nie jestem dekadentem

Transkrypt

nie jestem dekadentem
NIE JESTEM DEKADENTEM Mówi o sobie, że zawsze był nieśmiały. Mimo to ma odwagę zmuszać ludzi do słuchania muzyki naprawdę ‐ nie tylko w tle codziennych zdarzeń. Cieszy się z tych, którzy poszukują intelektualnej muzycznej rozrywki, choć potrafi ona sporo kosztować. Z Januszem Radkiem rozmawiamy 15 lat po jego pierwszym muzycznym sukcesie scenicznym. Marzena Cyboran: ‐ Co było pomiędzy 1990 rokiem i Lirą Orfeusza a Grand Prix na XXIV Przeglądzie Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu w 2003? Pytam o te 13 lat, bo pamiętam taki recital w 1995 czy 1996 roku w Dębicy... Janusz Radek: ‐ Tak, jasne, pamiętam Dębicę doskonale. ‐ Miałeś wtedy długie włosy i może to tylko wrażenie, ale wydawałeś się nieśmiały... ‐ Ja zawsze byłem nieśmiały. Zresztą zostało mi to do tej pory. Co było? Może rzeczywiście była jakaś walka z nieśmiałością ‐ różne doświadczenia z muzyką, poezją, trochę z tekstem, scenografiami. Były jakieś zdarzenia rock`n`rollowe, bluesowe i jazzowe. Coś, co się dookreślało w środowisku piosenki autorskiej. ‐ Jak długo to trwało? ‐ Pięć lat. Przyznam szczerze, że w sytuacji, kiedy polska młodzież śpiewała polskie piosenki i można było szybko i łatwo zrobić karierę, ja zająłem się rzeczami, które były mało popularne i mało nośne. Uczyłem się śpiewać. Sam, na błędach, w doświadczeniach studyjnych. Chyba wtedy wypracowałem sobie pewien sposób śpiewania, który być może nie trafia w społeczne zapotrzebowanie, bo teraz nikt nie śpiewa. Ludzie szukają w muzyce walorów użytkowych: chcą poczytać gazetę, pojeździć autem ‐ tak, żeby piosenka nie absorbowała, nie przeszkadzała. A że ja całe życie chciałem ludzi skupić, przykuć do tego, co im opowiadam, więc moje dokonania nigdy nie były efektowne. Jestem facetem, który wykonuje "pracę u podstaw". Może to brzmi śmiesznie, ale przekonywanie ludzi poprzez bezpośredni kontakt, że to, co robię, ma wartość i opowiada o czymś ważnym ‐ to jest główne moje motto. Nie skupiam się na rzeczach, które nie wiadomo, kto napisał, nie wiadomo, kto zaśpiewa... Wcześniej dotykałem masy różnych rzeczy. Miałem zespół z Piotrkiem Zanderem, który jest na wskroś rock`n`rollowy. Graliśmy w Opolu, byliśmy na listach przebojów, jeździliśmy na koncerty. Ludziom się to bardzo podobało. To, co robię teraz, jest realizacją tezy, że robię to, co mnie w danej chwili cieszy. Jeżeli chcę być bardziej zabawny ‐ to jestem, jeśli chcę być bardziej liryczny ‐ też jestem. Jeśli chcę poszerzyć grono swoich odbiorców, to jestem piosenkowy. Teraz na przykład mam taki program, który z premedytacją ‐ nie z wyrachowania, ale z zamiłowania i z zapotrzebowania dla samego siebie ‐ jest piosenkowy. ‐ Jeśli chodzi o nurt poezji śpiewanej, Zielone szkiełko i tamte klimaty... czy pisałeś kiedyś teksty, wiersze? ‐‐ Nigdy nie pisałem wierszy. Tylko teksty. Teraz dla tego nowego, piosenkowego programu pt. "Dom za miastem" napisaliśmy teksty pół na pół z Robertem Kasprzyckim. ‐ To teksty opisujące Twoje życie, odczucia, refleksje? ‐ Nie, one nie aspirują do przemyśleń głęboko intelektualnych. To raczej spostrzeżenia, które jak najbardziej dotyczą tego, co się dookoła nas dzieje, ale bez pretensji do manifestów pokoleniowych. Ja tego nie lubię. Uważam, że takie zdeklarowane, ostre manifesty są dobre dla