RZYMSKIE WAKACJE. Wycieczki WLH do Rzymu, Pragi i Łodzi
Transkrypt
RZYMSKIE WAKACJE. Wycieczki WLH do Rzymu, Pragi i Łodzi
RZYMSKIE WAKACJE. Wycieczki WLH do Rzymu, Pragi i Łodzi. PIOTR LASKOWSKI Tekst ukazał się w “Dyrektorze Szkoły” numer 9/2008, strony 59-53. Wycieczka – to słowo spędza sen z powiek niejednego nauczyciela. Są tacy – chyba wie o tym każdy dyrektor – którzy na propozycję wychowawstwa mówią, że owszem, to fascynujące wyzwanie, bardzo kuszące, ale te wycieczki... Bo wycieczka to czas wzmożonej pracy i radykalnego wzrostu odpowiedzialności. Nie ma wytchnienia, nie ma prywatności, nie ma odpoczynku. A jednak z drugiej strony coś nas kusi, żeby wciąż te wycieczki wymyślać. Nierzadko na wakacjach w pięknym miejscu dopada nas myśl: “warto byłoby pokazać to uczniom”. Bo właśnie na wycieczkach można uwolnić nauczanie z gorsetu klasy i godziny lekcyjnej, bo można uczyć swobodnie i doświadczać bezpośrednio tego, o czym w szkole zazwyczaj tylko opowiadamy, bo tu nawiązuje się lepsze kontakty z uczniami, bo tu można ich lepiej poznać. No więc stale to samo koło: radość wymyślania wycieczki, kryzys przedwyjazdowy (“po co mi to było, a mógłbym w domu siedzieć”) i – zazwyczaj – ogromne zmęczenie ale i wielka satysfakcja po powrocie. Czas wycieczki to także dla uczniów moment specyficzny. Niby szkolny, ale przecież nie da się być w szkole 24 godziny na dobę. Poza tym to taka szkoła bez lekcji i klasówek. Więc jakby trochę odpoczynek. Choć z drugiej strony nie odpoczynek prywatny. To czas niezwykle ważny i w jakiś sposób stresujący. Tu pełniej niż w szkole dochodzi do głosu hierarchia w grupie, mechanizmy życia zbiorowego. W szkole dużo łatwiej niż na wycieczce stanąć z boku – tu stale jest się częścią grupy, a o pozycję w grupie trzeba zabiegać. W naszej szkole żartujemy, że istnieje prawo układu uczniów w wycieczkowym autokarze, z którego niby sobie dworujemy, ale wiemy, że jest coś na rzeczy – pozycja w grupie znajduje natychmiastowe odzwierciedlenie w zajmowanym w autokarze miejscu (“fajni” zawsze z tyłu, “grzeczni” zawsze z przodu). Dodajmy do tego obowiązkowe wycieczkowe rytuały – zazwyczaj nieprzyjemnie sprzeczne z naszymi nauczycielskimi marzeniami – i zobaczymy, że wycieczka to wprawdzie wielka szansa na dobrą pracę dydaktyczną i wychowawczą, ale zarazem przerażające wyzwanie, perspektywa krótkiego snu, niemałego stresu, co może – niestety – przerodzić się w nasze krzyczenie, zrzędzenie, a zatem aktywność o nskich walorach edukacyjnych. Co zrobić, żeby wycieczka była radosnym i twórczym elementem działalności szkoły? Jak zawsze w pedagogice nie ma cudownych recept i zawsze działających mechanizmów. Bardzo wiele zależy od osobowości nauczyciela. Ale może tych kilka uwag komuś na coś się przyda. Pomysłem, który bardzo dobrze służy organizacji dobrych wycieczek szkolnych, jest zasada, że wycieczki są merytoryczne, to znaczy są częścią programu nauczania. O ile to możliwe warto przedyskutować sprawę z uczniami, bądź, jeśli istnieje, z ciałem demokratycznym (np. radą szkoły). Zarazem trzeba zadbać, żeby wycieczka była – w sensie intelektualnym – czymś więcej, czymś niesztampowym, wyjątkowym, wykraczającym wyraźnie poza programowe minimum. A zatem wycieczkę warto planować tak, żeby miejsce stanowiło punkt wyjścia do szeroko zakrojonej pracy intelektualnej i, co za tym idzie, żeby to, co się działo na wycieczce było później wykorzystywane w pracy szkolnej, żeby można się było do tego odwoływać. Dlatego bardzo istotne