Nagrodzone prace literackie (format pdf.)
Transkrypt
Nagrodzone prace literackie (format pdf.)
I miejsce Wiatraki Wiktor Skoczylas uczeń klasy IV a SP im. S. Żeromskiego w Nałęczowie Na wapiennej górze Stoi wiatrak, co miele zboże. Tak zachwycił moją duszę Muszę strugać, tworzyć muszę. Mama łaje, mama krzyczy – Ja mam w głowie tylko wiatrak. Kto dostrzeże moje marzenia, Kto zobaczy moje prace? Może będę je sprzedawał? Może kogoś to zachwyci? Czy ktoś mnie zrozumie, Może znienawidzi? Idę drogą krętą, Pnie się w stromą górę. Pójdę, gdzie mnie zaprowadzi. Może ktoś zrozumie…. II miejsce Róża Niny Maja Powroźnik uczennica klasy V Ogólnokształcącej Szkoły Muzycznej I i II st. im. K. Lipińskiego w Lublinie Na przedmieściach miasta, pomiędzy ulicą Ptasią a aleją Spokojną w eleganckiej willi mieszkała dość oryginalna osoba – pani Grudzień. Imienia jej nikt nie pamiętał, ale nazwisko doskonale odzwierciedlało jej osobowość, ponieważ pani Grudzień była zimna i miała serce z kamienia. Unikała ludzi i rozmawiała z nimi tylko wtedy, gdy było to naprawdę konieczne. Jedyną jej pasją były piękne, wyniosłe róże. Kochała je od zawsze, dlatego ukończyła studia przyrodnicze i zajęła się ich uprawą. Sama uważała siebie za naukowca, dlatego denerwowała się, gdy nazywano ją ogrodniczką. Ogrodnik kojarzył jej się z prostym chłopem od cebuli i kapusty, a przecież ona daleka była od takiej pospolitości. Oprócz swoich róż, które pielęgnowała i krzyżowała ze sobą, by uzyskać różę wszech czasów, nie miała żadnych przyjaciół. Kiedyś w młodości koleżanka „od serca” zawiodła ją i od tego czasu pani Grudzień nie nawiązywała bliższych znajomości. Bała się, że znów zostanie zraniona, a róże choć mają kolce, zawsze są wierne, więc kochała je całym sercem i zastępowały jej cały świat. Nie lubiła także dzieci. Uważała, że są wiecznie brudne, hałaśliwe, zajmują zbyt wiele czasu i pochłaniają pieniądze, które można spożytkować na nowe odmiany. Pozycja pani Grudzień w hierarchii botaników zajmujących się różami od wielu lat była dość wysoka. Nie lubiano jej ze względu na niemiłe usposobienie, ale ceniono za wiedzę i wspaniałe gatunki, które tworzyła w swoim domowym laboratorium i prezentowała na wystawach i konkursach kwiatów. Mówiono, że w swojej posiadłości odgrodzonej od świata zielonym murem z tuj, ma rozarium składające się z wyjątkowej urody okazów, którego nie powstydziłby się nawet szejk. Gdy w jej „sanktuarium” wśród różanej arystokracji wyrosła skromna, pnąca dzika róża, pani Grudzień od razu brała wielkie nożyce i bez serca ją ścinała. Tak mówiono, ale nikt tego nie wie na pewno, gdyż kobieta nie zapraszała do ogrodu nikogo, tylko sama cieszyła się tym wyjątkowym widokiem. Oprócz dzikich róż, które traktowała jak chwasty, nie lubiła także widoku bloków mieszkalnych, które w związku z rozrastaniem się miasta, pojawiły się. przy jej posiadłości. Raziło ją w nich nie tylko to, że przesłaniały jej widok, ale przede wszystkim ich pospolitość, szarość. Patrzyła na nie z pogardą nie mniejszą niż ta, która malowała się na jej twarzy, gdy widziała dzikie róże. Pewnego wiosennego poranka do małego mieszkanka na parterze w takim właśnie zwyczajnym, szarym bloku wprowadziła się wraz z rodzicami dziewięcioletnia Ninka Maj. Jeszcze rok wcześniej rodzina Majów zajmowała przestronne mieszkanie na osiedlu położonym bliżej centrum, a Ninka była tryskającym energią dzieckiem. Jeden dzień, a właściwie jedna chwila zmieniła życie całej rodziny. Wracającą ze szkoły dziewczynkę na przejściu potrącił pirat drogowy. Nie zauważył ani czerwonego światła, ani małej uczennicy. Potem ból, krzyk, płacz, jaskrawe światła sali operacyjnej. Obrażenia odniesione w wypadku były na tyle poważne, że po dwóch operacjach i miesiącach spędzonych w szpitalu dziewczynka