziałaną komuś krzywdę były u nas wynagrodzenia,
opłaty ugodne, prawo zemsty, zdanie na łaskę, pokora, infamija, banicja i wyzucie spod
prawa []. Prawo tylko magdeburskie zawierało przepisy o sądach bożych i pojedynkach,
w jaki sposób odbywać się mają []. Gdy w roku 1389 podkomorzy krakowski,
Gniewosz z Dalewic, pomówił świątobliwą królowę Jadwigę, pozwany stanął przed
sądem w Wiślicy. Jaśko z Tęczyna zaprzysiągł ze strony królowej jej niewinność,
a dwunastu rycerzy stanęło wobec sądu, żądając każdy pojedynku, czyli rozprawy, ale
rycerskiej z Gniewoszem. Pomimo to sąd nie chciał honoru królowej na los pojedynku
narażać. A nużby Gniewosz kolejno powalił przeciwników, to ludzie zabobonni
przyznaliby, że mówił prawdę. Sąd zażądał od niego dowodów, a gdy (Gniewosz)
wyznał, że mu się uroiło i prosił przebaczenia, skazano go na odszczekanie oszczerstwa
w izbie sądowej. Więc niezwłocznie, podług zwyczaju, wlazłszy pod ławę, wołał:
»Zełgałem jako pies« i po trzykroć szczeknięcie psa udał Kto chciał się pojedynkować,
musiał od króla uzyskać oddzielne na to pozwolenie. Prawo w tym względzie uchwalone
w roku 1588 brzmiało w słowach: »Na pojedynek żaden szlachcic szlachcica nie
powinien wyzywać, ani wyzwany stawić się, pod karą 60 grzywien i wieży pół roku.
Król jednak pojedynku pozwolić może«. Ten zakaz dla szlachty tłumaczy się prostym
względem, że w osobie każdego szlachcica prawo widziało obrońcę kraju, którego krew
przeznaczona była do przelania za Rzeczpospolitą, a nie dla prywaty"[19].
Nie wydaje się, aby istniały sprzeczności między twierdzeniem Glogera a
wiadomościami przekazywanymi przez historyków. „Sądy boże" były stosowane
w miejscowościach zakładanych na prawie magdeburskim (prawie niemieckim), a były
to głównie regiony zachodnie, które w drugiej połowie XIV wieku (1356) nie podlegały
już władzy króla polskiego. Zresztą „sądy boże" zaczęły zanikać w XIII stuleciu,
a ostatnia wzmianka o „sądzie bożym" w Polsce pochodzi z 1304 roku[20].
Zrezygnowano z nich między innymi z powodu zmiany stanowiska Kościoła - Sobór
Laterański z 1215 roku zabronił duchownym udziału w „sądach bożych".
Współczesnemu człowiekowi dawne metody wydają się naiwne, ale ludzie
wymyślili je, obserwując zachowanie innych podczas kłamania i uświadamiając sobie
uczucia wyzwalane w nich samych, kiedy kłamią. Obecnie, gdy wiemy, jak emocja
wpływa na fizjologię człowieka, i jako oczywisty traktujemy związek między strachem
a fizjologią, nie powinniśmy ich deprecjonować. Na przykład przy próbie „chleba i sera"
można brać pod uwagę dwie przyczyny utrudniające kłamiącemu pogryzienie pergaminu
i połknięcie kulki chleba z serem (to samo dotyczy przełknięcia ryżu):
- pod wpływem strachu, czyli jednej z form emocji, przełyk sprawcy mógł się
skurczyć,
- mogło wystąpić zjawisko zmniejszonego wydzielania śliny do ust pod wpływem
silnej emocji.
Trafnie również postępowano, stosując to, co dzisiaj nazywamy „stymulacją
emocjonalną". Była ona wówczas oparta na przesłankach religijnych.Bóg zna prawdę
i w czasie próby pomaga temu, kto mówi prawdę. Bóg nie dopuści do krzywdy
niewinnego i prawdomównego, za to srodze ukarze grzesznika i przeszkodzi mu podczas
próby, ponieważ sprawca powinien być ukarany za swój czyn oraz za
krzywoprzysięstwo. Odwołanie się do interwencji Boga, o którego istnieniu,
wszechwiedzy i nadprzyrodzonych możliwościach byli przekonani wszyscy, miało na
celu wzmocnienie strachu u kłamiącego, a uspokojenie prawdomównego. U ludzi
religijnych, a takimi przez setki lat byli wszyscy (ateiści byli zabijani), strach (emocja)
był tak silny, że u kłamiącego powodował zapewne mniej sprawne poruszanie się
(nazwalibyśmy to dezorganizacją ruchową) oraz pomyłki słowne przy składaniu
przysięgi lub jąkanie się (czyli tzw. dezorganizacja intelektualna). Oprócz strachu przed
wykryciem i karą na złoczyńcę działała dodatkowa emocja - obawa przed gniewem
boskim.
Przytoczone opisy mają na celu wykazanie, że już dawno wykryto zależność
między odczuwanymi przez człowieka emocjami i jego fizjologią, a „próby" w dużej
części opierały się właśnie na wnioskach z obserwacji reakcji fizjologicznych, ich wynik
zaś był traktowany wprost jako dowód winy lub niewinności.
Poligraf, nazywany mylnie „wykrywaczem kłamstwa", również rejestruje reakcje
fizjologiczne występujące u człowieka w sytuacji strachu, gdyż zakłada się, że są one
następstwem ukrywania prawdy, lęku przed karą i obawy przed kompromitacją.
Natomiast oponenci poligrafu twierdzą, że jest to próba wykorzystania na użytek sądowy
zupełnie nowych zjawisk, mało poznanych, zatem trudnych do oceny i niosących z sobą
ryzyko błędu. Czy aby na pewno? Przecież ocena objawów emocji u osób
przesłuchiwanych w celu poznania prawdy nie jest niczym nowym dla wymiaru
sprawiedliwości! Skoro, jak pokazują opisane wcześniej przypadki, w krajach odległych
geograficznie, czasowo i kulturowo poczyniono zbieżne obserwacje, to czy nie świadczy
to o ich trafności? Przypadki takie znalazły swoje odzwierciedlenie również w języku i
kulturze, jak choćby w porzekadle: „Na złodzieju czapka gore".
1.2. Pierwsze próby „mierzenia" uczuć
Jak już wspomniano, ludzie, analizując własne przeżycia, dostrzegli, że uczuciom
towarzyszą takie objawy, jak wrażenie gorąca czy łomotanie serca.
Widzieli też u innych symptomy towarzyszące emocjom, takie jak czerwienienie
twarzy, ale niekiedy przeciwne - silne zblednięcie. Uznano, że istnieje zależność między
uczuciami człowieka a pracą serca (układu krwionośnego), i przez wiele lat ludzie byli
przekonani, że to właśnie ono jest siedliskiem uczuć człowieka. Zauważono, że szybkość
pracy serca można ocenić poprzez mierzenie tętna. Wzmianki na temat pomiarów pulsu
znajdują się w najstarszych dziełach napisanych przez wiarygodnych historyków.
Trovillo cytuje Plutarcha, greckiego pisarza i filozofa żyjącego na przełomie I i II
wieku naszej ery. W jednym ze swych dzieł Plutarch wspomina o diagnozie postawionej
przez Erazystrata, greckiego lekarza żyjącego w latach 300-250 p.n.e., który
w następujący sposób rozwiązał zagadkę choroby królewskiego syna. Król Seleukus
I z Syrii poślubił piękną kobietę o imieniu Stratonika. Jakiś czas potem syn króla
z poprzedniego małżeństwa zaczął chudnąć i zapadł na nieznaną chorobę. Król
postanowił poszukać lekarza, który uleczyłby jego syna. Dowiedział się o
umiejętnościach Erazystrata i wezwał go do siebie. Po zapoznaniu się z dolegliwościami
pacjenta lekarz zaczął podejrzewać, że młodzieniec cierpi z powodu miłości do kobiety.
W trakcie rozmowy z nim Erazystrat badał jego tętno i stwierdził, że silnie ono
przyspiesza, gdy mówią o Stratonice. Lekarz poinformował monarchę, że jego syn jest
zakochany w Stratonice[21].