poezji. Ale trzeba wyjątkowych czasów na to, by piosenka stała się manifestem. To zdarzało się kiedyś, a teraz wydaje mi się, że nadszedł czas hedonizmu ‐ nie wiem, czy ktokolwiek chciałby słuchać o tym, że na świecie tak naprawdę nie jest dobrze i że to wszystko może runąć w ciągu jednej sekundy. Bardzo chciałbym kiedyś taką piosenkę zaśpiewać, ale dziś nie czuję się na siłach... ‐ Chodzi o łatwą i przyjemną melodię do zapamiętania i zanucenia po jednym przesłuchaniu... ‐ Tak. Na przykład o tym, że dziewczyna jest nieszczęśliwa, bo on już nie wróci. ‐ Nominacja do Fryderyków, Sopot, Opole, Eurowizja, Królowa nocy, Serwus Madonna, Świętokrzyska Golgota, Tu es Petrus... Janusz Radek staje się coraz bardziej popularny, znany z TV. Czy masz w związku z tym poczucie, że robisz karierę? ‐ Na pewno nie karierę w dzisiejszym, medialnym rozumieniu. Nazwałbym to przekonywaniem do rzemiosła, które jest przejściem do wyrazu artystycznego. To nie żadna kariera typu bach‐bach ‐ 200 tysięcy płyt... i żaden tryumf medialny. Natomiast satysfakcjonujące jest to, że grywam ok. 90 koncertów rocznie. Są to koncerty biletowane, gdzie ludzie muszą zapłacić bardzo dużo pieniędzy ‐ czasem 50 zł, a czasami nawet 100 zł ‐ i przychodzi na nie 400‐600 osób. ‐ Czyli możesz powiedzieć, że masz już swoją publiczność? ‐ Tak. Mam pełną satysfakcję z tego, że ‐ mimo iż mnie nie puszczają w radiu ‐ publiczność przychodzi na moje koncerty. I nie są to pikniki ‐ kiełbachy, piwo, chmara ludzi, której tak naprawdę nie obchodzi, kto tam śpiewa; byle się rozkręcić i pokrzyczeć... Jest jeszcze bardzo dużo publiczności, która w pędzie zarabiania, budowania domów itp. poszukuje intelektualnej rozrywki: muzyki, melodii, piosenki... Mimo że muzyka i piosenka jest w wielkiej defensywie w porównaniu do takich sztuk jak kino, plastyka. One bardziej przekonują ludzi, bo są to rzeczy materialne. Można kupić obraz, rzeźbę. Swego czasu w Polsce zaczęto robić jakieś kalki zachodnie, ignorować publiczność i ludzie się pogniewali. Stąd taki spadek sprzedaży polskiej muzyki ‐ ludzie się zniechęcili do tego mało podobnego do polskiej tradycji dziwactwa. ‐ Kiedy kolejna płyta? ‐ Myślałem na początku, że będzie już w czerwcu. Ale okazuje się, że wydawca chce, żeby była to wyjątkowa produkcja. I ja się z nim zgadzam. Chodzi o to, aby nie była źle nagrana, źle napisana, byle jaka. By była doskonała pod względem technicznym. Nie zależy to tylko od piosenek, które napisałem, potrzebne są jeszcze drobne dodatki, typu broszka, torebka, buty... ‐ Powiedziałeś kiedyś: "Nie jestem aktorem. Bywam nim". Muzykiem jesteś? ‐ Muzykiem też nie. Raczej piosenkarzem. Tak bym siebie określił. Brak mi sfery warsztatowej, jaką ma muzyk. Nie grywam biegle na fortepianie, używam tego instrumentu tylko do celów kompozycyjnych. Nie jestem obeznany w teorii muzyki, bo kiepsko czytam nuty i zdecydowanie nie potrafię tego zapisać. Mam bardzo skromne pojęcie o aranżacji i to jest rzecz, którą mogę ocenić, natomiast nie mogę jej zrobić. Jestem więc piosenkarzem. Aktorem też się nie czuję ‐ nie tylko dlatego, że nie mam dyplomu. Natomiast wiem, że wszelkie cechy interpretacyjne w moim śpiewaniu są cechami aktorskimi. One pomagają mi interpretować tekst, zrozumieć go i podawać. ‐ Nie przeszkadza Ci ‐ nie utrudnia pracy ‐ nieznajomość nut? ‐ Nie. Teraz