jest, żeby na wycieczkę pojechali wszyscy – jasne, że nikogo nie można, ani nie należy zmuszać. Ale argument, że jest to część programu szkoły ułatwia przekonywanie osób, które na wycieczki jeździć nie lubią i nie chcą. Zasada, że powinni jechać wszyscy ma istotną konskwencję pozanaukową – dotyczącą kosztów. Wycieczki trzeba planować albo tak, żeby każdego było na nią stać (co jednak bardzo często ogranicza pole wyboru miejsca), albo należy podjąć pracę z rodzicami i spróbować wprowadzić zasady solidaryzmu społecznego. Możliwości jest tu kilka – albo, to skutkuje rzadko, rodzice włączają się w szukanie sponsora; albo, to rozwiązanie trudniejsze, ale jeśli uda się je zrealizować, bardzo dobre, uczniów uboższych zwalnia się z części opłaty, a koszty wycieczki rozkłada na pozostałych. W każdym razie przyjęcie rozwiązania solidarnościowego, o ile uda się do niego zachęcić rodziców, tworzy wokół szkoły zalążek rodzicielskiej wspólnoty, której zależy nie tylko na indywidualnym dobru własnych pociech, ale też dobrym funkcjonowaniu szkoły jako społeczności. Istnienie takiej wspólnoty poprawia klimat pracy szkoły, a daje też mnóstwo statysfakcji rodzicom. Dlatego warto próbować przekonywać, choć raczej uda się to zrobić wtedy, kiedy taki solidarnościowy profil ideowy szkoły jest od początku rodzicom komunikowany i przez nich akceptowany. A zatem dotykamy tu sfery dużo szerszej niż sama wycieczka – mianowicie zasad konstruowania szkolnej wspólnoty. Inną kwestią, związaną z wymogiem, by na wycieczkę mogli pojechać wszyscy, jest kwestia opieki nad uczniami chorymi lub niepełnosprawnymi. Przed wycieczką, na którą wszyscy w naszej szkole bardzo się cieszyli, jeden z naszych uczniów złamał nogę. O kulach chodził słabo, męczył się po 50-100 metrach. Na dodatek musiał codziennie brać zastrzyki. Nic więc dziwnego, że wraz z rodzicami oświadczył, że na wycieczkę nie pojedzie. Na moje perswazje odpowiadał, że jego wyjazd nie ma sensu, ale dało się wyczuć, że ma wielką ochotę, tylko nie chce być dla nikogo obciążeniem, miały też znaczenie obawy rodziców. Ale rozmawialiśmy dalej – już konkretnie: gdzie pojawiają się trudności. Problem poruszania się po mieście rozwiązaliśmy wypożyczając lekki, składany wózek. Problem zastrzyków – najtrudniejszy – nasz uczeń rozwiązał sam i heroicznie nauczył się je sobie robić. Na wycieczce nie tylko nigdy nie zabrakło uczniów (i uczennic) do pchania wózka, asystowania przy schodach itd., ale stały się to wręcz czynności, o których wykonanie zabiegano. W ten sposób zrealizowana została zasada wychowawcza naszego patrona, Jacka Kuronia, którą określał on jako “prawo najmniejszego”. W każdej grupie, w każdym zadaniu jest ktoś, kto radzi sobie, z różnych powodów, gorzej. Zasadą działania grupy jest dostrojenie się do tej właśnie osoby, otoczenie jej opieką tak, żeby nie miała ona poczucia, że komuś zawadza i miała przestrzeń do działania, w którym już “najmniejsza” nie jest. “Prawo najmniejszego” służy nie tylko najmniejszemu, służy całej społeczności – wyzwala bowiem to, co w ludziach najlepsze: opiekuńczość, troskę, empatię, odpowiedzialność za drugiego człowieka. Jesteśmy więc wreszcie na wycieczce. Dojechaliśmy, rozlokowaliśmy się w miejscu, w którym mamy spać. I co teraz? Czym wypełnić ten czas? O ile to możliwe nie korzystajmy nadmiernie z usług przewodników – lepiej, żeby przewodnikami byli nasi uczniowie. W naszej szkole przed wyjazdem dzielimy się tematami związanymi z miejscem, które odwiedzimy. Ale