Bez celu umieram

Transkrypt

Bez celu umieram
Źródło: http://www.kilimandzaro.mimowszystko.org/kmw/aktualnosci/4,Bez-celu-umieram.html
Wygenerowano: Czwartek, 2 marca 2017, 17:52
Bez celu umieram
Publikujemy rozmowę z Krzysztofem Gardasiem, niepełnosprawnym zdobywcą kilkutysięczników wchodzących w skład
„Korony Ziemi”. Pan Krzysztof opowiada o trudach i niebezpieczeństwach wyprawy na Dach Afryki. We wrześniu będzie
go zdobywał po raz drugi, jako uczestnik projektu Kilimandżaro 2008 – Mimo Wszystko.
Rozmowa z Krzysztofem Gardasiem
członkiem wyprawy „Kilimandżaro 2008 – Mimo Wszystko”
– Zdobył Pan Mont Blanc, Kilimandżaro, Elbrus i, jako pierwsza na świecie osoba niepełnosprawna,
Aconcaguę w Andach. We wrześniu, po siedmiu latach, ponownie wejdzie Pan na Biały Dach Czarnego
Lądu. To chyba niezbyt trudna wyprawa dla tak wytrawnego zdobywcy szczytów.
– Gór nigdy nie należy lekceważyć. Nie należy też przeceniać swoich sił. Właśnie dlatego, że wszedłem już na parę
kilkatysięczników, wiem, że nasza wyprawa może nie być łatwa. Co więcej – jeśli miałbym wyruszyć na Kilimandżaro
już za tydzień, miesiąc, a nie dopiero we wrześniu, obawiałbym się, że moje wejście na Dach Afryki zakończyłoby się
porażką.
– Dlaczego?
– Niektórym ludziom wydaje się, że wejście na Kilimandżaro jest sprawą prostą, tym bardziej, jeżeli wchodzi się na nie
trasą łatwiejszą do pokonania, czyli Marangu Router. Nic bardziej mylnego. Bez odpowiedniego przygotowania,
usiłowanie zdobycia Białego Dachu Czarnego Lądu zakończy się klęską. Widziałem ludzi, których ta góra pokonała.
Schodzili z niej mając łzy w oczach. Byli to turyści w pełni zdrowia i sił, a przecież w projekcie „Kilimandżaro 2008 –
Mimo Wszystko” biorą udział osoby poruszające się na wózkach albo, tak jak ja, o kulach. Dlatego moje
przygotowania kondycyjne do „Kilimandżaro 2008 – Mimo Wszystko” potrwają kilka miesięcy. Wiele wypraw na Dach
Afryki kończy się niepowodzeniem już na wysokości trzech albo czterech tysięcy metrów, właśnie na skutek mylnego
mniemania, że wejście na jego szczyt nie jest trudne, że wystarczy mieć pieniądze i ambicję.
– Co stanowi główny problem podczas takiej wyprawy?
– Aklimatyzacja, brak kondycji fizycznej, często też odpowiedniego ubioru. Widziałem Amerykanów wyprawiających
się na szczyt Kilimandżaro. Ubrani byli w dżinsy, kowbojskie kapelusze, na nogach mieli kiepskie buty. Musieli wracać.
Marzenia o zdobyciu tej góry dla takich ludzi szybko się kończą. Nie pomagają im nawet łykane garściami tabletki,
które poprawiają aklimatyzację. Inna rzecz, że tubylcy, którzy prowadzą wyprawy, często niemal biegną. Jednak, bez
względu na to, jaki jest efekt podejścia, biorą te same pieniądze. Bardziej jest więc dla nich opłacalne, gdy turyści
rezygnują z podchodzenia na sam szczyt albo jeszcze wcześniej.
– Choroba wysokościowa daje o sobie znać.
– Czasami bywa potężnie odczuwana. Proszę sobie wyobrazić: będąc na wysokości trzech tysięcy siedmiuset metrów,
wstaje Pan z łóżka na przykład o siódmej rano i wchodzi o tysiąc metrów wyżej, a stamtąd, gdzie zmęczeniu
towarzyszą nierzadko kłopoty z oddychaniem, ze snem, po parunastu godzinach, następuje wyprawa na sam szczyt wysokość pięciu tysięcy ośmiuset dziewięćdziesięciu pięciu metrów nad poziom morza. Wiele osób tego nie
wytrzymuje.
– W projekcie „Kilimandżaro 2008 – Mimo Wszystko” biorą udział paraolimpijczycy albo tacy ludzie jak
Pan i Jan Mela. Nie powinniście mieć kłopotów. Nikt Was nie będzie popędzał na wierzchołek Dachu
Afryki.
– Najistotniejsze jest to, że nasza wyprawa jest perfekcyjnie i profesjonalnie przygotowana. Oczywiście trzeba wierzyć,
że wszyscy zdobędziemy szczyt Kilimandżaro, ale należy też liczyć się z trudnościami. Mogą one wystąpić już na
początku, na wysokości tysiąca dziewięciuset metrów, gdzie trasa prowadzi przez las równikowy. Jeśli będzie padał
deszcz, przejechanie tego terenu wózkami stanie się trudne. Notabene nikt nie wjechał jeszcze na wózku na Dach
Afryki. Jest to więc wyzwanie. Poza tym, kiedy będziemy schodzić ze szczytu, nie zatrzymamy się już na wysokości
czterech tysięcy siedmiuset metrów, lecz od razu zejdziemy o tysiąc metrów niżej. Przejście o kulach tak długiego
odcinka jest niezwykle wyczerpujące. Trzeba też wziąć pod uwagę, że przechodząc jakieś sto metrów po grani
szczytowej, idzie się po śniegu. Jestem jednak dobrej myśli.
– Skoro pojawią się trudności, to pewnie satysfakcja będzie też ogromna, gdy projekt zakończy się
sukcesem.
– Naturalnie. Po takim wyczynie jeszcze bardziej uwierzymy we własne siły. Może też damy przykład innym ludziom,
nie tylko niepełnosprawnym, że marzenia należy realizować mimo wszystko. Cóż... Ja wstałem z wózka, chodzę o
kulach. Dziwi mnie, kiedy widzę, że osoby w znacznie lepszym stanie od mojego dalej siedzą na wózkach.
– Czym to jest spowodowane, Pana zdaniem?
– Trudno powiedzieć. Może brakiem celów w życiu. Ja, nie mając celu, umieram. Właśnie przez to, że stawiałem sobie
w życiu cele, moje życie po wypadku komunikacyjnym bardzo się odmieniło. Spotkałem wspaniałą dziewczynę, która
jest moją żoną, mamy syna, po wejściu na Aconcaguę skontaktował się ze mną człowiek, który dał mi pracę, dzięki
czemu mogłem zacząć normalnie funkcjonować w codzienności. Oczywiście nic nie przychodzi łatwo, każdy człowiek
ma swoje Kilimandżaro do zdobycia. Trzeba jednak posiadać w życiu cel, bo bez niego nie ma nic, nasze życie traci
sens.
Rozmawiał Wojciech Szczawiński
Komentarz (0) dodaj komentarz
Brak komentarzy
dodaj komentarz