podgląd - Beezar.pl
Transkrypt
podgląd - Beezar.pl
ROZDZIAŁ 1 Popiół z papierosa spadł na beton i od razu został zmieciony przez lekki powiew wiatru. Na tym samym miejscu, chwilę później, pojawiła się pusta puszka z piwa, do której ktoś wcisnął papierek po gumie do żucia. Wokół rozległ się śmiech kilku osób, po tym jak jedna z nich skończyła opowiadać świński dowcip. Na dworze było dosyć ciepło i zbliżała się noc, a grupę młodych ludzi nie bardzo ciągnęło do zakończenia spotkania. Siedzieli na tyłach starej kamienicy na jednym z osiedli, ukryci przed gapiami oraz policją, a szczególnie przed strażą miejską, bo ci już kilkukrotnie ich spisywali i zawsze mieli do nich jakieś „ale”. – Bosz, stary mnie zabije. Miałem po południu wykosić trawę – powiedział wysoki, dość tęgi chłopak, po czym dopił swoje piwo. – Gdyby nie można się było z tobą skontaktować, znaczyło będzie, że mam sobie kupić garnitur na twój pogrzeb? Mam jakąś mowę przygotować? – Stul dziób, Zarzycki. Przetrwam wszystko. Garniak to ty sobie kup na maturę. – Po co? Szkoda kasy, bo i tak nie zamierzam jej zdawać. Mam to w dupie. Po co się męczyć, jak i tak nie zdam. Matka ciągle mi łeb o to truje. Mam po dziurki w nosie jej paplania – burczał Kamil Zarzycki, żując gumę. – Ojciec… Szkoda gadać. – Machnął ręką lekceważąco. Spojrzał na drugiego, milczącego, kolegę. – Ej, Świrus, co ty taki dzisiaj małomówny jesteś? Masz jeszcze szlugi? Chłopak o brązowych włosach przeszukał kieszenie i pokręcił przecząco głową. Jego pokryta bliznami po pryszczach twarz jak zawsze wyrażała zobojętnienie. – Nie mam nic do gadania, to nie gadam, co nie? – Rozsądne – wtrąciła Dorota, wstając. – Dobra, ludziska, zbieramy się. W chacie czeka mnie awantura. Miałam się uczyć do matury, a nie włóczyć z wami. – Blondynka przeciągnęła się, po czym poprawiła cienką kurtkę. – No przecież oblewaliśmy zakończenie budy. – Kamil podrapał się po nodze. Siedział okrakiem na niskim murku, opierając się o ścianę za sobą. – No właśnie, oblewaliśmy. Czas przeszły – głos zabrała Anka Kalita, najlepsza przyjaciółka Kamila i sąsiadka w jednym. – Piwko się skończyło, winko też. – Jakie wino? Jabol i tyle. – Świrus, czyli Tomek Prus, skrzywił się, bo sam był koneserem dobrego wina, a nie sików. Ale brak kasy nie pozwalał na to, żeby ciągle mógł kupować coś droższego. Chociaż, jak się już parę razy przekonał, droższe nie oznaczało lepsze. No, ale tak zwanego „Jabola” nie lubił, więc dzisiaj poprzestał na piwie. – Ma ktoś kasę? Biedronka jest jeszcze czynna, to można by coś kupić – rozochocała się podchmielona Anka. – Spokój, Mała, bo znów się schlejesz i puścisz pawia. – Zarzycki skrzywił się na wspomnienie ostatniego razu. Tak jak Dorota, on również podniósł swoje cztery litery. – Ale jaki kolowory… kolorowy był – zadumała się Anka. – To obrzydliwe – odrzekła Dorota. – Kamil, nie mów, że już spadasz? – Anka popatrzyła na najlepszego kumpla na świecie. – Spadam, a ty ze mną. – Pochylił się i podciągnął ją na nogi. Dziewczyna zachwiała się, więc ją przytrzymał. – Jak zostawię cię samą, to jeszcze jesteś gotowa wstąpić do Biedronki i nakupić towaru, a ja nie mam