Żywot Dicka cz. 3
Transkrypt
Żywot Dicka cz. 3
Żywot Dicka cz. 3 by Cartman OUTPOST Szybkie uderzenie kolbą w głowę, krew na rękach, zanik świadomości – chłód, słodki chłód. Polecieli, Vertibird (latacz – o lol ) mknął szybko nad pustynią, Dick czuł wiatr we włosach – powoli odzyskiwał świadomość, kątem oka dostrzegł postać – tę samą, którą widział na ziemi – tuż przed... – yyy czym? Co się w ogóle stało?! - Gdzie ja kurwa jestem? Ja latam, o żesz w mordę! Jimm nigdy mi w to nie uwierzy – z niekontrolowanej radości posikał się. Siedzący obok żołnierz pogłaskał go delikatnie po głowie i włożył lizaka do ust... Dick miał dosyć. Maszyna wylądowała, ludzie w zbrojach wyprowadzili chłopaka na lądowisko, przykuli kajdanami do jakiejś rury. Dick był oszołomiony, dookoła niego rozciągał się ocean w oddali widział światła jakiegoś miasta – najprawdopodobniej San Francisco. Słyszał o nim dużo z opowieści kupców, którzy przejeżdżali przez Reno... zawsze chciał tam pojechać. Miasto nauki, krążyły plotki, że podczas wojny jeden z Chińskich okrętów atomowych rozbił się tam, a żołnierze osiedlili się na miejscu. Ludzie w San Francisco mieli podobno dziwne wąskie oczy, gdyby Dick trafił tam na pewno wyśmiewaliby się z jego, nadzwyczaj dużego i okrągłego oka (albo też z dziury obok niego... ). Jeden ze strażników stał na warcie tuż przy dziwacznym wejściu do wnętrza kompleksu. Gdyby ktoś z Was zobaczył to co Dick, na pewno stwierdziłby, że widzi platformę wiertniczą, jednak chłopakowi wydawało się, że widzi pływający zamek. Po chwili wrócił drugi strażnik, a wraz z nim osoba ubrana w nienagannie wyprasowany garnitur. Pod ciemnymi oczami wystawał długi szpiczasty nos, pod nim z kolei krótko przystrzyżony wąsik lekko przykrywający usta wykrzywione w szyderczym uśmiechu. - - Szto je co? – zapytała postać. Kim kurwa jesteś? Zrewanżował się Dick. Mój błąd szanowny pan raczy mi wybaczyć. Niektórzy ludzie nazywają mnie Prezydentem Stanów Zjednoczonych, ale, Mama mówi do mnie Tim. Acha, to znaczy, że jesteś matkojebcą? Co proszę?- zapytał prezydent. Chuj ci w dupę. Odpowiesz mi na kilka pytań, jesteś tylko zwykłym tubylcem ale możesz się przydać. He? Ty mówi do mnie kurwa? – zapytał zdziwiony Dick Nie ej – odpowiedział prezydent. Uważam iż nie jesteś godzien sprawowania tak zaszczytnej funkcji jaką jest reprezentowanie Stanów Zjednoczonych Ameryki. Twoja erudycja jest na zbyt niskim poziomie, a intelekt wyraźnie poniżej przeciętnej. Twoja aparycja jest dla mnie oburzająca, a twoja obecność przyprawia mnie o biegunkę i niekontrolowane zaniki świadomości. Z łaski swojej zejdź mi z drogi (Dick splunął pod stopy prezydenta). Hy? Szto je tam bieda! Ja chciał dobrze! (prezydent rozpłakał się) nie możesz mnie oskarżać, ty podła kurewska suko! A jednak – odpowiedział Dick – na twoim miejscu zabił bym się – straże zabijcie go! Posłuszni żołdacy natychmiast ( i bezmyślnie) wykonali rozkaz Dicka. Prezydent Stanów Zjednoczonych nie żył, Dick przemówił czując taką potrzebę, czuł się zobowiązany - stał teraz na czele potężnego narodu. - Gdybym był waszym prezydentem, aczkolwiek nie jestem nakazałbym eksterminację wszystkich istot zamieszkujących stały kontynent, począwszy od zakładników przetrzymywanych w bazie. (Dick mścił się za krzywdy z dzieciństwa) A i jeszcze jedno, przynieście mi jeta, rotguta i dziwkę – tylko żywą! – mam dosyć trupów i brahminów, w końcu też mi się coś należy od życia, co nie kurwa?! * hszzzt* Tak jest panie prezydencie! – odpowiedział jeden z żołdaków. Nagle rozległ się huk, stalowe drzwi broniące wejścia do fortecy rozsypały się w pył. Na dziedziniec wybiegła postać. - Halt kurwa! To ja - Hans Von Krankenhaus! Na pewno pamiętasz mnie z opowieści Mikensztackich, które mama czytała ci przed zaśnięciem. Ni chuja, a może kurwa - nie pamiętam. Pierdol się, kto tu dowodzi? * hszzzt* - To zależy kto pyta – odpowiedział pilot Vertibirda. (latacza – o lol ) Jestem Wielki Klaus Von Krankenhaus! Dowodziłem wojskami próbującymi podbić Mikstat za czasów Wielkiej Wojny, ale ten pojeb Hetman rozpierdolił mi armię i zamknął w komorze kriogenicznej na tej pierdolonej platformie. A tak w ogóle to dowodzę frontem wyzwolenia Jerozolimy! Drżyj przed moim majestatem! Wszyscy zaczęli drżeć. (żołnierze spanikowali) - * hszzt* - Dowodzi nami Prezydent Dick! Co do kurwy nędzy? Pojebało was, ja nawet kurwa nie potrafię czytać! To nie istotne! Przejmuję kontrolę nad Enklawą! – powiedział Klaus – Wywieźcie „starego” prezydenta na Golgotę – myślę, że widok z pala mu się spodoba – buehehehehhehehe. * hszzzt * Sir, jest Sir! Dick po raz kolejny oberwał kolbą karabinu gausussa w głowę, tradycyjnie stracił przytomność a po policzkach litrami ściekała mu krew. Dotarli na miejsce. Golgota – to bardzo ponure miejsce, gangsterzy z Nowego reno wywozili tutaj swoich klientów... na wieczny spoczynek. Był to płaski teren usiany wzdłuż i w szerz grobami... przez środek tego przedziwnego miejsca przechodziła droga, stał tam drogowskaz jedna ze strzałek wskazywała w prawo był tam napis: „Nowe Reno” , druga skierowana w dół głosiła: „Piekło”... Dla Dicka przygotowano dogodne miejsce, północna część cmentarza była zaciszna, wokół było tylko kilka świeżych grobów, niektóre z nich rozkopały wilki – wszędzie leżały ludzkie szczątki – ale nie to było najgorsze. Tuż przy „znaku drogowym” w ziemię powbijano szereg pali... na każdym z nich nabito ludzkie ciało! Pomiędzy dorosłymi na mniejszych palach zwisały bezwładnie ciała dzieci... gałki oczne wydziobane przez ptaki, skóra odchodząca od kości... płyny ustrojowe ściekające po palach, ludzkie szczątki... odłamki kości, poodrywane kończyny. Tutaj właśnie spędzała czas większość dzieci z Nowego Reno – włącznie z Dickiem za czasów dzieciństwa. Vertibird (latacz – o lol) wylądował. Poturbowany ale szczęśliwy Dick ( no bo w końcu był blisko rodzinnego miasta) wysiadł, żołnierze kazali mu wbić w ziemię pal. Jak kazali tak zrobił. Dick nie był głupi (hehehe) toteż żeby nie umierać w samotności wybrał sobie miejsce obok dwóch dogorywających zacnych obywateli Nowego Reno. - Witam panów! I jak się wisi? – zapytał. - Całkiem dobrze, odpowiedział ten po prawej stronie, z promiennym uśmiechem skierowanym w stronę Dicka. A panu? – zwrócił się do drugiej osoby? Ten milczał, Dick koniecznie chciał z nim porozmawiać... gdyż był to jego sąsiad. - - * hszzzt* Miło nam się gawędzi, ale trzeba się brać do pracy! – powiedział jeden z żołnierzy. Istotnie – odpowiedział Dick – szybkim susem wskoczył na pal i usadowił się na jego czubku – czuł jak powoli jego ciało zatapia się... * hszzzt * No dobrze spełniliśmy swoją powinność, komu w drogę temu w czas! Musimy wracać – wsiadając