samodzielnie siedziała na wózku. Jej ręce były sprawne, ale nogi wciąż odmawiały posłuszeństwa. W tym czasie rodzice, by zapewnić jej trudno dostępne leki i rehabilitację. sprzedali dawne mieszkanie. Właśnie dlatego zamieszkali obok posesji pani Grudzień. W nowym miejscu, z dala od przyjaciół, Ninka całymi dniami czytała książki, malowała. Najwięcej czasu jednak poświęcała swojej małej różyczce, która rosła na balkonie. - Ty jesteś teraz moją przyjaciółką – szeptała jej dziewczynka, głaszcząc delikatnie wątłe płatki. Troskliwie pielęgnowana mała dzika róża rozrosła się i zaczęła piąć się po barierkach i murze, a jej kwiaty stawały się coraz większe i czerwieńsze. To właśnie zaciekawiło ogrodniczkę. Pewnego dnia podczas przerwy w pracy w rozarium podeszła do swoich tuj, żeby je trochę przyciąć i na szarej ścianie bloku dostrzegła mały, czerwony punkcik i wystającą nieco poza barierkę głowę. Codziennie kątem oka zerkała w jego kierunku, a on codziennie się powiększał. W końcu zdobyła się na to, by z bliska przyjrzeć się zielono – czerwonemu balkonowi. Gdy podeszła bliżej, natychmiast w jej głowie zrodziło się mnóstwo pytań: - Kto potrafi zakląć kwiaty, że rosną tak bujnie? Czyją rozmowę słyszy, choć widzi jedną osobę? Dlaczego ta osoba jest taka niska? Te wszystkie pytania męczyły panią Grudzień, więc przyspieszyła kroku. Gdy podeszła do barierki, wszystko stało się jasne. To siedząca na inwalidzkim wózku dziewczynka rozmawiała ze swoim kwiatem, delikatnie muskając jego listki. - Czyżby ona kochała róże jeszcze bardziej niż ja? Przecież to jest tylko zwykła dzika róża, ale jaka piękna, jaka promienna i pachnąca – myślała. To biedne dziecko przykute do wózka potrafiło z niej uczynić coś nadzwyczajnego. Kobieta poczuła lekkie drżenie serca i łzy napływające jej do oczu, ale opanowała się. Nagle wbrew swym zwyczajom odezwała się i nawiązała znajomość. - Witaj.... - Dzień dobry - odpowiedziała dziewczynka.- Jestem Nina. Widziałam panią z daleka. Pani też zajmuje się różami. Jest pani ogrodniczką? – zapytała Ninka. Panią Grudzień przeszył zimny dreszcz, ale po chwili odpowiedziała: - Tak, jestem Rozalia Grudzień. Nie hoduję zwyczajnych róż, ale niezwykłe. Widzę, że kochasz kwiaty. Może chciałabyś przyjść do mojego ogrodu i zobaczyć moje róże? - O tak, bardzo je kocham i strasznie chciałabym znaleźć się wśród nich z entuzjazmem wykrzyknęła dziewczynka. Po krótkiej rozmowie z panią Maj , Rozalia Grudzień pchała wózek z Ninką w kierunku swojej willi. Zapomniała, że nie lubi ludzi, że bezpieczniej trzymać się od nich z daleka i z lekkim sercem wprowadzała dziewczynkę do swego królestwa. - A to, to jest róża, z której jestem najbardziej dumna. Jutro zaprezentuję ją na konkursie... tylko nie mam jeszcze dla niej nazwy... - Jest piękna – westchnęła Ninka – bardzo mi się podoba. Nadszedł dzień konkursu. Pani Grudzień wzięła swoją różę, zamknęła dom i pojechała. Po kilku godzinach wróciła, nie tylko z różą, ale z wielką nagrodą. Prosto z drogi wstąpiła do Ninki i poprosiła panią Maj o rozmowę. Ninka nie wiedziała, co się dzieje, ale po chwili pani Rozalia zwróciła się do dziewczynki: - Ninko, chciałabym ci dać moją różę. Mam nadzieję, że przyniesie ci szczęście - mówiła z niezwykłą u niej radością. - A co jest w tej walizeczce, którą dała pani mamie? - zapytała wzruszona dziewczynka. - Nagroda, dla ciebie na rehabilitację- odpowiedziała krótko. - A jak nazwała pani tę różę? - spytała jeszcze dziewczynka. - Nazwałam ją „Róża Niny”– z uśmiechem odrzekła pani Grudzień i uścisnęła ją. III miejsce Katarynka Emilia Oniszczuk uczennica klasy IV a SP im. S. Żeromskiego w Nałęczowie Idę ulicą. Czasami siadam i czytam „Katarynkę”. W końcu mijam szpital. Zaglądam przez okno. I smutno mi, bo to, co widzę, w kilku słowach