Załącznik tekst nr 4

Transkrypt

Załącznik tekst nr 4
Księga jedenasta – Rok Pański 1410
Wielki mistrz przesyła królowi dwa miecze.
Władysław Jagiełło daje sygnał do walki
Podkanclerzy Królestwa Polskiego Mikołaj, przyjąwszy zlecenie królewskie, udał się
wcześniej do taborów, król zaś zamierzał włożyć hełm i ruszyć do boju. Nagle zostaje
zapowiedzianych dwu heroldów prowadzonych pod osłoną rycerzy polskich celem uniknięcia
zaczepek. Jeden z nich, króla rzymskiego, miał w herbie czarnego orła na złotym polu,
a drugi, księcia szczecińskiego, czerwonego gryfa na białym polu. Wyszli oni z wojska
wrogów niosąc w rękach obnażone miecze, bez pochew, domagając się przyprowadzenia ich
przed oblicze króla. Wysłał ich do króla Władysława mistrz pruski Ulryk dodając nadto
dumne zlecenie, by podniecić króla do podjęcia niezwłocznie bitwy i stanięcia w szeregach
do walki. Król polski Władysław zobaczywszy ich, przekonany, jak też i było, że przychodzą
z jakimś nowym, niezwykłym poselstwem, nakazawszy przywołać z powrotem podkanclerza
Mikołaja, w obecności jego oraz pewnych panów, którym zlecono straż nad bezpieczeństwem
króla, mianowicie: młodszego księcia mazowieckiego Siemowita, rodzonego siostrzeńca
królewskiego, Jana Mężyka z Dąbrowy, Czecha Solawy, sekretarza Zbigniewa Oleśnickiego,
Dobiesława Kobyły, Wołczka Rokuty, kuchmistrza Boguchwała i Zbigniewa Czajki
z Nowego Dworu, który niósł włócznię królewską, Mikołaja Morawca niosącego mały
proporzec i Daniłka z Rusi trzymającego strzały króla - bo wielkiego księcia litewskiego
Aleksandra nie pozwoliły wezwać pospieszne przygotowania do walki i [jego] zajęcie się
ustawieniem swych szyków - wysłuchuje poselstwa heroldów. Ci oddawszy jako tako honory
królowi przedstawiają treść swego poselstwa po niemiecku (Jan Mężyk służył za tłumacza)
w następujących słowach: "Najjaśniejszy królu! Wielki mistrz pruski Ulryk posyła tobie
i twojemu bratu (pominęli imię Aleksandra i tytuł księcia) przez nas tu obecnych posłów dwa
miecze, ku pomocy, byś z nim i z jego wojskami mniej się ociągał i odważniej, niż to
okazujesz, walczył, a także żebyś się dalej nie chował i pozostając dalej w lasach i gajach, nie
odwlekał dalej walki. Jeżeli zaś uważasz, że masz zbyt ciasną przestrzeń do rozwinięcia
szeregów, mistrz pruski Ulryk, by cię przynęcić do walki, ustąpi ci, jak daleko chcesz,
z równiny, którą zajął swoim wojskiem, albo wreszcie wybierz jakiekolwiek pole bitwy, byś
tylko dalej nie odwlekał walki". Tyle heroldowie. Zauważono zaś, że w momencie
przemawiania poselstwa wojsko krzyżackie potwierdzając swoje oświadczenie przekazane
przez heroldów, wycofało się na znacznie rozleglejsze pole, by dać czynem dowód wierności
tajnym zleceniom danym swym heroldom. Głupie to, zaiste, było oświadczenie i nie przystało
ich regule. [Postąpili tak], jak gdyby byli przekonani, że los i to, co każdemu w tym dniu
przeznaczone zostało, jest zależne od ich planów i jest w ich mocy. A król Władysław,
wysłuchawszy pełnych pychy i zuchwalstwa słów posłów krzyżackich, przyjął miecze z ich
rąk i bez gniewu i jakichkolwiek niechęci, lecz zalany łzami odpowiada heroldom bez
namysłu, z dziwną tylko, jakby z nieba daną pokorą, cierpliwością i skromnością. "Chociaż rzecze - nie potrzebuje mieczów mych wrogów, bo mam w mym wojsku wystarczającą ich
ilość, w imię Boga jednak dla uzyskania większej pomocy, opieki i obrony w mej słusznej
sprawie przyjmuję tę dwa miecze przyniesione przez was, a przysłane przez wrogów
pragnących krwi i zguby mojej oraz mego wojska. Do Niego się zwrócę jako
najsprawiedliwszego mściciela pychy, która jest nie do zniesienia, do Jego Rodzicielki Panny
Marii oraz patronów moich i mojego Królestwa: Stanisława, Wojciecha, Wacława, Floriana
