XXVII Niedziela Zwykła 05.10.2014

Transkrypt

XXVII Niedziela Zwykła 05.10.2014
27. Niedziela Zwykła – Rok A
5 października 2014 r.
Refleksja
„Gospodarz winnicy posłał do rolników swego syna, tak sobie myśląc: „Uszanują
mojego syna”. Lecz rolnicy, zobaczywszy syna, mówili do siebie: „To jest dziedzic;
chodźcie, zabijmy go, a posiądziemy jego dziedzictwo”. Chwyciwszy go, wyrzucili z
winnicy i zabili”.
Człowiek, który pozbył się Boga i nie oczekuje od Niego zbawienia, wierzy, że wolno
mu robić wszystko, na co ma ochotę, że może stać się jedynym odniesieniem dla
siebie i dla swego działania. Czy jednak, kiedy człowiek usuwa Boga z własnego
horyzontu i myśli, że On „umarł”, jest naprawdę szczęśliwszy? Czy rzeczywiście staje
się bardziej wolny? Czy kiedy ludzie ogłaszają się absolutnymi panami samych siebie
i jedynymi władcami stworzenia, mogą zbudować społeczeństwo, w którym panują
wolność, sprawiedliwość i pokój? Czy nie dzieje się raczej tak — o czym mówią
obszernie codzienne doniesienia — że szerzą się samowola władzy, egoistyczne
interesy, niesprawiedliwość, wyzysk i przemoc we wszelkiej postaci? Prowadzi to w
ostateczności do tego, że człowiek staje się jeszcze bardziej samotny, a społeczeństwo
bardziej podzielone i zagubione.
Ale w słowach Jezusa zawarta jest obietnica: winnica nie zostanie zniszczona.
Właściciel pozostawia wprawdzie niewiernych rolników własnemu losowi, on sam nie
wypiera się swojej winnicy, powierza ją innym, wiernym sługom. To oznacza, że
jeżeli w pewnych regionach wiara słabnie, a nawet zanika, to gdzie indziej zawsze
będą narody gotowe ją przyjąć. Dlatego Jezus, przytaczając słowa Psalmu 118:
„Kamień odrzucony przez budujących stał się kamieniem węgielnym”, zapewnia że
Jego śmierć nie oznacza przegranej Boga. Po śmierci nie pozostanie w grobie, a to co
wydawać by się mogło całkowitą klęską, stanie się początkiem ostatecznego
zwycięstwa.
Benedykt XVI
Złota myśl tygodnia
Rzeczą człowieka jest walczyć, a rzeczą nieba – dać zwycięstwo (Homer)
Na wesoło
Mama pyta się swego synka:
- Adam, jak się czujesz na religii?
- Jak na komisariacie
- Dlaczego?
- Ksiądz ciągle mnie o coś wypytuje, a ja o niczym nie wiem.
Rozmawiają dwie gaździny o swoich dzieciach. Jedna z nich się chwali:
- A mój Jasiek to teroz studjuje w takim uniwersytecie, co to się tak jakoś nazywo:
ugryz - nie, nie ugryz!... użarł - nie, nie użarł... A! Już wim! UJOT!
Rodzinny święty – bł. Franciszek Jägerstätter
Franciszek urodził się 20 maja 1907 r. w małej wsi St. Radegung w północnej Austrii,
w diecezji Linz. Choć był praktykującym katolikiem, jego życie nie zawsze było
przykładne. W 1933 r. z nieformalnego związku z Theresią Auer urodziła mu się
córka, którą uznał i bardzo kochał. W 1936 r. poślubił Franziskę Schwaniger, z którą
miał trzy córki. Oboje byli bardzo pobożni i codziennie uczestniczyli we Mszy św.
Był zagorzałym przeciwnikiem nazizmu i odmawiał współpracy z reżimem. Kiedy w
1943 r. został powołany do wojska, oświadczył, że jako chrześcijanin nie może służyć
hitlerowskiej ideologii. Decyzja ta była tym trudniejsza, że podjął ją w osamotnieniu i
nie miał oparcia w żadnej opozycyjnej grupie czy organizacji.
6 lipca 1943 r. sąd wojskowy w Berlinie skazał go na śmierć na gilotynie. Wyrok
wykonano 9 sierpnia 1943 r. w Berlinie-Brandenburgu. Na kilka godzin przed
egzekucją pisał do Franziski: „Najdroższa żono i matko, nie mogłem oszczędzić wam
cierpień, które musicie teraz znosić z mojego powodu. Naszemu Zbawicielowi też
było ciężko, gdy przez swą mękę i śmierć skazywał swą matkę na tak wielki ból.