Przykład diagnozy postawionej w identycznym przypadku, ale dokonanej ponad
1000 lat później, znajduje się w książce Awicenny pt. Canon medicinae, a przytacza go
znany psycholog Eysenck. Awicenna przebywał przez pewien czas w Hyrkanii nad
Morzem Kaspijskim[22]. Krewny miejscowego władcy cierpiał na chorobę, której nie
mogli rozpoznać miejscowi lekarze. Zwrócono się o poradę do Awicenny. Ten zbadał
pacjenta i stwierdził, że przyczyną choroby może być miłość do kobiety. Podjął próbę
odszukania tej kobiety. Poprosił, aby przysłano mu człowieka znającego wszystkie miasta
tej krainy. Polecił następnie, aby ten człowiek wymieniał powoli nazwy miast, a sam
trzymał palec na przegubie dłoni „chorego". Kiedy padła nazwa pewnego miasta,
Awicenna poczuł przyspieszenie pulsu pacjenta. Następnie zażądał, aby przysłano mu
osobę pochodzenia tadżyckiego, człowiekiem o wszechstronnych zainteresowaniach,
autorem m.in. traktatu o medycynie Canon medicinae. znającą wszystkie dzielnice i ulice
tego miasta. Kiedy przybyły człowiek wymieniał nazwy ulic, przy jednej z nich puls
chorego stał się szybszy. Tą samą metodą Awicenna ustalił dalsze szczegóły, takie jak
numer domu i nazwisko jego mieszkanki. Jako diagnozę podał, że młody człowiek jest
zakochany w dziewczynie mieszkającej pod ustalonym adresem[23].
Choć opisane przypadki pokazują skuteczność metody wykrywania uczuć
poprzez pomiar tętna, pojawiają się wątpliwości: wykrywano w ten sposób uczucie
miłości, czyli emocję pozytywną. Tymczasem u sprawcy przestępstwa występują
zupełnie inne uczucia, będzie on obawiał się zdemaskowania, kompromitacji i kary.
Będzie więc odczuwał strach. Czy uczucie miłości powoduje w człowieku takie same
zmiany fizjologiczne jak strach? Emocje te są przecież skrajnie odmienne. Czy
u przestępcy wystąpi spowolnienie tętna, czy jego przyspieszenie? Czy zatem można te
spostrzeżenia wykorzystać do wykrywania strachu występującego u przestępcy? Tym
problemem zajęła się nowa dziedzina wiedzy - psychologia.
Zarówno Erazystrat, jak i Awicenna nie prowadzili pomiarów w pełnym
znaczeniu tego słowa. Badanie opierało się na doświadczeniu lekarza dokonującego
pomiaru tętna, na posiadanej przez niego wiedzy medycznej: znając częstotliwość pulsu
u przeciętnego człowieka, porównywał ją do pulsu badanego „pacjenta" podczas
prezentowania mu bodźców obojętnych, choćby podczas zwykłej towarzyskiej
konwersacji. Następnie oceniał puls „pacjenta" podczas wymieniania różnych nazw.
Dostrzeżenie różnic u badanego możliwe było raczej przy znacznych odchyleniach od
normy. Ocena była przybliżona; opierała się na wartościach: szybciej-wolniej, więcejmniej i była mocno subiektywna. Bardzo przydatny byłby zegar mierzący czas
z dokładnością do jednej sekundy, aby lekarz mógł obliczyć częstotliwość pulsu, ale
takich zegarów nie było w czasach Awicenny, a tym bardziej Erazystrata.
Wynik pomiarów znał tylko ten, kto trzymał rękę na przegubie pacjenta. Ten
wynik należy przekazać temu, kto rozstrzyga spór. Czy mamy pewność, że wynik jest
prawidłowy, a nie jest jedynie subiektywnym wrażeniem lekarza mierzącego tętno? Czy
badający nie jest stronniczy w stosunku do badanej osoby? Rozwiązaniem było
utrwalenie wyniku pomiaru, a więc zapisanie go. I tu pojawił się kolejny problem - jak to
zrobić?
Przypisy do Rozdziału 1
[1] Organizacja Survival International zajmująca się dokumentowaniem resztek
pierwotnych kultur informuje, że na świecie mieszka około 100 takich plemion, a blisko
połowa z nich w dżungli amazońskiej na pograniczu Brazylii i Peru. W Brazylii istnieje
Narodowa Fundacja Indian Brazylii (FUNAI). Źródło: „Gazeta Wyborcza" z 31 maja
2008.
[2] H.J. Eysenck, Sens i nonsens w psychologii, PWN, Warszawa 1971, s. 87, 88.
[3] P. Trovillo, A history of lie detection, „The Journal of Criminal Law and
Criminology" 1939, t. 29, nr 6.
[4] Ibidem, s. 853 nn.
[5] M.C. Hubbard, African Gamble, 1937, s. 129-131.
[6] P. Trovillo, op. cit., s. 851.
[7] Ibidem.
[8] Ibidem, s. 850.
[9] Por. A. Vetulani, Z badań nad kulturą prawniczą w Polsce piastowskiej,
Ossolineum, Wrocław 1976, s. 171.
[10] Ibidem.
[11] J. Bardach, Historia państwa i prawa Polski, t. 1, PWN, Warszawa 1964,
s. 353.
[12] J. Matuszewski, Najstarszy zwód prawa polskiego, Łódź 1995 (cyt. za:
F. Połomski i P. Jurek, Historia państwa i prawa Polski - Źródła, Wyd. UWr, Wrocław
1998, s. 37).
[13] J. Bardach, op. cit., s. 354.
[14] Ibidem.
[15] Ibidem, s. 351.
[16] J. Matuszewski, op. cit., s. 31.
[17] Ibidem.
[18] Ibidem, s. 35.
[19] Z. Gloger, Encyklopedia staropolska ilustrowana, t. 4, reprint, Wiedza
Powszechna, Warszawa 1972, s. 59.
[20] J. Bardach, op. cit., s. 355.
[21] P. Trovillo, op. cit., s. 849.
[22] Ibn Sina Awicenna żył w latach 980-1037, był filozofem i lekarzem arabskim
[23] H.J. Eysenck, op. cit., s. 90.
--------------------
Rozdział 8
Miłość, która zabija
Zdarzenie
Jesienią 1980 roku w niewielkim mieście nieznany sprawca zaatakował 19-letnią
dziewczynę, zadając jej kilka uderzeń w głowę jakimś przedmiotem. Zdarzyło się to
późnym wieczorem na terenie ośrodka kempingowego, gdzie mieszkała rodzina
napadniętej, tam bowiem pan Henryk, jej ojciec, pracował jako dozorca. Poza sezonem
jego obowiązkiem było pilnowanie obiektu, dokonywanie napraw domków, utrzymanie
w sprawności oświetlenia. Takie zadania wymagały jego stałej obecności w tym miejscu,
dlatego przydzielono mu mieszkanie służbowe w budynku znajdującym się na terenie
ośrodka. Na parterze były pomieszczenia na sprzęt sezonowy, umywalnia i natryski. Na
pierwszym piętrze znajdowało się mieszkanie dozorcy. Budynek był oddalony od innych
domów o około 200 m. Kilkadziesiąt metrów od niego stał budyneczek będący
warsztatem i magazynkiem desek, papy itp. Ośrodek był ogrodzony betonowymi płotem
o wysokości około 2 m, który całkowicie zasłaniał widok z ulicy.
Pan Henryk był żonaty, miał trzy córki, z których najstarsza wyszła za mąż i
wyprowadziła się do centrum miasteczka, średnia córka Beata chodziła do ostatniej klasy
liceum, a najmłodsza rozpoczęła naukę w szkole średniej. Krytycznego dnia po południu
Beata wyszła do miasta odwiedzić starszą siostrę, która niedawno urodziła dziecko.
Wieczorem, po godzinie 21, wracając od siostry, została zaatakowana kilkanaście metrów
od drzwi swojego domu. Znajdujący się w tym czasie na ulicy przechodzień usłyszał jej
krzyk, przybiegł na miejsce zdarzenia i próbował ją podnieść, wzywając równocześnie
pomocy.
Feralnego dnia wieczorem Henryka odwiedził Adam, młody chłopak mieszkający
z rodzicami w budynku po drugiej stronie ulicy. Znali się od kilku lat, chłopak pomagał
w różnych pracach na terenie ośrodka, a w zamian miał możliwość przechowywania
swojego motocykla w warsztaciku znajdującym się niedaleko głównego budynku.