dzisiaj dnia na chlanie, w przeciwieństwie do ciebie, Mała. – Nie jestem mała – oburzyła się. – To, że mam tylko metr pięćdziesiąt i przy tobie wyglądam jak krasnal… – Czknęła. – I jak krasnal powinnaś pić. – Widzicie, Zarzycki żałuje mi dobrego alko – obruszyła się i odsunęła od chłopaka, ale od razu do niego przywarła, kiedy świat postanowił pokręcić się wokół jej głowy. Kamil, przytrzymując dziewczynę, pożegnał się z już i tak rozchodzącą się grupą. Dorota nie miała daleko do domu, a Świrus mieszkał w tej kamienicy, pod którą siedzieli. – Czekajcie, też lecę. – Bogdan Małecki podniósł się ze schodka, na którym odgniatał sobie pośladki. Pozbierał jeszcze puszki do reklamówki. Sprzeda je, jak uzbiera więcej. – Stary, poszedł na nockę, to mi nie wpierdoli. – Nie to, żeby jego ojciec go bił, ale potrafił się na niego wydrzeć, kiedy chłopak nie wypełnił swoich obowiązków. Cała trójka jeszcze raz pożegnała się z Tomkiem i Dorotą, którzy – jak wieść niosła – mieli się ku sobie, i udała się na przystanek. Doskonale znali rozkład jazdy autobusów z tego przystanku, bo często tutaj przyjeżdżali, więc po upewnieniu się, że mają jeszcze dużo czasu, szli spacerkiem. – Nie mogę uwierzyć, że już koniec budy. Chwała Panie Boże! – krzyknęła Anka. Kamil zatkał jej usta dłonią, żeby nie robiła przedstawienia i nie wydzierała się, bo jeszcze ktoś wezwie gliny, a nie potrzebowali kłopotów. Przyjaciółka, gdy za dużo wypiła, była niemożliwa do wytrzymania. – Nie wiedziałem, żeś ty się taka religijna zrobiła – powiedział Małecki. Dziewczyna odsunęła dłoń Zarzyckiego od swoich ust i rzekła: – Co niedzielę do kościoła chodzę? Chodzę – odpowiedziała sama sobie. – Po to, żeby mieć spokój od starych. – Zaśmiał się Kamil. – Oj, cicho bądź, bo jeszcze ktoś usłyszy. – Anka uderzyła Kamila łokciem w bok, i to solidnie. – Przestań. – Pomasował bolące miejsce. – Przecież powiedziałem prawdę. – Zgadzam się z nim – wtrącił Bogdan. On z ich trójki miał najdalej do domu, bo mieszkał na obrzeżach miasta, w jednorodzinnym domu, dzieląc go z rodzicami i dwiema młodszymi siostrami, które jednocześnie kochał nad życie i nienawidził, szczególnie kiedy zawracały mu głowę. – Powinnam się wypisać z kościoła za to, jak traktuje homo, transów i tak dalej. – Potknęła się o wystającą płytę z chodnika i zawinęła rękę wokół talii Kamila, żeby przy następnym potknięciu nie wylądować na betonie jak długa. – Ty się przejmujesz – prychnął Kamil. – Mnie to wisi, a ty tak to przeżywasz, jakby chodziło o ciebie. – Dotarli do przystanku, na którym znajdowała się ławeczka i kosz na śmieci oraz słup z wiszącym na nim rozkładem jazdy. – Bo mam tę… No tę… – Empatię? – podpowiedział Bogdan Małecki. – Właśnie. Mój wewnętrzny gej to przeżywa. – Czknęła i oparła się całym ciałem na chłopaku, który zaczął marudzić, że nie ma zamiaru jej nieść. – We łbie mi się kręci. – Ale nie będziesz rzygać? – zapytał Bogdan. – Nie. Chyba. Może. Nie wiem – odpowiadała niezdecydowana dziewczyna. – Usiadła na ławce z pochyloną głową. – Chyba za dużo wypiłam. – Beknęło jej się. – Łeb mi pęka. – Położyła się na plecach na wąskiej desce i omal z niej nie