można opisać. Szarość. Szare ściany, szara podłoga. Szarzy ludzie. Wszyscy leżą, jedni patrzą w sufit, Nic nie widzą. Drudzy sięgnąć chcą po szklankę wody, Nie mogą się ruszyć. Inni chcą przetrzeć oczy, chcą wstać. Ale nie mają rąk, nóg. Smutek. Lecz wchodzą dzieci, rodzina. Wszyscy się śmieją, płaczą. Ja też. Radość, łzy. Coś mi to przypomina. Wiem. Katarynkę. Dzieci, rodzina są jak jej dźwięki. Dają szczęście, radość. Choć na chwilę. wyróżnienie Wojtek Weronika Waryszak uczennica klasy M3 SP nr 27 im. M. Montesssori w Lublinie Dawno temu, a może nie tak dawno, w Lublinie urodził się mały, piegowaty chłopiec. Jego mama długo nie mogła wybrać dla niego imienia. Żadne imię do niego nie pasowało. Wreszcie wymyśliła: Wojtek. Tak to imię pasował do chłopca. Kiedy malec skończył dwa miesiące, rodzice poszli z nim do kościoła, żeby go ochrzcić. Wojtek bardzo szybko rósł i stawał się coraz większy i silniejszy. Gdy miał siedem lat, poszedł do szkoły. Jak każde dziecko w tym wieku uczył się pisać, czytać i liczyć. Pewnego dnia, gdy wrócił ze szkoły, miał skwaszoną minę. - Co się stało? – spytała mama. - Nic takiego. Zapomniałem odrobić lekcje. - I co, pani wstawiła ci uwagę? - Tak, możesz mi ją podpisać? - Dobrze, pokaż mi zeszyt. Chłopiec wyjął z tornistra mały, kolorowy zeszycik i podał go mamie. Mama podpisał uwagę i kazała chłopcu sprawdzić, czy nie ma nic zadane i spakować się. Wieczorem do domu wrócił tata. Dzisiaj kończył później niż zwykle, więc od razu poszedł spać. Chłopiec też szybko zasnął. Następnego dnia, jak zwykle, chłopiec poszedł do szkoły. Tym razem, gdy wrócił ze szkoły do domu, miał bardzo wesołą minę. Czekała tam na niego miła niespodzianka. Tata był już w domu. - Cześć, tato, czemu nie jesteś w pracy? - Dzisiaj skończyłem wcześniej. - Wiesz co? Dzisiaj dostałem aż dwie pochwały na lekcji polskiego. - To chyba należy ci się jakaś nagroda. Może pojedziemy do kina na nowy film. Co ty na to? - Z wielką chęcią – odpowiedział chłopiec i z radością rzucił się na szyję swojemu tacie. Gdy byli już w kinie, tato kupił bilety na film i poszli do sali kinowej. Wojtkowi bardzo podobał się film. Kiedy wychodził z kina, zauważył, że na ścianie wisi ogłoszenie. Wyglądało tak: UWAGA! „Konkurs pisemny. Napisz recenzję filmu, na którym byłeś. Gwarantowane supernagrody” Chłopiec bardzo chciał napisać taką recenzję. Gdy przyjechali do domu, od razu wziął się za pisanie pracy. Napisał dwie strony i pokazał tacie. - Bardzo podoba mi się twoja praca, synu. - Dziękuję. Myślisz, że mogę ją zgłosić do konkursu kinowego? - Oczywiście, że tak – odrzekł tata. Następnego dnia, chłopiec pobiegł po lekcjach do kina i zostawił tam swoją pracę. Minęły trzy miesiące. Chłopiec zdążył zapomnieć o konkursie, lecz pewnego dnia otrzymał list, w którym było napisane, że wygrał konkurs i powinien wraz z rodzicem zgłosić się po odbiór nagrody. Okazało się, że chłopiec wygrał rower i 5000 złotych. Natychmiast pokazał list tacie i mamie. - Brawo, synku. Jesteśmy z ciebie dumni! – rodzice przytulili chłopca i serdecznie mu gratulowali. Po odebraniu nagrody wszyscy troje poszli do restauracji na obiad, a potem na lody. Mijały lata, a Wojtek pisał recenzje o każdym filmie i za każdym razem otrzymywał nagrody. Dzięki swojemu zamiłowaniu do pisania, dostawał bardzo dobre oceny z języka polskiego. Jednak Wojtek miał mało kolegów. W szkole na każdej przerwie zamiast bawić się z dziećmi czytał książki. Po przeczytaniu książki na jej podstawie robił swoje własne filmy. Postacie robił z wosku, plasteliny lub modeliny. Sam tworzył również własną scenografię. Głos dla postaci brał z obejrzanych filmów. Rodzice Wojtka bali się, że ich syn nie będzie miał przyjaciół, jeśli dalej będzie żył w swoim wymyślonym świecie. Wojtek różnił się od innych