Henryk przypuszczał, że uczynność Adama miała jeszcze inną przyczynę, mianowicie
podkochiwał się w jego średniej córce Beacie. Był jej rówieśnikiem, chodził do ostatniej
klasy technikum. Tego wieczoru Henryk wręczył Adamowi pieniądze i wysłał go po
zakup wódki. Henryk nie wskazywał na jakąś szczególną okazję do wspólnego picia
alkoholu w tym dniu lubił sobie wypić. Pili razem już wcześniej, jednak dotąd poza
mieszkaniem, przy garażu, ponieważ żona Henryka nazywała to rozpijaniem młodzieży,
chociaż Adam formalnie był już pełnoletni. Od połowy września kobieta była w szpitalu;
od dawna chorowała na serce, a ostatnio dolegliwości te mocno się nasiliły.
Tym razem wypili w mieszkaniu po parę kieliszków alkoholu. Adam wyszedł
około godziny 20.00, po dzienniku telewizyjnym, a ojciec został w mieszkaniu
z najmłodszą, 16-letnią córką i razem oglądali film w telewizji. Średniej córki, sympatii
Adama, nie było w domu - była na mieście, miała wrócić późnym wieczorem.
Pan Henryk szybko zaczął odczuwać wpływ wypitej wódki i zdrzemnął się przed
telewizorem. W pewnej chwili jego córka usłyszała jakiś głos dobiegający od strony
stadionu. Obudziła ojca, ale ten, zaspany, odburknął tylko, że musiała pomylić
rzeczywistość z oglądanym filmem, i nadal spał. Po chwili zaczął warczeć pies, a nigdy
dotąd pies nie reagował bez potrzeby; warczał i szczekał, gdy ktokolwiek obcy znalazł
się wewnątrz ogrodzenia. Dziewczyna ponownie obudziła ojca. Tym razem, obserwując
zachowanie psa, mężczyzna zaniepokoił się, bo potwierdzało ono, że córka się nie
przesłyszała i prawdopodobnie ktoś obcy wszedł na teren ośrodka. Henryk zabrał ze sobą
psa i wyszedł przed budynek. Lampy się nie paliły i nikogo nie można było zauważyć. Po
paru sekundach usłyszał jednak głos wołający imię jego średniej córki. Podszedł
kilkanaście metrów w kierunku, skąd dochodził głos. Rozpoznał głos Adama i zobaczył
zgiętą sylwetkę człowieka. Gdy się zbliżył, zorientował się, mimo ciemności, że to jest
Adam, a pochylony jest nad jakimś ciałem leżącym na betonowym chodniku. Henryk
podszedł jeszcze bliżej, chwycił za kurtkę leżącej osoby i poznał własną córkę. Gdy
dotknął jej głowy, poczuł, że jest mokra, domyślił się, że to jest krew, zatem córka jest
ranna. Dziewczyna oddychała z trudem, wydając chrapliwe odgłosy. Ojciec pobiegł do
mieszkania, gdzie miał telefon. Wezwał pogotowie i wrócił do leżącej córki, odwrócił ją
na prawy bok, aby ułatwić oddychanie ustami. Pogotowie jednak nie przyjeżdżało, więc
ponownie pobiegł do telefonu, ale gdy się połączył z pogotowiem, powiedziano mu, że
karetka już wyjechała. Najmłodszej córce kazał wyjść przed ogrodzenie obiektu na ulicę
i skierować samochód pogotowia na teren ośrodka. Dziewczyna, wiedząc już o rannej
siostrze, bała się sama wyjść na ulicę, więc wyszedł razem z nią. Zauważyli, że przejazd
na torach kolejowych przecinających ich ulicę jest zamknięty. Przy przejeździe były
lampy, w ich świetle widać było stojące samochody oczekujące na otwarcie przejazdu.
Dostrzegli karetkę pogotowia stojącą po drugiej stronie torów. Migało jej
niebieskie światło. Nic nie mogli zrobić, musieli czekać na przejazd pociągu. Chcąc
przyspieszyć wjazd karetki, Henryk otworzył bramę, a córce polecił wrócić do
mieszkania i zawiadomić telefonicznie milicję o napadzie. Wreszcie pociąg przejechał
i przejazd otworzono, karetka dojechała po chodniku aż do dziewczyny. Milicjanci
przyjechali równocześnie z pogotowiem, gdyż pracownik stacji pogotowia sam
przekazał im informację o ataku. Sanitariusze zabrali Beatę do szpitala. Nie udało się jej
uratować; zmarła na stole operacyjnym kilkadziesiąt minut po przywiezieniu do szpitala.
Milicjanci, chociaż nie wiedzieli, jakie będą skutki zdarzenia, od razu ocenili je jako
bardzo poważne i przez radiostację wezwali posiłki. Bardzo szybko przyjechała
liczniejsza ekipa. Jeszcze przed jej przyjazdem wydali polecenie zapalenia wszystkich
możliwych świateł i oglądali miejsce, w którym leżała Beata. Pozostała tam tylko plama
krwi, torebka Beaty i jej spinka do włosów.
Po zabraniu rannej przez sanitariuszy jedni milicjanci rozpoczęli oględziny,
a drudzy rozmawiali z ojcem i siostrą napadniętej. Do przebywającej w szpitalu matki
Beaty pojechał jeszcze inny funkcjonariusz. Najmłodsza córka Henryka powiedziała
milicjantom, że Beata była uczennicą czwartej klasy technikum, jednak przerwała naukę
na początku roku szkolnego z powodu widocznej ciąży. Starsza siostra nie zwierzała się
jej ze wszystkiego, a więcej o problemach siostry powinna wiedzieć przyjaciółka Beaty.
Powiedziała im, gdzie ona mieszka i jak się nazywa.
Ryc. 1. Miejsce zdarzenia: 1 - miejsce znalezienia jednej wsuwki do włosów; 2 - plama
krwi i druga wsuwka. Fotografia wykonana następnego dnia po zdarzeniu podczas
powtórnych oględzin
Ryc. 2. Plama krwi pozostała w miejscu zdarzenia; 1 - miejsce znalezienia drugiej
wsuwki do włosów. Fotografia wykonana następnego dnia po zdarzeniu podczas
powtórnych oględzin
Milicjanci natychmiast, mimo nocnej pory, pojechali do wskazanej dziewczyny
i przesłuchali ją. Przyjaciółka Beaty faktycznie znała jej problem, ale i jego „sprawcę";
podała imię, miejsce pracy i miejsce zamieszkania Karola - chłopaka, z którym Beata
zaszła w ciążę. Powiedziała też, że Beata dokonała aborcji, ale po zabiegu nie
miesiączkowała,
a wizyta
u lekarza
wykazała,
że
nadal
jest
w ciąży.
(Najprawdopodobniej była to ciąża bliźniacza, ale w tamtych latach wczesne jej
wykrycie było prawie niemożliwe; nie wykonywano wówczas badań USG). Pacjentka
otrzymała od lekarza skierowanie na ponowny zabieg, ale okazało się, że jest za późno na
usunięcie ciąży. Dla Beaty był to dramat - musiała urodzić dziecko. Miała świadomość,
że wkrótce ciąża będzie widoczna, że trzeba będzie powiedzieć o tym rodzicom, a co
będzie w szkole? Beata wielokrotnie próbowała skontaktować się z chłopakiem, który
miał być ojcem dziecka. Poprosiła koleżankę, aby umówiła ją z Karolem w kawiarni. Ta
spełniła jej prośbę, jednak on nie zjawiał się na umówione spotkania. Pisała do niego
listy, ale on nie odpisywał. Telefonowała do jego domu, ale rozmawiała zawsze tylko
z matką Karola, która mówiła, że syna nie ma w domu.
Inna grupa milicjantów w mieszkaniu napadniętej poszukiwała jakichś notatek,
zapisków lub pamiętnika. Byłyby one przydatne do przyjęcia wersji o sprawcy napadu mógł nim być ktoś, kogo znała, zapisała przynajmniej jego nazwisko, a może i adres. Ten
człowiek wiedziałby zapewne, gdzie ona mieszka, i mógł ją zaatakować. Znaleźli
notatnik Beaty i adresowane do niej listy. Było ich ponad 100, głównie listy od mężczyzn
z różnych miejscowości z całego kraju.
Milicjant, który pojechał do szpitala, aby od matki Beaty dowiedzieć się więcej
szczegółów na temat domniemanego ojca dziecka, nie uzyskał nowych informacji.
Przede wszystkim lekarz nie zgodził się na jego rozmowę z kobietą, obawiając się, że
sam widok milicjanta ją przerazi. Lekarz sam z nią rozmawiał i przekazał milicjantowi,
że matka wiedziała o ciąży córki, znała miejsce pracy i miejscowość, z której pochodził
prawdopodobny ojciec, ale nie znała jego nazwiska ani adresu. Powiedziała też swemu
mężowi o sytuacji córki, ale ojciec prawdopodobnie z Beatą na ten temat nie rozmawiał.