spadła. – Będzie ci pękał jutro – pocieszał ją Małecki i podszedł do rozkładu jazdy, żeby się upewnić, że nic się nie zmieniło w odjazdach autobusów. – Kamil? – mruknęła sennie Anka. – Co? – No, Kamil. – No, co? – W wakacje znajdziemy ci chłopaka, co nie, Bogdan? Znajdziemy mu gorącego faceta, może jakiegoś byczka, a może wolałbyś kujonka, co Kamiś? Kujonki są fajne, czy fajni? Fajni, nie? – paplała, a żaden z nich jej nie odpowiadał. – Podobno w łóżku są ogniści. Kamil, kogo chcesz? Ognistego samca, czy spokojnego chłopaka? Do tej pory mi nie powiedziałeś czy jesteś pasywem, czy aktywem, a może uniwersalnym. – Ziewnęła rozdzierająco. – Uniwersalnym fajnie być. Jesteś facetem, masz szczęście, możesz i to i to. Tak czy owak, znajdziemy ci w wakacje faceta. – Najpierw poszukamy tobie. – Bogdan usiadł obok leżącej dziewczyny, kładąc sobie jej nogi na kolanach. – Dlaczego? – Uniosła się zaciekawiona, rękoma podtrzymując się ławki za plecami. Alkohol w niej zaczynał na nią ostro działać. Kamil bał się, że zanim dotrą do domu, dziewczyna padnie. – Bo jak nie będziesz miała swojego, to jeszcze zabierzesz faceta Kamilowi. – Puścił oczko Zarzyckiemu. – Nigdy bym nie odebrała kumplowi… – Natychmiastowo zerwała się z ławki i łapiąc się za usta, podbiegła do kosza na śmieci. Nachyliła się nad nim. Obaj chłopcy odsunęli się od niej jak oparzeni, jednocześnie wdzięczni za to, że to nie oni będą rano sprzątać ten kosz. Kamil przetarł twarz dłońmi. – Nie wiedziałem, że myśl o zabraniu mi faceta tak ją obrzydza – rzucił do Bogdana, na co kumpel zaśmiał się. Kamil miał szczęście, że w liceum trafił na osoby, którym nie przeszkadzała jego orientacja. Ankę poznał najwcześniej, bo już pierwszego dnia szkoły podeszła do niego i się przedstawiła, a potem jak się go uczepiła przez te wszystkie lata, tak już nie puściła. Pozostali dochodzili do ich dwójki z czasem i w końcu zrobiła się z nich niewielka paczka dobrych znajomych – bo tylko Ankę i Bogdana mógł nazywać przyjaciółmi. – A może to, że sama miałaby kogoś – odparował Małecki. – Tak, to chyba to, bo ona czeka na księcia z bajki. – Zerknął na dziewczynę, którą targały kolejne torsje, już żałując, że będzie musiał odeskortować ją do domu. – Jeśli jeszcze raz dam się jej napić czegoś, co ma jakikolwiek procent alkoholu, to mnie walnij w czerep, co? – Wcisnął rękę do lewej kieszeni bluzy i wyjął paczkę miętowych gum do żucia. Musiał jakoś ochronić siebie przed jej oddechem nie z tej ziemi. – Łączę się z tobą w bólu. – Bogdan poklepał go po ramieniu. – Naprawdę. – Niezmiernie jestem ci wdzięczny. Na szczęście my wysiadamy pierwsi i ty będziesz nam do tego czasu towarzyszył. – Wyszczerzył się Kamil. – Za co? No za co ta kara – jęknął teatralnie Bogdan. – O, chyba skończyła. – Jeszcze nie. Mała? – zwrócił się do klęczącej na chodniku dziewczyny. – Co, kurwa? – Dać ci piwa? – Dziewczyna, słysząc te słowa, ponownie postanowiła wyznać miłość koszowi. – Dopiero teraz skończy. * Następnego dnia Kamil wstał około południa. Stwierdził, że to najwyższa pora na podniesienie się z wyrka. W końcu się wyspał, mimo że wrócił od Anki późno, bo za nic w świecie nie