dzieci. Prawie zawsze miał odrobione lekcje i dobrze się uczył. Startował także w wielu różnych konkursach i olimpiadach. Dzięki dużej wiedzy dostawał bardzo dobre oceny. Jego rówieśnicy zaś dostawali złe oceny, nie uważali na lekcjach i pyskowali nauczycielom. Nie bali udziału w konkursach. Dzieci wyśmiewały się z niego i przezywały go kujonem, wielkogłowym, przemądrzałym itp. Na świadectwie Wojtka widniał oczywiście czerwony pasek, a jego koledzy za złe oceny i zachowanie dostali bardzo słabe świadectwa. Po uroczystości chłopiec poszedł do szatni, by zmienić buty. Koledzy z klasy już tam byli. - I co, szczęśliwy jesteś ze świadectwa, kujonie? - O co wam chodzi? - Oddawaj świadectwo. - Dobra, ale po co wam ono? Chłopiec oddał świadectwo, a koledzy porwali je i uciekli ze szkoły. Potem do szatni przyszła mama Wojtka. - Co się stało? – zapytała. - Chłopcy zabrali mi świadectwo. Co teraz? - To nic, Wojtku. I tak jesteś już przyjęty do gimnazjum. - Gdy wrócili do domu, skleili świadectwo i zeskanowali. Mijały lata. Wojtek skończył gimnazjum i liceum. Był już dorosły. Marzył, by pójść na studia w Warszawie. Miał dużo zaoszczędzonych pieniędzy, które zdobywał w konkursach kinowych. - Mamo, jak wiesz za rok idę na studia i chciałbym pójść na studia do Warszawy. Mam dużo zaoszczędzonych pieniędzy. - Dobrze, zgadzam się. Ale jeżeli nie będziesz radził sobie lub zabraknie ci pieniędzy, od razu dzwoń lub przyjeżdżaj do domu. Pamiętaj, zawsze Ci pomogę. - Dziękuję, mamo. Skorzystam z twoich rad. Minął rok i Wojtek poszedł na studia. Wynajął sobie kawalerkę i dobrze się uczył. Po pierwszym roku studiów Wojtek wrócił do domu na wakacje. Opowiedział mamie i tacie, którego nie widział od pierwszej klasy gimnazjum, bo wyjechał do pracy zagranicę, o tym, jak jest na studiach, o wykładowcach i o wszystkim innym. Znowu minęło parę lat i Wojtek skończył studia, poszedł do pracy. Na początku pracował na kasie i wydawał bilety w kinie. Potem wymyślał własne filmy. Podobnie, jak wtedy, gdy był mały. Tym razem jednak tworzył je techniką komputerową. Potem te filmy wyświetlano w kinie. Wojtek został reżyserem znanym ze swoich filmów na całym świecie. wyróżnienie Mały wielki chłopiec Mikołaj Marcinkowski uczeń klasy V Szkoła Podstawowa im. St. Staszica w Krzczonowie Maks urodził się we wsi, niedaleko rzeki Bug. Mieszkał w ubogiej rodzinie razem z pięcioletnią siostrzyczką. On miał 10 lat, chodził do szkoły i był przeciętnym uczniem. Zawsze marzył o tym, aby zostać mechanikiem, lecz nie miał na to możliwości na co dzień pomagał rodzicom w pracach domowych i w gospodarstwie; w domu zmywał talerze, gotował, na dworze – pomagał w pracach na roli. Gdy była potrzeba, naprawiał także traktor – miał zamiłowanie do mechaniki. Nieszczęśliwie tata chłopca bardzo ucierpiał w wypadku samochodowym i musiał leżeć w szpitalu, przez co mama Maksa nie radziła sobie w gospodarstwie. Jedynym jej pomocnikiem był syn. W szkole chłopiec miał wielu znajomych, lecz większość się z niego wyśmiewała, że jest biedny. Nie przejmował się tym zbytnio. Ich mama, Zosia, bardzo troszczyła się o dzieci i chociaż była biedna, kochała je tak, że oddałaby im ostatnią kromkę chleba. Gdy przyszło lato, zaczęły się wakacje. Matka wpadła na pomysł: - Maksiu, wiesz, że nie mamy pieniędzy, aby żyć normalnie. Pomyślałam więc, że zapracujesz na chleb u miejscowego stolarza? - Ja, u stolarza? Ale dobrze, bo wiem, ze nam się nie przelewa – powiedział chłopiec. Mama przytuliła synka z miłością. Spędził tam półtora miesiąca, zarabiając niewiele. Od tamtej chwili minęły 4 lata – chłopiec zmężniał i stał się silniejszy, więc koleżanki zaczęły zwracać na niego uwagę. Na nieszczęście w tym czasie zmarł ojciec Maksa. Smutek zapanował w rodzinie chłopca. Dobrze, że Maks