miejsce jest dla nas pretekstem, by pójść dalej, zbadać jakiś problem, przeczytać tekst, odnieść to, co widzimy, do szerszego kontekstu. W zeszłym roku udało nam się pojechać na wymarzoną wycieczkę do Rzymu. Miesiąc przed wyjazdem rozdaliśmy tematy prezentacji. Tematy proponowaliśmy my – nauczyciele, dobierając je do znanych nam przecież temperamentów i zainteresowań naszych uczennic i uczniów. Zadbaliśmy, by były tam i tematy historyczne, i literackie, i związane z popularnymi wśród naszych uczniów filozofią, myślą polityczną, historią sztuki. Pozostawiliśmy przy tym miejsce na propozycje naszych uczniów. Prezentacje na wybrany temat można było przygotowywać indywidualnie lub w zespole, choć zależało nam, by zespoły nie były zbyt liczne (ostatecznie zazwyczaj liczyły dwie osoby). Tematy obejmowały między innymi: z historii – Republikę rzymską, politykę Oktawiana Augusta, zjednoczenie Włoch w XIX wieku, faszyzm, Włochy po II wojnie światowej (do dzisiaj). z literatury i teorii literatury – Eugenio Montale, Alberto Moravia, Italo Calvino, Umberto Eco. z filozofii i myśli politycznej – stoicym rzymski (propozycja samych uczniów), Niccolo Macchiavelli, Benedetto Croce, Antonio Gramsci, Giorgio Agamben. z filmu – Vittorio de Sica, Pier Paolo Pasolini, Federico Fellini (zwłaszcza “La Dolce vita”). z historii sztuki – Michał Anioł, Caravaggio, barok rzymski. Umówiliśmy się, że do każdej prezentacji autorzy powinni przygotować (to znaczy wybrać i powielić w odpowiedniej liczbie egzemplarzy) jakiś tekst ilustrujący zagadnienie, który razem będziemy mogli przeczytać podczas prezentacji. I tak na przykład do stoicyzmu rzymskiego dostaliśmy fragment “Pamiętników Hadriana” Marguerite Yourcenar, do Montalego – jeden z jego wierszy. Teraz musieliśmy pomyśleć, kiedy, gdzie i w jakiej kolejności będziemy tych prezentacji słuchać. Trzeba więc było zgrać prezentacje z oglądanymi miejscami, z tym, co się miało dziać na wycieczce, a także ze sobą nawzajem, tak, by kolejne wystąpienia łączyły się w całość. Ważne, powtórzmy, żeby miejsce stanowiło punkt wyjścia i zarazem ilustrację dla rozważań idących dużo dalej. Nie chodzi tu bowiem o opowiedzenie o miejscu (jak robią to przewodnicy), lecz o wpisanie miejsca w szeroki kontekst myśli, historii, kultury. Nie zawsze daje się to zrobić idealnie, ale może przykłady pokażą, jakim torem biegła nasza myśl: Dzień dwudziestowieczny rozpoczęliśmy od cmentarza angielskiego. Tam, przy grobie Gramsciego, wysłuchaliśmy poświęconej mu prezentacji. Cmentarz znajduje się po drodze na EUR, będący dzielnicą zbudowaną w początku lat 40., jako ideał estetyczny i urbanistyczny epoki faszystowskiej. Tam, usiadłszy w podcieniach jednej z budowli, słuchaliśmy wystąpienia poświęconego faszyzmowi. Następnie przenieśliśmy się pod znajdujące się nieopodal mozaiki, które stanowiły asumpt do rozmowy o futuryzmie i jego ideologii, a także – ze względu na treść – o korporacjonizmie jako ekonomicznej doktrynie faszyzmu. Po powrocie z EUR-u, już w hostelu – o godzinie 22 – zaczęły się prezentacje o Crocem (także jako antyfaszyście, a też oponencie Gramsciego), Montalem (modernistyczna słabość a korzenie faszyzmu), de Sice (neorealizm jako reakcja na faszyzm i realizacja postulatów Gramsciego, Pasolinim (jako polemika z neorealizmem i Gramscim). Mimo bardzo późnej pory prezentacje słuchane były uważnie, przyjmowane oklaskami, wywoływały pytania, dyskusje i spory, a co więcej – przewidziani na następny dzień uczniowie zajmujący