Sala Samobójców – analiza scenariusza W tym filmie nie ma

Transkrypt

Sala Samobójców – analiza scenariusza W tym filmie nie ma
Sala Samobójców – analiza scenariusza
W tym filmie nie ma bohaterów pozytywnych. Są źli i mniej źli. Ich
światem rządzi zasada dominacji. Nie wolno mieć skrupułów. Trzeba
być silnym, bezczelnym, wygadanym. Posiadać rzeczy i ludzi. Ci którzy
okazują słabość wypadają z gry. Ci którzy wypadają z gry mszczą się na
innych – słabszych od siebie. Ci którzy wygrywają gardzą tymi, którzy
przegrali. „Porządek dziobania” obowiązuje w życiu społecznym (praca i
szkoła) i osobistym. Nie ma tu miejsca na odruchy solidarności. Ta wizja
zatomizowanego społeczeństwa choć wydaje się ekstremalna, jest
bardzo prawdziwa. To Polska a.d. 2009. Tak również można ją
postrzegać.
Informacje
o
przemocy
w
szkole,
cyberbullingu
i
samobójstwach z nim związanych, udanych i nieudanych operacjach
plastycznych, oraz wielkich pieniądzach będących jedyną miarą
sukcesu, są ciągle obecne w mediach. Szczególna rolę w tym świecie
zajmuje Internet. Teoretycznie łączy ludzi. W praktyce, coraz bardziej
nas od siebie oddala. Pozostajemy sami z sobą przed szklanymi
ekranami komputerów. Wpadamy w uzależnienie od złudnego poczucia
kontaktu, jakie niesie sieć. Jedną z najlepszych scen w tym filmie jest ta,
w której ojciec bohatera wyrywa internetowy kabel wiodący do pokoju
syna. Atak szału który w tym momencie ogarnia bohatera i, chwilę
później, udawanie skruszonego dziecka, jako żywo przypominają
strategie, jakie podejmuje narkoman na głodzie, żeby dostać działkę.
Poprzez losy głównego bohatera, scenariusz bardzo umiejętnie buduje
powyższą wizję. Każdą scena posiada swoją wewnętrzna dramaturgię i
wnosi coś do obrazu całości. Można się czepiać, że pierwsze sceny są
mało konkretne (za dużo w nich słówek „jakiś” i „jakaś”). Ale szybko
opowieść staje się bardzo precyzyjna. Można mówić, że scena, w której
dresiarze napadają bohatera zaraz potem, jak wsiada on do autobusu –
mało prawdopodobna, a scena tańca ojca na korytarzu bohatera [s.9] –
dziwna, ale przy metodzie hiperbolizacji rzeczywistości, którą stosuje
autor, ma to swoje uzasadnienia. Za długie jest zakończenie filmu.
Scenarzysta chce zamknąć wszystkie wątki i w rezultacie mamy pięć
puent. Chyba lepiej, żeby finały historii ojca i matki, w skróconej formie,
zlały się w obrazkowym kolażu z wideoblogiem, który je poprzedza.
Trochę naiwna jest też ostatnia scena, w której „przypadkowo” spotykają
się w parku dziewczyna, dresiarze i rodzice bohatera. W świecie, który
wykreował scenarzysta nie ma miejsca na takie sentymenty. Jak w
klasycznej tragedii, z tej sytuacji nie ma dobrego wyjścia.
To czy film będzie udany, w dużej mierze zależy od jego realizacji. 1/3
filmu dzieje się w wirtualnym świecie Second Life’u. To, jak będzie on
wyglądał i w jaki sposób będzie łączył się ze światem realnym
zadecyduje, czy ten świat zostanie przyjęty, czy też odrzucony przez
widzów (komentarz: „polski i zgrzebny” – będzie wyrokiem skazującym).
Podobnie ważna jest sekwencja samobójstwa. Gdyby sfilmować ją w
konwencji realistycznej - dialogi przy klubowym barze wydadzą się
napuszone i sztuczne. Tylko konwencja jakiegoś narkotycznego transu
(podobna do tej, którą zastosował Donny Boyle w „Trainspotting”), z
rozchwianą kamera i zakrzywieniem przestrzeni, zbliży nas do tego, jak
postrzega świat naszpikowany Valium bohater. Osoba Jana Komasy –
reżysera najlepszej, hip-hopowej części „Ody do radości” – wydaje się
gwarancją że te realizacyjne wyzwania zostaną pokonane. Jeśli tak się
stanie, ten film ma szansę zyskać miano „kultowego”.(m.w.)

Podobne dokumenty