doskonale radził sobie mechanice, i pomagając wszystkim we wsi, utrzymywał jakoś rodzinę. Swymi zdolnościami zwrócił uwagę Kasi… Chłopiec zakochał się z wzajemnością w koleżance. Bardzo dobrze się rozumieli. Pewnego dnia powiedział do mamy: - Zakochałem się… z wzajemnością! – powiedział radośnie. - Och, to świetnie! A jak ona się nazywa? – z ciekawością spytała mama. - Kasia. - To ta Kasia, z którą się uczyłeś? - Tak. - To dobrze, bo to porządna dziewczyna. Od tej chwili Maks był tak radosny, ze jeszcze chętniej pomagał innym w różnych pracach, a mama była z niego bardzo dumna. Poduczył się także w mechanice; cała wieś szukała u niego pomocy. Mieszkańcy byli tak zadowoleni, że posłali wieść dalej, aż dotarła do miasta. Gdy przyszedł czas studiów – pocieszeniem było to, że miał bliską sercu Kasię, która bardzo go wspierała; minusem – że pani Zosia nie miała pieniędzy na studia syna. Z pomocą przyszli mieszkańcy wsi, oznajmiając jej, że powiadomili władze z miasta o „małym, wielkim talencie”. Studia chłopca sfinansowano ze środków unijnych, ponieważ młodych geniuszy nie bywa wielu. Mam tak się ucieszyła, że przytuliła syna jak najmocniej i zapłakała ze szczęścia. Kasia też nie ukrywała szczęścia. A historia skończyła się tak, że Maks odnosił sukcesy w nauce i po upływie zaledwie kilku lat został słynnym inżynierem – wynalazcą. Wziął ślub z Kasią i byli szczęśliwi, pomagając w nauce ubogim dzieciom. Warto wierzyć i szanować talent bliskich nam osób, a także wierzyć, ze „Miłość potrafi z nas zrobić kogoś, kogo nawet nie moglibyśmy sobie wymarzyć”. wyróżnienie Szkolne wspomnienia Karol Mazurek uczeń klasy V SP im. S. Żeromskiego w Nałęczowie „W parę dni potem Antek poszedł pierwszy raz do szkoły. Wydała mu się taka prawie porządna, jak ta izba w karczmie, co w niej szynkwas stoi, a ławki były w niej jedna za drugą jak w kościele.” Bolesław Prus „Antek” Na lekcji historii Jacek przekręcił kartkę i zaczął pisać pracę domową. - Na środę przynieście prezentację multimedialną na temat naszej szkoły sprzed lat – poleciła pani. - Hura, hura – wykrzyknęła klasa. Jacek natomiast nie miał żadnych pomysłów. - Dryń, dryń – zadzwonił dzwonek. Wszyscy wybiegli z klasy i poszli do domu. Jacek postanowił, że po drodze do domu odwiedzi dziadka. Kiedy doszedł do jego domu, zawołał: - Cześć dziadku! - Dzień dobry Jacuś – usłyszał w odpowiedzi radosny i ciepły głos kochanego dziadzia. - Co cię do mnie sprowadza? - Mamy małą pracę domową z historii. - A co dokładnie? – zaciekawił się dziadek. Jacek opowiedział mu o swojej pracy domowej i sposobie jej wykonania. Dziadek wypytał Jacka o wszystkie szczegóły i bardzo się zadziwił. - Za moich czasów – rozpoczął, ale wnuk mu przerwał. - Dziadku już mi to opowiadałeś – oznajmił chłopiec, oczekując nudnej opowieści z młodości dziadka. - Nie przerywaj mi – oburzył się mężczyzna. Opowiadał wnuczkowi, jak to było dawniej, kiedy szkoły w niczym nie przypominały dzisiejszych. Pomimo tego, że Jacek słuchał podobnych opowieści mnóstwo razy, to tym razem naprawdę się zainteresował. - Więc jak już ci zapewne opowiadałem – kontynuował dziadek – ja również chodziłem do twojej szkoły, tylko różnica jest taka, że za moich czasów była ona zupełnie inna pod każdym względem. Budynek szkoły nie był taki nowoczesny. Był skromny i trochę zaniedbany. Ławki skrzypiały, a krzesła bujały się na wszystkie strony i co rusz ktoś lądował na podłodze. Ale jeśli któryś z uczniów przeszkadzał na lekcji, dostawał od nauczyciela linijką. W czasie dziadkowej opowieści Jacek wyciągnął kartkę i długopis i zaczął zapisywać cenne wiadomości. Jednocześnie zastanawiał się, jak dzieci mogły chodzić do takiej szkoły? Linijka za karę, stanie pod tablicą? Brak komputerów?! Nie do pomyślenia!? Dziadek kontynuował: - Niekiedy