już są takie sprzęty, że wystarczy, że ktoś nagra mi linię melodyczną, a ja się tego nauczę. ‐ Czyli śpiewasz ze słuchu? ‐ Tak. Odsłuchuję i uczę się na pamięć. Ale jeśli są nuty, to biorę je, jednym palcem gram i jestem w stanie jakoś ten zapis odczytać. ‐ Jak się ma historia do muzyki? ‐ Historia do muzyki ma się tak, że... historię skończyłem. ‐ A gdybyś miał jutro pójść do szkoły i uczyć historii? ‐ Nie, nie dałoby rady. ‐ Dlaczego? Przecież ją skończyłeś? ‐ Tak, skończyłem, ale jest masę innych rzeczy, które mógłbym robić. Wydaje mi się, że w wieku 37 lat mógłbym masę innych rzeczy robić, niekoniecznie uczyć historii. To jest bardzo odpowiedzialny zawód, niestety o bardzo niskim poparciu społecznym. Bez żadnego zrozumienia ‐ jak wiele innych zawodów... ‐ Gdybyś miał znów 19 lat, wybrałbyś tę samą drogę? Ten sam kierunek studiów? ‐ Na pewno byłyby to jakieś humanistyczne studia. Nie wyobrażam sobie siebie jako młodego rekina biznesu. ‐ Jak wspominasz okres studiów? ‐ Było prawo, różne zawirowania, później ta historia. Lubiłem historię ‐ to taka szeroko pojęta nauka humanistyczna. Pozwala trochę wiedzieć o społeczeństwie, polityce i trochę jakby o psychologii narodu. O tym, co w danym narodzie jest charakterystyczne, a niekoniecznie wpisuje się w stereotyp. Taka totalna historia, która zawsze mi się podobała i została wymyślona przez Francuzów pod koniec XIX wieku, polegała na tym, że nie bada się tylko i wyłącznie tego, co się zachowało przez lata, lecz wszelkie uwarunkowania, które mogły oddziaływać na decyzje jednostek lub całych społeczeństw. ‐ Jak ćwiczysz głos? ‐ Nie ma konkretnych ćwiczeń. Rano muszę wypić 3‐4 herbaty. Zawsze jest rozśpiewanie przed koncertem ok. 15 minut. ‐ Tylko? ‐ Tylko. Ja dużo śpiewam, więc nie potrzebuję dłuższej rozśpiewki. ‐ Masz jakiś taki zwyczaj, że przed koncertem musisz (lub nie możesz) wypić np. piwo? ‐ Nie. Na pewno nie piję alkoholu przed koncertem. Niektórych to rozluźnia, a mnie nie jest potrzebne. ‐ Ale ja nie mówię o alkoholu, lecz o tym, że np. Pani X nie może wypić herbaty, bo wtedy kurczą jej się struny głosowe itp. ‐ To są bzdury. Mówią tak, żeby zwrócić na siebie uwagę. ‐ Albo, żeby była wymówka jak coś pójdzie nie tak... ‐ Tak: "Wypiłam herbatę i zaśpiewałam do d... " ‐ Wielu przypisuje Ci osobowość dekadenta ‐ jesteś nim? ‐ Nie. Myślę, że nie. Zdecydowanie rozdzielam to, co jest na scenie, od życia. Nie da się oczywiście zrobić tego całkowicie, bo jednak jakieś emocje, spostrzeżenia muszą zaistnieć w tym, o czym się później opowiada ze sceny. Ale staram się, żeby o różnych rzeczach na płaszczyźnie piosenki, sztuki czy teatru opowiadać. Jestem bardzo ciekawy świata. Jeśli mnie interesuje jakaś forma dekadencji, satyry, prześmiewczości ‐ nazwijmy to ogólnie: drwiny z tego, co zauważam, to wtedy rzeczywiście taki jestem. To kwestia mojego nastroju. ‐ Jaki jest Janusz Radek naprawdę? Twardziel? Macho? Romantyk? Płaci rachunki czy zostawia to żonie? ‐ Nie wiem, jaki jest Janusz Radek. To znaczy ja wiem, ale nikomu o tym nie mówię, bo to jest moja sprawa. Nie uzewnętrzniam tego w moich tekstach, w tym, co robię. Oczywiście czasami się to nie udaje. Na pewno nie jestem kimś, kto napisałby całą płytę albo cały materiał o swoich wewnętrznych cierpieniach. Kto by wywlekał sprawy rodzinne lub nieszczęścia i cały czas na