i Jadwigi i będę ich prosił, by obrócili swój gniew na wrogów równie pysznych co
niegodziwych, których nie można ułagodzić i doprowadzić do pokoju żadnym godziwym
sposobem, żadną skromnością, żadnymi moimi prośbami, jeżeli nie rozleją krwi, nie
poszarpią wnętrzności i nie złamią karku. Pokładając mą ufność w najpewniejszej obronie
Boga i Jego Świętych oraz w ich niezawodnej pomocy, jestem pewien, że oni swą mocą
i swym wstawiennictwem osłonią mnie i mój lud i nie pozwolą, bym ja i mój lud uległ,
przemocy tak straszliwych wrogów, u których raz po raz zabiegałem o pokój. Nie ociągałbym
się go zawrzeć i w tej chwili, byleby tylko mogło do niego dojść na sprawiedliwych
warunkach. Cofnąłbym wyciągniętą do walki rękę nawet teraz, chociaż widzę, że niebo tymi
mieczami, któreście przynieśli, najwyraźniej wróży mi zwycięstwo w walce. Nie pretenduje
zaś wcale do wyboru pola bitwy, ale jak przystało chrześcijanowi i chrześcijańskiemu
królowi, zostawiam to Bogu, pragnąc mieć takie miejsce do walki i taki wynik wojny, jak w
dniu dzisiejszym wyznaczy mi Boże miłosierdzie i los, ufając, że niebo położy kres
zawziętości krzyżackiej tak, że dzięki temu zostaje pokonana - w tej chwili i na przyszłość ich tak niegodziwa i nie do zniesienia pycha. Niebo bowiem, jestem tego pewien, poprze
słuszniejszą sprawę. Na polu bowiem, które depczemy, na którym trzeba stoczyć walkę,
wspólny i sprawiedliwy sędzia wojny Mars zetrze i upokorzy zuchwalstwo moich wrogów, co
wynosi się aż pod niebo. Spodziewam się, że w obecnym starciu Bóg przyjdzie z pomocą
mnie i mojemu wojsku". Dwa wspomniane miecze wysłane z pychy przez krzyżaków królowi
polskiemu są do dnia dzisiejszego przechowywane w skarbcu królewskim w Krakowie, by
ciągle na nowo przypominać i świadczyć o pysze i klęsce jednej strony, a pokorze i triumfie
drugiej".
Po tych słowach oddał heroldów pod straż rycerzowi Dziwiszowi Marzackiemu herbu Jelita.
Nakazawszy podkanclerzemu wrócić do obozu włożył hełm na głowę i w imię Pańskie
ruszywszy na czele wojska do walki, nakazał, by zagrano pobudkę i by rycerze wszczęli bój.
W gorącej modlitwie błagał niebian, by zwrócili swój gniew na krzyżaków, nie tylko
gwałcicieli układów, ale wściekłych zarozumialców, mających w nienawiści każdy uczciwy
sposób postępowania, i by pokrzepili i natchnęli jego rycerzy odwagą. Najłagodniejszy król
nawet teraz, wśród szczęku oręża i dźwięku surm, zabiegał, zaiste, o sprawiedliwy wyrok,
gotów odłożyć oręż, byleby można było zawrzeć pokój na sprawiedliwych warunkach. Ale po
wysłuchaniu obelżywych i bezczelnych słów poselstwa krzyżackiego, widząc, że próżne są
jego wysiłki, skoro Krzyżacy obnoszą się z taką pychą, zmienił plan i porzucił wszelką
nadzieję zawarcia pokoju, nadzieję, którą żywił do tej godziny. Był to, zaiste, najlepszy król,
który pokonywał swych wrogów nie tyle mieczem, ile łagodnością i sprawiedliwością,
walcząc raczej ofiarami i modlitwą niż strzałami.
W czasie przygotowań, po dojrzałej naradzie postanowiono, że król polski Władysław nie
stanie w żadnym określonym szeregu jakiejś chorągwi, ponieważ z największą troską
i gorliwością strzeżono wówczas jego głowy i życia. Postanowiono jako rzecz najbardziej
oczywistą, by król zatrzymał się w odległym i bezpiecznym miejscu, nie widocznym nie tylko
dla wrogów, ale nawet dla swoich, otoczony znacznym oddziałem doborowej straży i rycerzy.
Rozstawiono również w różnych miejscach lotne konie, aby zmieniając je, uniknął dzięki nim
niebezpieczeństwa w razie przewagi nieprzyjaciela. Jego samego bowiem uznano za wartego
10 tysięcy rycerzy. Miał zaś w oddziałach swojej straży, jak to wyżej przedstawiliśmy, mały
proporzec, na którym znajdował się herb biały orzeł, a który nosił Mikołaj Morawiec
z Kunaszówki, herbu Powała. Wspomniany zaś oddział straży liczył 60 kopii rycerskich.