brakowało kredy do pisania, która, jak sądzę, niedługo będzie bezużyteczna. W tamtych czasach o tablicy multimedialnej to się nawet filozofom nie śniło. Wszystko musieliśmy notować w zeszytach, które były szare i ponure. Nie mieliśmy własnych książek, ponieważ nie było nas na nie stać. Do szkoły chodziliśmy w mundurkach. W szkole panowała dyscyplina, której dzisiaj dzieci nie znają. I pewnie tego nie zrozumiesz, ale bardzo chętnie przeniósłbym się do tamtych czasów. To były najpiękniejsze lata mojego życia – tymi słowami dziadek z łezką w oku zakończył wspomnienia o swojej szkole. - Dziękuję dziadku. To naprawdę ciekawe. Teraz nie będę miał już problemu z pracą domową. - Cieszę się, że ci pomogłem. Po powrocie do domu Jacek na podstawie notatek przyniesionych od dziadka przygotował prezentację. Użył swojego nowego laptopa, pracę przesłał pocztą elektroniczną, a w szkole pokazał ją nauczycielowi i kolegom przy pomocy interaktywnej tablicy. Korzystając z dobrodziejstw elektroniki i ukazując wszystkim swoje przemyślenia i refleksje o historii szkoły za pomocą kliknięcia jednym przyciskiem, zastanawiał się nad tym, czy potrafiłby tak jak dzieci przed wieloma laty cieszyć się szkołą bez wspaniałych osiągnięć techniki. Patrząc na pięknie wyposażoną salę lekcyjną, pomyślał o dawnych uczniach, którzy przed nim siedzieli w tej sali. Kim są dzisiaj? Co wynieśli z tych murów? Z uśmiechem przypomniał sobie dziadka i już wiedział, że nieważne ile mamy, lecz to, jak bardzo chcemy się uczyć, jak bardzo pragniemy realizować swoje marzenia. Jego rozmyślania przerwały oklaski kolegów. Wszystkim w klasie podobała się prezentacja. Pani również była zachwycona i postawiła chłopcu dobrą ocenę. Szczęśliwy Jacek po lekcjach pobiegł do dziadka, aby pochwalić się i jeszcze raz mu podziękować. wyróżnienie „Mała niewidoma dziewczynka tańczyła po pokoju klaszcząc w ręce. Blada jej twarz zarumieniła się, usta śmiały się, a pomimo to z zastygłych oczu płynęły łzy jak grad.” (Katarynka, fragment) Serce serc Maria Kopińska uczennica klasy V b SP im. S. Żeromskiego w Nałęczowie 06 maja 2012r. Drogi pamiętniku! Dostałem Ciebie dzisiaj po południu od wuja Tomka. Nazywam się Karol Nowak, mam jedenaście lat i jestem niskiego wzrostu. Mam kochanych rodziców – tata pracuje w sklepie budowlanym, a mam zajmuje się domem. Właściwe cały dzień spędzam z mamą, jest moją największą i chyba jedyną przyjaciółką. Nie spotykam się z dziećmi bo cały czas spędzam w domu, czasami w słoneczne dni w ogródku. A, no właśnie! Zapomniałam dodać – od małego jeżdżę na wózku. Nigdy jeszcze nie byłem w szkole, bo po drodze jest wiele krawężników i nie ma podjazdu do budynku. Mama mówi, że jestem zdolny, a ja chciałbym mieć ogromną fabrykę komputerów. Znam wiele gier komputerowych, a także programów komputerowych. Tymczasem mam tylko mały, popsuty samochodzik i misia z oderwanym uchem, który nazywa się Kajtek. 07 maja 2012r. Kochany pamiętniku! Dzisiaj rano bawiłem się na naszym podwórzu. Nagle jakaś nieznana kobieta zaczęła mi się przyglądać. Jej twarz wydawała mi się znajoma, ale nie mogłem sobie przypomnieć skąd ją znam. Podeszła do mnie. Przeraziłem się, ponieważ nikt nie odwiedzał mnie, a tym bardziej nie był to nikt dorosły. Podczas rozmowy kobieta wydawała się troskliwa i przyznawała, że wielokrotnie przechodząc tą ulicą obserwowała mnie, kiedy wyglądałem przez okno lub bawiłem się w ogrodzie. Nagle zapytała mnie: - Czy często chorujesz? – zapytała. - Rzadko choruję, ale ostatnio miałem odrę – odpowiedziałem. - Jakie masz samopoczucie? – znów zapytała. - Czuję się dobrze – odpowiedziałem niepewnie, nie wiedząc, do czego zmierza moja nieznana rozmówczyni. Później poszła do mojej mamy i chwilę z nią rozmawiała. Zastanawiałem się, o czym mówią. Po chwili moja