do Vertibirda pomachał Dickowi, uśmiechnął się przyjacielsko. Dick rozpromieniony z radości, ze spotkał tak życzliwą postać na pustkowiach pomachał i również uśmiechnął się do żołnierza. Do zobaczenia! –zawołał * hszzzzt * - Papapa! – odpowiedział żołnierz, maszyna uniosła się w powietrze i poszybowała w kierunku zachodzącego słońca... Dick westchnął głęboko i skierował rozradowane oczęta w kierunku towarzyszy. - No to jaka jest twoja historia?! – zwrócił się do tego po prawej. - Urodziłem się 2 miesiące za wcześnie. Kiedy miałem rok upuszczono mnie na podłogę. W wieku dwóch lat zachorowałem na zapalenie płuc, rok później na ospę. Kiedy miałem cztery lata spadłem ze schodów i złamałem sobie sześć żeber. W dniu moich piątych urodzin mój wujek oszalał w wyniku uderzania arbuzem w głowę. W wieku sześciu lat uderzył mnie łopata w głowę. Rok później mój udomowiony szcur odgryzł mi palec wskazujący. Kiedy miałem osiem lat, mój pies Spike zginął pod kołami traktora. Potem moja mam straciła ręke w wyniku ataku szalonej krowy. Kiedy miałem dziesięć lat stado dzikich psów rozszarpało moją siostrę. Kiedy maiłem jedenaście lat, mój dziadek popełnił samobójstwo bo nie mógł już na mnie patrzeć. Rok później to samo zrobiła moja babcia. Kiedy miałem trzynaście lat mój ojciec w pijackim amoku wykłuł sobie oko widłami. Później mój brat włożył rękę do sieczkarni, a moja ciotka udławiła się rybią ością. Kiedy miałem szesnaście lat mój kuzyn padł ofiarą modliszki. Rok później odrąbałem sobie motyką palec u nogi. Do tego wszystkiego mój ojciec stracił nogę w wypadku spowodowanym przez ten sam traktor, który zabił mojego psa. Kiedy miałem dziewiętnaście lat... - Jej! Jakie to szczęście, że nie jestem w twojej skórze! – powiedział Dick – postać jakby go nie usłyszała i kontynuowała swoją opowieść dalej... - Podróżowałem sobie spokojnie prze pustynię, kiedy to ni z owego mój brahmin wyciągnął kopyta. Zaraz potem odkryłem, że kończy mi się woda, a z tych nerwów bardzo chciało mi się pić. W nocy zaczęło mnie łamać w kościach i rozbolała mnie głowa. Do tego doszła jeszcze biegunka i swędząca wysypka. Usiadłem na ziemi i czekałem na śmierć. Tak więc siedziałem sobie na gorącym piasku pustyni, czekając, aż wydam z siebie ostatnie tchnienie, kiedy nagle zaroiło się wokół mnie pełno szponów śmierci. Cóż pomyślałem sobie, teraz już na pewno umrę. Skończę jako sterta szponowego gówna wysychająca w prażącym słońcu pustyni. Ale nie... Okrutny los szykował dla mnie jeszcze jedną niespodziankę. Zaciągnęły mnie do swojego gniazda, a żeby w ogóle było fatalnie, zaczęły mi podawać jakieś lekarstwo. Miałem po nim straszne gazy, więc przestałem je zażywać – i chyba dobrze zrobiłem. Podejrzewam, że przez te środki chemiczne, szpony śmierci w jakiś sposób manipulowały moją psychiką, bo przez pewien czas NAPRAWDĘ zacząłem wierzyć, że wszystko będzie dobrze! Uciekłem od nich z niewoli, na pustkowiu spotkałem bandę pijanych rabusiów no i skończyłem tutaj na palu obok ciebie. To już chyba wszystko. - Cholera, powiedz mi jeszcze, że nie masz żadnych dzieci! - Nie. Kiedy miałem dwadzieścia dwa lata, wyrósł mi taki dziwny grzyb na jądr... - Stój nie chcę tego słuchać! – zawołał Dick i skonał. - A szkoda, dobrze mi się z tobą gadało. Koleś wsadził palec do pustego oczodołu Dicka, zdziwił się nie licho – oko zaczęło dorastać!