mógł wysłać jej do łóżka. Na szczęście zachowywała się cicho i jej rodzice niczego nie usłyszeli. Gorzej z rodzeństwem, ale ono akurat będzie milczało pod groźbą wyjścia na jaw ich przewinień. Umył się i ubrał w pierwsze lepsze rzeczy. Swoje włosy koloru ciemnego blondu zaczesał z przodu do góry, tak jak lubił, i w końcu udał się do kuchni. Jego mama obrzuciła go jednym spojrzeniem i wróciła do obierania ziemniaków na obiad. – Ojciec stracił robotę – poinformowała syna. – Pięknie, kurwa – warknął. – Pewnie znów coś wypił w robocie. – Powiedział, że tylko jedno piwo. Pić mu się chciało. – To niechby się, kurwa, napił wody. – Otworzył lodówkę. – Ja jebię – przeklinał zły. – Czyli co? Ty straciłaś robotę, tata też. – Wziął paczkę żółtego sera i masło, a z chlebaka wyjął kromkę chleba. – Wakacyjny wyjazd ze znajomymi odpada, bo kasy nie będzie? – Nie musiała odpowiadać. Coraz bardziej rozeźlony wziął nóż i zaczął smarować kromkę masłem. – Oczywiście. Jak zawsze! – Rzucił nóż na blat, wyładowując wściekłość. – Kurwa! – Nie przeklinaj! – Ta. – Coś sobie znajdzie, ja też szukam, pytam, czy nie da się gdzieś zaczepić w jakimś sklepie. – Wstała i odłożyła nóż. Łupiny z ziemniaków wyrzuciła do kosza na odpadki. – Zdasz maturę, pójdziesz do roboty. – Jeżeli zdam. – Już nie chciał jej dogadywać, że nie przystąpi do niej. – A ojciec musiał coś odpierdolić, bo nie byłby sobą. Niech to jasny szlag! – Uderzył pięścią w blat szafki. – Nie przeklinaj i się uspokój. Wiesz, jak teraz jest. Ciężko o pracę. Łatwo można ją stracić. – Wypłukała ziemniaki i zaczęła je przekładać do garnka. – Bo się nie pije piwa tam, gdzie tego zabraniają. Zapomniał, że nawet w magazynie są kamery?! – Powrócił do robienia kanapki. – Gdzie teraz jest? – Poszedł wypytać znajomego, czy nie przyjęliby go do wykładania kostki. – Dobre i to. – Położył dwa plasterki sera na kromce, a resztę schował do lodówki. – Mamy jeszcze jeden problem. – Zalała ziemniaki wodą i oparła dłonie o zlewozmywak. – Jaki? – zapytał, kiedy przełknął kawałek kanapki. Z poważnej miny matki wywnioskował, że nie będzie to nic miłego. Kobieta westchnęła ciężko i zostawiając w spokoju ziemniaki, usiadła na krześle przy stole. – Wczoraj był u nas komornik. Stracimy mieszkanie. – Ojciec znajdzie pracę, ty, ja też coś… – Zmarszczył brwi, kiedy dotarło do niego, co powiedziała. Oparł ręce na stole, nachylając się w jej stronę. – Komornik? – Mamy długi. Nie chcieliśmy ci o nich mówić, ale zalegamy z czynszem. Już przyszły upomnienia. Wiele upomnień. Zacisnął pięści. Oddychał szybko, żeby się uspokoić. Lubił to mieszkanie. Nie było duże, bo miało tylko dwa małe pokoje sypialne, jeden większy, kuchnię i mikro łazienkę, ale je lubił. – Ile? – To ten rok jest taki ciężki i… – Dostrzegając twarde spojrzenie szarych oczu, odpowiedziała synowi: – Dwadzieścia tysięcy. Ponad dwadzieścia. – Ile?! – wydarł się, nie zważając na to, że sąsiedzi mogą go usłyszeć. – Jak mogliście się tak zadłużyć? Nie płaciliście regularnie? – Zaczęło się, od kiedy byłam chora. Leki były drogie, a potem dług rósł. – Przepięknie. Naprawdę. Pójdziemy mieszkać pod mostem! Udekoruję