Następnego dnia po napadzie od rana jedna grupa milicjantów kontynuowała
oględziny, a druga „rozpytywała" mieszkańców okolicznych budynków i osób, które
znały napadniętą. Pytano o znajomości dziewczyny z różnymi ludźmi, zwłaszcza
o ewentualne nieporozumienia oraz stopień ich nasilenia. Nikt nie oceniał Beaty jako
osoby konfliktowej.
Ginekolog, do którego zgłosiła się Beata, potwierdził, że pod koniec czerwca była
w przychodni bardzo młoda pacjentka i powiedziała, że nie miesiączkuje od dwóch
miesięcy. Lekarz ją zbadał i stwierdził siedmiotygodniową ciążę. Na prośbę pacjentki dał
jej skierowanie na zabieg przerwania ciąży. Jednak w sierpniu Beata pojawiła się
ponownie w przychodni, informując, że była w szpitalu na zabiegu, a mimo to w dalszym
ciągu nie miesiączkuje. Lekarz zbadał pacjentkę i ku swemu zaskoczeniu zdiagnozował
u niej piętnastotygodniową ciążę. Skierował ją do szpitala na ponowny zabieg usunięcia
ciąży, ale nie wiedział, czy zabieg wykonano; dziewczyna nie pojawiła się więcej
u niego.
Pierwsze hipotezy
Karol, chłopak, z którym Beata była w ciąży, mieszkał na wsi odległej o kilkadziesiąt
kilometrów od miejsca napadu. Jeszcze przed północą, czyli niecałe trzy godziny po
napadzie, milicjanci zjawili się w domu niedoszłego ojca. Wiedzieli już o śmierci
dziewczyny. Karol razem z rodzicami mieszkał w domku jednorodzinnym. Rodzice
Karola już spali, byli zaskoczeni przybyciem milicjantów i ich pytaniami, albo starali się
sprawić takie wrażenie. Przesłuchano ich natychmiast, każdą osobę oddzielnie. Oboje
twierdzili, że nikt nie opuszczał domu wieczorem, a położyli się spać około godziny
22.00. Zgodność zeznań nie musi oznaczać ich prawdziwości, zwłaszcza gdy jest tylko
kilka szczegółów do ustalenia.
W chwili przyjazdu milicjantów Karol nie spał, gdyż był zajęty wypisywaniem
zaproszeń na swój ślub, który miał się odbyć za dwa tygodnie. W kuchni na stole leżało
kilkadziesiąt kartek pocztowych. Problem był jednak w tym, że przyszłą żoną wcale nie
byłaby Beata, lecz zupełnie inna dziewczyna. Mieszkała ona bardzo daleko, na drugim
końcu Polski (poznał ją, gdy służył w wojsku). Od kilku miesięcy była ona w ciąży
z Karolem, ale nie wiedziała, że jej narzeczony miał romans z inną kobietą i będzie
również ojcem innego dziecka. Taki fakt mógł być motywem zabójstwa; już starożytni
Rzymianie na początku śledztwa stawiali pytanie: „Qui prodest?", czyli „Kto korzysta?".
Karol w oczywisty sposób „korzystał" na śmierci dziewczyny ta śmierć rozwiązywała
mu wielki problem. Alibi Karola ze strony ojca i matki było niewiarygodne - co mieli
zeznać w tej sytuacji?
Karol potwierdził, że poznał Beatę na prywatce i doszło wówczas między nimi
do zbliżenia. Nie zaprzeczał, że to on mógł być ojcem jej przyszłego dziecka. Powiedział
jednak, że nie unikał kontaktów z Beatą, a nawet nie wiedział o jej telefonach czy listach.
Wobec tego, co zeznała koleżanka Beaty na temat listów i telefonów do Karola, należało
to ocenić jako wykręt z jego strony.
Milicjanci nie ograniczyli się do przesłuchania Karola, ale obejrzeli jego ubranie
i buty. Wynik był dla niego fatalny: na marynarce, na koszuli i na butach były plamki
krwi. Karol twierdził, że ślady te powstały w jego miejscu pracy, czyli w rzeźni.
Wyjaśnienie Karola było mało sensowne, wręcz naiwne; przecież pracownicy rzeźni
muszą przebierać się w odzież roboczą.
Tej samej nocy przeszukano dom i samochód rodziny Karola. Był to Fiat 127,
nieco większy od powszechnie znanego Fiata 126. Model ten w Polsce występował
bardzo rzadko. Samochód był przechowywany w stodole, ojciec zeznał, że nigdy nie
udostępnia go synowi, bo ten „za szybko jeździ". Karol miał też motocykl. Ojciec i syn
mówili, że nie wyjeżdżali z domu tego dnia. W bagażniku samochodu znaleziono ślady
krwi. Ojciec Karola, Zenon, wyjaśniał ich pochodzenie tym, że jest z zawodu rzeźnikiem
i na zlecenie rolników w okolicznych wsiach często dokonuje uboju świń. Oprócz zapłaty
otrzymuje zawsze pewną ilość mięsa, które przewozi w bagażniku samochodu.
Rzeczywiście taki zwyczaj istnieje, ale trudno wyobrazić sobie, aby mięso przeznaczone
do spożycia było położone wprost na podłodze bagażnika; byłoby zapewne w jakimś
naczyniu (na przykład w misce) lub w opakowaniu. Dla milicjantów bardziej sensownym
wyjaśnieniem pochodzenia plamy krwi było przewożenie tam narzędzia zabójstwa, które
przecież musiało być zakrwawione; rany ofiary mocno krwawiły, a na miejscu napadu
nie znaleziono zakrwawionego przedmiotu.
Twierdzenie ojca co do pochodzenia krwi można łatwo sprawdzić; odpowiednie
badania jednoznacznie wykazałyby, czy jest to krew zwierzęca czy ludzka i jaka jest
grupa krwi. Takie metody badania krwi znane są od dawna, ale łatwo, to nie znaczy
szybko; na ich wyniki trzeba było czekać kilka tygodni.
W tym samym czasie, mimo bardzo późnej pory, milicjanci przesłuchiwali także
sąsiadów i kolegów Karola. Pojawiły się kolejne poszlaki obciążające Karola:
1. Kolega pracujący z nim zeznał, że krytycznego dnia Karol nie wrócił do domu,
tak jak zawsze, autobusem razem z kolegami. Rzeźnia znajdowała się w tej samej
miejscowości, w której mieszkała napadnięta dziewczyna. Zatem, w jakim celu pozostał
w mieście, co tam robił, jak i kiedy wrócił do domu?
2. Sąsiad rodziny Karola twierdził, że wieczorem słyszał odjeżdżający samochód
należący do rodziny M. i widział jego tylne światła. Ten model samochodu można było
poznać nawet w nocy po charakterystycznych tylnych światłach. Dysponując
samochodem, w ciągu kilkunastu minut można było pokonać odległość między tymi
miejscowościami. Samochód stał się w ten sposób ważnym dowodem, ponieważ był
użyty nie tylko do przejazdu; skoro w bagażniku była krew, to przewożono w nim
narzędzie zabójstwa.
Jeszcze tej samej nocy milicjanci zatrzymali Karola, a następnego dnia prokurator
go aresztował: motyw zabójstwa był oczywisty, a ślady krwi w samochodzie, na butach
i ubraniu „wskazywały" wręcz osobę napastnika.
Sekcja zwłok
Wyniki sekcji zwłok były znane dwa dni później: u ofiary stwierdzono pęknięcia kości
czaszki i obrażenia szyi. Potwierdziło się, że ofiara była od kilku miesięcy w ciąży.
Według medyka sądowego pęknięcia kości świadczyły o zadaniu kilku uderzeń twardym
przedmiotem w głowę. Na przedramionach były sińce, zatem napadnięta zasłaniała się
rękoma przed kolejnymi ciosami. Ślady na szyi sugerowały drugi sposób działania duszenie.
Co można wywnioskować z ustaleń medyka? Uderzenia były silne, raczej nie
zadałaby ich kobieta. Takich obrażeń głowy, jakich doznała dziewczyna, czyli połamania
kości czaszki, nie można spowodować pięścią, sprawca posługiwał się zatem jakimś
przedmiotem i musiała na nim zostać krew ofiary. Podczas oględzin miejsca napadu nie
znaleziono zakrwawionego przedmiotu. Napastnik albo zabrał go ze sobą, albo wyrzucił.