się Calvino i Eco zmodyfikowali swoje wystąpienia tak, żeby odnieść się do wątków przedstawionych przez poprzedników. To właśnie – zrozumienie i uznanie faktu, że dzieła ludzkiej kultury odnoszą się do siebie nawzajem – uznaliśmy za jeden z ważniejszych sukcesów naszego programu. Dzień barokowy zaczęliśmy od Michała Anioła w zaprojektowanym przez niego kościele w termach Dioklecjana. Dalej nasze uczennice przygotowujące barok rzymski pokazały nam Ekstazę świętej Teresy Berniniego, kościół San Carlino Borrominiego i opowiedziały o rywalizacji obu tych artystów. W muzeum w Palazzo Barberini przyszedł czas na opowieść o Caravaggiu – i tezę, postawioną przez naszych uczniów, że był to Pasolini XVII wieku. Oczywiście Rzym daje tyle możliwości i tyle wrażeń, że każda wycieczka musi tam być udana. Naszą ambicją było wszakże osiągnięcie dwóch nie tak znowu łatwych celów – po pierwsze ustrukturyzowanie programu tak, by dawał on spójny zarys kultury Włoch, zazwyczaj przedstawianej w szkole w sposób bardzo wyrywkowy i niekompletny, a zarazem spowodowanie, żeby to sami uczniowie stworzyli tę panoramę włoskiej kultury, żeby to ich własne teksty złożyły się na w miarę pełny i spójny obraz. Kolejnym niełatwym ale bardzo dla nas ważnym celem było doprowadzenie do sytuacji, w której nasi uczniowie słuchają się nawzajem i uczą się od siebie, są w stanie docenić i szanować zarówno pracę (jako słuchacze) jak i uwagę (jako prezentujący) swoich kolegów. Opisane tu zasady stosujemy przy każdym wyjeździe. Kiedy pojechaliśmy do Pragi, chcieliśmy z jednej strony potraktować to miasto jako najwłaściwsze miejsce do myślenia o historii Czech, ale również do rozważań nad zjawiskiem Europy Środkowej jako wspólnoty historycznej i kulturowej. Interesowały nas również wątki żydowskie. I tak jeśli chodzi o historię Czech skupiliśmy się na znaczeniu ruchu husyckiego i jego XIX-wiecznej narodowej interpretacji (kaplica betlejemska, dzielnica Zizkov, pomnik Husa). To z kolei poprowadziło nas w stronę myślenia o miejscu historii w przebudzeniu narodowym Czechów w XIX stuleciu i o specyfice środkowoeuropejskich ruchów narodowych (tu było miejsce na porównanie Czech i Polski). Na wzgórzu wyszehradzkim, pod średniowiecznym kościołem z secesyjnymi freskami, czytaliśmy z uczniami fragmenty eseju Josefa Kroutvora “Europa Środkowa: anegdota i historia”, zastanawiając się, czy taki tekst mógłby powstać w Polsce. Dzień “siedemnastowieczny” musiał koncentrować się z jednej strony wokół postaci cesarza Rudolfa Habsburga, z drugiej – wokół wojny trzydziestoletniej i wielkiego czeskiego wodza Wallensteina. Z Rudolfem połączyliśmy żydowską opowieść o Golumie. Przy wojnie trzydziestoletniej doszły praskie wątki opowieści o różokrzyżowcach. O Wallesteinie rozmawialiśmy w loggii jego pałacu, czytając przykłady skrajnie różnych interpretacji tej postaci (zdrajca i kondotier czy wielki czeski mąż stanu) i zastanawiając się nad tym jak i po co konstruowane są narracje historyczne. Osobny dzień poświęciliśmy Franzowi Kafce. Odwiedziliśmy jego grób, w hostelu przeczytaliśmy wspólnie kilka mniej znanych opowiadań. Nawet pomyłka może zostać wykorzystana edukacyjnie. Oto wybraliśmy się z Pragi na wypad do miasteczka Kutna Hora, gdzie znajdują się kopalnie srebra z czasów króla Władysława Jagiellończyka (pretekst nie tylko do rozmowy o jagiellońskim panowaniu w Czechach, ale także o miejscu ekonomii w nauce historii i na przykład o szkole annalistów – co wiąże się z rozpoczętą już