sobie, którąś część i będę nazywał moją. Może jakiś bezdomny przyłączy się do mnie – zakpił. – Nie mów tak. Mam… – Idę do Anki – wypalił, nie chcąc nic więcej usłyszeć. – Nie wiem, kiedy wrócę. Najlepiej na święty nigdy! O! – Wypadł z mieszkania, trzaskając przy okazji drzwiami. Przeszedł na drugi koniec korytarza i nacisnął dzwonek. Odczekał chwilę i kiedy nikt nie otwierał, przyłożył palec do alarmu i trzymał go dotąd, dopóki drzwi nie otworzyły się dzięki zaspanej Ance. Dziewczyna miała jeszcze na sobie piżamę, była rozczochrana i wkurwiona. – Chyba ocipiałeś! – Też mi cię miło widzieć, śliczna. – Dziewczyna prychnęła jak wściekła kotka i wpuściła go do mieszkania. – Nie mam ochoty na żarty. – Gotowało się w nim. Najchętniej to by coś rozwalił. – Oho, czekaj chwilę, pogotowie ratunkowe pod nazwą: „Anka”, zaraz będzie gotowe. – Skierowała się do kuchni, a Kamil poszedł za nią. – Moi starzy są w pracy. Młode w szkole. – Wyjęła z lodówki karton pomarańczowego soku. – Gadaj. – Zamieszkam ze starymi pod mostem. – Aha. – Odstawiła karton na stół i sięgnęła do szafki po szklanki. – To znaczy? Opowiedział jej o wszystkim, czego się dowiedział, nie szczędząc przy tym przekleństw i wygrażania światu. Żałował, że nie urodził się w bogatej rodzinie, gdzie miałby kasy jak lodu i starczyłoby mu na wszystko. Gdyby w zeszłe wakacje nie zarobił w dorywczej pracy, to nawet by nie miał nowego laptopa i telefonu. – Nie rozumiem, jak mogli popaść w takie długi. – Dziewczyna napiła się soku. Znajdowali się w jej pokoju, upstrzonym plakatami z japońskimi zespołami. Anka siedziała na rozbebeszonym łóżku, a Kamil zajął miejsce w jej ulubionym fotelu. – Też tego nie rozumiem i szlag mnie trafia. – Wszystko trzeba płacić na bieżąco, nawet jeśli przez to miałoby się głodować. Rachunki, kredyty, są najważniejsze – mówiła Anka, podjadając ciasteczko zbożowe. – Mama w grudniu była chora. Dużo kasy szło na leki. Mówiła, że od tego się zaczęło, bo zamiast płacić czynsz, kupowali dla niej lekarstwa. – Zakichana Polska – mruknęła Anka, drapiąc się po głowie. – Mnie to mówisz? Najgorsze, że nic mi nie mówili. Przecież znalazłbym jakąś pracę po lekcjach. Choćby wyprowadzanie psów. – Od zawsze lubił zwierzęta, a one jego, więc nie miałby z tym problemów. – Mówili, żebym nie szukał pracy, kiedy chodzę do szkoły, bo wszystko jest dobrze, a ja mam poświęcić czas na naukę – prychnął. Zebrał z biurka długopis i zaczął się nim bawić. – Ojciec jak ojciec, ale ona mogła coś wspomnieć. A nie: „Wszystko dobrze, dajemy sobie radę”. – Może ktoś z rodziny może wam coś pożyczyć – zasugerowała, zaplatając kosmyk swoich rudych włosów wokół palca. – I znów mielibyśmy pchać się w długi? Nie wiem. Może. – Przesunął dłonią przez włosy. – Wiesz co? Może zapytam rodziców, czy nie mógłbyś trochę u nas pomieszkać. – Nie, dzięki. Was tu jest pełno, wystarczy. – Anka miała jeszcze trójkę rodzeństwa, zawsze głośnego, a jej piętnastoletnia siostra była wpatrzona w Kamila jak w obrazek. Cóż, nie wiedziała, że jest gejem, bo tego nie rozpowiadał. Nawet rodzice nie wiedzieli. – Jeszcze nie wiem jak będzie i czy na pewno stracimy mieszkanie, bo