Gdyby niósł go w ręku, to za dużo by ryzykował - chociaż było ciemno, ktoś mógłby
zauważyć zakrwawiony przedmiot. W innych częściach miasta lampy się paliły.
Musiałby go ukryć w marynarce lub kurtce (wówczas jego odzież od wewnątrz byłaby
zakrwawiona), albo teczce, torbie lub w czymś podobnym. Następną ewentualność zabranie przedmiotu do samochodu - potwierdzałyby ślady krwi ujawnione w bagażniku.
Wprawdzie żadnego przedmiotu w bagażniku nie znaleziono, ale sprawca mógł go
wyrzucić po drodze lub ukryć w obrębie posesji, chociaż miał na to mało czasu. Bardziej
prawdopodobne, że starałby się pozbyć przedmiotu i to jak najszybciej. Milicjanci
uznali, że trzeba sprawdzić tę możliwość, a skoro minęło dopiero kilkadziesiąt godzin od
napadu, to jest duża szansa odnalezienia tego przedmiotu. Dwa dni po napadzie grupa
milicjantów przeszukała ośrodek. Niczego nie znaleziono, ale od razu zdecydowano się
na poszerzenie obszaru penetracji poza ogrodzenie. Ta decyzja była „strzałem
w dziesiątkę": w odległości około 100 metrów od miejsca napadu, na terenie sąsiedniej
posesji, za kolejnym betonowym ogrodzeniem pośród trawy i złomu znaleziono klucz
nasadowy używany zazwyczaj do napraw pojazdów. Miał on długość 34 cm i ważył
blisko pół kilograma.
Ryc. 3. Miejsce znalezienia klucza nasadowego (1) wśród złomu na terenie innej posesji.
Po lewej stronie widoczne betonowe ogrodzenie posesji
Już na pierwszy rzut oka klucz wydawał się narzędziem zabójstwa; były na nim
trzy włosy i plamy zaschniętej krwi. Badając krew i włosy, można ten przedmiot
jednoznacznie powiązać z ofiarą, a tym samym z zabójstwem. Gdyby jeszcze były na
nim ślady palców, to mielibyśmy ważne ogniwo łączące narzędzie zabójstwa ze sprawcą
(wprawdzie „właściciel" linii papilarnych mógłby się tłumaczyć, że przypadkowo znalazł
przedmiot, wziął go do ręki i wyrzucił, jednak jest mało prawdopodobne, aby sąd
zaakceptował takie tłumaczenie). Przedmiot ten zabrano do laboratorium, niestety, nie
udało się znaleźć na nim śladów palców.
Inne wersje śledcze
Mimo poważnych i powiązanych ze sobą poszlak oraz istnienia motywu dokonania
zabójstwa przez Karola nie ograniczano się do tej wersji. Miejsce napadu było dobrze
wybrane: wysokie ogrodzenie zasłaniało miejsce ataku. Nikt nie mógł widzieć, co się
działo za betonowym płotem. Czy wybór ofiary mógł być przypadkowy?
Były inne wersje:
1. Sprawcą śmierci Beaty mógł być ojciec Karola, Zenon. Nie można było
wykluczyć, że dowiedziawszy się o skomplikowanej sytuacji syna, chciał mu
„dopomóc", usuwając niewygodną osobę.
2. Zabójcą mógł być zupełnie inny mężczyzna. Beata wyjeżdżając na wakacje,
zawierała różne znajomości. Miała w domu wiele listów z różnych regionów kraju, na
kopertach były nazwiska i adresy tych ludzi. Ta wersja mogła być rozpatrywana
w przynajmniej dwóch aspektach:
a) Ojcem dziecka mógł być któryś z poznanych mężczyzn, ale „niezadowolony"
z tego ojcostwa zabił dziewczynę. Czy był to wystarczający powód do zabójstwa? Jeśli
już, to raczej dla mężczyzny żonatego, a nie dla kawalera. Ten nie musi się nikomu
tłumaczyć, że będzie ojcem dziecka.
b) Beata mogła szantażować jakiegoś mężczyznę (albo kilku jednocześnie);
mogła wmawiać im ojcostwo i żądać pieniędzy na usunięcie ciąży. Dla niektórych
ujawnienie pozamałżeńskiego dziecka byłoby fatalne w skutkach. Jeden z nich mógł ją
zabić. Należało tych mężczyzn przesłuchać i sprawdzić ich alibi na krytyczny wieczór.
Wysłano telefonogramy do odpowiednich komend i komisariatów milicji. Już w ciągu
pierwszego tygodnia po zabójstwie miejscowi milicjanci przesłuchali te osoby.
Następnym krokiem miało być sprawdzanie alibi każdego z mężczyzn.
3. Zabójcą mógł być ojciec Beaty. Od swojej żony dowiedział się o ciąży córki.
Na pewno nie cieszył się z tego, tym bardziej że ojciec dziecka nie miał ochoty się żenić.
Istniała perspektywa, że w domu będzie córka z nieślubnym dzieckiem. Byłaby to
kompromitacja w lokalnym środowisku, a przede wszystkim problem finansowy: jego
zarobki były skromne, żona chorowała, a najmłodsza córka dopiero ukończyła szkołę
podstawową. Można było przyjąć hipotezę, że doszło do sprzeczki ojca z córką,
a w następstwie do pobicia i przypadkowej śmierci dziewczyny, tym bardziej że ojciec
Beaty nie stronił od alkoholu, a jak wiadomo, wielu pijanych ludzi staje się kłótliwymi,
agresywnymi, a niekiedy wszczynają bójki.
4. Adam, który usłyszał krzyk napadniętej i jako pierwszy udzielał jej pomocy,
powiedział, że w przeddzień napadu ojciec Beaty sprzeczał się z dwoma pijanymi
mężczyznami, których nie chciał wpuścić na teren ośrodka. Świadek słyszał, jak
odgrażali się oni zemstą i sugerował, że wybrali pobicie córki jako formę „rewanżu" na
dozorcy. Podał imię, miejsce pracy oraz wiek jednego z nich, którego znał. Tak dotkliwa
zemsta była nieproporcjonalna do postępowania dozorcy. Jeśli jednak ich celem nie było
zabójstwo, a tylko pobicie, to wersja stawała się prawdopodobna, nie można było jej
zignorować. Czy ci ludzie mieli alibi na czas napadu?
5. Ten sam świadek podczas drugiego przesłuchania (następnego dnia po
napadzie) zeznał, że Beata opowiedziała mu o romansie z żonatym mężczyzną w wieku
ponad 30 lat, mieszkającym niedaleko ośrodka. Należało ustalić jego personalia,
przesłuchać i sprawdzić alibi.
Sytuacja podejrzanego
Sytuacja Karola stawała się dramatyczna; już tydzień był w areszcie, a za parę dni miał
być jego ślub. Narzeczona mieszkała daleko i na razie nie wiedziała o jego aresztowaniu.
Stawało się nieuchronne, że dowie się o wszystkim, jeśli narzeczony nie stawi się na
ślub. Zachodziła obawa, iż wpłynie to niekorzystnie na jej zdrowie i zdrowie przyszłego
dziecka. Mimo bardzo prawdopodobnego motywu zabójstwa nie można było wykluczyć
niewinności Karola, tym bardziej że w trakcie następnych dni niektóre obciążające go
fakty stały się wątpliwe:
1. Samochód, który wieczorem pojawił się koło domu Karola, chociaż był rzadko
spotykanym modelem, nie był jedynym takim egzemplarzem. Było ich w Polsce kilkaset,
a tak się złożyło, że drugi był w pobliskim miasteczku. W dodatku należał do milicjanta,
a ten zeznał, że swoim samochodem przejeżdżał obok domu Zenona o krytycznej porze.
Czy świadek ten został przekupiony przez rodziców podejrzanego? Wątpliwe, aby
milicjant uległ pokusie, ale wiarygodność świadka nie może być oceniana wedle jego
zawodu; fakt wyjazdu potwierdziła żona milicjanta. Nie było innego motywu, aby ten
świadek dostarczył dowodu korzystnego dla podejrzanego.
2. Po odnalezieniu klucza nasadowego radykalnie osłabło znaczenie śladów krwi
znalezionych w samochodzie; skoro narzędzie zabójstwa było tak blisko miejsca napadu,
to na pewno nie przewożono go w bagażniku samochodu po napadzie. Nie przewożono
też samej pokrzywdzonej (jeśli byłaby pobita gdzie indziej) - duża plama krwi znaleziona
na chodniku jednoznacznie wskazywała, że tam było miejsce ataku.