mamusia podeszła i powiedziała. - Synku, czy chcesz pójść z panią Asią na spacer do parku? - Ale jak? Przecież jest tyle przeszkód! – odpowiedziałem. - Pani Asia cię poprowadzi – powiedziała. - Dobrze, to jedźmy do tego parku – odpowiedziałem, zupełnie nie wiedząc, co myśleć o tym spotkaniu. Zaraz po tym nieznana mi jeszcze kobieta wyprowadziła mnie na hałaśliwą ulicę. Powoli szliśmy w stronę parku. Wyglądał on jak wielki las, w którym chodzą ludzie i są poustawiane ławki. Już z daleka było słychać piękny śpiew ptaków. Gdy weszliśmy, widać było rozłożyste drzewa. Dużo dzieci jeździło na deskorolkach i rowerach. Wszystko to otaczała zieleń, czyli kwiaty, trawa. Nagle pani Asia zaczęła mnie pytać: - Jak ci się żyje? Chodzisz do szkoły? – zapytała. - Nie mam przyjaciół. Nie, nigdy nie chodziłem do szkoły – odpowiedziałem ze smutkiem. - Na pewno jesteś samotny – zasmuciła się kobieta. - Prócz rodziny nie mam nikogo, żadnego przyjaciela – powiedziałem. - Może jutro razem pójdziemy do szkoły – zapytała. - Chętnie! – powiedziałem – ale czy poradzę sobie z barierami i czy dzieci mnie przyjmą? Pani Asia tylko się uśmiechnęła i delikatnie poklepała mnie po plecach, dodając otuchy. Potem razem wróciliśmy do domu, a ja z nadmiaru emocje i wrażeń długo nie mogłem zasnąć. 08 maja 2012r. Kochany pamiętniku! Z panią Asią spędziłem mile popołudnie, a ona oprowadzała mnie po parku. Jest bardzo serdeczna, troskliwa i współczująca, czuję, że jej serce jest dobre i wrażliwe. Dzisiaj byłem w szkole z panią Asią, a ona porozmawiała z panem dyrektorem. Wysoki i szczupły pan wyszedł mi na powitanie, długo ze mną rozmawiał, pytał o moje zainteresowania, a na koniec zaproponował wybudowanie podjazdu, tak, abym mógł samodzielnie się poruszać po szkole. Gdy tylko dowiedziałem się, że będę mógł chodzić do szkoły strasznie się ucieszyłem. Byłe pełen emocji. Następnie wróciliśmy z panią Asią do domu, powiedzieć rodzicom tę wspaniałą nowinę! 09 maja 2012r. Drogi pamiętniku! Dzisiaj nastał wielki dzień. Pierwszy raz pojadę do szkoły, jako uczeń, na moim wózku. Słyszę, jak mam robi mi śniadanie, a tata szykuje ubrania. Gdy siedziałem już na wózku, ktoś zapukał do drzwi. To była pani Asia. Dorośli zaczęli mnie wyprowadzać na dwór. Zaraz znalazłem się na chodniku. Szliśmy powoli, a ja dojadałem bułkę z kremem orzechowym. Po chwili byliśmy u drzwi szkoły. Weszliśmy. Serce biło mi jak oszalałe. Zaraz miała się rozpocząć lekcja. Moja klasa ma zajęcia na parterze. Nagle zadzwonił dzwonek i wszedł do klasy nauczyciel. Była to kobieta. - Dzień dobry dzieci – powiedziała. - Dzień dobry – odpowiedzieli uczniowie. - Przedstawiam wam nowego kolegę, Karola Nowaka – powiedziała – Będzie on nowym uczniem. - Wszyscy byli mną zainteresowani, a ja bałem się, że nikt nie będzie mnie lubił, bo jeżdżę na wózku. Na przerwie, po skończonej lekcji, jakiś chłopak podszedł do mnie i zapytał się: - Jak się nazywasz? – zapytał. - Karol, a ty? – zapytałem. - Łukasz – odpowiedział. Wtedy zadzwonił dzwonek i weszliśmy do klasy. Od tej pory siedzę z Łukaszem w ławce.. Po skończonych lekcjach wróciłem z panią Asią do domu, a tam zobaczyłem uradowanych rodziców.. 10 maja 2012r. Drogi pamiętniku! Gdy obudziłem się, od razu miałem uśmiech na twarzy. Wiedziałem, że powtórnie pójdę do szkoły i zobaczę twarze nowych przyjaciół. Ranek przebiegł tak samo, jak wczoraj, lecz pani Asia tym razem miała dla mnie prezent. Powiedziała: - Karolu, mam coś dla ciebie! Dała mi duże pudło, w którym były zabawki, przybory szkolne i wiele, wiele innych rzeczy dla nas wszystkich. - No, teraz idziemy do szkoły, bo się spóźnimy – powiedziała. - Już idziemy. Chcę znów zobaczyć moich przyjaciół! – odpowiedziałem. Następnie poszliśmy do szkoły i uczyłem się na lekcjach, a na przerwach bawiłem