Znaczniejszymi strażnikami królewskiej osoby byli następujący rycerze: rodzony siostrzeniec
króla, książę mazowiecki Siemowit Młodszy, syn Siemowita Starszego, stryjeczni bracia
króla, książę litewski Fieduszko, czyli Teodozjusz (21), mający nie do pogardzenia oddział
spośród krewnych. Również podkanclerzy Królestwa Polskiego, późniejszy arcybiskup
gnieźnieński Mikołaj z domu Trąba, Zbigniew z Oleśnicy herbu Dębno, późniejszy biskup
krakowski i kardynał, Jan Mężyk z Dąbrowy herbu Wadwic, późniejszy wojewoda lwowski,
pan czeski Jan Solawa z rodu Towaczów, Bieniasz Wierusz z Białej, senior pokojowców
królewskich z domu Wieruszów, późniejszy podskarbi Królestwa Polskiego Henryk
z Rogowa herbu Działosza, Zbigniew Czajka z Nowego Dworu herbu Dębno, który niósł
włócznię królewską, Piotr Medolański z domu, który ma w herbie dwa lemiesze połączone ze
sobą szczytami na niebieskim polu, [...] Czech Jan Sokół i wielu innych. Wielki książę
litewski Aleksander Witold, zostawiając strzeżenie swej głowy i ciała wyłącznie Bogu,
z niewielką drużyną i bez żadnej straży, osobistej biegał na wszystkie strony pomiędzy całym
wojskiem tak polskim, jak i litewskim, zmieniając raz po raz konie, przywracając porządek
w rozbitych szeregach, wznawiając w wielu miejscach w wojsku litewskim walkę i głośnym
rozdzierającym wołaniem powstrzymując na próżno ucieczkę swych wojsk.
Pierwsze starcie
Kiedy zaczęły rozbrzmiewać pobudki, całe wojsko królewskie zaśpiewało donośnym głosem
ojczystą pieśń: "Bogurodzicę", a potem wznosząc kopie rzuciło się do walki. Pierwsze jednak
poszło do starcia wojsko litewskie. Na rozkaz księcia Aleksandra nieznoszącego żadnej
zwłoki. Już podkanclerzy Królestwa Polskiego Mikołaj, który zamierzał udać się kapłanami
i pisarzami do obozu królewskiego, wśród potoku łez zniknął z oczu króla, kiedy jeden
z pisarzy podszepnął mu, żeby się chwilkę zatrzymał i czekał na starcie się w walce tak
potężnych wojsk, bo to rzadkie, zaiste, widowisko, którego nigdy później nie miano oglądać.
Ten ulegając jego słowom zwraca oczy i twarz na walczące szeregi. A właśnie w tym
momencie jedne i drugie oddziały starły się w środku doliny, która rozdzielała wojska,
i obydwie strony wzniosły okrzyk, jaki zwykle wznoszą żołnierze przed walką. Krzyżacy na
próżno usiłowali podwójnym wystrzałem z bombard porazić i zmieszać oddziały polskie,
mimo że wojsko pruskie z głośniejszym krzykiem, silniejszym pędem i z większego
wzniesienia zbiegło do walki. W miejscu starcia było 6 wysokich dębów, na które powłaziło
i obsiadło ich gałęzie wielu ludzi - nie wiadomo, czy z królewskiego, czy krzyżackiego
wojska - by oglądać z góry pierwsze starcie oddziałów i los jednego i drugiego wojska. Przy
natarciu bowiem na siebie oddziałów łamiące się włócznie i uderzające nawzajem o siebie
zbroje wydawały tak wielki łoskot i huk, tak donośny był szczęk mieczy, jakby się zwaliła się
jakaś ogromna skała, tak że słyszeli go nawet ci, którzy byli oddaleni o kilka mil. Następnie
mąż nacierał na męża, kruszyły się zbroje pod naciskiem zbroi, a miecze godziły w twarze.
A kiedy szeregi tak się zwarły, nie można było odróżnić tchórza od odważnego, dzielnego od
opieszałego, bo jedni i drudzy przywarli do siebie jakby w jakimś splocie. Tu zmieniali
miejsce albo posuwali się naprzód dopiero wtedy, gdy zwycięzca przez zrzucenie lub zabicie
wroga zajął miejsce pokonanego. Kiedy w końcu połamali kopie, przywarły nawzajem do
siebie jedne i drugie oddziały i zbroje zbroi tak, że naciskani przez konie, złączeni jedynie
walczyli mieczami i wyciągniętymi nieco dalej na drzewcu toporami, a walcząc robili tak
potężny huk, jaki zwykle jedynie w kuźniach wydają uderzenia młota. A wśród rycerzy
walczących wtedy jedynie wręcz, mieczem, dostrzegano przykłady ogromnej dzielności.
Źródło: Polska Jana Długosza / red. nauk. Henryk Samsonowicz ; wybór il. i koment. Stefan Krzysztof
Kuczyński i Jerzy Pietrusiński ; przekł.z łac. Julia Mruk. - Warszawa : Państ. Wydaw.Naukowe, 1984.

Podobne dokumenty