Wersje dotyczące Karola, jego ojca oraz Henryka można było szybko sprawdzić,
przeprowadzając badania poligraficzne tych ludzi. Prokurator zdecydował się na
powołanie biegłego. Wszyscy zgodzili się na udział w badaniach, a przeprowadziłem je
tydzień po zabójstwie Beaty. W trakcie badań mogłem zastosować test „wiedzy o
czynie". Miał on na celu sprawdzenie, czy któryś z badanych wie, jakim narzędziem
posłużył się zabójca, a był to klucz nasadowy. Pytanie o ten przedmiot było pytaniem
krytycznym testu. Jako pytania obojętne zamieszczono nazwy innych przedmiotów,
których użycie w konkretnej sytuacji było prawdopodobne: łyżka do opon, młotek, cegła,
siekierka.
Badania poligraficzne Karola
Karol był badany w pierwszej kolejności. Miał 22 lata. Przed badaniem oświadczył, że
jest niewinny i podejrzenia wobec niego są niesłuszne. Nigdy nawet nie myślał o zabiciu
Beaty. W zaistniałej sytuacji płaciłby jej alimenty. Śmierć Beaty była dla niego
zaskoczeniem. Czuje się poniżony uznaniem go za mordercę.
Swojej przyszłej żonie zamierzał powiedzieć o Beacie, ale dopiero po urodzeniu
dziecka przez żonę. Jest załamany sytuacją, w jakiej się znalazł. Jego przygnębienie jest
tym większe, że wie dobrze o swojej niewinności, ale i o poszlakach, które go obciążają.
Nie wie równocześnie, jak obalić istniejące podejrzenia. Martwi się również o rodziców,
którzy na pewno wydarzenie także bardzo przeżywają, zwłaszcza o matkę pracującą w
sklepie jako sprzedawczyni. Wykonując taki zawód, musi stykać się codziennie
z wieloma osobami, które ją znają i wiedzą zapewne o przyczynach aresztowania syna.
Karol powiedział, że nie zna żadnych szczegółów zdarzenia, nie ma przypuszczeń co do
osoby sprawcy. Wierzyć mu czy nie? Takie historie opowiadają o sobie wszyscy
podejrzani, gdyby im wierzyć, to żaden nie byłby zdemaskowany.
W teście zasadniczym zawarte były m.in. takie pytania relewantne:
3. Czy wie pan, kto zabił Beatę?
5. Czy to pan zabił Beatę?
8. Czywieczoremw dniuzabójstwawyjeżdżałpansamochodemz domu?
9. Czy wie pan, jakim przedmiotem posługiwał się sprawca?
Najpierw Karol został zapoznany z pytaniami testu. Oświadczył, że są ona dla
niego zrozumiałe, a podczas testu na każde z nich odpowie „nie".
Ryc. 4. Zapis testu zasadniczego głównego podejrzanego
Podczas tego testu wystąpiły u Karola duże zmiany w ciśnieniu krwi i GSR po
pytaniach „Czy to pan zabił Beatę?" (5) i „Czy wieczorem w dniu zabójstwa wyjeżdżał
pan samochodem z domu?" (8). Te zmiany wskazywały na znaczne emocje badanego
podczas słuchania pytań i odpowiadania na nie. Najbardziej prawdopodobną (aczkolwiek
nie jedyną) przyczyną było ukrywanie rzeczywistej roli w tym zdarzeniu. Nie wszystkie
pytania relewantne spowodowały reakcje: nie było ich po pytaniu 9: „Czy wie pan, jakim
przedmiotem posługiwał się sprawca?".
Zupełnie inny wniosek wynikał z zapisów testu „wiedzy o czynie". Należy
dodać, że przed rozpoczęciem testu pytano badanego, czy wymienione przedmioty nie
wywołują u niego jakichkolwiek skojarzeń. Podejrzany zaprzeczył, a na pytania testu
będzie odpowiadał „nie". Po zakończeniu testu oświadczył zaś, że „klucz nasadowy"
kojarzy mu się z samochodem, a samochód ze zdarzeniem, ponieważ w trakcie
przesłuchań wielokrotnie pytano go o samochód. Odczucia badanego odnośnie do reakcji
na pytanie o klucz nasadowy nie pokrywają się z zapisami poligrafu, ponieważ nie ma
zmian w parametrach fizjologicznych Karola po żadnym z pytań testu, a test był
wykonany dwa razy! Podczas powtarzania tego testu kolejność pytań była zmieniona,
a niektóre były zadane dwa razy.
Ryc. 5. Zapis testu „wiedzy o czynie" głównego podejrzanego. Można zauważyć, że po
żadnym z pytań nie zmieniają się parametry rejestrowane przez poligraf. Pominąć trzeba
zapis z pierwszych 10-15 sekund od rozpoczęcia testu
Zaistniała sprzeczność pomiędzy wnioskami wypływającymi z zapisów testu
zasadniczego (ma związek bezpośredni ze śmiercią Beaty) a zapisami testu „wiedzy
o czynie" (nie zna narzędzia zabójstwa). Jeden z nich musi być błędny, ale który? Czy
emocje po pytaniach testu zasadniczego mogą mieć inną przyczynę, niż ukrywanie
swojej roli w napadzie? Odpowiedź na to pytanie musi być twierdząca: tak, może to być
syndrom „niesłusznie oskarżonego". Takiej przyczyny emocji u Karola nie można
wykluczyć, była ona nawet prawdopodobna, zważywszy na rozterki wyrażone przez
niego w wywiadzie przedtestowym oraz obawy związane z nieuchronnym dramatem
w relacji z narzeczoną.
Jakie znaczenie nadać wynikom testu „wiedzy o czynie"? Bardzo duże, nawet
decydujące. Otóż klucz nasadowy nie był przedmiotem przypadkowo znalezionym przed
napadem, takim jak kamień czy kij. Sprawca musiał go wybrać, biorąc pod uwagę jego
przydatność do zadania, a więc rozmiary, wagę, możliwość ukrycia. Toteż ten szczegół
musiałby pozostać w pamięci napastnika i podczas testu poligraficznego byłoby mu
niezmiernie trudno ukryć swoje emocje, gdy usłyszał nazwę „klucz nasadowy". Jeśli
zatem u Karola nie występują reakcje psychofizjologiczne po pytaniu o ten przedmiot, to
jest pewne, że nie wie on, czym posłużył się napastnik, atakując dziewczynę. Nie może
wiec być zabójcą Beaty.
Badania poligraficzne ojca podejrzanego - Zenona
Tego samego dnia był badany ojciec podejrzanego, Zenon. Na wstępie badania
oświadczył, że zarówno on sam, jak i jego syn są niewinni. W dniu zdarzenia cały
wieczór byli razem w domu i nikt nie wyjeżdżał tego dnia samochodem. Nikt też do nich
nie przyjeżdżał. Pytania testu zasadniczego były takie same jak dla Karola. Test był
wykonany parę razy. Na pytania relewantne Zenon odpowiadał przecząco.
Prawie wszystkie pytania relewantne powodowały u Zenona zmiany
w parametrach fizjologicznych. Nie było ich tylko po pytaniu 9: „Czy wie pan, jakim
przedmiotem posługiwał się sprawca?".
Pytania testu „wiedzy o czynie" dla Zenona były takie same jak dla jego syna,
jedynie na końcu było dodane jeszcze jedno (kamień brukowy).
W pierwszym zapisie nieznacznie wzrosło ciśnienie krwi po pytaniu
o „młotek" i „siekierkę", a po teście Zenon powiedział, że te przedmioty
wydawały mu się najbardziej prawdopodobne. W zapisie testu nie było jednak żadnych
zmian po pytaniu krytycznym (klucz nasadowy). Test ten powtórzyłem, zmieniając
kolejność pytań. Tym razem żaden przedmiot nie wywołał znaczących emocji u Zenona.
Ryc. 6. Zapis testu zasadniczego z badania Zenona - ojca podejrzanego
Ryc. 7. Zapis testu „wiedzy o czynie" z badania Zenona - ojca podejrzanego
Wnioski, jakie wypływały z wyników obu testów, były tak samo sprzeczne jak
w przypadku Karola: zapisy testu zasadniczego „obciążają" Zenona, ale Zenon nie wie,
czym uderzano dziewczynę. Ten drugi wniosek wynika z zapisów testu „wiedzy
o czynie" oraz z braku reakcji badanego w teście zasadniczym na pytanie 9: „Czy wie
pan, jakim przedmiotem posługiwał się sprawca?". Ten dylemat trzeba było rozstrzygnąć,
stosując wnioskowanie analogiczne do zapisów Karola - przyznać prymat zapisom testu
„wiedzy o czynie".