się z dziećmi. Wróciłem do domu radosny. Nareszcie zapomniałem, że jeżdżę na wózku. Niestety, teraz nie będę mógł tak często zaglądać do Ciebie, mój pamiętniczku, gdyż dużo zadają nam do domu. Moje życie bardzo zmieniło się dzięki pani Asi. Bardzo dużo dla mnie zrobiła. To wszystko stało się dzięki jej otwartemu sercu. Czasami wystarczy mieć szeroko otwarte oczy i uważnie przyglądać się ludziom dookoła. wyróżnienie Gitara Patrycja Lebowa uczennica klasy V SP nr 14 im. T. Kościuszki w Lublinie W pewnym mieście, w kamienicy przy ulicy Bolesława Prusa mieszkała dziewczynka o imieniu Klara. Miała ona kochającą mamę i starszą siostrę Różę. Wieczorami matka czytała córeczce nowele znanego autora, które przenosiły ją w świat dziecięcych potrzeb, bliskich jej sercu. Natomiast Róża rozweselała młodszą siostrzyczkę swoim muzycznym talentem. Klara potrzebowała szczególnej opieki, gdyż niedawno doznała nieszczęśliwego wypadku i z tego powodu leżała w łóżku. Rudowłosa dziewczynka, o trawiastozielonych oczach i wiśniowych ustach miała bladą jak ściana twarz i to zdradzało jej cierpnie. Smutną twarzyczkę dziecka oświetlały jedynie jasne promienie słońca, które przedostawały się do przytulnego pokoju przez duże okno. W jednym z rogów sypialni widniała zapomniana gitara. Na owym instrumencie od pewnego czasu nikt nie grał, gdyż pani Jankiewiczowa nienawidziła muzyki. Chociaż była ona prezesem rady mieszkańców, to jednak nie zważała na potrzeby, poglądy i problemy innych ludzi. W dodatku, gdy słyszała choćby najcichszy dźwięk, zaraz biegła z krzykiem i groźbą wyrzucenia z mieszkania. Pewnego dnia pani prezes wybrała się w odwiedziny do swojej rodziny mieszkającej kilka ulic dalej. Róża zauważyła odjeżdżający samochód i w tej chwili pobiegła do pokoju, gdzie leżała przygnębiona Klara. Chwyciła z radością gitarę i zaczęła grać. Niestety, kobieta niespodziewanie pojawiła się w kamienicy i słysząc skoczne dźwięki, pobiegła na czwarte piętro budynku. Najwidoczniej ktoś nie domknął drzwi do mieszkania dziewczynek, bo Jankiewiczowa stanęła w progu pokoju, w którym grała Róża. Kobieta otworzyła usta, by krzyczeć na swoje sąsiadki, lecz widząc, że dziewczynki nie zauważyły jej wizyty postanowiła przyjrzeć się zaistniałej sytuacji. Najbardziej zachwycił ją widok małej Klary, po raz pierwszy od czasu choroby uśmiechniętej i lekko zarumienionej. Serce sąsiadki zaczęło bić szybciej, a oczy napełniły się łzami. Udała się do swego mieszkania, rozmyślając nad losem nieszczęśliwego dziecka. Nazajutrz pani Jankiewiczowa odwiedziła Klarę i wręczyła jej kwiaty. Z ust kobiety popłynęły ciepłe słowa: - Jeżeli muzyka daje ci radość, to nic mi się nie stanie, gdy usłyszę ją raz czy dwa razy dziennie. - Dziękuję – wyszeptała Klara. - Sądzę, że muzyka pomoże ci wyzdrowieć – dodała. W późniejszym czasie Klara dowiedziała się, iż mama wypożyczyła pani Jankiewiczowej kilka nowel Bolesława Prusa i to one wpłynęły na zmianę jej zachowania. Od tej pory bezduszna kobieta przemieniła się w miłą i wrażliwą osobę. Życie w kamienicy stało się weselsze, gdyż prezes rady mieszkańców rozważył i wprowadził różne propozycje lokatorów. Zaś na głównej bramie przed kamienicą umieszczono napis „serce serc” upamiętniający twórczość Bolesław Prusa, pisarza, który otwierał ludzkie serca na potrzeby drugie człowieka, a szczególnie na problemy dzieci. wyróżnienie Kamizelka Alicja Pietrzak uczennica klasy V Katolicka Szkoła Podstawowa im. Św. Jadwigi Królowej w Lublinie Nie taka dziwna rzecz kamizelka. Czasem za ciasna, za wielka. Zepsuta i porwana, ale gdy ma swojego Pana, staje się wesoła i uśmiechnięta. A gdy Pani ją upierze, Pan ją uprasuje i wdzieje, to wtedy ona choć zniszczona jest zadowolona że z pomocą wiary, może czynić cuda, co nam się niestety nie uda.