tym jechał ‐ to jest trochę nie w porządku wobec siebie. Nie można opierać swojej kariery na tym, że jest się niekochanym i smutnym. Aczkolwiek wiem, że ludzie tego potrzebują, że są tacy artyści i ja ich nawet czasami słucham. ‐ Skąd pomysł, by wcielić się w rolę kobiecą? ‐ To śmieszne i prowokujące. Jakbym się mógł wcielić w rolę żaby, też bym to zrobił. ‐ Tylko prowokacja? ‐ Jak najbardziej. Przecież nie chcę być kobietą... ‐ Niewątpliwie. Ale np. Wojaczek robił coś, by poprzez doświadczenie zrozumieć to, zgłębić... ‐ Po części tak. Ale robił to też po to, żeby społeczeństwo mało intelektualnie mobilne miało możliwość odczytania go z zupełnie innej strony. Dlatego kiedy występuję w roli kobiety, bawi mnie, że niektórzy w to wierzą. Na pewno śpiewanie w skalach kobiecych mnie wartościuje, bo sprawdzam się wokalnie. ‐ Właśnie ‐ czy jednym z powodów nie jest chęć pokazania, jakie masz możliwości wokalne? ‐ Chociażby. Śmieszy mnie zachowanie ludzi, którzy odbierają to w kontekście obyczajowym. I, oczywiście mylnie, komentują to jako wydarzenie obyczajowe. Kiedyś podczas Dni Polski w Lipsku miała miejsce bardzo śmieszna sytuacja. Śpiewałem tam kilka piosenek z Królowej Nocy. Z tego względu, że Niemcy mają bardzo wysoko postawioną poprzeczkę, jeśli chodzi o tradycję kabaretu, u nich to normalne jest, że ktoś się przebiera za kobietę, a ktoś inny za chimerę. Jednym słowem ‐ byli zachwyceni. Natomiast obecni tam pracownicy Urzędu Miasta Krakowa, rodowitych krakowianie, wyszli całkowicie zbulwersowani, że prezentuję jakąś kulturę gejowską. Zrobił się skandal, bo po koncercie przyszli Niemcy, gratulowali mi, zapraszali na jakieś dyskusje, rozmowy, itp. i pytali, gdzie są Polacy, którym mogliby pogratulować. Obecny tam konsul musiał osobiście pobiec za nimi i zawrócić ich ze schodów. Wrócili i posłusznie wysłuchali całej tyrady ze strony Niemców na temat tego, jakiego mają wspaniałego artystę... Oczywiście tamci połapali się, że Polacy zachowali się jak idioci, jednak starali się to wszystko jakoś załagodzić. Sytuacja była bardzo śmieszna i z takich właśnie czerpię dużo radości. ‐ Czy córka widziała Cię w kobiecym przebraniu? ‐ Jasne. Wcześniej widziała mnie w roli Puka, gdy miała zaledwie kilka lat. Pamiętam, że zareagowała dosyć zabawnie. ‐ Masz w planach jakieś wyjazdy zagraniczne? Może zaśpiewanie dla Polonii? ‐ Nie mam ciągot do grania dla Polonii. Oni zamawiają tych, których pamiętają z momentu, kiedy opuszczali kraj. Potem już się mniej interesują tym, co się dzieje w ojczyźnie. Dlatego część zamówiłaby chętnie Ordonkę, a inni pewnie Lady Pank. Miałem satysfakcję z grania w Niemczech właśnie dlatego, że dla publiczności w większości niepolskiej. Ostatnio na przykład Królowa Nocy była prezentowana w jednym z klubów ekskluzywnej teraz artystycznie dzielnicy Berlina ‐ Prenzlauerberg. Wśród dwustu osób większość stanowili Niemcy. Granie dla nich to przyjemność, bo chociaż nie rozumieją tekstu, to znają główną zasadę takiej formy lepiej niż Polacy. ‐ Wierzysz w przeznaczenie? ‐ Nie wiem, co to jest przeznaczenie. Nie ufam gwiazdom, przepowiedniom, wróżkom. Nie interesuje mnie to. Myślę, że więcej wynika z pracy, doświadczenia. To nie znaczy, że jestem przekonany, że człowiek może wszystko i o wszystkim decyduje, bo jest wielki. Wierzę w swoje umiejętności i ograniczone