Ani u syna, ani u ojca pytanie krytyczne w teście „wiedzy o czynie" nie
wywoływało zmian w parametrach fizjologicznych, czyli nie wzbudziło u nich emocji.
Z tego wynikałoby, że żaden z nich nie wie, jakie było narzędzie zabójstwa. Wniosek,
jaki może z wyniku testu wyprowadzić prokurator, jest następujący: ani Karol, ani jego
ojciec nie jest sprawcą. Gdy prokurator zapoznał się ze wstępnymi wynikami badań
poligraficznych Karola oraz jego ojca, musiał podjąć trudną decyzję: zaufać wynikom
nowej metody i wykluczyć wersje o sprawstwie Karola i jego ojca, czy zaufać
klasycznym dowodom układających się w łańcuch poszlak połączony udowodnionym
motywem? Każdy człowiek przyzna, że taki motyw może skłonić do zabójstwa. W tle tej
decyzji były dalsze losy jego narzeczonej; trzymanie Karola w areszcie jeszcze przez
tydzień wykluczy ślub i zmusi jego rodzinę do ujawnienia prawdy. A co, jeśli jednak
Karol okaże się niewinny? Może jeszcze poczekać na wyniki badań krwi znalezionej na
spodniach, butach podejrzanego i w samochodzie? Trwały one wówczas parę tygodni
i nie zanosiło się na ich uzyskanie przed terminem ślubu Karola. Prokurator zaufał
poligrafowi i uchylił areszt wobec Karola. Chłopak mógł pojechać na ślub.
Kto wobec tego może być zabójcą? W podobny sposób można byłoby sprawdzić
wersję dotyczącą kłótni Beaty z ojcem. Gdyby rzeczywiście doszło do sprzeczki i pobicia
Beaty przez ojca, to jej siostra musiałaby o tym wiedzieć, zatem powinna znać dalszy
przebieg zdarzenia. Jest prawdopodobne, że ukrywałaby tę wiedzę z obawy przed ojcem.
Uzasadnionebyłoby sprawdzenie, czy ta młoda dziewczyna coś wie na ten temat.
Ojciec zabił córkę?
Hipoteza dotycząc ojca jako zabójcy miała poważną lukę; jeśli doszłoby do sprzeczki, to
prawie na pewno w mieszkaniu, a dziewczyna, nawet jeśli uciekała przed ojcem, byłaby
ubrana tak jak w domu - nie miałaby na sobie kurtki. Być może zdążyła chwycić kurtkę,
zakładała ją, zbiegając po schodach, spowolniło to jej ucieczkę i ojciec ją dogonił.
Usytuowanie śladów też było sprzeczne z tą wersją: ofiara leżała bliżej wejścia do domu,
a wsuwka do włosów jeszcze kilka metrów dalej. Było to nielogiczne; wsuwka musiała
spaść podczas uderzenia, a więc bliżej wejścia albo przy samej dziewczynie. Wątpliwe,
aby ktoś ją znalazł w ciemności i odrzucił. Badanie ojca odbyło się kilka dni po badaniu
głównego podejrzanego. Było to parę dni po pogrzebie ofiary.
Mężczyzna zaprzeczył podejrzeniom, powiedział, że czuje się przygnębiony
śmiercią córki, przeżywa jej pogrzeb, martwi się o zdrowie żony, przypuszcza bowiem,
że znalazła się w szpitalu, przejmując się właśnie ciążą córki. Był oburzony podejrzeniem
go o zabicie własnego dziecka, zgodził się jednak na badanie poligraficzne.
Zastosowany był tylko test z pytaniami ogólnymi, testu „wiedzy o czynie" nie
można było przeprowadzić - ojciec wiedział o znalezieniu klucza nasadowego. W tym
teście zawarte były m.in. następujące pytania:
Czy wie pan, kto zabił córkę?
Czy ukrywa pan jakieś fakty związane ze śmiercią córki?
Czy boi się pan ujawnienia dowodów w tej sprawie?
Zapisy tego testu wskazywały na silne emocje u mężczyzny: wystąpiły duże
zmiany w przewodnictwie elektrycznym skóry po wszystkich pytaniach, a ciśnienie krwi
wzrastało po kolejnych pytaniach. Czy kłamał, odpowiadając na pytania testu? Nie tylko
kłamstwo wzbudza emocje u człowieka; kilka dni wcześniej spotkało go przecież
największe nieszczęście (a może go spotkać kolejne, związane z poważną chorobą żony)
- dopiero co odbył się pogrzeb jego córki. Każda z tych sytuacji może być przyczyną
emocji, a wystąpiły one równocześnie. Trzeba jeszcze do nich dodać następną - jeśli
ojciec jest niewinny, to może u niego wystąpić emocja gniewu spowodowana
bezpodstawnym podejrzeniem. Taka emocja powoduje zmiany w zapisie parametrów
fizjologicznych człowieka bardzo podobne do emocji strachu przed zdemaskowaniem lub
karą, jakie odczuwa sprawca albo jego pomocnik. W tej sytuacji wnioskowanie
o przyczynie emocji było zbyt ryzykowne.
Większe znaczenie miały badania siostry Beaty, chociaż także były ograniczone
do pytań ogólnych. Nie wystąpiły u niej zmiany po pytaniach o sprzeczkę pomiędzy
ojcem a starszą siostrą. Gdyby była świadkiem kłótni i znała jej finał, byłoby
niemożliwe, aby pytania testu nie spowodowały u niej emocji. Brak reakcji na te pytania
należało interpretować jako wykluczenie wersji dotyczącej sprzeczki z ojcem, co
podważało wersję o pobiciu córki przez ojca.
Po upływie dwóch tygodni od zabójstwa śledztwo znalazło się w impasie, gdyż
wykluczono jeszcze dwie inne wersje:
a) Zemstę ze strony dwóch pijanych mężczyzn przepędzonych przez dozorcę
(ojca ofiary). Przesłuchano tych ludzi, a oni stanowczo zaprzeczyli temu faktowi, przy
czym ich zeznania były zgodne. Milicjanci przeszukali ich mieszkania, ale nie znaleziono
niczego, co mogłoby ich obciążyć (np. zakrwawionych ubrań, butów).
b) Nie potwierdziła się informacja o romansie Beaty z żonatym mężczyzną.
Człowiek ten miał niepodważalne alibi na czas napadu. Mimo to przeszukano jego
mieszkanie, ale nie znaleziono odzieży ze śladami krwi ani innych przedmiotów
potwierdzających istniejące przypuszczenie.
W trakcie sprawdzania była hipoteza dotycząca mężczyzn rzekomo
romansujących z Beatą. Przesłuchano ich, wszyscy podali alibi, a kolejnym krokiem było
sprawdzenie tychże alibi.
Adam: świadek czy napastnik?
Po wykluczeniu wymienionych wersji prokurator i milicjanci ponownie analizowali
dowody i doszli do wniosku, że nie czekając na sprawdzenie alibi adoratorów Beaty,
którzy z nią korespondowali, należy jeszcze raz przesłuchać świadka Adama, który jako
pierwszy znalazł się na miejscu zdarzenia zaalarmowany - jak twierdził - krzykiem
napadniętej kobiety, i podjął próbę jej ratowania. To właśnie on sugerował dwie wersje,
które
okazały się zupełnie błędne:
1. Nie potwierdziły się jego zeznania co do kłótni dwóch mężczyzn z dozorcą
(ojcem ofiary).
2. Nieprawdziwa była jego wersja dotycząca romansu Beaty z żonatym
mężczyzną. Jednak te czynności wobec niewinnego człowieka były ziarenkiem, które
przechyliło szalę - podejrzenie rzucone przeciwko temu mężczyźnie obróciło się
przeciwko temu, kto je sformułował; żona mężczyzny, z którym Beata rzekomo miała
romans, zwróciła uwagę na pomijany dotąd szczegół: rodzina Beaty miała bardzo
czujnego psa, który wyczuwał obecność każdej obcej osoby, zaczynał szczekać, gdy ktoś
wszedł na teren ośrodka. Nie reagował tylko na członków rodziny i na Adama.
Tymczasem napad nastąpił prawie przed drzwiami mieszkania i ślady wskazywały, że
sprawca oczekiwał na dziewczynę wewnątrz obiektu, może nawet tuż przy budynku.