Ufam Jego nieskończonemu miłosierdziu. (...) Pamiętaj, najdroższa, o obietnicy, którą
Jezus złożył tym, którzy świętują dziewięć piątków poświęconych Jego
Najświętszemu Sercu. A teraz Jezus przyjdzie do mnie w Komunii świętej i da mi siłę
na drogę do wieczności”.
Beatyfikacja Franciszka Jägerstättera odbyła się 26 października 2007 r. w katedrze w
Linzu. Uczestniczyła w niej żona błogosławionego, Franziska, i jego cztery córki.
Wspomnienie błogosławionego męża i ojca przypada w kalendarzu liturgicznym 9
sierpnia.
Opowiadanie
Wycena
Pewien student w rozmowie ze swoim profesorem wyznał:
- Już nie mogę dłużej wytrzymać, czuję się nikim. Mówią mi, że jestem beznadziejny,
że niczego nie robię dobrze… Jak mogę stać się lepszym? Co mogę zrobić, aby
bardziej mnie szanowano?
Profesor nawet nie patrząc na niego, odpowiedział:
- Przykro mi, chłopcze, ale teraz nie mogę ci pomóc. Najpierw muszę rozwiązać swój
problem. Może potem... - a po chwili dodał: - Jeśli mi pomożesz, szybciej rozwiążę
swój problem i będziemy mogli zająć się twoim kłopotem....
- Jasne, panie profesorze!
Profesor zdjął z małego palca pierścień i podał go chłopcu. - Siadaj na konia i pędź na
rynek. Sprzedaj ten pierścień, gdyż muszę spłacić pewien dług. Tylko sprzedaj go
możliwie jak najdrożej. Powinieneś dostać za niego przynajmniej jednego złotego
dukata!
Student wziął pierścień i wyruszył. Ledwie przybył na rynek, natychmiast obstąpili go
handlarze, oglądali go, interesowali się pierścieniem dopóki nie usłyszeli ceny, za jaką
chciał go sprzedać.
Kiedy młody człowiek wspominał o złotym dukacie, jedni kpiąc wyśmiewali go, inni
odchodzili nawet nie spoglądając na klejnot. Jedynie niepozorny staruszek okazał się
bardziej uprzejmy i tłumaczył mu, że złoty dukat to zbyt wiele za taki pierścień.
Przygnębiony handlową porażką i brakiem zainteresowania pierścieniem tych, którzy
przechodzili przez rynek, młodzieniec wsiadł na konia i wrócił do domu. Spotkawszy
Profesora zwierzył się: - Panie profesorze, bardzo mi przykro, ale nie dało się uzyskać
ceny, jaką pan podał. Może dałoby się sprzedać za dwa, trzy, ale srebrne dukaty. Nie
ma się co oszukiwać, pierścień nie jest tyle wart.
- To ważne, co mówisz, młodzieńcze - odpowiedział uśmiechając się. - Sprawdźmy
zatem, ile jest on naprawdę wart. Wsiadaj z powrotem konia i udaj się do jubilera.
Zapytaj go, za ile można sprzedać ten pierścień. Ale niezależnie od sumy jaką poda,
nie sprzedawaj go. Przywieź go z powrotem.
Młodzieniec udał się do jubilera i poprosił o wycenę pierścienia. Jubiler obejrzał
pierścień pod lupą, zważył go i powiedział: - Powiedz swojemu profesorowi, że jeśli
chce go sprzedać natychmiast, nie mogę dać mu więcej, niż pięćdziesiąt osiem złotych
dukatów.
Podekscytowany młodzieniec wrócił do profesora i opowiedział mu wszystko
dokładnie.
Wysłuchawszy całej opowieści profesor powiedział spokojnie: - Jesteś niczym ten
pierścień, cenny i niepowtarzalny klejnot. Dobrze ocenić może go tylko znawca. Czy
myślałeś, że przeciętny człowiek będzie w stanie odkryć prawdziwą jego wartość?
To powiedziawszy, włożył pierścień na palec.
Św. Jan Paweł II o rodzinie
„Zadanie wychowania wypływa z najbardziej pierwotnego powołania małżonków do
uczestnictwa w stwórczym dziele Boga: rodząc w miłości i dla miłości nową osobę,
która sama w sobie jest powołana do wzrostu i rozwoju, rodzice tym samym
podejmują zadanie umożliwienia jej życia w pełni ludzkiego” (FC 36).
Wychowywać to pomagać dziecku w rozwoju. Czy moje dziecko staje się ufne i
zaprzyjaźnia się z rówieśnikami? Czy widzi swoje słabe i mocne strony?
Odpowiadając na te pytania, możesz zobaczyć jak wychowujesz.