refleksją nad sposobami pisania historii). Wracając do Pragi pomyliłem się i wsiedliśmy w pociąg jadący dokładnie w przeciwną stronę. Zorientowaliśmy się dość szybko i wysiedliśmy na pierwszej stacji o wdzięcznej nazwie Caslav. Do kolejnego pociągu mieliśmy dwie godziny, więc nie pozostawało nam nic innego jak zwiedzić to miasteczko, które – zważywszy na okoliczności – wryło nam się w pamięć bardziej niż Kutna Hora. Po powrocie do hostelu sprawdziliśmy, czy aby Caslav nie jest miejscem wybitnie historycznym – co pozwoliłoby nasz pobyt tam przedstawić jako ze wszech miar korzystny i nieomal zaplanowany. I cóż się okazało? Że nie gdzie indziej a właśnie w Caslaviu urodził się Milos Forman. No i od razu mogliśmy porozmawiać o dziełach tego reżysera, a zaraz po powrocie do szkoły umówić się na obejrzenie kilku z nich. Na koniec warto może wspomnieć o dwudniowej wycieczce do Łodzi. Naszą ambicją było tu zbudowanie wstępu do nauczania o XIX wieku – o cywilizacji przemysłowej, mieście dziewiętnastowiecznym jako zupełnie nowym typie środowiska architektonicznego, ekonomicznego i społecznego. Na to poświęciliśmy dzień pierwszy. Przy tym oglądając kompleks fabryczno-mieszkalny Scheiblerów na Księżym Młynie zatrzymaliśmy się na lekturę fragmentów pism Michela Foucault. Zastanawialiśmy się na miejscu, jak architektura łączy się z pooświeceniowymi technikami dyscyplinującymi, jakie znaczenie ma tu nowy sposób produkcji fabrycznej. Nie mogło też zabraknąć fragmentów dziewiętnastowiecznych powieści i pism społecznych. Przy okazji opowieści o narodzinach fortuny Scheiblerów nasi uczniowie sami zauważyli, że mamy tu już do czynienia z gospodarką w wymiarze globalnym, choć zarazem istotnie różniącą się od dzisiejszej postaci kapitalizmu. Zdążyliśmy jeszcze wspomnieć o wytworzonym w XIX wieku micie średniowiecza – zarówno w wariancie afirmatywnym (fabryka jako zamek rycerzy przemysłu), jak i krytycznym (n.p. postaci Williama Morrisa, Piotra Kropotkina), czy ucieczkowym (malarstwo prerafaelitów). Drugiego dnia odwiedziliśmy łódzkie getto i cmentarz żydowski. Zajmowaliśmy się kwestiami tożsamości, dylematami programu asymilacji, wreszcie historią łódzkich Żydów w czasie Zagłady i niezwykle kontrowersyjną postacią Chaima Rumkowskiego. Podsumowując te rozważania podkreślmy, że opowiadamy się za wycieczkami edukacyjnymi, stanowiącymi element programu nauczania (opisaliśmy tu jedynie wycieczki humanistyczne, ale przecież mogą to być także wyjazdy przyrodnicze – ważne, żeby prace badawcze tam podejmowane łączyły się z miejscem, w którym jesteśmy). Plan wycieczki staramy się konstruować tak, żeby z jednej strony wykraczał on poza oglądanie konkretnych obiektów zabytkowych (czy okazów przyrodniczych), a zarazem pozostawał z nimi w ścisłym związku i – wreszcie – by całość programu łączyła się w spójną całość (stąd dni poświęcone na konkretne epoki lub zagadnienia, a zarazem ambicja, by np. wycieczka zagraniczna objęła zarys całej kultury odwiedzanego kraju – jego historii, filozofii, literatury). Chodzi w tym wszystkim o to, by uniknąć sytuacji, w której zwiedzanie kilku zabytków z przewodnikiem, mówiącym zawsze to samo, stanowi nieatrakcyjną pańszczyznę a myśli uczniów (a nierzadko i nauczycieli) krążą nieustannie wokół czasu wolnego. No a co z tym czasem wolnym? Co z odpoczynkiem? Czy wycieczka to tylko zwiedzania, referaty, dyskusje? W żadnym razie. Czasu wolnego zostaje jeszcze całkiem dużo – inna rzecz, że nie czeka się na niego jak na wybawienie.