możliwości kierowania tym, co się dookoła mnie dzieje. Chyba, że nazwiemy przeznaczeniem Boga. ‐ Jesteś szczęśliwy? ‐ Tak, kiedy do czegoś dochodzę, kiedy potrafię coś sklecić coś, co się sypie, to wtedy czuję się bardzo szczęśliwy. ‐ Masz marzenia, które powoli realizujesz? ‐ Myślę, że moim największym marzeniem jest być coraz bardziej odpowiedzialnym. Z racji tego, że absorbuje mnie i ciekawi wiele rzeczy, często umykają mi sprawy naprawdę ważne. Dlatego moim marzeniem jest praca nad swoją odpowiedzialnością, nad rozróżnianiem tego, co istotne, od tego, co wchodzi w oczy. Tego, co naprawdę warte wysłuchania, od tego, co wchodzi w uszy. Szczególnie w dzisiejszym świecie, gdzie wszystko jest bardzo kolorowe, lateksowe, obrazkowe, skrócone w formie smsa, nie do końca szczere. Znalezienie w tym prawdziwych wartości jest cholernie trudne. ‐ Czy masz jakiś autorytet? ‐ Trudno kogoś takiego wskazać. Raczej jest trochę wartości, które niektórzy głoszą i co poniektórym udaje się je realizować. Nie ma ludzi idealnych w stu procentach. Widziałem ostatnio film o Kuroniu, którym się kiedyś interesowałem. Wydaje mi się, że to był niesamowity człowiek. ‐ Jest ktoś, z kim chciałbyś zagrać, zaśpiewać? ‐ Fascynuje mnie Lech Janerka. Jest chyba najbardziej kreatywną dzisiaj osobą. Chce mu się pracować, w niezwykły sposób oddawać to, co widzi ze swego dziesiątego piętra wieżowca we Wrocławiu. Niesamowity człowiek. ‐ Jesteś indywidualistą, prawda? ‐ Staram się, aczkolwiek uwielbiam pracować z ludźmi. ‐ Jak Ci się pracuje z Rubikiem, z Książkiem? ‐ Dopóki mnie to cieszy, to mi się dobrze pracuje. Tak samo jak mi się dobrze pracowało z ludźmi w Gdyni i we Wrocławiu, w teatrze u Wojtka Kościelniaka. Lubię pracować z ludźmi, gdy się sprawdzam i są dla mnie odpowiednie zadania, dzięki którym się realizuję, ale jeżeli mam być tylko elementem i nie sprawia mi to przyjemności to praca w zespole nie ma sensu, bo mogę robić masę innych rzeczy. Na szczęście od jakichś 5‐6 lat mogę sobie robić to, na co mam ochotę... ‐ Mamy w SEMESTRZE jubileusz setnego numeru... ‐ No to gratulacje. ‐ I tak wychodzi, że Ty w tym roku też obchodzisz jubileusz ‐ 15‐lecia od czasów Olsztyna. Co jest dziś, wiemy, ale co będzie za kolejne 15 lat? ‐ Najpierw doczekajmy tego czasu. Nie wiadomo przecież, co się stanie po drodze. Może będziemy śpiewać po arabsku? Jestem w stanie się tych wszystkich glisów nauczyć. Zaraz ‐ jak to by się nazywało?... ARABENFOLK! To są oczywiście żarty... ‐ A teraz wersja mniej satyryczna tego, co za 15 lat. ‐ Za 15 lat chciałbym osiągnąć taki status, jak pewien rosyjski aktor, który ma w Moskwie swój teatr. I oprócz tego, że gra różne rzeczy, gra też od 25 lat jeden i ten sam spektakl. Ludzie zamawiają bilety z ogromnym wyprzedzeniem. Kiedy on wchodzi na scenę, ma 15 minut owacji i sam musi prosić widzów, by mógł zaśpiewać, ewentualnie zagrać. W czasie piosenki mu przerywają, bo są tak wstrząśnięci jego artyzmem, że muszą wstać i kolejne 15 minut bić brawo, co on, podejrzewam, bardzo lubi. I jeszcze życzyłbym sobie takiej publiczności, jakiej doświadczyłem w Moskwie. Rosjanie są narodem, który kocha do nieprzytomności swoich artystów. Niezależnie od tego, z jakiej są opcji politycznej i czy zdobywają pieniądze uczciwie czy nie. ‐ Dziękuję bardzo za rozmowę. ‐ Dziękuję. Semestr 2005