cholerni urzędnicy je zabiorą. Jak coś, to może Boguś mnie przygarnie. Ma duży dom. Ewentualnie Tomek, chociaż w tej jego klitce też nie za bardzo jest miejsce. Będę musiał, na wczoraj, znaleźć robotę. Może później jakiś wynajmę pokój, a starzy, jak wycięli taki numer, niech sobie radzą. – Odłożył długopis i wziął szklankę z sokiem. Siedząca po turecku dziewczyna wydęła usta. Przez chwilę panowała pomiędzy nimi cisza, aż w końcu ona pierwsza ją przerwała. – Pytałeś się ich, co dalej planują? – Nie. Gówno mnie to obchodzi. Pierdolona Polska. Nic dziwnego, że ludzie spierdalają za granicę, kiedy u nas szczytem możliwości nie jest stawka godziwa, lecz głodowa. Chyba pójdę i się przejdę. Sam – dodał, kiedy Anka chciała się odezwać. Wypił do końca sok. – Dzięki za picie i rozmowę. – Spoko, idź, ale jak coś to wpadaj. – Wstała z łóżka i odprowadziła go do drzwi. – I weź buty. – Co? – Nie zrozumiał o co jej chodzi z tymi butami. – Masz kapcie na nogach, chyba że zamierzasz tak chodzić po mieście, to nie wnikam. Każdy ubiera się jak chce. Dopiero kiedy spojrzał w dół, ujrzał swoje ulubione, czarno-granatowe kapcie. Dotarło do niego, że został zmuszony wrócić do mieszkania i zmienić buty. – I weź jakąś bluzę, bo chyba jest zimno, a jutro już maj. – Tak zrobię, mamusiu. Jakiś czas później, z butami na nogach i bluzą na górnej części ciała, starał się panować nad nerwami na tyle, żeby nie obrzucać zimnym wzrokiem przechodniów. Przeszedł po pasach na drugą stronę drogi i skręcił do Carrefoura. Tam poszedł do części sklepu z produktami spożywczymi. Przekraczając bramkę wziął koszyk i zaszedł na stanowisko ze słodyczami. Miał ochotę na białą czekoladę. Nie lubił innych. Ewentualnie mogły być jeszcze jakieś nadziewane. Stanął przed półką z ogromnym wyborem łakoci. Nie potrafił się zdecydować, którą z czekolad wziąć, bo lubił każdą, byle by była biała. Na pewno o zakupie zdecyduje cena. Sięgnął do kieszeni po portfel i go nie znalazł. Przeszukał inną kieszeń i też nic. Zarówno te w bluzie i w spodniach były puste. – Pięknie, kurwa. – Zapomniał wziąć z domu portfel, a miał tam chyba banknot dziesięciozłotowy i jakieś drobne w bilonie. A tak mu się chciało słodkiego. Wziął do ręki białą tabliczkę z bąbelkami i nie potrafił jej już odłożyć na półkę. Rozejrzał się, czy nikt go nie widzi i szybko schował słodkość do wewnętrznej kieszeni bluzy. Upewnił się jeszcze raz, czy nikt niczego nie zauważył i ruszył na obchód drugiej półki, udając, że coś go interesuje. W międzyczasie wziął jeszcze Snickersa – jedyny baton z ciemną czekoladą, poza Marsem, który zje. Przeszedł się jeszcze dla niepoznaki po sklepie. Serce mu szaleńczo biło, ale na zewnątrz chciał pokazać, że jest spokojny. Starał się zachowywać jak przeciętny klient, który rozgląda się i nie jest zdecydowany co kupić, więc w końcu wychodzi bez zakupów. Tak też postanowił zrobić. Od razu skierował się do przejścia dla klientów, którzy nic nie kupili. Zostawił koszyk i całkiem pewny siebie już przekroczył bramkę, kiedy drogę zastąpił mu ochroniarz. – No to pięknie, kurwa – szepnął Kamil. CDN Ciąg dalszy zbliża się wielkimi krokami. :)