Dlaczego już wtedy pies nie szczekał, tylko dopiero gdy Adam wzywał pomocy?
Czy Adam, tak młody człowiek, ma kłopoty z pamięcią? Mało prawdopodobne,
wręcz niemożliwe - przecież chodzi do szkoły, nie ma problemów z nauką. Inna
odpowiedź na to pytanie: świadek wprowadza w błąd. Tylko dlaczego miałby kłamać?
Podczas kilku przesłuchań świadek opisywał w odmienny sposób swoje zachowanie
przed zdarzeniem i podczas prób udzielania pomocy napadniętej.
Przesłuchiwany godzinę po zdarzeniu zeznał, że spacerował, bo przed powrotem
do domu chciał się pozbyć woni alkoholu (pił wódkę z ojcem Beaty), gdyż rodzice
mogliby zrobić mu awanturę. Kiedy przechodził obok ośrodka, usłyszał krzyk. Podbiegł
w tym kierunku i zobaczył leżącą Beatę. Zaczął wołać o pomoc. Powiedział również, że
słyszał o ciąży Beaty, podał nazwę miejscowości, z której miałby pochodzić ojciec
dziecka. Ponadto powiedział o dwóch nietrzeźwych mężczyznach, których ojciec Beaty
nie chciał wpuścić na teren ośrodka. Słyszał, jak wypowiadali wobec niego groźby. Podał
imię, miejsce pracy oraz wiek jednego z nich, którego znał, ponieważ mieszkał
w okolicy i był rówieśnikiem Adama.
Drugie przesłuchanie przeprowadzono następnego dnia po napadzie. Swoją trasę
powrotu do domu ze spaceru opisał inaczej niż w pierwszym przesłuchaniu. Zeznał, że
Beata opowiedziała mu, jak i z kim zaszła w ciążę. Opowiedziała mu również o
romansie z żonatym mężczyzną w wieku ponad 30 lat, mieszkającym niedaleko ośrodka
(poprzednio Adam nie podawał tej informacji). Już wtedy, czyli dwa dni po napadzie, po
przesłuchaniu zatrzymano Adama, ponieważ na butach i na odzieży miał ślady krwi:
- Spodnie: rozmazy na obu nogawkach w dolnej części. Były też dwa skrzepy
krwi o średnicy około 3 mm.
- Sweter: śladowa ilość krwi w formie rozmazów. Skąd ślady na swetrze, jeśli
nosił sweter pod kurtką?
- Buty: sznurowadła zabrudzone krwią przy dziurkach.
Wykonano także oględziny kurtki uszytej z czarnego materiału. Nie było widać na
niej śladów krwi, ale to nie znaczy, że ich nie było. Krew też ma ciemny kolor, jest słabo
widoczna na ciemnym tle, zwłaszcza gdy wyschnie, a tak było, ponieważ upłynęła
prawie doba od napadu. Zastosowano więc podczas tych oględzin światło ultrafioletowe;
na zewnątrz kurtki były liczne obfite plamy oraz rozpryski. Wewnątrz kurtki na
podszewce też były ślady, ale w formie rozmazów. Wszystkie ślady pochodziły od
ciemnej substancji, która musiała mieć postać płynną. Szary i czarny kolor podłoża
uniemożliwiał określenie koloru. Wyjaśniłyby to dalsze badania, które wymagały
kilkunastu dni. Biorąc pod uwagę okoliczności zabrudzenia tej kurtki (podnoszenie
rannej) oraz płynność substancji, najbardziej prawdopodobnym źródłem śladów była
krew.
Trzecie przesłuchanie świadka odbyło się dwa dni po napadzie. Potwierdził, że
z ojcem Beaty pił wieczorem wódkę i opuścił jego mieszkanie po dzienniku
telewizyjnym, było to około godziny 20.00. Nie poszedł do domu, gdyż rodzice
wyczuliby zapach alkoholu. Postanowił spacerować po mieście godzinę lub dwie.
Narysował trasę, którą przeszedł. (Po przesłuchaniu zwolniono go z zatrzymania, gdyż na
plan pierwszy wysunęła się wersja dotycząca niedoszłego ojca dziecka, którego obciążał
motyw, ślady krwi na odzieży, butach i w samochodzie. Gdy ta wersja została
wykluczona, powrócono do osoby Adama - świadka skutków napadu i ratownika.)
Ponownie analizowano ślady krwi na butach i ubraniu Adama. Czy takie ślady
mogłyby powstać podczas próby podnoszenia ofiary? Skoro podnosił krwawiącą
dziewczynę, mógł zabrudzić kurtkę jej krwią. Wątpliwości wzbudzało rozmieszczenie
i wygląd tych śladów. Otóż znajdowały się one również po wewnętrznej stronie kurtki,
a oprócz tego były na swetrze, który świadek miał pod kurtką. Powstanie śladów na
zewnątrz kurtki da się wytłumaczyć podnoszeniem krwawiącej ofiary. Trudniej wyjaśnić
ślady krwi na swetrze, chociaż nie da się wykluczyć jego zabrudzenia, gdy kurtka jest
rozpięta i jej poły się odchylają. Wówczas zarówno podszewka kurtki, jak i sweter mogły
się pobrudzić krwią. Większe znaczenie dla potwierdzenia, że ślady krwi powstały przy
podnoszeniu napadniętej, ma ich wygląd (na powierzchni kurtki, spodniach i butach),
ponieważ mogą to być tylko rozmazy. Tymczasem te ślady krwi miały kształt rozprysków
lub były skrzepami krwi. Skąd się wzięły rozpryski i skrzepy? Takie ślady powstać mogą
wyłącznie podczas zadawania uderzeń w ciało żywego człowieka lub krwawienia
z tętnicy (tętnica ofiary nie była uszkodzona). Te ustalenia były sprzeczne z zeznaniami
Adama, wedle których był on ratownikiem.
Zagadką była droga ucieczki napastnika. Adam zeznał, że słyszał krzyk
dochodzący z terenu ośrodka, pobiegł w tym kierunku. Wbiegł tam przez furtkę, a to
było jedyne wejście. Którędy wobec tego uciekł napastnik? Musiałby wybrać inną drogę
ucieczki, czyli przeskoczyć przez ogrodzenie o dwumetrowej wysokości. Nie jest to
łatwe, ale też nie można było tego wykluczyć; sprawny mężczyzna da sobie z tym radę.
Brakowało jednak najważniejszego elementu, czyli motywu. Sędziowie nie
wydadzą wyroku skazującego bez poznania motywu zabójstwa, a ten młody człowiek
nie miał motywu dokonania zabójstwa Beaty, wręcz przeciwnie - znał Beatę od wielu lat
i wszyscy wiedzieli, że był w niej zakochany. To był fakt, który sąd musiałby
uwzględnić na korzyść oskarżonego - przecież człowiek, który kocha, nie zabija kochanej
osoby! Świadek mieszkał po drugiej stronie ulicy, znał rodziców dziewczyny. Pomagał
jej ojcu w pracach na obiekcie, miał dostęp do garażu będącego równocześnie
podręcznym warsztatem, a nawet przechowywał tam swój motocykl.
Trzeba było znaleźć odpowiedź na wcześniej pojawiające się pytanie - czy
informacje świadka były od początku fałszywe? Jeśli tak, to dlaczego? Wobec tych
wątpliwości podczas kolejnego przesłuchania, dwa tygodnie po zabójstwie, prokurator
zaproponował świadkowi poddanie się badaniom poligraficznym. Świadek się zgodził.
Badanie poligraficzne świadka-ratownika
Podczas wywiadu przedtestowego Adam powiedział, że nie zna szczegółów zabójstwa,
wie tylko o obrażeniach głowy, gdyż próbował podnieść ranną dziewczynę. Nie wie,
jakim przedmiotem posługiwał się napastnik. Pytania relewantne testu zasadniczego były
następujące:
3. Czy wie pan, kto zabił Beatę?
5. Czy to pan zabił Beatę?
8. Czy w chwili zdarzenia znajdował się pan na ulicy?
9. Czy boi się pan ujawnienia dowodów świadczących, że to pan dokonał
zabójstwa?
Adam oświadczył, że tylko na pytanie 8 odpowie twierdząco, a na pozostałe
odpowie „nie".
-------------------Koniec
darmowego
kup
pełną
fragmentu.
wersję:
WolneEbooki.pl - jakość. wybór. wolność.
Aby
czytać
dalej,
http://www.wolneebooki.pl/book/view/44

Podobne dokumenty